-
W empik go
Kult ciała - ebook
Kult ciała - ebook
Powieść erotyczna. Bohaterowie powieści to para kochanków – Czesław Bratkowicki i Hanna Złotopolska. Między nimi nie ma romantycznych uniesień. Jest za to namiętność, dzikość, pożądanie. Autor skupia się na seksualnej relacji bohaterów. Powieść wywołała ogromny skandal towarzyski z finałem w sądzie.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-7903-450-5 |
| Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Spis treści
Warszawa w grudniu
Nowy Rok
6 stycznia rano
16 stycznia
21 stycznia
28 stycznia rano
Tego samego dnia – w nocy
W tydzień później
Jedenasta w nocy
Rano
Popielec
Marzec
W tydzień potem – rano
Wieczór
Noc
Ostatnie dni marca (zdaje mi się – 29)
3 kwietnia
10 kwietnia – późna noc
Wielka Sobota
W tydzień później
Nazajutrz rano – niedziela
5 maja
12 maja
13 maja – ósma rano
18 maja
Pierwsze dni czerwca
Na drugi dzień rano
12 czerwca
13 czerwca rano
Tegoż dnia wieczorem
Paryż – kwiecieńWarszawa w grudniu
Długo nie wiedziałem, czy uwierzyć tym głosom, które ciągnęły mię tak bardzo tutaj... I oto przybyłem do Warszawy w marcu, a dzisiaj rok się bieżący kończy już, ja patrzę na te przeżyte miesiące walk, cierpień, szamotania się z losem i robię bilans z tego wszystkiego, co mi ta walka przyniosła.
Za morze łez utajonych, za stokrotnie krwawo upokorzoną dumę, za smutne tajenie niedostatku – mam to, że... przykro powiedzieć... że coraz większe koło ludzi wie o moim istnieniu. Oto czysty zysk – oto dochód netto z mojej pracy, to plon z bujnego i rozrzutnego posiewu łez i cierpień!
Dziwnie smutny zysk... toteż zapiszę go w moim bilansie w rubryce pasywów, a jako saldo na moją korzyść – przebyte cierpienia zanotuję. Skąd mi się wzięły te bankierskie terminy? Sam nie wiem, dość że dzisiaj to noc sylwestrowa, ludziska tańczą, bawią się – huczą, a ja siedzę sam w tym zielono pomalowanym pokoiku hotelowym – na dworze wietrzysko wyje i wstrząsa oknami, sypie śnieżyca – ja siedzę w tej zielonej ciupie i robię moralno-duchowe bilanse!
Przynajmniej dobrze, że ciepło – ba, gorąco, i dobrze, że lampa nie odmawia mi posłuszeństwa, bo mogę spokojnie gryzmolić, pierwszy raz nie dla szanownych panów redaktorów, ale dla siebie... Sam dla siebie tylko!
Bo ja nie lubię gadać ludziom, co tam we mnie siedzi – tutaj nie lubię, bo przeczuwam, że by wykpili chyba. U nas inaczej – u nas – na Podolu moim błękitnym – ludzie jacyś bardziej prości i bardziej kochani – no i tam matka moja jest... tam było do kogo ze łzami i ze skargą przywędrować! Czasem myślę, że to lepiej tak żyć sam w sobie, a czasem chciałoby się krzyknąć na całe gardło: przez litość choć strzęp serca człowieczego, choć jedną łzę braterską mi dajcie – za całe serce, za całą duszę, za ukochanie na śmierć i życie, z którym przybyłem do was. Za sny moje, chłopięce jeszcze, o waszym Starym Mieście, o kolumnie Zygmunta! Boże! Gdyby ten mój ckliwo-sentymentalny nastrój wpadł w ręce owemu opasłemu redaktorowi, o wysadzonych zblakłych oczach, wiecznie we łzach jak w oliwie pływających, owemu redaktorowi, który na moich zmysłowo erotycznych nowelach ciągle niby traci, bo cnotliwi prenumeratorzy odpadają, a mimo to ciągle je drukuje, jedna po drugiej, i zawzięcie drukuje. Co by on powiedział?! Przepraszam, co by raczył powiedzieć!
Zresztą ten redaktor – to bardzo zacny człowiek i ogromnie stanowczy! Płaci mi po trzy grosze, czyli półtora kopiejki, od wiersza za moje nowele – no i zajada całymi masami ostrygi, skromnie białym zakrapiając. Mówią bardzo starzy ludzie, że kiedyś umiał wiele pracować.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
Warszawa w grudniu
Nowy Rok
6 stycznia rano
16 stycznia
21 stycznia
28 stycznia rano
Tego samego dnia – w nocy
W tydzień później
Jedenasta w nocy
Rano
Popielec
Marzec
W tydzień potem – rano
Wieczór
Noc
Ostatnie dni marca (zdaje mi się – 29)
3 kwietnia
10 kwietnia – późna noc
Wielka Sobota
W tydzień później
Nazajutrz rano – niedziela
5 maja
12 maja
13 maja – ósma rano
18 maja
Pierwsze dni czerwca
Na drugi dzień rano
12 czerwca
13 czerwca rano
Tegoż dnia wieczorem
Paryż – kwiecieńWarszawa w grudniu
Długo nie wiedziałem, czy uwierzyć tym głosom, które ciągnęły mię tak bardzo tutaj... I oto przybyłem do Warszawy w marcu, a dzisiaj rok się bieżący kończy już, ja patrzę na te przeżyte miesiące walk, cierpień, szamotania się z losem i robię bilans z tego wszystkiego, co mi ta walka przyniosła.
Za morze łez utajonych, za stokrotnie krwawo upokorzoną dumę, za smutne tajenie niedostatku – mam to, że... przykro powiedzieć... że coraz większe koło ludzi wie o moim istnieniu. Oto czysty zysk – oto dochód netto z mojej pracy, to plon z bujnego i rozrzutnego posiewu łez i cierpień!
Dziwnie smutny zysk... toteż zapiszę go w moim bilansie w rubryce pasywów, a jako saldo na moją korzyść – przebyte cierpienia zanotuję. Skąd mi się wzięły te bankierskie terminy? Sam nie wiem, dość że dzisiaj to noc sylwestrowa, ludziska tańczą, bawią się – huczą, a ja siedzę sam w tym zielono pomalowanym pokoiku hotelowym – na dworze wietrzysko wyje i wstrząsa oknami, sypie śnieżyca – ja siedzę w tej zielonej ciupie i robię moralno-duchowe bilanse!
Przynajmniej dobrze, że ciepło – ba, gorąco, i dobrze, że lampa nie odmawia mi posłuszeństwa, bo mogę spokojnie gryzmolić, pierwszy raz nie dla szanownych panów redaktorów, ale dla siebie... Sam dla siebie tylko!
Bo ja nie lubię gadać ludziom, co tam we mnie siedzi – tutaj nie lubię, bo przeczuwam, że by wykpili chyba. U nas inaczej – u nas – na Podolu moim błękitnym – ludzie jacyś bardziej prości i bardziej kochani – no i tam matka moja jest... tam było do kogo ze łzami i ze skargą przywędrować! Czasem myślę, że to lepiej tak żyć sam w sobie, a czasem chciałoby się krzyknąć na całe gardło: przez litość choć strzęp serca człowieczego, choć jedną łzę braterską mi dajcie – za całe serce, za całą duszę, za ukochanie na śmierć i życie, z którym przybyłem do was. Za sny moje, chłopięce jeszcze, o waszym Starym Mieście, o kolumnie Zygmunta! Boże! Gdyby ten mój ckliwo-sentymentalny nastrój wpadł w ręce owemu opasłemu redaktorowi, o wysadzonych zblakłych oczach, wiecznie we łzach jak w oliwie pływających, owemu redaktorowi, który na moich zmysłowo erotycznych nowelach ciągle niby traci, bo cnotliwi prenumeratorzy odpadają, a mimo to ciągle je drukuje, jedna po drugiej, i zawzięcie drukuje. Co by on powiedział?! Przepraszam, co by raczył powiedzieć!
Zresztą ten redaktor – to bardzo zacny człowiek i ogromnie stanowczy! Płaci mi po trzy grosze, czyli półtora kopiejki, od wiersza za moje nowele – no i zajada całymi masami ostrygi, skromnie białym zakrapiając. Mówią bardzo starzy ludzie, że kiedyś umiał wiele pracować.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
więcej..