- nowość
Łapacz z Sacramento - ebook
Łapacz z Sacramento - ebook
Karol Gordon i doktor Jan, charyzmatyczni bohaterowie westernowej serii Wiesława Wernica, tym razem usuwają się na drugi plan powieści. Główną rolę odgrywa w niej Vincent Irvin, który pojawia się w pozostałych częściach cyklu jako szeryf z Fort Benton. Jan, przyjaciel Karola, opowiada historię dzielnego mieszkańca Dzikiego Zachodu, który próbując nadać sens swojemu życiu po nagłej śmierci żony i syna, staje się stróżem prawa, pomimo że nie potrafi nawet celnie strzelać. Poznajemy też życie Karola, dowiadujemy się kim był i jakie spotkały go przygody, zanim spotkał na swojej drodze Jana.
Łapacz z Sacramento jest pełną nostalgii opowieścią o pięknej i tragicznej postaci Vicenta Irvina. Równocześnie Czytelnik odnajdzie w niej elementy charakterystyczne dla innych powieści Wiesława Wernica: ciekawie skonstruowaną fabułę, opisy potyczek z bandytami, przekonanie o triumfie sprawiedliwości.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788382792577 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Huk ogłuszył go na kilka sekund, a błysk prawie oślepił. Znajdował się przecież w półmrocznym przesmyku górskim, w którym każdy dźwięk zwielokrotniało gromowe echo.
Gdy oszołomienie minęło, zdał sobie sprawę z oczywistego teraz faktu: strzelono tuż nad jego głową, a owoc tej palby spoczywał teraz na skalnym rumowisku, kilka kroków przed nim – złocisto-brązowy kuguar, czyli puma. Zwierz runął w chwili, w której podrywał się do skoku. Gdyby zdążył...
Irvin oczami wyobraźni ujrzał siebie leżącego tak samo nieruchomo jak Betsy, gniada klacz z białymi łatami na karku i kłębach.
– Już po wszystkim.
Odwrócił się raptownie, usłyszawszy te słowa.
– Już po wszystkim, synu...
– Po wszystkim... – powtórzył jak automat.
„Jeszcze chwila, a zwariuję” – pomyślał. Poczuł w nogach niepokojące drżenie, więc usiadł na najbliższym głazie. I nagle całe ciało ogarnęła gwałtowna fala słabości. Z trudem powstrzymał wybuch histerycznego śmiechu. Broń, wyśliznąwszy mu się z dłoni, cicho stuknęła o ziemię. Z wysiłkiem uniósł głowę, by wreszcie przyjrzeć się nieoczekiwanemu wybawcy.
Tamten stał nieopodal, z rękami opartymi na długiej lufie dwururki, w jakimś dziwnym stroju, pomiętym, pofałdowanym na wysokiej i chudej postaci.
– Dziękuję – powiedział Irvin, starając się ukryć drżenie głosu. Nie bardzo mu się to udało wobec klęski tak nieoczekiwanej, tak katastrofalnej.
Dopiero teraz zauważył brodę białą jak śnieg i wąsy tej samej barwy. Nad wąsami – twarz spalona górskim słońcem i wiatrem rozległych przestrzeni, pokryta siatką drobniutkich zmarszczek. Niebieskie, wyblakłe oczy spoglądały trochę badawczo, trochę kpiąco. Nie mógł znieść tego wzroku, więc dźwignął się ciężko i podszedł do Betsy. Zwierzę leżało pośród krzepnącej krwi.
– Betsy... Betsy... – wyszeptał. – Co teraz będzie?...
Pochylił się i począł zdejmować uprząż. Chrzęszczały rzemienie, pobrzękiwały błyszczące jak srebro strzemiona. Kiedy odwrócił się, zobaczył, że siwowłosy traper – bo chyba to był traper – klęczy nad złocistym futrem pumy z nożem w ręku. Ostrze migotało w blasku słońca.
– Niewiele teraz warta ta skóra... – zaczął i zaraz dorzucił ochrypłym głosem: – Nie ma tu jakiegoś konia? Muszę mieć konia...
– Tu są tylko góry, synu – usłyszał. – Tylko góry i doliny, skały, lasy i... drapieżniki. Nic więcej. Powędrujesz na własnych nogach, ale najpierw odpoczniesz u mnie. Nie odmówisz, prawda? Przyda ci się taki odpoczynek, sądzę...
Nie odpowiedział. Zwalił na jeden stos rzemienie i siodło, którego ciężar wydał mu się teraz nie do uniesienia. Po cóż zresztą dźwigać, gdy nie ma wierzchowca? Siadł na tym skrzypiącym stosie i ukrył twarz w dłoniach.
– Nie mógłbyś mi pomóc, synu?
Mimo woli uśmiechnął się.
– Pomogę – odparł krótko.
Z zadowoleniem stwierdził, że głos jego brzmi już normalnie.
Nie miał wielkiej wprawy w ściąganiu skór. Starzec od razu to zauważył, ale tylko coś mruknął do siebie, a potem wypowiadał zwięzłe polecenia: „Mocniej trzymaj!... Teraz ciągnij, synu... dosyć”.
Mdły odór buchał mu prosto w twarz, więc kiedy wreszcie (jakże długo to trwało) futro, podobne do zwiotczałego worka, spoczęło na sąsiednim głazie, zerwał się z klęczek i odszedł kilka kroków, aby wciągnąć w płuca podmuch rzeźwego wiatru, tak cudownie pachnącego górskim lasem. Nie dane mu było jednak długo odpoczywać.
– Idziemy, synu.
– A co będzie z Betsy? – spytał.
– Betsy? Ach... tak nazywał się twój koń. Cóż? Spójrz w niebo.
Uniósł głowę. Wysoko, wysoko ponad turniami, na niebieskim tle wśród niewielkich białych chmur dwa czarne, ruchome punkty zataczały koła. Po chwili przyłączył się do nich punkt trzeci. Zniżały się coraz bardziej, aż dojrzał sylwetki potężnych ptaków.
– Sępy – mruknął siwowłosy traper. – Chodźmy.
– Nie!
Skoczył ku usypisku drobnych kamieni spływających niby nieruchomy strumyk ze żlebu przekreślającego stromą ścianę. Począł zgarniać żwir na leżące szczątki konia, gorączkowo, pospiesznie, nie bacząc, że poczynają mu krwawić dłonie. Zasypać Betsy tym żwirem – to praca na długie godziny. Poczuł nagle szarpnięcie tak mocne, że o mało nie upadł.
– Oszaleliście! – wrzasnął.
Odpowiedzią był grzmot – głos staroświeckiej dwururki. Dopiero po nim nastąpiły słowa:
– Popatrz, człowieku. Niewiele brakowało, a spocząłbyś obok swojej Betsy.
Spojrzał. Na szarym piargu leżał kształt długi a wąski, czerwonorudy. Kula prawie go przepołowiła tuż przy nasadzie trójkątnej, złotawej głowy.
Poczuł krople potu na czole. Zbyt wiele wrażeń jak na tak krótki czas.
– Miedzianogłowa – wyjaśnił traper. – Sporo tu żmij, pamiętaj o tym.
– Drugi raz uratowaliście mi życie...
– Ale nie wiem, czy udałoby się to za trzecim razem, więc chodź!
Cała energia nagle go opuściła. Zarzucił siodło na plecy i poczłapał jak automat za przewodnikiem. Posuwali się początkowo skalistym wąwozem, później skręcili raptownie w miejscu, w którym pionowa ściana przechodziła w łagodną pochyłość. Wspinali się powoli, uważnie, bo chwilami płaskie głazy przypominały taflę lodową, tak wygładziły je wiosenne wody. Stopy nie znajdowały oparcia, dłonie nie miały się czego chwycić. Idącemu mogło się wydawać, iż pochyłość nie ma końca, że sięga wiszących nad odległą granią obłoków. Tak dotarli do poprzecznie biegnącej ścieżki. Za nią dźwigała się szara turnia, niedostępna ani dla człowieka, ani dla zwierzęcia. Jakiś czas szli tą ścieżką, aż skała rozstąpiła się, jakby przerąbana gigantycznym toporem. Zagłębili się w jej przełom i ruszyli dalej po piargach, jakby w mrocznym tunelu. Na koniec słoneczny blask padł im pod nogi. Zniknęły skały, ścieżka zginęła w zieloności górskiej hali. Przybyszowi wydała się wielką, chociaż w rzeczywistości była małym kawałkiem urodzajnego gruntu otoczonego zębatym wieńcem gór. Po przeciwległej stronie, u podnóża niedostępnego zbocza wznosił się kształt dziwaczny, ni to chatka, ni szałas. Szpiczastym dachem przypominał namiot, prostymi ścianami – dom.
– Jesteśmy na miejscu – stwierdził siwowłosy traper. – Ot, i moje ranczo!
Przeszli przez łączkę, a wówczas wędrowiec zauważył drugi, jeszcze dziwniejszy budynek: bez okien, z dachem poziomym, na którym bujnie rosło zielsko. Drzwi składały się z drewnianej ramy, w którą włożono nierówno poprzycinane belki. Żeby wejść, należało te szczapy, jedną po drugiej, powyjmować. Błysk nadziei przemknął mu przez głowę.
– Macie konia? – zapytał podnieconym głosem.
– Konia? Nie. Coś znacznie lepszego w tych górach, muła. Pilnuję go jak oka w głowie. Widzisz to zamknięcie? Długo rozmyślałem, ale takich drzwi nie wyłamią nawet puma i niedźwiedź. Chodź.
Stanęli przed dziwaczną chatką. Pociągnięte wrota skrzypnęły zgrzytliwie, z wnętrza buchnęła fala chłodnego powietrza.
– Sprzedajcie muła albo... pożyczcie.
Siwowłosy jakby nie usłyszał. Popchnął lekko gościa w głąb mrocznego wnętrza, wprost za stół wbity w glinianą polepę tuż obok legowiska pełnego futer o nastroszonych włosach.
– Witaj w moich progach. Nazywam się Abraham Lamb i jestem rzeczywiście łagodny jak baranek. Siadaj, chłopcze.
– Irvin. Vincent Irvin – mruknął przybysz.
– Westman? Nie wyglądasz na to. Raczej... farmer.
– Macie bystry wzrok.
– Żadna sztuka. Im rzadziej ogląda się ludzi, tym łatwiej odgadnąć ich zawód, a ja od sześciu miesięcy nie widziałem żadnego dwunoga. Aż do wczoraj. Dwójka urwisów, żeby nie powiedzieć gorzej.
Irvin drgnął i spojrzał pytająco:
– Kto to był?
– Nie przedstawili się. Głodny jesteś?
– Czy któryś z nich nie był rudy jak marchew?
– Dobrze określiłeś. Jeden rudy, drugi czarny jak kruk. Jeśli to twoi przyjaciele, poradź im, aby nie zaglądali do cudzych stajni. Mieli konie zmęczone, ale to nie powód, by kraść muły.
– Ukradli?
– Gdzie tam! Wydaje mi się, że jednego lekko zraniłem, ale nie mogłem sprawdzić. Uciekali dość szybko.
– Lamb, pożyczcie mi swojego muła!
– Ho, ho! Co za nieoczekiwana propozycja! Jakże to sobie wyobrażasz? Abraham Lamb daje nieznajomemu swojego jedynego muła! A co ja pocznę bez zwierzęcia?
– Zwrócę, przysięgam...
– Daj spokój... Skąd ty właściwie jesteś?
– Z Teksasu.
– Tu jest także Teksas, jeśli się nie mylę. Te góry zwą się Sacramento. Chyba wiesz o tym?
– Wiem.
– No więc... skąd przybywasz?
– Z północnego Teksasu.
– Wcale niezła wycieczka. Dookoła pustyni.
– Nie. Jechałem przez Llano...
– Lubisz niebezpieczne przejażdżki?
– To nie ja. To oni. Co za piekielny teren. Nigdy jeszcze czegoś podobnego nie oglądałem.
Kiedy to mówił, stanął mu przed oczami kraj płaski i bezludny, znaczony gdzieniegdzie kępami kaktusów. Szarymi od kurzu, o kolcach jakby z żelaza. Ujrzał wysokie i nagie niby słupy telegrafu pnie juki, a na ich czubach sterczące, twarde, wąskie i długie, ostre jak sztylety liście. W górze – słońce, w dole – ani krzty cienia.
– Ryzykowałeś, chłopie. Widziałem ja kości ludzkie na piaskach Llano. Niejeden raz. Mogłeś łatwo zabłądzić.
– Nie mogłem. Trop był świeży i wiódł prosto ku Pecos.
– Gonisz przyjaciół?
– Ścigam ludzi, którzy właśnie tędy uciekali. Tych dwóch: rudego i czarnego. Pewno nie wiecie, co oni zmajstrowali.
– Na pewno – zgodził się siwowłosy. – Ale mnie przestały obchodzić wasze ludzkie spory. Tu się liczy tylko niedźwiedź, kozica, antylopa i jeszcze to, czy słońce świeci, czy pada deszcz.
– Nie pojmuję, jak tak można żyć – mruknął Irvin i wzruszył ramionami. – Ci dwaj, którzy wam chcieli ukraść muła, mają na sumieniu coś więcej. Rozesłano za nimi listy gończe. Od szeryfa do szeryfa, jak świat długi i szeroki.
Abraham Lamb roześmiał się cicho:
– Tu nie dotarły.
– Ale ludzie potrafią dotrzeć wszędzie, nawet na to pustkowie. Jak ja, jak tamci dwaj. Aż dziwne, że poprzestali tylko na próbie kradzieży, bo mogli się wziąć za was...
– Wówczas i ty byś nie żył, mój synu. Najpierw puma, później żmija. Jak na jednego kiepskiego strzelca... to zbyt wiele. Daj spokój ściganiu. Oni nie mają nic do stracenia, a ty drugi raz się nie urodzisz.
Odszedł w kąt mrocznej izdebki i coś tam przewracał wśród naczyń, bo Irvin słyszał pobrzękiwanie.
– Masz – powiedział po chwili i wsunął mu do ręki twardy i wielki jak talerz podpłomyk, na którym leżał kawał mięsa. – Spróbuj.
Irvin poczuł ostry zapach ziół. Pieczeń miała smak nieznany.
– Nigdy czegoś podobnego nie jadłem – wyznał szczerze zdumiony.
– Takie niedobre?
– Takie wspaniałe! Jak to przyrządzacie?
– Trzeba znać się na roślinach. Upiec polędwicę potrafi byle partoła, ale przyprawić ją to dopiero sztuka.
Irvin jadł powoli i rozmyślał, ale jakoś leniwie. Strata wierzchowca pozbawiła go energii. Albo po prostu był bardzo zmęczony. A gdyby tak siłą zabrać muła? Może podstępem? Nie znał się na podstępach. Nie był traperem, chytrym jak tropione zwierzęta, ani zwiadowcą skradającym się po tropach czerwonoskórych, ani kowbojem pilnującym stad przed dwunożnymi i czworonożnymi napastnikami. Był tylko rolnikiem.
– Nie strzelam źle – rzekł bez związku, byle coś powiedzieć. – Ujrzałem strumień, więc zeskoczyłem z konia, żeby się ochłodzić. Puma zbliżyła się tak cicho...
– One zawsze nadchodzą cicho.
– I dopiero jak usłyszałem kwik Betsy...
– Widziałem wszystko. Mało nóg nie pogubiłem, zbiegając z góry. Popełniłeś duży błąd, rzuciwszy broń daleko od siebie.
– Byłem tak zmęczony, że nie zważałem na nic – westchnął głęboko. – Kiedy skoczyłam do strzelby, puma znajdowała się tak blisko, że wydało mi się niemożliwością spudłować. Więc nawet nie celowałem...
– I to był drugi błąd. Należało sekundę odczekać, konia już nic nie mogło uratować. Pamiętaj o tym na przyszłość, zwłaszcza jak będziesz wędrował piechotą. I omijaj Llano. Przejechałeś, ale nie przejdziesz.
– Nie mam zamiaru. Llano wcale mi nie po drodze. Przecież ja ich muszę dognać! – wykrzyknął. – Przepraszam – zmitygował się. Strzepał okruszyny ze spodni: – Dziękuję. To było wyśmienite.
– Cieszę się. Ci ludzie musieli mieć z tobą na pieńku. Chyba się nie mylę? Napadli? Okradli?
– Nic podobnego. Nie zabrali mi nawet guzika od spodni.
– Czyżbyś był szeryfem?
– I to nie...
Siwowłosy pokręcił głową.
– Gadasz wielce tajemniczo, ale to twoja sprawa. Na piechotę nigdy ich nie dogonisz.
– Pożyczcie mi muła. Na tydzień.
– Ani na jeden dzień. Cóż bym począł bez zwierzęcia? I skąd mogę wiedzieć, jak daleko pragniesz pojechać?
– Muszę ich złapać przed granicą meksykańską. Tydzień mi starczy. Jeśli się spóźnię, wszystko na nic.
– Powiadasz, że musisz. Co to za „mus”? – spojrzał na Irvina przenikliwie: – Tylko nie myśl, że muła zabierzesz siłą. Tamci także próbowali...
Przybysz pochylił głowę, poczuł, że krew mu napływa do twarzy. Ten starzec dobrze czytał w cudzych myślach.
– Nie ukradnę – odparł – chociaż... o tym myślałem – wyznał szczerze.
– Wierzę. Powiedz: po co ich ścigasz? Czy jesteś ich towarzyszem? A może i za tobą rozesłano listy gończe? Chodźmy na łąkę.
Wyszedł pierwszy z nieodstępną dwururką w garści. Położył się na trawie.
– Siadaj – rozkazał.
Pachniało ziołami. Z okolicznych wysoczyzn spadał wiatr, niosąc woń leśnej żywicy. Dokoła głośno buczały trzmiele.
– Prawda, jak tu przyjemnie?
– Nie wytrzymałbym nawet tygodnia w tej samotni.
– Taka to radość żyć wśród ludzi? Nie wyglądasz na szczęśliwego. Szczęśliwcy nie gonią po wąwozach Sacramento.
– To prawda – mruknął w odpowiedzi. – Ale dotychczas żyłem w gromadzie.
– Po co ich ścigasz?
– Ciągle pytacie. Co was to obchodzi?
– Nic a nic. Mnie interesuje tylko muł. Rozumiesz?
– Jakoś nie...
– Lubię ludziom pomagać, chociaż od nich uciekam. Coraz dalej i dalej. Wędruję aż znad Missisipi. A tu już chyba zostanę. Rolnik mnie nie przepędzi, złota i srebra nie ma w tych górach.
Irvinowi ta paplanina wydała się całkiem niepotrzebna, ale słuchał, nie przerywając – widocznie siwy samotnik musi się wygadać. On sam nie czuł chęci do zwierzeń, mimo że przez tyle dni wędrował tylko w towarzystwie Betsy. Betsy... leży teraz martwa za skalną ścianą. I co dalej? Pieszy marsz? A może Lamb zdecyduje się jednak pożyczyć muła?
– Czy tamci mieli konia jucznego? – zapytał niespodziewanie dla samego siebie.
– Tamci? Ach, masz na myśli moich wczorajszych gości. A jakże, mieli. Wszystkie trzy zwierzęta piekielnie zmordowane. Dlatego próbowali zamienić.
– Nie mówili, dokąd jadą?
Traper roześmiał się cicho:
– Nikt u mnie nie zostawia swojego adresu, a ja się o nic nikogo nie pytam. Bo i po co? Sam powiadałeś, że kierują się ku granicy Meksyku.
– Mogę się mylić.
– Chyba się nie mylisz. – Lamb podniósł się i wyciągając rękę, powiedział: – Tam właśnie leży Meksyk. Jeśli prosto jechać tą steczką, na którą trafiłeś, dojedziesz do El Paso nad Rio Grande, a po drugiej stronie masz Ciudad Juárez. Już w Meksyku. Ale droga niełatwa. Można się zapchać w jakiś diabelski kąt i zabłąkać na amen. Trzeba uważać na ścieżkę, jechać ostrożnie. Jeśli ci, których gonisz, nie znają tego przejścia...
– Nie wiem, czy znają, czy nie – przerwał mu Irvin – ale na pewno nie wiedzą, że ich ścigam.
– Jak to?
– To taka dziwna historia, długo o niej gadać. Gdybym miał wierzchowca...
– Ale nie masz. Tym lepiej dla ciebie. Sądzę, że tamci są gorsi od pumy.
Irvin zerwał się z ziemi i krzyknął:
– Cóż możecie wiedzieć?! Tylko ja znam prawdę.
– To czemu ją przede mną ukrywasz? Boisz się? Wstydzisz?
– A dacie muła?
– Do niczego cię nie zmuszam, synu. I niczego nie obiecuję.
Irvin usiadł. Już się uspokoił. Podkulił nogi, wsparł głowę na rękach.
– Nie ma innej rady – szepnął. – Powiem wam. Ukradłbym muła, ale nie potrafię. Więc muszę opowiedzieć.
– Szczery jesteś. To dobrze o tobie świadczy.
Irvin tylko machnął ręką.
– Będę się streszczał – zaczął. – Długa to opowieść, ale jakoś sobie z nią poradzę...
Starzec skinął głową.
* * *
Historię spotkania na odludziu, w sercu gór Sacramento, opowiedział mi po latach, po bardzo wielu latach, sam Vincent Irvin. Wówczas już nie farmer, ale szeryf Fort Benton – małego miasteczka leżącego blisko granicy Stanów i Kanady. Półtora tysiąca mil od chatki siwego trapera, który nosił dziwne nazwisko (a może przezwisko) – Lamb.
Co wydarzyło się przed opisanym spotkaniem, co nastąpiło później – o tym dowiedziałem się nie tylko z ust Irvina. Bardzo mi pomógł w zaspokojeniu ciekawości Karol Gordon, kiedyś młodziutki westman, później farmer, jeszcze później traper, a w końcu – mój serdeczny przyjaciel.
Tak oto narodziła się – a raczej została odtworzona – opowieść o człowieku, który stracił wszystko, lecz nie zgubił (jak wielu innych w podobnej sytuacji) swojej życiowej ścieżki.
Nieco w tej historii dodałem od siebie, aby sprawa stała się bardziej zrozumiała. Musiałem się wczuć w sytuację, o których Irvin mówił półgębkiem – były zbyt przykre dla niego, chociaż tak już odległe w czasie.
Wreszcie rzecz całą – gdy już została utrwalona na papierze – odczytałem (z pewnym strachem) obu głównym bohaterom. Przyznali zgodnie, iż to, co napisałem, nie mija się z prawdą. To mi wystarczyło.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------W _Bibliotece literatury dziecięcej_ Wydawnictwa Siedmioróg ukazały się między innymi:
1. Bajki, Charles Perrault (Kanon literatury dziecięcej)
2. Baśnie, Jacob i Wilhelm Grimm (Kanon literatury dziecięcej)
3. Baśnie, Hans Christian Andersen (Kanon literatury dziecięcej)
4. Alicja w Krainie Czarów, Lewis Carroll (Kanon literatury dziecięcej)
5. Ania z Zielonego Wzgórza, Lucy Maud Montgomery (Kanon literatury dziecięcej)
6. Cudaczek-Wyśmiewaczek, Julia Duszyńska (Kanon literatury dziecięcej)
7. Dar rzeki Fly, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
8. Don Kichot z Manczy, Miguel de Cervantes (Kanon literatury dziecięcej)
9. Godzina pąsowej róży, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
10. Idzie niebo ciemną nocą, Ewa Szelburg-Zarembina (Kanon literatury dziecięcej)
11. Klechdy domowe, Hanna Kostyrko (Kanon literatury dziecięcej)
12. Klimek i Klementynka, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
13. Księga dżungli, Rudyard Kipling (Kanon literatury dziecięcej)
14. Legendy warszawskie, Artur Oppman (Kanon literatury dziecięcej)
15. Łysek z pokładu Idy, Gustaw Morcinek (Kanon literatury dziecięcej)
16. Mity greckie, Nikos Chadzinikolau (Kanon literatury dziecięcej)
17. O czym szumią wierzby, Kenneth Grahame (Kanon literatury dziecięcej)
18. O krasnoludkach i o sierotce Marysi, Maria Konopnicka (Kanon literatury dziecięcej)
19. Odpowiednia dziewczyna, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
20. Pamiętniki Adama i Ewy, Mark Twain (Kanon literatury dziecięcej)
21. Pinokio, Carlo Collodi (Kanon literatury dziecięcej)
22. Przygody Tomka Sawyera, Mark Twain (Kanon literatury dziecięcej)
23. Przypadki Robinsona Crusoe, Daniel Defoe (Kanon literatury dziecięcej)
25. Psotki i śmieszki, Janina Porazińska (Kanon literatury dziecięcej)
24. Robinson Crusoe, Daniel Defoe (Kanon literatury dziecięcej)
26. Serce, Edmund de Amicis (Kanon literatury dziecięcej)
27. Szewczyk Dratewka, Janina Porazińska (Kanon literatury dziecięcej)
28. Tajemnicza wyspa, Juliusz Verne (Kanon literatury dziecięcej)
29. Tajemniczy ogród, Frances Hodgson Burnett (Kanon literatury dziecięcej)
30. Ucho, dynia 125!, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
31. Uczniowie Spartakusa, Halina Rudnicka (Kanon literatury dziecięcej)
32. W 80 dni dookoła świata, Juliusz Verne (Kanon literatury dziecięcej)
33. W pustyni i w puszczy, Henryk Sienkiewicz (Kanon literatury dziecięcej)
34. Wesołe przedszkole, Maria Konopnicka (Kanon literatury dziecięcej)
35. Baśnie polskie i europejskie, Joanna Rodziewicz (Kanon literatury dziecięcej)
36. Złota korona, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
37. Baśnie polskie, Tamara Michałowska (Kanon literatury dziecięcej)
38. Historia żółtej ciżemki, Antonina Domańska (Kanon literatury dziecięcej)
39. Wspomnienia niebieskiego mundurka, Wiktor Gomulicki (Kanon literatury dziecięcej)
40. Antek, Bolesław Prus (Kanon literatury dziecięcej)
41. Tropy wiodą przez prerię, Wiesław Wernic (Western)
42. Witaj, Karolciu!, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
43. Słońce Arizony, Wiesław Wernic (Western)
44. Na południe od Rio Grande, Wiesław Wernic (Western)
45. Szeryf z Fort Benton, Wiesław Wernic (Western)
46. Król Maciuś Pierwszy, Janusz Korczak (Kanon literatury dziecięcej)
47. Kajtuś Czarodziej, Janusz Korczak (Kanon literatury dziecięcej)
48. Stara baśń, Józef Ignacy Kraszewski (Kanon literatury dziecięcej)
49. Karolcia, Maria Krüger (Kanon literatury dziecięcej)
50. Plastusiowy pamiętnik, Maria Kownacka (Kanon literatury dziecięcej)
51. Troje wspaniałych i skrzat, Ewa Mirkowska (Klub Małych Czytelników)
52. Za żywopłotem, Maria Kownacka (Seria limitowana)
53. Akademia Pana Kleksa, Jan Brzechwa (Kanon literatury dziecięcej)
54. 10 opowieści o bajecznej treści, Tamara Michałowska (Bajki współczesne)
55. Janko Muzykant oraz Sachem, Henryk Sienkiewicz (Kanon literatury dziecięcej)
56. Mała Księżniczka, Frances Hodgson Burnett (Kanon literatury dziecięcej)
57. Bajki dla dzieci, Iwan Kryłow (Kanon literatury dziecięcej)
58. Brzechwa dzieciom, Jan Brzechwa (Kanon literatury dziecięcej)
59. Co słonko widziało, Maria Konopnicka (Kanon literatury dziecięcej)
60. Gruby, Aleksander Minkowski (Kanon literatury dziecięcej)
61. Janosik, Tamara Michałowska (Kanon literatury dziecięcej)
62. Kopciuszek, Hanna Januszewska (Kanon literatury dziecięcej)
63. Kukuryku na ręczniku, Maria Kownacka (Kanon literatury dziecięcej)
64. Magda, Paweł i Ty, Krystyna Kleniewska-Kowaliszyn (Kanon literatury dziecięcej)
65. Mały Książę, Antoine de Saint-Exupéry (Kanon literatury dziecięcej)
66. Na jagody, Maria Konopnicka (Kanon literatury dziecięcej)
67. Najmilsi, Ewa Szelburg-Zarembina (Kanon literatury dziecięcej)
68. Opowieści o Świętym Mikołaju, Tamara Michałowska (Bajki współczesne)
69. Opowieść wigilijna, Charles Dickens (Kanon literatury dziecięcej)
70. Przygody Plastusia, Maria Kownacka (Kanon literatury dziecięcej)
71. Sto bajek, Jan Brzechwa (Kanon literatury dziecięcej)
72. Wybór mitów greckich, Joanna Rodziewicz (Kanon literatury dziecięcej)
73. Ziarenka maku, Grzegorz Ratajczak (Kanon literatury dziecięcej)
74. Pierścień i róża, William Makepeace Thackeray (Kanon literatury dziecięcej)
75. Trzej muszkieterowie, Aleksander Dumas (Kanon literatury dziecięcej)
76. Winnetou, Karol May (Kanon literatury dziecięcej)
77. Łowcy wilków, James Curwood (Kanon literatury dziecięcej)
78. Czarny tulipan, Aleksander Dumas (Kanon literatury dziecięcej)
79. Nad dalekim, cichym fiordem, Agot Gjems-Selmer (Kanon literatury dziecięcej)
80. Gwiazda przewodnia, Joan Gould (Kanon literatury dziecięcej)
81. Katarynka oraz Z legend dawnego Egiptu, Bolesław Prus (Kanon literatury dziecięcej)
82. Biały kieł, Jack London (Kanon literatury dziecięcej)
83. Zew krwi, Jack London (Kanon literatury dziecięcej)
84. Złota Elżunia, Eugenia Marlitt (Kanon literatury dziecięcej)
85. Skarb w Srebrnym Jeziorze, Karol May (Kanon literatury dziecięcej)
86. Zorro, Johnston McCulley (Kanon literatury dziecięcej)
87. Bajki litewskie, Oskar Miłosz (Kanon literatury dziecięcej)
88. Robin Hood, Howard Pyle (Kanon literatury dziecięcej)
89. Dolina bez wyjścia, Thomas M. Reid (Kanon literatury dziecięcej)
90. Książę i żebrak, Mark Twain (Kanon literatury dziecięcej)
91. Bajka o rybaku i rybce, Aleksander Puszkin (Kanon literatury dziecięcej)
92. Piękna i Bestia, Jeanne-Marie Leprince de Beaumont (Kanon literatury dziecięcej)
93. Wybrane podania i legendy polskie (Kanon literatury dziecięcej)
94. Klechdy sezamowe, Bolesław Leśmian (Kanon literatury dziecięcej)
95. Słoń Trąbalski, Julian Tuwim (Seria limitowana)
96. 12 podróży misia Miodala, Stefan Potocki (Klub małych czytelników)
97. 7 opowieści o rycerzu, czarodzieju i księciu dobrodzieju, Jania Shipper (Klub małych czytelników)
98. Egzotyczna przygoda, Aleksandra Michałowska (Klub małych czytelników)
99. Troje wspaniałych i skrzat, Ewa Mirkowska (Klub małych czytelników)
100. W pamiętniku Zofii Bobrówny, Juliusz Słowacki (Kanon literatury dziecięcej)
101. Cudowna podróż, Selma Lagerlöf (Kanon literatury dziecięcej)
102. Pani Twardowska, Adam Mickiewicz (Kanon literatury dziecięcej)
103. Wybrane wiersze, Władysław Bełza (Kanon literatury dziecięcej)
104. Szaraczek, Mieczysława Buczkówna (Kanon literatury dziecięcej)
105. Dziecię elfów, Hans Christian Andersen (Kanon literatury dziecięcej)
106. Jutro niedziela i inne opowiadania, Zofia Żurakowska (Kanon literatury dziecięcej)
107. Lassie, wróć!, Eric Knight (Kanon literatury dziecięcej)
108. Lato leśnych ludzi, Maria Rodziewiczówna (Kanon literatury dziecięcej)
109. O dwunastu miesiącach, Janina Porazińska (Kanon literatury dziecięcej)
110. O księciu Gotfrydzie, rycerzu Gwiazdy Wigilijnej, Halina Górska (Kanon literatury dziecięcej)
111. Piętnastoletni kapitan, Juliusz Verne (Kanon literatury dziecięcej)
112. Przygody Meliklesa Greka, Witold Makowiecki (Kanon literatury dziecięcej)
113. Przygody Sindbada Żeglarza, Bolesław Leśmian (Kanon literatury dziecięcej)
114. Tajemnica wędrującego jaskiniowca, Andy Chandler (Alfred Hichcock) (Przygody Trzech Detektywów)
115. Kapitan Fracasse, Teofil Gautier (Kanon literatury dziecięcej)
116. Diossos, Witold Makowiecki (Kanon literatury dziecięcej)
117. Atlantyda, wyspa ognia, Maciej Kuczyński (Kanon literatury dziecięcej)
118. Mały lord, Frances Hodgson Burnett (Kanon literatury dziecięcej)
Wszystkie tytuły należące do _Biblioteki literatury dziecięcej_ są dostępne w księgarni internetowej Siedmioróg.pl