- W empik go
Kurz - ebook
Kurz - ebook
Seria tajemniczych porwań wstrząsa i absorbuje cały świat. Stawką staje się życie niewinnych dzieci, których los już wcześniej był przesądzony. Panujący system uzależnień w medycynie zostaje zachwiany pod presją żądań porywaczy. To co wydaje się złem, staje się siłą ratującą życie. Z oparów kłamstw ujawnia się potęga prawdziwej mocy zakazanej rośliny. Czy uda się odwrócić przeznaczenie i zmienić los tych, którzy zostali skazani na śmierć?
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8189-616-0 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
SERIA TAJEMNICZYCH PORWAŃ WSTRZĄSA I ABSORBUJE CAŁY ŚWIAT. STAWKĄ STAJE SIĘ ŻYCIE NIEWINNYCH DZIECI, KTÓRYCH LOS JUŻ WCZEŚNIEJ BYŁ PRZESĄDZONY. PANUJĄCY SYSTEM UZALEŻNIEŃ W MEDYCYNIE ZOSTAJE ZACHWIANY POD PRESJĄ ŻĄDAŃ PORYWACZY. TO, CO WYDAJE SIĘ ZŁEM, STAJE SIĘ SIŁĄ RATUJĄCĄ ŻYCIE. Z OPARÓW KŁAMSTW UJAWNIA SIĘ POTĘGA PRAWDZIWEJ MOCY ZAKAZANEJ ROŚLINY. CZY UDA SIĘ ODWRÓCIĆ PRZEZNACZENIE I ZMIENIĆ LOS TYCH, KTÓRZY ZOSTALI SKAZANI NA ŚMIERĆ?
_Powieść ta poświęcona jest pamięci wszystkich tych, którym nie dano szansy._Od autora.
_W podzięce tym, którzy wspierali mnie podczas pisania, a przede wszystkim Bogumile z Poznania i Piotrowi z Miami. Jesteście wspaniali. Bez waszego wsparcia, moja myśl nie zakończyłaby się przełożeniem na papier. To dzięki waszej obecności powstała opowieść o wartościach, które składają się na sens naszego istnienia. W mojej opowieści są one docenione i ważne. Zdrowie i życie łączą się w jedną całość, nie można ich rozdzielać. Niestety, jest to tylko fantazja. W rzeczywistości jest zupełnie inaczej._
_A przecież wszyscy powinniśmy mieć prawo do zdrowia, takie samo, jak prawo do życia. Nasze zdrowie, bowiem, jest podstawowym warunkiem istnienia drugiego. Nie zapewniając prawa do zdrowia, nie chroni się prawa do życia. Jeżeli moja opowieść stworzy szansę dla choćby jednej osoby, cel jej zostanie spełniony. Życzę wszystkim zdrowia, a co za tym idzie wspaniałej podróży przez czas, nazywany potocznie życiem._
_Robert D. Biernaciński_Opera
SAN FRANCISCO, KALIFORNIA, 06 STYCZEŃ 2018, GODZINA 18:20.
_MARIHUANA JEST LEKIEM PSYCHOAKTYWNYM, POCHODZI Z SUSZONYCH KWIATÓW „SAMICY” KONOPI._
Ciężkie, ciemnoszare chmury przelewały się przez czerwono rude wieże mostu Golden Gate. Płynęły nisko i okrywały gęstym kożuchem miasto San Francisco. Szara, wilgotna powłoka mgły sięgała tego dnia aż do przęseł Bay Bridge tak, jakby chciała ukryć słynne więzienie Alkatraz z jego niechlubną historią.
Był sobotni wieczór. Przez Złote Wrota zatoki, jak zwykle o tej porze, sunęła rzeka pojazdów w obu kierunkach. Czarne Audi R8 ze srebrnymi pasami na bokach, przeciskało się szybko w kierunku miasta. Matius prowadził pewnie. Skoncentrowany, wyciskał z silnika maksymalną moc używając na przemian sprzęgła, hamulca lub gazu. Miał mało czasu, musiał być w operze przed dziewiętnastą, a jeszcze nie zdecydował się gdzie zaparkuje. Nie chciał korzystać z teatralnego parkingu ze względów bezpieczeństwa, a ponieważ znał miasto doskonale, myślał nad optymalnym rozwiązaniem.
— Chyba najlepiej będzie w Holiday Inn na 8-smej ulicy — powiedział do siebie.
Przejechał most i mijając po prawej stronie uroczą latem Marinę, wjechał na słynną Lombard Street. Po chwili skręcił w prawo w szeroką Van Ness, żeby po paruset metrach znaleźć się przed hotelowym wejściem. Oddał samochód chłopakowi z obsługi waleta i poszedł dalej piechotą. Pochylając się i osłaniając od wiatru przebiegł przez ulicę. Spieszył się. Umówił się o 19-tej, to już za 15 minut, a on był dopiero przy Larkin. Ważne było, żeby był na czas. Nie tyle ze względów etycznych, ale dlatego, że miał osobiście spotkać się z „Południowcem”.
— Co za parszywa pogoda. Jak ludzie mogą chcieć tu mieszkać? — pomyślał przyspieszając kroku.
Zaczął padać deszcz. Poczuł jak wiatr wciskał zimne krople w każde miejsce jego karku, które nie było zakryte kołnierzem skórzanej kurtki. Doszedł do budynku, wskoczył szybkimi krokami po schodach i wszedł do środka. Po prawej stronie były okienka zamkniętych już kas biletowych. Natomiast przed nim, zapraszały otwarte duże wahadłowe drzwi z czerwoną przegrodą, umocowaną na pozłacanych słupkach. Przy tej barierze stał człowiek w czarnym uniformie ze złotymi akcentami. Sprawdzał zaproszenia. Matius sięgnął do portfela i wyjął małą czarną kartę z wydrukowanym swoim nazwiskiem. Pokazał ją portierowi. Ten spojrzał na bilecik, bez słowa przesunął się na bok i powiedział lekko skłaniając głowę:
— Zapraszamy serdecznie sir, życzę miłego wieczoru.
Matius odwzajemniając uprzejmości wszedł do przestronnego holu. Rozejrzał się wokół. Na tle wypełnionego nowoczesną sztuką wnętrza, stało sporo ludzi ubranych w stroje wieczorowe. Panie w pięknych kreacjach z najdroższych butików i panowie w smokingach. Tworzyło to obraz wielkich pieniędzy i sukcesu zachodniego wybrzeża kraju. Poprawił na sobie kurtkę i skierował się do wind.
— Cholera — zaklął. — Nie ubrałem się najtrafniej na ten wieczór.
W pewnej chwili usłyszał, że ktoś go nawołuje z lewej strony szerokich schodów prowadzących do sali koncertowej. Odwrócił głowę i dojrzał Karola. Znał go, był on prawą ręką Carlosa, „Południowca”, człowieka, z którym miał spotkanie. Skręcił w jego kierunku.
Karol był Polakiem. Potężnie zbudowany, wysoki blondyn z niebieskimi oczami, podobał się kobietom i korzystał z tego przy każdej okazji. Mówiły o nim, że jest szarmancki. Matius miał jednak inne zdanie. To prawda, że ochroniarz lubił się zabawiać z dziewczynami i potrafił być wówczas nawet sympatyczny. Nie był to jednak prawdziwy Karol. Jego charakter można było określić jako pewny siebie, wręcz arogancki, chociaż inteligentny mięśniak, często nieobliczalny w swoim zachowaniu. Karol był mistrzem walk Martial Arts. Jego muskularna sylwetka nakazywała respekt i szacunek. Bez wyraźnej konieczności nie warto było z nim zadzierać. Był oddany Południowcowi, a ten darzył go pełnym zaufaniem.
Carlos otaczał się takimi ludźmi jak Karol przede wszystkim ze względu na bezpieczeństwo, ale również dla wzbudzenia respektu. Miało to być hamulcem dla tych, z którymi robił interesy. Nie obawiał się temperamentu takich goryli. Byli mu posłuszni i lojalni nawet, gdyby mieli opłacić to śmiercią. Zresztą sam Południowiec nie był laikiem w posługiwaniu się bronią. Władał doskonale zarówno białą jak i palną, a w walkach wręcz był mistrzem karate i stylu Ju-Jitsu. Matius podszedł do mężczyzny i podał rękę na powitanie. Uścisnąwszy twardą dłoń powiedział:
— Cześć Karol.
Ochroniarz odwzajemnił uścisk i mruknąwszy coś niewyraźnie w odpowiedzi wykonał gest, żeby poszedł za nim. Odwrócił się i bez zbędnych słów wszedł na schody prowadzące na półpiętro. Znajdował się tam niewielki bar. Kiedy weszli do lokalu, Matius rozejrzał się. Nie dostrzegł jednak nigdzie Carlosa. W barze znajdowały się nieznane mu dwie osoby oraz barman. Spojrzał na zegarek. Nie, nie był spóźniony. Karol podszedł do stojącego pod ścianą wysokiego stolika. Przy stoliku z czarnym marmurowym blatem, stały trzy wysokie stołki ze skórzanymi okrągłymi siedliskami. Wskazał mu jeden z nich i kiwnął głową, żeby usiadł.
— Zamów sobie coś i poczekaj — mruknął po angielsku.
Odwrócił się i bez słowa skierował do drzwi. Matius patrzył za odchodzącym szybkim krokiem ochroniarzem. Po jego ruchach można było poznać pewność siebie i arogancję. Zarówno szorstki i oficjalny sposób powitania, jak i starannie ukrywany stosunek do Matiusa, dawały wiele do myślenia. Obaj pochodzili z Polski, ale jakże różni byli to ludzie. Matius wiedział, że Karol słyszał o zdarzeniu w Huntington Beach i przy każdym spotkaniu odnosił wrażenie, że ten drab jest zazdrosny, iż Matius uratował wówczas życie Carlosowi. Karol był głównym bodyguard w osobistej ochronie Króla Marihuany i wywiązywał się z tego doskonale. Do tej pory nie miał jednak okazji wykazać się swoją lojalnością i poświęceniem. Matius, patrząc za oddalającym się mężczyzną, zastanawiał się, co by było, gdyby Karol znalazł się w podobnej sytuacji. Czy byłby zdolny nastawić własny kark za życie Carlosa? Ani Matius, ani Karol nie byli świadomi, że już niedługo taka okazja się nadarzy.
Spotkania z Carlosem były zawsze otoczone czymś, co przypominało sceny z filmu sensacyjnego. Południowiec lubił pokazywać, że jest ważny. Nie ulegało wątpliwości to, że był człowiekiem, z którym należało się liczyć. Nie pozostawało teraz nic innego, jak tylko czekać. Podniósł więc rękę i spoglądając na barmana, powiedział.
— Stella draft, please!
— —
Po około 20 minutach wrócił Karol i ku zdziwieniu Matiusa, powiedział po polsku:
— Chodź. Szef czeka na ciebie.
Matius był mile zaskoczony tym przyjacielskim aktem polskości ze strony Karola. Wstał, położył banknot dwudziestodolarowy na stoliku i szybkim krokiem podążył za odchodzącym. Wyszli z baru i udali się w kierunku długiego, biegnącego łagodnym łukiem korytarza. Znajdowały się tam wejścia do prywatnych loży. Karol zatrzymał się przy dużych dębowych drzwiach z numerem czternaście. Zapukał i nie czekając na zaproszenie z wewnątrz nacisnął klamkę. Kiwnięciem głowy wskazał Matiusowi, aby ten wszedł. Odsunął się na bok i przepuścił go przed siebie, sam zostając na korytarzu. Matius przekroczył próg i spojrzał na obecnych w środku.
— Och tak, to było doprawdy cudownie rozegrane. A ten tenor, to dosłownie niebo…, — rozprawiała z podnieceniem o grze artystów krótko obcięta brunetka.
Na widok wchodzącego Matiusa przerwała. Spojrzała z zainteresowaniem na mężczyznę. Zmierzyła jego postać z góry do dołu tak, jak to robią kobiety, którym zawsze wydaje się, że to one wybierają, a nie są wybierane.
Matius uprzejmie skinął głową i rozejrzał się po pomieszczeniu. W środku, na nogach w kształcie zwiniętego węża, znajdowały się dwie niskie ławy. Przy każdej z nich były cztery obrotowe, skórzane fotele. Z przodu nie było ściany, ale coś w rodzaju odgrodzenia, czy też balustrady, wysokości około jednego metra. Przegroda ta wykończona była na górze marmurem z mahoniowymi deseniami. Poprzez balustradę widać było dokładnie całą scenę i postaci poruszające się po niej. Jednak w pomieszczeniu panowała prawie zupełna cisza. Odgłosy operowych artystów i muzyka docierały teraz tutaj w bardzo ograniczonym wymiarze. Matius zauważył, że loża była odgrodzona od zewnątrz szybą, która nie przepuszczała dźwięków. Jej grubość wskazywała na to, że była kuloodporna. Muzyka, którą słyszał, wydostawała się w tej chwili z ukrytych głośników.
Teraz już wszyscy obecni patrzyli na wchodzącego. Przy drugim stoliku od lewej, obok kobiety w szafirowej sukni, o długich, jak śnieg białych włosach, dojrzał siedzącego Carlosa. Jego smukła sylwetka odznaczała się wyraźnie na tle świateł, dochodzących z sali teatralnej. Miał na sobie smoking z gładkimi frakowymi klapami i pasplowanymi kieszeniami. Do tego, ciemnogranatowe spodnie z pojedynczym atłasowym lampasem i białą koszulę z wykładanym kołnierzykiem, oraz plisą zakrywającą guziki. Całość uzupełniała czarna, jedwabna muszka. Na nadgarstku lewej ręki, w świetle reflektora, błysnął srebrem platyny zegarek Patek Philippe. Ten sam, który kiedyś jako kurier Columbia Ekspres, dostarczył mu osobiście. Od Carlosa biła najwyższa klasa, szyk i pieniądze.
Matius spojrzał na przyjaciela. Ten wstał i uprzejmym, ale stanowczym głosem z latynoskim akcentem, powiedział po angielsku do obecnych:
— Przepraszam was kochani, ale właśnie wszedł mój stary znajomy — tutaj spojrzał na Matiusa i lekko się uśmiechnął — wybaczcie, ale muszę z nim porozmawiać. Sądzę, że w barze znajdziecie wszystko, czego wam potrzeba — powiedział to nie zwracając zupełnie uwagi na fakt, że znajdowali się w operze i byli w połowie spektaklu.
Wszyscy bez słowa wstali i jeden po drugim wyszli z loży, pozdrawiając Matiusa lekkim skinieniem głowy. Drzwi się zamknęły. Matius został sam z Carlosem. Przez chwilę patrzyli na siebie. Wiedział, że od tego, co powie, zależy decyzja Carlosa, a to było bardzo ważne dla powodzenia akcji ‘KURZ’.
— Cześć, dzięki za spotkanie — podał dłoń, a wyduszając z siebie te słowa nie wiedział właściwie, czy mają one sens.
— Witam. Dobrze cię widzieć. Wiesz przecież, że dla ciebie zawsze znajdę czas. Przepraszam za to miejsce spotkania, ale mówiłeś przez telefon, że to bardzo pilne, a my mieliśmy już w planach ten operowy wieczór. Co cię sprowadza? — zapytał wprost, dając tym do zrozumienia, że czas ma tutaj znaczenie, oraz żeby przejść do meritum.
— Wczoraj przyleciałem z Warszawy. Jestem związany z Grupą Kondor. Słyszałeś coś o nas? –zapytał.
— Tak, słyszałem o waszej organizacji — odpowiedział krótko, i zaraz potem dodał — Nie wchodziłem w szczegóły, bo z tego, co wiem, to nie zajmujecie się moją branżą.
Carlos nachylił się nad stołem i otworzył drewniane pudełko Montecristo, kubańskich cygar, o pięknym smukłym wyglądzie i wyrafinowanym smaku. Podsunął je Matiusowi.
— Zapalisz? — zapytał. — Są doskonałe, uwielbiam czuć potężny zapach ich dymu — dodał jakby sam do siebie.
— Z przyjemnością — odpowiedział Matius.
Spojrzał uważnie na Carlosa, a sięgając po wielkiego kubana powiedział:
— Widzę, że jak zwykle jesteś poinformowany — powrócił do tematu. — Przyjechałem, ponieważ mamy dla ciebie propozycję.
— Propozycję? Na miejscu mamy dużo roboty. Nie bardzo widzę potrzebę rozdrabniania uwagi. Poza tym moi Meksykanie — tutaj wykonał znaczący ruch głową, — nie lubią mieszać tematów w interesach. Zresztą ja też uważam, że nie jest to zdrowe i wcześniej czy później może prowadzić do konfliktu.
Matius pomyślał chwilę. Znał Carlosa i wiedział, że ten latynoski Król Marihuany nie podejmie się niczego, co nie będzie stanowiło dla niego wartości ponadwymiarowych, nieprzeciętnych, oraz takich, których nie sposób określić żadną sumą pieniędzy. Stwierdził, że trzeba będzie przejść szybko do tematu. Z tym człowiekiem najlepiej nie przeciągać. Jeśli ma się zaangażować, to zgodzi się od razu, a jeśli odmówi, to zachowa pełną dyskrecję.
— Rozumiem doskonale i mogę zagwarantować, że sprawa nie prowadzi do konfliktu interesów, wręcz przeciwnie. Zresztą gdyby tak było, nie prosiłbym ciebie o pomoc. Sprawa nie jest związana z tym, czym ty się zajmujesz. Powiem więcej, może nawet pomóc twojej działalności. Konkretnie chodzi nam o twoje kontakty i ludzi lojalnych i godnych zaufania. Nasza propozycja dotyczy zorganizowania pewnych akcji. Czy to jest dla ciebie otwarty temat?
Nastała chwila ciszy, tylko przygłuszona grubą szybą muzyka operowego spektaklu, mąciła lekko ten spokój. Carlos wstał i wolno podszedł do barku, mieszczącego się z lewej strony drzwi wejściowych.
— Napijesz się? — zapytał.
— Chętnie, czystą z lodem poproszę.
Południowiec wyjął butelkę Belwederu i nalał do dwóch szklanek, w które wcześniej wrzucił po dwie kostki lodu. Carlos wiedział, że jest to ulubiona wódka Matiusa. Jedną szklankę z drinkiem podał przyjacielowi i unosząc drugą, umoczył lekko usta w chłodnym trunku. Spojrzał na swojego gościa z uwagą, wpatrując się w jego pomarszczoną bruzdami życia twarz. Zdawał sobie sprawę, że Matius nigdy nie poprosiłby go o spotkanie, gdyby przyczyna nie była najwyższej wagi. Wiedział, że nie o pieniądze tutaj chodzi. Tego, ani jemu, ani Matiusowi nie brakowało. Musiało to być coś większego, coś bardziej złożonego.
Przypomniał sobie dzień, w którym mógł stracić życie. Było to w nadmorskim uzdrowisku Huntington Beach w południowej Kalifornii. Było już dobrze po południu, kiedy na jego biurku zadzwonił telefon. Ktoś go informował o wypadku na jego jachcie i żeby zaraz tam przybył. Natychmiast wyszedł z biura mieszczącego się w jednopiętrowej willi, niedaleko Main Street i Garfield. Zdążył tylko wsiąść do samochodu, kiedy ich Hammer został trafiony granatem i ostrzelany z broni maszynowej. Napastnicy wiedzieli doskonale, w co i do kogo strzelają. Na miejscu zabili kierowcę i dwóch jego ludzi. On sam dostał w ramię i lewą nogę. Wyczołgał się z przewróconego auta i kiedy próbował wstać, ktoś nadepnął mu na dłoń. Był to Sułtan. Polował na niego już od lat, a pracował dla konkurencji. Przystawił mu lufę karabinu do głowy i warknął:
— Załatwiłeś wszystko w HB, chłopaczku? Przykro mi, że cię wstrzymuję z powrotem do mamy, ale masz jeszcze spotkanie, o którym właśnie cię informuję.
Pociągnął go za kołnierz w górę i pchnął w kierunku czarnej limuzyny, stojącej opodal w poprzek drogi. W chwili, kiedy z trudem chciał wykonać krok stając na tryskającej krwią zranionej nodze, ujrzał kręcące się z potworną prędkością koło Harleya nad głową Sułtana. Wirująca opona uderzyła napastnika prosto w czoło, rozcinając czaszkę bandyty i powalając go na asfalt. Motocyklista przeleciał nad nim i posadził maszynę na ziemi. Trzymając kierownicę prawą ręką, nachylił motor i przekręcił rączkę gazu do oporu. Z dymem palącej się opony tylnego koła, zawrócił. Drugą ręką, błyskawicznie chwycił mały automatyczny pistolet, wiszący u pasa. Uniósł broń na wysokość biodra i wycelował. Krótkimi seriami, w kilka sekund załatwił resztę osłupiałej obstawy. W tym czasie, kierowca limo ruszył z piskiem opon starając się w panice odjechać. Przez otwarte okno strzelał z pistoletu w jego kierunku. Motocyklista spokojnie uniósł karabin, wycelował, i jednym strzałem trafił go w głowę. Czarna limuzyna uderzyła w słup latarni i znieruchomiała. Motocyklista wyprostował maszynę i ruszył. Podjechał wolno do niego i zdjął kask. Był to Matius. To on uratował mu wówczas życie.
Carlos nie zapomina o takich sprawach. Teraz też o tym pamiętał. Usiadł ponownie na fotel, wciskając się wygodnie w skórzane poduchy i powrócił do tematu:
— Rozumiem — zrobił krótką przerwę.
Spojrzał uważnie Matiusowi w oczy.
— O jakie akcje chodzi? — zapytał.Senior Carlos Jose Castrowerde.
APTEKI — LAS VEGAS, 15 GRUDZIEŃ 2016, GODZINA 11:00.
_„KONOPIE INDYJSKIE TO WYSOKA ROŚLINA ZE SZTYWNĄ PIONOWĄ ŁODYGĄ, PODZIELONĄ ZĄBKOWANYMI LIŚĆMI I CIENKIMI WŁOSKAMI. JEST UŻYWANA DO PRODUKCJI WŁÓKNA KONOPNEGO, ORAZ JAKO LEK PSYCHOTROPOWY.”_
Carlos był silnym charakterem. Pomimo młodego wieku przeszedł praktycznie już wszystko. Od urodzenia i wychowywania się w prymitywnej wiosce, zagubionej gdzieś głęboko w meksykańskiej dżungli, poprzez niewolniczą pracę i walkę o przetrwanie, do wielkiego sukcesu w biznesie i posiadania luksusowych posiadłości w Malibu, Dubaju, Paryżu, Las Vegas i Cancun.
Historia życia Carlosa jest jak powieść sensacyjna. Urodził się w Meksyku w biednej rodzinie farmerskiej. W wieku 13 lat, został porwany przez ludzi tamtejszego Lorda narkotykowego i zmuszony do pracy przy produkcji heroiny. Bez specjalnych sprzeciwów zaakceptował nową sytuację. Nie była ona o wiele gorsza od tego, co miał w rodzinnym domu. Szybko też wszedł w układy z innymi robotnikami i w niedługim czasie pomimo młodego wieku, stał się ich niepisanym przywódcą. Spędził tam prawie 6 lat, pracując niewolniczo przy produkcji narkotyków lub na polach marihuany. Jego silna pozycja w grupie i przywódcze zdolności nie zostały niezauważone.
Kiedy miał dziewiętnaście lat uśmiechnęło się do niego szczęście, jak sam nazywał to zdarzenie. Na fałszywych papierach, został przerzucony przez mafię do Stanów Zjednoczonych w rejon Los Angeles. Włączono go do grupy, której zadaniem była dystrybucja przemycanego z Meksyku towaru.
Okres ten w życiu Carlosa, był burzliwą mieszaniną zarówno uczuć jak i doświadczeń. Pierwsze miłości, walka o życie i przewodnictwo w grupie, w której działał. Z natury był twardy i potrafił znaleźć się w każdej sytuacji. Nie obawiał się przemocy i buńczucznych zachowań starszych od siebie partnerów. Stoczył wiele bójek nie tylko z konkurencyjnymi bandziorami, ale też wśród swoich kolesiów po fachu. Po 5 latach przepychanek, Carlos dostał to do czego dążył. Sam Franco Jose de Curtis, jego Boss i największy Lord narkotykowy na południu Meksyku, mianował go szefem dystryktu terenów południowo-zachodnich operacji rozprowadzania marihuany w USA. Carlos stał się Bossem w Los Angeles i San Diego w Kalifornii, poprzez Las Vegas w Newadzie, aż do Phoenix i Tucson w Arizonie. Był bezpośrednio odpowiedzialny za sprawy związane z przerzutem, dystrybucją i sprzedażą konopi na tych terenach. Jego ludzie kontrolowali całość interesów, gwarantowali pełne bezpieczeństwo i powodzenie wszystkich powierzonych zadań.
W szybkim czasie stał się znany ze swojej sumienności. Powierzone mu zlecenia zawsze wykonywał z najwyższą dokładnością. Wieloletni pobyt wśród towarzystwa, o którym nie chcą nawet śnić tzw. spokojni obywatele, wyrobił w nim coś w rodzaju warstwy ochronnej.
To wszystko nauczyło go wiele. Doświadczenia, których nabywał, zawsze znajdowały u niego podatny grunt. Carlos był typem człowieka, który potrafił wyciągać wnioski, uczyć się na popełnionych błędach i korzystać z nabytej w ten sposób wiedzy. Te cechy sprawiły, że szybko doszedł do pozycji, którą posiadał dzisiaj. W biznesie był konsekwentny i wymagający, ale zawsze sprawiedliwy. To różniło go od innych. Ponad wszystko cenił lojalność i honor. Potrafił to zawsze zauważyć, wyodrębnić i wynagrodzić wskazując innym, jako przykład. Za to właśnie był szanowany i kochany wśród swoich. Wiedzieli, że mogą liczyć na swojego szefa. Byli pewni, że jeśli zajdzie potrzeba pójdzie za nimi i zrobi wszystko, żeby wyciągnąć ich z kłopotów. Dlatego służyli mu z serca i byli gotowi oddać życie w jego obronie. Przylgnęło do niego przezwisko „Południowiec”, z racji pochodzenia z meksykańskiego stanu Oaxaca, leżącego na dalekim południu kraju, z którego pochodził.
Biznes, w którym działał, wymagał często radykalnych posunięć i decyzji. Nie bał się tego, potrafił je podejmować natychmiast i szybko. Dlatego w krótkim czasie stał się największym dystrybutorem ‘trawy’ na południowo-zachodnim wybrzeżu Stanów.
Jego zainteresowanie marihuaną nie kończyło się jednak na handlu. Szybko zrozumiał, że marihuana to nie jest niszczącą trucizną, lecz potężnym lekiem, a odpowiednio użyta, może pozytywnie pobudzać nasze doznania. Szukał informacji i wiele czytał na temat konopi. Dowiedział się, że stymulacja naszych doznań i inteligencja mają ścisły ze sobą związek. W jednym z artykułów w naukowym czasopiśmie dotyczącym osobowości i psychologii społecznej wyczytał, że osoby poszukujące stymulacji, szukają jednocześnie dróg rozwoju otaczającego ich środowiska. Innymi słowy, wyższa inteligencja, łączy się z zachowaniami szukającymi ożywiania i pobudzania do działań.
Carlos nie tylko szukał informacji, chciał również rozumieć, dlaczego tak się dzieje. Odpowiedź znalazł w kwestii rozwoju ewolucyjnego człowieka. Wielu psychologów i badaczy wyjaśnia rozwijanie ludzkiej inteligencji, właśnie poprzez stymulację. Ewolucja homo-sapiens miała miejsce głównie w epoce nazywanej plejstocen. Osobnicy o większej inteligencji stojący na czele grup podejmowali decyzje, od których zależało przetrwanie reszty. Konieczność rozwiązywania coraz to nowych problemów, była motorem używania stymulantów. Nasze mózgi do dzisiaj właśnie tak się rozwijają i podobnie działają.
W ten sposób z czasem stał się ekspertem w tym temacie. Wiedza ta pozwoliła mu odkryć prawdziwą wartość, jaką kryje w sobie ta zakazana roślina. Od tamtych dni jego celem było jak najszersze doinformowanie społeczeństwa. Południowiec stał się niepisanym Królem i potężnym promotorem leczniczej marihuany. Kiedyś poproszony przez jedną z lokalnych gazet napisał artykuł wyjaśniający błędne opinie. W artykule Carlos pisał:
_— „Historia używania marihuany w Stanach Zjednoczonych rozpoczyna się z początkiem XX wieku, kiedy to została ona przywieziona tutaj przez imigrantów z Meksyku. Sprzedawano wówczas wiele rodzajów medycznych środków wytworzonych z tej rośliny. Używano ją również dla relaksu i rekreacji. W krótkim czasie Marihuana stała się tanią medyczną alternatywą dla każdego”._
Carlos zdawał sobie dokładnie sprawę z zależności, jakie panują na rynku medycznym. Po wielu latach działalności w rozprowadzaniu marihuany zrozumiał, dlaczego jest ona zdelegalizowana. Właśnie te drzemiące w niej potężne wartości lecznicze, były tutaj główną przyczyną. Wyjaśniał to w artykule.
_— „W krótkim czasie masowe sięganie po medyczną marihuanę stało się dostępną alternatywą dla wszystkich. To pokazało, że produkt ten ma w sobie olbrzymi potencjał rynkowy zagrażający monopolistycznym interesom firm farmaceutycznych. Problem polegał na tym, że marihuana to roślina, która jest bardzo łatwa w uprawie. Nie wymaga wielkich nakładów finansowych, praktycznie każdy może to zrobić. Chodziło o to, żeby jakoś uzyskać kontrolę nad tym potencjałem. Był na to tylko jeden sposób. Należało zdelegalizować marihuanę”._
Carlos pisząc te wyjaśnienia wiedział, że wchodzi na bardzo śliski grunt. Był jednak zdecydowany zaryzykować konflikt z siłami, które kontrolowały te zależności. Jego artykuł był wyzwaniem, które miało rozpocząć proces legalizacji marihuany.
_— „W roku 1936 za sprawą filmu o nazwie „Wściekłość na opałach” _— pisał w artykule, — _zaczęto wiązać marihuanę i jej używanie z przestępczością i antyspołecznym zachowaniem. W ten sposób powstał podatny grunt, który wykorzystały zainteresowane strony. Wyolbrzymiając problemy z meksykańskimi imigrantami związanymi z przemytem twardych narkotyków, rozpoczęto proces w kierunku delegalizacji konopi.”_
Południowiec dokładnie zdawał sobie sprawę, że zwróci swoim artykułem uwagę. Jego pozycja była jednak już tak silna, że postanowił zaryzykować. Wiedział, że wcześniej czy później proces legalizacji musi się rozpocząć. Dostęp do informacji w porównani z latami 30-tymi był obecnie nieporównywalny. Teraz był czas rozpoczęcia tej walki. Artykuł miał za cel otworzyć oczy społeczeństwom, a w szczególności Amerykanom. Carlos pisał dalej:
_— „Wmawiano ludziom, że powinni się obawiać używania tej rośliny z jakichś, bliżej niesprecyzowanych powodów moralnych i zdrowotnych. Tworząc w ten sposób mity, rozpoczęto kampanię, której celem była zupełna delegalizacja marihuany w Stanach Zjednoczonych. I tak, pierwsze poważne ograniczenia federalne miały miejsce w 1937 roku. W krótkim czasie marihuana stała się nielegalna.”_
Informacje, które posiadał na temat leczniczych możliwości marihuany były jednoznaczne. Nie obawiał się trudnych pytań i potrafił na nie zawsze jednoznacznie odpowiedzieć. Przyczyna tego była prosta. To, o czym mówił Carlos oparte było na prawdzie i faktach. To, na czym opierali swoje wywody przeciwnicy legalizacji, były to mity i kłamstwa. Carlos wyjaśniał:
_— „Wbrew temu, co mówią przeciwnicy legalizacji, Marihuana leczy. Użyta w odpowiedni sposób jest potężnym środkiem medycznym, wielokrotnie sprawdzonym i potwierdzonym. To są fakty. Obecnie wiele stanów decyduje się na ponowną legalizację tej zakazanej bezpodstawnie rośliny, zezwalając na oficjalne jej używanie i dystrybucję w ich granicach. Po wieloletnich debatach za i przeciw, nie ma istotnych przesłanek przeciwko ogólnokrajowej legalizacji. Natomiast faktem jest, że taka legalizacja prowadzi do wznowienia badań naukowych nad leczniczym potencjałem konopi. Powstają wyspecjalizowane laboratoria, gdzie dokonuje się nowych potężnych odkryć o możliwościach w zastosowaniu marihuany dla dobra ludzkości. Zaś od strony czysto finansowej, są to miliardy dolarów wpływów z podatków dla tych stanów, które zdecydowały się to już zrobić _— pisał w swoim artykule Carlos.
I tak pierwsza apteka marihuany z sieci GreenCannabis Med. została otwarta w Las Vegas 15 grudnia 2016 roku. Carlos zapytany przez dziennikarza w wywiadzie dla stacji telewizyjnej CNW podczas oficjalnego otwarcia, dlaczego uważa, że marihuana powinna być zalegalizowana powiedział:
— Dzisiaj przeciwnicy legalizacji marihuany utrzymują, że marihuana jest uzależniającym narkotykiem. Mówią, że upośledza funkcje organizmu, a jej zażywanie może mieć wpływ na wzrost agresji i może działać destrukcyjnie na ludzki organizm. Nie jest to jednak prawdą. Natomiast takie efekty spożycia możemy przypisać zupełnie innemu produktowi. Czyż nie brzmi to dokładnie tak, jak efekt spożycia alkoholu? A jednak alkohol jest legalny, chociaż działa negatywnie na ludzki organizm pod wieloma względami — argumentował.
— To niesamowity czas dla branży konopi indyjskich i cieszę się, że mam okazję, powiem więcej, wszyscy zostaliśmy wyróżnieni, że jesteśmy świadkami legalizacji używania marihuany. Jest to wydarzenie historyczne. Oddając tę znaną od wieków z leczniczych wartości roślinę z powrotem w ręce lekarzy i naukowców, tworzymy przełom na skalę tysiąclecia. Przy dzisiejszych możliwościach technicznych i dynamicznym rozwoju nauki, stworzymy zaplecze do wykorzystania marihuany w sposób do tej pory niewyobrażalny — mówił Carlos, prezes GreenCannabis Med.
— Nasza firma jest jednym z pionierów w tej branży. Teraz, w tym już legalnie rozwijającym się przemyśle, będziemy mogli coraz szerzej wprowadzać na rynek produkty zaprojektowane tak, aby w bezpieczny sposób zaspokajać wszystkie potrzeby konsumenta — zakończył wypowiedź Król Marihuany.Zabranie.
DÜSSELDORF, WTOREK, 21 MAJ 2019, GODZINA 13:50.
Mały Thomas nie przeszkadzał matce w porannych pracach domowych i bawił się cicho w swoim pokoju. Miał skończone 6 lat i w tym roku zacznie się nowy etap w jego życiu. Za kilka miesięcy rozpocznie naukę w pierwszej klasie. Tak naprawdę to bardziej byli tym zaaferowani jego rodzice, niż on sam. Wszyscy mówili, że pozna tam wielu nowych kolegów i koleżanek, że szkoła tak ogólnie to fajna sprawa. Na początku nie bardzo wierzył dorosłym, ale gdy pewnego razu spotkał na spacerze swojego o rok starszego kolegę Bena i ten z emocjami opowiadał mu o swojej szkole uwierzył, że nie jest to taka zła opcja. Ostatecznie czy tego chce, czy nie, zostanie wysłany do szkoły, więc lepiej było przyjąć to do wiadomości. Przynajmniej będzie mógł mieć ferie zimowe i wakacje letnie, których do tej pory nie mógł mieć, bo do żadnej szkoły jeszcze nie uczęszczał, przekonywał siebie.
Thomas był jedynym dzieckiem Grety i Hansa Hermann. Oboje kochali go ponad wszystko. Kiedy chłopiec skończył 4 lata, przyszła powalająca z nóg wiadomość. Ich syn został zdiagnozowany, że cierpi na rzadką chorobę błędnika równowagi. Wszystkie dostępne środki i metody nie dawały gwarancji wyleczenia, mogły tylko powstrzymywać postępowanie choroby. Innymi słowy, chłopiec mógł żyć jeszcze rok albo i 10 lat, nie miał jednak szans na całkowite wyzdrowienie. Według lekarzy należało się spodziewać pogarszania stanu zdrowia o około 10 do 15% z każdym rokiem. Teoretycznie, kilkunastoletni Thomas był skazany na śmierć. Greta i Hans nie pogodzili się z tym wyrokiem i przez cały czas poszukiwali jakiegoś rozwiązania, nowej metody, czy też lekarstwa. Niestety bezskutecznie. Pozostawały tylko środki niekonwencjonalne, które doradzali im niektórzy przyjaciele. Greta jednak nie potrafiła przekonać się do tego typu leczenia. Czytała wiele fachowych artykułów na temat terapii niekonwencjonalnych i coraz bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że mogą one jej dziecku tylko zaszkodzić. Tym bardziej, że podobnego zdania był prowadzący leczenie Thomasa lekarz, który był profesorem w jednej z najpoważniejszych prywatnych klinik w Düsseldorfie.
Było już po czternastej, kiedy Greta Hermann zdecydowała się wyjść na zakupy, o których myślała od rana. Pomogła małemu Thomasowi ubrać się w spodenki na szelkach, ciemne buciki i kurtkę na kożuszku, imitującą pilotkę. Na siebie założyła lekki płaszcz. Weszli do garażu połączonego bezpośrednio z domem. Otworzyła przyciskiem szerokie drzwi, które z cichym szmerem zrolowały się w górę. Posadziła syna na fotelik na tylnym siedzeniu za kierowcą i przypięła go pasami. Tam było najbezpieczniej. Greta zawsze była ostrożna, a w przypadku syna, szczególnie.
Mieszkali w spokojnej dzielnicy Düsseldorfu, Wittlaer, niedaleko lotniska. Do centrum handlowego były jakieś 3 kilometry, nawet nie trzeba było wjeżdżać na autostradę. Greta wyprowadziła swoje BMW3 z garażu i wyjechała krótkim podjazdem na drogę. Nie zwróciła uwagi na zaparkowany nieopodal ciemny samochód, który gdy tylko go minęła, ruszył za nią.
Po chwili znaleźli się na skrzyżowaniu, a właściwie na niewielkim rondzie Bockumer Str. i Duisburger Landstrase. Po prawej stronie znajdowała się grecka restauracja „Kapitol”. Kobieta spojrzała na udekorowany narodowymi akcentami lokal. Pomyślała, że przy okazji może zrobić rezerwację na sobotnie wyjście. Mieli przyjechać do nich znajomi z Hamburga i razem z Hansem chcieli zaprosić ich na obiad. Mogłaby to w prawdzie zrobić telefonicznie, ale skoro już jest w pobliżu, to zrobi to osobiście. Tym bardziej, że przyjaźniła się z Heleną, właścicielkę restauracji.
W lokalu o tej porze było zawsze dużo gości. Greta jechała wolno przez parking, szukając wolnego miejsca. Zobaczyła, jak na końcu placu wyjeżdża jakieś audi. Podjechała tam i zaparkowała na jego miejscu. Wysiadła z auta i odpięła pasy małego Thomasa. Trzymając chłopca za rękę skierowała się do restauracji. Od lokalu nie dzieliło ich więcej niż 20 metrów. Byli już w połowie drogi, kiedy nagle poczuła, że ktoś chwyta ją od tylu. Pomyślała, że to Hans wracał wcześniej z pracy i podjechał tutaj, aby zarezerwować stolik. Rozmawiali przecież o tym wczoraj wieczorem. W następnym ułamku sekundy zorientowała się jednak, że to na pewno nie mógł być jej mąż. Napastnik mocniej złapał ją w pasie, a drugą ręką zatkał jej nos i usta szmatą, nasączoną dziwnie pachnącym płynem. Poczuła jak uginają się pod nią kolana, ogarnęła ją ciemność i niemoc. Greta straciła przytomność.
Mężczyzna w nieprzemakalnej kurtce, położył opadającą bezwładnie kobietę delikatnie na asfalt. Jednocześnie szybkim ruchem chwycił rękę chłopca i stanowczo przyciągnął go do siebie. Thomas z przerażeniem w oczach obserwował całe to zajście, nie bardzo wiedząc, co się dzieje. Zrozumiał tylko, że ktoś właśnie skrzywdził jego mamę, a jego samego zamierza porwać. Chciał się wyrwać. Szarpnął ręką, ale dłoń obcego mocno trzymała go za nadgarstek. Tylko słabo krzyknął:
— Puść mnie!
W tym czasie mężczyzna pociągnął go za narożnik budynku restauracji, gdzie czekał z włączonym silnikiem i otwartymi drzwiami ciemnogranatowy Peugeot. Zanim Thomas zdążył jeszcze raz coś powiedzieć, porywacz przyłożył mu do nosa tą samą szmatkę, którą obezwładnił jego matkę. Wepchnął lekko chłopca do auta, gdzie ten natychmiast usnął nie wydając już żadnego dźwięku. Samochód ruszył i wolno odjechał. Akcja z numerem ewidencyjnym DU-05021-00100 została zakończona pełnym sukcesem. Kierowca peugeota wcisnął pojedynczy numer na telefonie i zameldował:
— Ziarno w koszu, bez odbioru.
Ciemnoniebieski peugeot wjechał na autostradę B8 i nabierając prędkości, zlał się z pędzącą rzeką innych pojazdów.
— —
W restauracji Kapitol o tej porze panował spory ruch. Kiedy Eva Hertz wyszła przed lokal, od razu zauważyła kogoś leżącego na parkingu. Podbiegła tam i zobaczyła kobietę, która nie dawała oznak życia. Przykucnęła przy niej i krzyknęła przez ramię :
— Hey Rudolf chodź szybko, tutaj ktoś leży!
Mężczyzna po 50-tce, ze sporą nadwagą, właśnie wyszedł z Kapitolu. Usłyszał wołanie żony i spojrzał w jej stronę. Rzeczywiście ktoś tam leżał. Podszedł szybkim krokiem i spytał :
— Kto to jest? Znasz ją?
— Nie znam jej. Oddycha, ale jest nieprzytomna, trzeba ją zabrać do środka. Ty zawołaj pomoc, a ja zadzwonię po pogotowie.
Złapała za telefon i wcisnęła numer pogotowia. W tym czasie dookoła zebrało się już kilka osób. Ktoś stanowczym głosem krzyknął:
— Ona żyje! Niech jej nikt nie rusza. Trzeba sprowadzić lekarza. Proszę jej nie ruszać — powtórzył.
Ludzie nachylali się nad leżącą Gretą, przyglądali się i głośno komentowali, każdy na swój sposób. Hałasy i zamieszanie na parkingu dotarły do Heleny. Spojrzała przez okno restauracji i zobaczyła gromadzący się tłumek, wyszła szybko na zewnątrz.
Co tutaj się dzieje? — Zapytała głośno jednocześnie przepychając się przez stojących wokoło czegoś, czy kogoś ludzi. Wcisnąwszy wreszcie głowę pomiędzy jakiegoś wysokiego faceta i małą szczupłą kobietę, spojrzała na leżącą postać. Zamarła z przerażenia.
— Greta? Co się stało? Ja ją znam, to moja przyjaciółka!
Pochyliła się nad leżącą. Dotknęła jej szyi, sprawdzając puls. W tym momencie Greta zakaszlała i otworzyła na wpół przytomne oczy. Ujrzawszy znajomą twarz, spytała słabym głosem:
— Helena? Co się stało? Thomas, gdzie jest mój syn?!? — Powiedziała już mocniej.
— Nie wiem, ludzie znaleźli cię tutaj, nie ruszaj się, pogotowie już jedzie — Helena przytrzymała ramię podnoszącej się Grety.
— Byłaś z Thomasem? Nie ma go tutaj, pewnie się przestraszył i wbiegł do lokalu. Patryk, zobacz, gdzie jest Thomas — krzyknęła do kelnera, który też wyszedł na parking usłyszawszy zamieszanie. Młodzieniec posłusznie zawrócił i szybkim krokiem wpadł do restauracji w poszukiwaniu chłopca. Helena spojrzała na przyjaciółkę, zdjęła z siebie lekki sweter i złożywszy go na czworo, podłożyła Grecie pod głowę.
— Leż spokojnie, pewnie się potknęłaś i przewróciłaś, a uderzając głową straciłaś przytomność. Pogotowie zaraz… — nie zdążyła dokończyć zdania.
— Nie, nie, ja się nie przewróciłam — powiedziała stanowczo silnym już głosem Greta. Ktoś mnie napadł i obezwładnił jakimś środkiem odurzającym — Grecie wracała świadomość tego, co się wydarzyło. Przerażenie i strach obezwładniły ją ponownie. Zdała sobie sprawę, że stało się coś bardzo złego.
W tym momencie dobiegł ją dźwięk syreny z dojeżdżającej karetki pogotowia. Samochód wjechał na parking i zatrzymał się nieopodal leżącej. Ludzie szybko zrobili miejsce i dwóch ratowników podbiegło do leżącej Grety. Sprawdzili jej stan i ewentualne obrażenia. Założyli poszkodowanej gruby kołnierz unieruchamiający kark i przystąpili do rutynowych czynności.
Po kilku minutach z pomocą ratowników Greta uniosła się i weszła do lokalu. Usiadła na długiej kanapie, która stała przy wejściu. Na szczęście nie było żadnych poważniejszych obrażeń oprócz małego siniaka na nadgarstku. Ratownicy dokończyli oględzin pacjentki i nieskutecznie namawiając ją na wizytę w szpitalu, której Gerta stanowczo odmówiła, odjechali. Zabronili jej zdejmować na razie kołnierz zabezpieczający kark. Helena zaprowadziła przyjaciółkę do swojego biura na zapleczu. Usiadły na dwóch skórzanych fotelach. Milczały. Greta miała przerażenie w oczach. Thomasa nigdzie nie znaleziono, ani w restauracji, ani w jej pobliżu.
Teraz czekali na przejrzenie nagrań z kamer ochronnych, zainstalowanych wokoło budynku. Zajął się tym mąż Heleny, Adrian. Sam te kamery montował i obsługiwał, więc wiedział jak to zrobić. Za chwilę dowiedzą się, co tak naprawdę się zdarzyło.
Włączyli telewizor. Na ekranie ukazało się sześć prostokątów z podzielonym terenem parkingu i okolicą budynku. Właśnie wjechało tam BMW Grety, a tuż za nią zjechał z ulicy jakiś ciemnoniebieski Peugeot i zatrzymał się na tyłach lokalu. Greta i Thomas wysiedli z samochodu i ruszyli w stronę wejścia do restauracji. Prawie w tym samym czasie, z Peugeota wysiadł nieznajomy mężczyzna i szybkim krokiem podążył w ich kierunku. Dalej akcja rozegrała się w błyskawicznym tempie. Mężczyzna podszedł od tyłu do niczego niespodziewającej się kobiety, obezwładnił ją i położył na ziemię. Jednocześnie chwycił zdezorientowanego chłopca za rękę. Po chwili obaj zniknęli w czekającym z tyłu budynku samochodzie, który wolno wyjechał na ulicę i oddalił się w nieznanym kierunku.
Greta była przerażona. Nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Spojrzała na Adriana, potem na Helenę i ponownie na Adriana. Zasłoniła rękoma twarz i łkając szeptała:
— Nic nie rozumiem. Dlaczego? O co im chodzi? My przecież nie mamy dużo pieniędzy, niczym się nie wyróżniamy.
Pierwszy otrząsnął się Adrian. Nie pytając nikogo złapał telefon i wykręcił numer policji.
— Dzień dobry, nazywam się Adrian Witkowski, chciałem zgłosić porwanie. Ktoś właśnie uprowadził syna naszej przyjaciółki…
Kiedy Adrian rozmawiał jeszcze z policją, do biura wszedł mąż Grety, Hans. Podszedł do przerażonej żony i mocno ja przytulił. Wiedział już co się stało. Spojrzał żonie prosto w oczy i powiedział cichym, ale wręcz nieproporcjonalnie do zaistniałej sytuacji pewnym głosem:
— Uspokój się, znajdziemy go.
Wzrok każdego z obecnych spoczął na Hansie, a on przytulił jeszcze mocniej żonę i zamilkł. W biurze nastała cisza.Ziarno.
DÜSSELDORF, WTOREK, 21 MAJ 2019, GODZINA 14:30.
Ulica Niederrheinstrase w Düsseldorfie, to dwukierunkowa, niezbyt szeroka droga, zabudowana po obu stronach jedno i dwupiętrowymi domami. Gęsto odrzewiona arteria daje doskonałe warunki komuś, którego celem jest przejazd nie rzucający się w oczy. Niewielka, w pełni automatyczna myjnia samochodowa, była usytuowana na skrzyżowaniu Niederrheinstrase i Im Grund. Do tej właśnie myjni wjechał przed chwilą ciemnogranatowy peugeot.
Kiedy auto zanurzyło się w wirujących szczotkach i pianie, siedzący na tylnym siedzeniu mężczyzna w ortalionowej kurtce, sięgnął ręką pod brodę i szybkim ruchem ściągnął sylikonową maskę. Wytarł twarz wilgotną szmatką. Podobnie zrobili kierowca peugeota i Hogan Stone. Po chwili, z tej właśnie myjni wyjechał lśniący i już biały peugeot Traveller. Skręcił na południe i pomknął w kierunku autostrady B-8, a dalej w stronę lotniska DUS.
Peugeot zbliżył się do terminalu B, części lotniska skąd odlatywały samoloty linii Air France. Gładko podjechał do wejścia z napisem francuskiego przewoźnika. Hogan Stone wsunął szarą teczkę do czarnej skórzanej aktówki, chwycił leżący obok płaszcz i otwierając drzwi auta powiedział:
— Uważajcie na chłopca. Powiedzcie Carlosowi, że będę na miejscu jak tylko ukończę badania. Wszystkie zalecenia i instrukcje znajdują się w aktach KURZ w moim biurze. Podczas mojej nieobecności za całość prowadzenia operacji jest odpowiedzialny mój asystent Steven Boska. Proszę wykonywać jego polecenia tak, jakby to były moje. Ok, to chyba wszystko. No to do zobaczenia w Studni.
Hogan Stone wysiadł z samochodu i szybkim krokiem ruszył w kierunku terminalu, skąd za 40 minut odlatywał jego samolot do Paryża. Odwrócił się jeszcze i patrząc w oczy mężczyzny w ortalionowej kurtce zamykającego za nim boczne suwane drzwi samochodu, powiedział:
— Proszę, bądźcie bardzo ostrożni. — Spojrzał na leżącego z tyłu Thomasa i na jego zamyślonej twarzy ukazał się ledwo zauważalny uśmiech. Cicho, jakby do samego siebie szepnął:
— Damy radę, na pewno damy radę. Musimy dać radę, — po czym odszedł szybkim krokiem w kierunku terminalu, skąd za 40 minut odlatywał jego samolot do Paryża
Drzwi Traveller ’a zasunęły się automatycznie. Kiedy elektryczny mechanizm zatrzasnął zamek, kierowca peugeota ruszył i wyprowadził samochód na drogę wyjazdową z lotniska. Szybko nabierał prędkości. Teraz peugeot skierował się na autostradę A-1, która prowadziła do Hamburga. Miał do pokonania około 420 kilometrów, to jakieś 4 godziny jazdy.
Mężczyzna w ortalionowej kurtce przesiadł się na miejsce gdzie wcześniej siedział Hogan. Przekręcił mały uchwyt na oparciu siedzenia kierowcy i uwolnił plastikową osłonę, która zsunęła się w dół. Był tam zainstalowany niewielki tablet. Włączył go, a gdy urządzenie się rozświetliło, ukazały się kolorowe wykresy, jakieś czujniki i klawiatura dotykowa. Na górze małego monitora widniał napis:
„Thomas Hermann lat 6. Numer ewidencyjny DU-05021-00100”.
Mężczyzna zaczął coś szybko programować. Wykresy drgnęły i ukazały informacje na temat stanu zdrowia chłopca. Na dole, w prawym rogu ekranu, zaświeciła się okrągła zielona kropka z napisem
— ‘All Good’.
Mężczyzna odwrócił się. Chwycił małą dźwignię z boku noszy, na których leżał śpiący Thomas, i pociągnął ją lekko do siebie. Z boków wysunęły się plastikowe osłony. Po krótkiej chwili zajęły pozycje po obu stronach noszy. W tym samym czasie z przodu, ponad głową Thomasa, zaczęła wysuwać się pokrywa imitująca materac. Po chwili tył pojazdu wyglądał tak, jakby były tam załadowane, fabrycznie nowe nosze ratunkowe. Resztę minibusa stanowił typowy sprzęt taki, jaki jest w wyposażeniu karetek pogotowia.
Mężczyzna oparł się wygodniej na siedzeniu. Spojrzał na przesuwający się za oknem jadącego samochodu krajobraz. Zdawał sobie sprawę z tego co właśnie się rozpoczęło. Był zadowolony.
Biały peugeot Traveller mknął gładką autostradą A-1 w kierunku wyznaczonego celu. Wiózł pierwsze ziarno. Zanim jednak tam dotrze, ma jeszcze jeden przystanek.