Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Łączy nas nienawiść - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 stycznia 2023
Ebook
45,00 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Łączy nas nienawiść - ebook

Bezwstydna komedia romantyczna, która rozgrzeje każde serducho!

Malina widzi przed sobą świetlaną przyszłość – właśnie dostała wymarzoną posadę w Adeline, poważnej i szanowanej korporacji. Niestety zamiast pięknego gabinetu z wielkim oknem otrzymuje małą klitkę, a jej szef okazuje się niesfornym playboyem, który zawdzięcza pozycję ojcu.

Jakby tego było mało, na głowie ma również problemy rodzinne i należącą do mamy podupadłą wegańską restaurację. Kłopoty piętrzą się i przychodzą z każdej strony. A Malina udaje, że doskonale sobie z nimi radzi.

Tymczasem w jej życie wkrada się miłość – uczucie, którego dziewczyna nienawidzi. Wierzy w pracę, karierę i sukces, a nie w mrzonki o szczęśliwym zakończeniu. Czy spełni w ten sposób swoje marzenia, czy czeka ją absolutna katastrofa?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788396242891
Rozmiar pliku: 482 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

A zatem to jest to słynne uczucie, które towarzyszy ci, gdy jesteś o krok od spełnionego marzenia. Właśnie teraz, o godzinie dziewiątej piętnaście, wywołano moje nazwisko.

Weszłam więc do najcudowniejszego pod słońcem gabinetu. Nie rozdawali tam słodyczy, węgla, zasadniczo żadnych darmowych rzeczy. Nie było szafek ze złota, skrzatów, przemiłych ludzi… ale za biurkiem siedział osobnik, który miał być moim dżinem, dobrą wróżką, zbawieniem.

Jak zauroczona podałam mu wszystkie przytargane ze sobą dokumenty i usiadłam w fotelu, którego siedzisko zapadło się, przez co niemalże wylądowałam tyłkiem na ziemi. Obserwowałam swojego potencjalnego szefa z tej ogromnej odległości – wydawał się z niej jeszcze bardziej władczy. Nic dziwnego, pracował w Adeline. Pewnie sama też bym urosła o kilka centymetrów z dumy, gdyby mnie tu zatrudnili.

Mimo niedogodnych warunków siedziałam prosto, jakbym zjadła kij od szczotki na śniadanie. Mężczyzna w ciszy czytał wszystko, co mu wręczyłam, czasem sprawdzał coś w komputerze. Klimatyzacja przyjemnie chłodziła, a mimo to pot spływał mi po niemal wszystkich częściach ciała.

I wtedy ni stąd, ni zowąd po moim kręgosłupie przeszedł promieniujący ból. Cudem powstrzymałam się przed wrzaśnięciem.

A mama mówiła: _Chodź na jogę. Spróbuj ze mną pilatesu._

Pragnąc dyskretnie zmienić pozycję, ruszyłam się, ale przez myśl by mi nie przeszło, że nogi przykleją się do skórzanego obicia. Przekręciłam się i w końcu odlepiłam od fotela… wydając przy tym dwuznaczny odgłos. Zamarłam w bezruchu z szeroko otwartymi oczyma.

Mężczyzna odłożył kartkę, którą studiował, spojrzał na mnie znad okularów i spytał:

– Potrzebuje pani wyjść?

Histerycznie kręciłam głową.

– Nie, to nie ja. To fotel. Footeel – przeciągałam sylaby.

– Widzi pan?

Zaczęłam ocierać się o mebel, wykręcając się na nim we wszystkie strony, a wszechświat jak zwykle był łaskawy dla swojej ulubienicy – Maliny Mazurek – więc nie wybrzmiał już żaden dźwięk.

Te kilka sekund, podczas których ja mazałam tyłkiem jego fotel, a on czekał na coś, nie wiadomo na co, można uznać za kwintesencję całego mojego istnienia. Tak robiłam – kiedy życie rzucało mi kłodę pod nogi, ja dorzucałam jeszcze kilka od siebie, aby mieć pewność, że żaden upadek mnie nie ominie.

Gdy dotarło do mnie, co wyczyniam, znieruchomiałam. I przez moment tylko tak na siebie patrzyliśmy. Lekko dyszałam, on zaś wykonał głową taki ruch, jakby chciał przytaknąć, ale w zwolnionym tempie. Ten niesmak w jego oczach zapamiętam chyba do końca życia.

Potem wrócił do czytania, toteż mogłam spokojnie zatopić się w swoich myślach z nadzieją, że w którejś się wreszcie utopię i będzie święty spokój. Jak zdarta płyta odtwarzałam w głowie raz po razie to, co wydarzyło się dwie minuty wcześniej. Biorąc pod uwagę fakt, że za drzwiami czekało jeszcze z dwudziestu innych kandydatów na to stanowisko i prawdopodobnie żaden z nich nie puści bąka podczas rozmowy kwalifikacyjnej, moje szanse malały z każdą chwilą. Oczywiście, że żaden z nich nie zrobiłby czegoś podobnego. Mieli te swoje piękne garnitury i błyszczące buty, którymi nerwowo uderzali o wypolerowaną posadzkę. Nie pierdzieli, tylko robili dobre wrażenie.

W przeciwieństwie do mnie.

– Studiowała pani na Uniwersytecie Warszawskim?

Ocknęłam się. To mój moment!

– Tak. Równolegle na Wydziale Zarządzania i Nauk Ekonomicznych. To studia pierwszego stopnia – dodałam szybko, zapominając o oddychaniu. – Zarządzanie w korporacji. A na studiach magisterskich zarządzanie marketingowe.

Facet mruknął pod nosem w odpowiedzi. Wszystko poplątałam. Zrozumiał w ogóle, co tak naprawdę studiowałam? Nigdy się nie dowiem, ponieważ prędko odwrócił wzrok i ponownie zamilkł. A mama tyle razy mówiła: _nie pluj słowami_.

– I zna pani trzy języki oprócz ojczystego?

– Angielski, niemiecki i czeski – wyrzuciłam z siebie ekspresem.

Uniosłam podbródek, kiedy pokiwał głową z zadowoleniem. No ba, w końcu firma prowadzi sklepy w Czechach. Marka ich ubrań się rozrasta i dałabym sobie rękę uciąć, że wkrótce rozpleni się również w innych europejskich krajach. Kiedyś nie szło im tak dobrze, ale zmiany klimatu i coraz większa świadomość społeczeństwa w zakresie ekologii dmuchnęły Adeline w żagle. Jeśli dorzucić do tego etykę działania, to polska firma produkująca ubrania z ekologicznej bawełny, stuprocentowo transparentna i o pięknym piarze, stawiającym na szeroko rozumianą tolerancję, to coś, co każdy pochwali i pokocha.

Ja również. To wszystko składało się na miejsce, w którym absolutnie pragnęłam pracować. Musiałam.

Z tego powodu przygotowałam się do tego spotkania. Przećwiczyłam w domu wszystkie możliwe pytania, które mogłyby pojawić się na rozmowie o pracę. Nawet te dziwne, na przykład o to, jakie rzeczy zabrałabym na bezludną wyspę. W jeden wieczór ułożyłam w głowie plan na kolejne trzydzieści lat życia i byłam gotowa rozpisać mu go w punktach.

Byle bąk mnie nie powstrzyma.

– Ale nie ma pani żadnego doświadczenia – powiedział mój rozmówca.

W żadnym – powtarzam – żadnym poradniku nie znalazłam wzmianki o takim zdaniu.

– Tyle co z praktyk studenckich… – wydusiłam z siebie. Zagryzłam wargę i wyprostowałam się jeszcze bardziej.

– Nie pracowała pani nigdzie? W ogóle? – pytał niemal z wyrzutem. – W czasie studiów sporo osób łapie się gdzieś dodatkowo…

Dupek. Myśli, że wszyscy mają zawód syn.

– Pracowałam – odparłam niechętnie. – Jako kelnerka, pomoc kuchenna, rozkładałam towar w sklepach, zbierałam owoce…

Mężczyzna zmarszczył czoło i zdjął okulary. Ponownie przetarł oczy. Najwidoczniej okrutnie go męczyłam.

– Czemu nie zamieściła pani tej informacji w dokumentach? – drążył

Wzruszyłam ramionami.

– Doszłam do wniosku, że to doświadczenie nijak ma się do stanowiska, o jakie się ubiegam – wytłumaczyłam. – Zarabiać trzeba. Ja zaczęłam w gimnazjum. Od tamtej pory imam się czegoś bez przerwy. Nie na pełny etat, ale…

– Od gimnazjum? – powtórzył i przyjrzał mi się, chyba nawet z zainteresowaniem. – To dość wcześnie.

Klepnęłam się w uda, starając się samą siebie przywołać do porządku. Gorąco buchnęło mi w twarz przez uznanie, które wybrzmiało w jego głosie.

– Można powiedzieć, że sytuacja mnie do tego zmusiła. Wie pan, ja kobieta pracująca… – Potrząsnęłam głową. Nie, kobieto. Nie idź tą drogą. – Znaczy… Gastronomię na przykład znam od podszewki. Praca w sklepie też mi niestraszna. Obsługa klienta, rozładunek, realizacja zamówień i fakturowanie…

Jego czarne brwi poszybowały ku górze.

– Ale tego to pani chyba jeszcze nie robiła w wieku… piętnastu lat?

Możliwe, że starał się zażartować, ale pokiwałam głową.

– Trochę tak. Pracowałam wtedy w chińskiej knajpie, niby na zmywaku, ale właściciele nie znali polskiego, więc pomagałam, ile umiałam. Mama jest właścicielką wegańskiej restauracji, tak że i tutaj…

– I to uznała pani za niewarte wspomnienia w CV? – wszedł mi w słowo.

Westchnęłam nostalgicznie. Jak doświadczenie w lokalnych sklepikach miałoby pomóc zdobyć pracę w takim miejscu jak Adeline?

– Nie miałam okazji pracować w zawodzie – tłumaczyłam. – To wszystko było na dochodne. Takie doświadczenie raczej nie imponuje. Szukałam czegoś innego, ale sam pan wie, jak jest… Nikt nie pali się do zatrudniania żółtodziobów, którzy nie wiedzą, co mają robić, wszystko trzeba im tłumaczyć, pilnować ich, pokazywać im palcem…

Złapałam się za usta, ale było już za późno.

Banda bezmyślnych słów zdążyła przez nie wylecieć i trafić do jego idealnie wyrzeźbionych uszu, które wszystko pochłonęły, mózg przetworzył, a oczy rzuciły mi pełne niedowierzania spojrzenie.

– To znaczy… Miałam na myśli, że…

– Dziękuję pani. – Zerwał się z miejsca i obszedł biurko. – Odezwiemy się.

Wyciągnął do mnie rękę, a ja nadal siedziałam z tyłkiem przyklejonym do fotela i tylko się w nią wpatrywałam. Moje marzenia padły martwe na wydeptany beżowy dywan.

Ale nie mogłam tam zostać. Musiałam otrząsnąć się z szoku. Wyjść z tego z twarzą.

Wstałam więc i podałam mu dłoń. Jego uścisk był szybki i silny.

– Ale… – Na co komu twarz? – …nie spytał pan o moje mocne strony ani o to, gdzie widzę siebie za trzydzieści lat. Ani o to, co zabrałabym ze sobą na bezludną wyspę. Mogę panu wymienić. Mam spisane na kartce!

Uśmiechnął się z zakłopotaniem i siłą wypchnął mnie z pomieszczenia.

– To nie będzie konieczne. Do widzenia.

Nim się obejrzałam, stałam już w korytarzu i wpatrywałam się tępo w drzwi, które zamknęły się za kolejnym kandydatem na moje wyśnione stanowisko. Dzielnie przełknęłam łzy i powłócząc nogami, wyszłam z budynku. Gdy zjeżdżałam windą, nie odpowiadałam wsiadającym na pozdrowienia, a na zewnątrz odwróciłam się i ostatni raz rzuciłam okiem na biurowiec – piętnaście pięter, cały oszklony, niemal sięgający nieba. Gdzieś tam, wśród tych wszystkich okien, mógł być mój gabinet. Mogłam zostać asystentką dyrektora generalnego Adeline. Wyskakiwać z innowacyjnymi pomysłami, które zapisałam w dzienniku i trzymałam pod poduszką. Nie tym razem.

Z wyróżnieniem obroniłam trzy prace dyplomowe, harowałam latami… Po co? Po co uczyłam się po nocach, szerokim łukiem omijałam wszelkie imprezy, straciłam szanse na przyjaźnie? Teraz wieczory spędzałam sama, co najwyżej z mamą i babcią Aliną, ale one też coraz częściej znajdywały ciekawsze zajęcia. I po co to wszystko? A, no tak. Po to, żeby powiedzieć na rozmowie kwalifikacyjnej, że bez sensu zatrudniać żółtodzioba.

Muszę iść na przeszczep mózgu.

Nawet nie chciało mi się podnosić nóg, więc szurałam butami. Zmierzałam w stronę przystanku autobusowego w ślimaczym tempie (tego samego przystanku, z którego prawdopodobnie nie musiałabym korzystać po tym, jak dostałabym tę pracę, bo mogłabym sobie pozwolić na kupno samochodu), kiedy ktoś mnie znokautował.

W akcie kompletnie nieprzemyślanej próby ratowania swojego marnego życia odruchowo wyciągnęłam ręce przed siebie, licząc na pomoc, a pomoc, i jednocześnie winowajca całego zdarzenia, chwyciła za nie i przytrzymała. Serce tak mocno waliło mi w piersi, że mogłam je usłyszeć.

– Nic się pani nie stało?

Wyrwałam się z uścisku nieznajomego. Patrzcie go. Ludzie z tak potężnymi barkami powinni mieć wyznaczone specjalne ścieżki spacerowe. Może wtedy nie taranowaliby innych, mniejszych, a potem nie musieli patrzeć na nich podejrzliwie, tak jak ten mężczyzna patrzył na mnie.

– Na pewno? – dopytywał.

Gapił się tymi swoimi niebiskimi ślepiami jak sroka w gnat. I na co liczył? Skwasiłam się, dając mu do zrozumienia, że nie na rękę mi ta dyskusja. Oczywiście, że nic się nie stało, poza tym, że moje życie właśnie legło w gruzach.

– Na pewno – powiedziałam grobowym tonem. – Nigdy nie czułam się lepiej. Lubię być taranowana.

Blondas uniósł obydwie brwi i uśmiechnął się, jakbym właśnie rzuciła mu fenomenalny komplement. Wolną rękę wcisnął w kieszeń lawendowych spodni, w drugiej trzymał marynarkę w tym samym kolorze.

– Nieudana randka? – spytał i zerknął na zegarek. – Kiepski początek dnia.

No zlitujcie się.

– Randka? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – Uważa pan, że to jest priorytet każdej kobiety? Randkowanie? – wyplułam z siebie. – I może wokół miłości kręci się świat, a wśród nas latają niewidzialne kupidynki i tylko czekają, żeby ugodzić człowieka swoją cukierkową strzałą?

Zacisnęłam usta w wąską linię i opuściłam głowę. Kobieto, opanuj się. Wdech i wydech. Facet nie jest niczemu winien. Tylko cię staranował. Nie on nazwał cię żółtodziobem – sama to przecież zrobiłaś.

Uniosłam głowę i posłałam mu krzywy uśmiech. Starałam się, by był szczery, ale nieznajomy zmarszczył czoło w taki sposób, że domyśliłam się, iż się nie udało.

– Rozmowa o pracę – wyjaśniłam, chcąc załagodzić sytuację. – Widzi pan ten budynek? Tam, właśnie tam, miałam spełniać się zawodowo. Rozmawiać o bawełnie ekologicznej. – Machałam ręką z coraz większą złością. – Ekologicznej! A co zrobiłam?

Zadałam mu pytanie retoryczne i dałam kilka sekund na odpowiedź na wypadek, gdyby jednak okazał się jasnowidzem.

– Wszystko spieprzyłam! – krzyknęłam, a przechodząca obok para staruszków rzuciła mi spojrzenie po brzegi wypełnione dezaprobatą. – Niemalże poprosiłam ich, żeby mnie nie zatrudniali. Równie dobrze mogłam tam wejść, powiedzieć, że to nie ma sensu, i wyjść. Oszczędziłabym sobie wstydu.

Oddech. Za szybko i za dużo gadam. Zapominam o łapaniu powietrza.

– A co tam dają za pracę? – spytał, przyglądając się budynkowi i mrużąc oczy przez odbijające się w szybach promienie słońca.

Westchnęłam z wyraźnym bólem. Najlepszą.

– Posadę asystentki dyrektora generalnego – jęknęłam.

Mężczyzna odgarnął jasne włosy z czoła i szybko opanował jedną brew, którą odruchowo uniósł.

– I o to ten płacz? – Zaśmiał się. – Co to za radocha być czyjąś asystentką?

Spróbowałam wywnioskować, gdzie sam pracuje, po wyglądzie. Był młody, pewnie niewiele starszy ode mnie. Całkiem przystojny – rysy twarzy regularne, zarost ledwie widoczny. Jasne włosy, prosty nos, mocno zarysowana szczęka. Taki beztroski chłopiec z błyskiem w oku. Nie mój typ. Ja preferuję wyrazistych. Albo długowłosych, kopie dzieci-kwiatów, albo w ogóle okularników, jak ten pajac z Adeline. Tak, zdecydowanie wolę pseudo-intelektualistów z ironicznym poczuciem humoru.

Zmierzyłam te bary, co to mnie omal nie zabiły. Stawiałabym na to, że mądraliński jest sportowcem, ale formalny ubiór sugerował coś zgoła innego. Może i jego strój świadczył o tym, że szedł do jakiejś pracy, jednak czas poświęcony nieznajomej już nie.

Jak widać, talent do rozgryzania ludzi również nie przypadł mi w udziale.

– Co za radocha? – Wzniosłam ręce do nieba w akcie totalnego zrezygnowania. – Naprawdę sądzi pan, że z marszu zostaje się dyrektorem? Tak dobrze to ma tylko ten na górze!

Podążył za moim palcem i ze zmarszczonym nosem łypnął na bezchmurne niebo.

– Że Bóg? – spytał błyskotliwie.

Z plaskiem strzeliłam otwartą dłonią w czoło.

– Dyrektor generalny, synalek tatusia! Ojciec wygrzał synowi posadkę i ustawił go na całe życie. – Pociągnęłam żałośnie nosem. – Może nie wyglądał, ale jestem pewna, że jest rozpieszczony jak dziadowski bicz.

Nieznajomy przekrzywił głowę.

– Dziadowski bicz, ugrzane posadki… – podjął z rozbrajającym uśmiechem. – Brzmi jak niezły sajgon, a i tak chciałaby tam pani pracować?

Utkwiłam wzrok w autobusie stojącym na czerwonym świetle. To mój. Teraz przez pół godziny będę sterczeć w korkach. Pewnie ktoś będzie śmierdzieć. Zawsze ktoś śmierdzi.

Tak, chciałam pracować w Adeline. Pragnęłam wypłaty, którą oferowali.

– Chciałabym – jęknęłam. – Dlaczego to nie mogłam być ja? Dlaczego mi ojciec nie wygrzał czegoś podobnego? A zresztą! Popracowałabym trochę, zdobyła doświadczenie i zostawiła tego potwora w cholerę. Bez jakiegoś ojca, któremu musiałabym być potem cokolwiek winna.

Rozmówca zamrugał, zmieszany moim kompletnym brakiem stabilności emocjonalnej, ale to bez znaczenia, bo naprawdę poczułam ulgę. Ten piękniś wykonał kawał dobrej roboty, nawet pomimo wcześniejszego staranowania.

– Jeszcze pani nie dostała tej pracy, a już myśli o rzucaniu jej – zauważył.

Posłałam mu mordercze spojrzenie.

– Nie dostanę jej tak czy siak – mruknęłam. – Co to za różnica?

Autobus podjechał na przystanek. Ludzie stłoczyli się przy wejściu, nie pozwalając wydostać się ze środka wysiadającym. Ktoś krzyknął, żeby zrobili miejsce.

– Nie ta, to inna. – Uśmiechnął się. – Nie ma co płakać nad rozlanym prosecco.

Mądrala. Zrobił krok w tył. Potem następny. Wycofywał się. Podobnie jak ja. Tyłem do autobusu, przodem do niego.

– Będzie dobrze. – Uniósł dłoń w taki sposób, jakby chciał mi pomachać, lecz w ostatniej chwili zrezygnował. – Powodzenia, pani gniewna!

Odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie szybkim krokiem. Drzwi autobusu zaczęły piszczeć, zwiastując zamknięcie, więc prędko wskoczyłam do środka i oparłam się pokusie, by wyjrzeć zza stłoczonych ludzi i pomachać nieznajomemu. Słowa formowały się na moich ustach, pragnących mówić z nim dalej, ale cóż, szansa minęła. Może to i dobrze.

Miałam dwadzieścia cztery lata. Skończyłam studia. Pozostawałam bezrobotna, na dodatek nadal mieszkałam z mamą. Restauracja rodzicielki podupadła i na gwałt potrzebowałyśmy ratunku.

To nieodpowiedni czas na myślenie o romansach. To pora na rozwój zawodowy, pięcie się po mojej drabinie kariery. Na uratowanie małej wegańskiej knajpki. Zacisnęłam powieki i pozwoliłam autobusowi minąć nieznajomego. Tylko na pół sekundy otworzyłam jedno oko, ale nie wyjrzałam przez okno.

Mimo to zastanawiałam się całą drogę: czy gdyby mnie zobaczył, pomachałby?Rozdział 2

Mama czekała na progu mieszkania. W pierwszej kolejności, zanim jeszcze cokolwiek powiedziałam, starała się wyczytać coś z mojej aury. Miałyśmy taki układ: w podobnych chwilach najpierw sama spróbowała zgadnąć, czy coś się udało, czy też okazało kompletną klapą. Swojego czasu, gdy jeszcze fundusze na to pozwalały, uczęszczała na warsztaty i kursy, gdzie rozprawiano o czakrach i energii, więc obecnie dumnie korzystała z nabytych umiejętności. Raz na pięć szacowań rzeczywiście udawało jej się trafić, ale to chyba niewiele nawet jak na kogoś, kto zgaduje z zamkniętymi oczyma. Mimo to żadna z nas się tym nie przejmowała. Grałyśmy niezmiennie z tym samym entuzjazmem, a w mamie kumulowało się ostatnio jeszcze więcej zapału, gdyż zakochała się bez pamięci i zachowywała jak nastolatka.

Ja zaś uświadomiłam sobie, jak zakochane nastolatki potrafią być irytujące.

Nie ma na świecie drugiego człowieka, którego kochałabym bardziej od niej, ale przysięgam, kiedy słyszę przez cienkie ściany naszego mieszkania chichotanie ciągnące się nieprzerwanie przez dwie bite godziny, fantazjuję o tym, że wyrywam drzwi z zawiasów i rzucam w nią nimi. Bezkresna jest jednak miłość córki do matki: wciąż tego nie zrobiłam.

No dobra, niech będzie. Próbowałam, ale tylko raz. Drzwi są pieruńsko ciężkie i to nie takie łatwe wyjąć je w pojedynkę z zawiasów.

Do chichotania należy jednak dorzucić wieczne wiszenie na telefonie, odpisywanie na wiadomości w trakcie obiadu i używanie dziwnych zdrobnień. I kiedy mówię dziwnych, wcale nie przesadzam.

Mama, Iwona, swoją nową miłość poznała na portalu randkowym, a ma ona na imię Joanna lub, jak ktoś woli: Joneczka, Asiulka, Asieniuńka, Joasienieńka, rzadziej Kocurek. Nie mam pojęcia, dlaczego nikt nie wlepia za takie rzeczy mandatów.

Rzadko bywam zaskoczona, ale te zdrobnienia potrafią odebrać człowiekowi mowę. Nawet takiemu z otwartą głową. Od małego rozmawiałyśmy z mamą o wszystkim, tematy tabu dla nas nie istniały. Opowiadała mi o roli natury w życiu człowieka, uczyła chodzić boso po trawie, zabraniała kupować czegokolwiek z napisem MADE IN CHINA ze względu na dramatyczne warunki przymusowej pracy w Państwie Środka.

Już jako dwunastolatka tłumaczyłam koleżankom z klasy, czym jest feminizm i patriarchat, co skończyło się jednym protestem zorganizowanym na długiej przerwie. Planowałyśmy z koleżankami przywiązać się do drzwi klasy w celu przeciwstawienia się lekcjom historii, na których uczono wyłącznie o dokonaniach mężczyzn. Cel szczytny, ale organizacja nas przewyższyła. Z sześciu uczestniczek jedna się rozchorowała, dwie zapomniały transparentów, ta, która miała zorganizować łańcuchy, dostała ochrzan od ojca za wynoszenie podejrzanych przedmiotów z garażu, więc zostałam ja, pasek od kwiecistej sukienki i nożyczki zniesmaczonego nauczyciela. Nikt nie mówił, że początki aktywizmu są łatwe.

Mimo przeszkód chciałam zmieniać świat na lepsze. Zwłaszcza od momentu, w którym spacerowałyśmy z mamą boso po łące, a ona spytała z zaskoczenia:

– Skarbie, czy wiesz, czym jest miłość?

– Wiem – przybrałam ton, który miał uczynić mnie doroślejszą i wcale nie ośmioletnią. – Miłość jest wtedy, jak jest pan i pani i oni się kochają, i mają dzieci.

Mama uśmiechnęła się, słysząc tę odpowiedź. Usiadła na ziemi i poklepała miejsce obok siebie, które natychmiast zajęłam.

– Częściowo masz rację – powiedziała miękko. – Ale musisz wiedzieć, że można mieć dzieci, nawet gdy się nie kocha. Albo kochać się, ale ich nie chcieć. Wybałuszyłam oczy, ponieważ do tej pory głęboko wierzyłam, że wystarczy wielka miłość i pragnienie dziecka, żeby zaczęło magicznie rosnąć w brzuchu. To był moment, w którym mama wytłumaczyła mi, że istnieją różne rodzaje miłości. Nie tylko kobiety do mężczyzny, ale też kobiety do kobiety, matki do córki, córki do kucyka i mężczyzny do mężczyzny. Wszystkie równie ważne, ale nie wszystkie całkowicie akceptowane przez społeczeństwo. Tego nie potrafiłam pojąć. Jak można nie akceptować miłości?

Od tamtej chwili minęły lata, a ja nadal pragnę zmieniać świat. Pewnie dlatego ta nieudana rozmowa kwalifikacyjna tak boli. No i dlatego, że na gwałt potrzebujemy kasy.

Teraz stałam w progu i patrzyłam na mamę z goryczą. Po drodze zdjęłam przyciasny w ramionach beżowy żakiet, który przemoczyłam do ostatniej suchej nitki, potargałam sobie przy tym włosy i nawet nie spróbowałam ich poprawić. Z furią cisnęłam ciuch do szafy, nie korzystając z wieszaka, i ściągnęłam skórzane szpilki, które otarły mi pięty.

Mama klasnęła w dłonie.

– Udało się!

Spojrzałam na nią spod byka.

– Serio? – burknęłam. – Właśnie to wyczytałaś z mojej aury?

Obrysowała rękoma w powietrzu zarys mojej sylwetki i przymknęła powieki.

– Tak właśnie mówi – odrzekła, podążając za mną do ciasnego pokoju, w którym z trudem zdjęłam ołówkową spódnicę i wciągnęłam na siebie dresowe spodenki.

– W takim razie moja aura pieprzy bzdury – wycedziłam, ściągając przez głowę przepoconą bluzkę, i zaraz założyłam rozciągnięty top z Muminkami.

– Rekrutacja nie wyszła? – spytała z zawodem mama.

Podniosła bluzkę z podłogi i dołożyła do pozostałych części mojej garderoby, które konsekwentnie zbierała. Wlepiła we mnie intensywne spojrzenie zielonych oczu, identycznych jak moje, i czekała.

Jako dojrzała kobieta, z pełną powagą rzuciłam się na łóżko i ukryłam twarz w poduszce.

– To była katastrofa. – Podniosłam się na łokciach. – Gadałam jak potłuczona, spociłam się cała… Nie zaprezentowałam połowy tego, co sobie zaplanowałam!

Znów przycisnęłam twarz do poduszki i wydarłam się w nią, dając upust piętrzącym się emocjom. Mama usiadła na łóżku i zaczęła gładzić moje plecy. Nie należała do osób, które na siłę

wmawiają komuś, że będzie dobrze, gdy oczywistym jest, że nie będzie. Akceptowała porażki i starała się wyciągać z nich wnioski. Nawet teraz, kiedy musiała zwolnić pracowników restauracji i tyrać za trzech, nie skarżyła się, nie poddawała.

Bardzo przydatna umiejętność, której nigdy nie opanuję.

– Nie ta praca, to inna – westchnęła.

Zerwałam się do siadu. Mówiła dokładnie to samo, co ten facet z przystanku! Zmówili się?

– Nie, mamo. To była moja życiowa szansa. Połączenie pracy w korporacji i działań, w które wierzę i które popieram. Czy wiesz, jak mało jest takich…

– Czy ty aby troszeczkę nie przesadzasz? – weszła mi w słowo, gdy tylko wyczuła, że znów się nakręcam. – Czy to od razu musi być korporacja? Nie możesz poszukać czegoś mniejszego? Raz się na coś uprzesz i za nic nie da ci się przetłumaczyć…

Ostatnie słowo przeciągnęła, świadoma, że wstąpiła na grząski grunt. Zmarszczyłam czoło. Wałkowałyśmy ten temat już tysiąckrotnie. Gdy dostawałam w szkole niższą ocenę niż pięć; gdy prezydent nie odpowiedział na moją petycję, dotyczącą całkowitego zakazu jazdy samochodami w celu poprawy jakości powietrza, którą podpisała mama i babcia Alina; gdy ignorowałam zaproszenia znajomych i całymi dniami siedziałam nad książkami… Była chyba jedyną matką, która skakała z radości, gdy w szkole średniej dostawałam inną ocenę niż szóstka.

I oto wróciłyśmy do punktu wyjścia.

– Powinnaś mnie motywować, a nie ciągnąć w dół – powiedziałam.

Mama zmrużyła oczy i machnęła mi przed nosem palcem wskazującym, na który założyła trzy kolorowe pierścionki.

– Ciągnę cię w dół? Skarbie! – Wyrzuciła ręce przed siebie. – Puknij się w głowę. Masz wiele lat na dotarcie na szczyt drabiny sukcesu. A życie to nie tylko praca. Istnieje wiele innych spraw, które się naprawdę liczą.

Och, ja już wiem, co się według niej tak bardzo liczy.

– Tak? – spytałam z przekąsem. – Jakie to sprawy?

– Na przykład miłość!

– No tak! – Pacnęłam się w czoło. – Więc kiedy miłość opłaci nam czynsz? Zalegamy już trzeci dzień. A, i wspomnij, żeby spłaciła te buty, które wzięłaś na debet. I niech kupi mi samochód – wyliczałam na palcach. – Zrobi zakupy w supermarkecie, bo zostały tylko hummus i rzodkiewka. Myślisz, że emeryturę też mi zapewni? Kurde, zarąbiście! Muszę sobie jedną sprawić!

Moja rodzicielka opuściła ręce, a w jej oczach pojawił się cień rozczarowania.

– Nie mówię, że masz dla niej wszystko rzucić. – Poczochrała mi włosy. – Po prostu… Nie samą pracą człowiek żyje. Trzeba czasem wyjść do świata. Zakochać się – gdakała rozmarzonym tonem, a koraliki w jej warkoczykach brzęczały. – Stracić kontrolę.

– Nigdy nie tracę kontroli – przypomniałam jej.

– I to jest właśnie twój problem, skarbie! – krzyknęła tak głośno, że aż podskoczyłam. – Nie bywasz spontaniczna. Wszystko masz zawsze zaplanowane, nawet godziny wypróżniania. – Zasłoniła mi ręką usta, gdy spróbowałam zaprotestować. Bzdura! Fizjologii nie da się zaplanować. – Kiedy coś idzie nie tak, nie dajesz sobie rady z sytuacją, bo umiesz tylko to, co jest w scenariuszu.

Puściła mnie. Przepraszam, czy moja własna matka powiedziała mi właśnie, że jestem sztywna? Przecież ja tyle razy byłam w swoim życiu spontaniczna.

Jestem jednym wielkim spontanem!

– Ale nie rozumiesz, że mój scenariusz to dla nas szansa na normalne życie? – Miałam ochotę wstać, ale się powstrzymałam. Jeślibym to zrobiła, nakręciłabym się jeszcze bardziej, a to nam niepotrzebne. I tak już gryzłam się w język. – Naprawdę chciałabym się nie martwić i nie musieć układać kolejnych planów.

Zamówić czasem pizzę na obiad. Kupić wreszcie nową torebkę, a nie smarować starą pastą do butów, żeby ukryć przetarcia!

Zamknęłam się, kiedy dostrzegłam w jej oczach smutek. Przeżywała wszystko równie mocno jak ja; nie było jej to obojętne, a buty kupiła, ponieważ musiała. Czasami po prostu jej optymizm działał na mnie jak płachta na byka. Słuchanie w kółko, że wszystko się ułoży. Czemu wciąż się nie układa? Jak długo będziemy jeszcze czekać?

– Przepraszam… – szepnęłam.

– Och, daj spokój. – Mama szybko przetarła oczy i się podniosła. – Zrobiłam spaghetti. Idziesz?

Oczywiście, że za nią poszłam. I to z myślą, że jestem nie tylko sztywna, ale również niereformowalna.

Jednak czy żądałam od życia aż tak wiele? Czy byłam jedyną osobą na tym świecie, dla której liczył się sukces zawodowy? Oczywiście, że nie. Ludzka egzystencja to nieustający wyścig szczurów, w którym bierzemy udział niezależnie od tego, czy się na niego zapiszemy, czy nie. Czasem po prostu nie zdajemy sobie z tego sprawy. A ja miałam już po dziurki w nosie wiecznego zaciskania pasa. Odmawiania sobie wakacji, wielokrotnego przeliczania budżetu przed zakupem kilku używanych książek.

Mama ponad dekadę temu spełniła swoje marzenie i otworzyła wegańską restaurację. Żadna z nas nie je mięsa, ona przy tym po mistrzowsku gotuje, więc poczułyśmy, że karmienie ludzi roślinami to coś dla nas. Znalazłyśmy lokal, mama wzięła kredyt, był remont, były wielkie plany i marzenia… Ale nie przewidziałyśmy tego, że marketing nie jest naszą mocną stroną. Nie umiałyśmy dotrzeć do klientów. Ani czternastoletnia ja, ani mama-kucharka.

Wtedy po raz pierwszy znalazłyśmy się na skraju bankructwa. Chodziłam do ostatniej klasy gimnazjum i zaczęłam wspomagać mamę dorabianiem to tu, to tam. W pierwszej klasie liceum pracowałam codziennie po szkole, żeby dołożyć do domowego budżetu. W tamtym momencie obiecałam sobie, że po studiach znajdę robotę marzeń, dzięki której już nigdy nie będę się zamartwiać o wydane pieniądze. Na szczęście restauracja mamy przetrwała, chociaż raz funkcjonowała lepiej, a raz gorzej.

Ale ostatnio znów podupadła, więc rosły nam długi. Najpierw pandemia, potem ogromne podwyżki cen artykułów, mediów, kryzys na świecie i cieńsze portfele klientów. Wszystko to składało się na napięcie, kolejne głupie błędy, strach przed bankructwem. Ludzie znów przestali przychodzić. Nawet stali klienci zaglądali rzadziej niż kiedyś.

Nie umiałam pomóc. Kiedy myślałam o Adeline, pomysły same wskakiwały mi do głowy. Na myśl o Warzywniaku dostawałam mdłości. Mama nie lubiła unowocześnień, podchodziła do nich z nieufnością, wolała skupiać się na kuchni, a ja nie miałam sił i czasu panować nad wszystkim w pojedynkę. Musiałam pracować, skończyć szkołę. Zaniedbałyśmy więc plany promocyjne, konta na platformach społecznościowych… Nawalałam na całej linii jako marketerka… i jako córka.

Dlatego potrzebowałam dobrze płatnej pracy, i to natychmiast. Plan na to obmyśliłam jeden i, jak widać, nie wypalił. Nie opracowałam zapasowego, gdyż obawiałam się, że poświęcanie uwagi na Plan B osłabi Plan A. Cóż, kto by się spodziewał, że Plan A osłabi mnie?

Nie pozostało nic innego, jak zacząć intensywnie myśleć nad nowym rozwiązaniem. Co jutro? Pojutrze? Powinnam nazajutrz iść pomóc w restauracji czy jednak znaleźć coś, co faktycznie przyniesie nam jakieś pieniądze? Usiadłam przy biurku i spróbowałam zapanować nad drżącą wargą. Przez moment wierzyłam, że będę mogła pewnym krokiem ruszyć dalej, prosto ku świetlanej przyszłości. Tak właśnie kończy się dzielenie skóry na niedźwiedziu. Wymuszonym Planem B.

Spadłam z krzesła na dźwięk telefonu. Edyta Geppert wydarła z siebie refren o róży i cierniu, a ja upomniałam się w duchu, żeby zmienić ten dzwonek, bo ludzie dziwnie na mnie patrzą, gdy rozbrzmiewa w zatłoczonym autobusie. Łypnęłam na zegar wiszący na ścianie. Za dziesięć dwudziesta pierwsza. Jaki telemarketer pragnął zostać zmiażdżony w drobny pył o tej godzinie?

Odebrałam, gotowa na atak, ale momentalnie zamilkłam. Później chyba coś mówiłam. Tak mi się wydaje. Musiałam coś z siebie wydukać.

Z telefonem w ręku ruszyłam do salonu, w którym mama medytowała wśród rozpalonych świec i kadzideł. Biała szałwia podrażniła mój nos.

– Mamo… – szepnęłam, by nie wyrwać jej zbyt gwałtownie z medytacji.

Otworzyła oczy i ze zrelaksowaną miną czekała na to, co miałam jej do powiedzenia.

– Dzwonili… – Złapałam szybko oddech. – Dzwonili z Adeline. Chcą, żebym od poniedziałku zaczęła pracę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: