Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Lata nauki Wilhelma Meistra - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
5 stycznia 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lata nauki Wilhelma Meistra - ebook

Klasyczny tekst w nowoczesnej formie ebooka. Pobierz go już dziś na swój podręczny czytnik i ciesz się lekturą!

Powieść o dojrzewaniu, w którym autor przedstawia psychologiczne, moralne i społeczne kształtowanie się osobowości głównego bohatera. Wilhelm Meister to młody kupiec, który uważa, że jego powołaniem jest zostać aktorem dramatycznym, odkąd rodzice kupili mu teatrzyk kukiełkowy. Zatrudnia się w wędrownej trupie i odkrywa świat, miłość, kręgi towarzyskie. Jego zdaniem literatura i teatr mogą zmieniać społeczeństwo, ponieważ pozwalają zbliżyć do siebie rzeczywistość i ideał, dwa nierozdzielne bieguny. (Wikipedia)

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7991-584-2
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP TŁUMACZA

Ogłoszenie przekładu Wilhelma Meistra pod koniec wieku XIX nie może się uważać za jakiś anachronizm nie tylko ze względu na tę ogólną zasadę, że dzieła wielkich mistrzów nigdy się nie starzeją, ale nadto jeszcze ze względu na znamienną okoliczność, iż najświeższe prądy w literaturze europejskiej lubią się właśnie na to dzieło Goethego powoływać jako na swego duchowego praojca.

Istotnie to, co za życia poety ogół i krytyka po większej części uważały za najmniej interesujące, najmniej szczęśliwie przeprowadzone, zarówno co do myśli, jak i co do wykonania artystycznego, mianowicie druga część romansu: Lata wędrówki, dzisiaj dla symbolistów przedstawiając się jako pełne głębi tajemniczej, budzi w nich zachwyt, poczytywana jest za genialne przeczucie obecnego stanu duszy, jej rojeń i pragnień, jej zamętów i jasnowidzeń. Taka postać, że wiele pomniejszych pominę, jak Makaria, ta żywa „armilarna sfera”, odczuwająca najlżejsze drgnienia wszechświata i widząca wzrokiem duchowym to, czego najbieglejsi astronomowie przez teleskopy dostrzec nie mogą, imponować musi symboliście i „naukowemu” mistykowi, uprzedziła bowiem na długo najśmielsze jego pomysły, dzisiaj w tym kierunku objawiane.

Tajemniczość wątku, sama nawet niezwykłość stylizacji w Latach wędrówki zwróciły też na siebie baczniejszą obecnie niż kiedykolwiek uwagę i dają pochop do wysnuwania nowych, najdziwniejszych nieraz poglądów estetycznych.

Sądzę zatem, że uprzystępnienie dla czytającego ogółu naszego możności zapoznania się z utworem, który dziś jakby wskrzeszonym został do życia nowego, może być uważanym za pewnego rodzaju „aktualność” literacką i pobudzić jeżeli nie do studiów nad nim, to przynajmniej do pilnego odczytania, choćby tylko po to, ażeby się naocznie przeświadczyć, że pomysły i sposoby artystyczne, poczytywane za wynik prądów duchowych doby najświeższej, mogą rodowód swój posunąć znacznie dalej i złączyć z nazwiskiem, które niejednemu już pokoleniu jak gwiazda przewodnia świeciło, jak hasło było obwoływane. Z tego też powodu, lubo z początku zamierzałem poprzestać na przekładzie pierwszej tylko części Wilhelma Meistra, zdecydowałem się w końcu na podanie całości, o której tu kilka uwag pomieszczam, opierając się przeważnie na dwu dziełach niemieckich: Hermanna Hettnera Geschichte der deutschen Literatur im XVIII Jahrhundert i Hermanna Grimma Goethe, Vorlesungen gehalten an der kgl. Universität zu Berlin, 1877, 2 tomy.

_I_

Pierwszy pomysł Wilhelma Meistra przyszedł Goethemu jeszcze za najwcześniejszych lat pobytu w Weimarze, mianowicie w r. 1777, kiedy poeta był 26-letnim młodzieńcem; wykonanie nawet tego pomysłu, inne, niż je mamy obecnie, rozpoczęte w 1778, postąpiło dosyć daleko, gdyż doszło w 1785 do księgi szóstej (ale nie dzisiejszej). Bawiąc we Włoszech, nie spuszczał Goethe uwagi ze swego utworu; druk atoli pierwszej, przerobionej części rozpoczął się dopiero w r. 1794; ale że wśród narad z Schillerem co do tego romansu dużo upłynęło czasu, Lata nauki wyszły na widok publiczny w końcu r. 1796.

Lata nauki Wilhelma Meistra — powiada Herman Hettner — to odyseja wykształcenia, historia błąkania się wśród raf różnorodnych, ze szczęśliwym atoli do domu powrotem. W pierwszym wystąpieniu swoim Wilhelm zdradza pokrewieństwo z Werterem; nie jest on wprawdzie tak czułostkowy i tak kapryśnie fantastyczny jak Werter, w każdym atoli razie żyje tylko w krainie ideałów marzycielskich i niejasnych, nie mając w duszy swej żadnego hamulca do powstrzymania i ograniczenia tytanicznych swych pragnień. Myślą przewodnią utworu jest właśnie doprowadzenie Wilhelma do poznania i urzeczywistnienia w życiu równowagi duchowej, dającej spokój i zadowolenie. Toteż słusznym jest zdanie Schillera, że Lata nauki są dziejami wykształcenia człowieka, który ze sfery pustego i nieokreślonego ideału przechodzi do czynnego i określonego życia, nie tracąc wszakże mocy idealizowania.

Przypatrzmy się sposobom, jakich użył poeta, chcąc bohatera swego w ten sposób wykształcić.

Chłopcem będąc, Wilhelm najpiękniejsze swe godziny przepędzał w święcie własnej fantazji, obudzonej przedstawieniem marionetek, a w miarę przybywania lat idealistyczne, a raczej fantastyczne jego usposobienie coraz większej nabywało potęgi. Przestrogi i napomnienia nic nie pomogły: młodzieńcowi ciasno było wśród zajęć kupieckich, do których ojciec go przeznaczył, więc wybiegał fantazją i uczuciem do krain poetycznych i teatralnych, zakochał się w aktorce Mariannie i sądził, że przyszła dla niego chwila wybawienia. Upojenie jednak nie trwa długo; ochładza je aktor Melina, wystawiając żartkiemu młodzieńcowi w jaskrawych barwach całą nędzę wędrownego życia artystów, ochładza go domniemana niewierność kochanki, wskazując, jak to życie, zrzucające z siebie więzy moralności przyjętej, mieści w samym sobie mściwą Nemezę.

Chcąc wykazać z całą możliwą dosadnością niedorzeczność fantastyki i wyrywania się z objęć rzeczywistości, poeta przeprowadza bohatera swego przez liczne szeregi przedstawicieli tego kierunku, maluje uroczo życie teatralne, zapoznaje go z zajmującymi lub silnie wzruszającymi postaciami Filiny i Mignony; potem przenosi go na dwór arystokratyczny i stawia go na scenie. Wilhelm doświadczeniem własnym ma się przekonać, że artysta sceniczny z trudnością stać się może artystą życiowym, że idealne na pozór formy życia na wielkim świecie są po większej części idealnością etykiety tylko i nie zawierają w sobie prawdy istotnej. Uznaje on w końcu, że na próżno by chciało się uniknąć ograniczeń, jakie stawia życie, że szczęście i godność ludzka nie polegają na zaprzeczeniu, ale na opanowaniu nieodpartej rzeczywistości.

Kiedy bohater przyszedł już do tego przekonania, Goethe, chcąc wyczerpnąć treść idei podjętej przez się, podaje Zwierzenia pięknej duszy, które z historią Wilhelma ścisłego, bezpośredniego nie mają związku. W zwierzeniach tych poeta, zużytkowując wspomnienia swoje o pannie von Klettenberg (1723–1774), przedstawił obraz kobiety, która podobnie jak Wilhelm, żyjąc w świecie nadmiernie rozbudzonej wyobraźni, zatonęła w samej sobie, oddała się pobożnemu marzycielstwu i religijnej fantastyce…

W ostatnich dwu księgach Lat nauki wstępujemy na grunt zupełnie inny. W zamku Lothara spotykamy kółko rodzinne, w którym jednoczą się wszystkie kierunki, jakie dotychczas przedstawiały się tylko w odosobnieniu. Członkami tej rodziny są potomkowie „pięknej duszy”; wyrośli i wychowali się oni pod serdecznym jej wpływem. Stryj posiada wielkie zbiory sztuki, a jego otoczenie żywo interesuje się artyzmem, do czego przyłącza się świadoma siebie swoboda życiowa, wyższym stanom właściwa. Te idealne dążenia nie poprzestają jednak na spokoju kontemplacyjnym; wszystkie, owszem, osobistości do kółka tego należące, zarówno mężczyźni, jak kobiety, biorą udział w walce życiowej. Należą one do świata arystokratycznego, gdyż w czasach, kiedy Goethe pisał swój romans, ten tylko świat mógł wytworzyć wyższą sztukę życia i uprawiać ją swobodnie. Inaczej tu jest wszelako aniżeli na zamku hrabiego, który Goethe w trzeciej księdze przedstawił. Ludzie ci wykształcili się w ciągłym działaniu, nie zadowalają się więc pustym ceremoniałem, ale gorliwie się zajmują praktycznymi sprawami, walczą i szukają, w formie głośnych naówczas towarzystw tajnych, tego, co stanowi najwyższą potęgę życia i wykształcenia. Wilhelm widzi tu własnymi oczyma, czego tak długo poszukiwał na próżno. Coraz wyraźniej i coraz zupełniej zrywa ze swym czułostkowym usposobieniem, uznaje znaczenie, konieczność życia czynnego, wpływającego dzielnie na sprawy świata. W szczęśliwą godzinę nastręcza mu się syn jego Feliks, pamiątka miłości Marianny; staranie o przyszłość tego chłopczyka zmusza go do skupienia sił i zajęcia się życiem praktycznym, którym dawniej tak niemiłosiernie pogardzał.

Atoli czyżby czas obrócony na wykształcenie Wilhelma całkowicie był zmarnowany? Goethe zestawia swego bohatera z ograniczonym kupcem, który poza obręb sklepu nie wyjrzał, i pokazuje na oko ogromną między nimi różnicę. Ów hrabia z trzeciej księgi, co to uważał jedynie na zewnętrzność, bierze Wilhelma za prawdziwego lorda…

W tym nowym położeniu sądzi Wilhelm, że uzupełnienie swoje znajdzie w miłej, wesołej, ale zamkniętej na kluczyk gospodarski duszy Teresy; była to omyłka, jak i dawniejsze; zanadto już bowiem miał w sobie idealizmu, zanadto poezji i harmonii. Natalia, czynna praktycznie i idealna zarazem, stała się przez swą naiwnie szlachetną kobiecość tym, co Wilhelm zdobywać sobie musiał mozolnie walką długoletnią. Tym jest przynajmniej z istoty swojej, chociaż poeta nie przeprowadził jej w szczegółach w sposób plastyczny. W niej to znajduje wreszcie Wilhelm zadowolenie wewnętrzne i harmonijne uspokojenie. Natalia kocha go również i uznaje w nim równego sobie, widząc zarazem w jego osobistości zharmonizowanie pragnień swoich.

Na tym kończą się Lata nauki Wilhelma. Gonił on za sztuką aktorską, a zdobył sobie sztukę życia, szukał idealności pięknych pozorów, a znalazł idealność pięknej rzeczywistości. Zadaniem tego romansu nie jest beatyfikacja wyłączności arystokratycznej lub bezczynnego używania, jak utrzymywali niektórzy, lecz owszem, stanowcze wystąpienie przeciw romantyzmowi, poważne odstręczanie od wszelkiej bezcelowości i marzycielstwa, zaprzęgnięcie tytanicznych zapędów do wozu uorganizowanego społeczeństwa, wychowanie do pracy i działalności nie w znaczeniu niedołężnego umysłowo filisterstwa, lecz w znaczeniu duchem uszlachetnionego trudu, w znaczeniu greckiej kalokagatii.

Herman Grimm inaczej pojmuje zasadniczą ideę utworu i dlatego nie pochwala jego zakończenia, uskutecznionego za poradą Schillera. Według niego zadaniem Lat nauki było przedstawienie życia, jakim ono jest; właściwego zakończenia zatem być nie mogło; dzieło powinno się było urwać na jakimkolwiek punkcie, jak to bywa w pamiętnikach… Goethe — powiada Grimm — wprawia nas w stan ironicznego przewidywania skutku każdej nowej przygody Wilhelma; wiemy zawsze, że wyjdzie z niej bez istotnego zadowolenia, ale z całą skórą przynajmniej. Życie ludzkie przedstawia się tutaj jako nieprzerwana kolej uczt, na której nie ma albo apetytu, albo gości, oraz jako nieprzerwana kolej chwil najlepszego apetytu, w których zadowolić się musimy skórką chleba. Niebawem po ukazaniu się Wilhelma Meistra dwu młodych pisarzy wydało jego krytykę w formie romansu pt. Pokusy i przeszkody Karola, w którym przedstawili idiotycznego mieszczucha, prześladowanego ustawicznie przez los i wielce komicznego… Atoli prawdziwość treści Lat nauki na tym właśnie polega, że Wilhelm nigdy się nam nie wydaje śmiesznym. W ten sam sposób w Gil Blasie z Santillany Le Sage przeprowadził bohatera poprzez niezliczone, po większej części bezowocne awantury, nie czyniąc go przecież śmiesznym tam nawet, gdzie gra rolę najpocieszniejszą, gdyż każdy z czytelników musi sobie powiedzieć: i mnie by lepiej się nie udało.

Jakkolwiek zresztą pojmiemy zasadniczą ideę utworu, zastanawiającą jest rzeczą, że w Latach nauki nie ma najsłabszego nawet śladu wpływu życia publicznego, wpływu państwa i społeczeństwa. Bohater rozwija się w epoce, która się sama filozoficzną nazywała, a jednakże ani razu nie odczuwa potrzeby zajęcia się filozofią — tłumaczy się to usposobieniem Goethego, nielubiącym się zapuszczać w abstrakcje spekulacyjne. Pominięcie zaś żywiołu państwowego w romansie wykończonym podczas najgwałtowniejszych burz rewolucyjnych, objaśnić sobie należy tym, że Niemcy wieku XVIII, biorąc ogółem, posiadały wysoce wykształconą duszę, ale bardzo nędzne ciało, że wewnętrzny ich rozwój nie odpowiadał wcale zewnętrznemu, że obywatel niemiecki płacił wprawdzie cło, podatki, bo tak było z dawien dawna, ale nie rozmyślał wcale nad ustrojem państwa.

Lata nauki upływają na gruncie bezpośredniej teraźniejszości i rzeczywistości, a mimo to zawierają w sobie efekty pełne grozy dreszczem przejmującej, efekty oparte na cudownych, nadzwyczajnych zjawiskach, sięgających poza krańce pospolitego bytu ludzkiego. Takie przenikanie się dwu sprzecznych ze sobą żywiołów, jakkolwiek w dziejach poezji nierzadkie, nie wywołuje wszakże niemiłego rozdwojenia w dziele Goethego, gdyż poeta z prawdziwym mistrzostwem umiał się zatrzymać w granicach możliwości. Zrobił to naprzód za pośrednictwem Mignon i harfiarza, postaci tajemniczych, a jednak zupełnie ludzkich, a po wtóre przez wprowadzenie do romansu stowarzyszenia wychowawczego, które tajemnie kieruje postępkami Wilhelma. Jeśli przypomnimy sobie, jak sławnymi były w wieku XVIII związki wolnomularzy i illuminatów, których działalności nadzwyczajne przypisywano skutki, to w przedstawieniu stowarzyszenia wychowawczego, którego tajemniczość pobudza i pociąga wyobraźnię, nie tylko nie ujrzymy nic niestosownego, lecz owszem, przyznamy, że prawda i żywość malowidła wieku zyskały przez to na sile i zupełności.

Z postaci nakreślonych w Wilhelmie Meistrze zasługuje przede wszystkim na uwagę sam bohater, a potem Filina i Mignon.

Wilhelm to nie istota energiczna, dzielna, twórcza, lecz bierna, lubiąca rozmyślać, łatwo poddająca się wpływom. Rzeczy dziejące się około niego i z nim są to właśnie potęgi czynne; on sam zaś przyjmuje tylko wrażenia i dozwala im działać na siebie. Zdolność atoli do rozwinięcia w sobie wszystkich sił całkowitej natury ludzkiej, czyli, jak się wyraża Goethe, zdolność „przeczuwania świata całego” (Vorempfindung der ganzen Welt) pracuje w nim nieustannie i zmusza go, by przeczucie to zamieniał na jasne poznanie i urzeczywistniał w życiu. Stąd to pochodzi szerokość i swoboda poglądów, powolne zdobywanie coraz to pełniejszego i wszechstronniejszego wyobrażenia o wszechświecie, połączone w jednej osobistości. Skłonność Wilhelma do refleksji — powiada Schiller — wśród najszybszego nawet pochodu akcji zmusza ciągle czytelnika do patrzenia naprzód i poza siebie i do rozmyślania nad wszystkimi zdarzeniami. Skupia on w sobie niejako znaczenie, treść wewnętrzną, ducha wszystkich otaczających rzeczy, przemienia niejasne poczucie na przejrzyste pojęcie, a rozwijając tym sposobem własny swój charakter, rozwija zarazem wybornie założenie całości. W nim przebywa czysty obraz człowieczeństwa, z którym porównywa on każde zjawisko zewnętrzne; a jak z jednej strony doświadczenie prostuje i określa jego chwiejne poglądy, tak z drugiej ów obraz idealny, owo poczucie wewnętrzne staje się dopełnieniem doświadczenia. Wilhelm jest w części znacznej samym Goethem.

Co do Filiny i Mignon nie wiemy wcale, z jakich wzorów rzeczywistych są wzięte.

Filina jest to realistycznie przedstawiona niespokojna, ruchliwa kokietka, której nikt oprzeć się nie może. Zimna z natury, kocha tylko pozornie, na moralność wcale nie zwraca uwagi, ale do żadnej silnej namiętności zdolną nie jest; toteż choć w najswobodniejszym zostaje do Wilhelma stosunku, chociaż daje mu tysiąc sposobności posunięcia się za daleko, pozostawia go zawsze chłodnym. Za radą Schillera zepsuł Goethe charakter ten jedną niewłaściwą trochę sceną, w której każe Filinie zakradać się do mieszkania bohatera romansu; jest to rys dodatkowy, będący w niezgodzie niejakiej z poprzednią charakterystyką Filiny.

Mignon, to dziecię zrodzone na południu, przez los poniewierane, marzące i namiętne, odmalował poeta tak rzewnie i tak porywająco, że jej zapomnieć niepodobna. Dziecię, siłą demoniczną do swego obrońcy przywiązane, czuje nagle, że dzieckiem być przestało. Jako dziecię jeszcze przemyka się nocą do Wilhelma, chce się jak pies u nóg pana swego położyć, wdziera się niezrozumiana do jego serca, a kiedy się oddaje nagle obudzonej namiętności, równocześnie istota jej podpada unicestwieniu; trawi się odtąd w sobie, a śmierć, opisana z przenikającą prawdą, przybywa wkrótce, by ją przenieść w kraj cieni. Kiedy Marianna, będąca bohaterką pierwotnego, nowelistycznego zarysu Wilhelma Meistra, usunęła się na stronę, Mignon stała się osobistością, dla której poświęcony został cały utwór. Jest to kreacja prawdziwej poezji romantycznej: zamknięta w sobie duchowość, znająca prawie samą tylko elementarną mowę gestów i śpiewu przy dźwięku muzyki; tęsknota niewysłowiona, boleść bezgraniczna, dziwaczność i zagadkowość — oto jej cechy najogólniejsze. Gdy jednakże poznamy jej przeszłość, gdy się w jej naturalne usposobienie uważniej wpatrzymy, to dziwaczność i zagadkowość znika, a zjawia się natomiast psychiczna konieczność.

Jedną ze stron wielce ganionych wśród ogółu czytelników Lat nauki jest to, że Goethe nazywał tu i przedstawiał rzeczy bez najmniejszego ubarwienia i bez żadnych muślinowych obsłonek. Już Schiller zauważył, że tego przedrwiwania ludzi nie darują czytelnicy poecie, gdyż wiedząc, że tak się istotnie dzieje na świecie, nie chcą, żeby to wypowiedziano jasno i bez ogródek. Dzisiaj naturalizm przyzwyczaił nas do mniej jeszcze osłoniętych obrazów, przy tym u Goethego uduchowienie góruje zawsze nad zmysłowością.

Jak w łańcuchu gór — wedle wyrażenia Grimma — na rozmaitych jego wysokościach może się rozwijać roślinność stref różnych, tak w Latach nauki odnajdujemy próby stylu ze wszystkich epok Goethego. Z początku opowiada poeta najżywszą frankfurcką jeszcze dykcją, przechodzi potem w prozę pierwszego weimarskiego dziesięciolecia, a kończy schematycznie nakreślonym, jakby dla pozbycia się jedynie dodanym finałem, który co do języka i kompozycji nie przedstawia ani linii, ani barw, lecz tylko zarys szkicowy. Rozpoczyna się romans jak ściśle zbita nowela, szybko ku rozwiązaniu zmierzająca, tkany jest następnie z coraz rzadszego materiału; poeta upuszcza coraz więcej nici, a nowe natomiast przybiera, poprzestaje wreszcie na zagadkowo niemal pośpiesznym sprawozdaniu, w którym wypadków jest dużo, ale uczucia, usposobienia, poglądy i charaktery osób nie przedstawiają się dostatecznie jasno i plastycznie.

_II_

Pierwszą pobudkę do uzupełnienia Lat nauki Wilhelma Meistra dał Goethemu Schiller. W liście z 9 lipca 1796, wyraziwszy zdziwienie, że Wilhelm w wieku filozoficznym kończy wykształcenie bez pomocy filozofii, żądał, ażeby poeta jaśniej i dobitniej zaakcentował, że bohater wskutek swej dojrzałości estetycznej stał się już dostatecznym realistą, ażeby nie potrzebować filozofii. Goethe odpowiedział, że żądanie takie wymaga właściwie dalszego ciągu dzieła, do czego ma istotnie pomysł i ochotę; tymczasowo zaś pewne niedomówienia miały zapowiedzieć, że postacie z Lat nauki może w przyszłości ukażą się jeszcze na widowni.

Nie wiadomo, jak daleko plan ten rozsnuł się naówczas: omawiali go przyjaciele ustnie. Zrazu zamierzał zapewne poeta napisać tylko szereg opowiadań, mających na celu wykazanie obowiązku wyrzeczenia się, tj. obowiązku rozwagi i miary moralnej jako kamienia węgielnego w wykształceniu charakteru. Wilhelm, wędrując, miał brać udział kiedy niekiedy w tym zamęcie obyczajowym i dopomagać do jego rozjaśnienia i uspokojenia. Taki był początek owych nowel, pisanych w różnych czasach, a stanowiących główną część składową Lat wędrówki. Powoli wszakże myśl zasadnicza rozszerzała się i pogłębiała. Poeta nie poprzestaje już tylko na świecie wewnętrznym, lecz coraz baczniejszą zwraca uwagę na objawy życia czynnego, publicznego. Zwrot ten następuje dopiero po upadku Napoleona, po zaprowadzeniu pokoju. Wokoło ucisk nikczemnej polityki restauracyjnej: był to pokój bez szczęścia, bez wolności, bez dobrobytu. Wśród wykształconych powstaje opozycja, wśród mas ludowych biedniejszych — straszliwie wzmagające się wychodźstwo. Przy tym huczy groźna walka nowych stosunków gospodarczych i społecznych, spór przemysłu i feudalizmu, starcie się maszyn z rękodziełami. Rozumiano uprawnienie i niezbędność nowego prądu, lecz nie umiano sobie zdać jasno sprawy z tego, czy powstające dopiero rzeczy lepsze będą od ginących. Goethe, lubo się od polityki bieżącej usuwał, zanadto bystry miał umysł, ażeby go to wszystko zajmować nie miało. Palącym zagadnieniom chwili przygląda się uważnie i nie lękając się najśmielszych nawet wywodów, szuka nowych podstaw przyszłego bytu państwowego i społecznego. Dnia 19 czerwca 1818 r. pisze do Voigta, że się grzebie w całej masie pism i dzieł o stosunkach Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, że warto się zagłębić w ten świat wciąż rosnący. Te świeżo przypływające wrażenia i myśli tym łatwiej dawały się obrobić dla Lat wędrówki, iż w ostatniej księdze Lat nauki poruszono już gospodarcze nadzieje i utrapienia. Niepostrzeżenie około zamierzonego cyklu nowel oplótł się romans polityczny, który na zawsze pamiętnym będzie świadectwem, jak ten wielki poeta w wieku, kiedy inni zazwyczaj kostnieją lub też monotonnie się powtarzają, wciąż się kształcił, wciąż wzrastał.

Już pierwsze wydanie Lat wędrówki w r. 1821 ma tę podwójną postać, a bardziej jeszcze drugie i ostateczne, ogłoszone r. 1826–1828.

Pod względem artystycznym są tu niewątpliwie ślady starości. Wprawdzie niektóre nowele, mianowicie sielanka o cieśli Józefie i baśń o nowej Meluzynie należą do najlepszych czasów poety i odznaczają się wdziękiem i pięknością — ale całości brak wykończenia kompozycji. Są tu, jak wiemy z rozmów Eckermanna, zebrane na chybił trafił zapasy rękopiśmienne; są dygresje wywołane naukowymi zajęciami i hipotezami poety, jak rozprawki o teoriach geologicznych, jak zalecanie anatomicznych wyrobów z drzewa, z podatnej sy, jak pogląd na związek ścisły ludzi ze zjawiskami wszechświata, uosobiony w Makarii przede wszystkim, następnie w tej osobie, która czuciem rozpoznawała jakość metalów, ich rozgałęzienia pod ziemią itp. Co więcej, uciekał się Goethe nawet do tego środka, którym Jean Paul starał się zakryć brak talentu kompozycyjnego, podając się za sprawozdawcę i redaktora cudzych papierów. Motywowanie jest powierzchowne i luźne, rysunek charakterów nikły, właściwości osób nie rozwijają się przed naszymi oczyma w działaniu, lecz prawie wyłącznie w listach tylko i dziennikach. Narowy naprężonego „stylu radcy tajnego”, jakie w owoczesnych listach Goethego tak nieprzyjemnie nas uderzają, znajdują się i tutaj, nawet budowa zdań jest niedbała.

Co do treści, to ogarnia ona ważne zagadnienia dotyczące jednostek i społeczeństw.

W pierwszej księdze przedstawione zostały trzy główne punkty: złączenie idealizmu i poezji z czynem, z praktyczną działalnością („Święty Józef II”), ograniczenie wielostronności w wykształceniu i nawoływanie do oddawania się specjalnym zawodom (Jarno zostaje górnikiem, Wilhelm chirurgiem), wreszcie napomnienie dane klasie posiadającej, ażeby czynnie dla dobra innych występowała (Besitz und Gemeingut).

W księdze drugiej zwraca na siebie uwagę głównie nowy system wychowawczy. Wilhelm jak wszyscy ludzie, co wzrośli wśród dawnych warunków, dopiero po ciężkiej walce doszedł do ograniczenia swojej indywidualnej wybujałości na rzecz ogółu; dlaczegóżby walki tej nie oszczędzić następnemu pokoleniu? Feliks korzystać już będzie z nowego sposobu wychowania w „prowincji pedagogicznej”. Warto przypomnieć tu, co Goethe powiedział w rozmowie z Sulpicjuszem Boisserée sierpnia 1815 r. Skarżył się na zarozumiałość, wywołaną przez wychowawczy filantropinizm, skarżył się na upadek wszelkiego uszanowania. Cóż by się ze mną było stało — mówił — gdybym nie był wciąż zmuszany do uszanowania (Respect) wobec innych? Gdzież są takie religijne, moralne filozoficzne maksymy, które by same przez się zabezpieczyć mogły człowieka? Na tę zarozumiałość szuka więc poeta stosownego środka. Oczywiście, nie można wytępiać indywidualności, gdyż rozumnym jest to tylko, co dla każdego z nas jest stosownym; dlatego wychowawcy zważają tu bardzo pilnie na skłonności przyrodzone wychowańców, a chcąc to wyrazić zewnętrznie, unikają niwelujących mundurów. Z drugiej atoli strony indywidualność nie powinna się puszyć zarozumiale; powinna ulegać przykazaniu trzech „uszanowań” (Ehrfurcht), obejmujących zakres wszystkich możliwych stosunków ludzkich; mamy tu uszanowanie wobec tego, co jest nad nami, uszanowanie wobec tego, co jest pod nami, i uszanowanie wobec tego, co nam jest równym. Z tych trzech uszanowań wynika uszanowanie najwyższe, uszanowanie wobec siebie samego, a tamte znów z tego się rozwijają, tak że człowiek dosięga najwyższego szczytu, jakiego dosięgnąć jest zdolny, może uważać siebie za rzecz najlepszą, jaką wydał Bóg i natura, może przebywać na tej wyżynie i nie lękać się, żeby go zarozumiałość i sobkostwo ściągnęły znowu w pospolitość. Kto w sobie wyrobił nastrój ten uszanowania, może bezpiecznie oddać się jakiemuś zawodowi. W prowincji pedagogicznej kształcenie zmierza do tego, by utrzymać równowagę między idealnością a realizmem; idzie o to, żeby wytworzyć nie fantastów ani filistrów, lecz ludzi harmonijnych. Budownictwo, jako sztuka najbliżej spokrewniona z rzemiosłem, jest tu punktem środkowym. Dramat i teatr, jako sztuka samego pozoru, zostały wykluczone. Na odwrót rzemiosło starają się tu podnieść do godności sztuki wyzwolonej. Każdej pracy wyłącznie rękodzielniczej dodaje się dla przeciwwagi coś ze sztuki pięknej, przy każdej niemal pracy śpiew się rozlega.

Wreszcie w księdze trzeciej przedstawia Goethe nowy ustrój społeczny. Najwyższym prawem tego nowego ustroju ma być dokładne wykształcenie w jakim zawodzie fachowym. Większa część członków tego społeczeństwa składa się z rzemieślników; proletariat, reprezentowany przez olbrzymiego św. Krzysztofa, znajduje w nim także swe miejsce. Różnic stanowych nie ma tu wcale, w stowarzyszeniu tym wartość ma jedynie prawo i szlachectwo pracy. Stowarzyszenie nie przywiązuje się wyłącznie do żadnej miejscowości: członkowie jego mogą zarówno przesiedlić się do Ameryki, jak zająć nieuprawne jeszcze przestrzenie Starego Świata lub zostać na dawnych siedliskach, byleby tylko jednakowymi środkami cel zamierzony urzeczywistniali. W gospodarstwie przemaga wielka posiadłość; ażeby wszakże każda jednostka mogła siły swoje rozwinąć i pracę zużytkować, komitet centralny wskazuje każdemu członkowi sposób postępowania. Wszystkim zaleca się jak największe baczenie na czas. Koła rodzinne mają czuwać nad ścisłą karnością i obyczajnością, a jeżeli władza ich nie wystarcza, to staje im ku pomocy zwierzchność, rodzaj policji, wydalającej nieposłusznych ze Związku, dopóki się nie nauczą porządku i uległości. Zwierzchność nie przesiaduje na jednym miejscu, owszem, na wzór dawnych cesarzów niemieckich w ciągłej znajduje się wędrówce, ażeby utrzymać jedność w rzeczach głównych, w podrzędnych zaś zostawić każdemu właściwą swobodę. Dopóki to będzie możliwym, unikać należy napływu ludzi do stolicy. Wojsk stałych w Związku nie ma; wszyscy obywatele mają być uzdolnieni do obrony.

Niewątpliwie w tych marzeniach o przyszłości ustroju społecznego dużo jest fantastyki, ale nie o to chodzi; dość że Goethe, który dawniej żył myślą w krainie ducha przeważnie, zajął się pod koniec życia zagadnieniami dotyczącymi losów społeczeństwa i państwa, wierząc, że projekty jego mogą przejść w rzeczywistość. Poznajemy w tym wychowańca wieku XVIII, zastosowującego idee humanitarne do kwestii politycznych.

*

Po raz to pierwszy ukazuje się przekład polski Wilhelma Meistra. Dotychczas, o ile mi wiadomo, drukowany był tylko mały z tego utworu wyjątek, dotyczący rozbioru Hamleta, a pomieszczony w jednym z dawnych czasopism poznańskich. Gdy inne powieści Goethego znalazły u nas tłumaczów: Cierpienia młodego Wertera w K. Brodzińskim, Powinowactwa z wyboru w p. Marii Unickiej, najważniejszy ten romans, skupiający w sobie, obok Fausta, wszystko, co w ciągu długiego swego życia przemyślał wielki poeta, pozostawiony został na boku; mało też kto czytał go u nas w oryginale, gdyż śladów jego wpływu znajdujemy w literaturze naszej bardzo niewiele.

Starałem się dokonać tłumaczenia sumiennie, tj. nie tylko oddać wiernie treść utworu, lecz także i styl jego, o ile to się naturalnie dało pogodzić z duchem języka ojczystego. Przetwarzać stylu na tok zupełnie inny nie chciałem, gdyż tym sposobem zaginęłaby jedna z najważniejszych cech oryginału. Czy mi się wszędzie udało pokonać trudności, niewątpliwie bardzo znaczne, to oczywiście pozostawić muszę uznaniu rozważnej krytyki. Śmiałbym tylko jedną tu dodać uwagę. Jeżeli ktoś znajdzie powtarzanie tych samych wyrazów blisko siebie lub zawiłość, dziwaczność w sposobie wyrażenia myśli, niech zbyt pochopnie usterków tych nie kładzie na karb tłumacza, niech zajrzy wprzódy do oryginału, niech pamięta o wspomnianym powyżej „stylu radcy tajnego” w Latach wędrówki — a wtedy dopiero niech formułuje swe zdanie. Znaczna liczba wierszy znajdujących się w Wilhelmie Meistrze, również po raz pierwszy pojawia się w tłumaczeniu polskim; prócz kilku, przy których wyraźnie zaznaczyłem tłumaczy, wszystkie inne sam przełożyłem, dbając szczególniej o to, ażeby w najdrobniejszych nawet szczegółach formy odtworzyć oryginał, gdyż w poezji Goethego kwestia formy ma pierwszorzędne znaczenie, wszystko w niej obmyślone jest rozważnie.

W końcu wyrazić tu winienem podziękowanie prof. Janowi Bystroniowi, który swoją fachową wiedzą dopomógł mi w przekładzie terminologii tkackiej, zapełniającej niektóre ustępy Dziennika Leonarda w Latach wędrówki Wilhelma Meistra.

17 grudnia 1892 r.

Piotr Chmielowski.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Przedstawienie trwało bardzo długo. Leciwa Barbara przystępowała kilkakrotnie do okna, nasłuchując, czy powozy nie zaturkoczą. Na swą piękną panią Mariannę, która dzisiaj w małej sztuce, przebrana za młodego oficera, zachwycała publiczność, czekała z większą niż kiedykolwiek niecierpliwością, chociaż mogła jej podać tylko skromną wieczerzę. Tym razem miała ją zadziwić paczką, którą nadesłał pocztą Norberg, młody bogaty kupiec, by pokazać, że nawet w dali pamięta o swej ukochanej.

Barbara, jako stara sługa, powiernica, doradczyni, pośredniczka i gospodyni, miała prawo otwierania pieczęci, więc też i tego wieczoru tym mniej się mogła oprzeć ciekawości, ile że życzliwość hojnego kochanka więcej obchodziła ją niż samą Mariannę. Ku swej najwyższej radości znalazła w paczce ładną sztukę etaminy i najświeższe wstążki dla Marianny, dla siebie zaś sztukę perkaliku, chusty i rulonik pieniędzy. Z jaką przychylnością, z jaką wdzięcznością przywodziła sobie na pamięć nieobecnego Norberga! Jakże żywo postanowiła mówić o nim z najlepszej strony przed Marianną i przypomnieć jej, co mu zawdzięcza i czego on winien spodziewać się i oczekiwać po jej wierności.

Etamina, ożywiona barwą na wpół rozwiniętych wstążek, leżała na stoliku jak prezent na Boże Narodzenie; umieszczenie świec podnosiło blask daru, wszystko było w porządku, gdy stara posłyszała krok Marianny na schodach i pośpieszyła na jej spotkanie. Lecz z jakimże zdumieniem cofnęła się, kiedy niewieści oficerek, nie zważając na jej pieszczoty, przesunął się koło niej, z niezwykłym pośpiechem i wzruszeniem wszedł do pokoju, rzucił kapelusz i szablę na stół, niespokojnie przechadzał się tam i nazad i nie spojrzał nawet na uroczyście pozapalane świece.

— Co ci jest, kochanie? — zawołała stara zdziwiona. — Na miłość boską, córuchno, co zaszło? Patrz no na te podarki! Od kogóż pochodzić mogą, jeżeli nie od najczulszych twoich przyjaciół? Norberg przysyła ci sztukę muślinu na suknię nocną, a wkrótce sam przybędzie. Wydaje mi się gorętszy i hojniejszy niż dawniej.

Stara się obróciła i chciała pokazać podarki, którymi się przypominał i także jej pamięci, gdy Marianna, odwracając się od podarunków, zawołała namiętnie:

— Precz! Precz! Nie chcę dzisiaj słyszeć o tym wszystkim; słuchałam ciebie, chciałaś tego, niechże tak będzie! Jeśli Norberg powróci, będę znów jego, będę twoja, zrobisz ze mną, co zechcesz, ale aż do tego czasu chcę być swoja i choćbyś miała tysiąc języków, nie potrafisz mnie odwieść od mego postanowienia. Całe moje ja oddam temu, który mnie kocha i którego ja kocham. Nie rób min! Oddam się tej namiętności tak, jakby miała trwać wiecznie.

Starej nie brakowało zapasu upomnień i dowodów, ponieważ jednak w dalszej sprzeczce stawała się gwałtowna i przykra, Marianna poskoczyła do niej i uchwyciła ją za ramiona. Stara zaśmiała się na głos.

— Muszę się postarać — zawołała — żeby rychło znów wlazła w długie suknie, jeśli chcę być pewna swego życia. Dalejże, rozbieraj się! Spodziewam się, że dziewczyna przeprosi mnie za przykrość, jaką mi wyrządził popędliwy żołnierzyk; zrzucaj precz mundur i tak dalej, wszystko precz! To niewygodny strój, a dla ciebie niebezpieczny, jak sądzę. Epolety cię rozzuchwalają.

Stara chwyciła ją, Marianna wyrwała się.

— Nie tak prędko — zawołała — dziś czekam jeszcze na odwiedziny.

— To niedobrze — odparła stara. — Chyba nie na młodego, czułego, nieopierzonego syna kupca?

— Właśnie na niego — odrzekła Marianna.

— Zdaje się, jakoby wspaniałomyślność miała stać się twoją panującą namiętnością — zauważyła stara z przekąsem. — Z wielkim zapałem ujmujesz się za niepełnoletnimi, za biedakami. Musi to być zachwycające, gdy się jest czczoną jako bezinteresowna dawczyni.

— Kpij, ile ci się podoba. Kocham go! Kocham go! Z jakimże zachwytem po raz pierwszy wymawiam te słowa! To właśnie jest ta namiętność, którą tak często przedstawiałam, o której nie miałam żadnego pojęcia. Tak, rzucę mu się na szyję, obejmę go tak, jakbym chciała zatrzymać go na wieki. Okażę mu całą swą miłość, a jego miłością nasycać się będę w całej jej rozciągłości.

— Miarkuj się — rzekła stara spokojnie — miarkuj się! Muszę przerwać twoją radość jednym słówkiem. Norberg przybywał przybywa za dwa tygodnie! Oto jego list, który przyszedł razem z podarunkami.

— A gdyby nawet jutrzejsze słońce miało mnie pozbawić przyjaciela, to ukryję to przed samą sobą. Dwa tygodnie! Ach, to wieczność! W ciągu dwu tygodni ileż to może zajść wypadków, ile się rzeczy może zmienić!…

Wszedł Wilhelm. Z jaką żywością wybiegła mu naprzeciw! Z jakimże zachwytem objął czerwony mundur i przycisnął białą atłasową kamizelkę do swej piersi! Któż by ośmielił się to opisać, komuż przystałoby wypowiedzieć szczęśliwość dwojga kochanków! Stara odeszła, mrucząc, na stronę; my oddalamy się wraz z nią i zostawiamy szczęśliwych samym sobie.ROZDZIAŁ DRUGI

Gdy Wilhelm nazajutrz mówił dzień dobry swej matce, ta oznajmiła mu, że ojciec jest bardzo markotny i że przy pierwszej sposobności ma zabronić mu codziennego uczęszczania na widowiska.

— Chociaż i ja sama — ciągnęła dalej — lubię niekiedy chodzić do teatru, muszę temu przecież często złorzeczyć, gdyż przez twoją nieumiarkowaną namiętność do tej zabawy narusza się spokój w domu. Ojciec ciągle powtarza, że nie wie, po co to robisz. Jak można w ten sposób marnować czas?

— I ja już musiałem to od niego wysłuchać — odparł Wilhelm — i odpowiedziałem może zbyt porywczo, ale na miłość boską, matko, czyż nieużyteczne jest to wszystko, co nam nie przynosi bezpośrednio pieniędzy do worka, co nam nie zapewnia najrychlejszego posiadania? Czy w starym domu nie mieliśmy dosyć miejsca? Czy trzeba było koniecznie stawiać nowy? Czy ojciec nie obraca corocznie znacznej części swego zysku z handlu na upiększenie pokojów? Te jedwabne obicia, te angielskie meble czy nie są także nieużyteczne? Czy nie moglibyśmy zadowolić się gorszymi? Co do mnie przynajmniej, wyznaję, że te prążkowane ściany, te setki razy powtórzone kwiaty, figlasy, koszyczki i figurki sprawiają na mnie całkiem nieprzyjemne wrażenie. Wydają mi się one co najwyżej jak kurtyna w naszym teatrze. Ale przed nią siedząc, jakże odmiennych uczuć się doznaje! Choćby się nie wiem jak długo czekało, wie się przecie, że pójdzie w górę, a my ujrzymy najróżnorodniejsze przedmioty, które nas bawią, oświecają i podnoszą.

— Tylko rób to z umiarkowaniem — rzekła matka — ojciec także chce się bawić wieczorami; a przy tym mniema, że cię to rozprasza i na mnie się w końcu krupi, gdy się on rozdrażni. Jakże często musiałam sobie wyrzucać tę przeklętą zabawkę z marionetkami, którą ci przed dwunastu laty dałam na gwiazdkę, a która najpierw rozbudziła w tobie zamiłowanie do widowisk!

— Nie łaj, mamo, marionetek, nie żałuj swojej miłości i troski! Były to pierwsze uprzyjemnione chwile, jakich zażyłem w nowym pustym domu; moment ten widzę jeszcze dotąd przed sobą, wiem, jak mi się zrobiło dziwnie, gdy po przyjęciu zwykłych podarków gwiazdkowych kazano nam usiąść przede drzwiami, które prowadziły do drugiego pokoju. Otwarły się, ale nie do biegania tam i sam jak dawniej; wejście było wypełnione niespodziewaną zabawą. Wznosiły się tam drzwi zakryte tajemniczą kurtyną. Z początku staliśmy wszyscy z dala, a gdy wzrosła w nas ciekawość, by zobaczyć, co też to lśniącego i chrzęszczącego ukrywać się mogło za na pół przejrzystą firanką, wskazano każdemu krzesełko i zalecono cierpliwie czekać. Siedzieliśmy tedy wszyscy i było cicho; piszczałka dała sygnał; kurtyna zwinęła się do góry i ukazała mocno czerwono namalowany widok na świątynię. Zjawił się arcykapłan Samuel z Jonatanem, a ich kolejno zmieniające się, dziwne głosy wydały mi się wielce czcigodne. Wkrótce potem wszedł na scenę Saul, w wielkim kłopocie z powodu impertynencji ciężkozbrojnego wojownika, który wyzwał króla i jego świtę. Jakże błogo było mi potem, gdy karłowaty syn Jessego wyskoczył z kijem pasterskim, torbą i procą, wołając: „Najpotężniejszy królu i panie! Niech nikogo nie opuszcza odwaga z tego powodu. Jeżeli wasza królewska mość raczy mi pozwolić, to wyjdę i wstąpię w bój z przemożnym olbrzymem”. Akt pierwszy się skończył, a widzowie bardzo byli żądni zobaczyć, co też się będzie dziać dalej; każdy pragnął, by muzyka rychło ustała. Nareszcie kurtyna znowu wzniosła się do góry. Dawid obiecywał rzucić ciało potwora ptakom pod niebiosami i zwierzętom na ziemi. Filistyn szydził, mocno tupał obiema nogami, w końcu upadł jak kloc i dał całej sprawie wspaniałe rozwiązanie. Gdy potem dziewice wyśpiewywały: „Saul zabił tysiąc, a Dawid dziesięć tysięcy!”, głowę olbrzyma niesiono przed małym zwycięzcą, a on otrzymał piękną królewnę za żonę; przy całej wszelako radości przykro mi było, że ten szczęśliwy książę był tak karłowato zbudowany. Nie zaniedbano bowiem, stosownie do wyobrażenia o wielkim Goliacie i małym Dawidzie, uczynić ich obu bardzo charakterystycznymi. Proszę mamy, gdzie się też podziały te lalki? Obiecałem je pokazać jednemu z przyjaciół, którego wielce ubawiłem, opowiadając mu niedawno o tej dziecięcej zabawie.

— Nie dziwi mnie, że tak żywo pamiętasz te rzeczy, gdyż brałeś w nich największy właśnie udział. Wiem, jakeś mi zwędził tę książeczkę i całej sztuki nauczyłeś się na pamięć. Spostrzegłam to dopiero wówczas, gdy pewnego wieczoru zrobiłeś sobie Goliata i Dawida z wosku, przemawiałeś w imieniu ich obu, wreszcie zadałeś cios olbrzymowi, a jego niekształtny łeb, przymocowany na wielkiej szpilce z woskowym zakończeniem, przylepiłeś do ręki małego Dawida. Takiej doznałam w macierzyńskim sercu radości z powodu twej dobrej pamięci i patetycznej mowy, żem zaraz postanowiła oddać ci tę całą drewnianą trupę. Nie pomyślałam wtedy, że mi to miało sprowadzić niejedną przykrą godzinę.

— Nie żałuj tego, matko — odparł Wilhelm — gdyż te zabawki sprowadziły nam też niejedną przyjemną godzinę.

Mówiąc to, wyprosił sobie klucze, poszedł śpiesznie, odnalazł lalki i na chwilę przeniósł się w czasy, kiedy mu się one jeszcze wydawały ożywione, kiedy wedle swego wyobrażenia żywością swego głosu, poruszeniem rąk budził w nich życie. Wziął je z sobą do swego pokoju i starannie schował.ROZDZIAŁ TRZECI

Jeżeli pierwsza miłość, jak to powszechnie utrzymują, jest rzeczą najpiękniejszą, jakiej serce prędzej czy później doznać może, to winniśmy bohatera naszego nazwać trzykroć szczęśliwym, ponieważ los mu pozwolił używać rozkoszy tych chwil jedynych w całym ich obszarze. Niewielu tylko ludzi doznaje tak szczególnej łaski, gdyż większa część wskutek wcześniejszych swoich uczuć przechodzi przez twardą szkołę, w której po krótkotrwałej i lichej przyjemności, zmuszona jest wyrzec się najlepszych swych pragnień i nauczyć się obchodzić się na zawsze bez tego, co się przedstawiało jako najwyższa szczęśliwość.

Na skrzydłach wyobraźni uniosła się żądza Wilhelma ku uroczej dziewczynie; po krótkiej znajomości pozyskał sobie jej skłonność, znalazł się w posiadaniu osoby, którą tak bardzo kochał, a nawet czcił; ukazała mu się bowiem naprzód w przychylnym świetle przedstawienia teatralnego, a jego namiętność do sceny spoiła się z pierwszą miłością do istoty niewieściej. Młodość pozwalała mu napawać się licznymi przyjemnościami, które podnosiła i podtrzymywała pełna życia poezja. I stan jego ukochanej nadał jej zachowaniu się taki nastrój, który wysoce wzmagał jego uczucia; obawa, aby jej ukochany nie odkrył przed czasem innych jej stosunków, roztaczała nad nią nader miły pozór trwogi i wstydliwości; jej namiętność ku niemu była żywa; nawet sam jej niepokój zdawał się powiększać jej czułość; w jego objęciach była najukochańszym stworzeniem.

Kiedy obudził się z pierwszego oszołomienia radością i rozważył swoje życie i stosunki, wszystko wydało mu się nowe, obowiązki świętsze, zamiłowania żywsze, wiadomości wyraźniejsze, talenty potężniejsze, przedsięwzięcia bardziej stanowcze. Było mu zatem łatwiej tak się urządzić, by uniknąć zarzutów ojca, uspokoić matkę i bez przeszkody poić się miłością Marianny. W ciągu dnia starannie załatwiał interesy, wyrzekał się zazwyczaj teatru, wieczorem przy stole był rozmowny, a kiedy wszyscy poszli do łóżka, owinąwszy się w płaszcz, przemykał się po cichu do ogrodu i pełen Lindorów i Leandrów w sercu, śpieszył niepowstrzymanie do swej kochanki.

— Co pan przynosisz? — zapytała Marianna, kiedy pewnego wieczora wyjął zawiniątko, na które stara bardzo uważnie spoglądała w nadziei miłych podarków.

— Nie zgadnie pani — odrzekł Wilhelm.

Jakże zdziwiła się Marianna, jak się obruszyła Barbara, gdy po rozwiązaniu serwety ukazała się pomieszana kupa lalek na piędź długich. Marianna śmiała się głośno, kiedy Wilhelm usiłował rozplątać pozadzierzgane druty i pokazać każdą figurkę oddzielnie. Stara z niechęcią usunęła się na bok.

Wystarczy drobnostka, by zabawić dwoje kochanków, toteż przyjaciele nasi bawili się tego wieczora jak najlepiej. Małą trupę wymusztrowano, każdą figurkę dokładnie oglądano i obśmiano. Król Saul w czarnym aksamitnym surducie ze złotą koroną wcale nie spodobał się Mariannie; wydał się jej, jak powiadała, za sztywny i pedantyczny. Tym lepiej przypadł jej do gustu Jonatan, jego gładki podbródek, jego żółta-czerwona suknia i turban. Potrafiła go też bardzo zręcznie rozruszać na drucie w jedną i drugą stronę, każąc mu oddawać ukłony i wypowiadać oświadczenia miłosne. Przeciwnie, na proroka Samuela nie chciała zwrócić najmniejszej uwagi, chociaż Wilhelm wychwalał przed nią jego napierśnik i opowiadał, iż lśniąca kitajka jego sukni została wzięta ze starego ubrania babuni. Dawid był dla niej za mały, a Goliat za wielki; obstawała za swym Jonatanem. Umiała go zrobić tak grzecznym, a w końcu przenieść swe pieszczoty z lalki na naszego przyjaciela, że i tym razem maleńka igraszka była wstępem do szczęśliwych godzin.

Ze słodkich i czułych marzeń obudził ich hałas powstały na ulicy. Marianna zawołała staruszkę, która wedle swego zwyczaju była jeszcze pilnie zajęta dopasowywaniem zmiennych materiałów garderoby teatralnej do użytku następnej sztuki. Objaśniła ona, że wtedy właśnie jakieś towarzystwo wesołych kamratów, chwiejąc się, wychodziło z pobliskiej piwnicy włoskiej, gdzie przy świeżych ostrygach, dopiero co dostarczonych, nie szczędziło szampana.

— Szkoda — rzecze Marianna — że nam to wcześniej na myśl nie przyszło; moglibyśmy byli się nieco uraczyć.

— To jeszcze czas — odpowiedział Wilhelm, dając starej luidora. — Przynieście, czego chcemy, to i sami użyjecie.

Stara uwinęła się i niebawem stał przed kochankami zgrabnie zastawiony stół z dobrze ułożoną wieczerzą. Stara musiała zasiąść przy nim, jedzono, pito i puszczono cugle wesołości.

W takich razach nie brak nigdy zabawy. Marianna wzięła znowu swego Jonatana do ręki, a stara potrafiła wysnuć rozmowę z ulubionego wątku Wilhelma.

— Jużeś nam pan raz opowiadał — rzekła — o pierwszym przedstawieniu jasełek w wigilię Bożego Narodzenia; przyjemnie było słuchać. Przerwano panu, kiedy miał wystąpić balet. Teraz znamy już wspaniały personel, który dokonywał tych wielkich czynów.

— Prawda — rzecze Marianna — opowiedz nam dalej, jak ci się to podobało.

— Piękne to uczucie, kochana Marianno — odparł Wilhelm — kiedy sobie przypominamy dawne czasy i dawne nieszkodliwe błędy, zwłaszcza gdy dzieje się to w chwili, w której dosięgliśmy szczęśliwie wyżyny, skąd możemy się obejrzeć i popatrzyć na przebytą drogę. To tak przyjemnie wspominać sobie z zadowoleniem o pewnych przeszkodach, któreśmy często z przykrością poczytywali za nie do pokonania, i porównywać to, czym jesteśmy teraz po rozwinięciu, z tym, czym byliśmy wówczas przed rozwinięciem. Ja jednak czuję się niewymownie szczęśliwy teraz, gdy z tobą w tej chwili mówię o przeszłości, ponieważ równocześnie spoglądam naprzód w ten uroczy kraj, jaki możemy przebyć wspólnie ręka w rękę.

— Jakże to było z baletem? — przerwała mu stara. — Lękam się, że nie wszystko tak poszło, jak należy.

— I owszem — odparł Wilhelm — bardzo dobrze! Z tych cudacznych skoków Murzynów i Murzynek, pasterzy i pasterek, karłów i karlic, pozostało mi na całe życie niewyraźne wspomnienie. Potem kurtyna zapadła, drzwi się zamknęły, a całe drobne towarzystwo pośpieszyło do łóżka, jakby upojone i zataczające się; ja wszakże pamiętam doskonale, że nie mogłem zasnąć, że chciałem jeszcze coś opowiadać, że jeszcze zadawałem dużo pytań i że niechętnie pozwoliłem odejść niańce, która układała nas do snu. Nazajutrz rano czarodziejska scena zniknęła, niestety, mistyczna zasłona została usunięta, tamtymi drzwiami znowu chodzono swobodnie z jednej izby do drugiej, a tyle przygód nie zostawiło po sobie ani śladu. Moi bracia i siostry biegali ze swymi zabawkami w tę i z powrotem, ja jeden snułem się z kąta w kąt, wydawało mi się rzeczą niemożliwą, aby miały być zwykłe tylko podwoje tam, gdzie jeszcze wczoraj było tyle czarodziejstwa. Ach, kto poszukuje utraconej miłości, nie może być nieszczęśliwszy, niż ja się sam sobie wówczas wydawałem.

Promieniejące radością spojrzenie, jakie rzucił na Mariannę, przekonało ją, że nie lękał się, aby kiedykolwiek miał się znaleźć w takim położeniu.ROZDZIAŁ CZWARTY

— Odtąd jedynym moim życzeniem było — mówił Wilhelm dalej — zobaczyć drugie przedstawienie tej sztuki. Uczepiłem się matki, a ona starała się w stosownej chwili namówić ojca, ale jej usiłowania były daremne. Ojciec utrzymywał, że tylko rzadko doznawana przyjemność może mieć wartość dla ludzi, że dzieci i starzy nie umieliby docenić dobra, które by ich spotykało codziennie.

Toteż musielibyśmy jeszcze długo czekać, może aż do drugiej wigilii, gdyby sam twórca i tajemny dyrektor widowiska nie był uczuł ochoty powtórzenia przedstawienia i wprowadzenia ponadto w scenie dodatkowej zupełnie świeżo sporządzonego śmieszka.

Pewien młodzian z artylerii, obdarzony wielu talentami, zręczny mianowicie w pracach mechanicznych, który w czasie budowy domu oddał ojcu wiele istotnych usług i został przez niego hojnie obsypany podarunkami, pragnął się okazać wdzięczny naszej małej rodzinie w święta Bożego Narodzenia i ofiarował domowi swego dobrodzieja ów własnoręcznie sporządzony teatrzyk, który niegdyś w wolnych chwilach złożył, wyrzeźbił i pomalował. To on z pomocą służącego kierował lalkami i zmienionym głosem wypowiadał różne role. Nie było mu trudno namówić ojca, który z grzeczności zezwolił przyjacielowi na to, czego dzieciom odmówił z przekonania. Dosyć, że teatr znowu ustawiono, zaproszono dzieci kilku sąsiadów i powtórzono sztukę.

Jeżeli za pierwszym razem doznałem radości niespodzianki i zdziwienia, to za drugim przeważała rozkosz uważniejszego patrzenia i badania. Odkrycie, jak to się dzieje, było teraz moją troską. Że lalki nie mówiły same, powiedziałem sobie już za pierwszym razem; że się same przez się nie poruszały, domyślałem się również, ale dlaczego to wszystko było aż tak ładne i wyglądało tak, jak gdyby one same mówiły i się ruszały? I gdzie być mogły ukryte światła i ludzie? Te zagadki niepokoiły mnie tym bardziej, im bardziej pragnąłem być równocześnie wśród oczarowanych i czarujących, być równocześnie ukrytym sprawcą gry i napawać się jako widz radością złudzenia.

Sztuka miała się ku końcowi; robiono przygotowania do sceny dodatkowej; widzowie powstali i rozmawiali z sobą. Przecisnąłem się bliżej do drzwi i po stukaniu wewnątrz poznałem, że zajmowano się uprzątaniem. Podniosłem dolny kobierzec i patrzałem poprzez rusztowanie. Matka spostrzegła to i wyciągnęła mnie stamtąd; dojrzałem wszelako tyle, że przyjaciół i wrogów, Saula i Goliata, i jak się cała reszta nazywała, złożono do jednej skrzynki, i tym sposobem moja połowicznie nasycona ciekawość otrzymała świeżą pożywkę. Przy tym z największym zdumieniem dostrzegłem, że w tej świątyni porucznik był bardzo zajęty. Już mnie potem nie mógł zabawić śmieszek, chociaż bardzo głośno stukał obcasami. Zatopiłem się w głębokim rozmyślaniu i byłem po owym odkryciu spokojniejszy, a zarazem bardziej niespokojny niż dawniej. Kiedy się dowiadywałem czegoś, wydawało mi się, że nie wiem nic zgoła; i miałem słuszność, brakło mi bowiem związku jednego z drugim, a na tym zasadza się właściwie wszystko.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: