Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Lata krzywdy: (wspomnienia matki)) - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lata krzywdy: (wspomnienia matki)) - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 213 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

LATA KRZYW­DY

WAR­SZA­WA, 1907.

PIO­TRA LA­SKAU­ERA I SP.

KSIĄŻ­NI­CA TOM 14.

Z. Sa­wien­ko­wa.

LATA KRZYW­DY

(WSPO­MNIE­NIA MAT­KI)

Z ro­syj­skie­go prze­ło­żył

EDWARD SŁOŃ­SKI.

WAR­SZA­WA-LWÓW

1907.

Wiem, że wspo­mnie­nia te wskrze­sza moją mękę, że obu­dzą wszyst­kie prze­ży­te nie­do­le, wszyst­kie krzyw­dy moje i nie moje. Nie­tyl­ko ja bo­wiem od­czu­łam na so­bie że­la­zną rękę rzą­du: całe ty­sią­ce jest ta­kich nie­szczę­śli­wych ma­tek, jak ja. Dla­te­go­też spo­wiedź mo­jej nie­do­li ma jaką taką war­tość, że nie jest hi­stor­ją męki jed­ne­go tyl­ko z mil­jo­nów lu­dzi.

Pierw­szy pio­run ude­rzył w nas w roku 1897. Do tego roku ży­li­śmy, jak żyją na pro­win­cji urzęd­ni­cy – bez szcze­gól­nych trosk, bez wstrzą­śnień, da­le­cy od dzia­łal­no­ści spo­łecz­nej i od za­gad­nień ide­owych. Mąż mój był urzęd­ni­kiem są­do­wym na kre­sach za­chod­nich i po­bie­rał nie­złą pen­sję. Był to czło­wiek in­te­li­gient­ny, nad­zwy­czaj sub­tel­nie i zgod­nie ze spra­wie­dli­wo­ścią in­ter­pre­tu­ją­cy pra­wo, nie czy­nią­cy róż­ni­cy po­mię­dzy Ży­dem, Ro­sja­ni­nem a Po­la­kiem, po­mię­dzy in­te­li­gien­tem a ro­bot­ni­kiem, bo­ga­czem a nę­dza­rzem. Wkrót­ce też za­czął się cie­szyć wiel­ka po­pu­lar­no­ścią sród wy­lęk­nio­nych miesz­kań­ców tego kra­ju, któ­rzy w krót­kim cza­sie na­zy­wa­li go w oczy i za oczy – za­cnym sę­dzią.

Był rze­czy­wi­ście spra­wie­dli­wym sę­dzią.Pod­czas swe­go dwu­dzie­sto­let­nie­go urzę­do­wa­nia w Kra­ju Za­chod­nim ani razu, wy­da­jąc wy­ro­ki, nie był w nie­zgo­dzie z su­mie­niem, ani razu nie uległ roz­ka­zom zgó­ry. Wkrót­ce też sród spól-urzę­du­ją­cych zdo­był so­bie mia­no me­ko­le­żen-skie­go i „czer­wo­ne­go”, czem zresz­tą nie mar­twił się wca­le.

Do­pó­ki dzie­ci na­sze uczy­ły się i pod­ra­sta­ły, w ży­ciu na­szem nie było żad­nych zda­rzeń szcze­gól­nych, prócz naj­pow­szech­niej­szych trosk o zdro­wie i my­śli o naj­zwy­klej­szych po­trze­bach.

I oto dwaj nasi star­si sy­no­wie wy­je­cha­li do Pe­ters­bur­ga; je­den do in­sty­tu­tu gór­ni­cze­go, dru­gi na uni­wer­sy­tet. Od tej chwi­li ży­cie na­sze za­ła­ma­ło się bo­le­śnie. Spo­kój od­le­ciał – i roz­sza­la­ła się nad nami na­wał­ni­ca ja­kichś wiel­kich trosk i prze­ra­żeń.

W Pe­ters­bur­gu już wów­czas za­czy­nał się fer­ment, któ­ry skoń­czył się dzi­siej­szą re­wo­lu­cją. Nie­nor­mal­ne wa­run­ki wyż­sze­go wy­kształ­ce­nia, gwał­ce­nie naj­szczyt­niej­szych po­ry­wów u czą­cej się mło­dzie­ży, bez­myśl­na ty­ran­ja i prze­moc są­czy­ły jad bun­tu w mło­de ser­ca. Wów­czas to wła­śnie wy­bu­chła awan­tu­ra z ra­cji wznie­sie­nia w Wil­nie po­mni­ka Mu­raw­je­wa-Wie­sza­tie­la. Wspo­mnę tu o niej w kil­ku sło­wach. Za­po­cząt­ko­wa­na przez wyż­sza, ad­mi­ni­stra­cję bu­do­wa tego po­mni­ka w Wil­nie, po­mi­mo ca­łe­go nie­tak­tu, nie po­cią­gnę­ła­by za sobą więk­szych na­stępstw, gdy­by nie wstręt­na słu­żal­czość i ka­ry­god­na chęć wy­ka­za­nia przed zwierzch­nią wła­dzą swo­ich uczuć pa­tr­jo­tycz­nych ze stro­ny kil­ku pro­fe­so­rów war­szaw­skich, któ­rzy na uro­czy­stość od­sło­nię­cia po­mni­ka po­sła­li sa­mo­wol­nie w imie­niu ca­łe­go uni­wer­sy­te­tu te­le­gram po­wi­tal­ny.

Trze­ba pa­mię­tać, jak znie­na­wi­dzo­ne jest sród Po­la­ków imię Mu­raw­je­wa… jak nie­masz pra­wie pol­skiej ro­dzi­ny, z któ­rej­by któś z jego wy­ro­ku nie zgi­nął, i jak wraż­li­wy jest ten prze­czu­lo­ny na­ród na każ­dą krzyw­dę, – żeby zro­zu­mieć, jaki mu za­da­no po­li­czek tym po­mni­kiem „wie­sza­tie­la”, jak go po­wszech­nie zo­wią Po­la­cy.

Obez­wo­lo­ny jed­nak i zgwał­co­ny na­ród mil­czał, tyl­ko w uczą­cej się mło­dzie­ży pol­skiej żył głu­chy bunt. Na pierw­sze we­zwa­nie tej mło­dzie­ży ode­zwał się uni­wer­sy­tet pe­ters­bur­ski, po­tem mo­skiew­ski, a po­tem i wszyst­kie inne. Srnia lo po­wie­dzieć moż­na, że hi­stor­ja ta za­po­cząt­ko­wa­ła dłu­go­let­ni fer­ment, od tego bo­wiem cza­su mło­dzież uni­wer­sy­tec­ka w Ro­sji nie prze­sta­wa­ła już się bu­rzyć, jak­kol­wiek przy­czy­ny tych za­bu­rzeń były róż­ne. Ta hi­stor­ja rów­nież roz­strzy­gnę­ła losy mo­ich dzie­ci. Pierw­sze aresz­to­wa­nie ich i to­wa­rzy­szą­ca mu re­wi­zja do­tych­czas sto­ją przed memi ocza­mi, jak ja­kieś zmo­ry bo­le­sne.

Dzia­ło się to w roku 1897. Zbli­ża­ły się świę­ta Bo­że­go Na­ro­dze­nia, i z nie­cier­pli­wo­ścią cze­ka­li­śmy na przy­jazd sy­nów z Pe­ters­bur­ga. Obaj byli tak mło­dzi, tak nie­daw­no po­że­gna­li pro­gi ro­dzin­ne; by­li­śmy cie­ka­wi, jak od­bił się na nich wir sto­łecz­ne­go ży­cia, ja­kie­mi wra­że­nia­mi wzbo­ga­ci­li swo­je du­sze. Na trzy dni przed świę­ta­mi przy­je­cha­li wresz­cie peł­ni wia­ry w przy­szłość, pro­mien­ni, szczę­śli­wi. Nie po­zna­wa­li­śmy ich obo­je – do tego stop­nia zmęż­nie­li i doj­rze­li przez czas tak krót­ki. Obu­dzi­ło się w nich sa­mo­po­czu­cie i cie­ka­wość do spraw spo­łecz­nych. Sły­sząc ich żywe i śmia­łe sło­wa, z duma pa­trzy­li­śmy na sie­bie. Zda­wa­ło się, że u ra­mion ro­sły im skrzy­dła, ta­kie w nich było pra­gnie­nie lotu ku słoń­cu, ta­kie dą­że­nie do praw­dy! I uwie­rzy­li­śmy, że dzie­ci na­sze będą do­bry­mi ludź­mi i po­ży­tecz­ny­mi oby­wa­te­la­mi kra­ju. Tak! a – le ra­dość na­sza była przed­wcze­sną; dla oj­czy­zny po­trzeb­ni są uczci­wi oby­wa­te­le, dla rzą­du jed­nak – nie. Zro­zu­mie­li­śmy to do­pie­ro póź­niej, lecz w wie­czór ów by­li­śmy szczę­śli­wi. Ach, to był ostat­ni nasz do­bry wie­czór.

Po dłu­giej i ser­decz­nej roz­mo­wie, oko­ło go­dzi­ny pierw­szej po pół­no­cy, po­sta­no­wi­li­śmy się ro­zejść na spo­czy­nek. Lam­py już były po­ga­szo­ne, i za­czy­na­łam się już roz­bie­rać, gdy na­gle sród pa­nu­ją­ce­go mil­cze­nia roz­le­gło się gło­śne i moc­ne dzwo­nie­nie. Wy­bie­głam do przed­po­ko­ju, my­śląc, że to te­le­gram. Słu­żą­ca była już przy drzwiach i py­ta­ła: „kto tam?”– „Po­li­cja!” – ozwa­ły się za drzwia­mi gło­sy. Zdzi­wi­ło mnie to nie­po­mier­nie, ale nie prze­lę­kłam się, pę­dząc bo­wiem ży­cie spo­koj­ne, nie utrzy­my­wa­li­śmy żad­nych sto­sun­ków z tą in­sty­tu­cją. Za drzwia­mi jed­nak ktoś wy­krzy­ki­wał co­raz gło­śniej:

– Pro­szę otwo­rzyć prę­dzej!

Za­nim drzwi otwo­rzo­no, wie­dzio­na złem prze­czu­ciem, wbie­głam do po­ko­ju sy­nów. Ubie­ra­li się po­śpiesz­nie. Za­sta­łam przy nich męża – stał za­nie­po­ko­jo­ny, nie­ro­zu­mie­ją­cy, co to wszyst­ko ma zna­czyć. I na­gle za­dzwo­ni­ły ostro­gi, i do po­ko­ju wszedł w asy­sten­cji po­li­cji, agien­tów ochro­ny i stró­ża – puł­kow­nik żan­dar­mer­ji Ut-hof.

– Pro­szę mi wy­ba­czyć – po­wie­dział, kła­nia­jąc się ele­ganc­ko. – Z roz­ka­zu wła­dzy mu­szę zro­bić re­wi­zję.

Spoj­rza­łam na męża prze­ra­żo­na. Re­wi­zje i aresz­to­wa­nia nie były jesz­cze wów­czas chle­bem po­wsze­dnim, a tem­bar­dziej re­wi­zja w miesz­ka­niu urzęd­ni­ka pań­stwo­we­go. Nie po­tra­fi­ła­bym już dziś opi­sać tego uczu­cia po­ni­że­nia i obu­rze­nia, któ­re­go do­zna­li­śmy przy tym pierw­szym gwał­cie. W moim wła­snym domu nie zo­sta­ło nic świę­te­go, ja­kieś ręce bru­tal­nie grze­ba­ły się w rze­czach, prze­rzu­ca­ły fo­to­gra­fje naj­droż­sze, ob­ma­cy­wa­ły moje dzie­ci, czy­jeś oczy czy­ta­ły li­sty naj­taj­niej­sze – świę­te pa­miąt­ki z lat daw­nych. Wy­da­ło mi się wów­czas, że mnie ro­ze­bra­no do naga i wy­pro­wa­dzo­no na lud­ny piae

Dziś jesz­cze na samo wspo­mnie­nie tej re­wi­zji do­zna­ję mę­czą­ce­go uczu­cia wsty­du i po­ni­że­nia. Przy­pro­wa­dzi­li z sobą tylu lu­dzi! W miesz­ka­niu na­szem było ich aż dwu­dzie­stu, snu­li się po po­ko­jach, rzą­dzi­li się, jak u sie­bie; w kuch­ni sie­dzia­ło jesz­cze sze­ściu, a prócz tego przy każ­dych drzwiach stał żan­darm, i cały dom był oto­czo­ny ze wszyst­kich stron. Po co?…. Poto, by za­brać dwo­je bez­bron­nych dzie­ci… I o zgro­zo! puł­kow­nik, grze­biąc się wła­sno­ręcz­nie w po­dróż­nym ko­szu mo­ich sy­nów, zna­lazł kil­ka odezw wyż­szych za­kła­dów na­uko­wych do pro­fe­so­rów war­szaw­skich w kwe­stji te­le­gra­mu wy­sła­ne­go na od­sło­nię­cie po­mni­ka Mu­raw­je­wa.

Wresz­cie po naj­dro­bia­zgow­szej re­wi­zji,pod­czas któ­rej roz­bu­dzo­no na­wet pię­cio i sze­ścio­let­nie dzie­ci w celu obej­rze­nia ich ma­te­ra­cy­ków i po­du­szek, o go­dzi­nie pią­tej nad ra­nem puł­kow­nik zwró­cił się do sy­nów:

– Niech się pa­no­wie po­że­gna­ją z ro­dzi­ca­mi; po­ja­dą pa­no­wie ze mną!….

Obo­je, łka­jąc, uści­ska­li­śmy sy­nów. Byli bla­dzi, lecz spo­koj­ni. Puł­kow­nik po­że­gnał się z nami z prze­sad­ną ele­gan­cją, ktoś otwo­rzył drzwi wej­ścio­we… na scho­dach za­dzwo­ni­ły ostro­gi i… zo­sta­li­śmy bez dzie­ci…

Miesz­ka­nie na­sze wy­glą­da­ło okrop­nie, wszę­dzie był strasz­ny nie­ład, wszyst­ko było po­przew­ra­ca­ne. Ser­we­ty le­ża­ły pod sto­ła­mi, po­dusz­ki były po­pró­te, wszę­dzie wi­dać było śla­dy mo­krych i brud­nych nóg. Któż uwie­rzył­by, że to nasz ci­chy i spo­koj­ny dom? Spoj­rza­łam na męża i prze­lę­kłam się: był bla­dy śmier­tel­nie i chwy­tał się za pier­si tak, jak­by mu bra­kło po wie­trzą. Po­ło­ży­łam go do łóż­ka i po­sła­łam po dok­to­ra.

Strasz­na noc prze­szła. Mąż za­snął, lecz ja nie mo­głam się uspo­ko­ić. Gdzie oni te­raz? Co ich cze­ka? Do smut­ku mego wkrót­ce przy­łą­czy­ło się uczu­cie wiel­kie­go obu­rze­nia na speł­nio­ny gwałt. Przy­pu­śe­my na­wet, że sy­no­wie nasi po­peł­ni­li ja­kieś prze­stęp­stwo; za­cóż jed­nak ze­lżo­no mnie i męża, sko­ro nie mo­gli­śmy być o nic po­są­dze­ni? je­śli rze­czy­wi­ście aresz­to­wa­no ich na mocy te­le­gra­mu z Pe­ters­bur­ga, to dla­cze­go nie zre­wi­do­wa­no ich na miej­scu albo w wa­go­nie? Czyż dla­te­go po­zwo­lo­no im wró­cić do domu, by po­tem módz wtar­gnąć do cu­dze­go miesz­ka­nia, pod­jąć na nogi sród nocy cały dom i za­truć ży­cie lu­dziom nie­win­nym? Je­śli zresz­tą po­sia­da­nie tych odezw byfo prze­stęp­stwem, dla­cze­go ich nie ode­bra­no im, za­nim prze­kro­czy­li próg domu ro­dzi­ciel­skie­go?

Wzbu­rzo­na do głę­bi, za­mknę­łam się w swo­im po­ko­ju i na­pi­sa­łam list ze skar­gą do gie­ne-rał-gu­ber­na­to­ra, po­tem sama przy­kle­iłam mar­kę i wrzu­ci­łam list "do pusz­ki.

Gie­ne­ral-gu­ber­na­to­rem był wów­czas ksią­żę Ime­re­tyń­ski, je­den z naj­bar­dziej ludz­kich rząd­ców tego nie­szczę­śli­we­go kra­ju, a nie­szczę­śli­we­go dla­te­go, że cały sze­reg gie­ne­rał-gub­cr­na­to rów, po­cząw­szy od gie­ne­ra­ła łiur­ki, a skoń­czyw­szy na Czcrt­ko­wie, prze­pro­wa­dzał ideę ru­sy­fi­ka­cji, sto­su­jąc spo­so­by, iście arak­cze­jow­skie.. Każ­dy Ro­sja­nin stał po­nad pra­wem. W cią­gu na­sze­go dwu­dzie­sto­let­nie­go po­by­tu w tym kra­ju wi­dzie­li­śmy róż­ne gwał­ty, dzi­ką bru­tal­ność, wy­my­śla­nia – ba! na­wet – bi­cie. Ro­sja­nom wol­no było ro­bić wszyst­ko – to­też ro­bi­li, co chcie­li. Nie­raz po po­wro­cie z biu­ra mąż mój z obu­rze­niem opo­wia­dał o nie­sły­cha­nej sa­mo­wo­li po­li­cji i cy­to­wał ta­kie fak­ty, za ja­kie każ­dy uczci­wy Ro­sja­nin mu­siał się ru­mie­nić. Do­pie­ro przy księ­ciu Ime­re­tyń­skim Po­la­kom za­czę­ło się dziać le­piej, moż­na było za­uwa­żyć pew­ne po­bła­ża­nie i to­le­ran­cję. Ksią­żę chęt­nie przyj­mo­wał ich u sie­bie, dys­ku­to­wał z nimi i po­wo­li ro­bił pew­ne ustęp­stwa. Wów­czas to wła­śnie po­zwo­lo­no dzie­ciom od­ma­wiać w szko­łach mo­dli­twy po pol­sku, prze­sta­no prze­śla­do­wać ma­leń­stwa zj mowę oj­czy­stą i t… d.

Dla­te­go­też zwró­ci­łam się li­stow­nie do księ­cia w spra­wie re­wi­zji i aresz­to­wa­nia mo­ich dzie­ci. Nie my­śla­ła­bym o żad­nym pro­te­ście, gdy­by to było pod­czas rzą­dów gie­ne­ra­ła Czert­ko­wa – gdyż wów­czas każ­da sa­mo­wo­la zy­ski­wa­ła po­klask władz.

W li­ście swo­im opi­sa­łam całe zda­rze­nie i py­ta­łam księ­cia, co się dzie­je na pod­da­szach i w su­te­ry­nach, gdy po­dob­ny gwałt jest moż­li­wy w domu urzęd­ni­ka pań­stwo­we­go?

Ksią­żę Ime­re­tyń­ski nie zo­sta­wi! li­stu mego bez od­po­wie­dzi. Na­tych­miast za­żą­dał od pro­ku­ra­to­ra i gie­ne­ra­ła żan­dar­mer­ji wy­świe­tle­nia spra­wy i ce­lem oka­za­nia współ­czu­cia przy­słał do nas swe­go ad­ju­tan­ta. Po dwuch dniach sy­no­wie nasi byli uwol­nie­ni i po­wró­ci­li do domu.

Świę­ta spę­dzi­li­śmy ra­zem, od­po­czy­wa­jąc po prze­by­tych wzru­sze­niach. Przej­ścia te jed­nak w mło­dzień­czych ser­cach mo­ich dzie­ci po­zo­sta­wi­ły nie­za­tar­te śla­dy. Sta­łym przed­mio­tem ich roz­mów były naj­drob­niej­sze szcze­gó­ły re­wi­zji i aresz­to­wa­nia, a oczy ich pa­li­ły się nie­na­wi­ścią i obu­rze­niem na sa­mo­wo­lę, któ­ra po­zwa­la­ła wzno­sić po­mnik czło­wie­ko­wi znie­na­wi­dzo­ne­mu przez całe spo­łe­czeń­stwo i prze­rnoc­nym g-wał-tem tłu­mi­ła pro­test naj­mniej­szy. Nie uspa­ka­ja­li­śmy ich i nie po­wstrzy­my­wa­li­śmy: mó­wi­li praw­dę – trud­no było prze­czyć.

Wkrót­ce roz­sta­li­śmy się zno­wu; po­że­gna­li­śmy sy­nów, peł­ni złych prze­czuć–czu­li­śmy, że sło­wa doj­rze­ją w czy­ny.

Ja­koż po upły­wie nie­speł­na dwuch mie­się­cy, w lu­tym 1898 roku, syn młod­szy za­wia­do­mi! nas li­stow­nie o aresz­to­wa­niu bra­ta. Wy­ru­szy­łam do Pe­ters­bur­ga.

Obcy wów­czas by! mi ten świat, w któ­rym od­tąd mu­sia­łam się ob­ra­cać. Wię­zie­nia na­je­żo­ne ba­gne­ta­mi, żan­dar­mi i war­ty żoł­nier­skie – były to dla mnie po­ję­cia abs­trak­cyj­ne, sło­wa nic nie mó­wią­ce. Dzię­ki temu, po przy­jeź­dzie do Pe­ters­bur­ga zmar­no­wa­łam dużo cza­su, od­sy­ła­na z wy­dzia­łu tak zwa­nej „ochra­ny” do za­rzą­du żan­dar­mer­ji i z za­rzą­du żan­dar­mer­ji do wy­dzia­łu „ochra­ny”. Tam znów ra­dzo­no mi udać się do sa­me­go je­ne­ra­ła żan­dar­mer­ji. Wów­czas do­wie­dzia­łam się, że je­ne­rał przyj­mu­je tyl­ko w pew­ne dni i go­dzi­ny. W sta­nie nie­po­ko­ju, w ja­kim się wów­czas znaj­do­wa­łam, wszyst­ko to ją­trzy­ło mój ból. W koń­cu po­sta­no­wi­łam sko­rzy­stać z tego, że je­stem żoną praw­ni­ka i sę­dzie­go, i zwró­cić się do pro­ku­ra­to­ra izby są­do­wej. Nie wiem sama, czy dzię­ki pew­nej wy­ro­zu­mia­ło­ści ze stro­ny pro­ku­ra­to­ra, czy współ­czu­ciu, zdo­ła­łam wy­jed­nać po­zwo­le­nie na wi­dze­nie się z sy­nem. Wów­czas do­pie­ro prze­ko­na­łam się, że żan­dar­mi każ­dą spra­wę ota­cza­ją wiel­ką ta­jem­ni­czo­ścią, po­więk­sza­jąc jed­no­cze­śnie do nie­by­wa­łych roz­mia­rów jej zna­cze­nie. Ro­dzi­com peł­nym nie­po­ko­ju o losy dzie­ci mó­wią o ka­rze śmier­ci, ka­tor­dze, w naj­lep­szym zaś ra złe o Sy­ber­ji wschod­niej. Pro­si­łam ich tyl­ko o wi­dze­nie się z sy­nem, a oni ta­jem­ni­czo wzru­sza­li ra­mio­na­mi, wzdy­cha­li, ki­wa­li smut­nie gło­wa­mi i, uda­jąc, że nie mogą za­do­sy­ću­czy­nić mo­jej proś­bie, od­sy­ła­li mię do ko­goś, któ­ry rów­nież nic nic mogł zro­bić. Tym­cza­sem pro­ku­ra­tor izby są­do­wej od­ra­zu po­zwo­lił mi wi­dzieć się z sy­nem.

Zmę­czo­na i prze­ra­żo­na jed­no­cze­śnie ta­jem­ni­czem za­cho­wa­niem się żan­dar­mów, peł­na złych prze­czuć, przy­by­łam do wię­zie­nia. Samo prze­świad­cze­nie, że tu–gdzieś za mu­ra­mi, za kra­ta­mi – jest mój syn, wpro­wa­dza­ło mię w stan dziw­ne­go przy­gnę­bie­nia i pod­szep­ty­wa­ło mi naj­gor­sze rze­czy o jego ło­sie.

Nie wie­dząc, że więź­niów po­li­tycz­nych nie osa­dza­ją w gma­chu fron­to­wym, za­czę­łam się wpa­try­wać w okna w na­dziei zo­ba­cze­nia syna, lecz gru­bi­jań­ski okrzyk żoł­nie­rza: – nie za­trzy­my­wać się! – zmu­sił mnie skie­ro­wać się do drzwi, nad któ­re­mi był na­pis: „Kan­ce­lar­ja”.

Róż­no­li­ta pu­blicz­ność wy­peł­nia­ła kan­cehr-ję wię­zien­ną: były tam damy ele­ganc­ko ubra­ne i kil­ka sta­ro­wi­nę!; bied­nych, odar­tych. Kii­ku stu­den­tów cho­dzi­ło po po­ko­ju, – były tam też pan­ny, z któ­rych wy­glą­du wno­sić było moż­na, że są stu­dent­ka­mi. Praw­do­po­dob­nie zna­ły one do­sko­na­le prze­pi­sy i po­rząd­ki wię­zien­ne, za­cho­wy­wa­ły się bo­wiem, jak u sie­bie w domu. Mia­ły pry so­bie wią­zan­ki kwia­tów i male za­wi­niąt­ka dla więź­niów. To oto­cze­nie zu­peł­nie nowe i obce, przy mo­jem zde­ner­wo­wa­niu i wy­czer­pa­niu, tak po­dzia­ła­ło na mnie, iż osu­nę­łam się ze łza­mi w oczach na naj­bliż­szą ław­kę. Stu­dent­ki oto­czy­ły mnie na­tych­miast i za­sy­pa­ły py­ta­nia­mi:
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: