- W empik go
Kuba i czarodziejskie nożyczki - ebook
Kuba i czarodziejskie nożyczki - ebook
Kiedy Kuba wycina papierowe potwory, które wcześniej sam narysował,
nie spodziewa się jeszcze, że nożyczki, których używa, mają magiczną moc. Dzięki temu ożyją nagle dobre stwory z odległego świata. Czy to aby tylko dziecięca wyobraźnia? A może czarodziejska kraina NES istnieje naprawdę?
„Kuba i czarodziejskie nożyczki” przeniosą nas do świata, w którym króluje dobro, a każdy służy drugiemu pomocą. Zwierzęta i dobre potwory z krainy NES potrafią nie tylko poprawić samopoczucie, ale posiadają również tajemne
lekarstwo przywracające zdrowie.
Gdzieś, tak naprawdę nie wiadomo gdzie, istnieje czarodziejska kraina NES, stworzona przez wszechwładnego Neshabara.
Miejsce to dość niezwykłe, niedostępne dla zwykłych śmiertelników, albowiem nie trafia tam nikt przypadkowy. W całej historii istnienia czarodziejskiej krainy było w niej tylko dwoje ludzi – dwóch chłopców, którzy się nie znali, byli w różnym wieku, ale łączyła ich miłość do jednego małego białego szczurka.
Jeśli lubicie śmiać się i wzruszać, a ponadto chcecie poznać tajemnicę, jaka połączyła chłopców, ich przygody i podróże do czarodziejskiej krainy NES, koniecznie przeczytajcie tę historię.
Miłej zabawy życzy Autorka
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7942-284-5 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Mamo, podaj nożyczki! Maaamooo, podaj mi nożyczki!
– Nożyczki są u Ciebie na biurku – odpowiada zajęta obiadem mama.
– Ale Ty masz bliżej – ripostuje siedmioletni Kuba.
– No wiesz, synku, masz młodsze nóżki i to ty potrzebujesz nożyczek, więc pójdź do swojego pokoju i sobie je przynieś – próbuje wyjaśniać mama.
Jak widać Kuba inaczej sobie to wyobrażał, jednak z niechęcią i bardzo niezadowoloną miną udaje się do pokoju po nożyczki.
– Do czego są ci potrzebne? – próbuje dowiedzieć się mama, pytając grzecznie.
– Do zrobienia potworów, mówiłem ci przecież.
„Hmmm, Kuba ma dopiero siedem lat. Z pozoru jest zwyczajnym chłopakiem, od kolegów różni się chyba tylko tym, że ma ogromną wiedzę przyrodniczą i historyczną. Najbardziej interesują go rycerze oraz szczury i myszy. Wie o nich chyba wszystko, a na pewno więcej niż reszta rodziny razem wzięta. Uwielbia rysować postaci zwierząt. Często nadaje im dziwne kształty, zmienia kolory, tak że w zasadzie zamiast zwierząt przypominają dziwne zwierzo-roślino-potwory. Rysowanie stało się jego pasją, od kiedy zaczął chorować. Ze względu na częste infekcje nie bardzo może grać w piłkę ani szaleć z kolegami na rowerze. Nie ma zbyt wielu przyjaciół, dlatego być może tak bardzo polubił rysowanie. Potrafi stworzyć naprawdę świetne rysunki. Wiesza je później na ścianie lub wycina i przechowuje w dużym, kolorowym pudełku”.
– No więc, Kubusiu, jakie potwory wycinasz? – nie ustępuje mama, chociaż w zasadzie nie spodziewa się już odpowiedzi, gdyż Kuba jest tak zaaferowany wycinaniem, aż język wysunął i na pewno nie słyszy, co się wokół niego dzieje.
– Mamo, idę do swojego pokoju wycinać moje potwory – zawołał Kuba i pobiegł na górę.
– Dobrze, za kwadrans zawołam cię na obiad.
Od kiedy rodzina Ludwiczaków zamieszkała w nowym domu, Kubę spotykają dziwne historie. Tuż po przeprowadzce znalazł wielkie stare metalowe nożyce. Już chciał je wyrzucić, kiedy pomyślał sobie, że mogą się przydać do rozcinania blachy, która miała wykończyć wielką warownię i zamek rycerski. Kuba uwielbiał bawić się klockami, ale jednocześnie wymyślał opowiadania o rycerzach, budował dla nich fortece, malował figurki według własnego pomysłu, no i czasami tworzył rodziny potworów, które później również wykorzystywał do zabawy. Właśnie tego dnia, kiedy rysował, czekając na kolegę, powstali Czop, Harka, Grzyb, Ralf i Słonecznik.
Kuba postanowił powycinać wszystkie potwory. Były naprawdę wspaniałe. Duży fioletowy miał sześć rąk, wielki nos i ogromną paszczę. Łapy wystawały mu z głowy, a pazury były ostre, krzywo zakończone, jak u jaszczura. To był ten groźny. Nazywał się Czop.
Hark był niebieski, nieduży, nawet miły. Był śmieszny, gdyż na czubku jego głowy widniała łysa plama. „Prawie taka, jak u mojego wujka – pomyślał Kuba. – To potwory też łysieją? A może to dziewczyna? Czyjaś mama wyłysiała ze zmartwienia, bo mały potworek był niegrzeczny… Moja mama często mówi, że wyłysieje i osiwieje przez nas, czyli przeze mnie i mojego tatę. Super, to będzie potworka – Harka”.
Kolejny potwór w zasadzie nie przypominał potwora. Był zielony i zupełnie taki jak grzyb. Miał jedną nóżkę i duży jasny kapelusz w ciemnozielone plamki. Umiał skakać, wybijając się na tej jednej nodze. Był całkiem skoczny – prawie jak mała kauczukowa piłka. Kuba nie wiedział, jak go nazwać, więc został po prostu Grzybem.
Ralf z kolei był czerwony, ział ogniem, na jednej ręce miał podpalacz ognia, na drugiej zaś widniał wielki miotacz kuli.
Ostatnim potworem w kolekcji Kuby był Słonecznik – żółty, wesoły, całkiem jak kwiat słonecznika.
Kuba właśnie skończył wycinać ostatniego potwora, kiedy usłyszał wołanie na obiad. Odłożył nożyczki na biurko, wycinanki na łóżko i pobiegł do mamy.
– Pyyyyyszny kotlecik, mamka!
– Widzę, że ci smakuje – powiedziała zadowolona mama. – Zjadłeś wszystko bez upominania. Brawo!
Tak naprawdę to Kuba chciał czym prędzej wracać do pokoju, w którym aż roiło się od papierowych stworów.
*
– Gdzie są?! Gdzie są?! Zostawiłem je na łóżku, doskonale to pamiętam, o tu leżały, jak wychodziłem. Wszystko przez ten obiad, przez niego moje potwory zginęły!
Zapłakany Kuba rozglądał się z niedowierzaniem po pokoju.
– Nie wiem, jak to się stało, ale ICH nie ma.
W tym momencie ktoś zadzwonił do drzwi.
– Cześć, Michał, fajnie że wreszcie wpadłeś – ucieszył się Kuba na widok swojego kumpla.
Z Michałem znali się od lat – razem chodzili do przedszkola. Od niedawna mieszkali też w tej samej okolicy. Po przeprowadzce Kuby widywali się naprawdę często. A ponieważ mieli wspólną pasję – klocki, budowali wspaniałe zamki, kryjówki, chowali w nich ludziki, które również sami składali z klocków.
Chłopcy szybko zniknęli za drzwiami pokoju Kuby i przystąpili do zabawy. Kuba zapomniał o potworach i dziwnym śnie, budował właśnie najlepszą twierdzę obronną, gdyż tym razem ludziki będą rycerzami.
– Kuba, Michał, czas kończyć zabawę, zbierajcie klocki! – dobiegło ich wołanie z dołu.
„To chyba niemożliwe! Dopiero co zaczęliśmy się bawić, jeszcze nawet na dobre nie zbudowaliśmy całej twierdzy, a tu już koniec?”.
Niestety czas zawsze szybko im mijał. Bawili się wspaniale i nie zauważyli, że spędzili na podłodze dwie godziny.
– Szkoooda – powiedział Michał, niechętnie zakładając kurtkę. – Może jutro ty będziesz mógł przyjść do mnie?
To powiedziawszy, popatrzył błagalnie na mamę Kuby, pożegnał się i wyszedł.
– Kubusiu, posprzątaj po zabawie, zaraz idziesz spać.
– Mamo, jeszcze nie, proszę – próbował Kuba, ale niestety mama była nieugięta i o dalszej zabawie nie mogło być już mowy. – Mamka, a mogę przynajmniej zostawić to, co zbudowaliśmy, na podłodze? Jutro, jak wstanę, to będę się bawił.
– Dobrze, niech klocki zaczekają na swojego rycerza.
*
Kuba nie spał długo w nocy, męczył go kaszel, który nie pozwalał zasnąć. Kiedy jednak był już bardzo senny, nagle usłyszał dziwny szmer. Odgłosy były coraz głośniejsze. Wtem coś błysnęło. Coś zielonego. „Oczy” – pomyślał Kuba. To były oczy Czopa. Po chwili wyłoniła się reszta futrzaków. „Ale czad” – pomyślał chłopiec.
Kuba początkowo schował się pod kołdrę, zrobił sobie małą szparkę i tak przyglądał się dziwnemu zjawisku. Trochę się bał ujawniać, że nie śpi i odkrył ICH tajemnicę. Jednak z czasem wysunął się spod kołdry i nagle jego oczy zetknęły się ze spojrzeniem Czopa.
– Cześć, Kuba! Fajnie, że możemy się wreszcie poznać. Możesz z nami przeżyć fajną przygodę. Gotowy?
Kuba nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Ciekawość była jednak silniejsza od strachu.
– Tak – odrzekł nieśmiało.
– No to ruszamy!
Nim chłopiec zdążył zorientować się, co się dzieje, już chodził razem z kolorową bandą futrzaków po dziwnym lesie, w którym drzewa miały kolor niebieski, niebo zaś dla odmiany było zielone, a słońce świeciło na różowo. Niespodziewanie wokół niego zaroiło się od innych zabawek. Były tam misie, pieski, rycerze, węże – mówiąc krótko: sklep z żywymi zabawkami w dziwnej krainie kolorów.
– Tutaj mieszkamy, kiedy TY śpisz. To nasza kraina. Możesz czuć się bezpiecznie – przemówił Grzyb.
Kuba nawet nie zdążył się przestraszyć. W ogóle nie wiedział, co się stało i jakim cudem znalazł się w tym dziwnym miejscu. Jednak po chwili uznał, że jest tu całkiem fajnie i wcale się nie boi. Zwierzęta okazywały mu dużo sympatii, mógł przejechać się na wielkim żółwiu, skakać razem z małpkami, lew, którego w zoo zawsze się bał, łaskotał go wąsami i zachęcał do robienia warkoczy na swej wielkiej grzywie.
„Wygląda jak moja ciocia po wakacjach w Egipcie” – pomyślał Kuba, ale stał już nad nim wielki Czop, który proponował zabawę w „łap pazura”.
Szaleństwom nie było końca. Wszystko było takie fajne, bajkowe, różowe od padającego na nich słońca. Momentami wszyscy wyglądali jak landrynki ze sklepiku obok domu babci. Nawet te najstraszniejsze zwierzęta były łagodne jak baranki. Nie było w nich jadu ani złości, nie szczerzyły na siebie kłów ani nie zachęcały do walki. Nagle, spod wielkiego krzaka, którego liście miały kształt serc, wyłonił się całkiem siwy i całkiem duży szczur.
– Witaj, chłopcze, w naszym domu – przemówił wprost do Kuby. – Oto nasza kraina, a my jesteśmy jej mieszkańcami. Jesteś drugim człowiekiem w historii tego miejsca, który tu zawitał. To ogromny zaszczyt widzieć cię w gronie moich przyjaciół. Zapewne zastanawiasz się, jakim sposobem tu trafiłeś i skąd my się tu wzięliśmy. Otóż…
Szczur, nie czekając na odpowiedź Kuby, zaczął opowiadać…
– Byłem małym szczurkiem, który ze sklepu trafił w ręce chłopca. Dostał mnie on na gwiazdkę. Bardzo o mnie marzył. Długo prosił rodziców o taki prezent. Wreszcie napisał tak piękny list do Świętego Mikołaja, że wraz z pierwszą gwiazdką na niebie pojawiłem się w domu Antka. Kochał mnie bardzo, bawił się ze mną, nie siedziałem tylko w klatce, gdyż zabierał mnie na wycieczki, do szkoły, do kolegów. Zawsze cichutko siedziałem mu za kołnierzem albo w kieszeni i słuchałem, o czym rozmawia. Antoś nie wiedział, że znam mowę ludzi. Traktował mnie jak przyjaciela, ale takiego szczurzego.
Pewnego dnia, kiedy byłem u niego już dość długo, chyba kilka lat, Antek wyjechał na obóz z kolegami, a ja biegałem po ogrodzie. Nagle zrobiło się ciemno, zerwał się wiatr i burza wisiała w powietrzu. Gdyby Antek był w domu, pewnie moja historia wyglądałaby inaczej… on nigdy o mnie nie zapominał. Rodzice chłopaka byli w pracy, w domu był co prawda starszy brat, ale on całymi dniami ćwiczył grę na gitarze, chciał być sławnym muzykiem, i zapomniał, że po ogrodzie biega szczur. Tak więc zostałem sam. Niebo zrobiło się granatowe, drzewa wygięły się tak, że gałęziami dotykały ziemi. Było zimno, ciemno i bardzo nieprzyjemnie. To taki moment, kiedy marzysz o ciepłym posłaniu, bezpiecznym schronieniu i kimś bliskim przy tobie. Marzyłem o tym, aby Antek się pojawił, albo żeby chociaż ten jego dziwny brat choć na chwilę przestał śpiewać, tylko zerknął w okno i pomyślał o mnie. Na próżno. Nikt sobie o mnie nie przypomniał. Nikomu nie byłem potrzebny. Nie miałem czasu na to, aby roztkliwiać się nad sobą. Trzeba było szukać schronienia. Kiedy zagrzebywałem się w liściach pod rozłożystym krzakiem, licząc na to, że ulewa mnie tam nie dopadnie, pojawił się na powierzchni ziemi mały kret i powiedział:
„Chodź ze mną, udzielę ci schronienia, inaczej zginiesz”.
Cóż było robić – ba, byłem nawet bardzo rad z tego, że ktoś o mnie pomyślał – udałem się więc za kretem w gąszcz korytarzy i labiryntów.