- W empik go
Kukułka i wrona - ebook
Kukułka i wrona - ebook
Oto bilet do fascynującego świata dawnych wierzeń, magii i tajemnic.
Wrena jednego dnia straciła wszystko. Ludzie, którym ufała, okazali się zdrajcami, a zawsze bezpieczny dom rodzinny – gniazdem żmij. Dlatego pomimo że matka ostrzegała ją przed duchami zamieszkującymi lasy, to właśnie tam poszukała ratunku. Jak potoczą się losy Wreny? Kto okaże się przyjacielem, a kto wrogiem?
„Kukułka i wrona” to opowieść o świecie, w którym słowiańskie wierzenia są żywe, starzy bogowie stoją na straży ładu, a las kryje wiele tajemnic.
Magdalena Wolff – człowiek twórczy i o rozlicznych zainteresowaniach. Pasjonatka mitologii z różnych zakątków świata, akwarelistka, dziewiarka i farbiarka. Z wykształcenia japonistka, co zaprowadziło ją nawet do szkoły klasycznego tańca japońskiego. Pomimo fascynacji różnorakimi tradycjami, odczuwa głęboką potrzebę sięgania do korzeni, więc z zapałem oddaje się zgłębianiu kultury słowiańskiej. Fantasy to jej środowisko naturalne od jakichś dwudziestu lat. Jej pierwsze opowiadanie ukazało się w „Magazynie Fantastycznym” w 2009 r., później opublikowała też w magazynie „Esensja”, z którym współpracowała również jako ilustratorka.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66613-80-5 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wrena wiedziała, że samotne zapuszczanie się do lasu może nie być najpewniejszym sposobem przetrwania. Matka i ciotki regularnie ostrzegały ją nie tylko przed dzikimi zwierzętami, lecz także przed duchami leśnymi, które mogą się z nią rozprawić w mgnieniu oka. Cóż jednak z tego, skoro ścigali ją noduńscy wojowie, równie sprawni w rozprawianiu się z młodymi kobietami. Z dwojga złego Wrena wolała las. Już jako dziecko uciekała pod ochronę drzew, ilekroć przydarzyło jej się coś przykrego. Zwykle ktoś z rodziny wyciągał ją potem stamtąd za ucho.
– I po co tam znowu sama chodziłaś? – pytała matka z irytacją. – Chcesz, żeby cię leszy porwał?
Po tym, jak zobaczyła noduńskich zbójów w działaniu, Wrena była gotowa nawet na leszego spojrzeć przychylnym okiem. O ile dałby jej schronienie.
Uciekała niemal bez wytchnienia od świtu. Teraz słońce wskazywało południe i Wrena znalazła się na skraju lasu. To już nie był dobrze jej znany grąd nieopodal rodzimego Jastrzębiego Gniazda. Z tego, co wiedziała, znajdowała się u wrót ogromnej puszczy, która oddzielała ziemie rodu Jastrzębców od terenu Turzyców.
Wrena była zbyt przerażona, aby ułożyć w głowie jakikolwiek plan, jednak na obrzeżach umysłu miała świadomość, że Turzyce mogliby udzielić jej schronienia. Najpierw musiała zgubić pogoń, przetrwać, a następnie znaleźć sposób na obejście puszczy lub przeprawienie się na jej drugą stronę. Wątpiła, czy dałaby radę zrobić to sama, potrzebny byłby przewodnik.
Wiedziała jedno: niezależnie od tego, co zrobi, nie da się złapać Noduńczykom.
Puszcza zaszumiała zapraszająco. Kobieta wahała się tylko chwilę. Wyprostowała obolałe plecy, poprawiła opończę i ruszyła w stronę linii drzew.
Była wiosna i ptaki śpiewały wniebogłosy, lecz mimo to usłyszała szmer płynącego nieopodal strumyka. Wrena padła na kolana i uderzyła czołem przed duchami wody. Była taka spragniona!
Woda była chłodna, orzeźwiająca, cudowna. Kobieta ochlapała twarz, obmyła dłonie. Miała ochotę posiedzieć chwilę nad strumieniem, odpocząć… Jednak za bardzo obawiała się pogoni. Niby osłaniały ją krzewy, lecz ich liście dopiero się pokazywały i nie dawały szczelnej ochrony. Musiała iść dalej, w głuszę, gdzie las ją zasłoni, zamknie za nią wrota i ofiaruje nadzieję ucieczki.
Żałowała, że nie może wziąć wody. Nie miała niczego, w co mogłaby jej nalać. Uciekła z Jastrzębiego Gniazda tak jak stała. Po drodze od jakiejś uczynnej kobiety dostała kawałek chleba, i to wszystko. Tamta miała niewiele, więc nie mogła ofiarować niczego więcej. Wrena, pochylając się nad strumieniem, widziała zniekształcony obraz swojej twarzy. Oczy wydawały się ogromne, szeroko otwarte ze strachu – a może rzeczywiście takie były? Wrena odruchowo przygładziła potargane włosy. Zazwyczaj nosiła na nich chustkę, ale zgubiła ją w czasie ucieczki. Wstążka też gdzieś przepadła. Brązowe pasma opadały jej luźno na ramiona. Woda nie pokazywała koloru oczu, ale Wrena wiedziała, że zależnie od pogody są błękitne albo szaroniebieskie jak niebo w pochmurny dzień.
Wstała i otrzepała spódnicę.
– Dziedzilio, chroń, dopomóż – wyszeptała. Po czym pomaszerowała w głąb lasu.
***
Im dalej szła, tym ciszej robiło się wokół, więc aż za dobrze słyszała burczenie swojego żołądka. Obiecała sobie, że kiedy będzie wystarczająco daleko, poszuka korzonków.
Trzeba przyznać, że to niemal najgorsza pora na ucieczkę, pomyślała z rozpaczą. Ziemia nie zdążyła jeszcze zbyt wiele urodzić. Cóż, przynajmniej śniegi stopniały…
Wrena przypomniała sobie, że na skraju puszczy powinny być pieczary. Mogłaby się schronić. Z drugiej strony Noduńczycy pewnie tam zaczną jej szukać… Potrzebowała jednak miejsca, gdzie mogłaby się zatrzymać, odpocząć i spokojnie zastanowić. W tej chwili, z pustym brzuchem, obolałymi stopami, jednym butem zmoczonym w zdradzieckiej kałuży, i skrajnie wyczerpana, nie miała szansy, by ułożyć rozsądny plan.
Szła po dywanach z mchu, po zbrązowiałych zeszłorocznych liściach i wilgotnych igłach pachnących rozkładem. Słońce, przeświecające przez korony drzew, mówiło jej, że najprawdopodobniej kieruje się na wschód. Nie była jednak pewna, ile czasu upłynęło od ucieczki, więc zbytnio nie ufała położeniu słońca. Żałowała teraz, że tylko bracia jeździli do puszczy na polowania. Na pewno lepiej by się orientowali niż ona.
Myśl o braciach wywołała gwałtowny, niemal fizyczny ból w piersiach. Wrena odsunęła na razie ten temat. Nie mogła teraz wspominać… tamtych spraw.
Przystanęła na chwilę i przyłożyła skroń do pnia sosny, powtarzając w myślach modlitwę do Leśnej Dziewy o opiekę i ukrycie. Ciotka Wreny była kapłanką w Dziwnym Dworze i nauczyła ją kiedyś krótkiego wierszyka.
Jestem wilkiem, jestem drzewem,
jestem wolnych ptaków śpiewem.
Sławię ciebie, dziwna Pani!
Gdzieś w oddali odezwała się wilga, odpowiedział jej inny ptasi głos.
Dobrze wiedzieć, że bogini słyszy – pomyślała Wrena.
Odpocząwszy pod sosną, zmusiła się do dalszego marszu. W lesie robiło się coraz ciemniej. Zbliżał się wieczór, a ona wciąż nie znalazła pieczar.
Wreszcie gdy była o krok od tego, by ulec panice, niemal wyrosła przed nią polana, a na niej chatka. Wyglądała na samotnię myśliwego. Przed domkiem suszyły się wyprawione skóry jelenie i zajęcze, a z komina unosił się dym. Wrena mogłaby przysiąc, że czuje zapach pieczonego mięsiwa. Ślina napłynęła jej do ust.
Nawet jeśli myśliwy mieszka w lesie, z pewnością nie pogwałci świętych zasad gościnności. Powinien chociaż dać jej trochę wody i kawałek chleba, ale jeśli jej się poszczęści, to może i pozwoli przenocować… Może mieszka tu myśliwy z rodziną i ucieszą się z rozrywki, jakiej zawsze dostarcza wizyta nieznajomego gościa.
Spojrzała na dłonie. Nosiła pierścienie na trzech palcach: dwa srebrne i jeden złoty z zielonym oczkiem. Zdjęła dwa, zostawiając tylko jeden srebrny na serdecznym palcu prawej ręki. Jeżeli gospodarz domostwa będzie miał coś smacznego do zaoferowania, może jakieś zapasy, chętnie zapłaci mu pierścieniem. Lepiej jednak, żeby nie widział wszystkich skarbów, bo to może obudzić jego chciwość i bogowie wiedzą, co wówczas może mu przyjść do głowy. Wyjęła także złote kółka z uszu. Wszystko schowała do butów.
Gdyby nie sytuacja, w jakiej się znalazła, z pewnością nie zapukałaby do drzwi obcego człowieka w leśnej głuszy. Teraz jednak myślała tylko o tym, że to szansa na przetrwanie.
Zbliżyła się i zobaczyła, że drzwi są uchylone.
– Sława bogom! – zawołała. – Czy jest tu ktoś?
Usłyszała odgłosy szurania dobiegające z wnętrza i chwilę potem stanęła twarzą w twarz z wysokim mężczyzną o surowym obliczu. Wyglądał na kilka lat starszego od niej, a więc zapewne dobiegał trzydziestki, a mimo to nie nosił wąsów. Ciemne włosy związał z tyłu, boki głowy zaś miał podgolone. Oczy także miał ciemne. Nie wyglądał zbyt gościnnie, jednak kiedy zrobił miejsce, by wpuścić ją do środka, stanowił dla Wreny najwspanialszy widok na świecie.
Tyle tylko, że nagle zrozumiała, że nie da rady postąpić ani kroku dalej. Poczuła, że osuwa się na ziemię, a potem była już tylko ciemność.
***
Obudziła się w obcym pomieszczeniu, na posłaniu, które pachniało igliwiem i mokrą wełną. Naprzeciw niej, na palenisku, wisiał ogrzewany przez ogień kociołek. Drzwi były zamknięte i nie widziała pod nimi jasnego paska. Musiało być późno.
Sporo wysiłku włożyła w to, by uświadomić sobie, gdzie może być. Z przykrością doszła do wniosku, że cały wczorajszy dzień nie był tylko koszmarnym snem. Poruszyła się i syknęła z bólu. Wszystkie mięśnie ją bolały, a stopy, na których miała zapewne z tysiąc bąbli, piekły niemiłosiernie.
Ostrożnie poruszyła palcami u nóg i zajrzała pod posłanie. Ze zdziwieniem zauważyła, że ktoś owinął jej stopy opatrunkami.
Zaraz, zaraz, a buty z biżuterią?
Rozejrzała się niespokojnie, lecz już po chwili dostrzegła oba trzewiki z koźlęcej skóry porządnie ustawione przy palenisku. Obok nich leżały oba pierścienie i kolczyki. Srebrna obrączka z prawej ręki także była na miejscu. Wyglądało na to, że gospodarz był uczciwy.
O wilku mowa. Myśliwy pojawił się w drzwiach. Skinął kobiecie głową, podszedł do paleniska i zamieszał w kociołku. Nozdrza Wreny zadrżały z rozkoszy. Czuła dziczyznę doprawioną suszonymi ziołami i grzybami.
Gospodarz bez słowa napełnił drewnianą miskę potrawką i podał gościowi.
– Dziękuję, bardzo dziękuję! – zawołała.
Potrawa smakowała wybornie. Wrena pochłonęła ją w milczeniu. Dopiero przy wyskrobywaniu resztek z dna zdała sobie sprawę, że zachowała się nieuprzejmie. Myśliwy nie wyglądał jednak na urażonego. W spokoju dokończył swoją porcję i zaproponował dokładkę. W domu rodzinnym Wrena jadała jak ptaszek, ale teraz czuła, że mogłaby zjeść całego tura i wyssać szpik z jego kości. Z wdzięcznością przyjęła drugą pełną miskę. Dawno nie jadła czegoś tak pysznego. Pochłaniała jadło tak pospiesznie, że na koniec ledwo powstrzymała gromkie beknięcie.
– Myślałem, żeś ciężko chora – odezwał się gospodarz. Jego głos brzmiał chrapliwie, jakby nieczęsto go używał. – Tak mi zemdlałaś na progu. Ale widzę, że nie jest z tobą tak źle.
– Dziękuję za pomoc – powiedziała, spuszczając wzrok pod wpływem zaciekawionego spojrzenia mężczyzny. – I za poczęstunek, i za to… Wskazała stopy ukryte pod posłaniem. – Byłam bardzo, bardzo zmęczona. Wołają mnie Wrena. A was?
Gospodarz przyglądał jej się przez chwilę, nieznacznie przekrzywiając głowę.
– Nie wyglądasz na czarne ptaszysko.
Odruchowo przygładziła włosy, które rzeczywiście nie miały kruczej barwy. Zaśmiała się nerwowo.
– To przez to, że wszystko czarno widzę – skłamała. – Rodzice zawsze mówili, że niepotrzebnie kraczę.
Myśliwy zaśmiał się na te słowa, co znacznie złagodziło mu rysy. Efekt psuły tylko zęby, które błysnęły w świetle ognia niczym wilcze kły. Poza tym nie podał imienia. Zaniepokoiło to Wrenę, a raczej dołożyło się do wielkiej kolekcji niepokojów, jakie miała już w sercu.
– Czy jest już bardzo późno? – zapytała.
– Już pewnie po północku – odparł gospodarz, spoglądając w sufit. – Idź spać.
– Czy moglibyście użyczyć mi nieco zapasów? Albo może zechcielibyście przeprowadzić mnie na drugą stronę puszczy? Widzieliście, że mam trochę złota… – Skinęła głową w stronę leżącej koło paleniska biżuterii. – Chciałabym jutro wyruszyć w dalszą drogę.
Myśliwy znów parsknął śmiechem.
– Jutro? Dziewczyno! Zapominasz, że widziałem twoje nogi. Nie zajdziesz na nich dalej niż za potrzebą. Idź spać. Porozmawiamy jutro.
Słowa były szorstkie, ale ton łagodny. Pomimo lęku, jaki ją przepełniał, Wrena poczuła, że oczy jej się kleją. Z pewnością wiele wspólnego miały z tym pełny brzuch, ciepłe okrycie i pokrzepiające migotanie ognia.
Gospodarz ściągnął buty i ułożył się w odległości na tyle przyzwoitej, na ile pozwalało ciasne wnętrze. Przez chwilę przyglądał się Wrenie.
– Dołożę w nocy drewna, noce bywają jeszcze bardzo zimne – powiedział.
– Dziękuję, dobranoc – odparła i przykryła się kocem po czubek nosa.
Czuła się nieswojo. Spodziewała się, że mimo rozkosznej sytości łatwo nie zaśnie w towarzystwie obcego.
Myliła się. Wystarczyło, że przymknęła oczy, a już znalazła się w krainie snów. Z początku były one przyjemne, lecz im dalej w noc, tym stawały się bardziej przerażające. Rzucała się na posłaniu w półśnie, by znów osunąć się w koszmary. Była całkiem zlana potem, gdy obudziło ją łomotanie do drzwi. Otworzyła oczy i zobaczyła, jak gospodarz, w rozchełstanej koszuli i na bosaka, idzie otworzyć.
Serce podeszło jej do gardła. Na wszelki wypadek wsunęła się za sąg drewna przygotowany na opał. Chata miała tylko jedno wyjście zablokowane właśnie przez przybyszów. Wrena mogła tylko siedzieć cicho i modlić się, żeby to nie byli ludzie, którzy jej szukali.
– Dzień dobry, gospodarzu!
Włoski na karku stanęły jej dęba. Obcy mówił z noduńskim akcentem. Dosyć się go nasłuchała w życiu, żeby nie mieć wątpliwości.
– Dobry – odparł myśliwy powściągliwie.
Wrena wyjrzała przez dziurę między sosnowymi polanami. Wyglądało na to, że dwóch mężczyzn stało w progu, ale gospodarz zagradzał im widok na wnętrze. Nie widziała ich twarzy. Zza ściany słyszała parskanie koni i niewyraźne rozmowy. Mężczyzn było pewnie więcej niż dwóch.
– Proszę wybaczyć to najście – mówił dalej ten sam głos przymilnie. – Szukamy pewnej młodej kobiety. Zbiegła wczoraj przed świtem. Nasz pan, Jego Wysokość Wilhelm, szuka jej za poważną zbrodnię. Jeśli widzieliście ją, dobry gospodarzu, nie poskąpimy nagrody za informacje.
– Domyślacie się chyba, że nie widuję tu zbyt wielu ludzi – odparł myśliwy. – To nie miasto ani nawet wioska.
– Proszę się dobrze zastanowić – nalegał przybysz, wciąż głosem jak miód. – Dwadzieścia jeden wiosen, średniego wzrostu, niebieskie ślipia, buzia przeciętna, figurka dosyć gibka…
Gdyby nie to, że niemal omdlewała ze strachu, Wrena obraziłaby się za taki rysopis. Buzia przeciętna. Też mi coś!
– Czy nie zechcielibyście, gospodarzu, wpuścić nas do środka? Bardzośmy zdrożeni. Od zeszłego ranka szukamy tej dziewki po całej okolicy. A już najgorzej się działo, od kiedy wjechaliśmy do lasu! Dziki zwierz zabrał mi dwóch ludzi, a jeden wpadł do wądołu i złamał nogę! Z siedmiu zostało nas trzech! Wyglądało to tak, jakby bożki lasu chroniły uciekinierkę.
Myśliwy, milcząc, wciąż stał w drzwiach.
– Jednak ufność w takie bożki prowadzi na manowce – ciągnął przybysz niezrażony, a do jego głosu zakradła się nuta zawoalowanej groźby. – Lubią one igrać z ludzką naiwnością, podczas gdy tylko nasz Pan, Mirius, jest prawdziwie dobry i potężny. Wieje nowy wiatr, gospodarzu. Coraz więcej książąt sławiańskich odwraca się od swoich bożków. Idzie nowy porządek. Ale dopóki oddaje się cześć demonom, nie zawita ład. Jeśli lasy ukrywają przestępców, podłoży się ogień, a pogorzeliska weźmie pod zasiew. Ludzie prędko zapomną o leśnych bożkach. To samo się tyczy tych przeklętych gajów…
Teraz Wrena trzęsła się nie tylko ze strachu, ale także z wściekłości.
Co ty wiesz, obcy przybyszu, o świętości naszych lasów i gajów? – myślała. – Co ty wiesz o dobroci i chwale naszych bogów?
A nieznajomy mówił dalej:
– Ci, którzy będą nam pomagać od początku, mogą liczyć na pokaźne nagrody. Z kolei ci, którzy niemądrze obstawali przy starym porządku, wkrótce przekonają się, że nie warto gniewać naszego władcy.
Teraz już groźba w ogóle nie była zawoalowana.
– Więc jak będzie, drogi gospodarzu?
Wrena dostrzegła błysk ostrza znacząco wyciągniętego do połowy z pochwy.
Wyda mnie – pomyślała z przerażeniem.
Obcy byli uzbrojeni, a myśliwy nie miał pod ręką nawet siekiery. Poza tym, dlaczego miałby ją chronić, narażając życie? Przyjął ją pod swój dach jako gościa, to prawda. Jednak nie miał szansy jej obronić. Jeśli będzie stawiał opór, przybysze zabiją najpierw jego, a potem ją.
– Może wasza dziewka skapiała gdzieś w wykrocie – odezwał się wreszcie myśliwy zatrważająco leniwym tonem. – Dlaczego miałaby trafić akurat tutaj? Co to, las mały?
To idiota, pomyślała Wrena z rozpaczą. Człowiek świeci mu w oczy żelazem, a ten go tylko drażni!
– Myślę, że nie skapiała.
Głos Noduńczyka był teraz całkiem zimny.
– Te przeklęte bożki ją chronią! A to jest jedyne miejsce, gdzie mogła się schronić. Zejdźcie mi więc z drogi, pókim dobry.
Przyjął mnie i nakarmił, pomyślała Wrena. Powinnam się teraz ujawnić, aby go oszczędzili…
Tylko że bardzo bała się umierać.
Jestem tchórzem, żałosnym tchórzem… Jak mogę pozwolić, żeby zginął przeze mnie niewinny uczynny człowiek?
Nie mogła do tego dopuścić. Nie chciała więcej śmierci wokół. Jeśli miała umierać, to z honorem. Jeżeli nie okaże się tchórzem w ostatniej godzinie, może przodkowie przyjmą ją z otwartymi ramionami do swojego grona…
– Łado, Łado, Lelo moja… – wymówiła drżącymi wargami.
Wstała i chwiejąc się na obolałych stopach wyszła zza sągu drewna. Zobaczyła uśmiech triumfu na twarzy obcego. W zasadzie nie był całkiem obcy, jak jej się z początku wydawało. Przez barierę przerażenia przebiła się świadomość, że głos Noduńczyka był znajomy. Teraz poznała Heinricha z Gladen. Był zimnym draniem na usługach króla Wilhelma z Falken. Na pewno zabiłby myśliwego, jeśli nie wyszłaby z ukrycia.
Gospodarz nie odwrócił się w jej stronę, nadal stał w progu.
– Lepiej zamknij oczy, dziewczyno – odezwał się zaskakującymi słowy.
I nagle, bez ostrzeżenia, zmienił się w największego niedźwiedzia, jakiego Wrena kiedykolwiek widziała. Jednym uderzeniem łapy wytrącił Heinrichowi miecz z ręki, a to, co stało się potem…
Myśliwy dobrze radził, lecz Wrena nie była w stanie posłuchać. Patrzyła nieruchomo, gdy zwierz rozszarpywał trzech mężczyzn na drobne, bardzo krwawe strzępki. Strach sparaliżował ją bez reszty. Wycie mordowanych świdrowało w uszach do wtóru z rykiem niedźwiedzia. Konie zaś, rżąc głośno, rozbiegły się na wszystkie strony. I jeszcze mlaszczące odgłosy wnętrzności, które wypływały na leśną ściółkę.
Tego było za wiele. Wrena zgięła się wpół i zwróciła resztki wczorajszej kolacji do stojącego nieopodal wiadra.
Tymczasem gospodarz znów był mężczyzną. Połowę twarzy miał umazaną krwią. Podobnie było z rękami, które do łokci pokryte były ciemnoczerwoną skorupą. Wrena patrzyła na niego oniemiała, bojąc się poruszyć.
– Nic ci nie zrobię – powiedział, lecz w jego głosie wciąż wibrowała przemoc.
Zbliżył się i kobieta zasłoniła twarz rękoma, lecz myśliwy tylko podniósł zanieczyszczone przez nią wiadro i wyniósł z chaty. Usłyszała, jak obmywa się przy beczce z wodą. Kiedy wrócił, nalał czegoś do kubka i podał Wrenie. Niepewnie pociągnęła nosem. Pachniało jak miód.
– Usiądź! – polecił. – Porozmawiajmy.
Nalał sobie do drugiego kubka i zajął miejsce naprzeciwko Wreny, krzyżując nogi. Kobieta powoli opadła na kolana, a potem również usiadła na posłaniu. Upiła łyk napoju i był to naprawdę przedni miód. Ciepło rozlało się po ciele, a serce wreszcie zaczęło zwalniać.
– Czy rzeczywiście szukają cię za przestępstwo? – zapytał gospodarz.
Wrena nerwowo spoglądała na jego dłonie, teraz czyste, ale jeszcze przed chwilą…
– Nie zrobiłam nic złego – odpowiedziała. – To oni…! – urwała. Napiła się jeszcze miodu. – A jeżeli nawet coś zrobiłam, to co? Też mnie zabijesz?
– Jesteś moim gościem – odparł z urazą. – Nie morduję gości. Przestań się trząść ze strachu.
Te słowa sprawiły jej ogromną ulgę, ale nie ukoiły lęku.
– A dlaczego ich zabiłeś? Żeby ochronić gościa?
– To też.
Napił się miodu, z uznaniem oblizał wargi.
– Tego gadułę zabiłbym choćby po to, żeby wreszcie się zamknął.
– Ich konie mogą wrócić do miejsca, skąd przybyli. Następni ludzie mogą przyjść mnie szukać…
– Nikt nie znajdzie ich koni.
Gospodarz wzruszył ramionami z niezmąconą pewnością siebie.
– Ani nikt z nieprzyjaciół nie odnajdzie ciebie w tej chacie. – Rzuciłem urok plączący ścieżki.
Myśliwy niewątpliwie władał potężną magią. Ale przemienić się w niedźwiedzia…? O takich umiejętnościach słyszała tylko w legendach.
– Jesteś czarownikiem? – zapytała Wrena z wzrokiem wbitym w kraciasty koc, który leżał na jej posłaniu.
– Nie.
– Więc kim?
Oparł łokieć na kolanie, a podbródek na dłoni i spojrzał na Wrenę z ukosa.
– Jak myślisz, dlaczego tak naprawdę ich zabiłem?
Bezradnie rozłożyła ręce. Myśliwy zmarszczył brwi, a jego twarz wykrzywiła się w wyrazie wściekłości.
– Zawsze spotka to drani, którzy straszą, że będą wypalać lub wycinać _moje_ drzewa!
Wrena patrzyła na niego przez dłuższą chwilę w milczeniu, aż wydała z siebie okrzyk zdumienia i zakryła usta dłońmi.
Gospodarz powoli rozciągnął wargi w uśmiechu, nie kryjąc spiczastych kłów.
– Dobrze się domyślasz.
– Jesteś leszym – szepnęła.
***
Leszy jej nie porwał, jak przepowiadała matka. Sama rzuciła się w jego szpony!
– Weszłaś do chaty, pozdrawiając bogów. Nie musisz się mnie obawiać.
Nie była pewna. Wiadomo przecież, że leśne duchy lubią od czasu do czasu zabawić się kosztem śmiertelników.
– No dobrze, nie musisz mi wierzyć, ale i tak daleko nie uciekniesz ze stopami, które są jednym wielkim bąblem. Zwłaszcza że umiem widzieć oczyma zwierząt.
– Jesteś władcą puszczy? – zapytała onieśmielona.
– Na litość, nie!
Wyrzucił ramiona w górę.
– Tę godność piastuje mój… ojciec. Jestem tylko jednym ze strażników. Być może nie wiesz, ale leszych jest sporo. Ale dość o mnie. Chciałaś, żebym cię przeprowadził na drugą stronę puszczy. Jeżeli mam to zrobić, musisz mi trochę opowiedzieć o sobie. Inaczej droga wolna, idź i zgub się w lesie lub nadziej na Noduńczyków.
Wrena zacisnęła wargi.
– Chyba już się domyślasz, co czeka te ziemie pod władzą Noduńczyków – powiedziała pod naglącym spojrzeniem leszego. – Nie sądzę, abyś chciał im cokolwiek ułatwiać. A jeśli zacznę rozgłaszać, kim jestem…
– Nie chcesz powiedzieć, tak?
Założył ręce na piersi.
– Zobaczmy, czy sam się domyślę. Strój mocno wymiętoszony i spódnica ubłocona, ale materiał cienki i dobrej jakości. Do tego złote i srebrne pierścienie. Stopy delikatne, nawykłe do butów, a więc raczej nie ukradłaś tego wszystkiego. Do tego szuka cię Wilhelm z dalekiej Nodungii. Coś mi nie wygląda na to, żebyś była zwykłą dziewką z pierwszego lepszego sioła. Najwspanialszy gród w okolicy to Jastrzębie Gniazdo… – Zmrużył oczy, uśmiechnął się nieco złośliwie. – To jak mi idzie? Chyba nie najgorzej jak na stwora z lasu?
Musiał zauważyć, że drgnęła na dźwięk nazwy Jastrzębiego Gniazda.
Wrena spuściła wzrok, milczała uparcie.
– Piórka wcale nie jak u wrony – ciągnął leszy. – Nie czarne, tylko bure… Może więc jesteś młodym jastrzębiem, a nie wroną? A może – zmrużył oczy – kukułką, która dopiero ma się w jastrzębia znów przemienić?
Każdy znał ten przesąd: kukułka, święty ptak Dziedzilii, zwiastowała wiosnę, na zimę zaś przemieniała się w jastrzębia.
Zaskoczona Wrena zobaczyła na kocu przed sobą dwie błyszczące krople. Głupia, głupia… Czy płacz ułagodzi stwora z lasu? Nie mogła nic poradzić. Na słowa leszego sztandar z dumnym jastrzębiem stanął jej przed oczami i ten widok wycisnął z nich łzy. Rozpaczy i wściekłości.
Leszy udał, że nie widzi, iż gość płacze.
– Opowiedz mi, co się stało w Jastrzębim Gnieździe – ponaglił ją. – Dlaczego panoszą się tam Noduńczycy? To dla mnie ważne.
Wrena spojrzała na niego, raz po raz mrugając oczami. Bała się, że nie zapanuje nad głosem. Zacisnęła mocno pięści.
– Wszyscy zjechaliśmy na swaćbę Tomisława z Jastrzębców… – powiedziała. – Na dzień przed uroczystością okazało się, że trzy rody uknuły spisek i…
Przełknęła ślinę, zaczerpnęła powietrza. Oddychała nierówno.
– Powałowie, Łęgi i Bukowcy. W porozumieniu z Noduńczykami przejęli władzę, a Jastrzębcy… – Zakryła twarz dłońmi. – Nie wiem, czy i kto ocalał. Teraz w grodzie rządzi Bygost z Powałów, dzięki zbrojnemu wsparciu Noduńczyków.
Nie mogła o tym myśleć. Gród bogini Dziedzilii zbezczeszczony krwią przelaną w bratobójczej walce…
– Czy Noduńczycy spalili święty gaj? – zapytał leszy. – Wiem, że Santyjczycy robili takie rzeczy na południu.
– Nie wiem – wyznała słabo. – Myślę, że by się nie ośmielili. Nie wiem, czy Bygost zamierza przyjąć ich wiarę. Nie wiem… – powtórzyła. – Nie wiem, do czego są zdolni. Być może dla zysków są gotowi zniszczyć wszystko.
Objęła się ramionami i płakała bezgłośnie, długo. Nie zauważyła nawet, jak gospodarz podniósł się z miejsca, zakrzątnął przy śniadaniu. Otarła oczy dopiero, kiedy leszy postawił przed nią miskę z jajecznicą usmażoną na kiełbasie. Wyciągnęła z kieszeni chustkę, wydmuchała nos i podziękowała za jedzenie. Myślała, że nie da rady nic przełknąć, ale była w błędzie. Pożywienie pod tym dachem zdawało się dodawać jej sił i niemal zjadało się samo.
– Chcesz uciekać na drugą stronę puszczy, do Turzyców? – zapytał gospodarz. – Liczysz, że pomogą ci pozbyć się Noduńczyków?
Wrena zastanowiła się przez chwilę. Po prawdzie jej największym marzeniem było ukryć się i przeżyć. Jeśli jednak miałaby taką moc, to pozbyłaby się każdego śladu, jaki zostawili po sobie obcy. Starłaby ich na proch… Może książę Turzyców, Dargorad, będzie zainteresowany oswobodzeniem Jastrzębiego Gniazda? Najpierw jednak musiała poszukać oparcia w rodzinie. Jako pierwsi przyszli jej do głowy Świerczyńscy mieszkający po drugiej stronie puszczy.
– Zrobię wszystko, żeby Noduńczycy i Powała pożałowali tego, co zrobili – powiedziała przez zaciśnięte zęby. – Oby sczeźli w męczarni!
– Krótko mówiąc, żeby zniknęli i nie szerzyli wiary szkodliwej dla drzew – podsumował leszy.
Kiwnęła głową, na co mężczyzna uśmiechnął się szeroko.
– Doskonale. Pomogę ci.