Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lark i Kasim. Czas na rewolucję - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
40,90

Lark i Kasim. Czas na rewolucję - ebook

„Myślę, że się boisz i że ten strach… może nas pozbawić czegoś naprawdę dobrego”.

Lark Winters marzy o tym, żeby wydać książkę. Wytrwale szuka wydawcy, jednak kolejni agenci odrzucają próbkę tekstu, twierdząc, że jest zbyt emocjonalna, zbyt chaotyczna albo mało wiarygodna. Ale kiedy tweet Lark o nieodwzajemnionej miłości zyskuje niespodziewaną popularność i staje się wiralem, publikacja powieści wydaje się w zasięgu ręki. Lark w końcu zyskuje upragnioną uwagę. Jest tylko jeden problem: to nie Lark napisało tego tweeta. Autorem jest Kasim – dawniej łączyła ich przyjaźń, dziś tylko sporadycznie i chłodno ze sobą rozmawiają. Lark staje przed wyborem: wykorzystać kłamstwo tak, by spełnić swoje marzenie, czy dowiedzieć się, co się kryje za tweetem Kasima i co tak właściwie stało się z ich relacją…

Lark i Kasim. Czas na rewolucję to poruszająca i szczera opowieść o poszukiwaniu siebie i o tym, jak różnie postrzegamy świat.

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67551-73-1
Rozmiar pliku: 4,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział pierw­szy

MÓJ TE­LE­FON WI­BRUJE. Ob­ra­cam się na krze­śle tak szybko, że nie­mal z niego spa­dam. Bir­die się śmieje. Gra Frank Ocean. Chru­pię tru­skaw­kowe po­cky. Ko­lejne po­wia­do­mie­nie, te­le­fon jeź­dzi po biurku. hej wszystko okej?? Szar­pię włosy we fru­stra­cji. Setki fol­lo­wer­sów mnie ozna­czają, ci, któ­rych mam w zna­jo­mych, wy­sy­łają wia­do­mo­ści na priv, py­tają, czy coś się stało, gdzie się po­dzie­wam, czy wszystko u mnie w po­rządku. Zwy­kle wrzu­cam po­sta co­dzien­nie wie­czo­rem, ale tym ra­zem mi­nął już po­nad ty­dzień. Pi­szę i ka­suję, i prze­pi­suję ko­lejne wer­sje, kur­sor mruga do mnie z ekranu lap­topa, ale w gło­wie mam pustkę, ciem­ność, nada, ani pół po­my­słu i och, gdy­bym jesz­cze nie było ta­kie śliczne, pro­szę, Boże, nie chcę być tylko sło­dziut­kim, głu­piut­kim nie­bi­niem...

Z ję­kiem ci­skam te­le­fo­nem, bied­nym te­le­fo­nem, któ­rego je­dyną winą było to, że zna­lazł się w mo­jej dłoni – szlag, tro­chę za mocno, od­bija się od biurka i leci ry­ko­sze­tem, a ja usi­łuję go zła­pać i tym ra­zem na­prawdę spa­dam, z ło­sko­tem lą­duję na twar­dych de­skach, echo ude­rze­nia wstrząsa ca­łym po­ko­jem.

– Lark, wszystko w po­rządku? – woła z dołu mama.

– Tak! – Sy­czę i krzy­wię się, i ba­dam swój ło­kieć. Boże, to na­prawdę bo­lało. – Tak, nic mi nie jest.

Chwila, czy ćwi­cze­nia fi­zyczne nie sty­mu­lują aby mó­zgu? Zry­wam się na równe nogi i bie­gnę w miej­scu przez dzie­sięć, dzie­więć, osiem...

Taa, tyle że nie. Nie­ważne. Rzu­cam się na łóżko i za­ga­piam w su­fit. I wzdy­cham.

Niby to nie ko­niec świata, że nie mogę skle­cić po­sta, ale tro­chę tak się wła­śnie czuję. Jakby z każdą mi­ja­jącą se­kundą wszyst­kie moje ma­rze­nia ob­ra­cały się w pył.

Mama uważa, że je­stem uza­leż­nione od laj­ków. Nie wiem. Może ma ra­cję.

Na dole roz­lega się mu­zyka, ka­wa­łek R&B, który we­dług mamy był praw­dziwą „za­je­biozą” ja­kieś dwa­dzie­ścia lat temu.

– Lark? Lark, chodź na dół! – woła mnie mama.

Chęt­nie. Wy­ska­kuję z łóżka i z ło­mo­tem zbie­gam po drew­nia­nych scho­dach. Okna są sze­roko otwarte, z utę­sk­nie­niem cze­kamy na naj­mniej­szy po­wiew wia­tru; nie włą­czamy kli­ma­ty­za­cji, bo PECO, nasz do­stawca prądu, strasz­li­wie zdziera za elek­trycz­ność. Ki­cham, ki­cham, ki­cham tak mocno, że ze­śli­zguję się z kilku schod­ków. Udało mi się prze­żyć pan­de­mię tylko po to, że­bym te­raz dało się wy­koń­czyć pył­kom. Prze­ska­kuję dwa ostat­nie stop­nie, lą­duję na pod­ło­dze, ob­ra­cam się w stronę kuchni... i za­trzy­muję w pół kroku.

Kas sie­dzi na bla­cie i wy­gląda na zde­cy­do­wa­nie za bar­dzo zre­lak­so­wa­nego, zwa­żyw­szy, że nie jest u sie­bie.

– Na zdro­wie! – mówi, szcze­rząc zęby w uśmie­chu.

Po­cie­ram nos i pa­trzę na moją mamę, tę zdraj­czy­nię. Dla­czego za­wsze wpusz­cza Ka­sima do środka? Uda­waj po pro­stu, że go nie wi­dzisz, że nie sły­szysz, jak puka do drzwi. Mama sie­dzi przy sto­ją­cym pod ścianą bia­łym stole. Z jej otwar­tego lap­topa pły­nie mu­zyka: My whole life has chan­ged...

Rzuca mi prze­cią­głe spoj­rze­nie.

No tak. Moja twarz.

Ście­ram z niej minę pod ty­tu­łem „A ty co tu­taj ro­bisz?” i zmu­szam się do krzy­wego uśmie­chu.

– O. Hej.

Kas ze­ska­kuje z blatu i opiera się o niego z ra­mio­nami skrzy­żo­wa­nymi na piersi. Ma piękną ciem­no­brą­zową skórę w od­cie­niu, który przy­wo­dzi na myśl mrok nocy. Nosi dredy, za­zwy­czaj zwią­zane w kitkę na czubku głowy. Boki wy­go­lone, koń­cówki wło­sów roz­ja­śnione. Dziś ma na so­bie czarny pod­ko­szu­lek, czarne szorty, zno­szone czarne glany i spi­ralny tu­nel w płatku ucha. Za­wsze roz­ta­cza tę szcze­gólną aurę, jakby są­dził, że każdy po­wi­nien czuć się za­szczy­cony prze­by­wa­niem w jego obec­no­ści. Jakby w po­przed­nim ży­ciu był fa­ra­onem albo kró­lem, więc za­słu­guje na hołd. Szcze­rze mó­wiąc, za­zdrosz­czę mu tej ener­gii. Ema­nuje ab­so­lutną pew­no­ścią sie­bie, jakby nie miał cie­nia wąt­pli­wo­ści, że ma prawo tu być. Że za­słu­guje na zaj­mo­waną przez sie­bie prze­strzeń. „Ta pier­do­lona ko­rona jest już ku­piona i opła­cona, więc wy­ci­snę z niej wszystko”.

Moż­liwe, że tylko to so­bie wy­obra­żam, ale mam nie­mal pew­ność, że na mój wi­dok jego uśmie­szek robi się o kilka cen­ty­me­trów szer­szy. Ten uśmie­szek. Ten jego cho­lerny uśmie­szek. Se­rio, Ka­sim po­wi­nien go opa­ten­to­wać, klnę się na Boga.

– Hej, Lark.

Przy­glą­damy się so­bie na­wza­jem. Tro­chę jak­by­śmy wy­stę­po­wali w fil­mie przy­rod­ni­czym: dwóch na­tu­ral­nych wro­gów mie­rzy się wzro­kiem na mo­ment przed ata­kiem. Gdyby to było anime, mio­ta­li­by­śmy bły­ska­wice oczami. Żadne z nas nic nie mówi. Spoj­rze­nie mo­jej mamy prze­ska­kuje od jed­nego do dru­giego, jakby się oba­wiała, że za­raz rzu­cimy się so­bie do gar­deł, bez po­wodu, tylko dla­tego, że od­dy­chamy tym sa­mym po­wie­trzem.

Lu­bię uwa­żać się za osobę ra­czej przy­ja­zną. Wie­rzę w po­kój na świe­cie. Nie cier­pię wda­wać się w awan­tury czy kłót­nie z kim­kol­wiek.

Ale z ja­kie­goś po­wodu Ka­sim sta­nowi wy­ją­tek, i to nie w tym ro­man­tycz­nym sen­sie jak z pio­senki Pa­ra­more. Musi ist­nieć ja­kieś na­ukowe wy­ja­śnie­nie faktu, że nie mo­żemy za długo prze­by­wać w jed­nym po­miesz­cze­niu, bo ina­czej szambo wy­bije. Może coś z che­mią? Nie wiem. Na­uka ra­czej nie jest moją mocną stroną.

Mama pró­buje prze­rwać tę nie­zręczną ci­szę.

– Cały czas wi­sisz na Twit­te­rze?

Ka­sim mie­rzy mnie wzro­kiem, kry­ty­cyzm ema­nuje z niego wszyst­kimi po­rami.

Moje mury obronne już były dość wy­so­kie, ale te­raz po­szy­bo­wały kilka ki­lo­me­trów w górę.

– Nie wi­sia­łom na Twit­te­rze.

– Aha. – Mama wy­czuwa zna­jome na­pię­cie w moim gło­sie i unosi brew. Nie­mal mogę jej czy­tać w my­ślach. „Pew­nego dnia zro­zu­miesz, że bar­dziej po­trze­bu­jesz swo­jego przy­ja­ciela niż walki”. Cią­gle nie wiem, czy ma na my­śli kon­flikt we­wnętrzny, czy do­słow­nie tę walkę, którą ja i Kas to­czy­li­śmy przez cały ze­szły rok.

– Ka­sim, złotko, zo­sta­niesz na ko­la­cję? – pyta.

– Nie, dzię­kuję, nie chcę prze­szka­dzać...

– Ni­komu nie prze­szka­dzasz.

Kas na­po­tyka moje spoj­rze­nie, jego uśmie­szek mówi: „Och, se­rio? Lark, co my­ślisz o tym, że nie prze­szka­dzam ni­komu?”.

Mama to za­uważa.

– Prawda?

Mój głos brzmi pła­sko.

– Taa. Zo­stań na ko­la­cję.

Ka­sim z tru­dem po­wstrzy­muje śmiech.

– Z miłą chę­cią. Dzię­kuję, pani Win­ters.

Na­prawdę nie je­stem dziś wie­czór w na­stroju na Ka­sima, ale mama ni­gdy ni­komu nie od­ma­wia. Na­wet w szczy­cie pan­de­mii po­ma­gała każ­demu, kto tego po­trze­bo­wał, zwłasz­cza Ka­si­mowi i jego star­szemu bratu Taye’owi. I tak, uwa­żam, że to cu­downe. Tak, spo­łecz­ność jest ważna. Ale do­brze też cza­sem po­sta­wić ja­kieś gra­nice, nie? Zwłasz­cza ta­kie, które utrzy­mają z dala by­łych naj­lep­szych przy­ja­ciół uwiel­bia­ją­cych wku­rzać nas dla za­bawy.

– Ba­kła­żan już pra­wie go­towy – mówi mama, pod­no­sząc się z wes­tchnie­niem. – Na­kryj do stołu, do­brze, ko­cha­nie? – Kła­dzie cie­płą rękę na moim ra­mie­niu i ca­łuje mnie w po­li­czek, po czym wy­cho­dzi, zo­sta­wia­jąc mnie z Ka­sem sam na sam. Se­rio? Wie, że to błąd. Wie, że to się do­brze nie skoń­czy.

Przez mo­ment pa­nuje ci­sza.

– No więc co tu ro­bisz? – py­tam.

– Nie bądź nie­miłe! – woła mama z są­sied­niego po­koju.

Ka­sim od­po­wiada na moje py­ta­nie wzru­sze­niem ra­mion i uśmie­chem, jego białe zęby lśnią. Jak to jest, że naj­bar­dziej cha­otyczne qu­eery mają naj­ostrzej­sze kły?

– Zaj­rza­łem tylko przy­wi­tać się z twoją mamą. Nie są­dzi­łem, że cię spo­tkam.

A niby dla­czego nie? Miesz­kam tu.

– Aha. Ja­sne.

Kilka mie­sięcy temu prze­ma­lo­wa­ły­śmy z mamą wszyst­kie szafki na biało, ale gdzie­nie­gdzie wciąż prze­świ­tuje brą­zowe drewno. Kas otwiera drzwiczki, żeby wy­cią­gnąć trzy szklanki z na­dru­ko­wa­nymi wzo­rami owo­ców: tru­ska­wek, po­ma­rań­czy, wi­no­gron.

– Dla­czego mam wra­że­nie, że nie cie­szysz się na mój wi­dok, Lark?

– W ze­szłym ty­go­dniu też wpa­dłeś – mó­wię, otwie­ra­jąc szu­fladę i wy­cią­ga­jąc ko­lejne ele­menty za­stawy. – Ta­le­rze po­pro­szę.

– Aż tak cię zło­ści, że tu by­wam? – Ka­sim za­gląda do szafki nad zle­wem.

– Wcale mnie nie zło­ści.

– Na pewno?

– Sam wiesz, że przy­cho­dzisz tu tylko dla dar­mo­wej wy­żerki.

Przy­kłada dłoń do piersi, jak­bym go zra­niło.

– Daj spo­kój. Ni­gdy nie wy­ko­rzy­sty­wał­bym w ten spo­sób two­jej mamy.

Mu­szę przy­znać, że przy­naj­mniej w tym jest szczery. Mama Ka­sima zmarła, kiedy miał cztery lata, a ja­kieś trzy lata temu jego tata zo­stał ska­zany za po­sia­da­nie kil­ku­dzie­się­ciu gra­mów, więc te­raz zo­stali tylko Kas i Taye, który wy­wal­czył so­bie moż­li­wość opieki nad młod­szym bra­tem. Kiedy ich tatę aresz­to­wali, moja mama za­pro­po­no­wała, żeby Ka­sim zo­sta­wał u nas, ile­kroć Taye bę­dzie mu­siał iść na nocną zmianę w tej czy in­nej pracy. Cza­sem Kas prze­miesz­ki­wał tak u nas ca­łymi ty­go­dniami bez prze­rwy.

No i rzecz w tym, że wła­ści­wie po­do­bało mi się, kiedy z nami miesz­kał. By­li­śmy naj­lep­szymi przy­ja­ciółmi. Spę­dza­li­śmy każdą chwilę ra­zem. Jeź­dzi­li­śmy na de­sce wo­kół bo­isk do ko­szy­kówki. Cho­dzi­li­śmy do sklepu z pły­tami na Bal­ti­more Ave­nue. Na­gry­wa­li­śmy fil­miki na Tik­Toka, jak tań­czymy, prze­wra­camy się, umie­ramy ze śmie­chu, wie­cie, z ta­kiego śmie­chu, że już na­wet nie mo­że­cie wy­dać żad­nego dźwięku, więc tylko sa­pie­cie i ła­pie­cie po­wie­trze, i łzy wam lecą, i kle­pie­cie się na­wza­jem po ple­cach, a po­tem prze­wra­ca­cie się znowu, żeby śmiać się jesz­cze bar­dziej. Kas, kiedy jest wście­kły, za­cho­wuje się cał­kiem jak Ba­ku­gou, więc na­zy­wa­łem go Kac­chan, a on mnie – Deku, i po no­cach, za­miast spać, oglą­da­li­śmy na lap­to­pie pod koł­drą bo­otle­gowe anime, i za każ­dym ra­zem, kiedy sły­sze­li­śmy, jak moja mama prze­cho­dzi ko­ry­ta­rzem, pa­da­li­śmy i uda­wa­li­śmy mar­twych, par­ska­jąc i po­py­cha­jąc się na­wza­jem, gdy tylko któ­reś wy­dało ja­kiś dźwięk.

Mo­głom mu po­wie­dzieć wszystko. Wszystko. I ni­gdy mnie nie oce­niał. „Boję się, że kie­dyś skoń­czę cał­kiem samo”. Po­trzą­snął głową. „Dla­czego? Masz prze­cież mnie, prawda?”

Ale kiedy za­częła się szkoła... Nie wiem. To nie tak, że go nie­na­wi­dzę. Ni­kogo nie nie­na­wi­dzę. Na­prawdę nie. I nie są­dzę też, żeby on nie­na­wi­dził mnie. (Przy­naj­mniej przez więk­szość czasu). Ale sprawy z całą pew­no­ścią nie wy­glą­dają tak jak wcze­śniej.

Ka­sim przy­gląda mi się z co­raz szer­szym uśmie­chem, zu­peł­nie jakby wie­dział, jak bar­dzo je­stem roz­złosz­czone.

– Coś cię wku­rzyło.

– Nie je­stem wku­rzone.

– Na­prawdę?

– Tak, na­prawdę.

– Dla mnie wy­glą­dasz na wku­rzone.

Bir­die przy­gląda się jed­nemu ze swo­ich skrzy­deł.

– Je­steś do­syć wku­rzone, Lark.

Zgrzy­tam zę­bami.

– Wszystko okej.

Ka­sim par­ska.

– Taa, ja­sne. Je­steś oazą spo­koju.

Z tru­dem biorę wdech. Może i ma ra­cję. Je­stem na gra­nicy wy­trzy­ma­ło­ści. To za­wsze stre­su­jące – pi­sać dla 20,1 ty­siąca (a może i wię­cej) lu­dzi, któ­rzy to wi­dzą, czy­tają, wy­gła­szają swoje opi­nie, lu­bią albo nie lu­bią, zga­dzają się z tobą albo cy­tują two­jego twe­eta z ko­men­ta­rzem: „Ej, pa­trz­cie, jaki ten dzie­ciak jest ku­rew­sko głupi”.

To, że się stre­suję, to nie wina Ka­sima.

Poza tym de­ner­wo­wa­nie się nie ma żad­nego sensu. Ży­cie bar­dzo wcze­śnie na­uczyło mnie, że bę­dąc mną, le­piej się nie zło­ścić ani nie fru­stro­wać. Nie­któ­rym wolno zaj­mo­wać prze­strzeń na tym świe­cie, pod­czas gdy od in­nych ocze­kuje się, że znikną. Kiedy nie zni­kamy, naj­pierw się nas nie­na­wi­dzi, a po­tem ob­wi­nia o tę nie­na­wiść. „Gdy­byś tylko był mil­szy”. „Gdy­byś tylko się uśmie­chała”. „Gdy­by­ście tylko się za­mknęli i sie­dzieli ci­cho, może lu­dzie nie nie­na­wi­dzi­liby was aż tak bar­dzo”. To nie­spra­wie­dliwe, ale sporo rze­czy na tym świe­cie ta­kie jest, prawda?

Wzdy­cham, po­trzą­sam rę­kami, ma­cham nimi w przód i w tył, żeby po­zbyć się na­pię­cia, nucę pio­senkę So­lange. Well, it’s like...

Ka­sim sta­wia ostatni ta­lerz.

– O czym bę­dzie ten post?

Wie, że je­śli mam otwarte so­cial me­dia, to pew­nie dla­tego, że pla­nuję za­mie­ścić nowy wpis. Trudno to na­zwać sławą, ale moje po­sty zgar­niają cza­sem i po 50 ty­sięcy laj­ków.

– Hmm... – Nie pa­trzę mu w oczy. – Jesz­cze nie wiem.

Uśmie­cha się pół­gęb­kiem.

– Na­pisz może o tym, jak to jest wła­zić w dupę bia­łym, żeby mieli mniej­szy pro­blem z twoim ist­nie­niem.

Słodki Jezu w po­ma­rań­czach. Wi­dzi­cie, co mia­łom na my­śli? Kas uwiel­bia mnie wku­rzać.

Dla niego to za­bawa. Sztur­chać mnie tak długo, aż wy­buchnę. Wie, że ża­den ze mnie ra­dy­kał, nie to co on i grupka jego no­wych przy­ja­ciół. Wie, że dla mnie naj­waż­niej­szy jest po­kój.

– Je­bać po­kój – po­wie­dział mi raz. – Oni nie chcą po­koju z nami. Dla­czego mie­li­by­śmy im go da­wać?

Chce mnie zde­ner­wo­wać. Roz­zło­ścić, żeby po­tem móc z uśmie­chem oskar­żyć mnie o hi­po­kry­zję, bo oka­zuje się, że wcale nie je­stem tak po­ko­jowo na­sta­wione, jak udaję.

Wy­cią­gam te­le­fon. Mam po­nad dwa­dzie­ścia no­wych po­wia­do­mień. Jesz­cze wię­cej ozna­czeń, ko­men­ta­rzy i pry­wat­nych wia­do­mo­ści. lark ży­jesz?!! Scrol­luję da­lej.

– Może po­win­nom na­pi­sać o tym, jak anar­chia szko­dzi spo­łecz­no­ści. – Ko­lejna rzecz, o którą sprze­cza­li­śmy się już z mi­lion razy. Dzia­łamy wciąż we­dług tych sa­mych wzor­ców, prze­cho­dzimy przez wciąż te same cy­kle, wiecz­nie od­twa­rzamy te same kłót­nie. To jak uza­leż­nie­nie. Nie mo­żemy prze­stać.

Ka­sim rzuca mi ostre spoj­rze­nie, w oczach ma ogień. Jest jak wul­kan, płyty tek­to­niczne już się prze­miesz­czają, ci­śnie­nie ro­śnie. Za­wsze wiem, kiedy znaj­duje się na gra­nicy wy­bu­chu.

– Roz­wa­le­nie hie­rar­chicz­nego spo­łe­czeń­stwa zbu­do­wa­nego na ra­si­zmie to do­bra rzecz, Lark.

– Ale co wtedy bę­dzie ze spo­łecz­no­ścią? – py­tam.

– Za­trosz­czymy się o sie­bie na­wza­jem.

– Nie można się o sie­bie trosz­czyć, kiedy za­soby zo­stają znisz­czone.

– Przej­miemy te gów­niane za­soby i zro­bimy re­dy­stry­bu­cję wśród ludu.

– Chcia­łeś chyba po­wie­dzieć: „Za­bie­rzemy je człon­kom spo­łecz­ności”?

– Nie, kor­po­ra­cjom.

– Drobni przed­się­biorcy ze spo­łecz­no­ści też do­staną po du­pach...

– Oni nie sta­no­wią celu.

– Ale wła­śnie tak za­zwy­czaj się dzieje, prawda? – mó­wię. – Wy bę­dzie­cie za­jęci oba­la­niem sys­temu, a tym­cza­sem lu­dzie ucier­pią.

– Lu­dzie już cier­pią, Lark! – Kas pod­nosi głos. – Cho­lera, wła­zisz tak głę­boko w dupę bia­łym lib­kom, że gówno wi­dzisz. Ich gówno.

– Chry­ste, Kas, to obrzy­dliwe.

Nie zwraca uwagi na moje słowa. Uśmie­szek znik­nął.

– Otwórz, kurwa, oczy. Se­rio.

Kłót­nia jest te­raz na­prawdę za­żarta. Tak to zwy­kle wy­gląda. Wiem, że mama nas sły­szy, ale nie in­ter­we­niuje. Kas pa­trzy na mnie dłuż­szą chwilę, bez słowa. Po­trafi to ro­bić z nie­sa­mo­witą in­ten­syw­no­ścią. Jest jak eks­plo­zja w ludz­kim ciele i – na­wet je­śli nie wi­dzisz wy­bu­chu, ognia ani gruzu – mo­żesz po­czuć, jak się do cie­bie zbliża.

– Co? – py­tam. Głos mi się ła­mie.

Wzru­sza tylko ra­mio­nami, znów od­wraca wzrok.

– Mo­gło­byś na­pi­sać o psach. W tym po­ście. Tego się nie da spa­prać. Może na­wet taki post przy­cią­gnąłby no­wych fol­lo­wer­sów.

Prze­wra­cam oczami.

– Du­pek z cie­bie – mó­wię i na­tych­miast tego ża­łuję, po­nie­waż, no, nie­zbyt to miłe i po­ko­jowe z mo­jej strony.

Ma te­raz świetne otwar­cie, stwo­rzy­łom mu ide­alną oka­zję, by mógł wy­tknąć mi, że na­zwa­łom go dup­kiem, i po­wa­lić mnie osta­tecz­nym cio­sem, ale on tylko par­ska śmie­chem. Szcze­rym śmie­chem – ani tro­chę pu­stym czy wy­mu­szo­nym. Kas w jed­nej se­kun­dzie po­trafi przejść od za­żar­tej kłótni do śmia­nia się swo­bod­nie, jakby nic wiel­kiego się nie stało. Na­wet kiedy się go ob­razi. Jakby na­prawdę, cał­kiem szcze­rze, kom­plet­nie go to nie obe­szło. Taa. Zde­cy­do­wa­nie za­zdrosz­czę mu tej ener­gii.

– Chyba fak­tycz­nie cza­sem je­stem dup­kiem – mówi. – Ale kto nie jest? Na­wet je­śli nikt nie chce się do tego przy­znać, wszy­scy ko­goś w ży­ciu zra­ni­li­śmy. Ty też.

Czuję ukłu­cie wstydu. Mam ochotę się bro­nić. Za­pro­te­sto­wać. Ale po­wstrzy­muję się wy­sił­kiem woli. Ma ra­cję. Bo to prawda, nie? Też na pewno zda­rzyło mi się ko­goś skrzyw­dzić. Wszy­scy je­ste­śmy ludźmi. Wszy­scy po­peł­niamy błędy i ra­nimy się na­wza­jem, na­wet je­śli wo­le­li­by­śmy są­dzić, że to nie­prawda albo że ta druga osoba nie po­winna czuć się zra­niona – bo prze­cież nie chcie­li­by­śmy być jak ci, któ­rych wy­ty­kamy pal­cami i na­zy­wamy złymi. Nikt nie chce być złym czło­wie­kiem. Już jako dziecko się nad tym za­sta­na­wia­łom – dla­czego za­wsze lu­bimy wska­zy­wać na ko­goś in­nego i na­zy­wać go wro­giem, pod­czas gdy tam­ten ktoś wska­zuje na nas i robi do­kład­nie to samo. Może nikt nie jest tak na­prawdę do­bry ani zły, wszy­scy są gdzieś po­mię­dzy. Może tak samo jest ze mną i z Ka­si­mem.

– Przy­naj­mniej do­póki uczymy się i roz­wi­jamy – mówi Kas.

Ko­la­cja była pie­kiel­nie do­bra. Pod­czas gdy my sprzą­tamy ze stołu, mama wy­ciąga się na krze­śle, za­do­wo­lona. I re­mem­ber that ni­ght, I just mi­ght re­mem­ber that ni­ght for the rest of my days. Ma brą­zową skórę i ciemne piegi wo­kół oczu. Jej krę­cone włosy już ro­bią się sre­brzy­ste, co tro­chę mnie prze­raża, bo (tak, to mroczne i tro­chę de­pre­syjne, ale na­wet ja nie mogę cały czas wy­ka­zy­wać się nie­po­praw­nym opty­mi­zmem i za­wsze wi­dzieć szklankę do po­łowy pełną) nie chcę, żeby umarła i zo­sta­wiła mnie samo. Kiedy za­częła się pan­de­mia, do­pa­dły mnie schizy, że mo­głaby za­cho­ro­wać, i wciąż się tym mar­twię. Uro­dziła mnie tro­chę po czter­dzie­stce, więc jest star­sza niż matki więk­szo­ści sie­dem­na­sto­lat­ków, no i sporo o tym my­ślę – o niej, jak umiera, nim się na to przy­go­tuję, i o so­bie, jak usi­łuję na­uczyć się żyć samo na tym świe­cie.

Mama też była sama – ni­gdy nie wy­szła za mąż. Moim dru­gim ro­dzi­cem jest ja­kiś ano­ni­mowy dawca na­sie­nia. Cza­sem się za­sta­na­wiam, czy mam wielką bio­lo­giczną ro­dzinę, z cza­tem gru­po­wym, ro­dzeń­stwem i ku­zy­no­stwem, które dzwoni do sie­bie ot tak, żeby usły­szeć na­wza­jem swój głos. Boję się, że skoń­czę tak jak mama: jako ktoś, kto jak wszy­scy za­słu­guje na mi­łość, ale z ja­kie­goś po­wodu na za­wsze po­zo­stał sa­motny i nie po­trafi zro­zu­mieć dla­czego; zresztą może wła­śnie to jest w tym wszyst­kim naj­bar­dziej prze­ra­ża­jące – że ni­gdy nie do­wiem się, co ro­bię źle, dla­czego inni znaj­dują mi­łość, mają wiel­kie ro­dziny i masę przy­ja­ciół i po pro­stu wie­dzą, sami z sie­bie, bez żad­nych wąt­pli­wo­ści, gdzie przy­na­leżą. Ale może prze­sa­dzam z na­rze­ka­niem. Na­prawdę mam pro­blem z sa­mo­oceną, nie? Chyba więk­szość lu­dzi tak by wła­śnie uznała.

Bir­die wzru­sza ra­mio­nami.

– To, co inni my­ślą o to­bie, jest tylko od­bi­ciem ich sa­mych.

– Ka­sim, dzie­cino, zo­sta­niesz na noc? – pyta mama.

Na­wet on zdaje so­bie sprawę, że to kosz­marny po­mysł.

– Och, nie, dzięki, po­wi­nie­nem już...

– Nie mó­wi­łeś cza­sem, że Taye mu­siał wy­je­chać do pracy? Od czte­rech dni je­steś sam w domu.

– No tak, ale ju­tro wraca.

– Ju­tro za­czy­nają się za­ję­cia w Com­mons.

Com­mons, czyli Cen­trum Spo­łeczne „Com­mon Gro­und”. Czuję drgnie­nie w sercu na myśl o po­wro­cie na za­ję­cia – i o pew­nej oso­bie, która na­pi­sała na in­sta, że też tam bę­dzie.

– Ktoś po­wi­nien cię na nie wy­pra­wić – mówi mama.

– To nic ta­kiego. Mam sie­dem­na­ście lat. Bez prze­rwy je­stem sam w domu.

– Nie czu­jesz się sa­motny? – pyta ona. Pró­buję się nie śmiać. Wi­dzę, że Kas za­czyna ża­ło­wać, że w ogóle do nas zaj­rzał. – Stąd jest bli­żej do Cen­trum. Mo­gli­by­ście wyjść ra­zem.

Ka­sim waha się, pró­bu­jąc zna­leźć ko­lejną wy­mówkę, a po­tem wy­rzuca z sie­bie nie­mal de­spe­racko:

– Ale ja nie mam ciu­chów na zmianę.

Nie wy­gra w war­caby z sza­chistką.

– Chyba wciąż mie­ścisz się w ubra­nia Lark, prawda? – od­po­wiada mama gładko.

Za­wsze no­si­li­śmy na­wza­jem swoje ciu­chy.

Mama wstaje od stołu.

– Robi się późno, już po za­cho­dzie słońca. Le­piej bym się czuła, gdy­byś zo­stał, za­miast wra­cać te­raz pie­szo do domu. W po­rządku?

Ka­sim na se­kundę przy­myka oczy, może tłu­miąc wes­tchnie­nie. Ni­gdy nie po­tra­fił od­mó­wić mo­jej ma­mie. Na­prawdę cho­ler­nie ją ko­cha, tak zresztą po­winno być – ona za­słu­guje na mi­łość ca­łego świata.

– Ja­sne, w po­rządku. Dzię­kuję, pani Win­ters.

Po­sy­łam mu pe­łen sa­tys­fak­cji uśmiech, pod­czas gdy mama od­wraca się i wy­cho­dzi z kuchni.

– Lark, po­móż Ka­si­mowi się roz­go­ścić – rzuca przez ra­mię.

Mój uśmiech tę­żeje. Szlag. Za­po­mnia­łom, że prze­cież będę mu­siało dzie­lić z Ka­si­mem sy­pial­nię. Ostat­nio zo­stał na noc ja­kieś pół roku temu, i to tylko dla­tego, że za­cho­ro­wał, a Taye’a nie było, więc nie mógł się nim za­jąć. Ba­li­śmy się, że to co­vid, ale oka­zało się, że tylko fa­talne combo aler­gii i prze­zię­bie­nia, le­karz ka­zał mu dużo pić i prze­pi­sał Be­na­dryl. To było na­wet miłe. Nie to, że Ka­sim był chory, ale że ga­da­li­śmy długo w nocy i znów oglą­da­li­śmy anime, jak wtedy, gdy by­li­śmy dzie­cia­kami. Tyle się wtedy śmia­li­śmy. Ale po­tem Ka­sowi się po­pra­wiło, wda­li­śmy się w ko­lejną sprzeczkę – te­raz już na­wet nie pa­mię­tam, o co po­szło – i kiedy wy­szedł na­stęp­nego dnia, wszystko znowu było jak zwy­kle.

Ka­sim od­wraca wzrok, a ja się za­sta­na­wiam, czy kie­dy­kol­wiek my­śli o tym, jak kie­dyś mię­dzy nami było – i czy też ża­łuje, że na­sza przy­jaźń skoń­czyła się w taki spo­sób.

Może nie. Może gówno go to ob­cho­dzi.

Hmmm.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: