Kwiaty na poddaszu - ebook
Kwiaty na poddaszu - ebook
Rodzeństwo przez lata żyje zamknięte na poddaszu, pod czujnym okiem okrutnej i przesądnej babci. "Kwiaty na poddaszu" to jedna z najsłynniejszych amerykańskich powieści.
Na szczycie schodów kryją się cztery sekrety. Jasnowłose, piękne, niewinne i walczące o przetrwanie…
Byli wspaniałą rodziną - radosną i beztroską - dopóki ich szczęścia nie zburzyła wielka tragedia. Teraz, aby mogli odziedziczyć rodzinny majątek, który ma zabezpieczyć ich przyszłość, dzieci muszą się ukrywać przed światem, jakby nie istniały. Żyją na ostatnim piętrze ogromnej rezydencji należącej do ich babci, regularnie zapewniani przez ukochaną mamę, że izolacja potrwa tylko chwilę. Jednak gdy trudne do zniesienia dni zmieniają się w niekończące się miesiące i lata, Cathy, Chris, Cory i Carrie uświadamiają sobie, że są zdani na łaskę okrutnej i przesądnej babci, a zagracony świat poddasza może być jedynym, w jakim przyjdzie im żyć.
W rankingu PBS The Great American Read "Kwiaty na poddaszu" zostały uznane za jedną z najważniejszych amerykańskich powieści.
Film na jej podstawie - klasyczna historia zakazanej miłości - zdobył światowy rozgłos i skupił wokół V.C. Andrews liczną grupę bezgranicznie oddanych wielbicieli.
"Kwiaty na poddaszu" to księga pierwsza sagi rodziny Dollangangerów, najsłynniejszej serii w dorobku amerykańskiej pisarki Virginii C. Andrews. Jej książki, tworzące prawie dwadzieścia bestsellerowych serii, sprzedały się dotąd na całym świecie w ponad 100 milionach egzemplarzy.
W przygotowaniu są kolejne części sagi: "Płatki na wietrze", "A jeśli ciernie", "Kto wiatr sieje" i "Ogród cieni".
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8169-611-1 |
Rozmiar pliku: | 516 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nadzieję powinno się malować na żółto, kolorem słońca, które tak rzadko oglądaliśmy. Gdy zaczynam przepisywać pewne wydarzenia ze swoich starych pamiętników, tytuł sam się narzuca. Otwórz okno i stań w słońcu. A jednak waham się, czy tak powinnam zatytułować tę historię. Ponieważ coraz częściej myślę o nas jako o kwiatach na poddaszu. Papierowych kwiatach. Narodzeni w jasnych barwach, ciemniejących z każdym dniem długiego, ponurego, męczącego, koszmarnego czasu, który spędziliśmy jako więźniowie nadziei i ofiary zachłanności. Nigdy nie dane nam było pomalować naszych kwiatów na żółto.
Karol Dickens często zaczynał swoje powieści od momentu narodzin głównego bohatera, a ponieważ jest on ulubionym pisarzem moim i Chrisa, chętnie skopiowałabym jego styl – gdybym tylko potrafiła. On jednak był geniuszem, któremu – w przeciwieństwie do mnie – z łatwością przychodziły słowa. Każde moje słowo wywołuje natomiast łzy, gorycz, ból, a wszystko to dobrze wymieszane z poczuciem winy i wstydem. Nigdy nie przypuszczałam, że kiedykolwiek będę się czuła winna i zawstydzona. Myślałam, że tylko innym przypada w udziale taki ciężar. Minęły lata; jestem starsza i mądrzejsza, bardziej opanowana. Wściekłość, która kiedyś we mnie szalała, ucichła, więc w końcu – taką mam nadzieję – mogę pisać prawdę bez nienawiści i uprzedzeń. Jeszcze kilka lat temu byłoby to ponad moje siły.
Tak więc w tej „powieści” uczynię jak Karol Dickens i ukryję się pod fałszywym nazwiskiem. Będę żyła w nieprawdziwych miejscach i będę się modliła do Boga, aby ci, których dotyczy ta historia, odczuli ból po jej przeczytaniu. Oczywiście Bóg w swej nieskończonej dobroci dopilnuje, by jakiś wyrozumiały wydawca włożył moje słowa w książkę i pomógł mi wykuć sztylet, którym zamierzam się posłużyć.ŻEGNAJ, TATUSIU
Kiedy byłam małą dziewczynką, naiwnie wierzyłam, że całe moje życie będzie jak długi, cudowny letni dzień. Wierzyłam w to, bo tak się ono dla mnie zaczęło. Choć niewiele pamiętam z wczesnego dzieciństwa, jedno mogę o nim powiedzieć na pewno: było szczęśliwe, za co do dziś jestem ogromnie wdzięczna.
Moi rodzice nie byli bogaci, ale też nie byli biedni. Na niczym nam nie zbywało, dlatego nikomu z nas nie przychodziło do głowy myśleć o pieniądzach, martwić się ich brakiem czy nadmiarem. W naszym średnio zamożnym sąsiedztwie nikt nie miał ani mniej, ani więcej, nikt też w związku z tym nie próbował porównywać własnego bogactwa do bogactwa innych. Byliśmy zwykłymi ludźmi, którzy cieszyli się urokami spokojnego życia.
Nasz tata pracował w dużej firmie produkującej komputery w Gladstone, małym miasteczku liczącym dwanaście tysięcy sześćset dwóch mieszkańców, w stanie Pensylwania. Osiągnął wielki sukces. Szef tłumaczył to niezwykłe powodzenie nienagannymi manierami i nieprzeciętną urodą ojca. Często, jadając z nami obiad, wychwalał go pod niebiosa, na koniec oświadczając: „Wielki Boże, Chris, nikt rozsądny nie mógłby się oprzeć facetowi takiemu jak ty!”.
W pełni się z tym zgadzałam. Ojciec był ideałem. Mierzył metr osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, ważył osiemdziesiąt dwa kilo i miał gęste, jasne włosy. Jego błękitne oczy wyrażały ogromną wolę życia. Grał w tenisa i golfa jak profesjonalista, a pływał tak często, że przez cały rok zachowywał doskonałą kondycję. Zawsze był w biegu. Latał w interesach samolotami po całym kraju – od Kalifornii po Florydę. Często drogi jego służbowych wojaży prowadziły za granicę. Podczas nieobecności taty pozostawaliśmy w domu pod opieką mamy.
W każde piątkowe popołudnie, nawet jeśli padał deszcz czy śnieg, dla nas świeciło słońce, bo tata, który nie mógł, jak sam mówił, znieść rozłąki dłużej niż pięć dni, właśnie tego dnia niezawodnie uszczęśliwiał nas swoim powrotem. Instynktownie odgadując godzinę jego przyjazdu, mój brat i ja chowaliśmy się gdzieś blisko frontowych drzwi, a gdy tata wreszcie wykrzykiwał słowa powitania, z wrzaskiem wybiegaliśmy z naszych kryjówek, aby już po chwili znaleźć się w silnych ramionach ojca. Tak, piątek był najszczęśliwszym dniem – sprowadzał tatę do domu, do nas.
Podczas tych powitań mama zazwyczaj stała z boku, cierpliwie czekając na ich koniec. Dopiero gdy zabieraliśmy się do rozpakowywania przywiezionych przez tatę prezentów, ona, układając usta w powitalny uśmiech, powoli do niego podchodziła. Tata czule brał ją w ramiona i przyglądał się jej twarzy z ciekawością, jakby długo się nie widzieli.
Mama doskonale wiedziała, jak osiągnąć ten efekt. Przed powrotem taty spędzała pół dnia w salonie piękności, a po przyjściu do domu brała kąpiel w pachnącej olejkiem wodzie. Potem długo siedziała przed lustrem przy toaletce, by ostatecznie przeobrazić się z kobiety atrakcyjnej w istotę tak zachwycająco piękną, że aż nieprawdziwą. A najzabawniejsze w tym wszystkim było przekonanie taty, który stanowczo twierdził, że mama nigdy nie stosuje makijażu. Po prostu wierzył, że z natury jest urzekającą pięknością.
Kiedy tak stali, przytuleni jedno do drugiego, tata zasypywał mamę pytaniami o to, czy go kocha, czy cieszy się z jego powrotu, czy bardzo tęskniła, a ona odpowiadała mu pocałunkami, zmysłowymi spojrzeniami i namiętnym szeptem.
Pewnego dnia, gnani zimowym wiatrem, Christopher i ja wróciliśmy ze szkoły do domu wcześniej niż zazwyczaj. Mama siedziała przy kominku w pokoju gościnnym. Jeszcze zanim tam weszliśmy, dwukrotnie zdążyła przypomnieć nam o konieczności zdjęcia butów. Zrzuciliśmy je w przedpokoju, tam też zostawiliśmy ciężkie płaszcze z kapturami, a potem w skarpetkach ścigaliśmy się do pomieszczenia wysłanego białym pluszowym dywanem.
Pokój gościnny był królestwem mamy. Urządziła go sama według własnego pomysłu. Trudno było się oprzeć wrażeniu, że wszystkie rzeczy zgromadzone w tym pastelowym pokoju istnieją wyłącznie po to, aby jej służyć. Dobrane z gustem, świadczyły o wyrobionym smaku mamy, a pełniąc rolę jedynego w swoim rodzaju tła, dyskretnie podkreślały walory jej urody. Najczęściej pokój był dla nas zamknięty. Zresztą nie miało to większego znaczenia, gdyż nigdy nie czuliśmy się w nim naprawdę swobodnie. Zdecydowanie woleliśmy gabinet taty – tam mogliśmy się bawić bez obaw, że coś zniszczymy.
– Mamo, na dworze jest mróz! – obwieściłam zdyszana, przysuwając się do ognia. – Tak wspaniale wracało się nam na rowerach! Wszystkie drzewa i krzaki iskrzą jak obsypane diamentami! Świat wygląda bajecznie! Za nic nie chciałabym mieszkać na Południu, gdzie nigdy nie ma śniegu…
Kiedy ja szczebiotałam o pogodzie, Christopher, mądrzejszy i starszy ode mnie o dwa lata i pięć miesięcy, w milczeniu ogrzewał się przy ogniu, uważnie obserwując mamę. W końcu ja też przyjrzałam się jej uważniej, szukając powodu takiego zainteresowania. Jednak niczego szczególnego nie zauważyłam. Mama, szybko i z dużą wprawą, robiła na drutach biały sweterek, wielkością odpowiadający mniej więcej rozmiarom moich lalek. Pomyślałam, że to prezent na Boże Narodzenie dla jednej z nich.
– Mamo, dobrze się czujesz? – spytał nagle Christopher.
– Oczywiście – odparła mama, łagodnie się uśmiechając.
– Wyglądasz na zmęczoną. – Mój brat nie dawał za wygraną.
– No dobrze, powiem wam. – Mama odłożyła robótkę. – Byłam dziś u lekarza…
– Mamo! Jesteś chora? – Christopher był przerażony.
Zaśmiała się serdecznie i pogłaskała jego zaróżowiony od zimna policzek.
– Christopherze Dollanganger, przecież ty dobrze wiesz. Od dawna mnie obserwujesz i wiem, że męczą cię podejrzenia. – Mówiąc to, przyciągnęła nasze dłonie i położyła je sobie na brzuchu. – Czujecie coś? – zapytała dziwnie zadowolona.
Christopher, zawstydzony, szybko cofnął rękę, więc mama zwróciła się do mnie:
– Co czujesz, Cathy?
Gdzieś tam, w środku niej, działo się coś dziwnego. Delikatne, ledwie wyczuwalne fale poruszały od wewnątrz jej ciałem. Podniosłam głowę i wnikliwie przyjrzałam się jej twarzy. Nigdy nie zapomnę, jak pięknie wtedy wyglądała – niczym Madonna Rafaela. Po chwili głębokiego zastanowienia postawiłam diagnozę:
– Mamo, to chyba obiad rusza się w twoim żołądku. A może masz wzdęcie?
Musiałam ją rozbawić, bo długo nie przestawała się śmiać, a potem poprosiła, abym raz jeszcze spróbowała odgadnąć. Niestety nic nie przychodziło mi do głowy.
Kiedy wreszcie podzieliła się z nami nowiną, jej głos brzmiał uroczyście i słodko. Dowiedzieliśmy się, że mama jest w ciąży i w maju urodzi dziecko, a właściwie nie jedno, lecz dwoje dzieci, bo lekarz podczas ostatniego badania wyczuł dwa tętna.
– Wasz ojciec jeszcze o niczym nie wie, więc nie mówcie mu, dopóki ja tego nie zrobię – zastrzegła na koniec. Jej piękna twarz jaśniała w blasku ognia, a my nie potrafiliśmy przerwać ciszy, która zapadła po jej słowach.
Nie wiedziałam, co powiedzieć ani jak się zachować. Czułam tylko, że w ciągu tych pięciu minut stałam się najbardziej nieszczęśliwym dzieckiem na świecie. Ze łzami w oczach pobiegłam do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko, skrywając twarz w poduszce. Wiadomość o jakichś nowych dzieciach, które za kilka miesięcy miały się pojawić w naszym domu, przyprawiła mnie o serię niekończących się spazmów: Przecież ja sama byłam jeszcze dzieckiem i wcale nie potrzebowałam, by inne dzieci, mniejsze ode mnie, zajęły moje miejsce. Najgorsza jednak była świadomość tego, że zostałam postawiona przed faktem dokonanym, a więc nie mogłam już zrobić nic, aby temu zaradzić. Z bezsilności biłam pięściami w poduszki; pomyślałam nawet o ucieczce, gdy ktoś delikatnie zapukał do drzwi.
– Cathy – usłyszałam głos mamy – czy mogę wejść? Porozmawiamy?
– Odejdź! – krzyknęłam. – Już teraz nienawidzę tych twoich dzieci!
Dobrze wiedziałam, co mnie czeka: los środkowego dziecka, o które nikt nie dba, o którym nikt nie pamięta. O mnie też wszyscy zapomną. Nie będzie więcej piątkowych prezentów, a tata zajmie się wyłącznie mamą, Christopherem i tymi wstrętnymi bachorami, które zajmą moje miejsce.
Tata przyszedł do mnie wieczorem, zaraz po powrocie z pracy. Wcześniej, na wypadek gdyby chciał mnie zobaczyć, otworzyłam na oścież drzwi mojego pokoju. Kiedy stanął w progu, zerknęłam na niego ukradkiem. Był smutny. Pod pachą trzymał duże pudło owinięte srebrną folią i przewiązane wstążką z wielką kokardą z różowej satyny.
– Jak się miewa moja Cathy? – zapytał łagodnie.
Nie odpowiedziałam, tylko przekręciłam się na łóżku i spojrzałam na niego z zawziętą miną.
– Po raz pierwszy nie przybiegłaś mi na spotkanie, nie przywitałaś się ze mną, a w dodatku patrzysz na mnie jak na złoczyńcę. Córeczko, sprawiasz mi przykrość.
Czy rzeczywiście nie zdawał sobie sprawy, że to właśnie on zadawał ból mnie – córce, która na zawsze miała być jego najukochańszą i jedyną? Czemu on i mama zamówili sobie więcej dzieci? Czy naprawdę dwoje im nie wystarczyło?
Wobec mojego nieustępliwego milczenia tata ciężko westchnął, a potem usiadł na brzegu łóżka.
– Możesz mi wierzyć lub nie, ale zawsze, bez względu na wszystko, będziesz znaczyła dla mnie bardzo wiele – oświadczył.
Zrobiłam kwaśną minę, by dać mu do zrozumienia, że tak łatwo się nie nabiorę na jego słodkie wyznanie. Przecież miał swojego syna, a teraz jeszcze parkę płaczących dzieci w drodze, więc jak mogłam jeszcze cokolwiek dla niego znaczyć? O nie, z pewnością nie byłam mu już do niczego potrzebna.
– Wierzyłem, być może naiwnie – kontynuował tata, bacznie mnie obserwując – że udało mi się zdobyć waszą miłość nie za sprawą prezentów, lecz pokazując, jak wiele jest miejsca dla was w moim sercu, bez względu na to, ile jeszcze dzieci mielibyśmy z mamą. Myślałem, że moja Cathy wie, iż zawsze będzie moją ukochaną córeczką, ponieważ jest dziewczynką jedyną w swoim rodzaju.
Rzuciłam mu zbolałe spojrzenie, po czym odezwałam się zdławionym głosem:
– Jeżeli mama będzie miała jeszcze jedną córkę, jej będziesz mówił to samo?
– A jak myślisz?
– Myślę, że tak. Może nawet będziesz ją kochał bardziej niż mnie, bo będzie mała i słodka… – załkałam. Cierpiałam tak okrutnie, że mogłabym wyć z zazdrości.
– Mogę ją kochać tak samo, ale nie bardziej – odparł tata z powagą i wyciągnął do mnie ręce.
Dłużej nie mogłam już się opierać. Rzuciłam się w jego ramiona i przytuliłam z całej siły.
– Cii… Nie płacz i nie bądź zazdrosna. Nie będziesz kochana ani trochę mniej – uspokajał mnie, a potem tłumaczył, że małe dzieci są bardziej absorbujące od lalek, w związku z czym na mamę spadnie więcej obowiązków, i jeśli tylko zechcę, będę mogła jej pomóc, na co zresztą wszyscy liczą. – Przebywając daleko od domu, będę czuł się lepiej, wiedząc, że mama ma obok siebie kochającą córkę i oddaną pomocnicę.
Jego ciepłe usta przylgnęły do mojego mokrego od łez policzka. Z wdzięczności obsypałam twarz taty setką pocałunków, aby zetrzeć niepokój zasiany w jego oczach. Uśmiechaliśmy się do siebie, tuliliśmy i obdarowywaliśmy nawzajem serdeczną czułością, uradowani odzyskanym szczęściem. Na koniec tata wręczył mi cudowny prezent. Była to wykonana w Anglii srebrna szkatułka z pozytywką, w której w takt muzyki kręciła się przed malutkim lustrem, we wdzięcznej pozie, ubrana na różowo baletnica. Zanim ochłonęłam z wrażenia, ojciec włożył mi na palec mały złoty pierścionek z czerwonym oczkiem, który nazwał granatem.
– Gdy tylko ujrzałem tę szkatułkę, wiedziałem, że musisz ją mieć – powiedział. – A dając ci ten pierścionek, przysięgam, że będę zawsze kochał moją Cathy trochę bardziej niż inne córki. Tak długo, jak długo ona sama nikomu o tym nie powie.
Przez pierwsze tygodnie maja tata niemal na krok nie ruszał się z domu, czekając przyjścia na świat dzieci. Mama stała się nerwowa i niespokojna. Pani Bertha Simpson w jej zastępstwie zajęła się przygotowywaniem posiłków. To była nasza najbardziej zaufana opiekunka, choć czasami robiła głupią minę, patrząc na mnie i Christophera. Zawsze twierdziła, że mama i tata wyglądają raczej na rodzeństwo niż małżeństwo. Pani Simpson była zawzięta i zrzędliwa, rzadko miała do powiedzenia coś miłego. Najczęściej gotowała kapustę, której nienawidziłam.
W któryś wtorek, w porze obiadowej, tata wpadł do jadalni i oznajmił, że jedzie z mamą do szpitala. Był podenerwowany, ale prosił nas, abyśmy się nie martwili, i zapewniał, że wszystko będzie dobrze, tak jakby sam potrzebował wsparcia i otuchy.
Wrócił dopiero następnego ranka. Sam. Był nieogolony, zmęczony, w pogniecionym garniturze, ale uśmiechał się triumfalnie.
– Zgadnijcie: dziewczynki czy chłopcy? – zawołał od progu.
– Chłopcy – zgadywał Christopher. Zależało mu na braciach, których mógłby uczyć grać w piłkę.
Ja też wolałam braci, ciągle bowiem obawiałam się, że dziewczynka mimo wszystko mogłaby skraść uczucia taty, którymi powinien obdarzać wyłącznie pierwszą córkę.
– Chłopiec i dziewczynka – dumnie obwieścił tata. – Najpiękniejsze dzieci, jakie kiedykolwiek widzieliście. Ubierzcie się szybko, a będziecie mogli je zobaczyć.
Z ponurą miną patrzyłam przez szybę sali noworodków na moje rodzeństwo wprawnie trzymane przez pielęgniarkę. Oboje byli tacy mali, chyba nawet mniejsi od moich lalek. Jedno z nich przeraźliwie krzyczało, jakby ktoś kłuł je szpilką.
– Och – westchnął ojciec, całując mnie w policzek – Bóg był dla mnie łaskawy, zsyłając jeszcze jednego syna i córkę, tak doskonałych jak moja pierwsza para.
Odkąd w domu pojawiły się bliźnięta, nasze życie dosłownie stanęło na głowie. Wszyscy byliśmy zmęczeni i niewyspani, gdyż zwyczajowy nocny odpoczynek uniemożliwiała nam uciążliwa obecność dwójki krzykaczy. Przyczyną ogólnego rozdrażnienia najczęściej była Carrie, która płakała i wrzeszczała dziesięć razy głośniej niż Cory.
Z czasem jednak wszystko wróciło do normy. A kiedy spostrzegłam, że na mój widok oczy bliźniąt jaśnieją radośnie, coś ciepłego i matczynego zagościło w moim sercu. Odtąd nie potrafiłam już sobie wyobrazić choćby jednego dnia bez młodszego rodzeństwa. Na złamanie karku pędziłam ze szkoły do domu, aby tylko móc się bawić z Carrie i Corym. Szybko nauczyłam się zmieniać im pieluszki, karmić butelką i trzymać na ramieniu po posiłku. Zrozumiałam również, że moje obawy o uczucia rodziców były zupełnie bezpodstawne. Przekonałam się, że w ich sercach jest miejsce nie tylko dla nowej dwójki dzieci. A przy okazji, nie bez zdziwienia, zauważyłam, że sama mogę szczerze pokochać bliźnięta – nawet Carrie, która była tak ładna jak ja, a może nawet ładniejsza.
Dzieci rosły jak na drożdżach, mama jednak stale twierdziła, że są zbyt drobne. W końcu rodzice zdecydowali się zasięgnąć porady lekarza, który szybko ich uspokoił, tłumacząc, że bliźnięta z reguły są mniejsze od dzieci urodzonych pojedynczo.
– Widzicie – mądrzył się potem Christopher – lekarze naprawdę wszystko wiedzą.
– Tak mówi mój syn, który chce zostać lekarzem – odpowiedział tata. – Pamiętaj jednak, Chris, że nikt nie wie wszystkiego.
Ojciec był jedyną osobą, która nazywała mojego starszego brata Chrisem. Przywykliśmy do tego, tak jak do przezwiska wymyślonego nam przez Jima Johnstona.
Nasze nazwisko było śmieszne i diabelnie trudne do przeliterowania – Dollanganger. Ponieważ wszyscy mieliśmy jasne włosy i jasną karnację – oczywiście z wyjątkiem wiecznie opalonego taty – właśnie Jim Johnston, skądinąd najlepszy przyjaciel naszego domu, przypiął nam przezwisko „drezdeńskie lalki”. Mówił, że swoim wyglądem przypominamy mu ozdobne porcelanowe figurki, które upiększają obramowania kominków. Nie trzeba było długo czekać, aby wszyscy nasi sąsiedzi zaczęli wołać na nas „drezdeńskie lalki”, co z pewnością było łatwiejsze do zapamiętania i wymówienia niż Dollanganger.
Gdy bliźnięta miały cztery lata, Christopher czternaście, a ja dwanaście, nadszedł szczególny piątek – trzydzieste szóste urodziny taty. Postanowiliśmy je uczcić, wydając przyjęcie. Wszystkie przygotowania do tej uroczystości odbywały się oczywiście w głębokiej tajemnicy przed głównym zainteresowanym.
Kiedy dom został wysprzątany i odpowiednio udekorowany, co zabrało nam większą część dnia, mogliśmy wreszcie zająć się naszym wyglądem. Oczywiście na mnie spadł obowiązek przygotowania bliźniąt, które trzeba było wykąpać, a potem, uzbroiwszy się w nieziemską cierpliwość, ustroić w odświętne ubranka. O dziwo, Cory chętniej poddawał się tym czynnościom, niespodziewanie zdradzając większe zamiłowanie do czystości niż jego bliźniacza siostra. Wymytych i ubranych odesłałam pod opiekę Christophera, który zdążył już stoczyć przegrany pojedynek z mamą, kategorycznie nakazującą mu zastąpienie ulubionej flanelowej bluzy i dżinsów elegancką koszulą z krawatem, jasnoniebieską sportową marynarką i kremowymi spodniami – słowem: strojem odpowiednim na tak uroczystą okazję. Pochmurny Christopher czytał bliźniętom Opowieści Babci Gąski, a ja w pośpiechu wskoczyłam do wanny, wykąpałam się, umyłam i ułożyłam włosy. Na koniec przywdziałam różową sukienkę i w całej krasie pokazałam się starszemu bratu.
– Wyglądasz całkiem nieźle – mruknął.
– Całkiem nieźle? Tylko na tyle cię stać?
– To najwięcej, na co mnie stać wobec siostry.
Jak zwykle mama była bezkonkurencyjna. W długiej, wieczorowej sukni w delikatnym morskim kolorze wyglądała jak księżniczka z bajki. Jej prześliczną szyję ozdabiał sznur korali, które jaśniały w blasku zachodzącego słońca. Patrzyliśmy na nią z podziwem, kiedy przyszła po nas, aby wspólnie powitać pierwszych gości.
Minęła piąta, a zielony cadillac taty wciąż się nie pojawił. Goście wprawdzie próbowali podtrzymywać beztroską rozmowę, lecz atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. Mama była poważnie zaniepokojona, gdyż tata zazwyczaj wracał do domu o czwartej, a czasem nawet wcześniej. Poza tym zawsze uprzedzał nas o ewentualnym spóźnieniu.
O godzinie siódmej nic się nie zmieniło. Ciągle czekaliśmy.
Wspaniałe dania, które mama tak długo przygotowywała, wysychały od zbyt długiego przetrzymywania w piekarniku, a kładzione zwykle o tej porze do łóżek bliźnięta były już porządnie głodne, śpiące i okropnie marudne.
– No cóż, Corrine, twój tatuś znalazł sobie chyba inną panienkę – głupio zażartował Jim Johnston, za co od razu został skarcony przez swoją żonę.
Przez cały czas stałam przy oknie. Usiłowałam wypatrzyć w ciemnościach sylwetkę wracającego taty. Coś nieprzyjemnego ściskało mnie w brzuchu, bardziej ze zdenerwowania niż z głodu, o którym dawno zdążyłam zapomnieć.
Nagle na podjeździe pojawił się jakiś samochód. Wszyscy – domownicy i goście – z przedwczesnym uczuciem ulgi podbiegli do okien, aby z jeszcze większym przerażeniem skonstatować, że przed drzwiami frontowymi zatrzymał się nie oczekiwany cadillac taty, lecz radiowóz policji stanowej.
Zamarliśmy, kiedy Jim Johnston wpuszczał do środka dwóch funkcjonariuszy. Policjanci wobec tak wielu wpatrujących się w nich osób wyglądali na speszonych i nieporadnych.
– Pani Dollanganger? – zapytał starszy z nich, wodząc wzrokiem po zebranych w pokoju kobietach.
Mama sztywno skinęła głową. Oboje z Christopherem natychmiast przysunęliśmy się do niej. Bliźnięta nadal siedziały na podłodze, nie wykazując szczególnego zainteresowania tą niespodziewaną wizytą.
Przyjaźnie wyglądający mundurowy o czerwonej twarzy podszedł do mamy.
– Pani Dollanganger – zaczął powoli – jest nam bardzo przykro, ale na Greenfield Highway zdarzył się wypadek.
– O Boże! – krzyknęła mama, przyciągając do siebie mnie i Christophera.
– Niestety – kontynuował bezlitośnie – pani mąż był ofiarą tego wypadku.
Mama zachwiała się i pewnie by upadła, gdybyśmy jej w porę nie podtrzymali. Cała drżała, zresztą podobnie jak ja. W jej drżeniu odczuwałam paniczny strach. Chciałam uciec, ale nie potrafiłam zrobić choćby jednego kroku. Stałam jak sparaliżowana, hipnotycznie wpatrując się w miedziane guziki munduru policjanta.
– Zdaniem kierowców, świadków zdarzenia, to nie była wina pani męża. – Głos płynął monotonnie. – Według danych, jakie zebraliśmy, sprawcą nieszczęścia był najprawdopodobniej nietrzeźwy kierowca niebieskiego forda, który niespodziewanie wjeżdżając na lewy pas ruchu, stworzył zagrożenie czołowego zderzenia z samochodem pani męża. Wszystko wskazuje na to, że pan Dollanganger miał świadomość zbliżającego się niebezpieczeństwa, gdyż raptownie odbił w bok. Niestety wpadł w poślizg. Samochód kilka razy przekoziołkował i zderzył się z nadjeżdżającą ciężarówką. Wtedy ponownie się przekręcił i stanął w płomieniach.
W pokoju pełnym ludzi panowała grobowa cisza. Nawet bliźnięta oderwały się od zabawy i patrzyły na policjantów.
– Mój mąż… – szeptała mama. – On… Czy on żyje?
– Jest mi ogromnie przykro, że przynoszę złe wieści… – Starszy policjant rozejrzał się z zażenowaniem. – Jest mi naprawdę przykro. Wszyscy robili, co w ludzkiej mocy, aby go wyciągnąć, tyle że nie miało to większego znaczenia, gdyż pani mąż, według orzeczenia lekarza, zginął na miejscu.
W tym momencie ktoś krzyknął.
Spojrzałam na mamę. Jej oczy były smutne i wystraszone. Rozpacz zmyła promienny blask z jej pięknej twarzy, która przypominała teraz śmiertelną maskę. Czułam, że mama dała wiarę relacji policjanta, tym samym jakby przypieczętowując śmierć ojca. Sama chciałam zaprotestować, krzyczeć, że żadne z tych słów nie może być prawdą. Nie tata! Nie mój tata! On nie mógł zginąć… Nie mógł! Przecież śmierć dotyka ludzi starych, chorych, a nie takich jak on…
Zaczęłam płakać.
– Proszę pani – odezwał się młodszy z policjantów – mamy kilka rzeczy pani męża, które wypadły z samochodu. Uratowaliśmy, co się dało.
Wtedy nie wytrzymałam.
– Odejdźcie! – wrzasnęłam. – Wynoście się stąd! To nie mój tata! Czy nie rozumiecie tego? On zatrzymał się w sklepie, żeby kupić lody. Za chwilę tu będzie! Wynoście się!
Skoczyłam z impetem na policjanta i uderzyłam go w klatkę piersiową. Próbował mnie odsunąć, ale ostatecznie to Christopher odciągnął mnie na bok.
– Czy ktoś mógłby się zająć tym dzieckiem? – zaperzył się funkcjonariusz.
Chciałam, żeby ktoś im wyjaśnił, że Bóg nie mógł zabrać do siebie kogoś takiego jak tata, ale nikt tego nie zrobił. Zszokowani goście tylko szeptali między sobą. W powietrzu zaczęła się unosić nieprzyjemna woń spalenizny; kolacja wciąż była w piekarniku.
W końcu Christopher odezwał się dziwnym, matowym głosem:
– Czy jesteście panowie pewni, że w samochodzie był nasz tata? Jeżeli cadillac się palił, to człowiek w środku musiał być bardzo poparzony, więc bez zidentyfikowania zwłok raczej trudno jednoznacznie orzec, czy to był tata, czy nie.
Z gardła mamy wydarł się głęboki szloch, ale ani jedna łza nie popłynęła z jej oczu. Musiała być zaskoczona tezą Christophera, bo sama od początku wierzyła, że ci dwaj mężczyźni mówią prawdę.
Pięknie ubrani goście, którzy przybyli na urodzinowe przyjęcie taty, otoczyli nas, pocieszali słowami, które w podobnych sytuacjach nigdy nie przynoszą pocieszenia. Tata nie żył. Już nigdy nie ujrzymy go żywego. Zobaczymy go jeszcze tylko ułożonego w trumnie, która powędruje do ziemi. Na marmurowym nagrobku zostaną wyryte jego imię, nazwisko, data urodzenia i śmierci – ten sam dzień i miesiąc, tylko inny rok.
Rozejrzałam się dokoła. Nie zauważyłam bliźniąt; okazało się, że ktoś zabrał je do kuchni, aby przygotować im coś do jedzenia. Mój wzrok padł na Christophera – brat sprawiał wrażenie tak samo zagubionego w tym koszmarze jak ja; jego twarz była blada i przestraszona, a oczy wypełniał żal.
Tymczasem policjanci rozłożyli na stoliku rzeczy taty zebrane z miejsca wypadku. Jak sparaliżowana patrzyłam na dobrze mi znane przedmioty: portfel, który dostał od mamy na Gwiazdkę, skórzany notes, kalendarz, zegarek, obrączkę. Wszystko było poczerniałe, częściowo zwęglone. Poza tym na stoliku znalazły się jakieś pluszowe zwierzątka, pewnie prezenty dla bliźniąt, i ubrania taty, które wypadły z walizek, gdy przy koziołkowaniu auta otworzył się bagażnik.
Teraz uwierzyłam we wszystko, o czym mówili policjanci. Tata przecież nigdy nie zapomniałby o prezentach dla nas, nawet w swoje urodziny.
Wybiegłam z pokoju. Chciałam uciec jak najdalej od tych wszystkich rzeczy i ludzi dających świadectwo śmierci mojego ojca. Pobiegłam do ogrodu i zaczęłam uderzać pięściami w pień starego klonu. Biłam tak długo i mocno, aż poczułam ból, a z licznych skaleczeń popłynęła krew. Wtedy rzuciłam się na ziemię i wypłakałam ocean łez. Płakałam nad nami, gdyż musieliśmy żyć dalej, ale już bez niego. I nad bliźniętami, które nie miały nawet szansy się przekonać, jakim wspaniałym człowiekiem był nasz tata. Kiedy zabrakło mi łez, a moje oczy stały się spuchnięte i czerwone, usłyszałam kroki.
Obok mnie na trawie usiadła mama.
– Cathy – powiedziała po długiej chwili – spójrz na niebo, jak wiele gwiazd je dziś rozjaśnia. Gdzieś tam jest teraz twój tata i patrzy na ciebie. Chyba wiesz, że chciałby, abyś była dzielna.
– Mamo, on żyje! – rzuciłam gwałtownie.
– Córeczko, kiedy wybiegłaś z domu, ktoś musiał zidentyfikować zwłoki. Jim Johnston zaofiarował się, że to zrobi. Chciał oszczędzić mi bólu. Jednak musiałam zobaczyć tatę, bo tak jak ty nie mogłam uwierzyć w jego śmierć. Cathy, twój tata naprawdę odszedł, a my musimy się nauczyć żyć bez niego. – Objęła mnie i mocno przytuliła. – Chodź. Siedziałaś tu zbyt długo. Niedobrze jest cierpieć w samotności. Lepiej przebywać między ludźmi i dzielić z nimi swój żal, nie tłumiąc go w sobie.
Powiedziała to spokojnie, nie roniąc nawet jednej łzy. Jednak wiedziałam, że gdzieś w środku rzewnie płacze. Słyszałam to w jej głosie, widziałam w smutku skrytym głęboko w jej oczach.
Po śmierci taty nasze życie stało się koszmarem. Z wyrzutem patrzyłam na mamę, przekonana, że powinna była przygotować nas na takie nieszczęście. Nigdy nie wolno nam było mieć domowych zwierzątek, które między innymi oswajają dzieci z tematem śmierci. Ktoś dorosły powinien był nas uświadomić, że człowiek młody i przystojny, kochający i kochany też może umrzeć.
Mama stała się odludkiem. Przestała jeść, czesać się, a nawet ubierać w ładne stroje, których tyle wypełniało jej szafę. Nie dbała nie tylko o siebie, ale też o nasze potrzeby. Dobrze, że przychodziły do nas sąsiadki, które troskliwie się nami opiekowały i przynosiły jedzenie. Dzięki ich pomocy w domu zawsze były potrawki, szynki, gorące bułki, ciastka i placki.
W tym czasie odwiedzali nas wszyscy, którzy kochali, podziwiali i szanowali tatę. Byłam zaskoczona, że tylu ludzi znało go i lubiło. Cierpliwie znosiłam ciągle powtarzające się pytania o okoliczności jego śmierci. W końcu przywykłam do myśli, że śmierć jest ślepym żniwiarzem, który nie ma litości nawet dla kochanych i potrzebnych.
Wiosenne dni szybko przeminęły i nadeszło lato. Bez względu na intensywność cierpienia żal z czasem wygasa i nawet ktoś prawdziwie kochany ostatecznie staje się niewyraźnym cieniem w naszej pamięci.
Pewnego dnia natknęłam się na mamę. Miała tak smutną minę, jakby zapomniała, czym jest uśmiech.
– Mamo – zwróciłam się do niej – jeśli chcesz, będę udawać, że tata nigdy nie umarł, tylko wyjechał w kolejną podróż i niedługo wróci. Może w ten sposób wszyscy poczujemy się lepiej.
– Nie, Cathy – odpowiedziała poruszona. – Musimy zaakceptować prawdę. W udawaniu nie znajdziemy ukojenia, dlatego musimy się pogodzić ze śmiercią ojca.
– Ale czy damy sobie radę bez niego?
– Zrobię wszystko, abyśmy przetrwali – oświadczyła z determinacją.
– Czy będziesz musiała teraz pracować, tak jak pani Johnston?
– Może tak, a może nie. Życie przynosi różne niespodzianki. Niektóre są nieprzyjemne, jak widzisz. Zawsze jednak pamiętaj, że przez dwanaście lat miałaś szczęście mieć ojca, dla którego byłaś kimś szczególnym.
– Bo jestem podobna do ciebie – rzekłam, ciągle jeszcze czując zazdrość, że zawsze byłam druga, po niej.
Mama spojrzała na mnie uważnie.
– Coś ci powiem, Cathy. Coś, o czym nigdy ci nie mówiłam. To prawda, jesteś bardzo podobna do mnie, kiedy byłam w twoim wieku, ale masz zupełnie inny charakter. Jesteś bardziej przedsiębiorcza i zdecydowana, a tymi cechami przypominałaś tacie jego matkę, którą bardzo kochał.
– Każdy kocha swoją matkę – stwierdziłam niezbyt usatysfakcjonowana tym wyróżnieniem.
– Nieprawda. Są matki, które po prostu nie dają się kochać – odpowiedziała z dziwnym wyrazem twarzy. A potem szybko dodała: – Droga Cathy, ty i tata bez wątpienia byliście szczególnie ze sobą związani. Właśnie dlatego teraz brakuje ci go bardziej, o wiele bardziej niż Christopherowi czy bliźniętom.
Załkałam, opierając się o jej ramię.
– Nienawidzę Boga za to, że nam go zabrał. Przez niego tata nigdy nie zobaczy mojego tańca ani nie przekona się, czy Christopher będzie dobrym lekarzem. Bez niego nic nie ma sensu…
– Nie możesz tak myśleć – odrzekła mama zdławionym głosem. – Gdyby ojciec to usłyszał, z pewnością nie byłby zadowolony. On nigdy się nie poddawał przeciwnościom losu i my musimy zrobić to samo.
Próbowaliśmy więc odnaleźć choćby promyk światła w mrokach naszego żalu, nieświadomi, że najgorsze dopiero przed nami.
Christopher i ja dbaliśmy o bliźnięta jak o własne dzieci, gdyż mamie stale brakowało dla nich czasu. Ciekawe, że Carrie i Cory, zewnętrznie mało do siebie podobni, stanowili nierozdzielną całość. Zbudowali wokół siebie mur i pilnie strzegli przed światem swoich sekretów. Mieli siebie – i to im wystarczało.
Mama tymczasem skoncentrowała się na pisaniu listów i załatwianiu jakichś tajemniczych spraw, o których chyba nie miała najmniejszego pojęcia. Wieczorami siadywała przy biurku taty nad zieloną księgą podatkową i do późnej nocy sprawdzała pliki rachunków. Nic poza tym jej nie obchodziło.
Po kilku tygodniach oczekiwania wreszcie nadszedł list będący odpowiedzią na maminą korespondencję. Był to list od jej rodziców. Jeszcze zanim mama otworzyła grubą kopertę, zaczęła płakać. A potem, trzymając w drżących rękach trzy kartki, czytała ich treść wiele razy. Przez cały ten czas łzy spływały jej po policzkach, co ogromnie nas zdeprymowało i zaniepokoiło.
W końcu zwróciła się do nas:
– Wasza babcia odpisała na moje listy. Na te wszystkie listy, które do niej wysłałam… No cóż, zgodziła się, abyśmy przyjechali i zamieszkali z nią.
Odetchnęliśmy z ulgą, słysząc dobrą wiadomość. Tym bardziej nie potrafiliśmy zrozumieć zachowania mamy, która znowu popadła w tę swoją nostalgię, całkowicie zapominając o naszej obecności.
– Mamo, czy wszystko w porządku? – zapytałam.
– Oczywiście, kochanie. – Spróbowała się uśmiechnąć. – Powinniście jednak o czymś wiedzieć. Mam nadzieję, że to zrozumiecie i zrobicie wszystko, aby mi pomóc. – Westchnęła głęboko i zaczęła swą opowieść: – Ludzie zawsze wierzą, że nic złego im się nie przytrafi. Nie przewidują wypadków ani tym bardziej nie dopuszczają do siebie myśli o przedwczesnej śmierci. Podobnie tata i ja byliśmy przekonani, że dożyjemy późnej starości, radując się na koniec widokiem naszych wnuków. Pragnęliśmy umrzeć jednocześnie, tego samego dnia, aby żadne z nas nie musiało opłakiwać tego, które odeszłoby pierwsze. Mój Boże, mieliśmy tyle cudownych planów… Wasz tata bardzo mnie kochał. Uczyniłby wiele, aby mnie uszczęśliwić, dlatego nigdy nie przeciwstawiał się mojej potrzebie życia w luksusie. W konsekwencji tego wydawaliśmy pieniądze, których jeszcze nie mieliśmy. To nie była jego wina. On znał biedę i często mnie upominał, żebym ograniczyła swoje zachcianki. Nie potrafił jednak kategorycznie położyć kresu mojej rozrzutności. Śmiałam się z jego obaw, więc ostatecznie poddawał się namowom i brał następny kredyt. Nie bałam się takiego życia, gdyż wasz tata znał się na interesach i całkiem nieźle zarabiał. Wierzył zresztą, że z czasem dorobi się większego majątku, co było wielce prawdopodobne, zważywszy na tradycje jego rodziny, która dobrze wiedziała, jak pomnażać pieniądze. Ufałam mu i wiem, że zrealizowałby swoje plany, gdyby tylko miał dość czasu. Teraz jednak nie ma to najmniejszego znaczenia. Cathy, Christopherze, rozejrzyjcie się dokoła. Cały ten dom jest obciążony hipoteką na trzydzieści lat. Oznacza to, że nie ma tu nic naprawdę naszego, gdyż ani jedna rzecz nie została jeszcze w pełni spłacona. Nie byłoby to może takie straszne, gdybyśmy mieli jakieś pieniądze. My jednak ich nie mamy, dlatego teraz oni zabiorą nam te wszystkie piękne rzeczy. Tak się robi, gdy ktoś nie ma dość pieniędzy na kolejne raty. Zabiorą nam w zasadzie wszystko z wyjątkiem ubrań i waszych zabawek… – Mama spojrzała na nas wyczekująco.
Chciałam zrozumieć te wszystkie skomplikowane terminy i pojęcia, ale czułam, że tonę, zapadam się w dorosłym świecie śmierci i długów.
Christopher złapał mnie za rękę i ścisnął w geście niecodziennego braterskiego wsparcia. Czyżbym wyglądała aż tak źle, że nawet on, mój arcydręczyciel, próbował mnie pocieszyć? Spróbowałam się uśmiechnąć, żeby udowodnić mu, jaka jestem dorosła i silna.
Żadne z nas nie zapytało, kim są „oni”. Nie przyszło mi nawet do głowy, aby o to zapytać. Byłam tak przerażona myślą, że jakaś obca dziewczynka zamieszka w moim ślicznym, różowym pokoju, iż nie potrafiłam się skoncentrować na niczym innym. Zadręczałam się, wyobrażając ją sobie w moim łóżku, bawiącą się rzeczami, które kochałam, a które zostały mi bezlitośnie odebrane.
Gdy mama odezwała się ponownie, w jej głosie zabrzmiała odrobina dawnej słodyczy:
– Nie załamujcie się. Nie jest aż tak źle. Mam dla was też dobrą wiadomość. Zachowałam ją na koniec, żeby was rozweselić. Teraz wstrzymajcie oddech!
Spróbowaliśmy wykrzesać z siebie odrobinę zapału, lecz musiało to wyglądać żałośnie.
– Słuchajcie, dzieci – kontynuowała – moi rodzice są bogaci! Nie średnio zamożni czy zamożni. Są bardzo, bardzo bogaci! Obrzydliwie, nieprawdopodobnie, nieprzyzwoicie bogaci! – Kiedy to mówiła, jej oczy błyszczały z podniecenia. – Mieszkają w pięknym, dużym domu w Wirginii. Takiego domu jeszcze nie widzieliście. Znam go, tam się urodziłam i dorastałam. Gdy go zobaczycie, nasz w porównaniu z nim wyda się wam zwykłą chatą. Jeszcze dziś się tam przeprowadzimy. Zamieszkamy z nimi.
Mama była rozpromieniona i podekscytowana. A jednak, z nieznanych mi powodów, unikała patrzenia nam w oczy. Czułam, że coś ukrywa. Ale była naszą matką i teraz, gdy już nie mogliśmy się zwrócić o pomoc do taty, musieliśmy jej zaufać.
– Mamo, bliźnięta są już zmęczone. Trzeba podać im obiad – próbowałam sprowadzić ją na ziemię.
– Czas na obiad będzie później – odburknęła mama. – Teraz trzeba wszystko zaplanować, spakować rzeczy. Przecież jeszcze dziś musimy złapać nocny pociąg! Dzieci ten jeden raz mogą poczekać. Cathy, wszystkie wasze rzeczy muszą się zmieścić w dwóch walizkach. Chcę, żebyście zabrali tylko naprawdę niezbędne ubrania i małe zabawki. Ty wybierzesz wszystko to, bez czego maluchy nie mogą się obyć – zarządziła, a potem szybko dodała: – Przykro mi, ale nie możemy wziąć ze sobą więcej niż cztery walizki. A ja potrzebuję co najmniej dwóch na swoje rzeczy.
To naprawdę się działo! Mieliśmy jechać i zostawić cały nasz dobytek. Musiałam upchnąć nasze rzeczy do dwóch walizek, a przecież Potargana Anna sama z powodzeniem mogłaby wypełnić jedną z nich. Jak mogłam zostawić najukochańszą lalkę, którą dostałam od taty, gdy skończyłam trzy lata? Załkałam zrozpaczona.
Zszokowani wlepialiśmy oczy w mamę, która nagle się poderwała i zaczęła krążyć po pokoju.
– Jak już powiedziałam, moi rodzice są szalenie bogaci – powtórzyła. – Nie macie się czego obawiać. Kupię wam wszystko, czego zapragniecie, jak tylko będziemy na miejscu. – Obrzuciła mnie i Christophera badawczym spojrzeniem, a potem szybko się odwróciła.
– Mamo – odezwał się Christopher – czy coś jest nie tak?
Zaskoczyło mnie jego pytanie. Przecież było bardziej niż oczywiste, że wszystko jest nie tak!
Mama nie przestawała krążyć po pokoju. W rozcięciach zwiewnego czarnego negliżu raz po raz ukazywały się jej długie nogi. Nawet w żałobie była piękna. Och, jak bardzo ją wtedy kochałam! Wszyscy ją kochaliśmy…
– Skarby, cóż złego mogłoby być w mieszkaniu w dużym, wspaniałym domu, jaki posiadają moi rodzice? – zapytała. – Urodziłam się tam i dorastałam, nie licząc lat, które spędziłam w szkole. To naprawdę wielki dom. A moi rodzice, Bóg wie po co, ciągle dobudowują nowe pokoje. – Uśmiechnęła się, ale była w tym uśmiechu fałszywa nuta. – Jest jednak pewna rzecz, o której chciałabym, abyście wiedzieli, zanim poznacie mojego ojca, a waszego dziadka. – Znów się uśmiechnęła w ten nieprzyjemny sposób. – Wiele lat temu, gdy miałam osiemnaście lat, zrobiłam coś, czego wasz dziadek i babcia nie zaakceptowali. Mój ojciec wykreślił mnie za to z testamentu, wydziedziczył. Zostałam, jak to elegancko nazwał wasz tata, pozbawiona łaski. Na szczęście nie miało to dla niego żadnego znaczenia.
Nie mogłam sobie wyobrazić, że mama robi coś tak złego, iż nawet rodzony ojciec odwraca się od niej.
– Dokładnie wiem, o co ci chodzi, mamo – wyrwał się Christopher. – Zrobiłaś coś, czego nie zaakceptował twój ojciec, więc kazał prawnikowi wykluczyć cię z testamentu. W związku z tym nic nie odziedziczysz z jego ziemskich dóbr, gdy on odejdzie do lepszego świata. – Uśmiechnął się szeroko, wyraźnie zadowolony, że wie więcej ode mnie.
– Właśnie, Christopherze – przytaknęła mama. – Nie otrzymam niczego z bogactwa mojego ojca, a przeze mnie wy także nie. Ponieważ jednak jestem jedynym żyjącym spadkobiercą, mam nadzieję odzyskać jego miłość i łaskę. Kiedyś miałam dwóch starszych braci, ale obaj zginęli w wypadkach i teraz moim rodzicom pozostałam tylko ja. – W jej głosie zabrzmiała gorzka ironia. Zastanawiała się chwilę, zanim dodała: – Chyba powinnam wyznać wam coś jeszcze. Wasze prawdziwe nazwisko nie brzmi Dollanganger, lecz Foxworth. I pamiętajcie, że to bardzo ważne nazwisko w Wirginii.
– Ależ, mamo! – krzyknęłam zszokowana. – Czy podanie fałszywego nazwiska w naszych metrykach urodzenia nie jest przestępstwem?
– Na miłość boską, Cathy, oczywiście, że nazwisko można zmienić legalnie – odparła rozdrażniona. – Nazwisko Dollanganger należy do nas, choć tylko w pewnym sensie. Wasz tata zapożyczył je od swoich przodków. Był to pewnego rodzaju żart, który przy okazji bardzo dobrze spełnił swoje zadanie.
– Jakie zadanie? Czemu miała służyć taka zamiana?
– Cathy, jestem zmęczona. Już wkrótce wszystkiego się dowiesz, wszystko ci wyjaśnię. Ale teraz, proszę, pozwól mi złapać oddech.
Czułam się zagubiona, Christopher chyba także. A więc najpierw dowiedzieliśmy się, że jacyś tajemniczy ludzie przyjdą zabrać nam wszystko, łącznie z naszym domem. A potem jeszcze okazało się, że nasze nazwisko tak naprawdę nie jest nasze.
Bliźnięta już prawie spały. Na szczęście i tak były za małe, aby cokolwiek z tego zrozumieć. Nawet ja, choć miałam już dwanaście lat, niewiele rozumiałam. Nie mogłam pojąć, dlaczego mama nie jest szczęśliwa, choć przecież jedzie do domu rodziców, których nie widziała od piętnastu lat. Wiadomość o ich istnieniu była zresztą kolejną rewelacją tego zwariowanego popołudnia. Pomyślałam, że nasi rodzice długo przed tym, jak przyszliśmy na świat, żyli sprawami, o których nie mieliśmy zielonego pojęcia.
– Mamo – zagaił Christopher – ten piękny, wielki dom w Wirginii z pewnością jest miły, ale nam podoba się tutaj. Mamy tu przyjaciół, wszyscy nas znają i lubią. Nie chcę się stąd wyprowadzać. Czy nie mogłabyś się spotkać z prawnikiem taty? Być może on znalazłby jakiś sposób, abyśmy mogli tu zostać, zachowując dom i nasze meble.
Na te słowa z entuzjazmem pokiwałam głową.
Wtedy mama upadła przed nami na kolana i zaczęła szlochać.
– Czy myślicie, że nie szukałam sposobów, aby tu pozostać? Ale uwierzcie mi, absolutnie nie ma takiej możliwości – wyznała. – Nie mamy pieniędzy na opłacenie rachunków! A nawet gdybyśmy mieli, nie potrafiłabym sama utrzymać czwórki dzieci i siebie. Nie mam takich zdolności ani predyspozycji. Spójrzcie na mnie. – Uroczo rozłożyła ramiona, demonstrując swoją kruchość, piękno i… bezradność. – Wiecie, kim jestem? Jestem piękną, lecz niepraktyczną ozdobą. Tak zostałam wychowana i już za późno, żeby to zmienić. Nie nauczono mnie niczego, co naprawdę mogłoby mi się przydać w życiu. Poza jednym: jak zdobyć męża, który zdołałby zapewnić mi egzystencję na odpowiednim poziomie. Nie umiem pisać na maszynie ani nie jestem dobra w rachunkach. Ach, prawda, umiem pięknie haftować, tyle tylko, że tego rodzaju zajęcie nie przynosi żadnych pieniędzy, a bez pieniędzy po prostu nie da się żyć. Prawda jest bowiem taka, że to nie miłość rządzi światem, lecz pieniądz. Tymczasem mój ojciec ma tak dużo pieniędzy, że nie wie już, co z nimi robić. Poza tym ma sześćdziesiąt sześć lat i choruje na serce. Myślę, że już długo nie pożyje, może dwa, trzy miesiące. Ale to wystarczy, żeby odzyskać, co mi się należy. Kiedyś bardziej mu zależało na mnie niż na moich braciach, więc uzyskanie przebaczenia nie powinno być trudne. Sprawię, że znów mnie pokocha i na powrót wpisze do testamentu. Wiem, że mi się uda, bo jestem z jego ciała i krwi, a w obliczu śmierci to dla niego bezcenna wartość. Ten schorowany starzec najzwyczajniej potrzebuje spadkobiercy, który uczyni go nieśmiertelnym i zagwarantuje ciągłość jego dzieła. Tylko ja mogę to uczynić, ja i moje dzieci, które noszą w sobie jego cząstkę. Obiecuję, że w ciągu jednej nocy przygotuję go na spotkanie z wami. Kiedy wreszcie was zobaczy, będzie oczarowany czworgiem pięknych, w każdym calu doskonałych wnuków. Musi was pokochać – każde z was. A gdy już umrze, całe to ogromne bogactwo będzie moje! Moje i wasze! Wtedy raz na zawsze uwolnimy się od długów, będziemy mogli pojechać, gdzie tylko zechcemy, kupić wszystko, czego dusza zapragnie. Będziemy mogli robić to, na co tylko przyjdzie nam ochota! Zrozumcie, tu nie chodzi o jakiś milion czy dwa, ale o wiele, wiele milionów – może nawet miliardów! Ludzie posiadający takie pieniądze nie mają poczucia ich rzeczywistej wartości. Och, skarby, trudno wam sobie wyobrazić, jaką potęgą zarządza wasz dziadek, nawet teraz, gdy zbliża się do smutnego końca. W jego posiadaniu są banki, linie lotnicze i oceaniczne, hotele i domy towarowe. Wasz dziadek jest geniuszem. Wszystko, czego dotyka, zamienia się w złoto.
Siedziałam z otwartymi ustami, zahipnotyzowana siłą pasji, która eksplodowała, gdy mama zaczęła mówić o odziedziczeniu majątku dziadka. W jednym momencie uległa przeobrażeniu – już nie była bezradna, lecz pełna determinacji. Christopher też wlepiał w nią oczy z niedowierzaniem. Nie można było się nie poddać mocy jej sugestywnej wizji. Już widziałam siebie w tym ogromnym domu, bogatym jak pałac, którym włada nasz tajemniczy dziadek, do złudzenia przypominający króla Midasa. Wkrótce mieliśmy go poznać i dzięki jego pieniądzom ujrzeć świat rzucony do naszych stóp. Tak oto wkraczaliśmy w nowe, niewiarygodnie bogate życie, w którym miałam być traktowana niemal jak księżniczka.
Mimo to wcale nie czułam się szczęśliwa.
– Cathy, bez względu na wszystko pamiętaj: tylko od ciebie zależy, czy zostaniesz baletnicą. – Christopher próbował podtrzymać mnie na duchu. – Za pieniądze nie można kupić talentu, tak jak nie można stworzyć lekarza z lekkoducha. Zanim jednak nadejdzie czas, gdy będziemy musieli spoważnieć i poświęcić się naszemu powołaniu, spróbujmy po prostu dobrze się bawić.
Podczas pakowania okazało się, że poza małym pierścionkiem z oczkiem w kształcie serca nie mogę zabrać ze sobą nic, co dostałam od taty. Najbardziej rozpaczałam z powodu srebrnej pozytywki, którą postanowiono mi odebrać ze względu na jej wartość. Tylko dzięki Christopherowi jakoś dałam sobie radę w tych ciężkich chwilach. Mój brat, jakby zainspirowany przez mamę, był przekonany, że jak tylko zostaniemy bogaci, nasze życie zmieni się w jedną wielką zabawę.
Po raz ostatni patrzyłam na srebrną pozytywkę; po podniesieniu wieczka różowa balerina wykonywała wdzięczną arabeskę przed miniaturowym lustrem. I po raz ostatni słuchałam delikatnych dźwięków melodii: Tańcz, baletnico, tańcz… Mój Boże, mogłabym ukraść tę pamiątkę, gdybym tylko miała ją gdzie schować.
Stałam na środku pokoju, w którym każda rzecz przypominała mi jakieś zdarzenie z przeszłości. I nagle całe dzieciństwo, tak szczęśliwe dla mnie, stanęło mi przed oczami. Jakże trudno było się pogodzić z myślą, że już wkrótce wszystkie jego ślady ulegną rozproszeniu. Nie chciałam stąd wyjeżdżać, nie chciałam stracić tego miejsca, gdzie wspomnienie ojca wciąż było tak żywe.
– Cathy, nie płacz – odezwała się mama za moimi plecami. – To tylko pokój. Zanim umrzesz, będziesz mieszkać jeszcze w wielu pokojach. Więc przestań się mazać i dokończ pakowanie walizek.
Zanim umrzesz, będziesz mieszkać w tysiącu pokoi, szepnął mi do ucha jakiś głosik.
A ja mu uwierzyłam.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI:
Część pierwsza
PROLOG
ŻEGNAJ, TATUSIU
DROGA DO BOGACTWA
DOM BABCI
PODDASZE
GNIEW BOGA
OPOWIEŚĆ MAMY
MINUTY JAK GODZINY
ZAKŁADANIE OGRODU
ŚWIĘTA
ŚWIĄTECZNE PRZYJĘCIE
ODKRYCIA CHRISTOPHERA
DŁUGIE ZIMA, WIOSNA I LATO
Część druga
CORAZ STARSI, CORAZ MĄDRZEJSI
SMAK NIEBA
PEWNE DESZCZOWE POPOŁUDNIE
ZNALEŹĆ PRZYJACIELA
WRESZCIE MAMA
NIESPODZIANKA MAMY
OJCZYM
POMALUJ WSZYSTKIE DNI NA NIEBIESKO
UCIECZKA
POCZĄTKI I ZAKOŃCZENIA
EPILOG