- W empik go
Lato w Klinice Małych Zwierząt w Leśnej Górce - ebook
Lato w Klinice Małych Zwierząt w Leśnej Górce - ebook
Lato w Klinice Małych Zwierząt zapowiada się spokojnie. Można bawić się i przyjmować gości, bo jedzenia jest pod dostatkiem i długi dzień prawie nie ma końca. A jednak! Co robić, gdy duże Zwierzę miało groźny wypadek? Profesor Borsuk po raz pierwszy otrzyma zawodowe wsparcie lekarki Człowieka. Nikt w Lesie nie słyszał, by kiedyś wcześniej to się zdarzyło. Nadchodzą dziwne czasy – mówi Babcia Zającowa. Czy Las będzie trwał nadal, a razem z nim my? Oto nowe przygody lekarzy o miłych pyszczkach i miękkich futerkach, ich przyjaciół i znajomych z Lasu na Zaborach.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7551-691-3 |
Rozmiar pliku: | 5,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Profesor Borsuk, doktor Łasiczka, Kuna, Suseł i Żbik z Pogotowia dyżurują w Klinice, każdy w swojej specjalności. Ten leśny szpital mieści się nad Rzeką, w labiryncie nor i korytarzy. Otaczają go baseny wodne i błotne niezbędne w rehabilitacji. Lato tego roku jest gorące, więc wypadków zdarza się mniej, bo komu by się chciało biegać i szaleć, kiedy z nieba leje się żar. Czasem pojawiają się przypadki przejedzenia, bo w sezonie letnim zawsze jest obfitość żywności, albo ktoś sobie przeciął łapę na puszce zostawionej przez Człowieka, albo na rozbitej butelce, ktoś się pobił o swoje terytorium, ale ogólnie jest gorąco i sennie. Atrakcją Lasu okazał się chłopiec Franciszek, który razem z mamą, lekarzem weterynarii, zamieszkał w domu na skraju Zaborów. Pierwszy Człowiek, który rozumie język Zwierząt!
A jak to się zaczęło, możecie przeczytać w tomie „Klinka Małych Zwierząt w Leśnej Górce”.
Rozdział 1 Najwyższa pora na rosół
– A teraz robimy młynek z łap i masujemy wodą brzuch. Tak, masujemy, masujemy, młynek z łap, w jedną stronę i zmiana. I jeszcze raz. Masujemy, masujemy i w jedną, i w drugą stronę…
Hydroterapeuta pan Wydra mówił monotonnym głosem. Widać było, że nie bardzo zwraca uwagę na to, co robi. Przechadzał się brzegiem basenu do ćwiczeń w wodzie, wymachiwał łapami, co jakiś czas patrzył na pieniek, gdzie w koszyczku leżało jego drugie śniadanie, czyli świeże kłącza tataraku, i wracał do opisu kolejnych ćwiczeń.
– Teraz stajemy na jednej tylnej łapie, a drugą, pod wodą, opisujemy duże esy-floresy. Utrzymujemy równowagę, grzbiet wyprostowany, rysujemy esy-floresy. Raz jedną, raz drugą łapą. Raz jedną, raz drugą. Tak, esy-floresy.
– A mogą być same esy, bo mi floresy trudno zrobić? – spytał ktoś, stękając.
– Rysujemy esy-floresy raz jedną, raz drugą łapą… – monotonnym głosem powtórzył pan Wydra.
Popatrywał teraz na dużą topolę stojącą niedaleko wejścia do kąpieliska. Czekał, kiedy słońce w całości schowa się za jej wierzchołkiem.
Baseny do ćwiczeń i te obok, do kąpieli błotnych, kilka lat temu wspólnym wysiłkiem zbudowała Klinika. Nie udałoby się to, gdyby nie inżynierska pomoc okolicznych Bobrów. Jeśli chodzi o budownictwo wodno-lądowe, nie ma lepszych fachowców niż one. Dzięki temu można było trenować mięśnie, leczyć stawy i kręgosłupy. Właśnie w wodzie stała grupa seniorów z Nory Opieki dla Leciwych Zwierząt. Dołączyły do nich trzy Wiewiórki z Sekcji Ekstremalnego Biegania po Drzewach – z urazami ścięgien i mięśni. Wiewiórki niezbyt przykładały się do ćwiczeń, bo bardzo dbały o to, by nie zamoczyć sobie puszystych ogonów. Nagle jedna z Wiewiórek straciła równowagę i zniknęła pod wodą. Jej koleżanki z piskiem wyskoczyły na brzeg. Biegały w panice, tupiąc i machając łapkami. Darły się przeraźliwie.
– Ona się topi! Ona się topi! Niech ktoś coś zrobi!
Pan Wydra przez chwilę stał jeszcze nieruchomo, niewidzącym wzrokiem patrzył na chlapiącą się i krztuszącą Wiewiórkę. Nagle z błyskiem zrozumienia w oku rzucił się do wody. Zanurkował, chwycił Zwierzątko od tyłu i unosząc pyszczek nad wodą, holował do brzegu. Ułożył Wiewiórkę na boku, później na plecach. Zaczął uciskać jej klatkę piersiową. Wiewiórka kasłała, ale wyrywała się i biła pana Wydrę po łapach.
– Panie kolego, panie Wydra, pacjentka jest przytomna i swobodnie oddycha, już można zaprzestać akcji ratunkowej… – łagodnie tłumaczył doktor Borsuk, którego zaalarmowały krzyki, gdy nieopodal basenu wypoczywał po trudnej operacji.
– Tyle się namęczyłam nad grzywką, tyle szczotkowania ogona. I jak ja teraz wyglądam! O matko, jak zmoknięty Lis. No i co mi pan zrobił?! – krzyczała Wiewiórka skulona na brzegu.
– Ale ja przecież niosłem pomoc… – Hydroterapeuta bezradnie patrzył to na Wiewiórkę, to na pana Borsuka. – Pierwszy raz na moim dyżurze, profesorze…
– Ależ zachował się pan bardzo profesjonalnie – pochwalił go doktor. – Widać było wyćwiczone odruchy, chociaż rzeczywiście trochę zabrakło racjonalnej oceny niebezpieczeństwa. Sugeruję więcej skupienia i zaangażowania w pracy.
Nad mokrą Wiewiórką stały koleżanki i załamywały łapki. Trzeba wam wiedzieć, że nie ma nic bardziej żałosnego niż Wiewiórka z posklejaną grzywką, futerkiem przylegającym do skóry i z ogonkiem cienkim jak patyk.
– O matko, wyglądasz jak zmoknięty Lis… – ze współczuciem mówiły koleżanki i dotykały własnych grzywek i ogonków. – Dobrze, że tak krzyczałyśmy, bo nikt nawet by nie zauważył tego nieszczęścia!
Do grupki Wiewiórek nieśmiało podszedł pan Wydra. W łapach niósł kocyk z białych piórek. Okrył nim mokrą Wiewiórkę i wymruczał:
– To na pewno panią osuszy i ogrzeje.
Z wyraźną wdzięcznością otuliła się sprawnie i powiedziała:
– No, nareszcie zachowuje się pan, jak należy. Takich wyedukowanych terapeutów bardzo nam tu potrzeba. Jakby jeszcze pan był tak uprzejmy… Herbatka z rumianku bardzo by mi dobrze zrobiła. Ciągle nie mogę się pozbierać po tym szoku.
– Tak, tak, oczywiście. Naszym obowiązkiem jest pomagać i otoczyć troskliwą opieką – odpowiedział hydroterapeuta, kłaniając się, i znowu zerknął na dużą topolę, za którą właśnie zachodziło słońce.
Po chwili pani Wiewiórka sączyła herbatę rozparta na leżaku nad brzegiem basenu, tymczasem znudzeni pacjenci rzucali do siebie kołami ratunkowymi.
– Uwaga, uwaga, wracamy do ćwiczeń! – dziarsko krzyknął pan Wydra. – Teraz łapy za plecami, robimy z nich koszyczek i masujemy sobie ruchem wody nasze nerki. Proszę łapy w górę i w dół, masujemy plecy na wysokości nerek… – Oczy terapeuty znów błysnęły w kierunku dużej topoli przy ścieżce do basenu. – Teraz łapy nad głową, wyciągamy je w górę, prostujemy kręgosłup, wyobrażamy sobie, że jesteśmy drzewem.
– A jakim? – ktoś spytał. – Ja, na ten przykład, potrafię być tylko brzozą, bo tak jak ona korzenie, ja mam słabe tylne łapy.
– O, to, to, dobrze pan powiedział – ktoś inny podjął wątek. – Ze słabymi łapami trudno być na przykład takim dębem. I to mi przypomina pewną historię: Przed wielu laty, gdzieś tak koło południa… No nie. To chyba było jednak po południu. Otóż stoję ja sobie na skraju naszej polany, aż tu nagle…
– Przepraszam, ale to nie pora na opowieści. Może później, wieczorem, wieczorem. – Pan Wydra zaklaskał w łapy, by przywołać grupę do porządku, bo pacjenci zebrali się już na środku kąpieliska wokół opowiadającego.
– Panie kolego, niech już pan kończy zajęcia. I tak za chwilę obiad. A dziś jest podobno rosół na pędrakach, mój ulubiony. – Doktor Borsuk podniósł się z leżaka wyplecionego z cienkich korzeni sosny i podszedł do hydroterapeuty.
– A skąd pan, profesorze, tak doskonale orientuje się w czasie? – spytał pan Wydra.
– To bardzo proste, kwestia wnikliwej obserwacji. Czasem leżę sobie tu na leżaku i zauważyłem pewną prawidłowość. Otóż, kiedy słońce w całości schowa się za wierzchołkiem tej dużej topoli, która stoi przy wejściu na baseny, wtedy zawsze pani Jeżowa woła na obiad do jadłodajni.
– Obiad! Obiad! – krzyknęła w tym momencie kierowniczka jadłodajni.
– Aha! Słyszy pan, panie kolego? – Rozpromieniony doktor Borsuk uniósł wskazujący pazur. – Obserwacja, wnikliwa obserwacja! Ot co! No to idziemy, najwyższa pora na rosół, panie kolego. Tak, tak, rozpaczliwie potrzebujemy rosołu. Ten rosół nie może czekać!
Wielka mi obserwacja, przecież na basenach każdy to wie, bo mówiła nam o tym pani Jeżowa – pomyślał pan Wydra, człapiąc za ordynatorem Kliniki.
Tymczasem w gniazdach i dziuplach płynęły opowieści, jak to po południu jedna z Wiewiórek wpadła do wody i wyglądała jak zmoknięty Lis. Na szczęście, mówiono, pan Wydra zachował się w tym momencie bardzo profesjonalnie i okrył poszkodowaną kocykiem z piórek.
Wszystkie Wiewiórki kiwały głowami i potwierdzały: O tak, pan Wydra to wybitny hydroterapeuta.