- W empik go
Kurs czwartoletni (1843-1844) literatury Sławiańskiej wykładanej w Kollegium Francuzkiem - ebook
Kurs czwartoletni (1843-1844) literatury Sławiańskiej wykładanej w Kollegium Francuzkiem - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 375 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
(22 grudnia 1843).
Przy wstępie w dalszy zawód mojego wykładu, mam to pokrzepienie, że mogę wskazać na fakt, który przedmiot jego czyni mniej obcym dla publiczności tutejszego kraju. Faktem tym jest interes, jaki i w zakresie polityki wyższej, literatury i nawet potocznego życia, zaczyna obudzać wszystko co się ściąga do ruchu ludów sławiańskich. Podróże po Rossyi i krajach austryackich, książki rozprawiające o przyszłości Austryi i Prus, wychodzą jedne po drugich i mają licznych czytelników. Autorowie tych dzieł, wszyscy prawie zgadzają się z sobą niektórych punktach głównych; wszyscy twierdzą, że w północnej i środkowej Europie gotują się zmiany, które muszą wywrzeć wpływ na stan jej, a zatem i na stan całego globu; wszyscy także uważają za rzecz nagłą, dać o tem znać Francyi, powołać ją do zajęcia stanowiska odpowiedniego jej siłom, tak widomym, jako i tym co ukryte jeszcze, dają się przewidzieć ludziom idącym bardziej za czuciem wytężonem w przyszłość, niżeli ubitemi ścieszkami przeszłości.
Rzecz godna uwagi, że jeden pisarz niemiecki, w świeżo ogłoszonem znakomitem dziele swojem o Austryi, naznacza Francyi pierwszą rolę w robocie przebudowania Europy *.
Przeszłe trzy lata poświęciliśmy niejako na utorowanie drogi umysłowi francuzkiemu do tych krain nieznanych, gdzie się przyszłość wyrabia.Okazaliśmy że przeczucie blizkiej ruiny państwa austryackiego, tak niegdyś groźnego Francyi, że niepewność dająca się postrzelić w krokach monarchii pruskiej, że szumna nadstawność jaką Rossya chce tłumić świat i własne obawy, że słowem wszystkie te symptoma pochodzą z jednej przyczyny z obudzenia się ducha rodu sławiańskiego.
–-
* Dzieło to pod tytułem: Oesterreich und seine Zukanft, jest już tłómaczone na język francuzki.
Ród ten pragnie żyć, przychodzi do życia, a życie to w żaden sposób nie może się pogodzić bytem państw trzymających go pod swoimi rządami. Życiu temu na pole rozwinięcia się jest wyznaczona przyszłość, a rządy co swoim ciężarem gniotą Sławiańszczyzną, pochodzą całkiem z przeszłości, polegają na niej, krępują się do niej z zapamiętałym uporem rozpaczy.
Bardzo trudno było poznać dążności, potrzeby i życzenia plemienia sławiańskiego, bo różne jego ludy odosobnione jedne od drugich, strzeżone przez rządy, nie mogą inaczej porozumiewać się między sobą, jak rzucając nawzajem książki filozofii i poezyi. Książek tych ledwo urywki dolatują na Zachód, a jeszcze żeby i z tych urywków dojść czego, trzeba znać skrytości tamtostronnych kłótni i nadziei, jak trzeba było umieć składać i sztukować owe kartki syhillijskie, co wiatr wynosił z jaskiń, żeby wyczytać z nich przyszłość.
Plemię to, samo jeszcze nie zna swego przeznaczenia: woła w tej mierze o pomoc, którą tylko Zachód dać mu może.
Nie przyszedł nawet jeszcze czas powiedzenia wszystkiego o Sławianach. Opatrzność chowa najważniejsze tajemnice narodowe na stanowczą chwilę działania, i niewolno czynie z nich przedmiotu ciekawości publicznej.
Dopełniwszy pierwszego zakresu naszych usiłowań, których celem było okazać Sławianom samym, co się dzieje i co się gotuje w różnych odłamach własnej ich ludności, odkryć im tajemnice przyszłego ich zawodu, zakończyliśmy odezwaniem się do nich, aby starali się pojąć jaki szczególniej znak widzieć należy w założeniu tej katedry.
Teraz porzucamy sprawy wyłączne i interesa miejscowe Sławiańszczyzny, przystępujemy do drugiej części naszego kursu, zabieramy się wypełnić obowiązek najistotniejszy, najświętszy, niezbędny dla tego, kto się odważa stawać jako organ ogromnych ludów.
Przyszła już pora uczynić zadość tym wyżywom odbieranym z krajów sławiańskich, w których dopominano się u mnie, abym wybrnął ze szczegółów, a dał głos duchowi sławiańskiemu do gieniuszu Wielkiego Narodu, abym wywołał tego ducha, i wywnętrzył jego skrytości.
Powinienem także odpowiedzieć na to pytanie jakie Francya ma prawo nam uczynić: "Sławianie, cóż nowego nam przynosicie? Z czemże przybywacie na widownią świata?" Odpowiedź na to pytanie, które oddawna wyczytałem w mojem sumieniu, mam już wskazaną w tem co się koło nas dzieje, i pobudki zewnętrzne nawet skłaniają mię abym wyraził ją z całą szczerością.
Kiedy widzę tych autorów, o których nadmieniłem, kiedy słyszę publicystów zachodnich zewsząd zapowiadających niebezpieczeństwo od Północy, a kiedy przytem patrzę jakimto tonem mówią oni o tem przerażającem, niezrównanem niebezpieczeństwie, częstokroć dreszcz mnie przebiega z obawy o Zachód. Publicyści ci niezdolni wznieść się im szczebel odpowiedni wysokości tego o co tu idzie, uwiadamiają o postępie tej groźnej potęgi z taką krwią zimną, z jaką niedawno lekarze donosili o szerzeniu się owej straszliwej zarazy, co ze stepów azyatyckich kroczyła ku nam zmiatając tysiące ludzi, i zatykając po miastach swój sztandar czarny. W tych drukach, w tych zapowiedziach, w tych ostrzeżeniach, nie przebija się nawet ten zapal, jakim drga naród waleczny na samą myśl spodziewanej walki, bądź materyalnej, bądź moralnej. Ani w pismach, ani w słowach ich niemasz zgoła tego tonu, który pokazuje moc wewnętrzną.
Naszą powinnością jest zatem dowieść, że ten zapał, to oburzenie się, te wszystkie znaki siły znajdują się w jednym wielkim narodzie; i jeżeli nieprzyjaciel grozi wam z tamtej strony, macie tamże gotowych sprzymierzeńców: wzywają oni was, i możecie polegać na przymierzu z nimi.
Dotąd, – wiemy o tem, przymierza państw i ludów opierały się jedynie na tak zwanym interesie materyalnym, handlowym, wojennym. Niekiedy dawano im za podstawę jednostajność niby zasad politycznych, a jakby raczej powiedzieć należało, form rządu. Ależ, masz że to tak być zawsze? W stosunkach życia powszedniego, niewchodzimy z nikim w spółkę dającą nam wewnątrz swobodę pełnego zaufania, aż dopiero kiedy poznamy że ten co się chce zespolić z nami, ma taki sam zarod życia jaki nas ożywia, aż kiedy poczujemy instynktowie i mimowolnie, że człowiek który ma stać się naszym przyjacielem, towarzyszem broni, jest naszym bratem w duchu. Jeśli więc jesteśmy lak wymagający w doborze naszych związków osobistych, nie przestaniemyż nigdy za kamień węgielny przymierzy pomiędzy ludami kłaść tylko interessów znikomych? Tak być nie może. Trzeba byłoby chyba odrzucie precz Ewangielią i z dusz naszych wydrzeć skarby żywotów w nich złożone; inaczej ludy muszą przyjść koniecznie do pilnowania się w swoich związkach tych samych prawd wewnętrznych.
Dlategoż, ludy sławiańskie ogólnie, a Polska w szczególności, mają prawo wymagać po mnie, abym dal wam żywe świadectwo tego pędu, tej miłości jakie tkwią w nich ku Francyi; mają prawo dopominać się u mnie, abym usiłował wydobyć z mojego ducha choć iskierkę, choć promyk, któryby służył wam za dowod dotykalny, że jest wielki płomień, wielkie światło. Idzie tu o to żebyście poczuli, że zarod moralnego życia w nas, jako w narodzie, jest ten sam który stanowi pierwiastek narodowości francuzkiej.
I niewolno mi już przekonywać o tem tylko z książek, za pomocą rozbioru systemów, wyszukując starannie po drukach Zachodu, jakem czynił dotąd, coby mogło torować publiczności ścieszki prowadzące w stronę gdzie leży przyszłość… ułatwiać jej pojęcie co jest świętego, wielkiego i silnego w dążnościach naszego ludu.
Z jakimże dowodem mam wystąpić, któryby był głównym i zawierał treść wszystkich innych? Dowod ten przynoszę w sobie samym, w mojej osobie, w mojej duszy, w mojem sumieniu. Nieznam nigdzie w świecie drugiej takiej publiczności, do którejby w ten sposob przemawiać można było. Francuzi tylko są zdolni rozumieć, że mowa, ton… głos są to rzeczy niezawodzące nigdy, że dźwięk głosu jest dowodem tego co się mówi. Powinienem więc z wnijściem w samego siebie zapytać moich słuchaczy: Czy czujecie że każde moje słowo jest wydobyte z mojego wnętrza? Skoro duch wasz odpowie wam że tak , wtedy będziecie obowiązani natężyć cala waszą uwagę, ja zaś użyję wszystkich sposobów żeby ją wzbudzić i utrzymać. Chociażby mi przyszło obrazić nawyknienia moich słuchaczy, chociażbym musiał wreszcie na gwałt krzyczeć, będę krzyczał. Krzyki te nie będą mojemi własnemi: ja osobistość moją poświęciłem na ofiarę; wydzierają się one z głębi ducha wielkiego ludu. Od samego dna jego wszystkich podań, przebiwszy się przez duch mój, upadną tu pomiędzy wami jak strzały dymiące się jeszcze krwią i znojem.
Nieinaczej tylko życiem dając wam dowod rzeczywistości życia, i pokazując na oko że istotnie jest siła, na której polegać możecie, będę mógł być pewnym waszego współczucia; a wy z waszej strony także, poznacie wtedy jak wielkiej ceny może być współczucie ludu, co żyje tak daleko i tak mało znany.
Ileż to razy w niebezpieczeństwie, w omdleniu z trudu, głos żołnierza przybiegającego nam na pomoc, widok przyjaciela, obudza w nas siły! Tak to życie staje się zasiłkiem życia. W tem jest ostateczny wypadek żywota pojedynczych ludzi i narodów. Ludzie – powiada poeta łaciński – przechodzą szybko podając jedni drugim lampę życia, lampada vita . Podobnież dzieje się i z narodami.
Człowiek któremu dano wznieść tę lampę, tę czarę życia, powinien trzymać ją czysto i wysoko, żeby się mogła napełnić treścią całej żywotności i mocy narodu. Powinien wtedy zapomnieć o sobie. Zapomnieć, to mało jest powiedzieć: powinien zatrzeć samego siebie wśród swojej publiczności. Do takiej ofiary wyzwany jest stojący natem miejscu.
Ile zdołałem nasączyć w moją duszę zapału, miłości, siły, powołany jestem tu wylać. Wznoszę tę czarę żebym ją wychylił na uroczystą libacyą dla gieniuszu wielkiego narodu, dla gieniuszu Francyi, po spełnieniu takiej ofiary wolno dopiero tego gieniusza wywoływać.
Tym tylko sposobem mogę odzywać się do waszego współczucia. Bez tego współczucia nie podobnaby mi było zawiązać między wami tej spółki w duchu, bez której życie mówiącego nie może udzielać się słuchającym, i nawzajem.
Nic mam żadnego prawa wymagać po was tego współczucia; powinienem zarobić na nie, powinienem je zdobyć. Pod tym tylko warunkiem wolno mi mówić do was.
Jak oddawna już zatarłem w sobie uczucie, które mogłoby mnie oddzielać od moich pobratymców Sławian, tak teraz składam z siebie moją narodowość i plemienność. Będę zapatrywał się na sprawę Sławiańszczyzny oczyma Francuza, i będę usiłował połączyć w mym duchu siłę Jaką gieniusz sławiański przynosi, z umiejętnością kierującą Zachodem. Jeżeli nie zdołam przyprowadzić was do wspólnego ze mną drgnięcia, natenczas powinnością moją będzie wezwać tego z pomiędzy moich spółziomków, kto się poczuje być lepszym Francuzem, lepszym Sławianinem, kto się poczuje mieć więcej siły, albo więcej prawdy ode mnie. Powołam go aby mię zastąpił; bo to miejsce opuszczone być nie może. Uznałem je naprzód za emblematyczną arkę przyszłego zjednoczenia się ludów sławiańskich; zmieniło się poźniej w mownicę do objawiania prawdy historycznej; dzisiaj staje się już stanowiskiem wojennem, basztą powierzoną od gieniuszu Francyi duchowi sławiańskiemu, sprzymierzeńcowi narodu francuzkiego.LEKCYA DRUGA.
(26 grudnia 1843).
Podczas wielkiej rewolucyi francuzkiej, widywano na obradach publicznych osoby, które po kilka i kilkanaście miesięcy nieodzywając się nigdy, skinieniem tylko albo okrzykiem dawały znak, że co zgromadzenie czuło, to zgadzało się z ich uczuciem. Życie ich wewnętrzne szło silniej i prędzej od rozpraw ustnych. Z czasem przychodziła pora że i ci ludzie milczący musieli wystąpić na mownicę, bo już w mowach swoich spółtowarzyszy, nie słyszeli tego, co im własne sumienie mówiło.
Podobnie bywa i z ludami: wielki jeden ród, wielki odłam ludzkości, znajduje się w położeniu tych publicystów niemych. Filozofia i poezya jego są to tylko znaki, skinienia, któremi zdaleka dodaje bodźca albo potakuje Zachodowi; a i te znaki stają się coraz rzadsze, bo lód ten skupia się w sobie, gotuje się do zabrania głosu. W na – szyto zawodzie tłómaczenia życia wewnętrznego Sławian, zostaliśmy nakoniec i od poezyi i od filozofii opuszczeni.
Pośród tej ciszy, jedno tylko pismo nam przybyło, pismo bezimienne, ale sama jego wielkość wskazuje źródło z którego pochodzi. Puszczone bezimiennie jak większa część tegoczesnych dziel sławiańskich, zostało nawet ogłoszone drukiem bez wiedzy autora. Zdrada ta posługując za narzędzie Opatrzności, uczyniła je nabytkiem publicznym. Tytuł tego pisma jest Biesiada. Weźmiemy je za osnowę naszego kursu tegorocznego.
Z pomiędzy filozofów, nie przytoczymy więcej żadnego, prócz Cieszkowskiego Polaka i Emersona Amerykanina, którzy nam pomogą dać pojąć publiczności, co w wyżej wspomnianem piśmie mogłoby być dla niej rzeczą zbyt nadzwyczajną.
Z poezyi, podejmiemy niektóre miejsca dwóch poematów polskich, mających tytuł Przedświt i Sen Cezary.
Ale żebym odważył się podać wam wyrób jaki powinienem wypracować z lej osnowy, żebym śmiał przeczytać wam choć jeden wyraz tego pisma, muszę naprzód porzucić metodę panującą dzisiaj we wszystkich politycznych i religijnych rozprawach na Zachodzie, metodę rozbiorową, tor ubity, nałogi powzięte z prawideł szkolarskich. Przed dwudziestu laty nie ośmieliłby się nikt tutaj odczytać poematu cudzoziemskiego, tragedyi Szekspira naprzykład; bo trzeba mu byłoby pierwej wiedzieć, do jakiej szkoły słuchacze należą: czy są romantykami, czy klassykami, czy trzymają się Boileau. Szczęściem, publiczność pod tym względem uczyniła postęp, i mogliśmy już z katedry czytać utwory ślepych dziadów serbskich i pastuchów litewskich.
Teraz poruszamy przedmiot daleko ważniejszy, przedmiot w którym zbiegają się wszystkie interesa, wszystkie zagadnienia naszej epoki: nie możemy przyjąć pola jakie nam podają doktryny i doktrynerowie Zachodu. Pismo którego tytuł wymieniłem, wypowiada wojnę wszystkim doktrynom, wszystkim układom rozumowym. Bo i cóżto jest doktryna, co doktryner?
Od ścisłego oznamionowania doktryny, zależy więcej niżeli może mniemany. Owoż, patrzmy co znaczy szukać prawdy, a co doktrynować. Wszelka prawda nowa wymaga po człowieku nowego podniesienia się do niej; wszelka prawda nowa, to jest wszelka cząstka życia nowego, wyzywa człowieka do ofiary z cząstki życia dawnego. Niemożna podnieść się wyżej, nie opuściwszy szczebla niższego, albo nie będąc gwałtem z niego wyrwanym. Wszystko co zwiastuje przyszłość, odrywa nas od przeszłości; i dlategoż każda prawda rodzi się w bolu, każda prawda zadaje ból; dlategoż każda prawda nie żyje i nie utrzymuje się inaczej jak tylko pracą, która także jest bolem, cierpieniem.
Ewangielia przyrównała prawdę do tych talentów, których nie możemy utrzymać, nie pracując na pomnożenie ich dorobkiem.
Jakże doktryna postępuje sobie, i co to jest doktryner? Doktryner, jestto człowiek który chce skazać prawdę na bezpłodność, bo chce uwolnić nas od wszelkiej pracy. Skoro czujemy się szczęśliwi i dumni z osiągnienia jakiej prawdy, doktryna zaraz przychodzi nam mówić: niemacie potrzeby pracować więcej, zdobyliście już wszystko, przy świetle tego jednego promyka możecie iść do końca świata; pozostaje wam tylko cieszyć się skarbem, utrzymać nabytek i umieć go urządzić: cała rzecz jest już w ręku, chodzi tylko o wydoskonalenie szczegółów, specyalności!… Doktryna podaje formuły.
Zwodnicza ta mowa ujmuje człowieka i pomału wyciąga z niego cale życie. Tym to porządkiem, po apostołach i cudotworcach następują teologowie i kazuiści, a wtedy przychodzi nawet do utrzymywania, że cuda i dary Ducha, jedyny dowod jego bytu, są już niepotrzebne więcej dla ludzkości, że ludzkość ma w podręcznych zbiorach teologii wszystko, co tylko jej przeznaczono wiedzieć o ziemi i niebie, o teraźniejszym i przyszłym świecie.
Tym to porządkiem, po wielkich prawodawcach następują prawnicy i adwokaci ze swojemi formułami i wyrażeniami ukutemi raz na zawsze. Tym porządkiem, po wielkich wojownikach, po mężach natchnionych, zajmują miejsce ludzie nauczający, że pokój przedewszystkiem, że każdy u siebie i dla siebie. Przyjście tego rodzaju ludzi, jest prawie zawsze znakiem upadku ducha ludzkiego. Tak kończył się świat gierki, i tak kończy się świat zachodni.
Doktryna łatwo się przyjmuje, bo nie naraża ducha na żaden koszt, nie wymaga po nim żadnej ofiary z miłości własnej. Doktryner powiada ci: Dowiesz się wielkich, pięknych rzeczy, staniesz się mądrym i potężnym, a nie będziesz obowiązany poświęcić, nawet w czemkolwiek zmienić twoich przekonań. Każdy tedy, trzymając na stronie swój egoizm obwarowany, rad udaje się po wiedzę, pewien że ją otrzyma i otrzymawszy obróci na dogodzenie sobie.
Zachod dusi się w swoich doktrynach. Gdyby plemię występujące teraz na scenę świata, nie miało nie więcej zrobić tylko dorzucić nową książkę do nieprzebrnionych stosów książek, tylko dodać nowe systema do niezliczonych systemów, które was obarczają, przybywałoby z niczem, poczynałoby od lego na czem zwykle się kończy.
Ale tak nie jest. Plemię to nie przyjmuje żadnego z waszych systemów, i samo żadnego nastręczać wam nie myśli. Najkosztowniejszy i najdojrzalszy owoc spadający z drzewa żywota tego rodu, niema nic wspólnego z tem, co pospolicie podają wam pod postacią wyrobów filozoficznych i literackich.
Płod, wzięty przeze mnie za przedmiot pracy wynika z tej górnej krainy, którą filozofowie w języku swoim nazywają intuicyą. Krainę tę, filozof polski, Cieszkowski, wskazał za jedyne źródło wszelkiej prawdy spodziewanej; do tegoż przyszedł i filozof amerykański, Emerson.
Żeby wszakże wznieść się w tę krainę, żeby się w niej rozgościć jak w ojczyźnie, żeby śmiało mową pospolitą oddawać najwyższe, najświętsze powzięcia duchowe, muszę zrobić uroczysta odezwę do uczucia francuzkiego mojej publiczności, do jej ducha drgającego łatwo.
Skoro się to uczucie obudzi, ujrzycie że się wam nie przynosi nic nowego. Trzeba tylko żeby gieniusz francuzki wszedł w samego siebie. Jestto gieniusz najwięcej dobywający ze swojego wnętrza. Wchodzenie w siebie, łatwe chwytanie lego co każda chwila nastręcza i co z każdej chwili wyciągnąć można… czyni gieniusz francuzki lak samodzielnym. Niechaj was nie uwodzi doktryna raz wraz prawiąca wam o specyalnościach, jak gdyby przeznaczeniem młodzieży dzisiejszej nic było nic więcej, tylko udoskonalać drobiazgowe szczegóły przemysłu. Nikt bardziej od nas nie unosi się nad cudami jakie przemysł wyrabia, nad tą jego niezmierną siłą, która musi opanować ziemię; ale idzie tu o cóś daleko ważniejszego: idzie o to, kto zgarnie w swoją dłoń te wszystkie ogromne środki przemysłowe, jaki duch obejmie rządy globu? Arsenały nie mają opinii, służą na użytek każdemu zdobywcy. Duchy narodów są teraz w walce. Przy kim zostanie zwycięztwo, przy kim panowanie, a zatem i władza kierowania po swojemu temi wszystkiemi narzędziami siły materyalnej? Czy duch Anglii albo Rossyi, czy duch Francyi będzie nam rozkazywał? Francya powinna myślić, o tem; ona jest powołana rozwiązać ważne to zagadnienie. Francuzi! jakiż to ma być ten duch potężny, któremu dostaną się w zarząd te wszystkie drogi, machiny, okręty?
Ludy północne nic proszą was o inżynierów, nie żądają od was machin. Młodzi francuzka! Północ nie rozstaje się z tem przekonaniem, że Francuz jest reprezentantem myśli szlachetnych, uczuć liberalnych, jest reprezentantem ruchu. To jedno tylko zapewnia wam poważanie u niej, to jedno sprawuje że się jej oczy i nadzieie obracają ku wam. Co poeta rzymski wyrzekł do swoich spółrodaków, upominając ich aby Grekom zostawili sztuki i rzemiosła a pamiętali że ich rzeczą jest rządzić: Imperio regere Romance memento , tego nieprzestaniemy powtarzać gieniuszowi francuzkiemu. Tajemnica waszej potęgi, którą powinniście odzyskać, jeżeli niechcecie jej zrzec się, loży w waszym duchu; a wszystkie doktryny bez wyjątku, wszystkie systema godzą tylko na to, żeby was wyciągnąć z tej świątyni i poprowadzić na manowce szczegółów i drobnostek.
Cały zbiór materyalnych sil przemysłu wpadał zawsze pod władzę lego, kto potrafił rozwiązać główne zadanie ludzkości.
Centuryon rzymski, nieumiejętny i nieokrzesany, ale dumny bo reprzezentował rozwiązanie najwyższej kwestyi politycznej za czasów starożytnych, kazał wołać do siebie uczniów najsławniejszych mechaników i geometrów greckich, uczniów Archimeda, Euklidesa, i kijem napędzał ich żeby mu wytykali drogi, robili machiny. Z miast przepysznych, których zwaliska są jeszcze dzisiaj podziwem, zabierał architektów etruskich, i kijem zmuszał żeby budowali świątynie, stawili bramy tryumfalne w Rzymie; bo miał on nabyte prawo rozkazywania i rządzenia, prawo najwyższe, które daje się tylko w nagrodę temu, kto poświęcił wszystko, aby wznieść się do wysokości, z której można widzieć rozwiązanie zagadki swojego czasu.
W was Francuzach, jest cóś tego ducha rzymskiego. Zarzucają wam lekceważenie specyalności; wzruszają ramionami na to, że u was częstokroć od razu wychodzi na ministra taki, co nie strawił życia przy biórze; mają wam za złe, że powierzacie dowództwo armii jenerałom niewyszłym ze szkół wojskowych. Słusznie jednak tak robicie. Jesteście wierni w tem waszemu gieniuszowi narodowemu; bo znacie, że na powiedzenie słowa stosownego do okoliczności i chwili, trzeba więcej siły i mocy, niżeli na wbicie sobie w głowę wszystkich manuałów kameralistyki austryackiej i pruskiej. Wiedzcież przytem, że tylko na tej drodze zapału i wewnętrznego poczucia, ród sławiański będzie mógł porozumieć się z Francyą przyszłą. Sławiańszczyzna zna waszych poetów, waszych mowców i waszych wojowników; niepotrzebni jej na nic wasi agenci przemysłowi, wasi encyklopedyści, wasi jak ich nazywacie ludzie specyalni. Powtarzam, że tylko na tej jedynej drodze potrafimy porozumieć się z sobą. Nie przynosimy wam nic nowego.
Przytoczę tu przykład jaki mamy na człowieku najpraktyczniejszym w starożytności pogańskiej, na największym taktyku greckim, na Xenofoncie. Xenofont jak wiadomo nie był nigdy wojskowym, znajdował się przypadkiem pośród dziesięciu tysięcy otoczonych przez nieprzyjacioł wgłębi Azyi. Jakże się to stało, że nagle jednego poranku obudził się z gotowym planem wybawienia tego wojska, został jego wodzem, i wykonał ów sławny odwrót zadziwiający strategików dzisiejszych? Sam on to nam opowiada. " Miałem sen, mówi, zrozumiałem co znaczył, i pobiegłem natychmiast do naczelnika i żołnierzy. W na – tchnieniu otrzymanem przez ten znak z nieba, przełożyłem im co trzeba czynić. Zrobili mię swoim wodzem. " Jednej chwili Xenofont ujrzał swoje powołanie, poznał swoje obowiązki, i od razu wyuczył się sztuki naczelnego wodza.
Tym sposobem także wasi wielcy ludzie wieków średnich i nowożytnych, tym sposobem niektórzy dyplomaci za czasów konwencji, tym sposobem Napoleon, nabywali znajomości spraw całej Europy, i całego świata.
Nie sądźcie żeby te środki sztuczne, które zdają się teraz ułatwiać stosunki między państwami, zbliżały narody jedne do drugich. Bynajmniej; duch tylko może je zbliżyć. Nigdy ludy nie były bardziej jak dzisiaj pooddzielane, porozkruszane, poróżnione moralnie.
Dam wam tego dowod historyczny. W owych wiekach, które nazywają barbarzyńskiemi, jeden z waszych monarchów, Karol Wielki, siedząc w swojej stolicy nad Renem, zaprzątał się bezustanku sprawami ludów mieszkających nad Odrą i Wisłą. Są traktaty zawarte między niektóremi ich pokoleniami a Francyą: możecie je widzieć w waszych kronikach średniowiekowych. Znał on nawet szczegóły domowego urządzenia się tych ludów, znał o co się kłóciły z sobą. Pytamże się, czy wasi dzisiejsi politycy i dyplomaci, przy pomocy kart jeograticznych i doniesień dostarczanych przez posłów, wiedzą tyle o tamtych stronach ile Karol Wielki wiedział? Odpowiedź łatwa, bo miarą świadomości dyplomacyi jest przewaga polityczna, a wpływ wasz na Północy jest żaden. – Tenże sam Karol Wielki patrząc jednego razu na ocean, i widząc zdaleka snujących się kilka łódek normandzkich, zalał się Izami w obec zdumionych dworzan, którzy nie mogli zgadnąć zkądby ten nagły smutek pochodził. Łódki te były wzwiadami nadchodzącej strasznej napaści, która miała wkrótce zaburzyć pokoj Francyi, i w mgnieniu oka cesarz przewidział całą grozę tego niebezpieczeństwa.
Zkądże on brał tę wiedzę i tę moc, co mu nadawały działalność sięgającą lak daleko! Oto wchodził głęboko w samego siebie i tam czerpał siłę do wzniesienia się w górę. Największy z waszych, i największy z nowożytnych wojowników, kiedy go pytano od czego zależy zwycięztwo, odpowiadał że od iskry moralnej, od tej chwili wewnętrznego poczucia, którą on nazywał iskrą moralną. Wszystko tedy cokolwiek wielkiego i pięknego macie w waszych dziejach, zwraca was w krainę intuicyi, to jest w krainę wewnętrzną ducha.
W naszych stronach rolniczych wiadomo to z doświadczenia, że gatunki zboża po pewnym przeciągu lat zwodzą się i nędznieją, a wtedy żeby je odnowić trzeba sprowadzić nasienie z krainy, która ma to do siebie, że wydaje zawsze ziarno zdrowe i bujne.
Ziemia często tu przez nas wspominana, ziemia wedle słów poetów naszych, kopytami zryta, ciałami poległych utłuszczona, kośćmi ich zasiana, jest tą krainą męczeńską, mającą przywilej dostarczania zboża na usiew okolicom najlepiej uprawnym.
W świecie duchów podobnież jest kraina tajemnicza, do której trzeba udawać się po to ziarno nasienne, z któregoby można rozplenić moc, życie i wiedzę. Ku tej to krainie powołują was wyroby ducha sławiańskiego.