- W empik go
Lata krzywdy: (wspomnienia matki)) - ebook
Lata krzywdy: (wspomnienia matki)) - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 213 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WARSZAWA, 1907.
PIOTRA LASKAUERA I SP.
KSIĄŻNICA TOM 14.
Z. Sawienkowa.
LATA KRZYWDY
(WSPOMNIENIA MATKI)
Z rosyjskiego przełożył
EDWARD SŁOŃSKI.
WARSZAWA-LWÓW
1907.
Wiem, że wspomnienia te wskrzesza moją mękę, że obudzą wszystkie przeżyte niedole, wszystkie krzywdy moje i nie moje. Nietylko ja bowiem odczułam na sobie żelazną rękę rządu: całe tysiące jest takich nieszczęśliwych matek, jak ja. Dlategoteż spowiedź mojej niedoli ma jaką taką wartość, że nie jest historją męki jednego tylko z miljonów ludzi.
Pierwszy piorun uderzył w nas w roku 1897. Do tego roku żyliśmy, jak żyją na prowincji urzędnicy – bez szczególnych trosk, bez wstrząśnień, dalecy od działalności społecznej i od zagadnień ideowych. Mąż mój był urzędnikiem sądowym na kresach zachodnich i pobierał niezłą pensję. Był to człowiek inteligientny, nadzwyczaj subtelnie i zgodnie ze sprawiedliwością interpretujący prawo, nie czyniący różnicy pomiędzy Żydem, Rosjaninem a Polakiem, pomiędzy inteligientem a robotnikiem, bogaczem a nędzarzem. Wkrótce też zaczął się cieszyć wielka popularnością sród wylęknionych mieszkańców tego kraju, którzy w krótkim czasie nazywali go w oczy i za oczy – zacnym sędzią.
Był rzeczywiście sprawiedliwym sędzią.Podczas swego dwudziestoletniego urzędowania w Kraju Zachodnim ani razu, wydając wyroki, nie był w niezgodzie z sumieniem, ani razu nie uległ rozkazom zgóry. Wkrótce też sród spól-urzędujących zdobył sobie miano mekoleżen-skiego i „czerwonego”, czem zresztą nie martwił się wcale.
Dopóki dzieci nasze uczyły się i podrastały, w życiu naszem nie było żadnych zdarzeń szczególnych, prócz najpowszechniejszych trosk o zdrowie i myśli o najzwyklejszych potrzebach.
I oto dwaj nasi starsi synowie wyjechali do Petersburga; jeden do instytutu górniczego, drugi na uniwersytet. Od tej chwili życie nasze załamało się boleśnie. Spokój odleciał – i rozszalała się nad nami nawałnica jakichś wielkich trosk i przerażeń.
W Petersburgu już wówczas zaczynał się ferment, który skończył się dzisiejszą rewolucją. Nienormalne warunki wyższego wykształcenia, gwałcenie najszczytniejszych porywów u czącej się młodzieży, bezmyślna tyranja i przemoc sączyły jad buntu w młode serca. Wówczas to właśnie wybuchła awantura z racji wzniesienia w Wilnie pomnika Murawjewa-Wieszatiela. Wspomnę tu o niej w kilku słowach. Zapoczątkowana przez wyższa, administrację budowa tego pomnika w Wilnie, pomimo całego nietaktu, nie pociągnęłaby za sobą większych następstw, gdyby nie wstrętna służalczość i karygodna chęć wykazania przed zwierzchnią władzą swoich uczuć patrjotycznych ze strony kilku profesorów warszawskich, którzy na uroczystość odsłonięcia pomnika posłali samowolnie w imieniu całego uniwersytetu telegram powitalny.
Trzeba pamiętać, jak znienawidzone jest sród Polaków imię Murawjewa… jak niemasz prawie polskiej rodziny, z którejby któś z jego wyroku nie zginął, i jak wrażliwy jest ten przeczulony naród na każdą krzywdę, – żeby zrozumieć, jaki mu zadano policzek tym pomnikiem „wieszatiela”, jak go powszechnie zowią Polacy.
Obezwolony jednak i zgwałcony naród milczał, tylko w uczącej się młodzieży polskiej żył głuchy bunt. Na pierwsze wezwanie tej młodzieży odezwał się uniwersytet petersburski, potem moskiewski, a potem i wszystkie inne. Srnia lo powiedzieć można, że historja ta zapoczątkowała długoletni ferment, od tego bowiem czasu młodzież uniwersytecka w Rosji nie przestawała już się burzyć, jakkolwiek przyczyny tych zaburzeń były różne. Ta historja również rozstrzygnęła losy moich dzieci. Pierwsze aresztowanie ich i towarzysząca mu rewizja dotychczas stoją przed memi oczami, jak jakieś zmory bolesne.
Działo się to w roku 1897. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, i z niecierpliwością czekaliśmy na przyjazd synów z Petersburga. Obaj byli tak młodzi, tak niedawno pożegnali progi rodzinne; byliśmy ciekawi, jak odbił się na nich wir stołecznego życia, jakiemi wrażeniami wzbogacili swoje dusze. Na trzy dni przed świętami przyjechali wreszcie pełni wiary w przyszłość, promienni, szczęśliwi. Nie poznawaliśmy ich oboje – do tego stopnia zmężnieli i dojrzeli przez czas tak krótki. Obudziło się w nich samopoczucie i ciekawość do spraw społecznych. Słysząc ich żywe i śmiałe słowa, z duma patrzyliśmy na siebie. Zdawało się, że u ramion rosły im skrzydła, takie w nich było pragnienie lotu ku słońcu, takie dążenie do prawdy! I uwierzyliśmy, że dzieci nasze będą dobrymi ludźmi i pożytecznymi obywatelami kraju. Tak! a – le radość nasza była przedwczesną; dla ojczyzny potrzebni są uczciwi obywatele, dla rządu jednak – nie. Zrozumieliśmy to dopiero później, lecz w wieczór ów byliśmy szczęśliwi. Ach, to był ostatni nasz dobry wieczór.
Po długiej i serdecznej rozmowie, około godziny pierwszej po północy, postanowiliśmy się rozejść na spoczynek. Lampy już były pogaszone, i zaczynałam się już rozbierać, gdy nagle sród panującego milczenia rozległo się głośne i mocne dzwonienie. Wybiegłam do przedpokoju, myśląc, że to telegram. Służąca była już przy drzwiach i pytała: „kto tam?”– „Policja!” – ozwały się za drzwiami głosy. Zdziwiło mnie to niepomiernie, ale nie przelękłam się, pędząc bowiem życie spokojne, nie utrzymywaliśmy żadnych stosunków z tą instytucją. Za drzwiami jednak ktoś wykrzykiwał coraz głośniej:
– Proszę otworzyć prędzej!
Zanim drzwi otworzono, wiedziona złem przeczuciem, wbiegłam do pokoju synów. Ubierali się pośpiesznie. Zastałam przy nich męża – stał zaniepokojony, nierozumiejący, co to wszystko ma znaczyć. I nagle zadzwoniły ostrogi, i do pokoju wszedł w asystencji policji, agientów ochrony i stróża – pułkownik żandarmerji Ut-hof.
– Proszę mi wybaczyć – powiedział, kłaniając się elegancko. – Z rozkazu władzy muszę zrobić rewizję.
Spojrzałam na męża przerażona. Rewizje i aresztowania nie były jeszcze wówczas chlebem powszednim, a tembardziej rewizja w mieszkaniu urzędnika państwowego. Nie potrafiłabym już dziś opisać tego uczucia poniżenia i oburzenia, którego doznaliśmy przy tym pierwszym gwałcie. W moim własnym domu nie zostało nic świętego, jakieś ręce brutalnie grzebały się w rzeczach, przerzucały fotografje najdroższe, obmacywały moje dzieci, czyjeś oczy czytały listy najtajniejsze – święte pamiątki z lat dawnych. Wydało mi się wówczas, że mnie rozebrano do naga i wyprowadzono na ludny piae
Dziś jeszcze na samo wspomnienie tej rewizji doznaję męczącego uczucia wstydu i poniżenia. Przyprowadzili z sobą tylu ludzi! W mieszkaniu naszem było ich aż dwudziestu, snuli się po pokojach, rządzili się, jak u siebie; w kuchni siedziało jeszcze sześciu, a prócz tego przy każdych drzwiach stał żandarm, i cały dom był otoczony ze wszystkich stron. Po co?…. Poto, by zabrać dwoje bezbronnych dzieci… I o zgrozo! pułkownik, grzebiąc się własnoręcznie w podróżnym koszu moich synów, znalazł kilka odezw wyższych zakładów naukowych do profesorów warszawskich w kwestji telegramu wysłanego na odsłonięcie pomnika Murawjewa.
Wreszcie po najdrobiazgowszej rewizji,podczas której rozbudzono nawet pięcio i sześcioletnie dzieci w celu obejrzenia ich materacyków i poduszek, o godzinie piątej nad ranem pułkownik zwrócił się do synów:
– Niech się panowie pożegnają z rodzicami; pojadą panowie ze mną!….
Oboje, łkając, uściskaliśmy synów. Byli bladzi, lecz spokojni. Pułkownik pożegnał się z nami z przesadną elegancją, ktoś otworzył drzwi wejściowe… na schodach zadzwoniły ostrogi i… zostaliśmy bez dzieci…
Mieszkanie nasze wyglądało okropnie, wszędzie był straszny nieład, wszystko było poprzewracane. Serwety leżały pod stołami, poduszki były popróte, wszędzie widać było ślady mokrych i brudnych nóg. Któż uwierzyłby, że to nasz cichy i spokojny dom? Spojrzałam na męża i przelękłam się: był blady śmiertelnie i chwytał się za piersi tak, jakby mu brakło po wietrzą. Położyłam go do łóżka i posłałam po doktora.
Straszna noc przeszła. Mąż zasnął, lecz ja nie mogłam się uspokoić. Gdzie oni teraz? Co ich czeka? Do smutku mego wkrótce przyłączyło się uczucie wielkiego oburzenia na spełniony gwałt. Przypuśemy nawet, że synowie nasi popełnili jakieś przestępstwo; zacóż jednak zelżono mnie i męża, skoro nie mogliśmy być o nic posądzeni? jeśli rzeczywiście aresztowano ich na mocy telegramu z Petersburga, to dlaczego nie zrewidowano ich na miejscu albo w wagonie? Czyż dlatego pozwolono im wrócić do domu, by potem módz wtargnąć do cudzego mieszkania, podjąć na nogi sród nocy cały dom i zatruć życie ludziom niewinnym? Jeśli zresztą posiadanie tych odezw byfo przestępstwem, dlaczego ich nie odebrano im, zanim przekroczyli próg domu rodzicielskiego?
Wzburzona do głębi, zamknęłam się w swoim pokoju i napisałam list ze skargą do giene-rał-gubernatora, potem sama przykleiłam markę i wrzuciłam list "do puszki.
Gieneral-gubernatorem był wówczas książę Imeretyński, jeden z najbardziej ludzkich rządców tego nieszczęśliwego kraju, a nieszczęśliwego dlatego, że cały szereg gienerał-gubcrnato rów, począwszy od gienerała łiurki, a skończywszy na Czcrtkowie, przeprowadzał ideę rusyfikacji, stosując sposoby, iście arakczejowskie.. Każdy Rosjanin stał ponad prawem. W ciągu naszego dwudziestoletniego pobytu w tym kraju widzieliśmy różne gwałty, dziką brutalność, wymyślania – ba! nawet – bicie. Rosjanom wolno było robić wszystko – toteż robili, co chcieli. Nieraz po powrocie z biura mąż mój z oburzeniem opowiadał o niesłychanej samowoli policji i cytował takie fakty, za jakie każdy uczciwy Rosjanin musiał się rumienić. Dopiero przy księciu Imeretyńskim Polakom zaczęło się dziać lepiej, można było zauważyć pewne pobłażanie i tolerancję. Książę chętnie przyjmował ich u siebie, dyskutował z nimi i powoli robił pewne ustępstwa. Wówczas to właśnie pozwolono dzieciom odmawiać w szkołach modlitwy po polsku, przestano prześladować maleństwa zj mowę ojczystą i t… d.
Dlategoteż zwróciłam się listownie do księcia w sprawie rewizji i aresztowania moich dzieci. Nie myślałabym o żadnym proteście, gdyby to było podczas rządów gienerała Czertkowa – gdyż wówczas każda samowola zyskiwała poklask władz.
W liście swoim opisałam całe zdarzenie i pytałam księcia, co się dzieje na poddaszach i w suterynach, gdy podobny gwałt jest możliwy w domu urzędnika państwowego?
Książę Imeretyński nie zostawi! listu mego bez odpowiedzi. Natychmiast zażądał od prokuratora i gienerała żandarmerji wyświetlenia sprawy i celem okazania współczucia przysłał do nas swego adjutanta. Po dwuch dniach synowie nasi byli uwolnieni i powrócili do domu.
Święta spędziliśmy razem, odpoczywając po przebytych wzruszeniach. Przejścia te jednak w młodzieńczych sercach moich dzieci pozostawiły niezatarte ślady. Stałym przedmiotem ich rozmów były najdrobniejsze szczegóły rewizji i aresztowania, a oczy ich paliły się nienawiścią i oburzeniem na samowolę, która pozwalała wznosić pomnik człowiekowi znienawidzonemu przez całe społeczeństwo i przernocnym g-wał-tem tłumiła protest najmniejszy. Nie uspakajaliśmy ich i nie powstrzymywaliśmy: mówili prawdę – trudno było przeczyć.
Wkrótce rozstaliśmy się znowu; pożegnaliśmy synów, pełni złych przeczuć–czuliśmy, że słowa dojrzeją w czyny.
Jakoż po upływie niespełna dwuch miesięcy, w lutym 1898 roku, syn młodszy zawiadomi! nas listownie o aresztowaniu brata. Wyruszyłam do Petersburga.
Obcy wówczas by! mi ten świat, w którym odtąd musiałam się obracać. Więzienia najeżone bagnetami, żandarmi i warty żołnierskie – były to dla mnie pojęcia abstrakcyjne, słowa nic nie mówiące. Dzięki temu, po przyjeździe do Petersburga zmarnowałam dużo czasu, odsyłana z wydziału tak zwanej „ochrany” do zarządu żandarmerji i z zarządu żandarmerji do wydziału „ochrany”. Tam znów radzono mi udać się do samego jenerała żandarmerji. Wówczas dowiedziałam się, że jenerał przyjmuje tylko w pewne dni i godziny. W stanie niepokoju, w jakim się wówczas znajdowałam, wszystko to jątrzyło mój ból. W końcu postanowiłam skorzystać z tego, że jestem żoną prawnika i sędziego, i zwrócić się do prokuratora izby sądowej. Nie wiem sama, czy dzięki pewnej wyrozumiałości ze strony prokuratora, czy współczuciu, zdołałam wyjednać pozwolenie na widzenie się z synem. Wówczas dopiero przekonałam się, że żandarmi każdą sprawę otaczają wielką tajemniczością, powiększając jednocześnie do niebywałych rozmiarów jej znaczenie. Rodzicom pełnym niepokoju o losy dzieci mówią o karze śmierci, katordze, w najlepszym zaś ra złe o Syberji wschodniej. Prosiłam ich tylko o widzenie się z synem, a oni tajemniczo wzruszali ramionami, wzdychali, kiwali smutnie głowami i, udając, że nie mogą zadosyćuczynić mojej prośbie, odsyłali mię do kogoś, który również nic nic mogł zrobić. Tymczasem prokurator izby sądowej odrazu pozwolił mi widzieć się z synem.
Zmęczona i przerażona jednocześnie tajemniczem zachowaniem się żandarmów, pełna złych przeczuć, przybyłam do więzienia. Samo przeświadczenie, że tu–gdzieś za murami, za kratami – jest mój syn, wprowadzało mię w stan dziwnego przygnębienia i podszeptywało mi najgorsze rzeczy o jego łosie.
Nie wiedząc, że więźniów politycznych nie osadzają w gmachu frontowym, zaczęłam się wpatrywać w okna w nadziei zobaczenia syna, lecz grubijański okrzyk żołnierza: – nie zatrzymywać się! – zmusił mnie skierować się do drzwi, nad któremi był napis: „Kancelarja”.
Różnolita publiczność wypełniała kancehr-ję więzienną: były tam damy elegancko ubrane i kilka starowinę!; biednych, odartych. Kiiku studentów chodziło po pokoju, – były tam też panny, z których wyglądu wnosić było można, że są studentkami. Prawdopodobnie znały one doskonale przepisy i porządki więzienne, zachowywały się bowiem, jak u siebie w domu. Miały pry sobie wiązanki kwiatów i male zawiniątka dla więźniów. To otoczenie zupełnie nowe i obce, przy mojem zdenerwowaniu i wyczerpaniu, tak podziałało na mnie, iż osunęłam się ze łzami w oczach na najbliższą ławkę. Studentki otoczyły mnie natychmiast i zasypały pytaniami: