- promocja
Las znikających gwiazd - ebook
Las znikających gwiazd - ebook
Powieść zainspirowana prawdziwymi historiami wojennymi.
Ukradziona bogatym niemieckim rodzicom i wychowana w puszczy polsko-białoruskiego pogranicza młoda kobieta zostaje w 1941 roku sama. Napotyka grupę uciekinierów z żydowskiego getta, chroniących się przed nazistowskimi prześladowaniami. Uczy ich, jak przetrwać w głuszy. Oni w zamian przekonują ją, że warto po latach izolacji otworzyć serce na innych ludzi.
Zdradzona, ucieka do okupowanej przez Niemców wioski, gdzie musi skonfrontować się ze swoją przeszłością i odkryć, kim naprawdę jest.
„Puszcza znikających gwiazd” to powieść przejmująca do szpiku kości. Książki Kristin Harmel, autorki światowych bestsellerów, zostały uznane za „przełomowe, wspaniałe” (Fiona Davis), „niezwykle wciągające” (Tampa Bay Times) oraz „pochłaniające i sugestywne” (Publishers Weekly).
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8289-807-1 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
The Forest of Vanishing Stars
Wydawca
_Urszula Ruzik-Kulińska_
Redaktor prowadzący
_Iwona Denkiewicz_
Redakcja
_Elżbieta Kobusińska_
Korekta
_Jolanta Spodar_
_Marzenna Kłos_
Copyright © 2021 by Kristin Harmel Lietz
All rights reserved
Copyright © for the Polish translation by
Alina Jakubowska and Elżbieta Kulicka, 2022
Wydawnictwo Świat Książki
02-103Warszawa, ul. Hankiewicza 2
Warszawa 2022
Księgarnia internetowa: swiatksiazki.pl
Dystrybucja
Dressler Dublin Sp. z o.o.
05-850 Ożarów Mazowiecki, ul. Poznańska 91
e-mail: dystrybucja@dressler.com.pl
tel. + 48 22 733 50 31/32
www.dressler.com.pl
Wersję elektroniczną przygotowano w systemie ZecerROZDZIAŁ PIERWSZY
_1922_
Stara kobieta czaiła się w ciemnościach przed domem przy Behaimstrasse numer 72 w oczekiwaniu, aż rozbłyśnie w nim światło. Z balkonu zwieszały się szkarłatne róże, żelazną balustradę oplatał bujny bluszcz, ale to nie młodzi ludzie, którzy tu mieszkali – śniący o potędze Siegfried Jüttner i jego powściągliwa żona Alwine – dbali o rośliny. Pozostawiali to zadanie służącej, ponieważ pielęgnowaniem żywych istot potrafi zajmować się tylko ten, kto ma choć odrobinę dobroci w sercu.
Stara kobieta obserwowała Jüttnerów od prawie dwóch lat i dowiedziała się o nich wielu ważnych rzeczy, które były niezbędne, by mogła z powodzeniem zrealizować swój plan.
Wiedziała na przykład, że Herr Jüttner był jednym z pierwszych berlińczyków, którzy wstąpili do Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników, nowego ruchu politycznego powoli zdobywającego popularność w zniszczonym wojną kraju. Wiedziała, że zainspirował go do tego młody, gniewny człowiek – niejaki Adolf Hitler, którego porywającej mowy Jüttner wysłuchał w restauracji Hofbräukeller podczas wakacyjnego pobytu w Monachium przed trzema laty. Po zakończeniu tego przemówienia podekscytowany Herr Jüttner wrócił pieszo do eleganckiego hotelu Vier Jahreszeiten, co zajęło mu całe dwadzieścia minut, a tam obudził swoją śpiącą młodą żonę i uprawiał z nią seks, choć ona zrazu się wzbraniała, bo śnił jej się młody mężczyzna, którego kiedyś kochała, a który zginął w czasie Wielkiej Wojny.
Stara kobieta wiedziała także i to, że dziecko poczęte w tamtą pachnącą jesienią bawarską noc, dziewczynka, którą Jüttnerowie nazwali Inge, miała znamię w kształcie gołębia po wewnętrznej stronie lewego nadgarstka.
Wiedziała również, że jutro, 2 lipca 1922 roku, wypadają drugie urodziny dziewczynki. I wiedziała – z taką samą niezachwianą pewnością jak to, że dzwonkowate pączki konwalii i ciemne płatki tojadu mogą zabić człowieka – że nie może pozwolić małej Inge pozostać z Jüttnerami.
Właśnie dlatego tu przybyła.
Staruszka o imieniu Jerusza wiedziała rzeczy, których jeszcze nie wiedzieli inni. Na przykład wyczuła moment śmierci Fryderyka Chopina w 1849 roku, ponieważ nuty _Etiudy Rewolucyjnej_ dramatycznie tętniły jej w głowie, gdy obudziła się owego dnia z głębokiego snu. Poczuła drżenie ziemi w dzień narodzin Marii Skłodowskiej-Curie w 1867 i Alberta Einsteina w 1879 roku. A w parny dzień pod koniec czerwca 1914 roku, dwa miesiące po swoich siedemdziesiątych czwartych urodzinach, a tygodnie przedtem, nim dotarła do niej ta wiadomość, poczuła głęboko w żyłach, że następca tronu Austro-Węgier zginie od kuli zamachowca, co zburzy kruchą równowagę świata. Wiedziała, że zbliża się wojna, tak samo jak czuła to teraz. Dostrzegała to w ciemnych chmurach wzbierających na horyzoncie.
Matka Jeruszy, która w 1860 roku popełniła samobójstwo, wypijając trujący napar, zawsze powtarzała, że doświadczanie rzeczy niemożliwych jest darem bożym, przekazywanym po kądzieli tylko wybranym żydowskim kobietom. Jerusza, ostatnia z linii ciągnącej się przez wieki, niekiedy odnosiła wrażenie, że to raczej przekleństwo, ale cokolwiek to było, podążanie za głosami, które niosły się echem po lasach, ciążyło na jej życiu. Liście szeptały w drzewach; kwiaty snuły starodawne opowieści; rzeki przynosiły wieści z odległych miejsc. Jeśli potrafiło się słuchać, natura odkrywała swoje tajemnice, które oczywiście stanowiły tajemnice Boga. I teraz Bóg sprowadził Jeruszę tutaj – na spowity mgłą róg berlińskiej ulicy – żeby odmieniła los tego dziecka, a może i kawałka świata.
Jerusza przeżyła już osiemdziesiąt dwa lata, o wiele więcej, niż w owym czasie żył przeciętny Niemiec. Kiedy ludzie patrzyli na nią – jeśli w ogóle zaszczycali ją spojrzeniem – raziła ich jej pomarszczona twarz, sękate dłonie powykręcane przez dziesiątki lat ciężkiego życia. Przeważnie jednak ją ignorowali, tak jak Siegfried i Alwine Jüttnerowie, którzy setki razy mijali tę kobietę na ulicy. Zaawansowany wiek czynił ją praktycznie niewidzialną dla tych, którzy przywiązywali wagę przede wszystkim do wyglądu i pozycji; dla takich ludzi nie była warta uwagi, ot, zbędny element w przestrzeni. Zresztą staruszka na pewno wkrótce umrze. Ale Jerusza, która spędziła całe życie w otoczeniu roślin i ziół w najciemniejszych ostępach leśnych, wiedziała, że ma jeszcze przed sobą dwie dekady, że dożyje stu dwóch lat i umrze w wiosenny wtorek 1942 roku, tuż po ostatniej odwilży.
Służąca Jüttnerów, skromna dziewczyna, córka marynarza, który już odszedł z tego świata, wyszła dwie godziny temu, a kilka minut po dziesiątej Jüttnerowie wreszcie zgasili światło. Jerusza odetchnęła z ulgą. Ciemność chroniła ją niczym tarcza; zawsze tak było. Spojrzała zmrużonymi oczami na zamknięte okna i prawie rozpoznała kształt łóżeczka dziewczynki w pokoju po prawej stronie za jasnymi, kremowymi zasłonami. Wiedziała dokładnie, gdzie ono stoi, bowiem wiele razy była w tym pokoju pod nieobecność rodziny. Przesuwała palcami po sosnowych szczebelkach, czuła płynącą od drewna moc, ponieważ drewno, jak wiadomo, posiada pamięć; gdy Jerusza po raz pierwszy dotknęła dziecięcego łóżeczka, niemal obezwładniło ją ciepłe, białe światło.
To samo światło przywiodło tę starą kobietę tutaj z lasu przed dwoma laty. Widziała je po raz pierwszy w czerwcu 1920 roku, lśniło nad czubkami drzew niczym zorza polarna i przywoływało ją na północ. Nienawidziła miasta, czuła głęboką niechęć do przebywania w miejscu będącym dziełem człowieka, a nie Boga, ale wiedziała, że tym razem nie ma wyboru. Nogi zaniosły ją prosto na Behaimstrasse 72. Tam była świadkiem, jak kruczowłosa Frau Jüttner po raz pierwszy karmiła swoją córeczkę piersią. Już wtedy Jerusza spostrzegła, że od niemowlęcia biło światło, widziała w ciemnościach blask niewidoczny dla niczyich oczu.
Nie chciała mieć dziecka; nigdy nie chciała. Być może dlatego tak długo zwlekała z działaniem. Ale natura nie popełnia błędów. Teraz, gdy niebo nad migoczącym światłami miastem zaczerniła chmara posępnych kosów, wiedziała, że nadszedł czas.
Wejście po drabinie przeciwpożarowej nowoczesnego budynku nie sprawiło jej kłopotu, tak samo jak popchnięcie niezamkniętego okna i ciche wślizgnięcie się do środka. Dziewczynka nie spała, przyglądała się starej kobiecie w milczeniu, a niezwykłe oczy małej – jedno jasnoniebieskie, drugie zielone jak las – lśniły w ciemnościach. Włosy miała ciemne jak noc, a usta jaskrawoczerwone jak polne maki.
– _Ikh bin gekimen dir tzu nemen –_ wyszeptała Jerusza w jidysz, języku, którego dziewczynka jeszcze nie znała. _–_ Przyszłam po ciebie _–_ Zaskoczyło ją, że serce wali jej jak młotem.
Nie spodziewała się odpowiedzi, ale dziecko rozchyliło usta i wyciągnęło lewą rączkę, odwracając dłoń, a wtedy znamię w kształcie gołębia błysnęło w ciemnościach. Szepnęła coś, co ktoś postronny wziąłby za dziecięce gaworzenie, ale Jerusza nie miała wątpliwości.
– _Du zent ir –_ powiedziała mała w jidysz. – To ty.
– _Yo, dus bin ikh –_ przyznała Jerusza, po czym podniosła dziecko, które wcale się nie rozpłakało, i przyciskając je mocno do swojego kruchego ciała, wymknęła się przez okno, zeszła po metalowych schodkach, po czym oddaliła się bezgłośnie po chodniku.
Spod fałd peleryny dziewczynka w milczeniu obserwowała otoczenie; jej różnokolorowe oczy były szeroko otwarte, gdy Berlin z wolna znikał za nimi, a potem pochłonęły je lasy na północy.ROZDZIAŁ DRUGI
_1928_
Dziewczynka z Berlina miała osiem lat, gdy Jerusza po raz pierwszy powiedziała jej, w jaki sposób można zabić człowieka.
Sześć lat temu, ledwie dotarły do skraju szumiącego lasu, Jerusza zmieniła dziecku imię. Inge znaczy „córka bohaterskiego ojca”, a to przecież kłamstwo. Dziewczynka była teraz dzieckiem lasu.
Jerusza od pierwszej chwili, gdy zobaczyła światło nad Berlinem, wiedziała, że dziewczynka musi nazywać się Yona, od hebrajskiego słowa oznaczającego gołębia. Wiedziała to, jeszcze zanim zobaczyła na jej ręce znamię, które z wiekiem wcale nie zbladło, przeciwnie, zrobiło się bardziej wyraziste, ciemniejsze, co świadczyło, że została stworzona do czegoś wielkiego.
Imię człowieka ma wielką moc. Stara kobieta musiała zwracać się odpowiednio do Yony. Oczywiście w zamian oczekiwała tego samego, szacunku dla swojej tożsamości. Imię Jerusza oznaczało „tę, którą zawładnęło dziedzictwo” – w nawiązaniu do niezwykłego daru magii, który był dziedzictwem jej krwi po długiej linii przodkiń, a zarazem hołdem dla lasu, który stał się jej władcą – i tylko tak pozwalała zwracać się do siebie Yonie. „Matka” oznaczało kogoś, kim Jerusza nigdy nie będzie i kim być nie chciała.
– Są setki sposobów na odebranie życia – powiedziała pewnego gasnącego popołudnia wkrótce po ósmych urodzinach Yony. – Powinnaś znać je wszystkie.
Yona oderwała wzrok od figurki maleńkiego strzyżyka, którą strugała z kawałka drewna. Rzeźbione stworzenia zapewniały jej towarzystwo, czego Jerusza nie pojmowała, bo sama nade wszystko ceniła sobie samotność. Ale zajęcie wydawało się całkiem nieszkodliwe. Włosy Yony w kolorze głębokiej bezgwiezdnej nocy opadały jej na plecy, zakrywając drobne jak u ptaszka ramiona. Oczy dziecka – bezkresne, niepokojące – zamgliło zakłopotanie. Słońce wisiało nisko na niebie, cień Yony rozciągał się aż po skraj polany, jakby próbowała zaszyć się w lesie.
– Zawsze mi mówiłaś, że życie jest cenne, że to dar Boga, który trzeba chronić – odpowiedziała.
– Owszem. Jednak najważniejsza jest ochrona własnego życia. – Jerusza rozpostarła dłoń i przyłożyła ją do tchawicy. – Jeśli ktoś przyjdzie po ciebie, mocny, precyzyjny cios tutaj zwykle bywa śmiertelny.
Yona kilkakrotnie zamrugała, długie rzęsy musnęły policzki, nienaturalnie blade, mimo że słońce paliło je niemiłosiernie. Ręce jej się trzęsły, gdy odkładała ptaszka na ziemię.
– Ale kto miałby po mnie przyjść?
Jerusza popatrzyła na nią z grymasem niezadowolenia na twarzy. Pomimo jej nauk dziewczynka głowę miała w chmurach.
– Głupi dzieciak z ciebie! – burknęła. Dziewczynka skurczyła się w sobie. Dobrze, niech się boi; nadchodzą wszak straszne czasy. – Jak zwykle zadajesz niewłaściwe pytania. Nadejdzie dzień, gdy będziesz błogosławiła moje nauki.
Yony nie zadowoliła ta odpowiedź, ale nie potrafiła sprzeciwić się swojej opiekunce. Jerusza była silna jak górska kozica, sprytna jak wrona siwa i mściwa jak sroka. Chodziła po tej ziemi już prawie dziewięć dekad i wiedziała, że dziewczynkę napawa nabożnym lękiem jej wiek i mądrość. To staruszce się podobało; dziecko powinno mieć świadomość, że Jerusza nie jest jego matką. Była tylko nauczycielką życia, nikim więcej.
– Nie wiem, czy mogłabym kogoś zabić – odezwała się Yona cichym głosem. – Jak bym mogła z tym żyć?
Jerusza parsknęła. Że też ta mała jest taka naiwna!
– Zabiłam czterech mężczyzn i jedną kobietę, dziecino. I doskonale sobie z tym radzę.
Yona otworzyła szeroko oczy, ale nie odezwała się ani słowem, aż światło zbladło na niebie i nauki na ten dzień dobiegły końca.
– Kogo zabiłaś, Jeruszo? – wyszeptała w ciemność, gdy leżały na plecach na leśnym poszyciu pod dachem ze świerkowej kory, który zbudowały zaledwie tydzień temu. Przenosiły się z miejsca na miejsce co miesiąc lub dwa, budowały nową chatę z darów ofiarowanych przez las, zawsze pozostawiając szparę w pospiesznie skleconych sufitach z kory, by mogły widzieć gwiazdy, kiedy nie groził im deszcz. Dziś wieczorem niebo było czyste. Jerusza mogła dostrzec Mały Wóz, Wielki Wóz i gwiazdozbiór Smoka rozrzucone po niebie. Życie zmieniało się nieustannie, ale gwiazdy trwały na swoim miejscu.
– Chłopa, dwóch żołnierzy, kowala i kobietę, która zamordowała mojego ojca – odpowiedziała Jerusza, nie patrząc na Yonę. – Zabiliby mnie, każdy z osobna, gdybym dała im szansę. Nikomu nie można dać takiej sposobności, Yono. Zapomnisz o tej lekcji, to umrzesz. A teraz odpocznij.
Nim księżyc osiągnął następną pełnię, Yona wiedziała, że kopniak wymierzony w prawą stronę kręgosłupa lędźwiowego może doprowadzić do uszkodzenia nerki. Poziomy cios krawędzią dłoni w nasadę nosa miażdży kości twarzy i wbija je głęboko w czaszkę, co powoduje wewnętrzny krwotok w mózgu. Mocny kopniak paluchem stopy w skroń, gdy przeciwnik jest pochylony, pozbawia go życia w ułamku sekundy. Szybki chwyt za szyję, w połączeniu z gwałtownym szarpnięciem do tyłu, to prosty sposób, by złamać komuś kark. Cięcie nożem do góry od nadgarstka do wewnętrznej strony łokcia wzdłuż tętnicy promieniowej błyskawicznie prowadzi do wykrwawienia.
A ponieważ we wszechświecie panuje równowaga, Jerusza nauczyła również dziewczynkę, jak leczyć każdy z tych przypadków. Czarna jagoda przywraca krążenie słabnącego serca oraz pobudza do życia niewydolną nerkę. Starta na pastę kocimiętka tamuje krwawienie. Korzeń łopianu potrafi usunąć truciznę z krwioobiegu. Zmiażdżone owoce czarnego bzu mogą obniżyć śmiertelną gorączkę.
Życie i śmierć. Śmierć i życie. Jedno i drugie niewiele znaczy, ponieważ ostatecznie nieśmiertelna dusza łączy się z nieskończonym Bogiem. Jednakże Yona tego nie rozumiała, na razie. Nie wiedziała jeszcze, że narodziła się przez wzgląd na _tikkun olam,_ ideę naprawiania świata, i każda jej micwa, każdy czyn, do którego zostanie powołana, przyniesie boską iskierkę światła.
* * *
W zasadzie las mógłby je utrzymać, ale dziewczynka rosła, potrzebowała ubrań, mleka dla wzmocnienia kości, butów, by nie kaleczyć stóp latem na leśnym poszyciu i nie odmrozić ich zimą. Kiedy Yona była mała, Jerusza czasem zostawiała ją samą na całą dobę, a wcześniej straszyła opowieściami o wilkołakach, które zjadają małe dzieci, żeby nigdzie się nie oddalała, sama zaś udawała się do pobliskich miejscowości po potrzebne rzeczy. Z czasem, gdy dziewczynka zaczęła zadawać więcej pytań, Jerusza nie miała wyboru i zaczęła zabierać ją ze sobą. A przy okazji objaśniała jej niebezpieczeństwa zewnętrznego świata i przestrzegała, by nikomu nie ufać.
Był mroźny zimowy wieczór 1931 roku, z czarnego nieba sypał śnieg, gdy Jerusza zaciągnęła zdumione dziecko do Grajewa, miasteczka znajdującego się w północno-wschodniej Polsce. Nakazała Yonie milczenie, ale dziewczynka nie potrafiła utrzymać języka za zębami. Gdy skradały się w ciemnościach w stronę wiejskiej chałupy, zasypywała ją pytaniami: „Z czego jest ten dach? Dlaczego konie śpią w stajni, a nie na polu? Jak zrobiono te drogi? Co to za flagi?”.
W końcu Jerusza gwałtownie się odwróciła.
– Dość tego, dziecino! Nie ma tu nic ciekawego, jedynie rozpacz i niebezpieczeństwo! Tęsknota za życiem, którego nie rozumiesz, jest jak wpatrywanie się w słońce. Twoja głupota cię zniszczy.
Przestraszona Yona umilkła na jakiś czas, ale gdy Jerusza przez tylne drzwi wślizgnęła się do domu, a potem wyłoniła się stamtąd z parą butów, spodni oraz wełnianym płaszczem, który posłuży Yonie przez kilka następnych zim, dziewczynka zastygła w miejscu, nie reagując na ponaglenia starej kobiety.
– O co ci chodzi? – spytała Jerusza ostrym tonem.
– Co oni tam robią? – Yona wskazała na okno, przez które widziała rodzinę zgromadzoną przy stole. Był to pierwszy wieczór Chanuki, a ujrzała żydowską rodzinę; Jerusza specjalnie wybrała ten dom, ponieważ wiedziała, że zajęci wieczerzą domownicy nie zauważą intruza. Ojciec rodziny stał z przymkniętymi oczami, twarz oświetlały mu świece palące się w rodzinnej menorze, i chociaż przez szybę nie docierał jego głos, można się było domyślić, że śpiewa. Jeruszy nie podobał się wyraz twarzy Yony, gdy patrzyła na tę scenę; była w nim mieszanina tęsknoty i zachwytu, a takie uczucia mogły nasunąć dziecku niedorzeczne pomysły ucieczki.
– Trzeba być kompletnym głupkiem, żeby to praktykować. Nic tu po nas. Chodź już.
Yona się nie poruszyła.
– Wyglądają na szczęśliwych. Czy świętują Chanukę?
Oczywiście dziewczynka już to wiedziała. Co rok Jerusza rzeźbiła z drewna menorę, ale tylko dlatego, że matka tak nakazała jej przed laty. Chanuka nie należała do najważniejszych żydowskich świąt, ale symbolizowała przetrwanie, które każdy mieszkaniec lasu powinien czcić. Jednak dziewczynka nie rozumiała istoty rzeczy. Jerusza zmrużyła oczy.
– Oni klepią słowa, których znaczenie całkiem im umknęło, Yono. Powtarzanie jest dobre dla ludzi, którzy nie chcą samodzielnie myśleć, dla tych pozbawionych wyobraźni. Jak można znaleźć Boga w słowach, których nauczyłaś się na pamięć?
Przez chwilę w milczeniu obserwowały świętującą rodzinę.
– A jeśli w tej powtarzalności znajdują pociechę? – podjęła Yona nieśmiało. – Jeśli znajdują w tym magię?
– Na Boga, czy powtarzanie może być magiczne? – Musiały jeszcze wykraść kilka dzbanków mleka z obory i Jerusza z wolna traciła cierpliwość.
– Bóg sprawia, że te same drzewa co roku powracają do życia, czyż nie? – powiedziała powoli Yona. – Że pory roku przychodzą i odchodzą, i zakwitają te same kwiaty, te same ptaki ćwierkają. W tym jest magia, prawda?
Jerusza przeżyła wstrząs. Przedtem dziewczynka nie odcinała się w ten sposób, a teraz użyła przeciw opiekunce jej własnej broni.
– Nigdy nie podawaj w wątpliwość tego, co mówię – warknęła. – Zamilcz wreszcie i chodź!
To było nieuchronne, że Yona zacznie interesować się światem istniejącym poza lasem. Jerusza wiedziała, że nadejdzie taki moment, i teraz musiała dopilnować, by dziewczynka, poznając cywilizację, odnosiła się do niej z odpowiednią dozą lęku.
Jerusza nauczyła Yonę wszystkich języków, jakie sama znała; Yona mówiła już płynnie w jidysz, po polsku, białorusku, rosyjsku i niemiecku, a także trochę po francusku i angielsku. „Trzeba znać mowę nieprzyjaciół” – powtarzała stara kobieta. Cieszył ją wówczas strach malujący się w oczach Yony.
Jednak musiała nauczyć ją czegoś więcej. Z wypadów do miasteczek zaczęła przynosić książki. Nauczyła dziewczynkę czytania, liczenia i podstaw nauk ścisłych. Nalegała, by Yona znała Torę i Talmud, ale również zaopatrzyła ją w chrześcijańską Biblię i muzułmański Koran. Bóg wszak jest wszędzie i poszukiwanie Go nie ma granic. To ostatnie zajęło Jeruszy całe życie, a latem 1922 roku zawiodło ją na ciemny róg berlińskiej ulicy, by uprowadzić dziecko, które teraz stało się jej solą w oku.
Choć Yona często ją irytowała, Jerusza musiała przyznać, że mała jest bystra, wrażliwa i ma rozwiniętą intuicję. Połykała książki jak zimną wodę i uważnie wsłuchiwała się w słowa Jeruszy, gdy ta przekazywała jej swoje sekrety. W wieku czternastu lat Yona wiedziała więcej o świecie niż większość ludzi wykształconych na uniwersytetach. Co ważniejsze, znała tajemnice lasu, wszystkie sposoby na przetrwanie.
Gdy dziewczynka otworzyła oczy na świat, Jerusza kładła nacisk na dwie sprawy. Po pierwsze, Yona we wszystkim musi być jej posłuszna. Po drugie, powinna ukrywać się w lesie, z dala od tych, którzy mogą ją skrzywdzić.
Czasem Yona pytała: Dlaczego? Kto chciałby ją skrzywdzić? Co jej zrobią?
Jerusza nigdy nie odpowiadała, bo w gruncie rzeczy nie potrafiła udzielić precyzyjnej odpowiedzi. Wiedziała jedynie, że rankiem 6 czerwca 1922 roku, uciekając z dwuletnim dzieckiem do lasu, usłyszała głos z nieba, ostry i wyraźny: „Pewnego dnia jej przeszłość powróci i zmieni bieg życia wielu ludzi, być może nawet zabierając jej własne. Jedynym bezpiecznym dla niej miejscem jest las”.
Był to ten sam głos, który przedtem nakazał jej zabrać dziewczynkę, głos, który szeptał do Jeruszy wśród drzew. Przez długi czas myślała, że głos ów należy do Boga, chociaż teraz, u schyłku życia, nie miała już takiej pewności. A jeśli głos w jej głowie należy do niej samej? Jeśli to spuścizna po szaleństwie jej matki, raczej iskierka obłędu niż wołanie z góry?
Za każdym razem, gdy te słowa wypływały na powierzchnię, Jerusza je odpychała. Głos przemawiał z wysoka i kto wie, jaki los by ją czekał, gdyby go nie słuchała.ROZDZIAŁ TRZECI
Dopiero dwa lata później, gdy przemieściły się ponad sto pięćdziesiąt kilometrów na południe, Yona ośmieliła się wreszcie przeciwstawić nakazom Jeruszy.
Przebywały w głębi Puszczy Białowieskiej. Jesień z wolna chyliła się ku końcowi, ziemia roiła się od grzybów, dni przerywało od czasu do czasu stukanie dzięciołów oraz ciężkie stąpanie łosia, a spokój nocy zakłócało wycie włóczących się wilków. Było to magiczne miejsce. Yona, która dorastała w miłości do ptaków, miała dziś trudności w skupieniu się na białych bocianach i niespokojnych pasiastych bąkach fruwających nad jej głową. Wyobrażała sobie, że sama unosi się w niebo, skąd roztacza się bezkresny widok, że ma skrzydła i może przenieść się, dokądkolwiek zechce. Ale to było tylko marzenie.
W ten późnopaździernikowy dzień powietrze stało się ostre i zimne. Yona zbierała żołędzie do dużego kosza. Gromadziły je z Jeruszą na długą zimę; większość żołędzi wypłuczą, wysuszą i zmielą na mąkę, ale część upieką w miodzie pozyskanym z uli, które wynajdywały pod korą zwalonych drzew; zwłaszcza Jerusza miała do tego smykałkę. Yona była tak rozkojarzona nagłym nawoływaniem _ja-ja-ja_ rzadkiej brzęczki wodnej, że na moment straciła czujność. Gdy w pewnej chwili dostrzegła jakiegoś mężczyznę, ten znajdował się zaledwie sto metrów od niej. Przestraszona, z gwałtownym westchnieniem skryła się w wierzbinie.
Nie zauważył jej, nie usłyszał. Yona przyzwyczaiła się poruszać w rytm szelestu drzew, tak spokojnie, jakby unosiła się na wietrze. Odruchowo sięgnęła po nóż, który zawsze nosiła przytroczony paskiem do kostki i na wszelki wypadek, zgodnie z zaleceniem Jeruszy, ostrzyła co tydzień. Z walącym sercem przyglądała się nieznajomemu.
Nie był to dorosły mężczyzna, jakim wydał jej się na pierwszy rzut oka. Właściwie ujrzała chłopca, starszego od niej może o rok lub dwa. Włosy miał bardzo jasne, a skórę mocno opaloną. Szeroki w ramionach, szedł z pewnością siebie świadczącą, że dobrze zna teren.
Skąd się wziął? Przebywały tu od trzech tygodni i nie napotkały dotąd śladu człowieka. Czy też mieszkał wśród drzew? Tętno jej przyspieszyło, gdy pozwoliła sobie na moment dopuścić myśl, że oto spotkała bratnią duszę. Cierpienie, które ta myśl wywołała – istna symfonia tęsknoty, samotności i strachu – sprawiło, że poniechała ostrożności. Zanim zdążyła pomyśleć, oderwała dłoń od noża, wyprostowała się i wyszła ze swojej kryjówki.
– Hej! – powiedziała, a gdy nie zareagował, zdała sobie sprawę, że chociaż jej wargi się poruszyły, nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku. Nabrała głęboko powietrza i powtórzyła powitanie, tym razem tak głośno, że młody człowiek odwrócił się na pięcie i patrzył zdumiony.
– Hej! – odpowiedział po chwili. Głos miał głęboki, oczy szeroko otwarte ze zdziwienia. Zastanowiło ją, jak ona wygląda w jego oczach. Od czasu do czasu zerkała na swoje odbicie w tafli wody i wiedziała, że ma duże oczy, każde innego koloru, wydatny nos, wysokie kości policzkowe i usta pełne jak pączek róży. Pomimo że całe życie spędzała na świeżym powietrzu, skórę miała nadzwyczaj białą; długie włosy, niczym smolista kurtyna dymu, sięgały jej do pasa. Od lipca, po swoich szesnastych urodzinach, wystrzeliła w górę jak chwast, a nogi stały się długie i smukłe jak u jelonka. Nigdy nie zastanawiała się nad swoim wyglądem, a teraz, po raz pierwszy w życiu, była niezwykle świadoma swojego ciała.
Odniosła wrażenie, że chłopak czeka, aż ona coś powie, a więc odchrząknęła, by rozluźnić ściśnięte gardło, i wydusiła pierwsze słowa, jakie przyszły jej do głowy:
– Dlaczego tu jesteś?
Uniósł brwi – tak jasne, że prawie niewidoczne – i się roześmiał.
– Przypuszczam, że z tego samego powodu co ty. Robię zapasy na zimę.
Miała do niego milion pytań. Skąd przyszedł? Dokąd zmierzał? Jaki jest świat tam, na zewnątrz lasu? Pytania kotłowały jej się w głowie, ale zdołała jedynie stwierdzić:
– Nigdy cię tu nie widziałam.
Znów się roześmiał, a ona zdała sobie sprawę, że podoba jej się ten dźwięk. Różnił się od śmiechu Jeruszy – urywanego, chrapliwego i często zabarwionego złośliwą nutą. Nic, co zrobiła Yona, nie mogło zaszokować Jeruszy, i teraz zrozumiała, że w zadziwieniu kogoś była moc, a może nawet radość.
– Ja też cię tu nie widziałem – powiedział młody człowiek. Zrobił krok w jej stronę, a ona odruchowo się cofnęła. Przystanął i podniósł ręce do góry.
– Przepraszam. Nie chciałem cię przestraszyć.
Zmusiła się do uśmiechu.
– Och, nie przestraszyłeś. – Kłamstwo smakowało słono w jej ustach.
Przyglądał jej się w milczeniu.
– Mieszkasz gdzieś niedaleko?
– Tak… – I natychmiast się poprawiła: – Ach… nie. – Czuła, że się rumieni.
Młody człowiek z wahaniem ją obserwował.
– W porządku. Ja mieszkam w Hajnówce.
– Rozumiem. – Yona nie miała pojęcia, gdzie to jest.
– Leży na skraju puszczy – wyjaśnił. – Dzień drogi stąd.
– Oczywiście. – Zdobycie wiedzy, której nie miała, smakowało jak kolejne kłamstwo. Jerusza uczyła ją geografii i Yona potrafiła znaleźć na mapie Brazylię, Nepal, a nawet Tripurę, czasem śniła o lataniu jak ptak, o szybowaniu wysoko, daleko, na inny kontynent. Jednak o miejscowościach położonych na obrzeżu puszczy wiedziała niewiele, prawdopodobnie zgodnie z intencją Jeruszy. Wiedza rodziła pokusę. Jerusza nie zaznajamiała Yony z geografią okolicy, co miało sugerować, że wokół nie ma nic ciekawego, dokąd warto by uciec.
– A ty? – spytał chłopak. – Gdzie mieszkasz?
– My… – raptownie zamilkła. Już miała powiedzieć, że mieszka w lesie, ale przecież Jerusza kazała nikomu tego nie mówić. Ludzie mogliby przyjść i zrobić im krzywdę. Nie podejrzewała o to tego chłopca, ale musi uważać. – Jestem z Berlina.
Nie wiedziała, dlaczego tak powiedziała. Jerusza ani słowem nie napomknęła, że dziewczyna może pochodzić z jakiegoś innego miejsca oprócz lasu. Nocami Yona niekiedy śniła o mieście, drewnianym łóżeczku, luksusowej pościeli, o kochających ją rodzicach i mleku, które smakowało inaczej niż to, które czasem Jerusza zdobywała od wędrujących kóz. Jednak słowo „Berlin” nie miało słonego smaku. A jeżeli to była prawda…?
– Z Berlina? – Chłopak uniósł brwi. – Przecież stąd to jakieś sześćset, siedemset kilometrów!
Zakłopotana Yona wzruszyła ramionami. Oczywiście wiedziała to z map. Tylko dlaczego wymieniła Berlin? To miasto, które mogła zobaczyć tylko w wyobraźni, miasto, do którego Jerusza nigdy jej nie zabierze, znajdowało się szmat drogi stąd. Że też tak się wygłupiła…
– Wiem – wymamrotała.
Młody człowiek z powątpiewaniem zmarszczył czoło.
– W porządku, może znów się spotkamy.
Yona wiedziała, że go traci, że chłopak właśnie zamierza odejść, i nagle poczuła desperacką potrzebę zatrzymania go.
– Kim jesteś? To znaczy, jak ci na imię?
Znów się uśmiechnął, ale tym razem nieznacznie. Na jego twarzy malowała się nieufność.
– Marcin. A ty?
– Yona.
– Yona – powtórzył, jakby smakując słowo. Podobało jej się, jak je wymawia. – A więc, Yono, wrócę tu jutro, jeśli będziesz w okolicy… Mój ojciec i ja rozbiliśmy niedaleko obóz.
– Rozumiem. – Nie wiedziała, co jeszcze powiedzieć. Zaczęła więc niespiesznie się wycofywać, aż zniknęła wśród drzew, skąd już nie mogła dostrzec chłopca. W końcu się odwróciła i ruszyła biegiem. Powrót do chaty, którą dzieliła z Jeruszą, zajął jej godzinę, długo kluczyła, ponieważ, choć była zaintrygowana Marcinem, wolała mieć pewność, że jej nie śledzi.
Tego wieczoru przy kolacji, złożonej ze słodkich miodowych grzybów przyrządzonych z dzikim czosnkiem, Yona musiała gryźć się w język. Wiedziała, że jeśli wspomni o młodym człowieku, Jerusza natychmiast zarządzi wymarsz.
– Jesteś dzisiaj bardzo milcząca – stwierdziła Jerusza, gdy szły do pobliskiego strumienia, żeby umyć naczynia, ukradzione dawno temu z któregoś domu na skraju lasu. Większość rzeczy – ubrania, buty, garnki, siekierę i noże – zgromadziły w ten sposób.
– Nie, wcale nie – zaprzeczyła prędko Yona, na co Jerusza podejrzliwie zmrużyła oczy. Yona mogła mieć tylko pretensje do siebie, że była tak przezroczysta.
– Zawsze opowiadasz mi o swoim dniu – o zwierzętach, które widziałaś, o tym, co udało ci się zebrać. Zwykle paplasz bez ustanku, ponieważ nie jesteś jeszcze dość mądra, by wiedzieć, że często lepiej jest milczeć.
Yona zmusiła się do uśmiechu, chociaż te słowa ją ubodły.
– Brzęczka! – wypaliła, nader szybko i radośnie. – Widziałam brzęczkę wodną.
– Aha. – Z oczu Jeruszy, przypominających ciemne szparki, wyzierał sceptycyzm. – Tego ptaka, tak samo jak ciebie, nie można zamknąć w klatce. Może to znak, że znalazłaś się zbyt blisko cywilizacji i gdy nie zachowasz ostrożności, stracisz wolność.
Yona podniosła wzrok z przestrachem.
– Ja… ja nie znalazłam się blisko cywilizacji. – Słony smak wrócił do jej ust.
Na twarzy Jeruszy malował się przebiegły wyraz, gdy z wolna rozszerzyła oczy.
– Oczywiście, że nie. Jesteśmy w środku puszczy. Nie mogłabyś dojść do wioski i wrócić z powrotem bez…
– Berlin! – rzuciła Yona, żeby w końcu zmienić temat.
– Słucham? – Jerusza zastygła.
– Berlin – powtórzyła Yona z mniejszym przekonaniem. – Czy mieszkałyśmy tam, gdy byłam mała, Jeruszo? W domu z łóżkami, pościelą i świeżym mlekiem?
Jerusza ściągnęła usta, jakby smakowała kwaśną jagodę.
– Głupia dziewczyno, możesz sobie wyobrazić mnie w Berlinie?
Yonę ścisnęło w sercu. Czasem sny były tylko snami.
– Nie.
– No to nie zadawaj głupich pytań.
Tej nocy Yona nie śniła o Berlinie, lecz o chłopaku imieniem Marcin, który podszedł do niej i dotknął jej policzka. Ale potem, zanim zdążyła powiedzieć choć słowo, zamienił się w brzęczkę i odleciał; unosił się ponad wierzchołkami drzew, podczas gdy ją przygwoździło do ziemi.
Trzy dni później Yona znów zobaczyła Marcina. Na jego twarzy odmalowała się ulga, gdy dostrzegł ją wyłaniającą się z kępy dębów.
– Już myślałem, że zniknęłaś na zawsze – powiedział, gdy się zbliżyła.
– Nie zniknęłam na zawsze. – Głupia odpowiedź, od razu się zorientowała. Ucieszyła się, że skwitował ją śmiechem.
– Tak, przecież widzę. A więc gdzie byłaś? W Berlinie?
Rozbawienie tańczyło w jego oczach, więc też pozwoliła sobie na nikły uśmiech. Miał zniszczone ubranie, koszulę za ciasną i przetartą na łokciach. Yona poczuła impuls, by zacerować mu tę koszulę. To ją przestraszyło. Pojawiło się też coś, co zaniepokoiło ją jeszcze bardziej – pragnienie, by dotknąć jego skóry, sprawdzić, czy jest tak rozpalona jak jej własna.
– Nie, nie pojechałam – zaprzeczyła raptownie.
Jego uśmiech trochę zbladł.
– Tylko żartowałem.
– Oczywiście. Chodzi o to… że ja… – Głos jej zamarł bezradnie. Jak mogłaby mu wytłumaczyć, że nigdy w życiu nie rozmawiała z nikim prócz Jeruszy? Że nie do końca rozumie żarty, bo jej opiekunka nigdy nie żartowała. Że jedyny kontakt z zewnętrznym światem miała kilka razy do roku, kiedy tamta zabierała ją ze sobą do wioski w środku nocy?
– W porządku – powiedział delikatnym tonem. – To był głupi żart. Berlin nie jest teraz przyjemnym miejscem.
– Dlaczego?
Spojrzał na nią bystro.
– Na pewno słyszałaś, co się teraz tam dzieje.
– Co się dzieje? – Nagle ogarnęło ją niemiłe wrażenie – jakby mignięcie zbierających się burzowych chmur – poczucie, że wszystko, co jej powie, ona już intuicyjnie wie.
Uśmiech zniknął z jego twarzy, ale oczy miał pełne życzliwości.
– Nie powinienem był tego zakładać. Piszą o tym w gazetach. Potrafisz czytać, Yono? – W jego pytaniu nie kryła się kpina. Miał prawo myśleć, że jest prostą, niewykształconą dziewczyną z lasu, która kłamała na temat jedynego odległego miasta, o którym słyszała.
Jednak się mylił. Problem polegał tylko na tym, że książki kradzione przez Jeruszę z bibliotek w miasteczkach i wioskach albo z kościołów i synagog były wybierane według pewnego wzoru, którego Yona nie rozumiała. Jej edukacja ograniczała się do historii świata, naukowych tekstów o roślinach, ziołach i biologii, jak również literatury religijnej. Życie, jak mawiała Jerusza, jest nieustającym poszukiwaniem Boga.
– Tak, umiem czytać.
– Przepraszam. Oczywiście, że umiesz… Pomyślałem tylko, że… – Nie dokończył. Wyglądał na trochę rozczarowanego.
– Nie ma sprawy. Ja… kocham książki. One są… – Zawahała się, słowa tańczyły na końcu jej języka. – Książki są magiczne, prawda?
– Tak, ale obecnie w Niemczech wielu ludzi by się z tobą nie zgodziło. Powiedzieliby, że książki są niebezpieczne.
– W jaki sposób książki mogą być niebezpieczne?
– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Palą je teraz w tym twoim Berlinie, wiesz? To właśnie próbowałem ci powiedzieć.
– Palą książki? – Yona kilka razy zamrugała. – Ale dlaczego ktoś miałby to robić?
– Chyba uważają, że ludzie nie powinni czytać książek, z którymi oni się nie zgadzają.
To trochę przypominało postawę Jeruszy, która rościła sobie prawo do kontrolowania cudzych myśli. Mimo wszystko Yona nie podejrzewała, by stara kobieta posunęła się do obrócenia wiedzy w popiół.
– To straszne!
Gdzieś z oddali dotarło wołanie jakimś głębokim, męskim głosem. Yona zesztywniała, ręką natychmiast wymacała nóż przy kostce. Marcin musiał je usłyszeć, ponieważ przechylił głowę w tym kierunku i westchnął.
– Mój ojciec – powiedział. – Chcesz…
– Muszę iść – rzuciła pospiesznie Yona. Chociaż chciała zostać, korciło ją, by zapytać Marcina, co dzieje się na świecie, o czym jeszcze przeczytał w książkach i gazetach, nagle zdjął ją strach. Marcin wydawał się przyjacielem. Ale co, jeśli jego ojciec był jednym z tych ludzi, przed którymi ostrzegała ją Jerusza? Już rozmawiała z nim za długo.
– Wrócę jutro…
– Yono, proszę, nie uciekaj. – Marcin zbliżył się o krok.
Ale Yona już biegła i wkrótce zniknęła wśród drzew jak podmuch wiatru, jakby w ogóle jej nie było.
Kiedy Yona wróciła do obozowiska, serce jej pulsowało z bólu. Dlaczego nie została dłużej? Dlaczego nie miała odwagi, by zadać więcej pytań?
Była tak zatopiona w myślach, że dopiero po kilku sekundach dotarło do niej, że Jerusza rozbiera szałas, który od trzech tygodni nazywały domem; wściekłymi szarpnięciami zdzierała korę z dachu i wyrywała drewniane słupki. Yona przystanęła i gapiła się na nią w szoku.
– Dlaczego… – zaczęła.
Jerusza gwałtownie się do niej odwróciła.
– Myślisz, że nie dowiedziałabym się o tym chłopaku? Jak śmiesz nie być mi posłuszna? Nie znasz świata i nie jesteś dość mądra, żeby dokonywać własnych wyborów, ty głupia dziewczyno! A co, jeśli cię śledził?
– Ja nie…
– Dosyć! – przerwała jej staruszka głosem pełnym zawodu i ostrym jak nóż. – Coś ty najlepszego zrobiła!
Zawstydzona Yona w milczeniu zbierała swoje rzeczy, bezskutecznie powstrzymując płacz. Gdy brnęły przez las, oddalając się od miejsca, gdzie jutro będzie czekał na nią Marcin, Yona roniła łzy, które w ciszy skapywały na ziemię.
– On był miły, Jeruszo – powiedziała po godzinie milczącej wędrówki. – Nie zamierzał mnie skrzywdzić.
– Nic nie wiesz – odparowała Jerusza. – Mężczyźni potrafią być okrutni, bezlitośni i zimni. A konsekwencje błędów, które popełniamy, ciągną się za nami przez całe życie.
– Zachowywał się jak przyjaciel.
– Co ty powiesz? A może jednak czegoś od ciebie chciał?
Yona poczuła się zbita z tropu. Wydawało się, że nie chciał niczego innego oprócz rozmowy.
– Niby czego?
Jerusza splunęła.
– Na tym świecie masz moc, dopóki nóg nie rozłożysz.
Yona zamrugała, całkowicie zagubiona.
– Ja… nie rozumiem.
Jerusza wpatrywała się w nią z niedowierzaniem.
– Daj spokój, dziecko. Chłopcy chcą tego od dziewcząt od zarania świata.
Yona wreszcie zrozumiała. Policzki zabarwił jej mocny rumieniec.
– Tak nie było! – Wiedziała, co to jest seks. „Niefortunna konieczność zachowania ludzkiej rasy”, jak twierdziła Jerusza, niemająca nic wspólnego z uczuciem i wzajemnym zrozumieniem. A przecież oni tylko ze sobą rozmawiali…
Jednak pragnęła się do niego zbliżyć, prawda? Czy tak działa natura? A może to tylko pragnienie, by mieć kogoś bliskiego, kto dostrzega w nas człowieka i zarazem kobietę?
Później, gdy lata mijały, a ona przemieszczała się wraz z Jeruszą na północ, a potem na wschód, myślała czasem o Marcinie i żałowała, że nie starczyło jej wówczas odwagi, by dotknąć jego skóry, choćby po to, żeby przez ulotną chwilę poczuć ciało innego człowieka.
Teraz tam, gdzie przebywały, nie było żadnych ludzi i po pewnym czasie ich życie wpadło w przewidywalną rutynę. Każdego dnia zajmowały się poszukiwaniem pożywienia i ziół, a wieczorem nad małym ogniskiem gotowały strawę z tego, co znalazły. Zmieniały miejsce co najmniej raz na miesiąc, a więc na pewno nie zostawiały za sobą śladów, jeśli ktoś by ich szukał. Późnym latem i jesienią zbierały i wędziły zapasy na zimę. Kiedy liście zmieniały kolory, zaczynały budować ziemiankę: kopały głęboką jamę w piaszczystej ziemi i podpierały ją palami wyciosanymi z pni drzew. Zimą tłoczyły się wokół małego piecyka w ciasnej przestrzeni i wychodziły tylko po to, by zaopatrzyć skromną spiżarnię w małe rybki błotne, larwy chrząszczy i zmrożone jagody oraz żeby zebrać do garnków na wodę świeży śnieg. Każdej wiosny Jerusza wędrowała do okolicznych wiosek po ubrania, buty, koce, noże i siekiery. Gdy zostawiała Yonę samą, stanowczo nakazywała jej, żeby nie ważyła się ruszyć z miejsca; z każdej wyprawy przynosiła książki, które dziewczyna łapczywie pochłaniała i starała się wyobrazić sobie życie poza lasem. Latem udawały się do opuszczonych rosyjskich obozowisk z czasów Wielkiej Wojny i kopały w ziemi w poszukiwaniu takich skarbów jak kawałki magnezu i żelaza, które ułatwiały rozpalanie ognia. Z czasem wypełniły nimi małą torbę i zabierały wszędzie ze sobą, ponieważ zawdzięczały im światło i ciepło.
Jednak działo się coś niedobrego. Zanim Yona skończyła dwadzieścia lat, w świecie wokół lasu zaczęło narastać zło. Ziemia pomrukiwała, samoloty coraz częściej dudniły nad głowami, przez co naruszały spokój nieba. Z oddali dobiegały eksplozje i dźwięki, które, jak wyjaśniała Jerusza, były wystrzałami z karabinów. Chociaż Yona błagała ją, by wytłumaczyła, co się dzieje, odpowiedzi starej kobiety zawsze były pokrętne.
„Bóg się gniewa” – mawiała z błyskiem strachu w oczach. Albo: „Bóg poddaje nas próbie”. A gdy Yona zadawała więcej pytań, Jerusza chwytała ją za ramiona i z sykiem ostrzegała: „Dopóki tu jesteś, jesteś bezpieczna, Yono. Nie zapominaj o tym”. Albo rzucała: „Las cię obroni”. Tylko dziewczyna nadal nie wiedziała przed czym.
W lesie pojawiało się coraz więcej ludzi. A to przerażało zazwyczaj niewzruszoną Jeruszę.
– Ci ludzie skrzywdzą nas, jeśli nas wytropią – wyszeptała pewnej nocy, gdy ściskając noże i wsłuchując się w czyjeś ciężkie kroki, kryły się w ciemnościach w pustym pniu trzystuletniego dębu.
– Kim oni są? – spytała Yona.
– To źli ludzie. Koszmar właśnie się zaczął. – Ale Jerusza nie chciała wyjaśnić nic więcej. Później tego wieczoru, gdy kroki umilkły, ruszyły dalej, tym razem na wschód.
– Dokąd idziemy? – spytała cichym głosem Yona, która starała się dorównać kroku swojej przewodniczce, wyraźnie zmierzającej w określonym kierunku.
– Na wschód, oczywiście – odpowiedziała stara kobieta, nie zwalniając i nie odwracając się do Yony. – W razie kłopotów zawsze poruszaj się w kierunku początku, a nie schyłku dnia. Wiesz o tym, dziecko. Czy cię tego nie uczyłam?
Latem 1941 roku, pewnego pogodnego popołudnia z nieba zaczęły spadać pękate czarne kłody wstrząsające ziemią, która dygotała i falowała, straszące ptaki na drzewach i króliki pod ziemią.
– Bomby! – stwierdziła Jerusza głuchym głosem. – Bombardują Polskę.
Yona oczywiście wiedziała, co to są bomby, ponieważ spadały też dwa lata temu, choć nigdy nie widziała ich tak dużo, że aż zaciemniały jasne, niebieskie niebo.
– Kto…? – Pomimo gorącego słońca Yona poczuła chłód. Z oddali niosło się echo kolejnych eksplozji. – Kto bombarduje Polskę?
– Niemcy. – Zapytana nawet na nią nie spojrzała. – Chodź! Nie ma czasu do stracenia, inaczej natkniemy się na sowieckich dezerterów.
– Na kogo? – spytała zdezorientowana dziewczyna, ale Jerusza nie odpowiedziała. Zebrała rzeczy, wcisnęła w ręce Yony kilka tobołków i pędem, tak szybko jak nigdy ruszyła w głąb lasu.
Droga zajęła kobietom dwa dni i dwie noce. Zatrzymywały się dopiero, gdy nogi odmawiały im posłuszeństwa, i wtedy przesypiały po kilka godzin. W końcu dotarły do skraju, zdawało się, bezkresnego mokradła, położonego na zachód od serca puszczy.
– Gdzie jesteśmy? – spytała Yona.
– Tu, gdzie jest bezpiecznie. Przygotuj się na niesienie bagażu nad głową. Noża też.
W głuchej ciszy Yona przeszukiwała wzrokiem horyzont. Bagna ciągnęły się w nieskończoność, dalej niż okiem sięgnąć, wydawały się wręcz złudzeniem optycznym; były usiane wysepkami, ale nie dało się stwierdzić, gdzie pod spodem jest w miarę solidny grunt, a gdzie wiruje głęboka mętna woda. Czy to wytwór wyobraźni, czy rzeczywiście słyszała, jak woda syczy słowo, które padło przed chwilą? „Bezpiecznie. Beeezpieeecznieee”.
– Nie pochorujesz się? – spytała Jeruszę, gdy ta zaczęła brnąć coraz głębiej, pomimo że woda sięgała im już do bioder. W końcu staruszka miała sto lat i od niedawna nocami zanosiła się od kaszlu.
Ona jednak prychnęła wymuszonym śmiechem.
– Czy jeszcze się nie nauczyłaś, że las o nas dba?
– Dlaczego to robimy? – zapytała Yona godzinę później, gdy woda sięgała im do szyi. Bagno wokół ciągle syczało i bulgotało. Niosły swoje pakunki na głowach, żeby uchronić je od mokrego błota.
– Musisz poznać ten las na wylot, jego serce i duszę. Teraz jesteś w jego brzuchu i właśnie to miejsce zapewni ci bezpieczeństwo.
Dwa dni zajęło im dotarcie do wyspy pośrodku trzęsawiska, na której znalazły grzyby, jagody i zaskoczone jeże, które łatwo dały się złapać. Pozostały na wyspie miesiąc, aż wyczyściły ją zupełnie ze wszystkiego, co nadawało się do jedzenia, i aż umilkły odgłosy eksplozji i _ra-ta-ta-tat_ karabinów.
Na początku sierpnia wróciły do tej części puszczy, którą lepiej znały. Yona zebrała się na odwagę i zadała pytanie, które nurtowało ją od dawna.
– W co ty właściwie wierzysz, Jeruszo? – spytała, idąc za starą kobietą. – Nazywasz się Żydówką, obchodzimy żydowskie święta, ale jednocześnie z nich drwisz.
Ta nawet się nie odwróciła ani nie zwolniła kroku.
– Wierzę we wszystko i w nic. Jestem poszukiwaczką prawdy, szukam Boga.
– To żadna odpowiedź.
– Moja matka była Żydówką, a więc zgodnie z żydowskim prawem, ja też nią jestem. Przecież o tym wiesz, dziecko. Dlaczego zmuszasz mnie, żebym marnowała oddech?
– Ja… ja chyba… zastanawiam się nad sobą.
– Nad czym się tak zastanawiasz?
– No… kim ja jestem? Nie jesteś moją matką, ale mnie wychowałaś. Czy to czyni ze mnie Żydówkę?
Między nimi zawisło milczenie.
– Jesteś tym, do czego zostałaś stworzona – odezwała się w końcu Jerusza.
Yona z frustracji zacisnęła pięści. Zgoła proste pytanie, ale w jakiś sposób, nawet po tylu latach, okazało się trudne.
– O co chodzi? – nalegała. – Dlaczego nigdy nie dajesz mi jasnej odpowiedzi? Do czego zostałam stworzona?
– Sama chciałabym wiedzieć – odparowała starucha. – Chciałabym zrozumieć, dlaczego las wezwał mnie po ciebie. Chciałabym zrozumieć, dlaczego muszę spędzać ostatnie lata mojego życia z niewdzięcznym dzieckiem. Przypuszczam, że twoim przeznaczeniem jest dokonanie wielkich rzeczy, ale widzę, że prędzej umrę, zanim to nastąpi.
Zmieszana i zraniona Yona poczuła ból głowy.
– Mogłabyś mi wreszcie powiedzieć, skąd pochodzę…
– Na litość boską, przestań! – Jerusza w końcu się odwróciła i popatrzyła ze złością na Yonę. Przez dłuższą chwilę zagryzała obwisłą wargę, wreszcie dodała: – Moje dziecko, zadajesz niewłaściwe pytania. Nie zapominaj, że prawdę nosisz w swoim sercu. A jeśli nie potrafisz jej znaleźć, być może las pomylił się co do ciebie. Być może nie jesteś nikim więcej niż zwyczajną dziewczyną.