Ku pokrzepieniu wątrób, trzustek, nerek i serc - ebook
Ku pokrzepieniu wątrób, trzustek, nerek i serc - ebook
Transplantacja. Dla jednych straszne słowo, dla innych nadzieja. Daje życie i daje zdrowie. Niektórzy nic o niej nie wiedzą, inni nic nie chcą wiedzieć. Opisujemy cztery prawdziwe historie. Jest nas czworo. Połowa po przeszczepach, połowa poważnie chora. Aktualnie wszyscy zdrowi. Piszemy w różnym stylu i mamy różną wrażliwość. Piszemy i poważnie, i żartobliwie, ale zawsze szczerze. Tacy jesteśmy w normalnym życiu. I jesteśmy tacy jak Ty. Mamy wyjątkowe doświadczenia i dzielimy się nimi z Tobą. Jeśli chorujesz – musisz przeczytać. Jeśli choruje ktoś bliski Ci – musi dostać tę książkę. Jeśli jesteś zdrowy – przeczytaj, obserwuj siebie i innych, i działaj, gdy zauważysz symptomy choroby. Jeśli nie wierzysz w transplantację – uwierz. Jeśli się boisz – przestań. Autorzy Cieszę się, że ta książka powstała. Pacjenci i ich bliscy znajdą w niej praktyczne porady na trudny czas, prawdziwe pokrzepienie i otuchę, a dla personelu medycznego będzie ona innym spojrzeniem na bliski i jednocześnie odległy świat chorego człowieka. Dorota Miszewska-Szyszkowska, lekarz transplantolog, nefrolog W takie teksty zanurzam się absolutnie… Czytam, przeżywam, analizuję, interpretuję, mimowolnie przenoszę niektóre wątki do swojego świata. To treści niezwykle osobiste, a jednocześnie bardzo fachowe. Z jednej strony imponująca dokładność relacji z przebytych chorób (materiały medyczne, wyniki, zdjęcia, opisy objawów, stanów fizycznych i emocjonalnych) – czyli rzetelne ujęcie medyczne. Z drugiej strony ogromny ładunek osobisty. Szczerość i otwartość tych relacji wzrusza, a momentami wręcz krępuje – jesteśmy w przestrzeni prywatnej, intymnej, jakbyśmy czytali czyjś pamiętnik. Poznajemy trudne historie chorób, przez które przeszli bohaterowie tej książki, a jednocześnie widzimy silnych, pełnych dobrej energii ludzi, którzy zarażają optymizmem i wiarą, że z każdej traumy można wyjść obronną ręką. I chyba właśnie to – poza samym wyzdrowieniem – jest dla czytelnika najbardziej pokrzepiające. Całość świetnie napisana, bardzo spójna, czyta się jednym tchem. Z przyjemnością wesprzemy autorów w wydaniu tej książki i wprowadzeniu jej na rynek księgarski. Agnieszka Sokołowska, menedżer projektu Rozpisani.pl
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-955786-1-8 |
Rozmiar pliku: | 7,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dopięliśmy swego! Jest wtorek 19 lutego 2019 r., prawie 23:00. W Canal+ leci film Trzy billboardy za Ebbing, Missouri. William Willoughby (Woody Harrelson) poinformował Mildred Hayes (Frances McDormand), że ma raka trzustki, a ja właśnie przed chwilą uzgodniłem z Romkiem (SMS-em, bo trwa sesja i Roman ma w końcu chwilę dla siebie, a dokładniej dla syna, żony, a także na zrobienie kilku świetnych fotek w swoich kochanych górach) oraz z Arturem (mailem) koncepcję naszej książki Ku pokrzepieniu... — i zacząłem pisać.
------------------------------------------------------------------------
Niniejszy wywiad jest owocem rozmów z Marią. Tych rozmów w ciągu pięciu lat było ponad trzydzieści ‒ przyp. autora. Galeria „górskich” zdjęć Romka jest dostępna tu: https://goo.gl/photos/ByTYnhVsEfSweefJ8.
------------------------------------------------------------------------
W sierpniu 2019 r., rozmawiając o sprawach zawodowych i treści moich felietonów ekonomicznych z szefową jednej z instytucji wspierających rozwój przedsiębiorczości w naszym rodzinnym Lublinie, zeszliśmy na tematy wakacyjne i to, jak spędzamy wolny czas. Wtedy też moja rozmówczyni — dziękuję, Pani Honorato — opisała przypadek dziewczyny bardzo aktywnej w biznesie, też po przeszczepie, i skontaktowała mnie z Kamilą. W ten sposób w naszym zespole pojawiła się „nerka”. No i tytuł książki się wydłużył.
Skąd ten tytuł? Gdy leżałem w Szpitalu Klinicznym Dzieciątka Jezus przy ul. Nowogrodzkiej 59 w Warszawie, w sali 11, słuchanie Trylogii na Storytel.pl pozwalało mi zabijać czas i czarne myśli. Henryk Sienkiewicz napisał Ogniem i mieczem, Potop i Pana Wołodyjowskiego w przekonaniu, że tradycja gruntuje świadomość narodową. Polska znajdowała się wtedy pod zaborami, a zaborcy intensywnie ją wynaradawiali. Trylogia w zamyśle naszego wieszcza miała przywrócić godność narodowi, a jej teksty, pisane „dla pokrzepienia serc”, odwoływały się do czasów, w których patriotyzm Polaków uratował zagrożoną ojczyznę. Moja żona Beata, podobnie jak dzieci — Zuzanna i Gustaw — stwierdzili, że są miliony innych ciekawych rzeczy do posłuchania lub poczytania, ale — nie wiem, z jakiego powodu — słuchanie Trylogii bardzo mnie uspokajało. Wtedy też, ok. 1:00 w nocy, patrząc na neony zasypiającej Warszawy, na palące się światło w oknie na 11. piętrze wieżowca Comarchu, wpadłem na pomysł (i jednocześnie obiecałem sobie), że po wyjściu ze szpitala (cóż za optymizm w mojej sytuacji!) napiszę książkę dla tych ludzi, którzy żyją sobie spokojnie, pracują, imprezują, a pewnego dnia mogą się dowiedzieć, że są poważnie chorzy. Poważnie, czyli śmiertelnie.
Oczywiście wszyscy jesteśmy śmiertelni i choć czasem umieramy wcześniej, niż wskazywałaby na to średnia życia Polaków (w 2017 r. mężczyźni — 73,9 l., a kobiety — 81,8 l.) — bo jak usłyszałem w jednym z obejrzanych filmów: „Pan Bóg często wzywa do siebie dzieci lub młodych ludzi, bo nie może się na ich przyjście do nieba doczekać” — to jednak gdy po raz pierwszy usłyszałem wstępną diagnozę mojej choroby i poczytałem o rokowaniach, pomyślałem: „no i po ptakach” (a może brzmiało to: „kurwa, dlaczego ja?!”), ale te myśli przeplatane hasłami: „spoko, jesteś w dobrych rękach”, „ludzie z tego wychodzą”, „to się nie dzieje naprawdę” (słowa kapitana samolotu Air France 447 spadającego do Atlantyku w 2009 r.), „dobrze, że to nie rak”, i zaraz: „ale rak to też nie wyrok”, „jestem za młody, żeby umierać” (to chyba z Madagaskaru), „no to posprzątane” itp., pojawiały się w mojej głowie bardzo często, stąd zakłóciła się nieco percepcja ich chronologii. Oczywiście można mieć pretensję do Boga i świata, porównywać się do innych, wyliczać, w czym się było od nich lepszym, rozważać, dlaczego choroba dopadła nas, a nie kogoś innego. Można się obrażać. Ale to w żaden sposób nie pomoże nam ani też — całe szczęście — nie zaszkodzi innym.
Tak czy inaczej, patrząc wtedy z mojego niewygodnego łóżka w sali nr 11 na I piętrze Kliniki Chirurgii Ogólnej i Transplantacyjnej na okno pracoholików z Comarchu, pomyślałem, że nie jestem ani pierwszym, ani też — niestety — ostatnim człowiekiem, który ma poważny problem zdrowotny. Nie wiedziałem, czy przeżyję (po całkowitym uszkodzeniu wątroby pacjent może przeżyć ok. 70 godzin), a jeśli przeżyję, to w jakiej kondycji będę, co z rodziną, pracą, kredytami itd. Ale obiecałem sobie, że — jeśli będę mógł — moje doświadczenia spiszę, aby choć trochę pocieszyć innych biedaków, którzy będą przeżywać to co ja i moja rodzina. Byłem co prawda pacjentem wpisanym w Poltransplancie na krajową listę osób oczekujących i wymagających szybkiego przeszczepienia w trybie pilnym (urgens), jednak na dawcę i przeszczep czekałem zdecydowanie dłużej niż 70 godzin. Od momentu przyjęcia na oddział (26 maja, Dzień Matki) do dnia operacji (27 czerwca, Światowy Dzień Rybołówstwa, Dzień Walki z Cukrzycą, Dzień Swawoli oraz Pokątnych Figli w Towarzystwie, ale też dzień, któremu patronuje Najświętsza Maryja Panna Nieustającej Pomocy) miałem trochę czasu na przemyślenia. Byłem pacjentem chyba najdłużej czekającym w trybie urgens na oddziale (a nie — jak to się zazwyczaj dzieje w trybie planowym — w domu), ale nie miałem wyboru. Z moimi parametrami, gdyby nie błyskawiczna pomoc dr. Sławomira Kiciaka (mojego lekarza prowadzącego; Izo, Tobie też dziękuję) i prof. Krzysztofa Tomasiewicza z Kliniki Chorób Zakaźnych SPSK 1 w Lublinie, już dawno wąchałbym kwiatki od spodu. Jak stwierdził w trakcie jednego z porannych obchodów lekarskich prof. Maciej Kosieradzki, szef kliniki przy Nowogrodzkiej: „Gdyby wątroby rosły na drzewach, to już byśmy mieli to za sobą, a tak musimy czekać i się denerwować, bo nie wiadomo, czy wystarczy nam czasu”. A skoro musieliśmy czekać, to postanowiłem czekać na tyle produktywnie, na ile się da. Przynajmniej tyle można było zrobić.
Oprócz dużej ilości wolnego czasu (więcej o relatywnym pojmowaniu upływu czasu w moim rozdziale) motywację do spisywania (na razie w pamięci) miałem tym większą, że mój bliski przyjaciel, Romek, współautor tej książki, sam borykający się z równie poważnymi problemami, ale dla odmiany z trzustką, w tym samym okresie i parę miesięcy wcześniej — również albo leżał w szpitalu, albo siedział w przychodni, czekając na konsultacje, albo właśnie dawał upuścić trochę krwi porannym wampirom, czyli paniom pielęgniarkom. Po jednej z naszych (prawie codziennych) rozmów telefonicznych utwierdził mnie w tym przekonaniu i przyrzekł, że napisze swój rozdział (zrobił to wcześniej ode mnie!). Oczywiście jako współautorzy mamy głęboką nadzieję, że nasze rozdziały nie zostaną szybko „zamknięte”, ale nie my o tym decydujemy...
Tak więc, jak przystało na ludzi nauki (obaj pracujemy na jednym wydziale tej samej publicznej uczelni), ustaliliśmy, że robimy to, co umiemy najlepiej, czyli piszemy. Gdy opuściłem szpital, powiększyliśmy zespół o mojego przyjaciela Artura, profesora sztuk plastycznych, artystę światowego formatu, autora licznych prac, wystaw i wernisaży, zakochanego — podobnie jak ja — w Tajlandii, ale także — jak Kamila — w Nowym Jorku, gdzie omal nie zakończył swojego wspaniałego życia z powodu migotania przedsionków. Jego obrazy, grafiki i rysunki upiększają gdzieniegdzie naszą książkę i jej okładkę, wzmacniając — lub wprost przeciwnie — rozładowując przekazywane emocje. Podobnie jak ja i Roman także Kamila i Artur nie chcą zabrać swoich doświadczeń do grobów, a opisując własne przypadki, pragną dotrzeć do chyba największej grupy pacjentów w Polsce — pacjentów nefrologicznych i kardiologicznych. Zespół się więc ostatecznie dobrał i zaczął pisać lub kończyć pisanie.
------------------------------------------------------------------------
www.arturpopek.com.
------------------------------------------------------------------------
Pomysł na napisanie książki był mój, ale koncepcja, układ i wykonanie są nasze, wspólne. Dołożyliśmy wszelkich starań, aby wiernie oddać terminy i parametry medyczne, ale interpretację wyników badań oraz problemów zdrowotnych (oby jak najmniejszych) naszych Czytelników pozostawiamy specjalistom. Piszemy jako pacjenci (a Artur dodatkowo jako pacjent artysta, a tacy są zupełnie inni ☺, i jego rozdział też się wyróżnia). Nasze teksty mają więc tylko częściowo charakter edukacyjny, nie stanowią i nie mogą zastępować porady lekarskiej, ponieważ nie prowadzimy działalności leczniczej polegającej na udzielaniu świadczeń zdrowotnych w rozumieniu art. 3 ust. 1 ustawy o działalności leczniczej. Przedstawiamy naszą perspektywę problemów, z którymi się zmagamy. Z naszych doświadczeń wynika, że trzeba być rozsądnym i uczyć się na przypadkach innych (naszych). Jeśli cokolwiek się dzieje z naszym zdrowiem — nie można zakładać, że samo przejdzie albo unikać wizyt u specjalistów, bo jeszcze coś znajdą. Nie. Samo nie przejdzie. Im wcześniej coś znajdą, tym lepiej. Im wcześniej zaczną leczenie, tym większe szanse na zdrowie i dobre życie. Im więcej osób wie o problemach, tym łatwiej o pomoc. Polacy potrafią utopić w łyżce wody, ale także mają wielkie serca i chętnie pomagają potrzebującym.
Jeśli nasza książka uratuje przynajmniej jedną osobę, przyspieszy leczenie lub chociaż spowoduje uśmiech u kogoś, kto ją będzie czytać, czekając na konsultację lekarską, ściągając wyniki badań z internetu lub leżąc w przeddzień operacji w szpitalnej sali (lub — co gorsza — na korytarzu), wówczas uznamy, że warto było poświęcić tych kilka trudnych lat walki i kilkaset godzin pisania. Jeśli spisane doświadczenia pomogą ponadto przetrwać ciężkie chwile członkom rodzin pacjentów, to nasza radość będzie wielokrotnie większa. Nie zapominajmy, że członkowie rodziny bardzo cierpią, przeżywają chorobę wraz z pacjentem. Oczywiście nie cierpią fizycznie (choć nie zawsze — o czym świadczy przypadek Kamili), nie bolą ich wkłucia, dreny, rany pooperacyjne, zdejmowane szwy, nie odczuwają skutków ubocznych przyjmowania leków, znieczuleń, biopsji itp., ale cierpią psychicznie, odczuwają brak obecności, stres, niepewność. Ta książka ma pomóc także im. Jest pisana „ku pokrzepieniu”, bo z większością przypadków różnorodnych chorób współczesna medycyna radzi sobie bardzo dobrze. Ale wiedzą o tym tylko ci, którzy sami przeszli leczenie albo dowiedzieli się czegoś ważnego od innych.
W naszej książce nie straszymy, ale też nie pocieszamy na siłę; nie wszystkim można pomóc. Jej treść ma pokazać pozytywy i pomóc przetrwać trudny okres od diagnozy do rozpoczęcia leczenia, jak również sam proces leczenia. Trochę dowcipkujemy — takie mamy charaktery; wesołym, optymistycznym ludziom łatwiej się żyje. W żaden jednak sposób nie trywializujemy naszych chorób i doświadczeń. Nie zgrywamy (po fakcie) twardzieli, którzy niczego się nie bali, nie boją i wszystko im się udaje. Nie wszystko od nas zależy. Pewien odcień strachu towarzyszy nam nieustannie, w każdej chwili stan naszego zdrowia może się pogorszyć, ale ufamy lekarzom i Aniołom Stróżom, no i myślimy pozytywnie. Mówimy o naszych przeżyciach, zmaganiach z chorobami w taki sposób, jak byśmy rozmawiali z przyjaciółmi. Jeśli my przez wszystko przeszliśmy — inni też najpewniej dadzą radę. Wiemy, że takie nastawienie bardzo pomaga.
* * *
Szukając pomysłu na wydanie tej książki, która w swoim założeniu ma wspierać ideę transplantacji i przyczyniać się do rozwoju transplantologii w Polsce, trafiłem do p. Klaudii Nestorowicz z Zespołu ds. Edukacji i Promocji Transplantologii działającego w Poltransplancie. W trakcie jednej z rozmów wspomniała Ona o książce pt. (Nie) moje serce Joanny Prorok i w ten sposób skontaktowałem się z wydawnictwem Rozpisani.pl, działającym w grupie PWN, które książkę wydało. Nasza współpraca rozpoczęła się w sierpniu 2019 r. Wysłałem próbkę tekstu do p. redaktor Iwony Stachowicz, redakcja wykazała wstępne (chyba nawet entuzjastyczne) zainteresowanie i... milczenie. Dzwonię, dzwonię, szukam nowych numerów, dzwonię, piszę SMS-y... Nic. Żadnego odzewu! Zacząłem sądzić, że próbka tekstu zakończyła tak wspaniale zapowiadającą się współpracę i odsunęła w niebyt nasze szanse na Pulitzera ☺. Dopiero na początku października, gdy wysłałem „zaniepokojonego i zdeterminowanego” maila na ogólnodostępną skrzynkę kontaktową Rozpisanych, oddzwoniła do mnie „nasza” pani redaktor. Co się stało? Proza życia. Bezpośrednio po naszej sierpniowej rozmowie telefonicznej zadzwonił do Niej jakiś internetowy sprzedawca garnków. Pani redaktor wbiła w swoim telefonie mój numer pod hasłem „telemarketer od garnków” i... już wiemy, dlaczego nie oddzwaniała i nie odpisywała na SMS-y. Finalnie, dzięki świetniej współpracy „sprzedawcy garnków” z redaktor Stachowicz (Iwono, wielkie dzięki!), książkę przygotowaliśmy i wydajemy. Wszystkim zaangażowanym w ten proces bardzo dziękuję za wsparcie naszych starań. Może telemarketerzy ☺ też na naszą książkę zwrócą baczną uwagę...
W imieniu autorów — Zbigniew Pastuszak
Lublin — Warszawa, Światowy Dzień Transplantacji,
26 października 2019 r.Przedmowa
lek. med. Dorota Miszewska-Szyszkowska Specjalista chorób wewnętrznych, nefrolog, transplantolog kliniczny
Klinika Medycyny Transplantacyjnej, Nefrologii i Chorób Wewnętrznych
Instytut Transplantologii im. prof. T. Orłowskiego w Warszawie
Słów kilka — ku pokrzepieniu...
Moje pierwsze spotkanie z Autorem przebiegło, jak sam opisał, dość zaskakująco. 25 lipca 2018 r. rano jak zawsze energicznie (w rytm słów Kuby Sienkiewicza: „Idę do pracy przez bagna i las...”) podążałam w kierunku instytutu, gdy na parkingu przed wejściem do budynku zobaczyłam dwoje młodych ludzi, wyraźnie czegoś szukających. Jestem do tego przyzwyczajona — nie ma praktycznie dnia, bym nie udzielała dobrych rad, jak trafić do pawilonu numer „pińcet”. Szpital Dzieciątka Jezus składa się z kilkudziesięciu budynków położonych w filmowym entourage’u wzdłuż „alei kasztanowej” (spacery zalecane tylko przy bezwietrznej pogodzie!), a jego topografia jest równie skomplikowana jak nazwa — gdy zaczynałam pracę (dawno temu), był to Państwowy Szpital Kliniczny Nr 1, potem przywrócono patrona (nawet wraz z Centrum Leczenia Obrażeń Wielonarządowych), by obecnie stał się częścią Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego. Zawirowania prawne pominę, wciąż tu pracuję ;-).
Tak więc spytałam zagubioną młodzież, w czym mogę pomóc — i zobaczyłam skierowanie do Poradni Transplantacyjnej, do mnie. Ponieważ wiedziałam, że będzie u mnie nowy pacjent, tzw. świeżak, spytałam wprost: „Czy pan Pastuszak?”. Mocno mnie zaskoczyła odpowiedź twierdząca, spodziewałam się bowiem poważnego profesora, akademika, dziekana, a nie... studenta (z równie młodą małżonką). No cóż, sam Autor przyznaje, że wraz z nową wątrobą ubyło mu lat. Dalsza część spotkania przebiegła równie sympatycznie. I tak zostało.
Z ogromną radością przyjęłam pomysł prof. Zbigniewa Pastuszaka, który zdecydował się przelać na papier wspomnienia z czasu choroby. Widać naukową metodyczność — „ustawki” zdjęciowe przed i po, szczegółowa dokumentacja faktograficzna, dokładny opis stanu zdrowia (Autor nie pomija treści, które — dla mnie zwyczajne — dla osoby spoza środowiska mogą się wydawać zbyt intymne). Koleje losów, od wysunięcia podejrzenia poważnej choroby wątroby aż po udane przeszczepienie, opisane są barwnie, z dużym poczuciem humoru. Towarzyszą im niemal wiwisekcyjne opisy emocji — od bagatelizowania problemu, poprzez jego wyparcie, zwlekanie z podjęciem decyzji o transplantacji (która rzeczywiście została podjęta niemal za późno), strach, huśtawki emocjonalne towarzyszące kolejnym fałszywym alarmom, po niedowierzanie wreszcie, że jednak TO już dziś... Pacjenci oczekujący na transplantację narządu siedzą jak na szpilkach, a TEN telefon zawsze (lub prawie zawsze) dzwoni nie w porę (w przypadku Autora było nieco inaczej, ale — zacytuję mistrza — „nie uprzedzajmy faktów”).
Zatem — jak żyć? Autor przekazuje mnóstwo wskazówek, i nie chodzi jedynie o posiadanie zapasu wody, dobrej lektury, głośnej muzyki czy „telewizyjnej waluty” na długie tygodnie w szpitalu, ale przede wszystkim — by obok był ktoś, na kogo można liczyć w trudnych chwilach. Obok pacjenta Pastuszaka była i jest rodzina (+ kot), współpracownicy z wydziału, szczerze zainteresowani samopoczuciem swego kolegi i oferujący mu konkretną pomoc, przyjaciele (prezent w postaci ekspresu do kawy ujął mnie szczególnie — dobrze Pana rozumiem!), gotowi z dnia na dzień załatwić dodatkową konsultację, wreszcie na każdym etapie chorowania pracownicy szpitali w Lublinie i Warszawie. Znalazł Pan miejsce w swej książce, by każdemu z osobna podziękować — to wzruszające, jak bardzo docenia Pan ten ludzki łańcuch serc, swego rodzaju układankę, w której każdy element jest tak samo ważny. Ja także dziękuję za miłe słowa, trafiłam właściwie na gotowe — najgorsze było już za Panem, a ja muszę tylko dopilnować, by dalej było dobrze.
Z tej barwnej, często zabawnej opowieści wyłania się jednak niewesoły obraz życia pacjenta państwowej opieki zdrowotnej, często najmniej istotnego elementu systemu. Chory człowiek nie przetrwa sam. Chory człowiek nie przetrwa bez pieniędzy — leki kosztują, terminy badań „na fundusz” odległe... Chory człowiek nie przetrwa bez innych ludzi — w domu, w pracy. Jeśli jest wykształcony, mieszka w dużym mieście, ma obok siebie bliskich — będzie mu łatwiej przeżyć. Nawet najnowocześniejsza medycyna i fachowcy nie uratują, jeśli chory trafi do lekarza za późno.
Autor podjął się także trudnego zadania przekonania urzędników, że pacjent nie staje się chory z dniem uzyskania orzeczenia o niepełnosprawności, lecz znacznie wcześniej (w przypadku Autora z dniem transplantacji). Walczy ze skarbówką o możliwość odliczania od dochodu wydatków na leki od początku choroby, choć urzędy stoją na stanowisku, że przed uzyskaniem orzeczenia podatnik jest zdrowy i leków nie potrzebuje, kosztów nie ponosi. Jeśli to się uda, zyska wdzięczność i szacunek ogromnej populacji chorych próbujących jakoś ułożyć się z systemem.
Na koniec zwracam uwagę na rozdział poświęcony sytuacji transplantologii w Polsce. Autor cytuje opracowanie Poltransplantu, podkreślając dramatyczne różnice w liczbie zgłoszeń potencjalnych dawców w szpitalach w różnych regionach kraju. Przyczyny niedoboru dawców są złożone, analiza tego zjawiska przekracza ramy mojego skromnego wstępu (chętnych do zgłębienia zagadnienia odsyłam do opracowania prof. Ewy M. Guzik-Makaruk pt. Transplantacja narządów, tkanek i komórek. Wybrane aspekty kryminologiczne i prawnokarne (Białystok 2016), ale warto mieć na uwadze fakt, że transplantologia jest dziedziną niezwykle wrażliwą społecznie. Wystarczy jeden nieodpowiedzialny artykuł w prasie, jeden nieprzemyślany wywiad, jedno zdarzenie z udziałem tzw. służb — i mozolny wysiłek lekarzy, pielęgniarek, koordynatorów transplantacyjnych idzie na marne. Prawo transplantacyjne w Polsce jest restrykcyjne, penalizujące każdą próbę ominięcia ustawy, jednak bez szerokiego poparcia społecznego, realizującego się w codziennych działaniach na rzecz upowszechniania idei dawstwa narządów, nie uda się sprostać rosnącym potrzebom chorych.
Cieszę się, że ta książka powstała — pacjenci i ich bliscy znajdą w niej praktyczne porady na trudny czas, prawdziwe pokrzepienie i otuchę, a dla personelu medycznego będzie ona innym spojrzeniem na bliski i jednocześnie odległy świat chorego człowieka.
Warszawa, 30 września 2019 r.prof. dr hab. n. med. Barbara Skrzydło-Radomańska
Specjalista chorób wewnętrznych, gastroenterolog
Katedra i Klinika Gastroenterologii
Uniwersytet Medyczny w Lublinie
„Ku pokrzepieniu...”
Żyjemy i pracujemy na co dzień w uniwersyteckim środowisku miasta średniej wielkości, znamy się od lat lub od niedawna, spotykamy na konferencjach, inauguracjach, posiedzeniach Lubelskiego Towarzystwa Naukowego, teatralnych premierach, wystawach sztuki, charytatywnych przedstawieniach, czy po prostu towarzyskich spotkaniach. Wykonując zawód lekarza, trzeba zdawać sobie sprawę, że pewnego dnia nieoczekiwanie może nadejść chwila, kiedy ktoś z tego aktywnego, dynamicznego grona stanie na progu naszego gabinetu lekarskiego i z zakłopotaniem i lękiem opowie o swoich dolegliwościach, poszukując pomocy... już teraz lekarskiej, ale przecież koleżeńskiej, więc z przekonaniem optymistycznym, że pomoc jest szybka, skuteczna, a choroba do pokonania.
Dobrze jest wtedy mieć poczucie, że wiemy, jak problem rozwiązać, że możemy zaproponować skuteczne postępowanie, zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Nie zawsze jednak prognoza jest korzystna. Czasem trzeba się zmierzyć z trudnością, jaką stanowi uczciwa odpowiedź na pytanie: co będzie ze mną w mojej chorobie?
Ta odpowiedź musi być uczciwa wobec każdego pacjenta. Każdemu trzeba wyjawić rozpoznanie, naświetlić prawdziwe zagrożenie, dla każdego poszukać najbardziej skutecznej drogi pomocy. Tylko w rozmowie z bliskim kolegą czy przyjacielem — trudniej w tej rozmowie dobrać słowa, bo nagle stała się nie pogawędką, a rozmową lekarza z pacjentem, zaś choroba jest ciężka i źle rokuje.
Medycyna dokonuje ogromnych postępów. W wielu dawniej beznadziejnych sytuacjach istnieją obecnie propozycje leczenia. Czasem jest to także weryfikacja rozpoznania i lepsze rokowanie, jak na przykład w autoimmunologicznym zapaleniu trzustki, które klinicznie imitować potrafiło nowotwór, a poddaje się skutecznemu leczeniu zachowawczemu. Albo szanse dla życia i zdrowia, jakie daje transplantologia.
Pierwsze udane przeszczepienie wątroby to rok 1967 i sukces Starzla. Teraz — to ratunek dla ogromnej rzeszy pacjentów z chorobą tego narządu, nierokującą wyleczenia, a prowadzącą do niewydolności i nieuchronnego niekorzystnego finału. Transplantologia jest już gałęzią medycyny opartą na bazie doświadczeń i poczynań ukoronowanych sukcesem, jakim jest życie. Trzeba tylko spełnić niezbędne uwarunkowania, będąc pacjentem: zaakceptować diagnozę i możliwą propozycję leczenia, poczekać na dawcę i przebyć operację, poddać się dyscyplinie leczenia immunosupresyjnego po transplantacji i cieszyć się życiem.
Trzeba także tą radością i mądrością dzielić się z innymi. Tak jak moi Koledzy, którzy zrealizowali wspaniałe przedsięwzięcie ku pokrzepieniu serc i napisali tę książkę.
Lublin, 26 października 2019 r.Przypadek I.
Laesio hepatis, cirrhosis susp, OLTx
Zbigniew Pastuszak
Mikroskopowe zdjęcie „zapalonych” komórek, bioptatu mojej wątroby (tzw. własnej)
Zdaniem francuskiego fachowca
„W 80 proc. przypadków lekarz nie jest do niczego potrzebny: natura jest dobrze urządzona i chory sam wyzdrowieje. W 10 proc. przypadków lekarz też jest nieprzydatny: już jest niestety za późno. Pozostaje 10 proc., w których mamy rzeczywiście powód, by interweniować. Natura jest bowiem dobrze urządzona, a organizm ludzki jest mimo wszystko solidny i potrafi uzdrowić się sam” — prof. Gabriel Perlemuter, hepatogastroenterolog, Nie wątp w wątrobę (Amber 2018, s. 135-136).
Warto przeczytać. Polecam zwłaszcza zdrowym czytelnikom
Niedostępne w wersji demonstracyjnej.