Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kwarantanna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 kwietnia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kwarantanna - ebook

Pamiętnik Antoniego Tyca pisany trzydzieści lat po wybuchu pandemii wirusa SARS CoV-2. „To nie świat się zmienił. On jest wciąż taki sam. Zmieniliśmy się my i nasza definicja normalności.”

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8221-009-5
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dzień przed kwarantanną

To był dzień 11 marca 2020 roku, środa. Pamiętam to bardzo dobrze. Moja młodsza siostra była tego dnia w domu, bowiem wszystkie szkoły podstawowe były już zamknięte. Ja chodziłem do liceum, a decyzja o zamknięciu szkół średnich wisiała w powietrzu, jak pyłki drzew zapowiadające wiosnę. Wszystko za sprawą onego wirusa, który odkąd przylgnął do Europy, zdołał pozarażać ludzi niemal na całym świecie. Włochy są przecież skupiskiem turystów z całego świata, stąd też szybkie tempo rozprzestrzeniania się zarazy. W Polsce odnotowano dopiero siedem przypadków, ale patrząc na sytuację w innych krajach i na to, co działo się w Chinach, nikt nie zamierzał długo czekać. Każdy, kto wracał z zagranicy, miał obowiązek poddać się dwu-tygodniowej kwarantannie. Na moje nieszczęście, następnego dnia z delegacji w Berlinie, miał wracać mój tata, którego firma wysłała tam tydzień wcześniej. Wiedziałem, że to ostatni dzień na pożegnanie się z Florencją, każda rozłąka dłuższa niż tydzień, była bowiem nie do zniesienia.

Nie podejrzewałem taty, że będzie zarażony, w Berlinie póki co, też był spokój. Dzwonił każdego dnia i mówił, że gdyby któryś z gości hotelu wykazywał objawy wirusa, nie wyjedzie przez kolejne dwa tygodnie.

Ja starałem się nie czytać o tym, co dzieje się na świecie, bo podobno nie działo się najlepiej, nie panikowałem i byłem raczej przeciwny nagłemu odwoływaniu imprez masowych, półmaratonu w Poznaniu i innych podobnych wydarzeń sportowych. Poszedłem do szkoły, jak zawsze śpiący, na ostatnią chwilę, po minucie spóźnienia, siedziałem już w szkolnej ławce.

Trwała lekcja geografii, frekwencja była zauważalnie mniejsza niż zazwyczaj. Myślałem o ludziach, którzy przewidzieli aktualny stan rzeczy i z których jeszcze miesiąc temu szydziłem. Ciągle uważałem, że wszyscy przesadzają i w istocie — nie ma powodów do obaw. Wirus był niewiele groźniejszy od zwykłej grypy, a ludzie zachowywali się co najmniej dziwnie. W ostatnich dniach, masowo ze sklepów znikały: makaron, płyny dezynfekujące, czy też papier toaletowy. W szkolnych toaletach, po wielu latach niedoli, w końcu pojawiło się mydło, a na ścianie zawisła instrukcja poprawnego mycia rąk. Szkolna higienistka przechadzała się od klasy do klasy i powtarzała to, co zapisane było w instrukcji. Maseczki higieniczne, które rzekomo miały chronić nasze układy odpornościowe, rozeszły się jeszcze szybciej niż makaron, ludzie byli na tyle zdesperowani, że kradli ten towar ze szpitali. W ciągu kilku najbliższych dni wprowadzono całkowity zakaz odwiedzin, ciekawe czy ze względów bezpieczeństwa, czy po to, by ludzie nie zaczęli kraść coraz to nowszych rzeczy. Na takich i podobnych rozmyślaniach, zleciała mi lekcja geografii. Nie dopuszczałem do siebie myśli o dwutygodniowej kwarantannie, traktowałem to jak fikcję i coś równie odległego, jak koniec świata.

Na przerwie, zobaczyłem się z Florcią. Na korytarzu było jakby więcej miejsca i wszystkie parapety tego dnia były wolne. Stanęliśmy pod jednym z nich, raz po raz spoglądając przez okno i wymieniając między sobą ciche spojrzenia. Nie miała złudzeń jak ja i wiedziała, że to dziś musimy pożegnać się na czas dwóch tygodni.

„Coś dzisiaj mniej ludzi” — powiedziała wtulając we mnie blade od zimna policzki. Przytuliłem ją do siebie, nie dając żadnej odpowiedzi. Nie czułem obawy przed wirusem, tylko przed rozłąką z ukochaną. Zadzwonił dzwonek i oboje udaliśmy się na lekcje. Czatując między sobą, postanowiliśmy zerwać się tego dnia wcześniej z lekcji i iść od razu do mnie.

Nie wiedzieć czemu, w szkole przez cały czas panowała jakaś dziwna, napięta atmosfera. Każdy czekał na decyzję o zamknięciu szkoły. To miało być dla nas wybawienie, upragniony czas wolny, kolejne ferie. Nie cieszyłem się jak inni z wiadomych przyczyn, ale mocno kibicowałem premierowi, żeby podjął właściwą decyzję.

Stało się tak, jak wszyscy przewidywali, wszystkie szkoły średnie zamknięte! Dowiedzieliśmy się o tym w połowie matematyki, drugą połowę oglądaliśmy na tablicy interaktywnej dalszą część orędzia. Humory wszystkich, dziwnym sposobem nagle się poprawiły, ale ciągle był to dzień inny niż wszystkie. Być może dlatego, że zamykają nam szkoły przez jakiegoś tam wirusa? Ja jednak miałem dosyć tego dnia, a było dopiero godzinę przed południem. Razem z Florcią wróciliśmy do domu i tam, zajęliśmy się sobą i pożegnaliśmy w odpowiedni sposób.

Kiedy pojechała, dopiero doszło do mnie, że nie zobaczymy się co najmniej przez dwa tygodnie, tata miał być na lotnisku w Poznaniu o godzinie jedenastej, a ja zacząłem tworzyć listę tytułów, które chciałbym przeczytać podczas kwarantanny.Dzień pierwszy

Kiedy tata wrócił już do domu, a było to chwilę po dwunastej, przekraczając próg drzwi — zaczął głośno kaszleć, prawie się dusić. Moje serce, z prędkością światła przyspieszyło do niemal dwustu uderzeń na minutę, wesoły wyraz twarzy mamy, przerodził się w pełen zwątpienia i strachu, jej czoło zmarszczyło się, a wzrok, który przed minutą był tak łagodny, że rozczuliłby nawet stado wściekłych wilków, wyostrzył się niebezpiecznie i mierzył w kierunku ojca.

„Żartowałem ha ha” — wykrzyknął tata, uśmiechając się przy tym głupkowato i domykając drzwi na klucz. „Pewnie myśleliście, że zamiast słodyczy przywiozłem wam wirusa!” — tak prawiąc dodał — „Baśka, chodź no na dół i zobacz, co tata przywiózł!”. Mi i mamie nie było do śmiechu. Kaszel bowiem, był jednym z objawów wirusa, a w wieku taty, nawet nieleczona grypa mogła wyrządzić tragiczne w skutkach, powikłania. Gdyby tego było mało, chorował przewlekle na płuca. Zarówno on, jak i lekarze, sami do końca nie wiedzieli co mu jest, przyjmował codziennie jakieś leki i w zasadzie to wystarczało. Bóg chyba zbyt dobrze go urządził i musiał sprawić mu jakiś mankament, żeby ten konając, mógł trafić do nieba, a nie do czyśćca. Od dziecka mu się wiodło i dobrze, bo nie znam człowieka szlachetniejszego, zaradniejszego i jednocześnie bardziej zabawnego, niż on. Mama dobrze wybrała, ona z kolei miała tak dobre i wielkie serce, że otuliła by nim chyba cały świat i pewnie nawet, cały wszechświat!

Wszyscy przeszliśmy do salonu, siostra łaskawie zeszła z góry, by wziąć swoją część cukierków i zniknąć ponownie, w otchłani internetu. Baśka była już z tego pokolenia, które zamiast bawić się na dworze, woli spędzać długie godziny przed telefonem. Jednak, nie mam zamiaru jej oceniać, bo sam spędzałem długie godziny, czy to przed telefonem, czy to przed komputerem, z tą różnicą jednak, że większość czasu korespondowałem z Florcią. No i moje dzieciństwo wyglądało zupełnie inaczej, aniżeli jej.

Po krótkiej rozmowie z tatą, również powędrowałem w stronę swojego pokoju, usiadłem na łóżku i pomyślałem, że chyba pójdę pobiegać. Po oblaniu stopy wrzątkiem, zostały mi już tylko dwa małe bąbelki, a pogoda za oknem była wyśmienita. W tej samej chwili przypomniałem sobie o domowej kwarantannie. Gdybym był szaleńcem, jak niektórzy, wyszedłbym biegać na ogródku, jednak nie jestem na tyle ambitny, więc podobnie jak Baśka, zniknąłem w otchłani internetu, zapominając o wirusie, kwarantannie i liście książek, które miałem przeczytać.

Minęła godzina czternasta, moje oczy zrobiły się krwiste, więc pomyślałem, że muszę dać im trochę odpocząć. Wyjrzałem przez okno, żeby napawać się widokiem błękitnego nieba i cirrusów, które rozciągały się po nim, jak rwąca wata cukrowa. Widziałem ptaki (żurawie), które w bojowych kluczach, leciały niczym myśliwce wojskowe, widziałem samolot, który przeszywał błękit nieba, jak żyletka zostawiająca na skórze czerwony ślad. Przez głowę często przechodziły mi takie myśli, które mogły wzbudzać lęk, a nawet odrazę. Niechętnie mówiłem o nich Florci, nie chciałem jej martwić, bo nie było potrzeby. To tylko figlująca wyobraźnia, którą otrzeźwił powiew chłodnego wiatru, wpadający przez uchylone okno, do zduszonego potem, pokoju. Kontynuowałem oglądanie przyrody przez okno, nie mogłem bowiem wyjść na balkon, bo nie było na nim balustrady, o którą mógłbym oprzeć swoje młodzieńcze dłonie. Ratował mnie tylko wiatr, który wpadał tu bez zaproszenia, on tylko przynosił mi powietrze, które tak pewnie mogłem brać w płuca, on jeden, przynosił mi zwiastun tego, co czekało mnie na zewnątrz. Wata cukrowa na niebie rozciągała się coraz bardziej, a ja czułem się dumny, że nauka rozszerzonej geografii przynosi jakieś korzyści. Teraz już wpatrywałem się w jeden punkt, sam nie wiedziałem w co dokładnie, pogrążony w nostalgii, tęskniłem, sam nie wiedząc za czym, czy za Florencją? Czy za starym osiedlem? Czy na tym boskim świecie, jakiś wirus, którego nawet sokół nie dostrzeże swoim bystrym wzrokiem, może wyrządzić więcej szkód, aniżeli dwumilionowa armia takich sokołów, może wyrządzić szkody niczego nieświadomym gołębiom?

Z tego transu, wyrwał mnie głos mamy wzywający na obiad. Pobiegłem czym prędzej do kuchni, bo zauważyłem, że od tego rozmyślania zaczęło burczeć mi w brzuchu. Na moje szczęście, w tym dniu były kotlety schabowe, przyrządzone przez tatę, pychota! Oprócz tego, na talerzu błyszczały oblane tłuszczykiem ziemniaki i z dwa deko kiszonej kapusty — typowy polski obiad.

W czasie kwarantanny, zakupy robili za nas funkcjonariusze policji i nie, to nie jest żart. Razem z nami, w naszym mieście domową kwarantanną, objętych zostało jeszcze ponad czterdzieści innych rodzin, więc służby miały pełne ręce roboty. Codziennie jeździli i sprawdzali obecność w domach, wynosili śmieci i starali się zaspokoić potrzeby zakupowe kwarantannowiczów.

Proszę sobie więc wyobrazić, w jakże niezręcznej sytuacji byli wszyscy ci, którzy na liście zakupowej, niezgrabnymi literami, zapisywali: _Prezerwatywy Durex 3szt, truskawkowe_, albo wszystkie panie: _podpaski, always sensitive_. Całe szczęście, moje potrzeby zamykały się do jednej paczki żelek i jednej puszki coli dziennie, ale faktem było, iż nigdy nie widziałem ostatecznej wersji listy. Może to nawet lepiej? Tak, czy inaczej, nie była to komfortowa sytuacja chyba dla wszystkich.

Zabawnym zrządzeniem losu wydało mi się, że spośród tysięcy osób objętych kwarantanną (mowa o całym kraju), jakaś część z nich (prawdopodobnie), nie raz, nie dwa, wykrzykiwała ordynarne hasła typu: „Zawsze i wszędzie, policja jebana będzie”, a teraz, była uzależniona, od „psów” i musiała prosić o zakup, chociażby tych gumek, czy podpasek. Zaiste. Ja sam, nie będę się wypowiadał na ten temat, bo ludzie mają powody, żeby funkcjonariuszy policji, mówiąc bardzo łagodnie, nie darzyć szczególną sympatią, dlatego też, zostawiam to do waszej refleksji, a ja piszę dalej.

Po obiedzie, pochowałem naczynia do zmywarki i powędrowałem z powrotem do siebie. Było chwilę po godzinie piętnastej, a ja zdałem sobie sprawę, że jeszcze całe pół dnia czeka, żeby je zmarnować. Czym prędzej pospieszyłem do pokoju z komputerem i tak, wyparowałem na pięć godzin. Drzwi, jak zawsze miałem zamknięte, słuchawki dociśnięte do skóry wokół uszu, pewnie gdyby ktoś wtargnął się do domu, zdołałby ukraść wszystkie kosztowności i wyjść nieprzyłapany. Tak pochłaniała mnie gra na komputerze, a Basię gra i oglądanie virali, na telefonie.

„_Pełno nas, a jakoby nikogo nie było_”_ —_ tak pewnie myśleli sobie rodzice, którzy nie mieli z nami wówczas żadnego kontaktu, mało tego, trudno im było usłyszeć, czy wykazujemy w ogóle jakieś czynności życiowe!

Po skończonej grze, z własnej ciekawości, wszedłem na stronę informacyjną, żeby dowiedzieć się o liczbie osób zakażonych, a ta — stale rosła. Wydawało się to rzeczą oczywistą i zupełnie normalną, gorzej miała się bowiem sytuacja we Włoszech, wtedy pierwszy raz pomyślałem, że nasze wakacje mogą niebawem stanąć pod znakiem zapytania. Nie rozmyślając dłużej, wziąłem ze sobą piżamę i poszedłem wziąć prysznic.

Czas kąpieli to u mnie pewna ceremonia, która każdego dnia, wygląda podobnie i trzyma się pewnego, utartego wcześniej schematu. W miarę możliwości, staram się jako ostatni okupować łazienkę z tego względu, że przebywam tam najwięcej czasu. Jeszcze w starym domu, ceremonia nie była tak długa jak w nowym. Tamten prysznic był obskurny, zapleśniały i wzbudzał wśród innych odrazę. Ja, przyzwyczaiłem się już do widoku pleśniejącego brodzika, więc nie robiło mi to sporej różnicy, czy polewam się pięć czy dziesięć minut. Wróćmy jednak do początku, po zrzuceniu z siebie przepoconych ubrań, dosłownie, siadałem na tron. Moją dumę podsycała świadomość o prestiżu porcelany, z której wykonane zostały sanitariaty i umywalki w moim domu. Brałem wówczas telefon do ręki i panowałem tam, przez około piętnaście, do nawet trzydziestu minut.

Po skończonej odsiadce, zaczynała się druga część ceremonii, która mimo iż krótsza, była znacznie ważniejsza.

Po przekroczeniu progu prysznicowego i włączeniu wody, zatrzymywałem wzrok na panoramie mojej łazienki. Po chwili zastanowienia, namydliłem gąbkę i czekałem, aż gorąca woda zacznie parować i robić się coraz gęstszą. Kiedy widoczność była na tyle mała, że z trudem dostrzegałem stojące na wannie mydła i szampony, które _de facto_, znajdowały się cztery metry ode mnie, zaczynała się trzecia i jednocześnie ostatnia część całej ceremonii. Każdy obiekt, każda płytka, a na końcu ja, wszystko ociekało wilgocią. To właśnie wtedy, wyrzucałem z siebie wszystkie żale i strapienia, to właśnie wtedy myślałem dogłębnie o swoim życiu, czasem nawet o polityce! Z pozoru zwykła kąpiel, wprowadzała mnie w stan „większej świadomości”, to była studnia filozoficzna, a nie jakiś tam byle prysznic! To wtedy, rodziły się we mnie najznakomitsze pomysły, to wtedy zmoczony niemal cały _ippokreńską rosą_, wysycałem z siebie złote myśli, najdoskonalsze wersy. Moja kąpiel była jak łyk _ayahuasci_ — niemal psychodeliczna. Odpływałem gdzieś w odmęty świata, odkrywałem najskrytsze zakamarki kosmosu, a to wszystko w ciągu piętnastu minut. Po kąpieli, byłem natchniony i wolny od cierpienia. Ta codzienna rutyna każdego człowieka, stała się dla mnie… _Katharsis_

Po kąpieli otwierałem drzwi, a latem okno, żeby zbić trochę wilgoci. Brudną bieliznę rzucałem do kosza, a domowe ciuchy niedbale do szafki w garderobie. Zawsze bluza połączona była z koszulką, oszczędzałem tym sposobem sporo czasu i zakładałem od razu dwie rzeczy naraz, ot taki _protip_.

Cała „ceremonia” traciła jednak na wartości, kiedy przychodził rachunek za wodę, a tata wyzywał mnie, że moja kąpiel trwa o dziesięć minut za długo. To zabawne, że wymyśliłem sobie tę historyjkę, żeby w razie potrzeby usprawiedliwiać się z długiej kąpieli, ale bądź co bądź, miała ona wiele wspólnego z prawdą.

Na sam koniec tego dnia, postanowiłem wynagrodzić Florencji, małą aktywność na czacie i napisałem jej taki oto prosty i krótki wierszyk:

_Florencjo, Florencjo_

_Najdroższa ekscelencjo_

_Twoje piękne ciało, Twoje piękne oczy_

_Twój dotyk za moim, powolutku kroczy_

_Porwała mnie przez Ciebie, niewola ochoty_

_A ja usycham, jak kwiat — z tęsknoty_

Gorzka była myśl, że to dopiero początek naszej rozłąki. Zdzwoniliśmy się, rozmawialiśmy prawie do świtu i oboje, z głową przy telefonie, oddaliśmy się w ramiona snu.

Zakończył się bowiem pierwszy dzień kwarantanny, był długi i nudny, a na dodatek cały spędzony w domowych murach. Przerażała mnie myśl, że tak mają wyglądać moje najbliższe dwa tygodnie. Kiedy na świecie wirus szalał, zarażając rzesze osób i paraliżując kolejne miasta, ja zupełnie obojętny i niczego nieświadomy, śniłem o niestworzonych rzeczach, przewracając się z jednego boku na drugi.To chyba jakieś żarty…

Obudziłem się o godzinie dwunastej w samo południe. Rolety zasłonięte były tak mocno, że żaden promyczek słońca nie był w stanie się przez nie przebić. Przetarłem zaspane oczy i sięgnąłem po telefon, żeby choć trochę je odsłonić. Miałem o tyle wygodnie, że wystarczyły trzy kliknięcia i momentalnie, w pokoju robiło się jasno.

Moi rodzice i siostra, dawno byli już na nogach, a ja

schodząc na dół, wrzucałem na szybko lekkie śniadanie i wracałem do swojego pokoju. Postanowiłem ruszyć pierwszą książkę z mojej listy, była to znana chyba wszystkim antyutopia Orwell’a — „Rok 1984”, a w oryginale „Nineteen Eighty-Four”. Smakując, zrobionej przez siebie wcześniej osiemdziesięcio-mililitrowej filiżanki kawy, poznawałem prawdziwe oblicze _Wielkiego Brata_. Muszę przyznać, że książka wciągnęła mnie jak odkurzacz, nie mogłem oderwać oczu od tekstu od niemal czterech dni, a końcówka, cóż, nie będę wam spojlerował…, sami musicie się przekonać! Przeczytałem tę książkę w cztery dni, co jak na mnie jest wynikiem wręcz rewelacyjnym. Nie należałem bowiem do osób zaczytanych, a listę książek, które w życiu przeczytałem, śmiało można było policzyć na palcach obu rąk i jednej stopy. Dlatego też, moim postanowieniem na czas kwarantanny, było, nazwijmy to _nadrabianie zaległości_.

Ku mojemu zdziwieniu, razem z Basią stawaliśmy się

przykładowym rodzeństwem i spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu. Wcześniej bowiem, ograniczaliśmy kontakt do zaledwie kilku, w porywach do kilkunastu minut dziennie, a teraz? Wzorowy brat i siostra! Trochę przesadzam, ale faktycznie było widać poprawę, oprócz mnie i Basi, zaczęli zauważać to rodzice, a to dobra podstawa do budowania na niej fundamentów korzyści.

Niestety, nic w życiu nie trwa wiecznie. Któregoś, z

pierwszych dni kwarantanny (nie pamiętam dokładnie, którego), całą rodziną graliśmy w salonie w Rummikub. Była to gra, którą moja kochana Florcia, kupiła Baśce na imieniny. Gra wciągnęła naszą familię, jak mnie samego powieść Orwell’a. W wolnym czasie, zdarzało mi się grywać z Basią pojedyncze partie, a często, wieczorami grywaliśmy wszyscy w czwórkę. Była to gra logiczna polegająca na tworzeniu sekwencji i ciągów liczbowych, brzmi to dość strasznie, ale zapewniam was, że wciąga jak _odkurzacz_ (haha)! Wracając, każdy z nas miał swoje, ściśle określone miejsce — ja z tatą na wełnianym dywanie, a mama z Basią na sofie. Batalia toczyła się na kawowym stoliku z litego, dębowego drewna. Nad nami przyświecała futurystyczna lampa, tworząca miraże na lakierowej powłoce stołu. W tle, przygrywały najczęściej najznakomitsze kapele lat 60-tych, a plazma wyświetlała końcowe napisy kończącej się bajki. Krótko mówiąc, arena była gotowa do walki i czekała na zgłoszenie gotowości przez zawodników. To bowiem, było kwestią indywidualną i zależało od personalnych upodobań, dla przykładu, Basia zawsze przed rozgrywką oglądała telewizję i przygotowywała całą grę. Ja, pobudzałem szare komórki do działania układając kostkę Rubika. Jednocześnie, poprawiało to krążenie w całym organizmie, a zdolności analitycznego myślenia wspinały się z wolna na szczyt swoich możliwości.

Partię miała zacząć Baśka. Kiedy zaś ona tworzyła w

głowie sekwencje i analizowała w skupieniu wylosowane karty, wszyscy pozostali (czyli ja i rodzice), czekali w skupieniu na pierwszy ruch. Napiętą atmosferę, rozładował zupełnie niespodziewany i zdziwiony głos mamy:

„A co to za plama?” — zapytała, wlepiając w nią dociekliwy wzrok. Początkowo byłem zdezorientowany, jednak po chwili doszło do mnie, że to ta sama plama, którą zrobiłem jakiś czas temu będąc na kacu. Postanowiłem, wstrzymać na chwilę oddech i nie wyduszać z siebie żadnego słowa, które miałoby oskarżać Basię. Nie robiłem tego dla jej dobra, po prostu chciałem pozostać neutralny do czasu rozwoju sytuacji.

Przez chwilę, zrobiło się bardzo cicho, muzyka

automatycznie przycichła, jakby ktoś z góry kontrolował wszystko, co dzieje się podczas spektaklu. Mama rzuciła podejrzliwe spojrzenie raz na mnie i raz na siostrę. Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego krąg podejrzanych zawsze musi zamykać się w obwodzie rodzeństwa czyli pociech? Teraz, kiedy jestem już prawie pięćdziesięcio-letnim ojcem, nie mam złudzeń co do zasad obowiązujących w rodzinie, a są tylko dwie:

— ZASADA PIERWSZA, _rodzice mają zawsze racje i nigdy nie są winni._

_—_ ZASADA DRUGA, _w przeciwnym razie patrz zasada pierwsza._

Tak więc, pozostało mi tylko patrzeć niewinnym wzrokiem i w razie potrzeby, zgonić wszystko na Baśkę. Co prawda, podejrzenia mamy wychylały się bardziej w jej stronę, aniżeli w moją, ale wolałem się zabezpieczyć i podbudować swoją prawie wygraną pozycję. „Ciekawe, kto pił ostatnio herbatę przed telewizorem?” — wysyczałem z jadem szydery, rzucając lekceważące spojrzenie w kierunku bezbronnej siostry. Automatycznie, całe oburzenie mamy spadło na młodą, jak ciężka podeszwa stopy, gładząca bezradne mrówki. Tata, jak zawsze obojętny i neutralny, odszedł od stołu, żeby zaparzyć sobie kawy. Wiedział, że mama traktuje sofę i każdy mebel znajdujący się w promieniu dwóch metrów, jak największą świętość. Należy obchodzić się z nimi delikatnie, zawsze zdejmować laczki przed wejściem na dywan i pod żadnym pozorem, nie jeść ani nie pić na sofie! Ten, kto złamie tę zasadę, może przygotować się na nadchodzącą śmierć. Śmierć, która nie przychodzi szybko, jak zamówione dzień wcześniej paczki na Allegro. Ten rodzaj zgonu, klasyfikowany jest jako najbardziej masochistyczny na całym, bożym świecie. Ludzie, na samą myśl o katuszy, chcieliby sami popełnić samobójstwo i oddać się w ręce szatana. Jednak ona, przychodzi w najbardziej niespodziewanym momencie, atakuje właśnie wtedy, kiedy człowiek myśli, że _na pewno_ nie spotka go _właśnie wtedy_. Kara ta, była bowiem przeznaczona dla osób, które zbeszcześciły największą świętość, którą w przypadku mamy — były meble.

Oczywiście groteskuję, ale nic innego mi nie pozostało,

widząc w jaką furię wpadła matka. Spokojna jak kwiat lotosu kobieta, w ułamku sekundy zamieniła się w najokrutniejszego demona. Basia, została ukarana i na tydzień odebrano jej telefon. A raczej, taki był zamiar…

Wystarczyła jedna noc, żeby dobry duch, z powrotem

zamieszkał w sercu mamy, a Baśka odzyskała swoją stratę. Nasze stosunki, nieznacznie uległy pogorszeniu, chociaż była to kwestia dwóch dni, aż wszystko wróciło _do normy._

Zastanawiacie się pewnie, czy podczas takich sabotaży

brały mnie jakieś głębsze wyrzuty sumienia? Odpowiedź brzmi: nie. Jestem pewien, że gdyby role się odwróciły, postąpiła by tak samo, co więcej, już wtedy wiele razy na mnie kablowała. Bywały jednak sytuacje, kiedy stawałem w jej obronie i vice versa.

Czas mijał mi powoli i bezstresowo, cieszyłem się wolnością i nadmiarem czasu wolnego. Należałem bowiem do grupy osób, która potrzebowała nudy i istotnie, lubiła się nudzić. Nie ma w tym nic złego, bardzo cenię sobie czas wolny, a raczej świadomość, że mam go w nadmiarze. Niestety, nigdy nie potrafiłem tego faktu dobrze wykorzystać, zawsze marnowałem czas na jakieś bzdury, narzekając potem, że mam go zdecydowanie zbyt mało.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: