- promocja
- W empik go
Lama w piżamie. Zwierzokształtni. Tom 4 - ebook
Lama w piżamie. Zwierzokształtni. Tom 4 - ebook
Zwierzokształtni na wsi, czyli krowia zjawa i alpaki w piżamach.
Klasy 4A i 4B jadą na wycieczkę do gospodarstwa agroturystycznego. Zwierzokształtni są rozczarowani, że nie towarzyszy im pan Olsson. Mimo to na wsi zamierzają hasać po dworze jako zwierzęta, kiedy tylko się da. Tymczasem Luzie zupełnie nie kontroluje swojej przemiany w lamę. W nocy lunatykuje po domu w zwierzęcej postaci i wpada na syna właścicieli. Na szczęście udaje mu się wmówić, że ma przywidzenia... Josh marzy, że zostanie jaszczurką. Nieoczekiwanie staje się bardzo silny i niezdarny, wszystkich potrąca i wszystko psuje, a w końcu przez niego z pastwiska ucieka do lasu krowa. Przestraszony przez nią turysta alarmuje telewizję. Na wsi zjawia się uparta reporterka, która chce udowodnić, że zwierzęta gospodarzy stanowią zagrożenie. Na szczęście przybywa pan Olsson. Luzie i Josh mogą odetchnąć...
Skąd się wzięła krowia zjawa? Czy Meluzyna zostanie gwiazdą telewizji? Dlaczego wszystkie zwierzęta w gospodarstwie chodzą w koszulach nocnych i piżamach?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8219-4 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Josh niecierpliwie kręcił kółka na swoim rowerze przed garażem rodziny Fleckensteinów. Czekał na Oskara, swojego najlepszego przyjaciela. Specjalnie umówili się jeszcze przed szkołą.
– Wreszcie! – jęknął Josh, kiedy Oskar wytoczył się przez drzwi wejściowe, i przywitał go kuksańcem.
– Ała, jadłeś karmę wzmacniającą na śniadanie? – Oskar złapał się za ramię. Ostatnimi czasy Josh nie panował nad swoją siłą.
– Przepraszam, nie chciałem! – odparł beztrosko Josh. – Super, że chcesz mi pomóc, strasznie się martwię.
– Jasne – powiedział Oskar. – Pojedźmy na kąpielisko, u mnie tam się zaczęło.
Wsiedli na rowery i popedałowali nad brzeg rzeki.
Josh rozkoszował się pędem powietrza. Niedługo Oskar wszystko mu pokaże, a potem… tadam! Przemieni się. Oskarowi, Finnowi, Einsteinowi, Merle, Wilhelminie, a nawet Luzie już się udało. On będzie następny bez dwóch zdań. Co za szczęście, że mieli teraz pana Olssona. Meluzyna, jego świnka, wybrała kilkoro dzieci z klasy 4A i 4B do klubu sportowego dla uczniów o szczególnych uzdolnieniach.
Josh się uśmiechnął – tak właśnie oficjalnie nazywały się zajęcia dla zwierzokształtnych. Bo wszystko to musiało zostać w tajemnicy! Żaden zwykły człowiek, nawet ich rodzice, nie mógł się dowiedzieć, co robili na siódmej godzinie lekcyjnej. Ani tego, że są zwierzokształtni.
Wcześnie rano kąpielisko było puste. Tylko kilka kaczek człapało po podmokłej łące w poszukiwaniu śniadania. Josh i Oskar oparli swoje rowery o nieczynny kiosk nad brzegiem rzeki.
– No więc, jak to było z twoją pierwszą przemianą? – dopytywał Josh. – Chcę wszystko zrobić tak samo.
Oskar wzruszył ramionami.
– Właściwie to nic nie zrobiłem. Po prostu leżałem na nagrzanych kamieniach przy brzegu i się opalałem. Nawet nic nie zauważyłem!
Wskazał Joshowi wspomniane miejsce i obaj wyciągnęli się na ziemi. Brrr, kamienie były jeszcze zimne po nocy. Josh zamknął oczy i wyobraził sobie, że przybiera zwierzęcą postać.
– Jestem jaszczurką – mamrotał, jak gdyby chciał sam siebie zahipnotyzować. Na sto procent był takim samym zwierzęciem jak Oskar. Najlepsi przyjaciele robią wszystko tak samo. – Mam łuski, pazury, długi ogon, ostre zęby, pomarańczowy kołnierz…
– …i chętnie jem robale – dodał Oskar z chichotem.
Josh wzdrygnął się, ale dzielnie powtórzył:
– I chętnie jem robale.
Czekali chwilę. Gdy zupełnie nic się nie stało, Josh kopnął piasek tak mocno, że kilka kamieni wyskoczyło spod podeszwy i wpadło do rzeki.
– Głupota! To nie może być takie trudne!
– Może pomoże ci, jeśli wejdziesz na drzewo. – Oskar próbował pocieszyć przyjaciela. – Agamy lubią to robić. Chodź, pokażę ci.
Chwilę potem już jako agama kołnierzasta wybił się ze swoich tylnych nóg i w okamgnieniu był na kolejnej gałęzi.
Josh podążał za nim, z trudem chwycił pierwszą gałąź i mocno zaparł się rękoma i nogami. Potem jednak grawitacja zwyciężyła i gałąź pękła.
Josh z głuchym plaskiem wylądował na ziemi. Podniósł się i uparcie spróbował jeszcze raz. Teraz potrwało to pięć sekund, zanim kolejna gałąź pękła z trzaskiem. Kiedy wszystko powtórzyło się po raz trzeci, Josh uderzył pięściami w pień.
– Hej, drzewo nie ma z tym nic wspólnego. – Oskar zręcznie zsunął się na ziemię i wrócił do ludzkiej postaci. – Poza tym musimy się zbierać, za dziesięć minut zaczynają się lekcje.
– Już idę – burknął Josh, wsiadł na rower i popedałował naprzód.
Oskar miał problem, żeby dotrzymać mu tempa.
Tove Olsson i Meluzyna całą noc spędzili na dworze. Nauczyciel zwierzokształtnych i jego świnka szukali spokoju i samotności poza ludzkimi osiedlami. Teraz razem uważnie chłonęli dźwięki i zapachy poranka.
Co to było za zwierzę, musiało być dosyć spore i w szybkim tempie pędziło prosto na nich… Meluzyna zaparła się o ziemię maleńkimi kopytkami i zjeżyła szczecinę. Wtedy zwierzę z hałasem wyłoniło się z zarośli.
– A niech to, łoszak! – Tove Olsson nieźle się zdziwił. Tu od dawna nie było młodych łosi. Zwierzę jeszcze nie miało poroża i liczyło najwyżej rok. Kłusowało nad strumieniem w tę i z powrotem i wydawało się zdezorientowane. Żaden łosiokształtny, to pewne.
Tove Olsson nadstawił uszu i nadstawił nozdrza do wiatru, bo w zaroślach jeszcze ktoś się krył. Człowiek, który nieporadnie i głośno deptał łosiowi po piętach. Może myśliwy. Był niedaleko.
– Uciekaj! – ryknął Tove Olsson. – Nie możesz tu dłużej zostać.
Lecz młody łoś spokojnie skubał liście z dolnych gałęzi brzozy.
– Okej, skoro nie da się inaczej… – westchnął Tove Olsson. – Przepraszam, że muszę cię tak podle przepędzić! – ryknął, opuścił poroże i ciężko uderzając o ziemię, pogalopował w stronę młodego łosia. Tak, jak miał nadzieję, przerażony młodzik zakręcił się na zadzie i pognał w kierunku rzeki.
Wtedy też jego dwunożny prześladowca wyłonił się z lasu. Miał na sobie strój maskujący i kalosze, a na jego ramieniu faktycznie spoczywała strzelba. Tove Olsson pokazał mu się, żeby ściągnąć na siebie uwagę, a potem zaczął uciekać. Woda pryskała na wszystkie strony, gdy przekroczył strumień. Myśliwy nie zauważył, że ściga innego łosia. Sapiąc, pobiegł za nim i przeskakiwał korzenie, krzaczki i powalone drzewa, wspinał się na pagórki, a potem z nich zbiegał.
– Cholerny rogacz! – dotarło do uszu Tove Olssona.
Łosiokształtny długimi susami biegł zygzakiem przez las. Utrzymywał takie tempo, żeby myśliwy nie stracił go z oczu, a zarazem nie mógł do niego strzelić. Nieopodal przez poszycie pędziła Meluzyna. Po jakichś pięciu minutach Tove Olsson wykonał skok. Znajdowali się teraz dostatecznie daleko od młodego łosia, który – miał nadzieję – w przyszłości będzie bardziej na siebie uważał. Przed nimi widać już było wielki plakat w zaroślach: „Pożegnaj szarą codzienność, powitaj zieloną naturę!” – głosił napis. Za nim stał dobrze zamaskowany staromodny motocykl z przyczepką należący do Tove i Meluzyny. Tove Olsson przemienił się jeszcze w biegu, wskoczył na siedzenie, włożył kask i odpalił silnik. Chwilę później Meluzyna ciężko wskoczyła do przyczepki, a Tove dał gazu. Z warkotem popędzili żwirową alejką i wypadli z lasu, zostawiwszy zdumionego myśliwego za sobą. Jeśli nie utkną w korku, zdążą na czas na siódmą godzinę lekcyjną w szkole w Niedźwiedzim Polu.POWIEDZ, PROSZĘ, DZIEŃ DOBRY, PANIE SZNABEK
Tiffy, biało-szara pręgowana szkolna kotka, za pięć ósma siedziała na parapecie w gabinecie dyrektorki Bockelmann, obserwując szkolne podwórko. Panował tam poranny harmider. Wokół wielkiego kasztanowca grano w berka lub w pośpiechu wymieniano się karteczkami, lub też odrabiano zapomnianą pracę domową. Dozorca Ploszke patrzył spode łba i znacząco wskazywał na zegar. Jamnik Karli stał grzecznie obok swojego pana i co jakiś czas wydawał wesoły pomruk. O ile właśnie nie polował na sznurówki dzieciaków…
W tym czasie dozorca co i rusz wyciągał szyję i próbował zajrzeć do starej przyczepy budowlanej na obrzeżach lasu. Odkąd wprowadzili się tam Tove Olsson ze swoją świnką, nie spuszczał ich z oczu. Tiffy zamruczała z rozbawieniem. Dozorca nie zdawał sobie sprawy, że ma do czynienia z łosiokształtnym – i tak miało pozostać. Już ona o to zadba.
Ktoś zapukał do drzwi biura i wetknął głowę do środka, zapewne w poszukiwaniu dyrektorki Bockelmann, po czym odszedł. Tiffy przeciągnęła się rozkosznie i zaczęła czyścić futro. Wybór między dwoma postaciami był bardzo praktyczny. Kiedy chciała mieć spokój, przybierała zwierzęcą postać. (Nikt przecież nie będzie zadręczać szkolnej kotki planami zajęć ani spotkaniami). Poza tym była całym sercem dyrektorką szkoły w Niedźwiedzim Polu. Tylko dwudziestu kilku uczniów i uczennic, Tove Olsson i jego świnka znali tajemnicę: Tiffy i dyrektorka Bockelmann byli jedną i tą samą osobą, jako że ona również była zwierzokształtna.
O ósmej zabrzęczał dzwonek. Pan Sznabek, wychowawca 4B, z zadowoleniem stwierdził, że wszyscy w jego klasie już siedzą na swoich miejscach. Przyglądali mu się z wyczekiwaniem.
Gdyby tylko zawsze tak było, pomyślał i westchnął.
– No to dokąd jedziemy? – zapytał Korbi z ostatniego rzędu.
– Najpierw „dzień dobry” – pouczył go pan Sznabek i pociągnął łyk herbaty z filiżanki. Obiecał, że dzisiaj porozmawiają o wycieczce klasowej. To był najważniejszy moment w roku szkolnym.
– Powiedz, proszę, dzień dobry, panie Sznabek – wykrzyczał Josh. Kiedy był podekscytowany, czasem mówił do nauczycieli „ty”.
– Pojedziemy… – Pan Sznabek odchrząknął, a potem wreszcie powiedział: – Do Słonecznego Dworu!
– Do Słonego Dworu? – zażartował Oskar i szturchnął Josha.
Josh zaśmiał się bez przekonania. Wreszcie dotarło do niego, dlaczego nie poszła mu przemiana na kąpielisku. Słońce jeszcze nie nagrzało kamieni, to sedno problemu! Po zajęciach natychmiast tam wróci.
– Słoneczny Dwór to gospodarstwo – wyjaśnił cierpliwie pan Sznabek. – Leży w pięknym otoczeniu…
– Nuuudaaa – jęknęła Luzie.
– Tak, straaaszna nuuudaaa! – zawtórowały jej Alina i Elisa, które jak zawsze podzielały jej zdanie.
Również reszta klasy nie była szczególnie zachwycona.
– Gospodarstwo jest niefajne… Ja mam alergię na gnój… Tam na pewno nie ma internetu… Czy będziemy musieli myć naczynia…? Pewnie jest tam tylko zdrowe jedzenie…
– Żadna nuda! – powiedział pan Sznabek i wyciągnął ulotkę reklamową. – „W Słonecznym Dworze gwarantujemy świetną zabawę i świeże powietrze!” – przeczytał. – „Dzieci biorą aktywny udział w życiu rolników, opiekują się zwierzętami, robią sery, zbierają jajka w kurniku, pomagają w ogrodzie i w polu”.
– Będziemy pracować! – oburzył się Einstein. – Myślałem, że odpoczniemy po tych strasznie pracowitych tygodniach w szkole.
Klasa zgodziła się z nim głośno.
Merle pomyślała, że właściwie Słoneczny Dwór byłby świetną przykrywką. W końcu przez pięć dni nie musiałaby ciągle strzec swojej tajemnicy przed zwykłymi ludźmi. W końcu pan Sznabek i połowa klasy nie byli wtajemniczeni. Merle nachyliła się do Finna.
– Wśród tych wszystkich zwierząt gospodarskich kilku zwierzokształtnych nie rzucałoby się w oczy – szepnęła. – Nie wytrzymałabym całego tego czasu bez przemiany!
Sowiokształtna uwielbiała nocami latać w ciemności.
Finn w zamyśleniu pokiwał głową. Zwykle pod postacią łasicy nie rzucał się w oczy. A nawet jeśli, to błyskawicznie znajdował kryjówkę. Ale dzisiaj będzie musiał wreszcie porozmawiać ze swoją babcią o wycieczce. Nawet jeśli znał już jej odpowiedź.
– A nie możemy pojechać do nawiedzonego zamku? – zaproponowała Wilhelmina. Ostatnio interesowała się zagadkowymi nadprzyrodzonymi zjawiskami, więc nawiedzony zamek byłby dla niej znakomitym miejscem.
– Albo do Dino Parku! – Ta propozycja wyszła oczywiście od Cleo, która fascynowała się dinozaurami.
– Może następnym razem – zbył je pan Sznabek. – Poznamy życie w gospodarstwie, będzie można nawet przejechać się traktorem.
– Ale ja nie będę spał w oborze! – zaparł się Oskar, czym wzbudził ogólne rozbawienie. Nawet jeśli agamy chętnie spały na zewnątrz, to on wolałby łóżko.
Nauczyciel pokręcił głową.
– Nie martwcie się, mają tam przytulne cztero- i sześcioosobowe pokoje.
Merle podała Finnowi złożoną karteczkę, na której było napisane:
TAJNE – podać wszystkim ZK:
Bierzemy wspólny pokój!
– He, co oznacza to ZK? – zapytał Einstein, kiedy liścik do niego dotarł.
– Zwierzokształtni, ty durniu – syknęła mu do ucha Luzie i zgarnęła karteczkę, zanim dostała się w ręce Aliny i Elisy. I tak musiała się dość nagimnastykować, żeby się przed nimi nie wypaplać. Zwłaszcza kiedy po raz pierwszy udało jej się przemienić. Chętnie pokazałaby się przyjaciółkom jako wielka (i dosyć puchata) lama. Ale to byłoby złamanie co najmniej trzech zasad zwierzokształtnych.
Tabea podniosła rękę.
– A co zrobimy, jak będzie padać?
– Właśnie! – poparł ją Oskar, bo sam już się zdążył nad tym zastanowić. Jako gospodarz klasy musiał troszczyć się o takie rzeczy. – Co wtedy zrobimy?
– W okolicy jest aquapark i muzeum górnictwa – wyjaśnił pan Sznabek. – Poza tym w odpowiednim ubraniu można spacerować nawet w czasie deszczu. Pani Chwalisz ułożyła już plan, wcale nie będzie nam nud…
Krzesło się przewróciło, gdy Finn zerwał się na równe nogi.
– Klasa czwarta A też jedzie?
– No nie! – jęknął ktoś. – Cały tydzień z Marudzińską.
Pan Sznabek zachowywał się, jakby nie słyszał przezwiska nadanego pani Chwalisz przez dzieci. Chociaż w głębi duszy sam najchętniej pojechałby tylko ze swoją klasą.
– Ech, czyli wcale nie będzie fajnie – dodał Josh. Jemu było właściwie wszystko jedno, dokąd pojadą. Najważniejsze, żeby wyszła mu wreszcie przemiana. On i Oskar chcieli zadziwiać otoczenie pod postacią agam. Ale z klasą 4A i ich wymagającą wychowawczynią przybywało zwykłych ludzi, przed którymi musieli utrzymać w tajemnicy istnienie zwierzokształtnych.
Pan Schnabek rozdał wszystkim ulotki Słonecznego Dworu i informacje dla rodziców.
– Ale przed wyjazdem musimy coś jeszcze zrobić – powiedział. – Otwórzcie, proszę, swoje ćwiczenia na stronie siedemdziesiątej czwartej. Temat „Nasze środowisko”. Tabea, proszę, przeczytaj na głos…
Po szóstej godzinie lekcyjnej Merle i pozostali zwierzokształtni udali się do sali gimnastycznej na zajęcia dla zwierzokształtnych. Wszyscy myśleli tylko o klasowej wycieczce.
– Jest nas w sumie piątka – cieszył się Einstein, podskakując na żwirowej alejce.
– Piżama party zwierzokształtnych! – wołał Oskar. – Przemienimy się i nie będziemy spać przez całą noc!
– Marudzińska nie spuści nas z oka – zakładała Wilhelmina.
– No to ją wykiwamy! – odparł Korbi. – Może przypadkowo zobaczy krokodyla.
– To beze mnie – stwierdził Oskar. Nie miał ochoty być znowu zamknięty w jej dusznej torbie pod postacią agamy.
– Nie może nic zauważyć! – upierała się Merle. – Jeśli tajemnica się wyda, to…
– Tylko żartowałem – uspokoił ją Korbi. – Jesteśmy przecież ostrożni.
– Ha, ha – prychnęła Merle. A co, jeśli ktoś przemieni się po raz pierwszy właśnie w Słonecznym Dworze? Pierwsza przemiana zdarza się zwykle wtedy, kiedy nikt się jej nie spodziewa. Rozejrzała się. Kto będzie następny? Josh czy ten fajny Karim? A może spełni się marzenie Lily-Finji i przemieni się w konia?
– Najlepiej będzie, jeśli będziemy przemieniać się tylko nocami, gdy wszyscy inni będą już spali – powiedziała Wilhelmina.
– Zakład, że pani Chwalisz będzie trzymała wartę przed naszymi pokojami? – Cleo prychnęła.
Merle powtórzyła w myślach zasady zwierzokształtnych:
1. Wszystko musi zostać tajemnicą (to było najważniejsze)
2. Na kolegów się nie poluje i ich nie zjada! (okej, to było wykonalne)
3. Nigdy nie przemieniaj się przed zwykłymi ludźmi! (to już trudniejsze)
4. …chyba że twoje życie lub życie kogoś innego jest zagrożone! (no tak, gospodarstwo nie jest miejscem śmiertelnie niebezpiecznym)
5. Uważaj na częściowe przemiany! (to BYŁ problem, przede wszystkim dla początkujących)
6. Nie przemieniaj się, żeby przestraszyć, zagrozić lub zaszkodzić innym! (szkoda, bo to by się przydało pani Chwalisz!)
Merle skinęła na Finna, który ze zwieszoną głową wlókł się na samym końcu.
– Damy sobie radę – pocieszyła go, a przy okazji trochę i siebie.
Potem wraz z innymi wpadli do sali gimnastycznej, żeby natychmiast przekazać nowiny panu Olssonowi.
– Ja może nawet nie pojadę, bo nie będzie nas stać na wycieczkę – wymamrotał Finn i wzruszył ramionami. No tak, a wtedy zamiast wycieczki będzie pomagał dozorcy Ploszkemu kosić albo grabić trawniki. Nie zauważył szaro-białej pręgowanej kotki, która nadstawiała uszu spod krzaka śnieguliczki.