Lark i Kasim. Czas na rewolucję - ebook
Lark i Kasim. Czas na rewolucję - ebook
„Myślę, że się boisz i że ten strach… może nas pozbawić czegoś naprawdę dobrego”.
Lark Winters marzy o tym, żeby wydać książkę. Wytrwale szuka wydawcy, jednak kolejni agenci odrzucają próbkę tekstu, twierdząc, że jest zbyt emocjonalna, zbyt chaotyczna albo mało wiarygodna. Ale kiedy tweet Lark o nieodwzajemnionej miłości zyskuje niespodziewaną popularność i staje się wiralem, publikacja powieści wydaje się w zasięgu ręki. Lark w końcu zyskuje upragnioną uwagę. Jest tylko jeden problem: to nie Lark napisało tego tweeta. Autorem jest Kasim – dawniej łączyła ich przyjaźń, dziś tylko sporadycznie i chłodno ze sobą rozmawiają. Lark staje przed wyborem: wykorzystać kłamstwo tak, by spełnić swoje marzenie, czy dowiedzieć się, co się kryje za tweetem Kasima i co tak właściwie stało się z ich relacją…
Lark i Kasim. Czas na rewolucję to poruszająca i szczera opowieść o poszukiwaniu siebie i o tym, jak różnie postrzegamy świat.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67551-73-1 |
Rozmiar pliku: | 4,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
MÓJ TELEFON WIBRUJE. Obracam się na krześle tak szybko, że niemal z niego spadam. Birdie się śmieje. Gra Frank Ocean. Chrupię truskawkowe pocky. Kolejne powiadomienie, telefon jeździ po biurku. hej wszystko okej?? Szarpię włosy we frustracji. Setki followersów mnie oznaczają, ci, których mam w znajomych, wysyłają wiadomości na priv, pytają, czy coś się stało, gdzie się podziewam, czy wszystko u mnie w porządku. Zwykle wrzucam posta codziennie wieczorem, ale tym razem minął już ponad tydzień. Piszę i kasuję, i przepisuję kolejne wersje, kursor mruga do mnie z ekranu laptopa, ale w głowie mam pustkę, ciemność, nada, ani pół pomysłu i och, gdybym jeszcze nie było takie śliczne, proszę, Boże, nie chcę być tylko słodziutkim, głupiutkim niebiniem...
Z jękiem ciskam telefonem, biednym telefonem, którego jedyną winą było to, że znalazł się w mojej dłoni – szlag, trochę za mocno, odbija się od biurka i leci rykoszetem, a ja usiłuję go złapać i tym razem naprawdę spadam, z łoskotem ląduję na twardych deskach, echo uderzenia wstrząsa całym pokojem.
– Lark, wszystko w porządku? – woła z dołu mama.
– Tak! – Syczę i krzywię się, i badam swój łokieć. Boże, to naprawdę bolało. – Tak, nic mi nie jest.
Chwila, czy ćwiczenia fizyczne nie stymulują aby mózgu? Zrywam się na równe nogi i biegnę w miejscu przez dziesięć, dziewięć, osiem...
Taa, tyle że nie. Nieważne. Rzucam się na łóżko i zagapiam w sufit. I wzdycham.
Niby to nie koniec świata, że nie mogę sklecić posta, ale trochę tak się właśnie czuję. Jakby z każdą mijającą sekundą wszystkie moje marzenia obracały się w pył.
Mama uważa, że jestem uzależnione od lajków. Nie wiem. Może ma rację.
Na dole rozlega się muzyka, kawałek R&B, który według mamy był prawdziwą „zajebiozą” jakieś dwadzieścia lat temu.
– Lark? Lark, chodź na dół! – woła mnie mama.
Chętnie. Wyskakuję z łóżka i z łomotem zbiegam po drewnianych schodach. Okna są szeroko otwarte, z utęsknieniem czekamy na najmniejszy powiew wiatru; nie włączamy klimatyzacji, bo PECO, nasz dostawca prądu, straszliwie zdziera za elektryczność. Kicham, kicham, kicham tak mocno, że ześlizguję się z kilku schodków. Udało mi się przeżyć pandemię tylko po to, żebym teraz dało się wykończyć pyłkom. Przeskakuję dwa ostatnie stopnie, ląduję na podłodze, obracam się w stronę kuchni... i zatrzymuję w pół kroku.
Kas siedzi na blacie i wygląda na zdecydowanie za bardzo zrelaksowanego, zważywszy, że nie jest u siebie.
– Na zdrowie! – mówi, szczerząc zęby w uśmiechu.
Pocieram nos i patrzę na moją mamę, tę zdrajczynię. Dlaczego zawsze wpuszcza Kasima do środka? Udawaj po prostu, że go nie widzisz, że nie słyszysz, jak puka do drzwi. Mama siedzi przy stojącym pod ścianą białym stole. Z jej otwartego laptopa płynie muzyka: My whole life has changed...
Rzuca mi przeciągłe spojrzenie.
No tak. Moja twarz.
Ścieram z niej minę pod tytułem „A ty co tutaj robisz?” i zmuszam się do krzywego uśmiechu.
– O. Hej.
Kas zeskakuje z blatu i opiera się o niego z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Ma piękną ciemnobrązową skórę w odcieniu, który przywodzi na myśl mrok nocy. Nosi dredy, zazwyczaj związane w kitkę na czubku głowy. Boki wygolone, końcówki włosów rozjaśnione. Dziś ma na sobie czarny podkoszulek, czarne szorty, znoszone czarne glany i spiralny tunel w płatku ucha. Zawsze roztacza tę szczególną aurę, jakby sądził, że każdy powinien czuć się zaszczycony przebywaniem w jego obecności. Jakby w poprzednim życiu był faraonem albo królem, więc zasługuje na hołd. Szczerze mówiąc, zazdroszczę mu tej energii. Emanuje absolutną pewnością siebie, jakby nie miał cienia wątpliwości, że ma prawo tu być. Że zasługuje na zajmowaną przez siebie przestrzeń. „Ta pierdolona korona jest już kupiona i opłacona, więc wycisnę z niej wszystko”.
Możliwe, że tylko to sobie wyobrażam, ale mam niemal pewność, że na mój widok jego uśmieszek robi się o kilka centymetrów szerszy. Ten uśmieszek. Ten jego cholerny uśmieszek. Serio, Kasim powinien go opatentować, klnę się na Boga.
– Hej, Lark.
Przyglądamy się sobie nawzajem. Trochę jakbyśmy występowali w filmie przyrodniczym: dwóch naturalnych wrogów mierzy się wzrokiem na moment przed atakiem. Gdyby to było anime, miotalibyśmy błyskawice oczami. Żadne z nas nic nie mówi. Spojrzenie mojej mamy przeskakuje od jednego do drugiego, jakby się obawiała, że zaraz rzucimy się sobie do gardeł, bez powodu, tylko dlatego, że oddychamy tym samym powietrzem.
Lubię uważać się za osobę raczej przyjazną. Wierzę w pokój na świecie. Nie cierpię wdawać się w awantury czy kłótnie z kimkolwiek.
Ale z jakiegoś powodu Kasim stanowi wyjątek, i to nie w tym romantycznym sensie jak z piosenki Paramore. Musi istnieć jakieś naukowe wyjaśnienie faktu, że nie możemy za długo przebywać w jednym pomieszczeniu, bo inaczej szambo wybije. Może coś z chemią? Nie wiem. Nauka raczej nie jest moją mocną stroną.
Mama próbuje przerwać tę niezręczną ciszę.
– Cały czas wisisz na Twitterze?
Kasim mierzy mnie wzrokiem, krytycyzm emanuje z niego wszystkimi porami.
Moje mury obronne już były dość wysokie, ale teraz poszybowały kilka kilometrów w górę.
– Nie wisiałom na Twitterze.
– Aha. – Mama wyczuwa znajome napięcie w moim głosie i unosi brew. Niemal mogę jej czytać w myślach. „Pewnego dnia zrozumiesz, że bardziej potrzebujesz swojego przyjaciela niż walki”. Ciągle nie wiem, czy ma na myśli konflikt wewnętrzny, czy dosłownie tę walkę, którą ja i Kas toczyliśmy przez cały zeszły rok.
– Kasim, złotko, zostaniesz na kolację? – pyta.
– Nie, dziękuję, nie chcę przeszkadzać...
– Nikomu nie przeszkadzasz.
Kas napotyka moje spojrzenie, jego uśmieszek mówi: „Och, serio? Lark, co myślisz o tym, że nie przeszkadzam nikomu?”.
Mama to zauważa.
– Prawda?
Mój głos brzmi płasko.
– Taa. Zostań na kolację.
Kasim z trudem powstrzymuje śmiech.
– Z miłą chęcią. Dziękuję, pani Winters.
Naprawdę nie jestem dziś wieczór w nastroju na Kasima, ale mama nigdy nikomu nie odmawia. Nawet w szczycie pandemii pomagała każdemu, kto tego potrzebował, zwłaszcza Kasimowi i jego starszemu bratu Taye’owi. I tak, uważam, że to cudowne. Tak, społeczność jest ważna. Ale dobrze też czasem postawić jakieś granice, nie? Zwłaszcza takie, które utrzymają z dala byłych najlepszych przyjaciół uwielbiających wkurzać nas dla zabawy.
– Bakłażan już prawie gotowy – mówi mama, podnosząc się z westchnieniem. – Nakryj do stołu, dobrze, kochanie? – Kładzie ciepłą rękę na moim ramieniu i całuje mnie w policzek, po czym wychodzi, zostawiając mnie z Kasem sam na sam. Serio? Wie, że to błąd. Wie, że to się dobrze nie skończy.
Przez moment panuje cisza.
– No więc co tu robisz? – pytam.
– Nie bądź niemiłe! – woła mama z sąsiedniego pokoju.
Kasim odpowiada na moje pytanie wzruszeniem ramion i uśmiechem, jego białe zęby lśnią. Jak to jest, że najbardziej chaotyczne queery mają najostrzejsze kły?
– Zajrzałem tylko przywitać się z twoją mamą. Nie sądziłem, że cię spotkam.
A niby dlaczego nie? Mieszkam tu.
– Aha. Jasne.
Kilka miesięcy temu przemalowałyśmy z mamą wszystkie szafki na biało, ale gdzieniegdzie wciąż prześwituje brązowe drewno. Kas otwiera drzwiczki, żeby wyciągnąć trzy szklanki z nadrukowanymi wzorami owoców: truskawek, pomarańczy, winogron.
– Dlaczego mam wrażenie, że nie cieszysz się na mój widok, Lark?
– W zeszłym tygodniu też wpadłeś – mówię, otwierając szufladę i wyciągając kolejne elementy zastawy. – Talerze poproszę.
– Aż tak cię złości, że tu bywam? – Kasim zagląda do szafki nad zlewem.
– Wcale mnie nie złości.
– Na pewno?
– Sam wiesz, że przychodzisz tu tylko dla darmowej wyżerki.
Przykłada dłoń do piersi, jakbym go zraniło.
– Daj spokój. Nigdy nie wykorzystywałbym w ten sposób twojej mamy.
Muszę przyznać, że przynajmniej w tym jest szczery. Mama Kasima zmarła, kiedy miał cztery lata, a jakieś trzy lata temu jego tata został skazany za posiadanie kilkudziesięciu gramów, więc teraz zostali tylko Kas i Taye, który wywalczył sobie możliwość opieki nad młodszym bratem. Kiedy ich tatę aresztowali, moja mama zaproponowała, żeby Kasim zostawał u nas, ilekroć Taye będzie musiał iść na nocną zmianę w tej czy innej pracy. Czasem Kas przemieszkiwał tak u nas całymi tygodniami bez przerwy.
No i rzecz w tym, że właściwie podobało mi się, kiedy z nami mieszkał. Byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Spędzaliśmy każdą chwilę razem. Jeździliśmy na desce wokół boisk do koszykówki. Chodziliśmy do sklepu z płytami na Baltimore Avenue. Nagrywaliśmy filmiki na TikToka, jak tańczymy, przewracamy się, umieramy ze śmiechu, wiecie, z takiego śmiechu, że już nawet nie możecie wydać żadnego dźwięku, więc tylko sapiecie i łapiecie powietrze, i łzy wam lecą, i klepiecie się nawzajem po plecach, a potem przewracacie się znowu, żeby śmiać się jeszcze bardziej. Kas, kiedy jest wściekły, zachowuje się całkiem jak Bakugou, więc nazywałem go Kacchan, a on mnie – Deku, i po nocach, zamiast spać, oglądaliśmy na laptopie pod kołdrą bootlegowe anime, i za każdym razem, kiedy słyszeliśmy, jak moja mama przechodzi korytarzem, padaliśmy i udawaliśmy martwych, parskając i popychając się nawzajem, gdy tylko któreś wydało jakiś dźwięk.
Mogłom mu powiedzieć wszystko. Wszystko. I nigdy mnie nie oceniał. „Boję się, że kiedyś skończę całkiem samo”. Potrząsnął głową. „Dlaczego? Masz przecież mnie, prawda?”
Ale kiedy zaczęła się szkoła... Nie wiem. To nie tak, że go nienawidzę. Nikogo nie nienawidzę. Naprawdę nie. I nie sądzę też, żeby on nienawidził mnie. (Przynajmniej przez większość czasu). Ale sprawy z całą pewnością nie wyglądają tak jak wcześniej.
Kasim przygląda mi się z coraz szerszym uśmiechem, zupełnie jakby wiedział, jak bardzo jestem rozzłoszczone.
– Coś cię wkurzyło.
– Nie jestem wkurzone.
– Naprawdę?
– Tak, naprawdę.
– Dla mnie wyglądasz na wkurzone.
Birdie przygląda się jednemu ze swoich skrzydeł.
– Jesteś dosyć wkurzone, Lark.
Zgrzytam zębami.
– Wszystko okej.
Kasim parska.
– Taa, jasne. Jesteś oazą spokoju.
Z trudem biorę wdech. Może i ma rację. Jestem na granicy wytrzymałości. To zawsze stresujące – pisać dla 20,1 tysiąca (a może i więcej) ludzi, którzy to widzą, czytają, wygłaszają swoje opinie, lubią albo nie lubią, zgadzają się z tobą albo cytują twojego tweeta z komentarzem: „Ej, patrzcie, jaki ten dzieciak jest kurewsko głupi”.
To, że się stresuję, to nie wina Kasima.
Poza tym denerwowanie się nie ma żadnego sensu. Życie bardzo wcześnie nauczyło mnie, że będąc mną, lepiej się nie złościć ani nie frustrować. Niektórym wolno zajmować przestrzeń na tym świecie, podczas gdy od innych oczekuje się, że znikną. Kiedy nie znikamy, najpierw się nas nienawidzi, a potem obwinia o tę nienawiść. „Gdybyś tylko był milszy”. „Gdybyś tylko się uśmiechała”. „Gdybyście tylko się zamknęli i siedzieli cicho, może ludzie nie nienawidziliby was aż tak bardzo”. To niesprawiedliwe, ale sporo rzeczy na tym świecie takie jest, prawda?
Wzdycham, potrząsam rękami, macham nimi w przód i w tył, żeby pozbyć się napięcia, nucę piosenkę Solange. Well, it’s like...
Kasim stawia ostatni talerz.
– O czym będzie ten post?
Wie, że jeśli mam otwarte social media, to pewnie dlatego, że planuję zamieścić nowy wpis. Trudno to nazwać sławą, ale moje posty zgarniają czasem i po 50 tysięcy lajków.
– Hmm... – Nie patrzę mu w oczy. – Jeszcze nie wiem.
Uśmiecha się półgębkiem.
– Napisz może o tym, jak to jest włazić w dupę białym, żeby mieli mniejszy problem z twoim istnieniem.
Słodki Jezu w pomarańczach. Widzicie, co miałom na myśli? Kas uwielbia mnie wkurzać.
Dla niego to zabawa. Szturchać mnie tak długo, aż wybuchnę. Wie, że żaden ze mnie radykał, nie to co on i grupka jego nowych przyjaciół. Wie, że dla mnie najważniejszy jest pokój.
– Jebać pokój – powiedział mi raz. – Oni nie chcą pokoju z nami. Dlaczego mielibyśmy im go dawać?
Chce mnie zdenerwować. Rozzłościć, żeby potem móc z uśmiechem oskarżyć mnie o hipokryzję, bo okazuje się, że wcale nie jestem tak pokojowo nastawione, jak udaję.
Wyciągam telefon. Mam ponad dwadzieścia nowych powiadomień. Jeszcze więcej oznaczeń, komentarzy i prywatnych wiadomości. lark żyjesz?!! Scrolluję dalej.
– Może powinnom napisać o tym, jak anarchia szkodzi społeczności. – Kolejna rzecz, o którą sprzeczaliśmy się już z milion razy. Działamy wciąż według tych samych wzorców, przechodzimy przez wciąż te same cykle, wiecznie odtwarzamy te same kłótnie. To jak uzależnienie. Nie możemy przestać.
Kasim rzuca mi ostre spojrzenie, w oczach ma ogień. Jest jak wulkan, płyty tektoniczne już się przemieszczają, ciśnienie rośnie. Zawsze wiem, kiedy znajduje się na granicy wybuchu.
– Rozwalenie hierarchicznego społeczeństwa zbudowanego na rasizmie to dobra rzecz, Lark.
– Ale co wtedy będzie ze społecznością? – pytam.
– Zatroszczymy się o siebie nawzajem.
– Nie można się o siebie troszczyć, kiedy zasoby zostają zniszczone.
– Przejmiemy te gówniane zasoby i zrobimy redystrybucję wśród ludu.
– Chciałeś chyba powiedzieć: „Zabierzemy je członkom społeczności”?
– Nie, korporacjom.
– Drobni przedsiębiorcy ze społeczności też dostaną po dupach...
– Oni nie stanowią celu.
– Ale właśnie tak zazwyczaj się dzieje, prawda? – mówię. – Wy będziecie zajęci obalaniem systemu, a tymczasem ludzie ucierpią.
– Ludzie już cierpią, Lark! – Kas podnosi głos. – Cholera, włazisz tak głęboko w dupę białym libkom, że gówno widzisz. Ich gówno.
– Chryste, Kas, to obrzydliwe.
Nie zwraca uwagi na moje słowa. Uśmieszek zniknął.
– Otwórz, kurwa, oczy. Serio.
Kłótnia jest teraz naprawdę zażarta. Tak to zwykle wygląda. Wiem, że mama nas słyszy, ale nie interweniuje. Kas patrzy na mnie dłuższą chwilę, bez słowa. Potrafi to robić z niesamowitą intensywnością. Jest jak eksplozja w ludzkim ciele i – nawet jeśli nie widzisz wybuchu, ognia ani gruzu – możesz poczuć, jak się do ciebie zbliża.
– Co? – pytam. Głos mi się łamie.
Wzrusza tylko ramionami, znów odwraca wzrok.
– Mogłobyś napisać o psach. W tym poście. Tego się nie da spaprać. Może nawet taki post przyciągnąłby nowych followersów.
Przewracam oczami.
– Dupek z ciebie – mówię i natychmiast tego żałuję, ponieważ, no, niezbyt to miłe i pokojowe z mojej strony.
Ma teraz świetne otwarcie, stworzyłom mu idealną okazję, by mógł wytknąć mi, że nazwałom go dupkiem, i powalić mnie ostatecznym ciosem, ale on tylko parska śmiechem. Szczerym śmiechem – ani trochę pustym czy wymuszonym. Kas w jednej sekundzie potrafi przejść od zażartej kłótni do śmiania się swobodnie, jakby nic wielkiego się nie stało. Nawet kiedy się go obrazi. Jakby naprawdę, całkiem szczerze, kompletnie go to nie obeszło. Taa. Zdecydowanie zazdroszczę mu tej energii.
– Chyba faktycznie czasem jestem dupkiem – mówi. – Ale kto nie jest? Nawet jeśli nikt nie chce się do tego przyznać, wszyscy kogoś w życiu zraniliśmy. Ty też.
Czuję ukłucie wstydu. Mam ochotę się bronić. Zaprotestować. Ale powstrzymuję się wysiłkiem woli. Ma rację. Bo to prawda, nie? Też na pewno zdarzyło mi się kogoś skrzywdzić. Wszyscy jesteśmy ludźmi. Wszyscy popełniamy błędy i ranimy się nawzajem, nawet jeśli wolelibyśmy sądzić, że to nieprawda albo że ta druga osoba nie powinna czuć się zraniona – bo przecież nie chcielibyśmy być jak ci, których wytykamy palcami i nazywamy złymi. Nikt nie chce być złym człowiekiem. Już jako dziecko się nad tym zastanawiałom – dlaczego zawsze lubimy wskazywać na kogoś innego i nazywać go wrogiem, podczas gdy tamten ktoś wskazuje na nas i robi dokładnie to samo. Może nikt nie jest tak naprawdę dobry ani zły, wszyscy są gdzieś pomiędzy. Może tak samo jest ze mną i z Kasimem.
– Przynajmniej dopóki uczymy się i rozwijamy – mówi Kas.
Kolacja była piekielnie dobra. Podczas gdy my sprzątamy ze stołu, mama wyciąga się na krześle, zadowolona. I remember that night, I just might remember that night for the rest of my days. Ma brązową skórę i ciemne piegi wokół oczu. Jej kręcone włosy już robią się srebrzyste, co trochę mnie przeraża, bo (tak, to mroczne i trochę depresyjne, ale nawet ja nie mogę cały czas wykazywać się niepoprawnym optymizmem i zawsze widzieć szklankę do połowy pełną) nie chcę, żeby umarła i zostawiła mnie samo. Kiedy zaczęła się pandemia, dopadły mnie schizy, że mogłaby zachorować, i wciąż się tym martwię. Urodziła mnie trochę po czterdziestce, więc jest starsza niż matki większości siedemnastolatków, no i sporo o tym myślę – o niej, jak umiera, nim się na to przygotuję, i o sobie, jak usiłuję nauczyć się żyć samo na tym świecie.
Mama też była sama – nigdy nie wyszła za mąż. Moim drugim rodzicem jest jakiś anonimowy dawca nasienia. Czasem się zastanawiam, czy mam wielką biologiczną rodzinę, z czatem grupowym, rodzeństwem i kuzynostwem, które dzwoni do siebie ot tak, żeby usłyszeć nawzajem swój głos. Boję się, że skończę tak jak mama: jako ktoś, kto jak wszyscy zasługuje na miłość, ale z jakiegoś powodu na zawsze pozostał samotny i nie potrafi zrozumieć dlaczego; zresztą może właśnie to jest w tym wszystkim najbardziej przerażające – że nigdy nie dowiem się, co robię źle, dlaczego inni znajdują miłość, mają wielkie rodziny i masę przyjaciół i po prostu wiedzą, sami z siebie, bez żadnych wątpliwości, gdzie przynależą. Ale może przesadzam z narzekaniem. Naprawdę mam problem z samooceną, nie? Chyba większość ludzi tak by właśnie uznała.
Birdie wzrusza ramionami.
– To, co inni myślą o tobie, jest tylko odbiciem ich samych.
– Kasim, dziecino, zostaniesz na noc? – pyta mama.
Nawet on zdaje sobie sprawę, że to koszmarny pomysł.
– Och, nie, dzięki, powinienem już...
– Nie mówiłeś czasem, że Taye musiał wyjechać do pracy? Od czterech dni jesteś sam w domu.
– No tak, ale jutro wraca.
– Jutro zaczynają się zajęcia w Commons.
Commons, czyli Centrum Społeczne „Common Ground”. Czuję drgnienie w sercu na myśl o powrocie na zajęcia – i o pewnej osobie, która napisała na insta, że też tam będzie.
– Ktoś powinien cię na nie wyprawić – mówi mama.
– To nic takiego. Mam siedemnaście lat. Bez przerwy jestem sam w domu.
– Nie czujesz się samotny? – pyta ona. Próbuję się nie śmiać. Widzę, że Kas zaczyna żałować, że w ogóle do nas zajrzał. – Stąd jest bliżej do Centrum. Moglibyście wyjść razem.
Kasim waha się, próbując znaleźć kolejną wymówkę, a potem wyrzuca z siebie niemal desperacko:
– Ale ja nie mam ciuchów na zmianę.
Nie wygra w warcaby z szachistką.
– Chyba wciąż mieścisz się w ubrania Lark, prawda? – odpowiada mama gładko.
Zawsze nosiliśmy nawzajem swoje ciuchy.
Mama wstaje od stołu.
– Robi się późno, już po zachodzie słońca. Lepiej bym się czuła, gdybyś został, zamiast wracać teraz pieszo do domu. W porządku?
Kasim na sekundę przymyka oczy, może tłumiąc westchnienie. Nigdy nie potrafił odmówić mojej mamie. Naprawdę cholernie ją kocha, tak zresztą powinno być – ona zasługuje na miłość całego świata.
– Jasne, w porządku. Dziękuję, pani Winters.
Posyłam mu pełen satysfakcji uśmiech, podczas gdy mama odwraca się i wychodzi z kuchni.
– Lark, pomóż Kasimowi się rozgościć – rzuca przez ramię.
Mój uśmiech tężeje. Szlag. Zapomniałom, że przecież będę musiało dzielić z Kasimem sypialnię. Ostatnio został na noc jakieś pół roku temu, i to tylko dlatego, że zachorował, a Taye’a nie było, więc nie mógł się nim zająć. Baliśmy się, że to covid, ale okazało się, że tylko fatalne combo alergii i przeziębienia, lekarz kazał mu dużo pić i przepisał Benadryl. To było nawet miłe. Nie to, że Kasim był chory, ale że gadaliśmy długo w nocy i znów oglądaliśmy anime, jak wtedy, gdy byliśmy dzieciakami. Tyle się wtedy śmialiśmy. Ale potem Kasowi się poprawiło, wdaliśmy się w kolejną sprzeczkę – teraz już nawet nie pamiętam, o co poszło – i kiedy wyszedł następnego dnia, wszystko znowu było jak zwykle.
Kasim odwraca wzrok, a ja się zastanawiam, czy kiedykolwiek myśli o tym, jak kiedyś między nami było – i czy też żałuje, że nasza przyjaźń skończyła się w taki sposób.
Może nie. Może gówno go to obchodzi.
Hmmm.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------