- W empik go
Kupiona - ebook
Kupiona - ebook
Co dzieje się za zamkniętymi drzwiami?
Marzec 2022 roku, pierwsze tygodnie po napaści Rosji na Ukrainę. Elka kończy trzeci tydzień wolontariatu w punkcie przyjmowania uchodźców. Młoda, wrażliwa kobieta jest wyczerpana codziennym obserwowaniem ogromu nieszczęść, jakie przyniosła wojna. Kiedy więc Michał, nastoletni wolontariusz, proponuje jej wspólne spędzenie weekendu, pielęgniarka zgadza się niemal od razu.
Elka jest jednak do tego stopnia przytłoczona codziennością, że nie zauważa nietypowego zachowania kolegi. Jej podejrzeń nie wzbudza też to, że Michał nie podzielił się z nią celem ich podróży…
Już wkrótce życie Elki zmieni się diametralnie. Pielęgniarka trafi do ogromnej posiadłości pełnej tajemniczych ludzi i bardzo szybko zda sobie sprawę z przerażającego faktu: z tego miejsca nie ma ucieczki.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-309-8 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pochylam się nad dwulatkiem, drży z emocji, z powodu doświadczeń podczas ucieczki z matką ze swojego kraju ogarniętego szaleństwem wojny. Z rozmyślań wyrywa mnie głos mojego najlepszego kolegi.
– Ela, mam dosyć, chodź, wypijemy kawę, ile można. Sypaną czy rozpuszczalną?
– Sypaną z mlekiem – odpowiadam.
Siadam na krześle w socjalnej kanciapie, wyciągam nogi, jestem padnięta, tyle godzin w ruchu i jeszcze te przemyślenia. Wciąż komuś musimy pomóc, kogoś poinstruować, gdzie ma się rozlokować w ogromnej hali, o której wydawane są posiłki, gdzie znajduje się punkt medyczny, i tak dalej, i tak dalej. To strasznie przygnębia i wyczerpuje.
– Jeszcze pięć godzin i idziemy – sapie Michał.
– Ale jutro wieczorem znowu. Kiedy to się skończy? – pytam.
– Może się nie skończy, trzeba się cieszyć każdą chwilą, każdym dniem…
– No, naprawdę radość, nogi mi odpadają – jęczę.
– Chorujesz na coś?
– Nie, a co?
– Tak pytam, mówisz, że nogi bolą, więc pytam. A może wiesz, te wasze babskie sprawy. Kontrolujesz się?
– Michał, dzieciaku, pogięło cię? Starsza od ciebie jestem, a ty mnie pytasz o takie sprawy? – Śmieszy mnie to pytanie. – Trochę przesadzasz.
– Też jestem dorosły, mam dziewczynę, to pytam, ot co – pęcznieje jak fasola.
– Okej, nie martw się, wszystko pod kontrolą. Nawet ostatnio naprawiłam, co się zepsuło. – Bawi mnie ten chłopak. – Ale zadajesz pytania! Naprawdę, no wiesz? Naprawdę!
– I co, wszystko w porządku? – docieka.
– Jak najbardziej okej. Przestań mnie pytać. A o swoją dziewczynę tak dbasz?
– Chodzę razem z nią do lekarza. A jak tam twoje życie prywatne? – zadaje kolejne pytanie.
– Kolejne nietrafione pytanie Michał. Proszę o zmianę tematu. Jakby to powiedzieć, kolego? Obecnie z moim partnerem jesteśmy na etapie zmęczenia materiału. Po co zadajesz takie pytania? To nie jest mój ulubiony temat. Idziemy, dawaj, zdenerwowałeś mnie. – Sapię ze złości, bo czuję się ofiarą w moim związku, i to jeszcze na własne życzenie, a to boli.
Z Michałem pracuję już trzeci tydzień, pomagamy w umieszczaniu uchodźców w tymczasowych noclegowniach, potem, jeśli pada takie hasło, on odwozi po parę matek z dziećmi na lotnisko, dworzec lub dalej.
Teraz, oprócz całej hali ludzi, opiekujemy się pięcioma matkami z trzynaściorgiem dzieci, musimy pomóc im przetrwać do piątku. Michał odwiezie je na lotnisko, a ja pojadę do domu. Kończymy nasz okres pomocy, wrócimy za jakiś czas, może na dłużej, chcemy się znowu umówić. Dobrze nam się razem pracuje, dobrze się dogadujemy, on bardzo młody, silny student, ja nieco starsza pielęgniarka. Świetnie nas dobrano, ja się nie nadźwigam bagaży, on nie musi rozmawiać z płaczącymi kobietami.
Idę w stronę samochodu, on parę kroków za mną i rozmawia z kimś przez telefon, chyba trochę się sprzecza, przynajmniej tak mi się wydaje.
– Ela, odwróć się, zrobię ci zdjęcie. Mam wszystkich, ale w grupie. Twojego nie mam, a chciałbym mieć, takie na pamiątkę, tylko ty.
Odwracam się i pokazuję język.
– Teraz robisz zdjęcie, jak jestem wykończona? Mogłeś zrobić rano, jak byłam podobna do ludzi. – Wywracam oczyma.
– No stań, proszę. O, tak dobrze, cudnie. Dzięki. – Widać, że teraz jest zadowolony.
– Chciałabym po tym wszystkim wyjechać, odpocząć, poleżakować. Świat stanął na głowie, a mnie to męczy – mówię do Michała. Dochodzimy do drzwi służbowego samochodu. – Kto prowadzi?
– Ja, tylko wyślę wiadomość, poczekaj – mówi z nosem w telefonie.
Więc czekam, aż skończy. Och, ci młodzi!
– Też bym wyjechał. Może w piątek polecimy z matkami i w niedzielę wrócimy? Pogadam, z kim trzeba, zapłacimy tylko za bilety na samolot. Dowiem się, dokąd lecą nasze kobiety, i zobaczę, co możemy zwiedzić albo po prostu odpocząć. Chcesz?
– Może i bym chciała, ale trzeba wracać do domu – smęcę.
– Przestań, dzień w tę czy w tę nie zrobi różnicy. Jutro będę wiedział, jaki jest kierunek lotu – strofuje mnie młody chłoptaś i jest z siebie bardzo zadowolony. – Kobietom też będzie raźniej.
– Zastanowię się.
Podjeżdżamy do hoteliku, w którym nocujemy. Wchodzę do pokoju, mojej współlokatorki nie ma, wyszła na nocną zmianę, biorę prysznic i padam na łóżko. Kręci mi się w głowie, przewijają mi się obrazy zapłakanych twarzy dzieci, kobiet, a w ich oczach widzę dramat wojny. W mojej świadomości pojawia się jeszcze obraz Sławka. Wyjechałam, a on miał się ogarnąć albo wyprowadzić. Zobaczymy, co zastanę po powrocie. Sytuacja w moim prywatnym życiu przyśpieszyła decyzję o wyjeździe w ramach pomocy uchodźcom… I… Powoli odpływam w sen.
***
Kolejny dzień pracy, już nie mamy takiej werwy, jesteśmy zdołowani dramatem wojny, czasami płaczemy razem z tymi ludźmi. To, co oni przeżywają, jest barbarzyństwem, jeszcze zdani na łaskę i niełaskę obcych… Okropność, to również obciąża i naszą psychikę, nie da się ukryć.
Michał zrobił się nerwowy, zagryza wargi, udaje, że mnie nie widzi. Jeszcze wczoraj wydawało mi się, że znosi to w miarę dobrze, ale dzisiaj wyraźnie ma kryzys.
– Michał, chodź na kawę, ja stawiam. Jakiś nerwowy dzisiaj jesteś – próbuję go rozweselić.
Nie odpowiada i robi to celowo. Cóż, pracuję dalej. Mija kolejna godzina.
– Dobra, chodź na tę kawę. Mam dosyć, już mam tego dosyć – mamrocze Michał pod nosem.
– Wczoraj było dobrze, a dzisiaj? Co się wydarzyło? – pytam, bo widzę jego zdenerwowanie. – Proszę, napij się, od razu zrobi ci się lepiej. – Podaję mu gorącą kawę.
– Nie będzie lepiej. Czasami robimy coś, czego wcale nie chcemy. Czemu tak jest?
– Nie wiem, też tak mam, mam polecenie służbowe i muszę. Takie życie, Michał, takie życie, wciąż musimy się komuś podporządkowywać. Od początku istnienia świata i nic nie poradzisz.
– Ja tak nie chcę, naprawdę nie chcę – prawie płacze.
– Czyś ty oszalał? Co się stało? – Jestem zakłopotana jego zachowaniem.
– Nic! Mam gorszy dzień, słaby ze mnie dzisiaj podwładny – uśmiecha się smutno.
– Nie jestem twoją przełożoną, wyluzuj – próbuję żartować.
– Ty nie, ale ktoś inny tak i wydaje mi polecenia, których nie chcę wykonać, a muszę. Idziemy, chodź, czekają na nas. – Podnosi się i wychodzi.
Zdziwiona człapię za nim. Każdy miewa gorsze dni. Oberwał od pracodawcy? Pewnie tak, mam podobnie po reprymendzie przełożonego, jak demonstruje swoje humory, albo wdraża nowe standardy, trudne do realizacji. Uśmiecham się sama do siebie.
Problemy uchodźców szybko zajmują moje myśli i zapominam o nastroju młodszego kolegi.
– Widziałaś Michała? – woła Arek. – Mam pilną sprawę…
– Gdzieś po drugiej stronie hali. – Pokazuję ręką.
Odprowadzam spojrzeniem oddalającego się kolegę Michała. Przyjechali tutaj we trzech, każdy pracuje w innym zespole, bardzo się lubią, zawsze razem, zawsze jeden drugiemu pomaga, świetni chłopcy, dobrze wykonana robota.
Dyżur znowu mija, Michał ciągnie nogi za mną, idziemy do samochodu.
– Chodź szybciej, jestem zmęczona, a ty strasznie się wleczesz – ponaglam go.
– Idę. W piątek polecimy w fantastyczne miejsce, już nie możesz się rozmyślić. Zarezerwowano dla nas lot, to jest niespodzianka, więc nie pytaj dokąd. – Przyśpiesza kroku i zrównuje się ze mną.
– Jakoś twojej radości nie zauważam – komentuję na widok jego zdegustowanej miny.
– Źle się czuję, czas do domu. Na jutro umówiłem nas do fryzjera. Nie złość się, spójrz w lustro, mamy na głowach dwie szopy – uśmiecha się blado. – Będzie ekstra, zrobimy się na bóstwa.
– Ty zwariowałeś? Do fryzjera mnie umówiłeś?
– I to jakiego! Do stylisty! Dobranoc, do rana – żegna się ze mną w holu hoteliku, nie czeka na moją odpowiedź.
– Stylista??? – Moje bezgłośne zdziwienie.
Oszaleć można z tą młodzieżą, skąd mu to przyszło do głowy? Mało, że cały dzień w kiepskim nastroju, to jeszcze fryzjera umówił, niepojęte. Co on kombinuje? Rozbawił mnie tym fryzjerem. Stylista. Co jeszcze? Wciąż powtarzam to w głowie i jestem naprawdę rozbawiona jego pomysłem. Poprawił mi tym humor przed samym snem.
Uśmiechnięta wchodzę do pokoju, w którym, jak zwykle, nikogo, nie ma. Moją współlokatorkę widziałam tylko pierwszego dnia, pracujemy w systemie dwuzmianowym i w różnych miejscach, mam luz, nikt mi nie chrapie, nie siedzi po nocach. Biorę prysznic i padam na łóżko, znowu te koszmarne filmy z całego dnia i znowu powoli zapadam w sen.
***
Kolejny dyżur, dla naszej zmiany ostatni dzień w tych polowych warunkach. Mamy już dosyć, należy nam się odpoczynek. Może i dobrze, że lecimy z tymi kobietami, będzie im raźniej, jeszcze te biedne dzieci, a my po ich przekazaniu odsapniemy chociaż dwa dni.
Michał zupełnie przestał się odzywać, pracuje cały dzień bez wytchnienia i bez słowa. Wieczorem żegnamy zespół koleżanek i kolegów, pracowaliśmy razem przez cały okres wolontariatu, teraz oni uronili łezkę żalu z powodu naszego rozstania. Dobrze było nam ze sobą. Na pamiątkę wspólnie spędzonych chwil obdarowali nas kamyczkiem szczęścia jako talizmanem w trudnych czasach. Wymyśliła to nasza grupowa plastyczka Iwonka. Było smutno, było płaczliwie, ale czas się ewakuować, tak to wygląda, kogoś polubisz, a potem musisz się rozstać.
– Michał, pośpiesz się. Co się tak wleczesz, może tu zamieszkasz? – Już mnie irytuje.
– Wstajemy o czwartej, musimy być wcześniej na lotnisku. Masz dużo bagaży? – pyta, z nosem w telefonie i robi to celowo.
– Nie, jedna mała walizka, nie było potrzeby i okazji stroić się – ironizuję. – A dokąd lecimy?
– To niespodzianka, będzie cudownie. – Michał przewraca oczami i robi dramatycznie śmieszną minę.
– Jakaś dziwna ta twoja mina. Po co się deklarowałeś? Mnie nie zależało, chciałam wracać do domu. Nie rób teraz min. Ile jestem ci dłużna za bilet? – denerwuję się.
– Nic. Udało się nam, pokryli i koszt naszych noclegów, i przelot. No i nie gniewaj się, to wszystko mnie przerasta, jakoś źle to znoszę. Jedziemy do fryzjera, bo nam zamkną zakład, poprosiłem, żeby na nas poczekali.
Jedziemy do centrum miasta, Michał co jakiś czas odwraca głowę w moją stronę, jest smutny, a może nawet rozżalony, aż serce krwawi.
– Będziemy do siebie dzwonić, nie płacz – próbuję rozładować napięcie spowodowane zbliżającym się rozstaniem i jego pogarszającym się nastrojem.
– Jasne, zawsze się tak mówi, a wychodzi inaczej.
Wchodzimy do salonu, młody człowiek taksuje nas naburmuszony i od razu zabiera się za moje włosy. Wszystko krytykuje, szarpie moją biedną głowę we wszystkie strony, marudzi jak kobieta w menopauzie.
– Zaraz panią zmienię, tak nie może pani wyglądać – sapie, chyba zły.
– A mnie się podoba moja fryzura.
– Tak, tak, zmień ją, żeby nie była do poznania, niech nikt jej nie rozpozna – dodaje Michał. – Pokażę zdjęcie, tylko nie patrz, Ela…
Fryzjer ocenia zdjęcie i się krzywi.
– Będzie jeszcze piękniejsza.
I zabiera się za obcinanie moich włosów, nakłada farbę, w międzyczasie strzyże Michała, a potem kończy moją głowę. To, co zrobił można ująć tylko w jedno słowo: łał. Nie poznaję siebie samej, zupełnie inne strzyżenie, inne odcienie blondu, długość za ramiona. Ma rację, nie jestem sobą, no i wyszło to na plus, a to ważne.
– Dziękuję. Nie do wiary, myślałam, że tylko w telewizji tak potrafią. Michał, tak bardzo ci się nie podobałam? – pytam, ciekawa jego odpowiedzi.
– Podobałaś, ale zmiany zawsze są wskazane – tłumaczy się bez uśmiechu.
Dojeżdżamy do hotelu, on żegna się ze mną, ja idę do siebie. Pakuję rzeczy do walizki, nastawiam budzik, kładę telefon na nocnej szafce i spoglądam na łóżko koleżanki, której nawet dobrze nie pamiętam. Widziałyśmy się tylko w jeden wieczór, teraz zauważyłam, że jej łóżko wciąż wygląda tak samo jak pierwszego dnia, a rzeczy i przybory leżą tak, jakby nikt ich nie ruszał… Ale pedantka, dobrze, że nie musimy razem gnieździć się w tym małym pokoju, przelatuje mi przez głowę i gaszę światło.
***
Budzik wygrywa paskudną melodię, wstaję nieprzytomna i staram się szybko ubrać. Zbiegam po schodach, Michał czeka już w holu, wymeldowuje nas i jedziemy na lotnisko. Kobiety z dziećmi przywozi Arek i zaczyna się szaleństwo; bagaże, dzieci, odprawa, podnieść, podać, potrzymać. Michał zajmuje się naszymi dokumentami i bagażami, ja z kobietami i dziećmi staramy się nie zwariować. Jak Michał sobie z nimi radził? Przecież co jakiś czas jeździł z Arkiem i z takim towarzystwem, a nie słyszałam, żeby się skarżyli.
– Masz nasze dokumenty? – pytam zdruzgotana całym zamieszaniem.
– Tak, wszystko pod kontrolą, nie martw się tym. Podaj torebkę i weź tego malca, zaraz się zgubi w tym ferworze – prosi Michał.
Tak. Mało, że dzieli nas bariera językowa, to jeszcze dzieci, wyrwane ze snu, ciągle czegoś chcą, płaczą, są niespokojne, matki utrudzone jedną przeprawą na granicy swojego państwa, teraz przechodzą kolejny chrzest bojowy. Wykańcza mnie to poranne wariactwo, ale robię, co mogę, żeby to okiełznać.
– Chyba za późno przyjechaliśmy, nie sądzisz? – pytam Michała już w samolocie. – Jak radzicie sobie sami? To prawie niewykonalne.
– Zawsze ktoś nam pomaga i zawsze przyjeżdżamy na ostatnią minutę, żeby dzieci nie rozbiegły się po lotnisku. Jeden totalny chaos i już siedzisz w samolocie, a tak, to można byłoby połowę z nich pogubić.
Ma rację, rzeczywiście to jest jakiś sposób na taką liczbę dzieci. Zmęczona, z malcem na kolanach, zasypiam, nawet nie spojrzałam na tablicę, dokąd lecimy.
Podczas lotu czas na chwilę zwolnił po tym porannym wariactwie, daje nam wytchnienie. Teraz jedne dzieci zasypiają, inne się budzą, kobiety, umęczone do granic wytrzymałości, przysypiają, tylko Michał siedzi zamyślony, milczy, chwilami drzemie.
– Po co ta wycieczka, skoro jesteś jakiś inny? Mogłeś sobie odpuścić, jest mi przykro, nie prosiłam o to, chłopaku.
– A mnie jest przykro, że tobie jest przykro – uśmiecha się. – Jeszcze trochę i będziemy na miejscu. Cierpliwości, po prostu nie lubię latać.
– To tak mów, a nie, że ja się zastanawiam, co ci jest, i czuję się winna. Och, ta młodzież. Kto opłaca nasz pobyt, no i jeszcze lot? – pytam z ciekawości.
– Instytucje. Kobiety muszą bezpiecznie dotrzeć do nowych domów, wymagają wsparcia i w ten sposób, nam się udało, dwa w jednym. One mają nas do pomocy, a my mamy okazję na dwa dni darmowego wypoczynku. Chcesz coś do picia? – pyta, bo zgrabna pani właśnie proponuje kupno napoi.
Michał sponsoruje mi butelkę wody, którą z przyjemnością popijam. W końcu wydano polecenie zapięcia pasów, co oznacza koniec naszego lotu. Wreszcie. Mam już trochę dość tulenia płaczących dzieci i pocieszania kobiet.
– Michał, przylecieliśmy do Niemiec? – pytam zdziwiona.
– Tak. Co jakiś czas tutaj przylatujemy z ludźmi z ośrodka. Tak się nam akurat trafiło na zakończenie współpracy – uśmiecha się bez uśmiechu.
– To się cieszę, bo znam całkiem dobrze język, teraz będę miała okazję go podszlifować – śmieję się.
– Znasz język niemiecki? – Michał wyraźnie się dziwi.
– Pisać zupełnie nie potrafię, ale w mowie idzie mi całkiem dobrze.
– O! To duże ułatwienie podczas takich wyjazdów – dodaje bez euforii, wygląda na załamanego.
– Coś ci jest? – dopytuję.
– Nic. Boli mnie głowa – odpowiada niemrawo.
***
Wychodzimy z lotniska całą gromadką. Michał prowadzi nas do stojących na parkingu samochodów, w których czekają jacyś ludzie. Uśmiechnięta kobieta z vana podchodzi do naszej ferajny, przedstawia się i zaprasza do swojego samochodu. Michał czyta nazwiska z listy, a jedna z naszych mam z trójką dzieci zajmuje miejsca w samochodzie. Żegna się czule, roni łzę i odjeżdża z uśmiechniętą panią, potem pojawia się niski, przysadzisty pan i Michał powtarza ten sam schemat. Znowu kolejny pan i kolejna kobieta z dziećmi… I kolejna pani, i kolejna kobieta z dziećmi…
W końcu spłakana, zmęczona zostaję tylko z Michałem, on wygląda, jakby zaraz miał zejść na zawał.
– Oby byli szczęśliwi, oby im się powiodło – mówię zmęczona. – A my dokąd idziemy?
– Tam – odpowiada i rusza w stronę terenowego samochodu. – Idziemy, czekają na nas.
Z dużego samochodu wysiada kierowca i otwiera tylne drzwi, nie wita się. Michał puszcza mnie przodem i sam siada obok. Z przodu, na miejscu pasażera siedzi jeszcze jeden mężczyzna.
– Dobrze, Ela. Teraz tak… Ja nie chciałem, ale szef wydał mi polecenie, bo ten facet nas zmusił, zapłacił za ciebie duże pieniądze… Musisz mnie zrozumieć, nie chciałem, ale on się uparł… A ja i pozostali nie możemy ryzykować, że się wyda ten cały bałagan… – jąka się jak małe dziecko. – Powiedział, że możesz mieć u niego jak w raju albo jak w piekle. To podobno będzie zależało od ciebie. Nie jadę z tobą, mam zaraz samolot powrotny. Nie miej do mnie żalu, musiałem, on nam groził, że wszystko upubliczni i pójdziemy siedzieć za to, co robimy. Dobra, cześć.
Wysiada z samochodu tak szybko, że nie zdążam o nic zapytać. Nie wiem, o co mu chodzi, zupełnie nie zrozumiałam, co do mnie mówił.
Samochód powoli rusza z miejsca. Na zewnątrz, po płytach chodnikowych biegnie Michał w stronę lotniska, jestem w totalnym szoku, oddycham głęboko przekonana, że jeszcze śpię. Łapię za klamkę, nie ustępuje, po drugiej stronie auta, to samo, przyciskam przełącznik sterowania szyb – nic. Wybałuszam ślepia na facetów przede mną. Krzyczeć??? Mężczyzna siedzący obok kierowcy obserwuje mnie odwrócony bokiem, kiwa palcem na znak, że nie powinnam szarpać drzwi, przy tym ma poważną minę i nie wygląda na dobrodusznego człowieka, sam kierowca w tym momencie jest skupiony na włączaniu się do ruchu.
Oszołomiona opieram głowę o wezgłowie. Czy ja jestem w jakimś filmie? Mam krzyczeć, próbować wysiąść w czasie jazdy??? To niemożliwe, wszystkie zamki zablokowane… Jak to robią porwane kobiety w filmach? Nie pamiętam, zupełnie nie pamiętam. Co zrobił Michał? Co niby miał upublicznić jakiś tam facet? O czym on mówił? Czy właśnie jestem uprowadzana? To niemożliwe!
Samochód jedzie i jedzie, ja siedzę i siedzę, zupełnie bezwolna, nieżywa, zapomniałam nawet, jak się krzyczy. Nie liczę czasu, bo dla mnie się zatrzymał, nie myślę, co ze mną będzie, bo nie wiem, że w ogóle istnieję, nie dociera do mnie to, co się dzieje…
Czy tak giną kobiety? Ale że ja? Z rozpaczy, przerażenia i poczucia bezsensu sytuacji zasypiam z nadzieją, że zbudzę się w moim domu, w moim łóżku…
***
Ktoś trąca mnie w ramię. Otwieram oczy, to wciąż mężczyzna z samochodu, stoi i pokazuje mi ruchem ręki, że mam wysiąść. Wystawiam nogę na zewnątrz, przed sobą widzę wielki dom, za samochodem zamyka się wysoka brama, wszędzie kamery, przed wejściem do domu dużo mężczyzn patrzy na nas, są też kobiety – młode i powabne, skąpo ubrane. Myśl, która przechodzi mi przez głowę, jest jedna: już po mnie, cokolwiek chciałabym zrobić w kwestii ucieczki, tutaj jest niemożliwe. To miejsce jest jak forteca z pułkiem uzbrojonych ludzi. I te kobiety? Czy to agencja towarzyska? Boże!!! Ja??? W takim miejscu??? Na pewno tylko mi się to śni. Zbudzę się i zaraz wrócę do realnego świata, na pewno. Rety!!!
Zostaję przy samochodzie, mężczyzna z moją małą walizką wchodzi do domu, nikt nie krzyczy, nikt nie woła, reszta towarzystwa znika w czeluściach domu. Siadam na krawężniku oddzielającym zieleń od wysypanej białymi kamyczkami szerokiej drogi prowadzącej do schodów wejściowych. Oddycham głęboko, bo czuję, że robi mi się słabo, powoli dociera do mnie moja sytuacja, chowam głowę w dłonie, zamykam oczy. Dlaczego to zrobił? Michał był przesympatycznym młodym człowiekiem. Dlaczego? Uważałam go za przyjaciela, najlepszego kumpla.
Ktoś nade mną chrząka. Z obawą podnoszę głowę, wysoki mężczyzna podaje translator, przez moment przygląda mi się z lodowatym uśmiechem na ustach.
– Witam w moim domu, zapraszam do środka. – Gestem ręki wskazuje kierunek.
– Nie – wyrywa mi się z gardła.
– Mam użyć siły? – Jego głos staje się jeszcze bardziej lodowaty, niż był przed chwilą. – To będzie bolało. Zapraszam do domu, jestem pewny, że zdajesz sobie sprawę ze swojej sytuacji. Lepiej dla nas obojga będzie, jak podniesiesz zadek i udasz się ze mną. Wstań, wszyscy na nas czekają.
Podnoszę się z krawężnika, on uważnie mi się przygląda.
– Elizabeth. Nazywasz się Elizabeth, prawda? Chodź, wszyscy się gapią w naszą stronę. Oni wiedzą, że nie mam w zwyczaju wychodzić po gości. Tylko dzisiaj zrobiłem wyjątek… Dla ciebie.
– Elżbieta, mam na imię Ela – szepczę bezgłośnie.
Idę za mężczyzną, nie przyglądam się mu, bo i po co? Zaraz pewnie zrobi mi krzywdę albo coś jeszcze gorszego, jeśli tak zdecyduje. Wygląda na groźnego, pewnego siebie, a każde jego słowo mrozi.
Wchodzimy do domu, w holu stoi moja mała walizka, mężczyzna przechodzi do kolejnego pomieszczenia, a do mnie podchodzi kobieta wyglądająca na pomoc domową czy kogoś w tym rodzaju. A może się mylę? Mam już wątpliwości, co właściwie się dzieje wokół mnie. W mojej głowie panuje totalny chaos.
– Pokażę pani, gdzie jest łazienka, proszę się odświeżyć i zaraz podam kolację. Wszyscy już na panią czekają, proszę się pośpieszyć. – Kobieta wygląda na przestraszoną bardziej ode mnie.
Wchodzę do łazienki wyposażonej w sposób nadzwyczaj gustowny, bogaty, wyjątkowy, co nie robi na mnie żadnego wrażenia w tej obrzydliwej sytuacji. Odświeżam zbolałą twarz, spoglądam w lustro, jestem blada jak płótno, oczy zapadnięte, sińce wokół, włosy rozwiane i to przerażenie… Wyglądam, jakbym ujrzała demona, szkoda, że nie mam jeszcze natapirowanych włosów. Mam myśli katastroficzno-humorystyczne, to pewnie ze stresu i beznadziejnej sytuacji, wyobraźnia, podsuwa mi różne okropne scenariusze. Kobieto, to już twój koniec, a chciałaś tylko pomóc uchodźcom, kolejna zbłąkana myśl w omotanej strachem głowie. Oddycham głęboko. Co się stało z kobietami, które przywieźliśmy na lotnisko? Wciągam powietrze w płuca i próbuję złapać równowagę emocjonalną. Dopiero teraz dociera do mnie dramat tego, co się wydarzyło na lotnisku. Jeśli mnie uprowadzono, to tym bardziej tamte matki z dziećmi… Obym się myliła.
Kobieta o przerażonej twarzy czeka na mnie przed drzwiami łazienki, pokazuje kierunek i idzie przodem, a ja z bijącym sercem ruszam za nią. Wchodzimy do wielkiej jadalni, przy długim stole siedzą wszyscy wcześniej widziani przeze mnie przed wejściem do tego domu. Na mój widok głosy cichną, głowy wielu osób odwracają się w moją stronę. Mężczyzna, który wyszedł po mnie przed dom, wskazuje miejsce obok siebie, a ja czuję, że zaczynam ponownie drżeć, że się pocę, że gardło ściska mi strach.
Siadam na wskazanym miejscu, a kobieta zaczyna podawać do stołu. Ludzie zebrani w salonie rozpoczynają jedzenie wybranych przez siebie potraw. Moje ręce drżą, po plecach spływa nieprzyjemny strumyczek potu. Nawet nie próbuję po cokolwiek sięgnąć, wiem, że nie przełknę, szybciej zwymiotuję.
Gospodarz tego bastionu, bo na takiego wygląda, lustruje mnie tym swoim lodowatym wzrokiem. Daje znak ręką kobiecie, a ta nakłada na mój talerz porcję mięsa i warzyw. Moja ręka sięga po widelec, ale nie może trafić w nic, co znajduje się na talerzu. Jestem bliska płaczu i histerii, rezygnuję z posiłku.
Czujne oko mężczyzny przygląda mi się uważnie, jego ręka przesuwa się na moją dłoń i delikatnie ściska. Odruchowo chcę ją odsunąć, ale uścisk uniemożliwia ruch.
– Twoja ręka jest zimna i drży. Nie denerwuj się, nic ci na razie nie grozi. Zjedz i pójdziesz odpocząć, jutro porozmawiamy – mówi cicho, spokojnie, a każde jego słowo przebija mnie jak sztylet. W głowie szum, ciało drży jeszcze mocniej.
Towarzystwo przy stole bacznie przygląda się całej sytuacji. Po tej uwadze skierowanej do mnie, każdy wraca do przerwanego posiłku i cichych rozmów. Z jedną ręką uwięzioną w jego uścisku nie wykonuję żadnego ruchu, siedzę jak sparaliżowana, gotowa rzucić się do ucieczki albo wpaść w potworną histerię. „Pan zimny” jeszcze przez moment mi się przygląda, a potem kiwa głową na śliczną, wysoką kobietę o ciemniej karnacji i kruczoczarnych włosach.
– Odprowadź Eli do jej mieszkania i zachowuj się przyzwoicie. – Teraz wpatruje się z naciskiem na kobietę wyglądającą na bliską dostania szału. – Jeszcze jedno. Eli, nigdy nie próbuj stąd uciec, nigdy nie zadawaj pytań. Zapamiętaj: tylko dwa zakazy, to nie jest niewykonalne.
Nie chcę oglądać twarzy mężczyzny, chcę jak najszybciej wyjść z tego pomieszczenia, paraliżuje mnie strach. Kobieta z miną tygrysa gotowego się na mnie rzucić już stoi przy moim krześle zniecierpliwiona. Wstaję i ruszam za nią, jeden z mężczyzn dogania nas i podaje moją walizkę.
Idę za kobietą długim, oszklonym łącznikiem. Dochodzimy do drzwi w innej części domu, kobieta otwiera je za pomocą karty i wskazuje mi drogę.
– Witaj w piekle, kochana, teraz to jest twoje miejsce na ziemi. No, poszczęściło ci się, naprawdę, współczuję, urządził cię na cacy. I jeszcze jedno, zapamiętaj trzeci zakaz, ja jestem pierwsza, to nie jest niewykonalne. – Popycha mnie do przodu z głośnym, szyderczym śmiechem, a potem szklane drzwi się zatrzaskują.
Stoję przed kolejnymi drzwiami. Za moimi plecami są te szklane. Zaraz wkroczę w nowe życie, o starym pewnie powinnam zapomnieć, przynajmniej tak mi się wydaje. Mieszkańcy tego bastionu wyglądają na takich, co lubią żyć ryzykownie, nie tak jak ja. Nie wydaje mi się, żeby byli grzeczni i delikatni w obyciu.
Robię dwa kroki do przodu, naciskam klamkę i delikatnie popycham drzwi. Moim oczom ukazuje się duży salon w niekoniecznie idealnym stanie, dalej kolejne drzwi do innych pomieszczeń, wszystkie pootwierane. Z daleka dostrzegam, co, a właściwie kto tam jest. Teraz mogę już zrozumieć, dlaczego tu jestem… Mogę, ale wcale nie chcę… Odkładam translator na stół stojący na środku salonu, nie jest mi potrzebny, znam w mowie język niemiecki całkiem dobrze, a takim tutaj operują, w końcu jesteśmy w Niemczech. Mój tato w domu rodzinnym często używał go do codziennych konwersacji, twierdził, że umiejętności językowych nigdy za dużo. Nie znam zasad pisowni i czytania, tego podobno, według mojego rodzica, w przypadkowych potyczkach słownych nie muszę umieć. Jego usilne wpajanie dzieciom tego języka w tej sytuacji, okazuje się zbawienne.
Stawiam walizkę, zamykam drzwi, wciągam głęboko powietrze i powoli wypuszczam. Słyszę głośny płacz dzieci za kolejnymi drzwiami i wyzwiska niewidocznej osoby. Opieram się o ścianę przy drzwiach, ponownie robi mi się słabo. Dlaczego mnie to spotkało? Dlaczego ja?
W pokoju naprzeciw mnie leżą dwie starsze osoby wyglądające na niepełnosprawne ruchowo, w trzecim kolejna osoba, mniej więcej w moim wieku, oddycha za pomocą respiratora i albo śpi, albo jest w śpiączce.
Zmierzam do drzwi, gdzie wyzwiska nasilają się wraz z płaczem dziecięcych głosów. Naciskam klamkę, drzwi otwierają się, to dwoje małych dzieci płacze rozdzierającym serce głosem i dziewczyna, właściwie nastolatka, może dwunasto-, może czternastoletnia, siedzi na podłodze, a głowę nakryła poduszką i klnie w najlepsze, przekrzykuje płacz dzieci.
Przez moment nie za bardzo wiem, jak mam się zachować, jednak płacz jest tak przeraźliwy i błagający o pomoc, że robię pierwszy krok, potem drugi i kolejny. Podchodzę do łóżeczka. Maleńkie dziecko, może trzy-, może czteromiesięczne, leży w łóżeczku i drze się okropnie, kolejne dziecko obok, może roczne albo trochę starsze, tak samo wyje jak wilk i tuli maleństwo. Skulone w jednym łóżeczku dają popisowy koncert na zawodzenie i wycie… Rozglądam się wokół, wszystko, co trzeba do karmienia i pielęgnacji dzieci jest w zasięgu ręki. Ostrożnie podnoszę maleńką istotę, tak kruchą, tak delikatną, że aż strach ją trzymać. Przemoczone i zapewne głodne dziecko zanosi się od płaczu. Oczy starszego skierowane są na mnie i sondują podejrzliwie, przekleństwa nastolatki cichną.
Przygotowuję mleko w butelkach, ustawionych w równych rzędach na białej szafce, podaję starszemu butelkę do rąk, a maleństwo karmię, tulę je do siebie i wpatruję w jego śliczną twarzyczkę. Nie podnoszę oczu na starszą dziewczynkę, boję się wszystkiego, mój strach sięga granic wytrzymałości i grozi wybuchem niepohamowanego płaczu, podobnego do płaczu dzieci sprzed chwili.
Po karmieniu oglądam pokój nieco dokładniej. To jest pokój dziecięcy. A gdzie matka? Mam nadzieję, że zaraz przyjdzie i mnie zmieni albo wyda dyspozycje co do przyzwyczajeń i pielęgnacji swoich pociech. Pochylam się nad dziećmi, zmieniam pieluchy, przebieram również przemoczone ubranka. To dwie dziewczynki, bardzo drobne, bardzo małe, bardzo wystraszone, prawie tak jak ja.
– Cholera, ty to umiesz robić. – Rozdrażniony głos nastolatki przerywa ciszę panującą przez jedną małą chwilkę. – Dobra, idę do twojego pokoju, muszę się wyspać, te bachory drą się cały czas, zaraz je uduszę.
Wstaje z podłogi, odrzuca poduszkę na łóżko i rusza pewnym krokiem w stronę drzwi.
– Mój pokój nie jest twoim pokojem. Jak komuś przyjdzie coś głupiego do głowy, wolałabym, żebym to była ja, nie ty, dziecko – słyszę swój lodowaty głos.
Dziewczyna się zatrzymuje, jakby ją prąd poraził, odwraca się, jest mocno przerażona.
– No tak, masz rację. – Zwiesza głowę i siada na… chyba, swoim łóżku.
Siedzi z opuszczoną głową, włosy przesuwają się na jej twarz.
– Jesteś czwarta w krótkim czasie. Jestem Jowita, ta starsza to Ani, a ta druga to Bety.
Znowu zwiesza głowę i nie odzywa się.
– Nazywam się Ela. Ani i Bety? Dlaczego tak? – reaguję po chwili.
– Anna i Beate, ich matka pochodziła z Polski, tak je nazwała, po jej mamie i babci, ale ja tak mówię. Tak jest łatwiej. Młoda jesteś i nie wiesz, jak teraz się rozmawia? W tym domu wszyscy mają swoje ksywki – burczy pod nosem. – Jakaś mało ogarnięta jesteś. Następna niedorozwinięta… Dobrze, że chociaż mówisz po niemiecku, ale popraw akcent, bo jest śmieszny. – Wydyma kpiąco usta i krzywi twarz.
***
_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_