Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Lalkarz. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
10 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lalkarz. Tom 1 - ebook

Podchodzę do łóżka i pochylam się. Zapach staje się mocniejszy. W tej samej chwili pierwsze symptomy dają o sobie znać. Serce wali jak młot kowalski, zasycha mi w ustach, a ręce drżą. Jest coraz gorzej.

Kari Sorjonen, komisarz elitarnej jednostki policji w Helsinkach, nie lubi trupów. Z każdą sprawą coraz trudniej przychodzi mu panowanie nad sobą, kiedy patrzy na ciało zmarłej osoby. I choć obdarzony jest genialnym instynktem do wykrywania zbrodni, potrzebuje odmiany.

Wraz z dochodzącą do siebie po ciężkiej chorobie żoną oraz nastoletnią córką przeprowadzają się do Lappeenranta, miejscowości malowniczo położonej na Pojezierzu Fińskim, przy granicy rosyjskiej. W ich marzenia o idyllicznym krajobrazie i wolniejszym życiu szybko jednak wkrada się brutalna rzeczywistość. Młoda dziewczyna śmiertelnie odurzona lekami nasennymi, sprzedawca samochodów zastrzelony w pokoju o wygłuszonych ścianach – zło na prowincji jest równie namacalne jak w dużym mieście, a porządni obywatele potrafią skrywać niewyobrażalne wręcz tajemnice. Czy Sorjonen zechce ponownie stawić czoło swoim lękom? Czy zdoła powstrzymać falę zbrodni zanim sięgnie ona jego własnej rodziny?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7705-3
Rozmiar pliku: 887 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Pro­log

Mar­twa dziew­czynka leży w swoim łóżku, ubrana w pidżamę.

Tak ją uło­żono. Włosy sta­ran­nie ucze­sane, ręce skrzy­żo­wane na piersi. W pokoju jest duszno i mrocz­nie, zasłony są zacią­gnięte. Uno­sząca się w powie­trzu woń nie pasuje do pokoju dziecka, coś pach­nie słod­kawo i ostro. Wszyst­kie moje zmy­sły krzy­czą, bym wyco­fał się z pomiesz­cze­nia, ale to nie wcho­dzi w grę. Ucieczka ozna­cza­łaby dla mnie koniec kariery zawo­do­wej.

Pod­cho­dzę do łóżka i pochy­lam się. Zapach staje się moc­niej­szy. W tej samej chwili pierw­sze symp­tomy dają o sobie znać, na to cze­ka­łem. Serce wali mi jak młot kowal­ski, zasy­cha w ustach, a ręce drżą. Jest coraz gorzej. Jeżeli mam szczę­ście, nikt aku­rat nie patrzy i ujdzie mi to pła­zem.

Przy­my­kam na chwilę oczy.

W ciągu ostat­nich mie­sięcy zaczą­łem myśleć, że zde­rze­nie z naj­brzyd­szą stroną ludz­kiej natury jest jak eks­po­zy­cja na pro­mie­nio­wa­nie radio­ak­tywne. Pod­czas służby dosta­łem już taką jego dawkę, że skutki zaczy­nają być widoczne. Po każ­dym napro­mie­nio­wa­niu staję się tro­chę słab­szy, wypruty z uczuć. Coraz czę­ściej mam wra­że­nie, że poświę­cam się na próżno. Świat zmie­rza w stronę pogłę­bia­ją­cej się z każdą chwilą ciem­no­ści, a moje dzia­ła­nia nie mają na to żad­nego wpływu.

Naj­gor­sze, że poświę­cam nie tylko sie­bie, ale i rodzinę.

Prze­ły­kam to i patrzę na dziew­czynkę bez sen­ty­mentu, bez emo­cji. Pul­sują we mnie szcze­góły. Wnio­ski nasu­wają mi się same.

_Oczy zaszyte kor­don­kiem, podob­nie usta. Na bla­dej skó­rze odci­nają się czarne uko­śne szwy. Świetna robota, jakby maszyną. Wła­ści­wie nie widać krwi. Dla­czego? Może zszy­wane obszary znie­czu­lono? To zapo­biega krwo­to­kom. Sprawca jest naj­wy­raź­niej psy­cho­patą, ale posiada wie­dzę medyczną. Pie­lę­gniarka? Lekarz?_

Patrzę na uszy dziew­czynki. Zatkano je woskiem, w który wbito gwoź­dzie. Widok jest zatrwa­ża­jący. Wszystko, co zro­biono temu dziecku, jest neu­ro­tycz­nie sta­ranne, pedan­tyczne. W pew­nym sen­sie jest w tym miłość – cał­ko­wi­cie pozba­wiona sensu.

Teraz dozna­nia ata­kują mnie z pełną siłą, moc­niej niż kie­dy­kol­wiek. Muszę się o coś oprzeć. Czuję się nie­swojo, jak­bym miał spaść w bez­denną czerń. Muszę wstać. Paroma nie­pew­nymi kro­kami pod­cho­dzę do wąskiego okna i otwie­ram je. Ktoś pyta, czy wszystko w porządku. Głos docho­dzi z oddali, jakby spod powierzchni wody. Przy­trzy­muję się ramy okna i wcią­gam do płuc rześ­kie powie­trze.

Tracę poczu­cie czasu. Może minęła minuta, może pięć. Powoli atak mija i wra­cam do rze­czy­wi­sto­ści. Po pokoju kręcą się moi kole­dzy i mun­du­rowi. Pytają mnie, czego szu­kać. Dom już prze­trzą­śnięto. Każę wszyst­kim iść do dia­bła i mi nie prze­szka­dzać. Pomiesz­cze­nie szybko pusto­szeje.

Sytu­acja wygląda nastę­pu­jąco: z ojcem dziew­czynki już się skon­tak­to­wano, nie jest podej­rzany. Jej matka nato­miast znik­nęła, to ona mogła być sprawcą. Nie wie­rzę w to ani przez chwilę, taki spo­sób myśle­nia to leni­stwo. Nic w jej prze­szło­ści ani w zacho­wa­niu z ostat­nich dni nie wska­zuje na jej winę.

Ocie­ram z czoła zimny pot, pod­cho­dzę z powro­tem do łóżka i obser­wuję.

_Na biurku stoi zdję­cie rodzi­ców z córką. Matka ma brą­zowe włosy i nie­bie­skie oczy, podob­nie ojciec. Córka ma brą­zowe oczy i blond włosy. Adop­cja? Nad łóż­kiem wiszą rysunki. Do ich przy­cze­pie­nia zużyto dużo taśmy i przy­le­piono je krzywo. To dziew­czynka je powie­siła. Naj­now­szy rysu­nek jest przy­kle­jony na wierz­chu pozo­sta­łych, uśmie­cha się na nim jakaś blon­dynka. Stoi w małym pokoju na końcu dłu­gich scho­dów. W pokoju jest okno i łóżko._

Po raz ostatni spo­glą­dam na dziew­czynkę. Nie widzi, nie sły­szy, nie mówi. Olśnie­nie.

Idę do drzwi i roz­ka­zuję mun­du­ro­wemu udać się na strych. Sły­chać skrzyp. Krzy­czą, że na pod­da­szu jest pusto. Każę im szu­kać dalej. Coś tam musi być, wiem o tym. Klną, a potem zabie­rają się do prze­su­wa­nia mebli, opu­ki­wa­nia ścian i omia­ta­nia pomiesz­cze­nia latar­kami.

Pod­czas gdy oni się męczą, jesz­cze raz powta­rzam fakty. Z każdą chwilą utwier­dzam się w swoim prze­ko­na­niu.

To matka ją zabiła.

Nie ta ze zdję­cia, tylko ta bio­lo­giczna, blon­dynka. _Au pair_. Chciała być bli­sko niej, ale nie potra­fiła zataić prawdy przed wła­snym dziec­kiem. To nia­nia jest matką. Ale córka nie może tego zdra­dzić. Matka jest na­dal w budynku, nie mogła tak zosta­wić córki. Prze­cież kocha ją – na swój chory spo­sób – ponad wszystko inne.

Poświę­ciła wła­sne dziecko.

Ta myśl zako­rze­nia się w moim umy­śle i już się jej nie pozbędę.

W tej samej chwili z pod­da­sza dobie­gają głosy. Stu­ka­nie nagle ustaje. Za to głosy mówią z nara­sta­ją­cym oży­wie­niem, na bocz­nym stryszku coś zna­le­ziono. Kogoś. Coraz wię­cej mun­du­ro­wych wdziera się na górę. Odgłosy aresz­to­wa­nia: bieg, szum, ostrze­że­nia, mro­żące krew w żyłach wycie kobiety.

Na koniec cisza.ROZDZIAŁ 1

1

Przy drzwiach na oddział trzeba się zatrzy­mać. Są jak brama do innego świata, w któ­rym wszystko jest trud­niej­sze. Cho­dze­nie, mówie­nie, oddy­cha­nie. Na wszyst­kim spo­czywa cię­żar. Przy­ci­ska do ziemi, nie­ła­two trzy­mać tu pro­sto głowę.

Na szy­bie wiszą zna­jome kartki: godziny wizyt, przy­po­mnie­nie o obo­wiązku dezyn­fek­cji rąk, ostrze­że­nie o epi­de­mii grypy żołąd­ko­wej. Poza tym ktoś przy­piął kartkę z dwoma czer­wo­nymi świą­tecz­nymi skrza­tami.

_Zagięte rogi, ciemny kolor, na kar­to­nie ślady po taśmie i nie­bie­skiej naklejce. Wycięta na początku tej dekady. Tępymi nożycz­kami. Nie­jedno miej­sce już widziała. Zna­la­zła się nawet w pobliżu świecy – czapka jed­nego ze skrza­tów nosi ślady ste­aryny._

Gram na czas, wstyd się przy­znać.

– Cześć – mówi ktoś za ple­cami.

To zna­joma pie­lę­gniarka idzie na oddział. Otwiera drzwi i przy­trzy­muje je dla mnie.

– Dzię­kuję – odpo­wia­dam. – Fajne skrzaty.

– Tutaj też nastają święta – śmieje się na odchod­nym.

Kiwam głową i pod­sta­wiam ręce pod pompkę do dezyn­fek­cji. Wcie­ram śro­dek w dło­nie i ruszam dłu­gim kory­ta­rzem, od któ­rego odcho­dzą drzwi do sal pacjen­tów. Ude­rza mnie zna­jomy, zimny zapach kli­ma­ty­za­cji. Mie­sza się ze środ­kiem do czysz­cze­nia i szpi­tal­nym jedze­niem, lekami i lino­leum. Za nimi, gdzieś w głębi jest jesz­cze coś ludz­kiego, co świad­czy o tym, że za ponu­me­ro­wa­nymi drzwiami znaj­dują się ludzie.

Z prze­ciwka idą dwie pie­lę­gniarki w czer­wo­nych czap­kach. Sta­ram się do nich uśmiech­nąć, ale rezul­tat nie jest zbyt prze­ko­nu­jący. Docie­ram pod salę numer dwa­na­ście, w któ­rej jest Pau­liina.

Ostroż­nie otwie­ram cięż­kie drzwi i wcho­dzę do środka. W małym przed­po­koju pom­puję jesz­cze na ręce tro­chę płynu do dezyn­fek­cji, cho­ciaż stary nawet nie zdą­żył wyschnąć. W pokoju panuje wieczny, zie­lon­kawy mrok. Słońce ni­gdy tu nie dociera, żalu­zje nie­mal cał­kiem blo­kują dostęp świa­tłu dzien­nemu.

Spo­strze­gam Janinę. Sie­dzi na krze­śle w pół­śnie, owi­nięta w nie­bie­ską szpi­talną płachtę.

– Na­dal tu jesteś – dzi­wię się.

Janina otrząsa się, pod­nosi palec do ust i szep­cze:

– Mama śpi.

– O kur­czę – szep­czę w odpo­wie­dzi – sorry.

Pau­liina poru­sza się i pró­buje odkaszl­nąć. Pod­cho­dzę do łóżka. Na policz­kach czuję pełne wyrzutu spoj­rze­nie Janiny.

– Jesz­cze przez wiele dni będzie osła­biona – mówi. – To nor­malne. Roz­ma­wia­łam z pie­lę­gniarką.

– To była skom­pli­ko­wana ope­ra­cja. Długa nar­koza.

Patrzę na Pau­liinę. Na­dal ma spuch­niętą twarz, ale zde­cy­do­wa­nie mniej niż w pierw­szych dniach po ope­ra­cji. Już nie wygląda tak obco. Jej głowę oplata cia­sny opa­tru­nek, a do wierz­chu dłoni przy­cze­piona jest rurka. W tej chwili pły­nie przez nią tylko sól fizjo­lo­giczna, prze­rwa w lekach.

Pau­liina otwiera oczy i patrzy na mnie.

– Cześć – chrypi. – Wpu­ścili cię.

Chciał­bym uści­snąć jej dłoń, ale boję się dotknąć igły. Drugą rękę ma scho­waną pod koł­drą. Po chwili zasta­no­wie­nia ści­skam łydkę ople­cioną w prze­ciw­za­krze­pową szpi­talną skar­petę. Potem odwra­cam się i mówię do Janiny:

– Może pój­dziesz się przejść. Mogła­byś zejść do auto­matu po lemo­niadę.

– Dla cie­bie?

– Dla cie­bie.

Janina nie chce, mówi, że przed chwilą wypiła her­batę w kuchni. Zdra­dzam, że to tylko pre­tekst. Chciał­bym przez chwilę pobyć z wła­sną żoną sam na sam.

– Kiep­ski pre­tekst – wzdy­cha i wstaje z krze­sła.

Zatrzy­muje się przede mną i wyciąga do mnie rękę. Nie wiem, co ma zna­czyć ten gest. Klasz­czę w jej dłoń.

– Co to było?

– Piątka.

Janina kręci głową.

– Cza­sem się zasta­na­wiam, jakim cudem jesz­cze cię nie wywa­lili z tej kry­mi­nal­nej. Prze­cież nie chcia­łam piątki, tylko pie­nią­dze do auto­matu.

Wycią­gam z kie­szeni parę monet i daję jej.

Pau­liina czeka, aż drzwi zamkną się za Janiną.

– Czy coś się stało? – pyta z tro­ską.

Teraz muszę to powie­dzieć, nade­szła wła­ściwa chwila. Mówie­nie o tym jest jed­nak trud­niej­sze, niż przy­pusz­cza­łem. Czuję, jak moje spoj­rze­nie męt­nieje, a zatro­ska­nie na twa­rzy Pau­liiny rośnie. Przy­cią­gam do łóżka krze­sło i sia­dam. Sta­ram się mówić bez­tro­sko, ale w wyle­wa­ją­cych się ze mnie sło­wach jest gęsto od emo­cji.

– Czy Janina zgo­dzi­łaby się na prze­pro­wadzkę z nami?

– Dokąd?

– Daleko.

Pau­liina patrzy na mnie długo. Mru­gam prędko oczami.

– Strasz­nie suche tu powie­trze – mówię i pró­buję się uśmiech­nąć.

Pau­liina chyba zaczyna coś rozu­mieć.

– To ty zna­la­złeś tę dziew­czynkę.

To stwier­dze­nie, nie pyta­nie. Pau­liina jest dobra, lep­sza niż wielu moich kole­gów.

Coraz uważ­niej mi się przy­gląda.

– Znów nie chcesz mówić. Mógł­byś wię­cej opo­wia­dać o swo­jej pracy, dobrze by ci to zro­biło.

– Kiedy nie mam nic do powie­dze­nia.

– Nie martw się, wytrzyma – mówi Pau­liina i wska­zuje ręką na głowę. – Ty też mnie w tym wspie­ra­łeś.

Roz­mowa zmie­rza w złą stronę. Pró­buję skie­ro­wać ją na wła­ściwe tory.

– Zna­leź­li­śmy sprawcę, zwy­kły dzień. To co z tą prze­pro­wadzką?

– A co by miało być?

No to teraz. Zaczy­nam wymie­niać powody. W gło­wie mam wszystko jasno poukła­dane już od dłuż­szego czasu, ale kiedy wymie­niam je Pau­lii­nie, brzmi to nie­zgrab­nie. Moje argu­menty są nie­spójne, nie­pewne, cho­ciaż ni­gdy nie czu­łem się o niczym bar­dziej prze­ko­nany.

– Nie cho­dzi tylko o twoją rekon­wa­le­scen­cję – tłu­ma­czę się – tylko o nas wszyst­kich. O mnie, o Janinę, o cie­bie, o naszą rodzinę. Mógł­bym wam poświę­cić wię­cej czasu. Gdzie indziej praca byłaby… No nie wiem, mniej szar­pana. Spo­koj­niej­sza. Może.

Pau­liina mil­czy, ale jej spoj­rze­nie napeł­nia mnie odwagą, jest w nim tro­chę cie­pła. Zro­zu­mie­nia.

– Myśla­łem o twoim daw­nym domu rodzin­nym – mówię. – Nie jest w takim złym sta­nie.

Dłoń Pau­liiny ląduje na mojej. Orien­tuję się, że przez cały czas ści­skam ramę łóżka, bar­dzo mocno. Luzuję chwyt.

W kąci­kach oczu ma łzy. Zdą­ży­łem to zauwa­żyć, zanim je otarła.

– Strasz­nie suche tu powie­trze – odpo­wiada i uśmie­cha się. Po raz pierw­szy od dawna.ROZDZIAŁ 2

2

Od Luumäki delek­tuję się kra­jo­bra­zem. Świeci słońce, równa, świeżo wyas­fal­to­wana nawierzch­nia kra­jo­wej szóstki szumi pod kołami.

Czuję się lekko, jak w dzie­ciń­stwie, kiedy zaczy­nały się waka­cje. Przede mną nowy etap życia, wydaje mi się, że z każ­dym kilo­me­trem zrzu­cam z sie­bie cały cię­żar. Nie pamię­tam, kiedy tak dobrze się czu­łem. Na pewno nie przez ostat­nie lata, może nawet dekadę. Bez wąt­pie­nia nie od czasu cho­roby Pau­liiny. Spo­glą­dam na nią. Ład­nie jej w tych krót­kich wło­sach, wygląda mło­dziej. Rekon­wa­le­scen­cja roz­po­częła się obie­cu­jąco.

– Spójrz­cie na te lasy – zachwy­cam się. – Mia­łoby się ochotę w nich znik­nąć.

Janina uśmie­cha się na tyl­nym sie­dze­niu.

– Wła­śnie tak myślą moi kum­ple. Zni­kam w karel­skich lasach.

– Po matu­rze możesz wró­cić do Hel­si­nek.

– O ile nie pożre mnie wcze­śniej niedź­wiedź. Albo roso­mak.

Cho­ciaż Janina się skarży, w jej gło­sie sły­chać roz­ba­wie­nie. Tro­chę drwiny nie zaszko­dzi. Odkąd wysłu­chała naszego uza­sad­nie­nia, w ogóle nie zapro­te­sto­wała, ani razu. Bar­dzo mnie to zasko­czyło, byłem przy­go­to­wany na ostrą walkę.

Po lewej lśni woda. Napawa mnie to coraz więk­szą rado­ścią.

– Jezioro Saimaa!

Pau­liina spo­gląda w jego kie­runku i spo­koj­nie oznaj­mia:

– To Kivijärvi. Saimaa będzie póź­niej.

Przy­cho­dzi mi do głowy pewien pomysł. Że też wcze­śniej na to nie wpa­dłem.

– Prze­cież ty nas możesz opro­wa­dzić po mie­ście – pro­po­nuję. – Zro­bimy wycieczkę. Poka­żesz nam nawie­dzone domy, fajne miej­sca do pły­wa­nia i naj­lep­sze budki z hot dogami. I takie tam.

Pau­liina wygląda na zasko­czoną. Kiedy jej matka jesz­cze żyła, jeź­dzi­li­śmy do niej kilka razy w roku.

– Prze­cież ty to wszystko znasz – mówi.

– Ale nie jako mia­sto do życia.

– Niech będzie – zga­dza się Pau­liina. Po chwili dodaje: – W grun­cie rze­czy jesz­cze w szkole byłam prze­wod­ni­kiem. W waka­cje.

Janina się oży­wia, pochyla się do przodu:

– Ni­gdy o tym nie sły­sza­łam.

– Mama ma tam pew­nie jesz­cze wysoko posta­wio­nych zna­jo­mych – mówię. – Może i tobie zała­twi pracę.

Pau­liina nie komen­tuje tego, spo­gląda na kra­jo­braz. Chyba się tro­chę zaga­lo­po­wa­łem. Rekon­wa­le­scen­cja trwa.

– Oczy­wi­ście nie ma pośpie­chu – dodaję. – Przed nami całe lato. Powo­lutku się zado­mo­wimy.

– Jutro zaczy­nasz pracę.

– No to wy powo­lutku się zado­mo­wi­cie.

– Musimy roz­pa­ko­wać sto kar­to­nów.

Spo­glą­dam na Pau­liinę. Ona spo­gląda na mnie i się uśmie­cha. Wszystko w porządku.

– Dobrze wie­dzieć – wzdy­cha Janina, macha­jąc na dro­go­wskaz z napi­sem LOT­NI­SKO – że w razie potrzeby można się stąd szybko wydo­stać.

Zaraz za zjaz­dem na lot­ni­sko poja­wia się ogromny bil­l­bo­ard.

„Lap­pe­en­ranta – mia­sto dobrych ludzi”.

Śmieję się na cały głos. Jak dotąd wszystko dobrze.ROZDZIAŁ 3

3

Nastał wie­czór, słońce chy­liło się ku rosyj­skim lasom igla­stym. Ściany budynku na przej­ściu gra­nicz­nym oświe­tlało słabe, czer­wo­nawe świa­tło.

W Nuija­mie nie było tłoku.

Ciemny mini­van prze­je­chał przez gra­nicę celną z Fin­lan­dią, przy­spie­szył i włą­czył się do ruchu. Z obu stron samo­chód zdo­biły nalepki „Esa­car”. Esa Kupa­ri­nen, wła­ści­ciel salonu samo­cho­do­wego, był misio­wa­tym, nieco nie­zgrab­nym męż­czy­zną. W gór­nym lusterku zer­k­nął na sie­dzącą z tyłu brą­zo­wo­włosą nasto­latkę. Ze znu­dzoną miną obser­wo­wała świat za szybą. Było cicho. Już od dawna, od Wyborga.

Po raz kolejny Esa poczuł na karku nie­na­wiść i podejrz­li­wość, którą darzyła go pasa­żerka. Zawsze mu to prze­szka­dzało. A prze­cież dla prze­wo­żo­nych dziew­czy­nek chciał zawsze dobrze, w ten spo­sób im poma­gał. Ludzki try­bik w maszy­nie. Znał swoje zada­nie na tyle dobrze, by mieć co do tego pew­ność. Tylko jakoś nikt nie zda­wał się tego rozu­mieć, a Esa nie potra­fił tego tym dziew­czyn­kom wytłu­ma­czyć. Mię­dzy nim a pasa­żerkami ist­niała bariera. Wszyst­kie próby roz­mowy odbi­jały się od lodo­wa­tego pan­ce­rza ochron­nego. Naj­więk­szą prze­szkodę sta­no­wiła bariera języ­kowa, ale w przy­padku Katii było ina­czej: oprócz rosyj­skiego znała jesz­cze fiń­ski, ale to i tak nic nie poma­gało. Jej matka miała fiń­skie korze­nie. Zdo­by­cie tej szcząt­ko­wej infor­ma­cji kosz­to­wało Esę wiele czasu i zachodu.

Cisza dzia­łała mu na nerwy. Był przy­zwy­cza­jony do roz­mowy.

– Słu­chaj, Katia – ode­zwał się. – Czy mówi­łem ci, że jesteś bar­dzo podobna do mojej córki? Tylko tro­chę star­sza.

Spoj­rze­nia Katii i Esy spo­tkały się w lusterku.

– Za każ­dym razem.

Esa poczuł się ura­żony. Zna­jome, cięż­kie uczu­cie spły­nęło na dno żołądka. Mie­szanka zmę­cze­nia, nie­czu­ło­ści i nie­po­wstrzy­ma­nej zło­ści, może także żalu. Coś w pod­świa­do­mo­ści wysy­łało mu ostrze­gaw­cze sygnały, kiedy zapro­po­no­wano mu te zle­ce­nia. Wtedy nie znał jesz­cze szcze­gó­łów, ale tajem­ni­czość i bez­wa­run­kowy, groź­nie brzmiący nakaz mil­cze­nia nie zapo­wia­dały niczego dobrego.

Teraz Esa wie­dział znacz­nie wię­cej. Wiele razy życzył sobie, żeby ni­gdy nie dowie­dział się tego wszyst­kiego.

Potrzą­snął głową ze zgry­zoty. Zaczy­nało mu to już wcho­dzić w krew. Nawet w domu zaczęto się nie­po­koić: pod­czas kola­cji Liisa bła­gała, żeby Esa wresz­cie opo­wie­dział, co go drę­czy, zamiast w mil­cze­niu zapy­chać sobie usta jedze­niem. To prze­cież musiało być coś poważ­nego, skoro krę­cił głową jak głupi.

Esa sku­pił się na dobrych stro­nach zle­ce­nia, w końcu to dla­tego je przy­jął. Naj­waż­niej­sze były oczy­wi­ście pie­nią­dze. Za prze­jazdy pła­cono hoj­nie, gotówką, bez zbęd­nej księ­go­wo­ści. Pliki bank­no­tów ukryte w sie­dzi­bie firmy od roku łatały dziury w rodzin­nym budże­cie. Teraz co prawda zaczy­nało wyglą­dać na to, że nawet one nie wystar­czą. Nastały trudne czasy.

W tunelu ciem­nych myśli poja­wiało się tylko jedno świa­tełko: Roosa. Na myśl o córce natych­miast popra­wiał mu się humor, prze­sta­wał uża­lać się nad sobą. Robił wszystko dla jej dobra. Dla niej gotów był na wszystko, no pra­wie.

Im dokład­niej Esa się nad tym zasta­na­wiał, tym lepiej rozu­miał, że pomaga też innym dzie­ciom, tym, które prze­wozi. Prze­cież to tylko dzieci, nie­któ­rzy z pasa­że­rów byli tak mło­dzi, że Esie nie­mal serce pękało. Gdyby to nie on zgo­dził się na prze­wozy, może robiłby to jakiś potwór.

Esa wziął głę­boki oddech. Potem wyjął ze schowka kopertę i podał ją dziew­czy­nie mię­dzy sie­dze­niami. Katia wzięła ją i wytrzą­snęła z niej tabletkę. Nic innego w środku już nie było.

Katia zła­pała tabletkę w dwa palce i przyj­rzała się jej.

Taka sama jak wcze­śniej: mała, biała, na wierz­chu dwie litery i numer. Wszyst­kim dziew­czy­nom takie dawali, tak mówił Esa. Lek otę­piał umysł, powieki sta­wały się cięż­kie jak ołów, jed­no­cze­śnie czło­wiek się uspo­ka­jał. Zmar­twie­nia i strach zni­kały w mięk­kiej mgle.

Katia zamy­śliła się, jej ciemne oczy nabrały poważ­nego wyrazu. Choć był to już jej czwarty wyjazd, na­dal nie podo­bała jej się cała orga­ni­za­cja. Wszystko znaj­do­wało się w rękach innych, ona nie miała na nic żad­nego wpływu. Trak­to­wano ją jak bez­wolny ładu­nek. To nie było przy­jemne uczu­cie.

Spró­bo­wała się uspo­koić, ukła­da­jąc w gło­wie pro­gram wie­czoru. Wszyst­kie wyjazdy zda­wały się prze­strze­gać tego samego porządku i ta prze­wi­dy­wal­ność wcale jej nie pocie­szała. Nie bała się bólu, zresztą dużo go nie odczu­wała. Naj­gor­sze oka­zało się cze­ka­nie. A potem uczu­cie, że już po wszyst­kim. Żad­nej ulgi, że prze­żyła, ani rado­ści z zaro­bio­nych pie­nię­dzy. Znaj­do­wała się na wiel­kim pust­ko­wiu, posęp­nym i dziw­nym. Uczu­cie wyob­co­wa­nia trwało wiele dni, a towa­rzy­szący mu ból głowy nie popra­wiał sytu­acji ani na jotę.

Katia wola­łaby, żeby był tam tylko Matias. Parę razy roz­ma­wiali, tro­chę się już poznali. Matias, młody i bez­po­średni, w prze­ci­wień­stwie do Esy nie sta­rał się za bar­dzo.

Obecny przy dru­gim zle­ce­niu męż­czy­zna wzbu­dził jej strach, trzy­mał się z boku i cały czas uwa­żał, żeby Katia nie mogła mu się za dobrze przyj­rzeć. Ale i tak czuła jego obec­ność. Pro­mie­nio­wała z niego niema, nie­ludzka groza, jak u zjawy z kosz­maru. Matias też się go oba­wiał, wyraź­nie mu usłu­gi­wał i nad­ska­ki­wał. Zapewne męż­czy­zna trzy­mał Matiasa w gar­ści.

Esa spoj­rzał nie­cier­pli­wie na Katię w lusterku.

– No łykaj. Jesz­cze zdąży zadzia­łać.

Ock­nęła się. Na­dal trzy­mała tabletkę w pal­cach.

– Ile ma lat? – spy­tała.

– Kto?

– Twoja córka, Roosa.

– Dzie­sięć, a teraz, bła­gam, weź to lekar­stwo.

Samo­chód minął wybu­do­wany nad brze­giem Saimy główny budy­nek ośrodka wypo­czyn­ko­wego i skrę­cił w wąską dróżkę pro­wa­dzącą do domku let­ni­sko­wego. Świa­tła omia­tały piasz­czy­stą nawierzch­nię i zwi­sa­jące nad nią gałę­zie. Za ostat­nim zakrę­tem widać było zgrabny domek z bali wznie­siony kilka lat temu. Przy drzwiach przy­cze­piono oświe­tloną tabliczkę z nume­rem sześć­dzie­siąt sześć.

Esa zatrzy­mał się i spoj­rzał na tylne sie­dze­nie. Katia chyba drze­mała.

– Jeste­śmy na miej­scu.

Nie otwie­rała oczu.

Na weran­dzie poja­wił się młody męż­czy­zna w skó­rza­nej kurtce. Esa wysiadł i poma­chał do niego ręką. Potem otwo­rzył tylne drzwi samo­chodu i ostroż­nie potrzą­snął Katię za ramię. Ock­nęła się i spoj­rzała męt­nie dokoła.

– Idziemy – zako­men­de­ro­wał Esa. – Matias czeka.

Wziął Katię pod rękę i pomógł jej wysiąść.

– Naj­wy­raź­niej śro­dek już działa – powie­dział Matias.

– Połknęła go pół godziny temu – odpo­wie­dział Esa, pod­trzy­mu­jąc Katię, kiedy wcho­dziła po scho­dach.

Matias popro­wa­dził ją do środka, a Esa bez­rad­nie stał na weran­dzie. Drzwi zamknęły mu się przed nosem.

– Jadę stąd – powie­dział do sie­bie.

Katia stała dość otu­ma­niona na środku pokoju. Drzwi do jed­nej sypialni były zamknięte, do dru­giej otwarte.

– Jeste­ście dzi­siaj we dwie – wyja­śnił Matias. – Walen­tina też tu jest.

W spoj­rze­niu Katii poja­wił się błysk.

– Mogę z nią poroz­ma­wiać?

Matias pokrę­cił głową.

– Już śpi. Zaraz zaczy­namy.

Katia wyglą­dała na roz­cza­ro­waną. Nie­pew­nym kro­kiem ruszyła w stronę otwar­tych drzwi.

– Roz­bierz się spo­koj­nie – oznaj­mił Matias. – Powiedz, kiedy będę mógł wejść.

W sypialni znaj­do­wały się fotel i łoże mał­żeń­skie przy­ozdo­bione różo­wym bal­da­chi­mem, niczym w kom­na­cie księż­niczki. Na nic wię­cej nie było już miej­sca. Katia przy­sia­dła na kra­wę­dzi łóżka i ścią­gnęła buty. Usta­wiła je rów­niutko jeden obok dru­giego pod fote­lem. Na mebel rzu­ciła spodnie, bluzę, sta­nik i majtki. Kiedy przyj­rzała się ster­cie ubrań, jej nastrój zaczął się pogar­szać. Pode­szła do fotela i scho­wała bie­li­znę pod spodniami.

Potem spoj­rzała w stronę zamknię­tych drzwi i wśli­zgnęła się pod koł­drę. Upew­niw­szy się, że cała jest przy­kryta różową satyną, krzyk­nęła:

– Możesz wejść.

Matias wszedł do pokoju, trzy­ma­jąc w ręce małe skó­rzane etui. Pod­szedł do Katii i wyjął wąską strzy­kawkę z długą igłą, zdjął z niej pla­sti­kową nasadkę i napeł­nił lekar­stwem z małej bute­leczki. Dzia­łał spo­koj­nie, ruty­nowo.

– Teraz podaj mi rękę.

Katia cho­wała się pod koł­drą.

– Nie byłoby mnie tutaj – wymru­czała – gdyby Walen­tina mi o tym nie powie­działa. Że to…

Nie chciała dokoń­czyć zda­nia.

– Łatwe pie­nią­dze – powie­dział Matias. – Nie ma się czego wsty­dzić. Wszystko, co fajne, kosz­tuje.

Spoj­rzał nie­cier­pli­wie na Katię.

– No daj tę łapkę. Zaraz zaśniesz.

Katia nie była jed­nak gotowa.

– Dla­czego to robisz? – spy­tała ze stra­chem.

Matias wyglą­dał na zdez­o­rien­to­wa­nego, zmru­żył oczy. Zaraz jed­nak odzy­skał pano­wa­nie nad sytu­acją.

– Też lubię te pie­nią­dze – powie­dział z uśmiesz­kiem.

Katia prze­łknęła ślinę. Następne pyta­nie było jesz­cze trud­niej­sze.

– Kim jest ten męż­czy­zna?

– Jaki męż­czy­zna?

– Ten, który tu przy­szedł za dru­gim razem.

Matias podra­pał się w czoło wyraź­nie nie­za­do­wo­lony. Katia także mil­czała. Oboje wie­dzieli, że zada­wa­nie pytań jest surowo wzbro­nione.

Minęła chwila. Od jeziora docho­dził wrzask mew.

– Wszystko w porządku? – spy­tał wresz­cie Matias.

– Jasne – odpo­wie­działa Katia i odsło­niła rękę.ROZDZIAŁ 4

4

Sala kon­fe­ren­cyjna poli­cji jest pełna osób, które życzą mi potknię­cia. Przy­go­to­wa­łem się na to, a jed­nak czuję się zasko­czony.

Pau­liina mówi, że lepiej znam się na przed­mio­tach i zwło­kach niż na żywych ludziach. Jej zda­niem bra­kuje mi anteny odbie­ra­ją­cej ludz­kie czę­sto­tli­wo­ści. Nie zga­dzam się z tym. Teraz na przy­kład nie­mal nosem czuję uprze­dze­nie kole­gów w Lap­pe­en­ran­cie. Ich rezerwa pra­wie unosi się w powie­trzu. Pierw­szy rząd krze­seł zieje pustką, nikt nie sie­dzi – wolą stać w głębi pomiesz­cze­nia wojow­ni­czo pod­parci pod boki. Sły­chać szepty i śmie­chy.

Dobrze ich rozu­miem. Zasta­na­wiają się, kim jest ten zmal­tre­to­wany facet w dżin­sach, który przy­je­chał tutaj z Hel­si­nek i ma czel­ność im opo­wia­dać o ich wła­snej pracy.

Do sali wcho­dzi Taina Hent­tu­nen, kie­row­nik nowego Wydziału Zbrodni. Staje przede mną.

– Zaczy­namy – ogła­sza. – To jest Kari Sor­jo­nen, wspar­cie z Cen­tral­nego Biura Śled­czego. Część z was już go zna.

Obraca się w moją stronę.

– Kari obie­cał, że opo­wie nam o naj­now­szych meto­dach. Zatem do rze­czy.

Taina idzie usiąść w ostat­nim rzę­dzie. Chyba nie można było mnie kró­cej przed­sta­wić. Pew­nie myśli o mnie to samo co jej załoga.

Na sali panuje cisza, wszy­scy patrzą na mnie wycze­ku­jąco. Czuję zde­ner­wo­wa­nie, pocą mi się dło­nie.

– Dzień dobry – mówię.

Kilka osób mru­czy coś na kształt powi­ta­nia.

– Cie­szę się, że udało mi się wyrwać z Hel­si­nek do mia­sta dobrych ludzi.

Roz­le­gają się poje­dyn­cze śmie­chy.

– Tutaj nawet prze­stęp­stwa są przy­jemne – rzuca ktoś spod ściany.

Znowu śmie­chy. To by było na tyle. Prze­su­wam pal­cem po touch­pa­dzie, żeby wzno­wić pracę kom­pu­tera. Pilo­tem włą­czam pro­jek­tor. Na płót­nie za moimi ple­cami poja­wia się twarz męż­czy­zny. Okrą­głe oku­lary, włosy w nie­ła­dzie, ele­gancka koszula z koł­nie­rzy­kiem, dziwny uśmiech. Janina powie­dzia­łaby o nim „nerd”.

– Daniel Tam­met – mówię. – Czy ktoś o nim sły­szał?

Naj­wy­raź­niej nikt.

– Nie szko­dzi – pocie­szam ich. – Mało kto go zna.

Tłu­ma­czę, kim jest Tam­met i co potrafi. Zna jede­na­ście języ­ków i wymy­ślił jeden nowy, dla zabawy. Wyzwano go, żeby nauczył się islandz­kiego w tydzień, i mu się udało. Po tygo­dniu sie­dział w islandz­kim pro­gra­mie roz­ryw­ko­wym i jakby ni­gdy nic kon­wer­so­wał po islandzku. Ale języki obce to nie jedyny jego talent. Jesz­cze bar­dziej zaska­ku­jące są jego zdol­no­ści w zakre­sie liczb i obli­czeń. Widzi numery jako kształty i pej­zaże. Odpo­wie­dzi jakby same z sie­bie wyła­niają się z kra­jo­bra­zów, nie musi liczyć.

– Czy ma autyzm? – pyta ktoś z publicz­no­ści.

– Lekki – odpo­wia­dam. – Na co dzień daje sobie radę raczej nor­mal­nie.

Tłu­ma­czę, że Tam­met to sawant, jest obda­rzony nie­zwy­kłą pamię­cią. Nie­stety pra­wie każdy sawant cierpi na autyzm albo inne zabu­rze­nia, czę­sto bar­dzo poważne.

– Cza­sami upo­śle­dze­nie to dar – pod­su­mo­wuję.

Publicz­ność patrzy na mnie w mil­cze­niu. W powie­trzu wisi pyta­nie. Wresz­cie wypo­wiada je sto­jący w drzwiach męż­czy­zna w uni­for­mie.

– Jaki to ma zwią­zek z nami? – pyta aro­gancko.

Taina rzuca mu ostrze­gaw­cze spoj­rze­nie.

– Dobre pyta­nie – spie­szę z odpo­wie­dzią.

Tłu­ma­czę, że Tam­met opra­co­wał tech­niki zapa­mię­ty­wa­nia, które mogą się przy­dać rów­nież tak zwa­nym nor­mal­nym ludziom.

– Także poli­cjan­tom – mówię. – Jeżeli uznać nas za nor­mal­nych.

Obie­cuję wyja­śnić, o co mi cho­dzi.

Mówię, że na moją prośbę Taina zebrała na pen­dri­vie infor­ma­cje o pra­cow­ni­kach jed­nostki. Zdję­cia, for­mu­la­rze, poda­nia, co się aku­rat tra­fiło. Po kilka doku­men­tów o każ­dym. Nie widzia­łem ich wcze­śniej. Pro­szę Tainę o potwier­dze­nie.

– O ile nie jesteś hake­rem – śmieje się i podaje mi pen­drive’a.

Wsu­wam go do portu i włą­czam pre­zen­ta­cję. Pręd­kość usta­wi­li­śmy tak, żeby każdy obraz był widoczny na ekra­nie około trzech sekund.

Na płót­nie prze­su­wają się dowody oso­bi­ste, for­mu­la­rze z danymi per­so­nal­nymi, zdję­cia ze służby i z imprez miko­łaj­ko­wych. Oglą­dam je pod odpo­wied­nim kątem. Publicz­ność szybko reaguje: foto­gra­fie komen­tują śmie­chem, wspo­mi­nają chwile zapi­sane na zdję­ciach.

Hałas prze­szka­dza. Przy­ci­skam dło­nie do uszu i zaczy­nam nucić. To już pew­nie prze­sada, ale co z tego. To takie efek­towne.

– A do tego jesz­cze pod­kład muzyczny – wypala ktoś.

Sły­szę to. Podej­rze­wam, że auto­rem dow­cip­nego komen­ta­rza jest bro­dacz z dru­giego rzędu.

Oglą­dam do końca pre­zen­ta­cję, a potem zamy­kam ją. Odwra­cam się do widowni. Już się nie dener­wuję, jestem zre­lak­so­wany i pewny sie­bie. Jestem na swoim podwórku.

– Muzyka może poma­gać w zapa­mię­ty­wa­niu – mówię, spo­glą­da­jąc na bro­da­cza – jeżeli odpo­wied­nio się ją sto­suje. Dla osób muzy­kal­nych naj­lep­sza jest kla­syczna. Może być też jazz, ale tylko fusion. Muzyka musi mieć jasną struk­turę.

Kobieta obok bro­da­tego kręci się nie­cier­pli­wie.

– Tak. Jak wia­domo, prze­stęp­stwa tropi się jaz­zem – pry­cha.

Przy­glą­dam się jej tak, by poczuła się zmie­szana.

– Johanna Metso – mówię. – Prawda?

– Tak.

Zamy­kam oczy i przy­kła­dam opuszki pal­ców do skroni. Tego też wcale nie muszę robić. Ale tak działa pamięć.

– Spóź­nione wszyst­kiego naj­lep­szego. W zeszłym tygo­dniu mia­łaś uro­dziny.

– Dzię­kuję.

– Roz­wie­dziona, bez­dzietna. To dobrze z punktu widze­nia pracy. Tak myśli Taina, ale prze­cież nie może powie­dzieć tego na głos.

Mru­gam poro­zu­mie­waw­czo i patrzę na Tainę. Jej mina nic nie mówi. Sta­ram się przy­wo­łać obrazy doty­czące Johanny, widzę je coraz wyraź­niej.

– Poja­wi­łaś się na sze­ściu zdję­ciach. Twoja czapka elfa pod­czas miko­ła­jek miała zabawne sztuczne war­ko­cze, sta­łaś po pra­wej z tyłu. Twoje hobby to łowiec­two, foto­gra­fo­wa­nie natury i węd­ko­wa­nie pod lodem. Dobrze się czu­jesz w tere­nie.

Mniej wię­cej tyle. Jesz­cze raz prze­glą­dam zebrane infor­ma­cje. Już nic god­nego uwagi. Opusz­czam ręce i patrzę na publicz­ność. Jest dość cicho, wresz­cie bro­daty pyta:

– Ile lat skoń­czyła Johanna?

– Trzy­dzie­ści pięć. Wspa­niały wiek. Czyż nie, Niku Kri­stia­nie Uusi­talo?

Bro­dacz nie odpo­wiada. Patrzy na mnie wyzy­wa­jąco, mru­żąc oczy.

– Jesteś młod­szy od Johanny o czter­dzie­ści osiem dni. Prawda?

Cisza. Tylko świe­tlówka bzy­czy pod sufi­tem.

– Tak – potwier­dza wresz­cie Johanna.

Kiwam głową i zamy­kam oczy. Tym razem ręce pozo­stają na dole.

– Dobrze się czu­jesz w biu­rze, nie prze­raża cię papier­kowa robota.

– To nie­prawda – pro­te­stuje Niko.

Nie daję się zbić z tropu.

– To pew­nie z powodu rodzi­ców – cią­gnę. – Ojciec w Mini­ster­stwie Spraw Wewnętrz­nych, matka w Sądzie Naj­wyż­szym. Zło­ży­łeś poda­nie o prze­nie­sie­nie do Wydziału Zbrodni, ponie­waż to dobry roz­bieg do dal­szej kariery.

– To już gruba prze­sada – stwier­dza Johanna.

Pew­nie ma rację. Zosta­wiam Nika w spo­koju i patrzę na Tainę.

– Mie­li­śmy razem wybrać osoby do wydziału, ale widzę, że ty już pod­ję­łaś decy­zję.

– Nie będę tego komen­to­wać – odpo­wiada Taina.

Ludzie spo­glą­dają po sobie. Wyświe­tlam na ekra­nie sche­mat opi­su­jący moją mne­mo­tech­nikę. Przy­po­mina roz­kład miesz­ka­nia. W jed­nym pokoju są zdję­cia, w dru­gim dowody oso­bi­ste, w trze­cim poda­nia, w czwar­tym pozo­stałe doku­menty.

– Tę metodę wymy­ślili sta­ro­żytni Grecy – tłu­ma­czę. – Legenda głosi, że kiedy liryk Symo­ni­des z Keos jadł z przy­ja­ciółmi kola­cję, zawa­lił się dach budynku. Przy­wa­lo­nych śmier­tel­nych ofiar nie można było roz­po­znać, mimo to udało się usta­lić ich toż­sa­mość, ponie­waż Symo­ni­des potra­fił przy­po­rząd­ko­wać miej­sca przy stole do gości.

Na sali panuje cisza. Prze­wra­cają oczami. Szep­czą: „Czy on zwa­rio­wał?”.

– Ta tech­nika może się przy­dać każ­demu – mówię – dla nas naj­waż­niej­sza jest inter­pre­ta­cja infor­ma­cji. Na pod­sta­wie zgro­ma­dzo­nych danych twier­dzę, że Taina już wybrała Johannę i Nika do nowego wydziału, przy­naj­mniej w myślach. Naj­wię­cej infor­ma­cji jest wła­śnie o nich.

W tym momen­cie Taina wstaje, pod­cho­dzi do mnie i dzię­kuje zebra­nym za uwagę. Potem odwraca się do mnie i mówi:

– Chodźmy do mojego gabi­netu.

Jest w złym humo­rze. Nie trzeba być psy­chia­trą, żeby to stwier­dzić. Macha rękami jak młoc­kar­nia, jej kostium trzesz­czy w szwach, wyso­kie obcasy nie­mal krze­szą iskry. Kiedy docie­ramy do jej gabi­netu, ener­gicz­nie otwiera drzwi i każe mi wejść do środka.

– Co to miało być? – pyta, gdy tylko opada na krze­sło. – Johanna i Niko to świetny zespół. Bar­dzo szorstko ich potrak­to­wa­łeś.

Roz­glą­dam się po pokoju. _Poło­żony w rogu budynku, widok na dwie strony, typowy gabi­net przy­wódcy. Na stole kom­pu­ter z dużym moni­to­rem i bez­prze­wo­dową kla­wia­turą. Pojem­nik na przy­bory do pisa­nia z trzema meta­licz­nie pobły­sku­ją­cymi pió­rami. Żad­nych papie­rów, nota­tek, dzie­cię­cych rysun­ków, zdjęć, żad­nego bała­ganu. Regały też są schludne. Prze­pisy, segre­ga­tory, teczki. Wszystko poukła­dane w równe rzędy, ani śladu kurzu. Biuro jest urzą­dzone jak gabi­net zwierzch­nika. Tutaj nie tropi się prze­stępstw, tutaj się rzą­dzi._

– Johanna i Niko mogliby pra­co­wać w twoim zespole – mówi Taina. Po chwili dodaje: – Mógł­byś tu spoj­rzeć?

Patrzę na sze­fową i pró­buję się uśmiech­nąć. Nie jestem pewien uzy­ska­nego rezul­tatu.

– Johanna udaje, że jest kimś innym niż w rze­czy­wi­sto­ści – zauwa­żam – a Niko to karie­ro­wicz.

Taina sie­dzi przez chwilę w ciszy. Potem mówi:

– Czemu chcia­łeś się tutaj prze­nieść? Deli­kat­nie mówiąc, masz zbyt wyso­kie kwa­li­fi­ka­cje.

– Uza­sad­nie­nie jest w poda­niu. Inte­re­suje mnie nowa jed­nostka. Poza tym czło­wiek powi­nien zmie­niać miej­sce pracy i zamiesz­ka­nia co sześć lat, żeby zapo­biec ruty­nie. Udo­wod­niono to naukowo.

– Ach tak. Cho­dziło mi o praw­dziwy powód.

Taina przy­gląda mi się uważ­nie. Coś w jej spoj­rze­niu daje mi do zro­zu­mie­nia, że nie warto krę­cić.

A zatem karty na stół.

Tłu­ma­czę naszą sytu­ację rodzinną. Opo­wia­dam o ope­ra­cji Pau­liiny i dłu­gim zwol­nie­niu lekar­skim, o jej związ­kach z Lap­pe­en­rantą. Mówię o szkole Janiny i o tym, jak szybko prze­stała być małą dziew­czynką.

– W Hel­sin­kach przy­cho­dzi­łem do domu tylko po to, żeby się prze­spać. Prze­ga­pi­łem całe dzie­ciń­stwo córki.

Przy­znaję nawet, że chciał­bym zacząć wszystko na nowo. Z wie­kiem świat pokrywa patyna. Wszystko jest takie zna­jome, mecha­niczne – lata mijają od urlopu do urlopu. Chciał­bym zła­pać szczę­ście, zanim będzie za późno. Chciał­bym pożyć przez chwilę i cie­szyć się rodziną, póki jesz­cze ją mam. W Hel­sin­kach wszystko bie­gnie w takim tem­pie, że rodzina scho­dzi na dal­szy plan.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: