Lato - ebook
Lato - ebook
Wraz ze znanym przyrodnikiem i dziennikarzem „Gazety Wyborczej” nauczymy się tropić świstaki w Tatrach, odkryjemy węże w Bieszczadach, a w okolicach Lublina poznamy najbardziej tajemniczego mieszkańca polnych norek. Odwiedzimy Puszczę Białowieską (nocą!), okolice Olsztyna, polskie plaże i miasta – wszędzie czekają na nas przyrodnicze niespodzianki, o których nawet nie śniliśmy...
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-832-680-350-5 |
Rozmiar pliku: | 4,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Epoka lodowcowa latem
Tatry mają wielką zaletę – wszystko jest tam później. Jak wiadomo, im wyżej, tym zimniej. Teoretycznie wraz z podejściem o każde 100 metrów ponad poziom morza temperatura spada o jeden stopień. To oczywiście teoria, ale zwykle na Hali Gąsienicowej jest zimniej niż w Zakopanem, a na Świnicy – zimniej niż na Hali. Dlatego gdy na nizinach nie zostało już nawet wspomnienie po biologicznej wiośnie, bo kwiaty przekwitły, a młode zwierzaki wyrosły, to w Tatrach możemy jeszcze trafić na wiosnę. Co tam wiosnę! Możemy nawet zobaczyć jeszcze zimę.
Gdy pewnego czerwcowego poranka wyszedłem przed leśniczówkę na Hali Gąsienicowej, byłem przekonany, że oszalałem. Wokoło było biało, bo w nocy spadł śnieg, i kukała kukułka, która dla mnie jest ptakiem ornitologicznego lata. Jedno do drugiego tak nie pasowało, że trudno mi było uwierzyć, że to, co widzę i słyszę, jest możliwe.
Konsekwencje tego, że w Tatrach jest zimniej, to nie tylko śnieg i kukułka w tym samym momencie. To przede wszystkim jedyne miejsce w Polsce i jedno z niewielu miejsc w Europie, w których można poczuć się jak w epoce mamutów. W Tatrach panuje klimat i wciąż żyją zwierzęta z czasów, gdy po Ziemi chodziły mamuty. Nie wierzycie?
Pewnie myślicie, że zwariowałem, bo zapraszam was w Tatry w lecie. Przecież właśnie tłumy walą przez zakopiańskie Krupówki i wędrują nad Morskie Oko, a na szlaku na Giewont kolejka jest taka, że wygląda jak wielkomiejski korek. Wszyscy gonią, by wejść na szczyt, by coś zdobyć, i wokoło jest tłoczno i hałaśliwie. Czy można sobie wyobrazić miejsce bardziej odrażające dla prawdziwego przyrodnika, tropiciela i poszukiwacza przygód?
Właśnie teraz czekają nas tu najciekawsze wyzwania! Proponuję wam zupełnie inne Tatry – takie do oglądania, a nie zdobywania. Zamiast gonić wyżej i wyżej, będziemy szli sobie powoli i bardzo często będziemy przystawać. Na szczyty takie jak Giewont, Świnica czy Rysy nie wejdziemy wcale, no bo po co? Powiem wam szczerze, że od lat na nich nie byłem i wcale się tam nie pcham. O wiele ciekawsze rzeczy można zobaczyć po drodze.
Przez doliny, czyli podziwiaj pluszcza
Zatem powoli, bo góry nigdzie nam nie uciekną. Zanim wejdziemy wysoko, musimy przejść dolinami, a dolinami płyną strumienie. I mijamy je zdecydowanie za szybko! Trudno się dziwić, gdy w dali widzimy skaliste szczyty, które przyciągają niczym magnes. Do nich gonimy, bo myślimy, że to kwintesencja gór. Ale to błąd. Stop! Zatrzymajcie się natychmiast! To już w dolinach trzeba się zacząć uważnie rozglądać, bo gdzieś nad strumieniem albo w strumieniu może się pluskać pluszcz.
To taki mały i krępy ptak z krótkim ogonkiem. Ciemny, czarno-brązowy, z białą piersią. Właśnie dzięki niej łatwo wypatrzyć, jak sobie podryguje na kamieniu. To najbardziej niesamowity ptak w naszych górach. Pluszcze nie są zbyt płochliwe i można je czasami obserwować nawet z kilku metrów. Nie potrzebujecie ukrycia czy maskowania, co najwyżej dobrej lornetki. A jest na co patrzeć – skacze z jednego kamienia na drugi i nagle hop do wody. Nurkuje nawet na kilkanaście sekund.
Uwielbiam pluszcza, bo to ptak niespodzianka. Komuś, kto nie ma pojęcia o ornitologii, do głowy nie przyjdzie, że pluszcz jest związany z wodą nie mniej niż kaczka czy perkoz. Nie ma ani płaskiego dzioba, ani błon pławnych między palcami. Wygląda raczej jak drozd, typowy ptak śpiewający. Pozory jednak mylą. To spec od ekstremalnych warunków wodnych, bo woda w górach to ekstremalne środowisko. Ma zaledwie kilka stopni, a utrata ciepła w wodzie następuje około 20 razy szybciej niż na lądzie. Dlatego rozbitkowie tak szybko giną w morzach przy temperaturze, która na lądzie nie sprawiłaby większego kłopotu. A pluszcz daje radę.
Jak rozmawiać z helikopterem?
W górach – i nie tylko – służby ratownicze wykorzystują śmigłowce, a z takim śmigłowcem trzeba umieć porozmawiać. Skąd załoga ma wiedzieć, czy to akurat wy potrzebujecie pomocy? Musicie użyć własnego ciała. Obydwie ręce wyciągnięte do góry, ramiona lekko rozchylone tak, że całą sylwetką przypominacie „Y” – to sygnał do udzielenia wam pomocy. Przypominacie literę „Y”, którą zaczyna się angielskie „yes”, czyli „tak”. „Tak”, bo potrzebuję pomocy. Gdy śmigłowiec nad nami krąży, a nie potrzebujemy pomocy, też warto załogę o tym poinformować. Wtedy jedno ramię unosimy skośnie do góry, a drugie w dół, tak by wyglądać jak „N”, od „no”, czyli „nie”.
Czemu pluszcz nurkuje?
Podobnie jak inne zwierzaki, które muszą zanurzać się w zimnej wodzie, a nie mają grubej warstwy tłuszczu jak foki, pluszcz ma coś, co przypomina kombinezon polarnych nurków. Pierwsza warstwa to nieprzemakalne pióra pokryte substancją olejową wytwarzaną przez gruczoł w okolicach kupra. Chronią one przed zamoknięciem grubą warstwę puchu. Między puchowymi włóknami zbiera się zaś powietrze i to ono chroni ptaka przed wychłodzeniem. Na tej samej zasadzie działają też puchowe kurtki i śpiwory. I dlatego tak bardzo trzeba uważać, żeby puch w nich się nie zbił. Bo jak się zbije, to nie będzie miejsca na powietrze i straci własności izolacyjne.
To niejedyna niespodzianka, jaką przygotował pluszcz. Może też zasłonić nozdrza specjalnymi płatkami skóry, a oczy przesłonić przezroczystą błoną, która działa niczym okulary. We krwi ma także dużo hemoglobiny, co ułatwia mu dłuższe przebywanie pod wodą. Jego kości są cięższe niż u innych ptaków, co zmniejsza wyporność i ułatwia nurkowanie.
Pluszcze nie nurkują jednak dla zabawy. Polują na żyjące w strumieniach bezkręgowce, których jest tam całkiem sporo. W tatrzańskich aż roi się od larw chruścików. To te, które budują takie śmieszne, podłużne domki. Są deserem tylko dla pluszczy, bo żaden inny ptak nie potrafi zanurkować tak, żeby się do nich dobrać. To dlatego, że pluszcze mogą chodzić po dnie, przytrzymując się kamieni, ale też mogą pod wodą latać! Słowo daję. Wraz z kolegami udało nam się kiedyś sfilmować pluszcze pod wodą i okazało się, że pływają, używając skrzydeł dokładnie tak, jakby latały. Tę samą technikę pływania stosują pingwiny, które oczywiście nie potrafią latać.
Gdy zdarzy się wypadek...
Jeszcze nigdy nie przydarzył mi się żaden poważny wypadek w górach, ale paru moim przyjaciołom – owszem. Jeden nawet stracił życie na ogólnodostępnym szlaku przy piękniej pogodzie. Dlatego zawsze trzeba być gotowym na najgorsze. Oczywiście najłatwiej jest zadzwonić pod numer ratunkowy 112 lub numer TOPR lub GOPR 601 100 300, dlatego wychodząc w góry, musimy pamiętać o dobrze naładowanej komórce. Trzeba ją trzymać w miejscu ciepłym i zabezpieczonym przed wilgocią. Można w zwykłej zipowej torebce. Musi być w takim miejscu, by zawsze można było do niej łatwo sięgnąć. Swoją noszę w kieszeni na piersi, dodatkowo wisi na lince na szyi.
Niektóre firmy produkują komórki wodoszczelne i odporne na wstrząs. Warto taką mieć. Komórka ma jeszcze inną zaletę – służby ratownicze mogą określić rejon, w którym przydarzył się nam wypadek. Oczywiście pod warunkiem, że ktoś je powiadomił o wypadku. Dlatego warto zawsze mówić przyjaciołom lub obsłudze schronisk, na ile i gdzie się wychodzi. Co, gdy nie ma zasięgu? Wtedy też można prosić o pomoc. W górach każdy sygnał powtórzony sześć razy na minutę oznacza SOS. Możecie więc mrugnąć latarką co 10 sekund albo krzyknąć, albo gwizdnąć. Odpowiedź, że ktoś otrzymał naszą wiadomość, to sygnał powtórzony trzy razy na minutę.
Najłatwiej gwizdnąć, gdy ma się gwizdek. Tak jest, głupi gwizdek jest bardzo ważnym urządzeniem ratunkowym! Dlatego znajduje się przy każdej nowoczesnej kamizelce ratunkowej, a w górach jest tak samo potrzebny jak na wodzie. Krzycząc szybko, stracicie energię, gwizdać możecie, ile chcecie, a do tego dźwięk gwizdka słyszany jest z daleka. Zatem gwizdek i komórka powinny być zawsze pod ręką w górach.
Gniazdo niczym forteca
Jak szukać pluszcza? Pierwsza wskazówka – oczywiście nad strumieniem. Ale przecież strumienie są bardzo długie. Poza tym takie łażenie może być bardzo uciążliwe, bo bywa tam błotniście i grząsko. No i jeszcze, jak to w Tatrach, czasami bywa stromo.
Podobnie jak w wypadku innych ptaków najlepiej więc zacząć poszukiwania od gniazda. Dobrze, ale jak znaleźć gniazdo tak małego ptaszka? W odróżnieniu od większości ptaszków śpiewających, które mogą mieć gniazda dosłownie wszędzie, pluszcze zawsze, albo prawie zawsze, mają gniazdo w tym samym miejscu. Namierzenie pierwszego gniazda pluszczy zajęło mi nie więcej niż godzinę.
Gniazdo jest usadowione niczym forteca, a więc poszukiwania należy zacząć od znalezienia stromej ściany. Tak by zejście z góry było bardzo trudne, a wejście od dołu prawie niemożliwe, bo odcięte przez rwącą wodę. Młode, gdy podrosną, wyskakują bezpośrednio do wody. To ich chrzest bojowy. Musicie więc szukać ściany skalnej albo na przykład mostku o takich właśnie walorach. Takich miejsc nie ma wiele, więc naprawdę łatwo je znaleźć. Gdy już je odkryjecie, to możecie do niego wracać latami, bo korzystać będą z niego pokolenia pluszczy.
Gniazdo pluszczy to konstrukcja wielorazowego użytku. Składa się z dwóch części: obudowanego mchami daszka, który chroni młode przed wiatrem i deszczem, oraz wnętrza wymoszczonego wodnymi roślinami, które przypomina czarkę. To w niej samica wysiaduje jaja i to w niej wychowuje młode. Gdy podrosną i opuszczą gniazdo, rodzice usuną tę czarkę z powodów higienicznych (pozbędą się tak na przykład pasożytów) i zbudują sobie nową, by wysiedzieć kolejne jaja. Obudowa z mchów zostaje. Trochę przypomina to nasze, ludzkie, zwyczaje – też częściej odnawiamy dom w środku niż na zewnątrz.
Burza w górach
Jednej rzeczy boję się w lecie w Tatrach. To burze. Zdarzają się przez cały rok, ale w lecie są szczególnie intensywne i pojawiają się czasem naprawdę nagle. Z małej białej chmurki nagle robi się chmura burzowa strzelająca błyskawicami na prawo i lewo. Niebezpieczne są właśnie takie błyskawice. Ale nie panikujcie! Najpierw spróbujcie ocenić, jak daleko burza jest od was i czy się oddala, czy przybliża. Jak to zrobić? Wystarczy liczyć sekundy dzielące od błysku do momentu, kiedy usłyszymy huk. Gdy jest ich coraz mniej, oznacza to, że burza idzie w naszą stronę. Licząc sekundy, można też w przybliżeniu określić, jak daleko znajduje się od nas. To proste, światło porusza się z szybkością około 300 tysięcy kilometrów na sekundę i dociera od razu do naszego oka, za to dźwięk rozchodzi się z prędkością tylko ponad 330 metrów na sekundę. Dzieląc liczbę sekund przez trzy, otrzymamy w przybliżeniu liczbę kilometrów dzielących nas od burzy.
Burzę bezpiecznie przeczekać tak naprawdę można tylko w schronisku, ale nie zawsze mamy czas, by do niego dotrzeć. Przede wszystkim trzeba więc zejść ze szczytów i grani. Należy również unikać miejsc, gdzie są łańcuchy lub schodzą potoki. Metal i woda dobrze przewodzą ładunek elektryczny, więc lepiej trzymajmy się od nich jak najdalej. Nie należy stawać przy pionowych ścianach i nie wolno chronić się pod drzewami, bo trafione eksplodują tysiącami drzazg. Dobre są wszelkie zagłębienia. Jeżeli mamy odpowiednio duży plecak, należy na nim usiąść, podkulając nogi – chodzi o to, by odizolować się od podłoża. Wszelkie metalowe przedmioty, na przykład statyw, należy położyć w odległości kilku metrów od siebie.
Zamieszanie, czyli pisklęta w gnieździe
Gdy już znajdziecie gniazdo, pamiętajcie, by obserwować je z takiej odległości, żeby się was pluszcze nie bały. Gdy tylko zobaczycie, że ptak z owadami w dziobie nie chce podlecieć do gniazda, oddalcie się kawałek, bo to oznacza, że pisklęta nie dostały obiadu na czas. Jeszcze jedna ważna uwaga – pluszcze mają młode dwa razy do roku. Jaja składają wiosną, na przykład w kwietniu, i potem jeszcze na przykład w maju lub czerwcu. Mało tego, w dole strumienia, gdzie nie jest tak zimno jak u góry, mogą mieć młode wcześniej niż kilkaset metrów wyżej. Dlatego jak zobaczycie puste gniazdo i szare młode goniące wzdłuż strumienia za rodzicami, nie oznacza to, że za zakrętem, w innym gnieździe, rodzice nie będą karmić o wiele mniejszych pociech.
Co bierzemy do plecaka?
Oczywiście na tatrzańską ekspedycję trzeba się dobrze przygotować. Ja mam zawsze ze sobą kijki do chodzenia po górach. Są one mocniejsze od tych do nordic walkingu. Po co kijki, jak nie ma śniegu i nie można jeździć na nartach? Otóż podpierając się kijkami, łatwiej włazić pod strome zbocza, a schodzi się z przyjemnością, bo odciążają nogi. Kiedyś myślałem, że to jakaś głupota, ale dziś nie ruszam się bez kijków. Nie używam tylko gumowych nasadek na końcówki, bo zawsze się gubią.
W plecaku też mam zawsze oscypka, czyli ser produkowany przez górali z owczego i krowiego mleka. Jak się ma wodę i oscypka, to można chodzić i chodzić. Oscypek ma wszystko, czego potrzebuje nasz organizm – białko, tłuszcz i sole. Ale poza oscypkiem przydaje się też batonik. Taka żelazna porcja na wszelki wypadek.
Gdy idziemy na dłużej, warto mieć czapkę, rękawiczki, coś ciepłego – sweter, polar i goreteksową kurtkę. Pogoda w górach może w każdej chwili się zepsuć. Gdy ruszamy na krótszą wycieczkę, warto mieć w plecaku folię NRC. To taka supercienka płachta wykorzystywana przez służby ratownicze. Z jednej strony jest złota, z drugiej – srebrna.
Ta srebrna strona odbija ciepło i gdy chcemy siebie albo kogoś zabezpieczyć przed wychłodzeniem, przykrywamy go srebrną stroną do ciała, a złotą na zewnątrz. Gdy ktoś się przegrzał, można też owinąć go w folię, lecz odwrotnie. Taką folię mam zawsze w plecaku i nigdy jej z niego nie wyjmuję.