Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kwiat, który zakwita o zmierzchu - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
20 czerwca 2018
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Kwiat, który zakwita o zmierzchu - ebook

Powieść porusza kwestię rasy, płci i roli lekarza.

Kiedy Masechaba spełnia swoje marzenie z dzieciństwa i zostaje lekarzem, jej ambicje zostają poddane próbie w ponurych realiach południowoafrykańskiego systemu opieki zdrowotnej.

Po wyprowadzce od głęboko wierzącej matki nawiązuje przyjaźń z zaangażowaną w politykę Nyashą i zaczyna dostrzegać coraz silniejsze tendencje ksenofobiczne, będące echem apartheidu.

Walcząc z własnymi demonami, będzie musiała zdecydować, czy zabrać głos i wesprzeć przyjaciółkę, nawet gdyby oznaczało to największą ofiarę.

Kopano Matlwa Mabaso to południowoafrykańska pisarka, która swoją pierwszą powieść, bestsellerowy i nagradzany Coconut, napisała w wieku zaledwie dwudziestu jeden lat. Jej druga powieść, Spilt Milk, także zdobyła szerokie uznanie. Jest z wykształcenia lekarką, została wybrana do 21 Icons Project, grona najzdolniejszych młodych ludzi w Afryce Południowej i w 2015 roku zdobyła Aspen Ideas Award za osiągnięcia w dziedzinie medycyny.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8015-789-7
Rozmiar pliku: 839 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Laone

Palesie

Sindiswie

Shivani

Khetiwe

Karabo

Phindile

Nomsie

Oratilwe

Rudo

Lebohang

Mandisie

Dineo

Akhonie

Lucy

Thabitcie

Lerato

Katlego

Lulamie

Yolandi

Funece

Kudzai

Thandece

Ilse

Boitumelo

Andile

Gugulethu

Marei

Nolicie

Lesedi

Tshepiso

Sibongile

Hope

Grace

Każdej z Was

Sobie

Naszym córkomPodobno w niebie będziemy wiecznie szczęśliwi. Nie będziemy czuć żadnego bólu, nie będziemy płakać, bać się, martwić. Wszystko będzie doskonałe. Kiedyś, na spotkaniu Grupy Biblijnej, powiedziałam, że trudno mi to sobie wyobrazić. Już z założenia wydawało się to męczące, jak przyjęcie, które nigdy się nie kończy. Zaczęłam się obawiać, że nie poradzę sobie w niebie, że nie będę pasować do tych wszystkich rozanielonych ludzi. Ale żona ojca Joshui poradziła mi, żebym przypomniała sobie, kiedy ostatnio czułam się szczęśliwa i pełna radości. Pobyt w niebie będzie taki jak tamten moment, tyle że trwający w nieskończoność.

Usiłowałam przypomnieć sobie ukończenie studiów, swój bardzo szczęśliwy dzień. W myślach powróciły fragmenty Deklaracji genewskiej Światowego Stowarzyszenia Lekarzy:

W chwili przyjęcia mnie do grona członków zawodu lekarskiego uroczyście przyrzekam poświęcić me życie służbie ludzkości… Zdrowie chorego będzie moją główną troską…

Kilka tygodni przed uroczystością codziennie ćwiczyłam tekst tej przysięgi i kiedy staliśmy tam w togach, powtarzając ją chórem, brzmiała jak wzniosła pieśń.

Pamiętam, jak czekałam, aż mnie wywołają, żeby wejść na podwyższenie i odebrać dyplom. Tylu nas było w auli; siedziałam obok kolegów z roku, których nie znałam za dobrze, tych, obok których siadywałam tylko podczas zapisów, egzaminów i innych wydarzeń, gdzie obowiązywał porządek alfabetyczny. Przemowy trwały długo i nie widziałam Ma, więc zaczęłam snuć fantazje, jakie towarzyszyły mi od tygodni, fantazje na temat tego wszystkiego, co będę robić po studiach.

Wyobrażałam sobie, jak zgłaszam się po kitel w szpitalu i kobieta za ladą, wpisując moje dane do systemu, pyta: „Stopień naukowy?”. „Lekarz medycyny” – odpowiadam. Potem wyrabiam sobie kartę do kina i znowu mnie pytają: „Pani czy panna?”, a ja na to: „Ani jedno, ani drugie. Lekarz”. Później to samo w banku i przy zakupie biletu na samolot, i u dentysty. Wciąż to samo. Odpowiadam powoli, głośno, przeciągle, powtarzając, jeśli za pierwszym razem nie dosłyszeli. Pamiętam, że kiedy tak siedziałam między L-ab i L-ij, śmiałam się sama do siebie. Nie mogłam przyzwyczaić się do tej myśli. Za kilka minut stanę się lekarzem!

Krążyła pogłoska, że po ceremonii będą na nas czekać w głębi auli przedstawiciele firm samochodowych, brokerzy gotowi udzielić nam kredytów, bo nasze tytuły stanowią dla nich wystarczające zabezpieczenie. Ktoś inny mówił, że zjawią się doradcy finansowi, rozdający platynowe karty kredytowe z naszymi nazwiskami, już wytłoczonymi. Wiedziałam, że to wszystko bzdury. Ale i tak, na wszelki wypadek, wciąż odwracałam głowę.A pewna kobieta od dwunastu lat cierpiała na upływ krwi. Wiele przecierpiała od różnych lekarzy i całe swe mienie wydała, a nic jej nie pomogło, lecz miała się jeszcze gorzej. Słyszała ona o Jezusie, więc przyszła od tyłu, między tłumem, i dotknęła się Jego płaszcza. Mówiła bowiem: „Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa”. Zaraz też ustał jej krwotok i poczuła w ciele, że jest uzdrowiona z dolegliwości. A Jezus natychmiast uświadomił sobie, że moc wyszła od Niego. Obrócił się w tłumie i zapytał: „Kto się dotknął mojego płaszcza?”. Odpowiedzieli Mu uczniowie: „Widzisz, że tłum zewsząd Cię ściska, a pytasz: Kto się Mnie dotknął”. On jednak rozglądał się, by ujrzeć tę, która to uczyniła. Wtedy kobieta przyszła zalękniona i drżąca, gdyż wiedziała, co się z nią stało, upadła przed Nim i wyznała Mu całą prawdę. On zaś rzekł do niej: „Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości!”.

Ewangelia według świętego Marka, 5, 25–35Kiedy po raz pierwszy dostałam krwawienia, myślałam, że Ma mnie zabije. Byłam nieposłusznym dzieckiem, wsadzałam palce tam, gdzie nie trzeba, macałam części swojego ciała, których nie powinnam macać. Gdy więc – na targach Rand Easter² – zobaczyłam plamę na majtkach z Dzwoneczkiem, nie płakałam, jak pewnie większość dziewczynek. Nie, od razu pomyślałam, że to kara boska, i skrzętnie ukryłam dowód. Ukrywałam go całymi dniami. Zbierałam kawałki papieru toaletowego i owijałam nim krok wełnianych gaci. Drapało mnie i było mi niewygodnie, ale uważałam, że to nic w porównaniu ze wstydem, jaki by mnie spotkał, gdybym wyznała Ma, że zgrzeszyłam i teraz za karę cieknie ze mnie krew. To byłby mój koniec. Kiedy więc pewnego niedzielnego ranka w drodze do kościoła stanęłam na palcach, żeby zamknąć drzwi garażu, ukazując spod spódniczki w stylu szkockim swój mroczny sekret, i Ma, gdy wróciłam do samochodu, zapytała, co za plamy mam na błyszczących rajstopach, wiedziałam, że to początek mojego końca.

I pod pewnymi względami tak było, bo jakby w gniewnej reakcji na pytanie Ma, wręcz otworzyła się we mnie tama i spomiędzy ud pociekła mi krew, spływając po nogach i kapiąc nawet na plastikowe sandałki. I potem trwało tak tygodniami, co jakiś czas ustawało na kilka dni, żeby zacząć się znowu, jeszcze intensywniej, ze skrzepami.

Później w szkółce niedzielnej dowiedziałam się, że kubki surowicy wyciekające co miesiąc z waginy to żadna kara boska, tylko fizjologiczna konieczność i przejaw zdrowia u kobiety, który powinien być nie tylko mile widziany, ale wręcz świętowany.

Nieustannie modliłam się jednak do Boga, który rozdzielił Morze Czerwone i pozwolił ludziom przez nie przejść, żeby raczył zmiłować się nade mną i zesłał mi parę suchych majtek.

* * *

Pamiętam, jak mówiłam Ma, że chcę, aby zabrano to ode mnie, wycięto i spalono w dużej komorze w szpitalu za wzgórzem.

Powiedziała, że postradałam zmysły.

– To jest dopiero wariactwo! – zawołałam.

– To nie żadne wariactwo, Masechaba, tylko niewygoda.

– Ja jestem przez to niewygodna, Ma.

Odparła, że wygaduję bzdury, że kobiety muszą znosić pewne rzeczy i że gdyby mnie tego pozbawiono, pewnego dnia bym żałowała, bo nie mogłabym wydać na świat nowego życia.

Nowego życia?

Co mnie obchodziło wydanie na świat nowego życia, skoro nie mogłam mieć własnego? Skoro byłam zakładniczką potwora we własnej miednicy, który był gotów w każdej chwili, gdy tylko mu się spodoba, bez żadnego powodu, rozewrzeć paszczę i wściekle wylać jej zawartość na podłogę?

Jakie ja miałam życie? Czy tym się Ma nie przejmowała?

Nie, wcale.

* * *

Stałam się samotniczką. Nie z własnej woli, ale dlatego, że to wszystkim ułatwiało sprawę. Miałam tylko jedynego przyjaciela; był nim mój brat Tshiamo. Plamy krwi nie przeszkadzały mu tak jak innym. Na przykład kiedy dostał od taty samochód, zaproponował, że zabierze mnie na przejażdżkę. Byłam tak podekscytowana ekscytacją Tshiamo, że zapomniałam pobiec do domu, aby wymienić tampon i dołożyć długą warstwę waty. Dopiero gdy wjechaliśmy na autostradę – o wpół do piątej po południu, kretyni! – i zobaczyłam panujący tam ruch, uświadomiłam sobie, w co się wpakowałam. Starałam się o tym nie myśleć, nawet kiedy poczułam lepkość między nogami i zorientowałam się, że tampon nasiąkł, wkładka przemiękła i jedyna droga na zewnątrz prowadzi przez moje dżinsy – na tapicerkę nowego samochodu Tshiamo. Próbowałam się skupić na piosence Tracy Chapman, do której podśpiewywał mój brat. Kiedy w końcu wróciliśmy do domu, udawał, że nic nie zauważył, ale nie miałam wątpliwości, że zauważył, bo przez okno swojego pokoju widziałam go później z wiaderkiem spienionej wody i gąbką.

* * *

W szkole zawsze siedziałam z tyłu klasy, w ostatniej ławce, żebym, w razie, gdyby na sukience pojawiła się plama, nie dowiedziała się o tym na końcu.

Byłam bystra i dociekliwa; nie zadawałam się z szumowinami, które zawłaszczały ostatnie ławki. Wiedziałam jednak, że jeśli chcę zarezerwować to miejsce dla siebie, z dala od wścibskich oczu najokrutniejszych dziewczyn, muszę być najgorszym elementem.

* * *

Z upływem czasu nauczyłam się różnych sztuczek. Ciemne ciuchy, bielizna narciarska pod szkolnym mundurkiem, tanie, grube, niemarkowe wkładki pod always infinity, żeby zatrzymać nieunikniony potop. Zawsze nosiłam w staniku tampon, bo gdyby trzeba było popędzić do łazienki przez tłum, nie musiałabym się pochylać i grzebać w szkolnej torbie. Balet? Zapomnijcie. Pływanie synchroniczne? Chyba oszaleliście. Gimnastyka? Nigdy, nawet gdyby mi zapłacono. Netball? Za duże ryzyko. Bieganie? Czasami.

Żadnych imprez. Żadnego nocowania u koleżanek. Ma nie zniosłaby upokorzenia, które wiązałoby się z telefonem od jakiegoś rodzica, niezadowolonego, że jej córka poplamiła pościel i materac. Udawała, że się tym nie przejmuje, ale miałam świadomość, że jest tak samo jak wszyscy inni zakłopotana i skonsternowana agresywnością macicy swojej młodej córki.

Rzucała teksty w stylu: „To dlatego, że jesz za dużo sera! Dlatego tak krwawisz” albo „Te tampony, których używasz… to nienaturalne. Tamują to świństwo, które powinno swobodnie wypływać”.

Złościło mnie, kiedy wygadywała takie rzeczy, bo wiedziała tak samo jak ja, że te stare babskie opowieści to bzdury. Żadna ilość zjedzonego sera nie mogła tłumaczyć mojego dysfunkcjonalnego krwawienia macicznego, nagłych omdleń ani szalonego bicia serca, które nie miało powodu tak szaleć. Zdawała też sobie sprawę, że gdyby problem mogło załatwić swobodne wyciekanie tak zwanego świństwa, gdyby to zahamowało całe szaleństwo, chodziłabym bez żadnych wkładek, waty czy papieru toaletowego, nawet bez majtek: fig albo zabudowanych gaci, goła jak mnie Pan Bóg stworzył.

* * *

Stale miałam zawroty głowy, stale mdlałam, stale serce waliło mi w piersi. Wciąż trafiałam do szpitala, przechodziłam transfuzję za transfuzją, łykałam pigułkę za pigułką, przyklejano mi plaster za plastrem, dostawałam zastrzyk za zastrzykiem.

* * *

W końcu krwawienie się zmniejszyło, a potem prawie ustało, zaledwie plamienie co miesiąc albo dwa. Nie pamiętam, jak to się stało ani kiedy, którego dnia. Mógł to być skutek ablacji endometrium. Byłam za młoda, żeby to zrozumieć, pamiętam jednak, jak Ma powiedziała ciotce Petunii, że zdaniem lekarzy oprócz histerektomii mogłoby mi pomóc tylko wypalenie błony śluzowej macicy.

– Wypalmy ją, Ma! – krzyczałam.

Podniesionym głosem kazała mi się uciszyć. Ale chyba po tym, jak zemdlałam i wpadłam do basenu u Rakgadi Tebogo podczas tradycyjnego wesela Dineo, Ma przestała się troszczyć o nowe życie, którego nie będę mogła wydać na świat, i zaczęła się troszczyć o życie, które sama na niego wydała.

* * *

Ja jednak byłam pełna niedowierzania i dalej wszędzie nosiłam ze sobą wkładki, tampony, papier toaletowy, chusteczki i czarne majtki. Kiedy modne stały się kopertówki, z zazdrością patrzyłam, jak ładne dziewczyny chodzą po centrum handlowym z połyskliwymi torebkami pod pachą, mając przy sobie zaledwie parę banknotów i błyszczyk do ust. Ale wolałam być przezorna. Potwór tylko przysnął i w każdej chwili mógł się zbudzić.

Dlatego podczas stażu, kiedy zobaczyłam (przez wąską szparę między za dużym czepkiem, maską i goglami, które kazali mi nosić), jak neurochirurg kładzie się na stole operacyjnym, żeby kolega zaradził coś na uciśnięty nerw, który dokuczał mu przez cały ranek, natychmiast zrozumiałam, że to znak od Boga i że w ten sam sposób mogę wyciąć sobie uprzykrzony narząd i unicestwić go raz na zawsze.

Kiedy wieczorem Ma zapytała, jak minął mi dzień, odpowiedziałam, że świetnie i jestem pewna na sto dwadzieścia procent, że chcę zostać lekarzem medycyny. Uśmiechnęła się na to. To dobry zawód – odparła; nie miała wątpliwości, że będzie ze mnie wspaniały lekarz i w przyszłości pomogę wielu ludziom.

Nie myślałam o ludziach, dopóki o nich nie wspomniała. Uznałam, że nie byłoby mądrze mówić jej w tej chwili, że tylko dlatego interesuję się medycyną, aby zaprzyjaźnić się na studiach z kimś, kto w przeciwieństwie do tych wszystkich specjalistów, do których chodziłyśmy, zechce usunąć mi macicę.

Ale to było już bardzo dawno i gdy uzyskałam dyplom, zapomniałam o dziecięcych pomysłach.Kiedy skończyłam studia, ojciec Joshua nie tracił czasu. W kilka tygodni po tym, jak otrzymałam od Health Professions Council of South Africa uprawnienia do wykonywania zawodu lekarza, poprosił mnie, żebym porozmawiała z młodzieżą o wyborze drogi zawodowej. Twierdził, że młodych ludzi należy wspierać. W naszym kraju nie ceni się już wykształcenia – ubolewał – więc może spotkanie z kimś, kto dobrze sobie w życiu radzi, jakoś by ich zainspirowało.

Odpowiedziałam, że bardzo chętnie. Ale oczywiście nie byłam szczera. Nie znosiłam występować publicznie i naprawdę nie miałam wiele do powiedzenia. Jeśli jesteś inteligentny, zostajesz lekarzem – i tak było ze mną. Zamówienia rządowe się kończą, a czasami okazują się nieopłacalne, bywa, że człowiek ląduje w więzieniu. A jeżeli zrobisz dyplom – masz fach i nikt ci tego nie odbierze.

Tshiamo malował cierpienie, lecz to sprowadzało na niego zbyt głębokie myśli i w końcu powiesił się na drzewie. Papa zdobył zamówienia rządowe, ale w gabinecie nastąpiły zmiany i nastali ludzie, których nie znał. Wyszły na jaw nieprawidłowości i trzeba było znaleźć kozła ofiarnego, więc obsmarowali go w prasie, a teraz jest u gogo³, w pokoju na tyłach, i tam dożywa swoich dni. Co do mnie, Ma znalazła posadę w administracji rządowej. Pracowała w wydziale zdrowia, więc załatwiła mi stypendium, co ułatwiło sprawę. Zresztą i tak nie miałam wielkiego wyboru. Uniwersytet Seriti był niedaleko, a w szpitalu Botshelo zawsze potrzebowali stażystów.

Nie mogłam jednak odmówić ojcu Joshui. Wyszłoby, że jestem zbyt ważna, aby poświęcić trochę czasu młodzieży. Napisałam więc to, co moim zdaniem chcieliby usłyszeć, i wysłałam Tshiamo, żeby się do tego odniósł.

Oczywiście nie spodziewałam się odpowiedzi. Nie jestem niepoczytalna. Nigdy też nie stosowałam wyparcia. Ale ludzie rozmaicie przeżywają żałobę i ja też miałam do tego prawo. A ci od Gmaila nie mieli nic przeciwko. Dostarczali Tshiamo moje wiadomości jak kiedyś. Nie tak jak Ma, Malome Softly czy gogo i wszyscy inni, którzy nie przypominali dawnych siebie i mieliby coś przeciwko.

Naturalnie wiedziałam, że Tshiamo nie żyje. Zresztą stale ktoś mi o tym przypominał. Ale co znaczy wiedzieć? Odkąd zyskałam świadomość, wiem, że pewnego dnia umrę, ale czy to znaczy, że codziennie rano budzę się z tą myślą? Pewnie, że nie. To byłby absurd. Wiem, że Tshiamo nie żyje, wielkie dzięki. Martwi was, że nie uprzytamniam sobie najgorszej rzeczy, jaka zdarzyła się w moim życiu, i bardzo wam za to dziękuję. To strasznie miłe ze strony was wszystkich. Ale chyba mogę na chwilę o niej zapomnieć? Czy to wam przeszkadza? Tak jak zapominam, że świat jest zły, nasz rząd skorumpowany, a Zachód wciąż knuje przeciwko nam.

Czy mogę nadal dawać banknoty wartości dwudziestu randów człowiekowi siedzącemu przed Checkers, nadal modlić się za bezdomnych i ubogich? I jeśli to nie jest dla was niedogodność, czy mogę dalej wysyłać maile do nieżyjącego brata, który był moim jedynym przyjacielem, jedyną osobą, której na mnie zależało, która miała dla mnie czas, okazywała mi zainteresowanie i potrafiła powiedzieć dobre słowo? Czy mogę udawać, że o szóstej wróci ze swojej pracowni, z uśmiechem i pustą torbą na lunch? A może to ci przeszkadza, świecie?

Czy mogę w spokoju wysyłać uśmiechnięte buźki i zdjęcia bratu, za którym tęsknię bardziej niż za kimkolwiek w całym wszechświecie i którego śmierć dokonała we mnie tak wielkiej wyrwy, że jeszcze sama w nią wpadnę i będę spadać?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: