- W empik go
Kwiat paproci: legenda o szczęściu - ebook
Kwiat paproci: legenda o szczęściu - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 224 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pani Hr. Julii Ostrowskiej
Z synowską czcią poświęcam
K. R.
PROLOG.
Słońce już stało wysoko na niebie,lecz królewicz Sakya-Muni spał jeszcze. Pełne snopy promieni wpadały przez okna pałacu królewskiego cło komnaty, w której spoczywał śpiący młodzieniec, i igrały ze zwojami złotych jego włosów.
Królewicz uśmiechał się przez sen, a pieści we sny kołysały jego duszą. Anioł snu bowiem stał przy nim i, położywszy dłoń na jego czole, przesuwał przed jego oczyma najpiękniejsze obrazy.
I spał Sakya-Muni spokojnie, jak dziecię przy piersi matczynej, a anioł snu czuwał uad tem, aby żaden przykry obraz nie zamącił jego duszy, i aby się zawcześnie nie podniosły jego powieki. Bo piękny sen jest zawsze piękniejszy od najpiękniejszej rzeczywistości.
Nagle anioł snu uczuł czyjeś dotknięcie na swem ramieniu, a obróciwszy się, ujrzał przy sobie jednego z braci swych, anioła prawdy, który chciał właśnie mówić.
Lecz anioł snu położył palec na swych ustach na znak milczenia.
Rzekł wtedy anioł prawdy z wyrzutem: „Gdy się obudzi, otoczą go dworzanie i kadzidłem pochlebstw otumania na nowo, nie pozwalając jego duszy rozmawiać ze mną i myśleć o tem, co jest treścią życia ludzkiego. Czemuż wzbraniasz mi drogi? Czy sądzisz, że prawda mniej jest potrzebna sercu ludzkiemu, niż sen – ciału?”
Zawstydził się anioł snu i rzekł: „Weź mnie za rękę, bracie, i rozmawiaj z dusą jego, a on będzie myślał, że to sen.”
1 zapytał królewicza anioł prawdy: „Czy jesteś szczęśliwy,
Sakya-Muni".
W tej chwili anioł snu dał znak aniołowi prawdy, ze obaj muszą opuścić komnatę. Zbliżali się bowiem dworzanie królewicza z pozdrowieniem poraniłem. Obaj wiec aniołowie znikli,– sen pierzchnął, a królewicz ocknął się z zapytaniem na ustach: Czy ja jest on szczęśliwy?
Po raz pierwszy w jego duszy odezwało sie podobne pytanie. Dziwnem mu sie ono wydawało. Nikt mu dotąd podobnego nie zadał. Sakya-Muni czuł, że za każdym razem, gdy powtarzał to pytanie, odzywało mu się z głębin nieuświadomienia jakby tłumione echo jakiegoś niepochwytnego pragnienia.
Co kryje się na dnie mej duszy? czego pragnie moja dusza, aj;i niewiem o tem?–tak pytał siebie królewicz, po raz pierwszy w życiu nie zwracając żadnej uwagi na żadne słowa dworzan.
I nagle zapytał ich: „Powiedzcie mi, czy ja jestem szczęśliwy?”
Od tej chwili zmienił się królewicz zupełnie.
Zatopiony w myślach, samotny, całenii godzinami chodził po wspaniałych ogrodach królewskich, nie widząc ich wspaniałości, nie spostrzegając kwiatów, które mu się słały pod nogi – szukając jedynie: Uświadomienia. „Czem jest człowiek? Co jest szczęście” Jakaż jest droga kii niemu?" tak pytał siebie wciąż Sakya-Muni.
„Czy kto niebacznie nie zakrwawił jego serca widokiem nieszczęścia jakiego?” – tak z trwogą zapytywali rodzice." Lecz usta królewicza zamknięte były na siedem zamków, do których nikt nie miał klucza.
Zamknął siew swoich komnatach i nie chciał się wcale ukazywać przez czas długi. Drzwi jego zamknięte były dla wszystkich, nawet dla króla. Aż wreszcie matka stanęła przed drzwiami jego komnaty i płakać gorzko poczęła, że nit" chciał jej wpuście do siebie. Wtedy dopiero Sakya-Muni pozwolił po raz pierwszy ludzkiemu oku nanowo spojrzeć na swą twarz, przedwcześnie pooraną zmarszczkami.
Uścisnąwszy go, matka spostrzegła w jego oczach łzy takie, jakich nigdy dotąd jeszcze nie widziała. Inne były od wszelkiej zwykłęj łzy ludzkiej.
– Czemuż płaczesz,synu?-zapytała,-przecież otarłeś łzy wszystkim cierpiącym, jakich gdziekolwiek spotkałeś. – Nad sobą płaczę, matko: żem człowiekiem.
Wtedy królowa, zacisnąwszy z bólu usta, rzekła tylko: „Mów!” A jemu wezbrało bólem i goryczą serce i skarżyć się począł: „Nad największem nieszczęściem człowieka płaczę, matko! Czemże innem jest bowiem człowiek, jeśli nie tworem, skazanym zgóry na ból?
Od urodzenia jest człowiek, jak ptak z obciętemi skrzydłami, którego źrenica ogarnia dal niezmierzoną, lecz skrzydła o pół kroku nawet nie zdołają go unieść w górę. Bo klątwą natury ludzkiej jest, że myśl ludzka sięga dalej, niźli czyn–a wola ludzka jeszcze dalej, niźli myśl."
I płakał Sakya-Muni nad największem nieszczęściem człowieka, a królowa powróciła od niego smutna.
Po paru dniach królewicz Sakya-Muni stanął przed królem i królową. Na jego twarzy smutek bezbrzeżny wycisnął piętno, tak że słowo powitania zamarło na ustach jego rodziców w chwili, gdy spojrzeli w oczy swego syna.
Sakya-Muni zaś rzekł: „Przyszedłem się pożegnać z wami, mój ojcze i matko moja! Im więcej zastanawiam się nad życiem, tem więcej bólu i nieszczęść odnajduje w niem dusza moja i łzawią się oczy moje. Lecz im głębiej wnikam w tajniki nieszczęścia, tem silniej się odzywa we mnie głos, że niepodobną jest rzeczą, aby nie miało być odpowiedzi na zagadkę bytu ludzkiego, i aby nie istniało wcale wyzwolenie od bólu istnienia. Ide więc szukać tego kwiatu paproci, o którym serce mi mówi, że on istnieć gdzieś musi…”
Król rzekł na to: „Dobrze, mój synu. Kto szczerze szuka, znaleźć musi. A ten tylko ginie od smutku, kto się smutkowi opanować pozwoli bez oporu. Dodam ci orszak złożony z największych i najsławniejszych mędrców w mojem państwie, aby nie było pytania, na które nie znalazłbyś odpowiedzi; – a w orszaku twym będzie mój skarbnik z dwoma wielbłądami, które będą niosły złoto, aby nigdzie łza ludzka nie popłynęła, gdzie tylko twoja stopa dotknie ziemi rodzącej. Twoje kroki niechaj poprzedza powszednia nadzieja, że obetrzesz wszelką łzę bólu i cierpienia ludzkiego na twej drodze, a w ślad za tobą niechaj biegną błogosławieństwa ludu.”
Uśmiechnął się smutnie na to Sakya-Muni i odrzekł: „Nie, mój ojcze. Podróż, w którą ja się wybieram, każdy z nas sam, bez orszaku, odbyć musi; syn królewski nie jest pod tym względem wcale lepszy od ostatniego żebraka, gdy chodzi o odnalezienie odpowiedzi na zagadkę bytu.” To rzekłszy, wyjął z kieszeni kiesę złota i podał ją jednemu i dworzan: „Idź – mówił do dworzanina Sakva-Muni, idź na ulicę i pierwszemu pielgrzymowi, którego spotkasz, daj to złoto wzamian za kij pielgrzymi, torbę i płaszcz, czas mój bowiem już nadszedł i chcę wyruszyć w drogę.”
Dworzanin wyszedł, a po chwili powrócił, niosąc płaszcz, torbę i kij pielgrzyma. Sakya-Muni zrzucił z siebie szaty królewskie a przyodział się w ubranie pielgrzma.
A potem rzekł do króla i królowej: „Żegnajcie mi, ojcze,– żegnajcie mi, matko! Ide w podróż daleką, więc módlcie się za umie, abym powrócił, niosąc kwiat paproci.”
1 wyszedł Sakya-Muni, jako pielgrzym udając się w drogę.
A skoro już milkł odgłos jego kroków w przysionku pałacu, królowa zawołała z rozpaczą: „Już cię, mój synu, nie ujrzą moje biedne oczy! Wielu już bowiem wyruszało w tę podróż–ale nikt z niej dotychczas nie wrócił!”
I padła zemdlona, uderzając czołem o marmurową posadzkę. A Sakya-Muni w tej chwili szeptał do siebie: „O, wielki Brama, wlej pociechy zdrój w serca moich najdroższych, a mnie daj odnaleźć droge do celu.”
Po wielkiej drodze Pielgrzymów Sakya-Muni szedł, utkwiwszy oczy w ziemię, jakgdyby poszukując jakiegoś zgubionego klejnotu av kurzu i w pyle drogi.
Szukał – kwiatu paproci.
Gdzie go zmierzch zastał, tam rozścielał sobie na noc skórę antylopy Czasem nocował w przydrożnym przytułku żebraków, lub sypiał gdzieś na skraju ubogiej wioseczki a dzieci, skradając się ostrożnie, przynosiły mu pożywienie, przygotowane – Ib, przewodnia przez rodziców; zdarzało się – też, że sypiał koło źródła, na łące a mdłe światełko jego ogniska budziło senne wielbłądy. W pierwszycg czasach tej wędrówki dźwięczał mu w uszach jeszczze gwar wielkiego świata, lecz powoli dusza jego zaczynała znajdować spokój – spokój cierpienia *
Ale że serce ludzkie słabe jest i z gliny kruchej ulepione, więc Sakya-Muni wątpić począł. I wątpienie wdzierało, mu się w serce, czepiając się ostrymi szponami tych miejsc, które były z najkruchszej ulepione gliny.
I Sakya-Muni śpiewał, krocząc po drodze Pielgrzymów:
„Kto jesteś, ty, z płomienną twarzą, co tak często stajesz teraz przy innie, nadając, myślom moim drogi?
Czyś jest ten duch nieznany, co żyje w nas i z nami umiera, a towarzysząc nam w ziemskiej wędrówce, nigdy nie ukazuje się nam cały?
Kto jesteś? pytam!
Słyszę słowa, które szepczesz, a powtórzyć ich nie moge. Mówisz o bólu, o cierpieniach, o błądzeniu…
Czy ten, co na słońce spojrzał i oślepł z tego, żałuje, że spojrzał? Nie, bo słońce widział, jak nikt z żyjących nie oglądał słońca.
Ja chcę słońce oglądać! Czy słyszysz?
Na wiotkiej fali wyobraźni kołysze się łódź chybka: bądź mi sternikiem! Przez krew? Droga nasza przez krew prowadzi, szlakiem usłanym trupami niewinnych, powiadasz?–Czyż ludzkość kroczy od wieków w wieki, brodząc w kałużach krwi, a trupy najlepszych jej synów są drogowskazami punktów zwrotnych?
Powoli zdejmujesz z siebie maskę: śladów łez dużo widzę na twej twarzy. Cierpiałeś?–o bądź mi bratem! Te bruzdy, które swym ostrym rylcem kreśli na naszych twarzach ból: ileż ducha, ileż myśli śladów kryją one w sobie!
Wątpiłeś? widzę w twych rysach szeroką drogę, po której przechadza się cień bólu: – wątpienie.
Bratem mi więc bądź, starszym bratem! Zajrzyj mi w oczy i przekonaj się, że tam znajdziesz dowody naszego pokrewieństwa – bojowe hasło wszystkich błądzących, które brzmi: „jedynem prawem, którego nikt mi nie odbierze, jest prawo–wątpienia.-
W cichej godzinie samotnych rozmyślań otwierają się wrota duszy i na tle ciszy nocnej wychodzą z niej dziwne, dziwne postacie, które za dnia białego śpią gdzieś w nieznanych czeluściach… I dusza poczyna rozmawiać sama ze sobą tysiącem głosów. Budzi się bowiem w duszy cały tłum obcych ludzi, – hydra stugłowa, której nigdy nienasycone paszczęki wpijają się we własne jej ciało.
Ona pożera sama siebie – i powoli znika z serca wszystko, co w niem było znikome: ale ostre zęby hydry nie imają się jednego tylko obelisku z granitu – i gdy już wszystko w sercach ludzkich pożarte i poszarpane, pozostaje jeden tylko nienaruszony ten obelisk z granitu, wznosząc się samotnie wśród pola łez i krwi: – Wątpienie!
Ty jesteś obelisk z granitu, mój towarzyszu! Widnieje na twej piersi kamiennej napis, – jedno słowo straszliwe, nieogarnione: SKEPSIS.
Stajesz przy mnie i mówisz wymownym swym wzrokiem: jam duch ów, który był w tobie, zanim zacząłeś myśleć.
O, jak wymownem jest twoje straszliwe spojrzenie! Uciec dniałbym, lecz wzrok twój mnie przykuwa.
Obelisk granitowy rośnie i rośnie wciąż. Oto już nieba dosięga. A u stóp twoich płaszczyzna bez kresu, pustynia, step spalony, po którym wzrok biegnie w dal, napróżno szukając oparcia.
Stoisz imponujący, a milczący. Z wyżyny wieków spoglądasz swem spojrzeniem sfinksa na mękę biednego ludzkiego serca…
Jako kłęby dymu przed burzą, tak tłuką się w nizinach moje myśli, nie mogąc ulecieć w górę, ku słońcu.
Patrzysz na mnie, zatapiasz stalowe spojrzenia w mych oczach: weź mnie ze sobą, prowadź! przez krew, przez łzy, przez nędzę ludzkiego życia pozwól mi dojść do celu!"
Tak śpiewał Sakya-Muni.