Kurierka. Historia kobiety, która mogła zatrzymać Holocaust - ebook
Kurierka. Historia kobiety, która mogła zatrzymać Holocaust - ebook
Waszyngton, Biały Dom. Wysłannik polskiego rządu na emigracji rozmawia z Franklinem Delano Rooseveltem, prezydentem Stanów Zjednoczonych. Temat rozmowy: sytuacja w okupowanej Polsce i zagłada Żydów. Emisariusz nazywa się Jan Kozielewski, ale używa nazwiska Karski. Jan Karski.
To dla niego ładna dziewczyna z okładki wyprawiła się pół roku wcześniej w niebezpieczną podróż. Wiozła dowody niemieckich zbrodni w Auschwitz. Wcześniej zdobyli je i wywieźli z obozu - ich ucieczka była jedną z najbardziej brawurowych w historii Auschwitz - członkowie obozowego ruchu oporu organizowanego przez Witolda Pileckiego. Karski miał się zapoznać z tymi materiałami i namówić Roosevelta, żeby powstrzymał Holocaust.
Stanisław Zasada w swojej książce odkrywa nieznany i pełen zagadek epizod II Wojny Światowej, który mógł odmienić jej przebieg. Ale też w niezwykle barwny i brawurowy sposób opowiada o ruchu oporu w najstraszliwszym z obozów koncentracyjnych oraz ludziach, którzy próbowali nieść pomoc ludziom za drutami. W tym reportażu historie anonimowych dotąd bohaterów krzyżuje się z losami legend czasów wojny. Wszystkie okazują się tak samo ważne.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-268-3747-0 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Był grudzień. Czterdziesty pierwszy
Wiatr w kałużach roztapiał szkło
W cieniu krzyża
za pniem starej wierzby
noc uderza w lękliwy głos
Głos był boso
z rękami przy wargach
– żółta gwiazda i łachman przez plecy –
był skomlącą w chorobie skargą
którą tylko chleb mógł uleczyć
Ale drzwi nie otwarły się chlebem
przerażone
uciekły jak złodziej
Księżyc-żandarm przetoczył się niebem
łachman odszedł
chociaż nie odchodził
Teraz pójdą złożyć wieniec na grobie
znicz zapalić w mgle listopada
Kości milczą
krew poszła w ogień
ludzka pamięć wyciera ślady
Bonifacy MiązekFlesz
Konny zaprzęg zatrzymał się przed bramą z napisem: „Arbeit macht frei”. Woźnica ma na bluzie zielony trójkąt i żółtą opaskę z napisem „Kapo” na lewym rękawie.
Dosiądzie się zaraz do niego trzech mężczyzn. Dwóch w obozowych pasiakach, trzeci w esesmańskim płaszczu z kaburą u pasa. Wiozą ze sobą ważne dokumenty.
W Auschwitz jest poranek 29 grudnia 1942 roku. Wtorek.
Jeśli uda im się stąd wyjechać, mogą uratować miliony Żydów.
*
Pół roku później. Waszyngton, Biały Dom.
Wysłannik polskiego rządu na emigracji rozmawia z Franklinem Delano Rooseveltem, prezydentem Stanów Zjednoczonych. Temat rozmowy: sytuacja w okupowanej Polsce i zagłada Żydów.
Emisariusz nazywa się Jan Kozielewski, ale używa nazwiska Karski. Jan Karski.
To dla niego pół roku wcześniej pewna młoda szatynka wyprawiła się w niebezpieczną podróż. Wiozła dowody niemieckich zbrodni w Auschwitz. Przeszmuglowali je z obozu tamci czterej: woźnica z zielonym trójkątem na więziennym ubraniu, dwóch w pasiakach i jeden w esesmańskim płaszczu. Karski miał się z nimi zapoznać i namówić Roosevelta, żeby powstrzymał Holocaust.
*
Trudno ją znaleźć na starych zdjęciach.
Władysława Rzepecka po wojnie prawie wszystkie zniszczy. Dawna kurierka Armii Krajowej ma powód: komuniści prześladują byłych akowców, a jej ojciec był na Syberii i w peerelowskim więzieniu.
Inteligentna, oczytana, zna języki. Chciała być lekarką, ale dostała wilczy bilet – to z powodu przeszłości ojca, którego powojenna Polska uznała za wroga ludu. Przyjęto ją na ekonomię. Pracuje na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale nie naukowo: w uczelnianej administracji.
O wojnie mówi mało. Na zdjęciach z tamtych czasów zamazuje albo wydrapuje swoją twarz, żeby nikt nie rozpoznał, że to ona. Jedni mówią, że nie lubiła siebie na zdjęciach. Drudzy, że nie chciała się narażać.
Jednak w niszczeniu zdjęć coś przeoczy. Kilka fotografii ocaleje. Będą dowodem na to, że z Janem Karskim i tamtymi czterema sporo ją łączyło.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ucieczka
Szwab
– Szwabów zabieracie? To Polaków nie ma? A jeśli to prowokacja?
Porucznik „Wicher” jest wściekły. Dowiedział się właśnie, że jeden z uciekinierów z Auschwitz to Niemiec.
Jest 29 grudnia 1942, wtorek, wybiło południe.
Przed kościołem w Libiążu zatrzymało się kilku mężczyzn. Neogotycką świątynię Przemienienia Pańskiego wieńczy strzelista wieża z czerwonej cegły. Proboszcz Franciszek Flasiński czasem ukrywa w niej zbiegów z obozu albo jeńców, albo konspiratorów z Armii Krajowej.
Ukryje też tych czterech. Rano nosili obozowe pasiaki. Teraz noszą cywilne ubrania.
Zaraz się przedstawią.
W wieży kościoła w Libiążu proboszcz Franciszek Flasiński ukrywał zbiegów z Auschwitz, jeńców wojennych i konspiratorów z Armii Krajowej.
Spalenizna
Pogranicze Śląska i Małopolski. To tutaj leży kilkunastotysięczny dziś Libiąż. Do Oświęcimia będzie z dziesięć kilometrów.
Na samym początku wojny Hitler przyłączył te ziemie do Trzeciej Rzeszy. Libiąż i okolice Niemcy patrolują często – szukają zbiegów z Auschwitz.
Albina Karpik miałaby dziś dziewięćdziesiąt lat. Zmarła niedawno, zdążyliśmy porozmawiać.
– Widziałam ludzi w pasiakach, jak ich Niemcy prowadzili z zakładów chemicznych w Dworach do obozu – parę lat temu w ciepły, jesienny dzień pani Albina wspominała wojenne czasy.
Zgadza się: Niemcy zatrudniali więźniów Auschwitz do budowy fabryki w podoświęcimskiej wsi.
W czasie wojny, gdy wiatr wiał od wschodu, w Libiążu czuć było duszący swąd spalenizny.
– Wieczorami smród był nie do wytrzymania – pani Albina zapamiętała go na całe życie.
To od krematoriów z Birkenau.
Transport
Auschwitz.
Malarz Jan Komski taki właśnie napis widzi na stacji. Ale nic mu to nie mówi. Dowie się później, że Niemcy tak nazwali Oświęcim.
Do miasta o obcej nazwie Komski (pod zmienionym nazwiskiem Baraś) przyjeżdża późnym popołudniem 14 czerwca 1940 roku. Ze stacji kolejowej esesmani zapędzają go do budynku otoczonego kolczastymi drutami i obstawionego wieżami wartowniczymi. Tego dnia rozpoczyna się historia obozu koncentracyjnego w Auschwitz.
W pociągu, który rano wyruszył z Tarnowa, jest jeszcze siedemset dwadzieścia siedem takich jak on polskich więźniów politycznych. Na dworcu w Krakowie słyszą, jak niemieccy żołnierze salwami w powietrze fetują zwycięstwo nad Francją.
Późnym popołudniem kierownik obozu oznajmi przybyłym, że nie przyjechali do sanatorium.
*
Kilka miesięcy wcześniej Komski chce się przedostać przez Węgry do polskiej armii we Francji. Wpada na Słowacji, która kolaboruje z Hitlerem. Siedzi w więzieniach Gestapo w Muszynie, Nowym Sączu, Tarnowie. Stamtąd pakują go w pociąg do Auschwitz. To wtedy zataja prawdziwe nazwisko.
Zresztą imię i nazwisko i tak nie są mu potrzebne. W obozie dostaje nową tożsamość – numer 564.
*
Wiele lat później wspomina pierwszy dzień w obozie:
„Podczas wyładunku bito nas kolbami, następnie zostaliśmy wpędzeni w obręb ogrodzenia. Odebrano nam przede wszystkim podręczny bagaż, tobołki i inne drobiazgi. Każdy pozbył się także żywności, w którą zaopatrzyły nas w więzieniu nasze rodziny”.
Wieczorem musi patrzeć, jak jeden z więźniów dostaje na placu apelowym dwadzieścia pięć kijów.
„Pamiętam, że bardzo głośno wrzeszczał. To bodajże był największy uraz, który przeżyłem w obozie. Nigdy nie mogłem się pogodzić z tą straszliwą niesprawiedliwością, że ktoś niewinny karany był publicznie”.
Więzień 564 postanawia: „Od tej chwili opanowała mnie myśl, aby za wszelką cenę wyrwać się z tego miejsca”.
*
Tamtą publiczną chłostę musiał też widzieć Mieczysław Januszewski – numer 711. Do Auschwitz przywieziono go tym samym transportem co Barasia. Dwadzieścia cztery lata, przed wojną kształcił się na zawodowego oficera marynarki wojennej. Też wpadł na granicy ze Słowacją, gdy chciał uciec do polskiego wojska we Francji.
Komski i Januszewski na razie się nie znają.
*
Tymczasem liczba więźniów szybko rośnie. Bolesław Kuczbara (groźny wygląd, trochę ekstrawagancki w zachowaniu, do Auschwitz przewieziony prosto z Pawiaka) pod koniec lata tego samego roku dostaje numer 4308.
*
Kuczbara i Januszewski trafią do jednego komanda – tak nazywa się więźniarska grupa robocza. Mają szczęście: komandem zawiaduje „dobry kapo”.
Przydomek ten zyskał u więźniów Otto Küsel. To jeden z trzydziestu niemieckich kryminalistów, których przywieziono do Auschwitz z obozu Sachsenhausen koło Berlina. Zapowiedziano im, że będą „wychowywać polskich bandytów”. Wszyscy zgłosili się na ochotnika.
Kapo mają złą sławę: zwyrodniali sadyści, są panami życia i śmierci innych więźniów, mogą pobić albo zabić i nic im za to nie będzie.
Otto Küsel nie.
„Niemiec, który nigdy Polaka nie uderzył” – napisze o nim jeden z więźniów.
Skrzypce
Otto Emil August Küsel, rodowity berlińczyk, tuż po trzydziestce.
W Auschwitz od początku trzyma się z Polakami.
Czasem zabiera ich na strych obozowego bloku. Przez ściągnięte dachówki pokazuje okolice Oświęcimia. Mogą zobaczyć, że drzewa mają liście, że rośnie trawa (tę w obozie więźniowie dawno zjedli), że niedaleko od drutów ludzie wiodą w miarę normalne życie.
Nauczył się polskiego (choć niektórzy twierdzą, że nie umiał po polsku ani słowa).
Na skrzypcach wygrywa Mazurka Dąbrowskiego.
Powiada, że po wojnie zostanie w Polsce.
Wojciech Płosa z Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu: – Był wyjątkiem na tle innych kapo. Nie wykorzystywał swojej pozycji do znęcania się nad więźniami.
Gdy widzi, że więzień Kazimierz Piechowski słania się na nogach, wysyła go do pracy w magazynach. Robota ciężka, ale słabowity Piechowski cały dzień jest pod dachem, nie moknie na deszczu, nie brodzi w błocie ani śniegu.
Sześćdziesiąt lat później Piechowski będzie wspominał „dobrego kapo”:
„Ten rozumiał innych i gdzie mógł, tam pomagał. Myślę, że nie byłoby mnie już, gdyby nie on...”.
Zmowa
Przygotowywali się od dawna.
Komski: „O ucieczce myślałem od pierwszego dnia w obozie. W czasie wspólnych rozmów zgadaliśmy się z Kuczbarą. Okazało się, że i on, i ja przebywaliśmy w obozie pod innymi nazwiskami. Postanowiliśmy to wykorzystać”.
Mają uciekać we dwójkę, ale zmawiają się jeszcze z Januszewskim.
W swoje plany wtajemniczają Küsela. Liczą, że „dobry kapo” im pomoże: trzeba zdobyć cywilne ubrania, fałszywe dokumenty, a Otto ma swobodę poruszania się po obozie i wszędzie znajomości.
Nie wiedzą jeszcze, że Niemiec będzie chciał się z nimi zabrać.
Stodoła
Uciec. Łatwo powiedzieć. Nie wystarczy wydostać się za obozową bramę. Trzeba jeszcze poradzić sobie we wrogim terenie.
Niemcy wysiedlili ludzi z okolicznych wiosek. Z Broszkowic na przykład musiał się wynieść niejaki Urban Brożek. Został po nim opuszczony dom, stajnia, stodoła. Na podwórku stoi studnia.
Za to wszędzie pełno esesmanów: pilnują pracujących więźniów i patrolują teren.
– Weg! Weg! Polnische Schweine! – słyszy jedenastoletnia Wanda Waliczek, dziś Saternus po mężu. Dziewczynka patrzy, jak niemieccy żołnierze polewają benzyną niektóre zagrody i podpalają.
*
Wanda Saternus tak zapamiętała wysiedlanie rodzinnych Broszkowic. Waliczkowie z szóstką dzieci musieli opuścić nowy, murowany dom. Uciekli do Oświęcimia, dostali kąt u znajomych w suterenie. – To byli dobrzy ludzie, że się tak nad nami zlitowali – pani Wandzie łamie się głos.
Mieszkali tam trzy miesiące.
Ojciec Wandy był strażnikiem wałowym – pilnował zabezpieczeń przeciwpowodziowych na Wiśle i Sole, które przepływają przez Oświęcim i Broszkowice. – U nas ciągle były powodzie – pamięta staruszka.
Franciszek Waliczek wystarał się więc, żeby mogli wrócić do swojej wsi – Niemcom powodzie też nie były na rękę. Potem inni Polacy będą przezywać go od folksdojczów.
– Ale nie wolno nam było oddalać się od domu więcej niż na sto metrów – wspomina Wanda Saternus. Patrzyła wtedy, jak więźniowie z obozu burzyli opuszczone przez broszkowiczan domy.
– Esmani ich pilnowali – pani Wanda mówi tak na esesmanów.
Wódka
Komski i Kuczbara próbowali uciekać już dwa razy.
Pierwszy raz namówili esesmana nazwiskiem Geppert, żeby wyprowadził ich za Sołę. Przekupili go pieniędzmi: esesman zwierzył im się, że chce kupić dzieciom rower. Obiecali pogadać tam z kimś, a ten ktoś miał zawiadomić ich rodziny, żeby przysłały kilkaset marek. Niemiec zgodził się zaprowadzić ich na rzekome spotkanie, ale po drodze nie chciał pić wódki, którą zabrali ze sobą. Do butelki nasypali środka usypiającego (zdobyli go w obozie; kwitł tam pokątny handel), który miał Niemca zwalić z nóg. Wtedy by uciekli – w umówionym miejscu czekały na nich cywilne ubrania. Ale esesman popróbował tylko i odstawił alkohol. Musieli z nim wrócić do obozu.
Za drugim razem chcieli uciec większą grupą. Kuczbara miał się przebrać w esesmański mundur i wyprowadzić ich do pracy. Tam schowaliby się w krzaki, założyli cywilne ciuchy i oddalili od Oświęcimia. Komski miał nawet pistolet – w dniu zaplanowanej ucieczki wyciągnął go z szuflady Arbeitsdienstführera, który wyjechał akurat do Katowic. Ale Kuczbara nie mógł tego dnia przebrać się w mundur. Przed powrotem Arbeitsdienstführera rewolwer schowali z powrotem do jego szuflady.
Skąd Kuczbara miał mundur? Najpewniej zdobył go u obozowych krawców bądź ukradł z magazynów. Po latach trudno ustalić, jak było.
Pewne jest to: ich ucieczka zależy od wielu sprzyjających okoliczności. Na razie się nie udała. A będzie jeszcze trudniej.
Dylemat
Otto Küsel ma dylemat.
Januszewski i Kuczbara są z jego komanda. Nikt z nadzorców mu nie uwierzy, że nie wiedział o planach ucieczki. Gdy tamci znikną, czeka go kara, może nawet egzekucja.
Ma dwa wyjścia:
Wydać trójkę szykujących się do ucieczki Polaków.
Uciec z nimi.
Ze swoich dylematów Küsel zwierza się Hermannowi Langbeinowi. To austriacki komunista, w czasie wojny domowej w Hiszpanii walczył po stronie republikańskiej (tej samej co Ernest Hemingway i George Orwell). Do Auschwitz trafił w 1942 roku z Dachau. W powojennej książce Ludzie z Auschwitz opisze rozterki niemieckiego kapo przed ucieczką z Polakami:
„»Nie uciekałbym, bo przecież w Auschwitz wiodłem dobre życie« – zwierzał mi się. Był ulubionym przez wszystkich prominentem, wszystkie źródła stały przed nim otworem. Znamienne jest, dlaczego zdecydował się jednak na ucieczkę: »Polacy z mojego komanda zamierzali uciekać. Mietek był oficerem i musiał liczyć się z tym, że prędzej czy później zostanie rozstrzelany. Funkcjonariusze Politische Abteilung polowali na wszystkich, którzy według przypuszczeń zajmowali stanowiska w polskiej armii. Miałem do wyboru: zadenuncjować ich albo z nimi uciekać. Gdyby uciekli beze mnie, nikt by mi nie uwierzył, że nie zauważyłem przygotowań do ucieczki. A wtedy przyszłaby kolej na mnie. Denuncjować ich jednak nie chciałem«”.
Kobiety
– To ludzie zasłużeni w konspiracji. Zabiorą ze sobą bardzo ważne dokumenty.
Helena Stupka mówi tak w maju 1942 roku do Janiny Kajtoch.
Pierwsza nosi pseudonim „Jadźka”, druga – „Skała”.
Obie od początku okupacji działają w podziemiu. Obie podrzucają więźniom z Auschwitz żywność, odzież, lekarstwa, szmuglują grypsy, pomagają zbiegom.
Pomoc taka narodziła się spontanicznie: po założeniu obozu okoliczni mieszkańcy pomagali najpierw więźniom, których Niemcy wykorzystywali do pracy w terenie. Szybko przerodziła się w zorganizowaną działalność, którą kierowało lokalne podziemie. Do kontaktów z więźniami wykorzystywano obozowy ruch oporu, który narodził się w Auschwitz, a także cywilnych pracowników, których Niemcy zatrudniali za drutami lagru.
Jak ustalą później historycy, w pomoc niesioną więźniom Auschwitz zaangażuje się około tysiąca osób. Dwieście z nich zapłaci za to więzieniem, kilkadziesiąt – śmiercią.
Tamtego maja „Jadźka” prosi „Skałę” o pomoc w zorganizowaniu ucieczki czwórki więźniów.
Plan
Nowy plan jest taki:
Kuczbara przebierze się w mundur esesmana. W ten sposób wydostanie się z obozu z trójką pozostałych – liczą, że „Niemca” nikt nie zatrzyma.
Januszewski, Komski i Kuczbara są najstarszymi stażem więźniami. Januszewski działa w obozowym ruchu oporu, Komski pracuje w jednym z biur, Kuczbara prowadzi zakład dentystyczny. Wszystko to oczywiście pod nadzorem Niemców, ale mają dużo kontaktów. I znają się dobrze z Otto Küselem. A ten ma mnóstwo znajomości i wpływów.
Mundur już mają. Potrzebują jeszcze legitymacji. Chodzi o Ausweis dla rzekomego esesmana – by w razie kontroli mógł się wylegitymować.
Znów się udaje: Kuczbara zdobywa swoimi kanałami swoje zdjęcie z cywila, Komski domalowuje na nim mundur i czapkę z trupią czaszką, konspiracyjny fotograf pomniejsza zdjęcie do legitymacyjnego. Komski podrabia w swoim biurze podpisy i pieczątki.
Ausweis gotowy.
Chowają wszystko w Bloku 24. To ten blisko głównej bramy z napisem: „Arbeit macht frei”.
Zawartość skrytki naraża ich na dodatkowe niebezpieczeństwo.
Komski: „Najbardziej denerwujące było właśnie ukrywanie rekwizytów do ucieczki. A było tego bardzo dużo. Cały mundur esesmański, buty, płaszcz”.
No i podrobiony Ausweis.
Grypsy
„Jadźka” wymienia się z przyszłymi uciekinierami grypsami. „Skała” zajmuje się przygotowaniami do przejęcia ich za obozowymi drutami.
Więźniowie podają daty trzech kolejno następujących po sobie dni. To możliwy termin ucieczki.
Kajtoch czeka z czterema garniturami. Przez trzy kolejne dni.
Tak kilkanaście razy.
Komendant
Niemcy i tak wszystko wiedzą. To znaczy znają nastroje miejscowej ludności.
Komendant obozu Rudolf Höss pisał do dowódcy SS i policji we Wrocławiu:
„Każdy więzień, któremu uda się ucieczka, może liczyć na wszelką pomoc, skoro tylko dotrze do pierwszej polskiej zagrody”.
*
Osiemdziesiąt lat później słyszę w Broszkowicach opowieść, jak mama Wandy Saternus gotowała po kryjomu zupę dla więźniów. Do garnka z wodą wrzucała ziemniaki, marchew, pietruszkę, czasem dodała łyżkę margaryny. Bańki z gorącą strawą zostawiała nad Sołą.
– Jak esman był dobry, odwracał się i udawał, że nie widzi – Wanda Saternus ociera dłonią łzy. Nawet po tylu latach trudno jest wspominać ciężki los więźniów. – Chociaż po chochli dostali, to się trochę rozgrzali.
Tutejsi mieszkańcy pomagali też tym, którzy uciekali z obozu.
Rysy
Jest kłopot.
Kuczbara ma udawać esesmana, a zna tylko kilka słów po niemiecku. Co będzie, gdy strażnicy wdadzą się w rozmowę?
Jednak wyboru nie mają. Bolesław z całej czwórki najbardziej nadaje się do tej roli – w esesmańskim mundurze wygląda naprawdę groźnie.
Trzydzieści lat później Komski będzie wspominał:
„Doskonale wyglądał jako esesman. Miał takie ostre rysy”.
Plutonowy
Żywi się jabłkami i surową marchwią, maszeruje tylko nocą. Nie po to uciekł z sowieckiej niewoli, żeby znowu dać się złapać. Przecież nosi wciąż polski mundur.
Jesienią 1939 roku dwudziestodwuletni Antoni Tomera przedziera się spod Kijowa (tam wyskoczył z pociągu) do rodzinnego Libiąża. Nie ma mapy, kierunek marszu obiera w dzień na podstawie położenia słońca – wie, że musi się kierować na zachód.
Wiejskie kobiety kopią kartofle, mówią po polsku. Tak zorientował się, że przekroczył przedwojenną granicę polsko-sowiecką. Chociaż granicy już nie ma – plutonowy Tomera pamięta, jak pod Kowlem sowieckie samoloty zrzuciły ulotki, że Polska upadła.
W okolicach Jarosławia przepływa San. Po lewej stronie rzeki panują Niemcy. Pieszo, napotkanymi pociągami albo nadarzającym się transportem dociera w końcu do domu. Tak jak przed wojną dostaje zajęcie przy budowie dróg.
I spiskuje przeciwko Niemcom: zdobywa broń dla kolegów z podziemia i lekarstwa dla więźniów obozu. Przełożeni z Armii Krajowej mają do niego zaufanie – Tomera zostaje dowódcą drużyny w Libiążu.
Po Bożym Narodzeniu 1942 roku dostanie ważne zadanie: będzie eskortował czwórkę uciekinierów z Auschwitz.
Płaszcz
Tymczasem w Auschwitz nadeszła słotna jesień 1942 roku, po niej zima. A oni wciąż za drutami.
Esesmański mundur, który ma założyć Kuczbara, już nie wystarczy. Trzeba się wystarać o płaszcz. Zdobyli go u obozowych krawców. Ma dużą dziurę na kieszeni, którą ktoś wypalił papierosem. Udaje się ją załatać.
Czekają na sygnał od podziemia. To akowcy wyznaczą termin ucieczki i przejmą ich poza obozem – bez takiej pomocy Niemcy szybko by ich dopadli.
Komski:
„To były długie i uciążliwe dnie, bardzo denerwujące, bo w każdej chwili mogliśmy się czymś zdradzić. I cała historia mogła się zakończyć na szubienicy”.
Jest wreszcie sygnał: ostre pogotowie przez cztery dni po Bożym Narodzeniu. Znaczy, że ucieczka odbędzie się między 27 a 30 grudnia. Zaraz po świętach.
Wiklina
– Proszę zgłosić się jutro z bronią. Będziemy odbierać uciekinierów z Auschwitz – słyszy plutonowy Antoni Tomera, pseudonim „Zegar”.
Gdy czwórka więźniów wyczekuje na sygnał, porucznik Andrzej Harat mobilizuje podwładnych. 28 grudnia wieczorem idzie do Tomery – dowódcy drużyny AK w Libiążu.
W opuszczonej stodole Urbana Brożka w Broszkowicach niedaleko obozu są już cywilne ubrania dla zbiegów. Jest siano i woda dla koni.
Harat ma poprowadzić więźniów w to miejsce. Osłaniać ich będzie zbrojna obstawa Tomery.
Znak rozpoznawczy: „Wicher” ma trzymać w ręku gałązkę wikliny.
Namenskarte
Najbardziej szczegółowy dokument nazywa się potocznie „Namenskarte”.
Zawiera adnotacje dotyczące losu więźnia. U dołu kartoteki czerwonym drukiem wpisywano na przykład: „Powrót niepożądany”.
Takie słowa funkcjonariusze Politische Abteilung (obozowy wydział polityczny) kazali między innymi wpisywać na kartotekach grupy plastyków z Krakowa. Gubernator Hans Frank kazał ich aresztować w ramach rozprawy z niepokorną inteligencją. Do Auschwitz trafili w kwietniu 1942 roku. Miesiąc później zostali rozstrzelani na dziedzińcu Bloku 11.
Oprócz tego były kartoteki:
Z nazwiskami pomordowanych w obozie.
Zmarłych z powodu nieludzkich warunków życia.
Księga z imieniem, nazwiskiem, datą i miejscem urodzenia, narodowością i zawodem więźnia. W oddzielnej rubryce odnotowywano śmierć bądź przeniesienia więźnia. Znajdowała się ona na samym przodzie. Czasem informacja była nieścisła: niemieckie słowo „überstellt” oznaczało zarówno faktyczne przeniesienie więźnia do innego obozu, jak i jego likwidację.
Razem kilkanaście tysięcy nazwisk.
I najważniejsze:
Plany krematoriów w Birkenau.
*
Takie dokumenty wiezie z sobą czwórka uciekinierów. Ich znaczenia nie sposób przecenić.
Przekazywane przez więźniów meldunki o sytuacji w obozie i zdobywane przez nich dokumenty o niemieckich zbrodniach dostarczane są przywódcom podziemia i rządowi na uchodźstwie. Według historyków to jedno z największych osiągnięć polskiego ruchu oporu.
Poranek
W Auschwitz nastał 29 grudnia. Jest ósma rano.
Kuczbara wychodzi z komandem więźniów za bramę obozu. Niesie teczkę pełną dokumentów. Podejrzeń nie budzi: teczki z wykazami więźniowie często zabierają ze sobą do pracy.
Godzina później.
Z biura kreślarzy wychodzi Komski. Też ma teczkę, a w niej listy z nazwiskami pomordowanych z podpisem Lagerarzta (obozowy lekarz).
Obaj spotkają się w jednym z baraków.
Dziesiąta.
Muszą się spieszyć. Kuczbara zakłada esesmański mundur i płaszcz. Do kabury na pistolet wkłada latarkę – nie udało się zdobyć broni. W kieszeni trzyma podrobiony Ausweis.
Czekają na pozostałych.
Konie
Komski i Kuczbara denerwują się. A tymczasem Otto Küsel wozem zaprzęgniętym w dwa kasztanowe konie przejeżdża przez obozową bramę.
Konie i wóz Niemcowi pożyczył esesman z Landwirtschaftu (podobóz rolniczy). Otto wytargował wszystko za dwie szafy, które obiecał mu dostarczyć.
Przed Blokiem 24 dobry kapo zgarnął kilku przypadkowych więźniów. Kazał im znieść ze strychu cztery szafy.
Teraz z ładunkiem przejeżdża jakby nigdy nic przez bramę z napisem „Arbeit macht frei” – jest znany strażnikom, nikt go nie zatrzymuje. W końcu to Niemiec, tak jak oni.
Pod budynkiem Landwirtschaftu zostawia dwie obiecane szafy. Z dwiema pozostałymi rusza w stronę miejsca, gdzie umówił się z Komskim i Kuczbarą. Po drodze zabiera Januszewskiego.
A Komski i przebrany za esesmana Kuczbara wciąż się denerwują. Otto powinien już dawno być.
Szlaban
Tamten wtorek, jakiś kwadrans po dziesiątej.
Komski i Kuczbara odetchnęli – wóz zaprzęgnięty w dwa kasztanowe konie wreszcie się pojawił. Są w komplecie.
Powozi Otto (łatwo go poznać po stroju, jakie noszą kapo). Komski i Januszewski siedzą obok w obozowych pasiakach. Z tyłu konwojuje ich udający esesmana Kuczbara.
Küsel podciął konie.
*
Nie ujechali daleko.
Z naprzeciwka idzie Hans Aumeier, nowy kierownik obozu.
Sadysta, osobiście wykonywał egzekucje. Obozową karierę zaczynał w Dachau, potem doskonalił okrucieństwo w innych kacetach. Ostatnio był kierownikiem obozu we Flossenbürgu przy granicy z Czechami. Zaprowadził tam tak ciężkie warunki, że więźniowie popełniali samobójstwa. Na Aumeierze nie robiło to wrażenia. – Tylko zmarły więzień jest więźniem przyzwoitym – stwierdził kiedyś.
Na jego widok uciekinierzy zatrzymują powóz. Więźniowie zdejmują czapki. Küsel i Januszewski poprawiają uprząż, Kuczbara salutuje.
Lagerführer długo im się przygląda. Znowu nerwowo.
Aumeier macha wreszcie ręką, odwraca się na pięcie, odchodzi.
Komski: „Na to tylko czekaliśmy. Podcięte konie ruszyły z miejsca”.
Chwilę później Kuczbara pewnie wyciąga przed siebie rękę na znak hitlerowskiego pozdrowienia. Esesman pilnujący ostatniego punktu kontrolnego odpowiada tym samym.
Nikt ich nie zatrzymuje.
Komski: „Byliśmy już za obrębem dużego łańcucha straży – na drodze wiodącej w kierunku miasta Oświęcimia”.
Ale na drodze pojawia się kolejny esesman. Chytrze się uśmiecha.
Komski: „Widocznie pomyślał sobie, że jedziemy coś zorganizować. Zdjęliśmy przed nim czapki i pojechaliśmy dalej”.
Zorganizować – znaczyło po prostu „skombinować”.
*
Zbliżają się do przejazdu kolejowego. Szlaban jak na złość opada.
Przejazd
Gdy czekają, aż towarowy skład przejedzie, ktoś do nich biegnie. To inny kapo, który pilnuje grupki więźniów. Rozpoznał Küsela, pewnie chce coś załatwić.
Szlaban podnosi się w górę, kapo nie zdążył do nich dobiec. Znowu mieli szczęście.
Komski rozwija szkic z planem ucieczki.
Przewodnik
Wciąż poranek 29 grudnia 1942 roku, trochę wcześniej. Okolice KL Auschwitz.
Rowerzysta przejeżdża już drugi raz niedaleko obozu. Jest dziesiąta trzydzieści, a ich jeszcze nie ma.