Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Łatwa sprzedaż - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lutego 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Łatwa sprzedaż - ebook

Książka jest zbiorem obserwacji środowiska sprzedaży poczynionych przez ostatnie 30 lat. Chociaż nie jest podręcznikiem, zawiera wiele wskazówek. Jej największą zaletą ma być przyjemność z czytania. Ma ewentualnie coś podpowiedzieć, naprowadzić, a na pewno nie pouczać. Mam nadzieję, że to się udało i ta pozycja pomoże coś zobaczyć, na co czasami się patrzy i nie widzi. Może będzie inspiracją do podjęcia ważnych decyzji i śmiałych posunięć. Może wskaże właściwą ścieżkę w ciągłych poszukiwaniach?
Kategoria: Nauki społeczne
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8245-713-1
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Łatwa sprzedaż

_„Sprzedaż jest łatwa”_, _„handlowcy mają łatwe życie”_, czy chociażby _„wszyscy musimy na nich pracować, a oni wożą się dobrymi samochodami, zarabiają duże pieniądze a nic im się nie chce” —_ takie sformułowania docierały do mnie przez długie lata praktyki.

Jak łatwo się domyślić, są to zwykle tezy, które stawiają pracownicy działów innych niż dział sprzedaży. Aby się do nich odnieść, trzeba poruszyć kilka wątków:

1. SKĄD W OGÓLE BIORĄ SIĘ TAKIE OPINIE? Otóż najczęściej jest to efekt braku integracji w firmie, słabej komunikacji i, co za tym idzie, braku zrozumienia ról i działań poszczególnych elementów organizacji. Jeśli np. księgowa nie wie na czym tak naprawdę polega praca handlowca, to jest skłonna do myślenia w kategoriach: _„to ja przez 8 godzin haruję i nie mam nawet czasu wypić kawy w ciągu całego dnia, a ten pojedzie sobie do 4 klientów, pogada o niczym i jeszcze marudzi, że ma za wysokie plany do realizacji, a jak się go poprosi o poprawne opisanie faktury to jeszcze się awanturuje”_. Oczywiście w podanym przykładzie handlowiec też nie rozumie roli księgowej i nie przyjdzie mu do głowy, że ten poprawny opis nie jest wynikiem jej złośliwości, tylko wymogiem ustawodawcy, do którego musi się ona bezdyskusyjnie dostosować. Podobne przykłady można mnożyć. Wiele znanych mi firm doskonale to rozumie. Podejmują próby rozwiązania tego problemu. Do pojawienia się pandemii organizowały imprezy firmowe, dzięki którym ludzie się poznawali i często nawet zaczynali lubić, co w konsekwencji ułatwiało przyszłą współpracę. Dzisiaj kładą duży nacisk na komunikację wewnętrzną, publikują newslettery, organizują szkolenia z komunikacji itp. To niewątpliwie bardzo pomaga, jednak zwykle nie wystarcza. Jakże często słychać wśród pracowników HR, że przecież tyle się dzieje, tyle zainwestowaliśmy, a jak przyjdzie do podsumowania, to ludzie dalej robią to co robili i w zasadzie trudno zrozumieć dlaczego. Powód zazwyczaj jest prozaiczny. Codzienne wyzwania i bieżące własne problemy na tyle przesłaniają potrzeby innych, że po prostu się o nich zapomina. Proces uświadamiania ról był widocznie zbyt powierzchowny i nie pokazywał konsekwencji wpływu pojedynczych działań na sekwencję zdarzeń. Czy jest zatem jakaś recepta? W każdej firmie prawdopodobnie będzie potrzebne inne rozwiązanie. W jednej wystarczy zintegrować system motywacyjny tak, aby cele jednej grupy nie były sprzeczne z celami pozostałych. W innej należy zwiększyć liczbę projektów „interdyscyplinarnych”, w których uczestniczyć będą reprezentanci różnych działów. Jeszcze gdzie indziej niezbędne będzie wprowadzenie instytucji „stażów” w innych działach. Jeśli np. handlowiec miałby przynajmniej raz w roku możliwość wprowadzenia do systemu faktur marketingowych z wadliwym opisem lub niewłaściwą listą uczestników szkolenia, to zapamiętałby raz na zawsze jakie to ważne. Gdyby ktokolwiek z _back office_ spędził chociaż jeden dzień w terenie z handlowcem — zastanowiłby się, co mówi o jego pracy. W każdej firmie chociaż raz w roku przydałoby się dokonać porządnego audytu sprawności funkcjonowania organizacji (samodzielnie albo wspomagając się zewnętrznymi doradcami), aby nie dopuścić do pogłębiania się myślenia „silosowego”.

2. CZY RZECZYWIŚCIE PRACA SPRZEDAWCY JEST ŁATWA? Kiedyś była, ale czasy te bezpowrotnie minęły. Składa się na to wiele czynników:

A) Najbardziej rzuca się w oczy fakt, że niemal w każdej branży mamy dzisiaj nadpodaż względem popytu. Coraz więcej podmiotów zabiega o tego samego klienta i, mając coraz mniej wyróżników swojej oferty, są coraz bardziej agresywne. Przewaga technologiczna daje dzisiaj „premię” na bardzo krótko. Konkurencji wystarcza niekiedy tylko kilka miesięcy, aby nadążyć i często „przeskoczyć” innych graczy na rynku. Stąd konieczność bezustannej innowacyjności i poprawy jakości. To natomiast często idzie w sprzeczności z koniecznością ograniczania kosztów z uwagi na presję cenową. Handlowiec w konsekwencji w codziennej pracy ma casting — _lubię cię, ale daj mi taniej i lepiej niż konkurencja_. Często niestety nie może dać nic oprócz samego siebie. Pytanie tylko ile wg klienta jest wart?

B) Niemal wszystkie firmy szkolą handlowców z zakresu sprzedaży. Trudno spotkać na rynku handlowca, który jest w zawodzie dłużej niż rok i nie miał jakiegokolwiek szkolenia z technik. Na rynku konfrontują się zatem sposoby działania oparte na modelu X z tymi opartymi na modelu Y czy Z. W praktyce niewiele to daje i klienci pozwalają sobie nawet na żarciki typu: _„to cię wyszkolili, ale teraz porozmawiajmy poważnie”_. Trudno się dziwić, że handlowcy w znacznej większości podchodzą zatem z dużą rezerwą do tego rodzaju szkoleń i w konsekwencji albo nie stosują przekazanych im schematów, albo rzeczywiście te schematy nie działają. Szablony mają bowiem tę wadę, że z definicji starają się zunifikować i ustandaryzować zbyt różnorodne sytuacje. Łatwo jest wtedy handlowcowi powiedzieć — _ale u nas jest inaczej, u nas to nie działa_. Nie twierdzę, że schematy nie są potrzebne. Są nawet bardzo przydatne, ale pod warunkiem, że najpierw nauczymy handlowca myśleć. Trudno znaleźć firmę szkoleniową, która nie opierałaby swojego modelu na ocenie potrzeb klienta. Prawidłowo, ale co poradzą te firmy handlowcowi, który po kilku kolejnych próbach zorientuje się, że (zgodnie z instrukcją przekazaną na szkoleniu) wykonał ocenę potrzeb, zadał właściwe pytania i wyszło, że jego oferta tych potrzeb nie spełnia, w tym też tych emocjonalnych? Bo ma do zaoferowania to co ma i to nie wystarczy, tym bardziej, że Zenka z konkurencji klient też lubi i szanuje. To potrafi frustrować. A frustracja pogłębia się, gdy pracodawca jeszcze podkreśla, że zainwestował w szkolenia, a sprzedaż jakoś nie rośnie. Dla zilustrowania tego, o czym piszę, przytoczę zdarzenie, którego byłem świadkiem prowadząc dawno temu projekt dla jednej z dużych firm branży FMCG. Handlowiec, zamykając całkiem udaną wizytę, mówi klientowi, że zgodnie z umową otrzymuje on za przekroczenie pewnego progu zakupów bezpłatną usługę _merchandisingu_ 4 godziny dziennie. Chciał tak sympatycznie spuentować wizytę dając to, co i tak musiał dać. Klient ucieszył się i zaproponował, żeby zatem od następnego dnia _merchandiser_ pojawiał się w sklepie 10:00—14:00 i będzie super. Problem w tym, że handlowiec miał do dyspozycji człowieka dopiero od 14:00. Musiał się z tego tłumaczyć, a klient zamiast pozytywnego wrażenia wyszedł zawiedziony. Był to dobrze przeszkolony handlowiec, ale ze schematów, a nie z myślenia. Wiedział o swoich ograniczeniach, więc nawet ten element powinien umieć sprzedać. Wystarczyło (co przećwiczył u następnego klienta) zapytać, w jakich godzinach ma największy ruch przy półce. Jeśli rano, to sprzedaje mu po 14:00 pomoc w uzupełnieniu półek, a jeśli klient odpowie, że po południu: pomoc po 14:00 w uzupełnianiu półek _na bieżąco_. Klient zadowolony. Ale trzeba myśleć i planować przed wizytą nawet takie drobiazgi.

3. HANDLOWIEC TO JEDEN Z NIEWIELU ZAWODÓW, W KTÓRYCH WYMAGANIA ZAWSZE ROSNĄ. Jeśli koniunktura na rynku ma trend zwyżkowy, to plany dla działu sprzedaży zwykle są podnoszone o kilka procent więcej niż średni wzrost przewidywany w branży. Jeśli na rynku jest stagnacja, to inni niech się utrzymują na stabilnym poziomie, a my dzięki poprawie efektywności wzrośnijmy jednak o kilka procent — zatem plany też rosną. Jeśli natomiast jest regres, to inni niech spadają, a my utrzymajmy się na tym samym poziomie, ale przy redukcji kosztów, co się przekłada na większy wysiłek, bo to samo trzeba uzyskać przy mniejszych wydatkach na marketing, mniejszych rabatach i jednocześnie podwyżce cen niezależnie od tego, co robi w tym czasie konkurencja. Handlowiec przez to musi być coraz to sprawniejszy, szybszy, bardziej kreatywny. Nie ma tutaj taryfy ulgowej.

4. HANDLOWIEC JEST BEZPOŚREDNIM KONTAKTEM Z KLIENTEM I KATALIZATOREM WSZELKICH JEGO FRUSTRACJI. Błędne rozliczenia, opóźnienia w rozliczeniu np. bonusa, opóźnienia w dostawie, jej niekompletność, pomyłki w dostarczanym asortymencie, problemy jakościowe produktów — za to wszystko obwiniany jest handlowiec. Zgłaszając te problemy w odpowiednich działach często zyskuje reputację osoby konfliktowej. Czasem mu ręce opadają, bo nie ma wpływu na poprawę, a to on reprezentuje firmę i osobiście zaczyna być postrzegany jako „słaba” osoba.

5. HANDLOWIEC CZĘSTO SŁYSZY, ŻE PRACUJE W WIĘKSZYM STOPNIU NA RZECZ KLIENTA NIŻ NA RZECZ FIRMY, KTÓRA MU PŁACI. Czasem rzeczywiście tak jest, ale odpowiedzialność najczęściej leży po stronie zarządzających, bo czy odpowiednio zmotywowali swoich ludzi do tego, aby walczyli o każdą złotówkę dla firmy? Czy nauczyli ich na czym polega generowanie najwyższych możliwych marż? Czy wprowadzili odpowiednie narzędzia monitorujące zyskowność transakcji na poziomie handlowca? Czy wprowadzili odpowiedni styl kierowania ludźmi w zależności od ich potencjału? Niezwykle często widziałem, jak rekrutowano pracownika, który miał być kreatywny, samodzielny i przedsiębiorczy, a potem dyrektywnie nim sterowano, nie pozostawiając żadnej przestrzeni na myślenie.

6. CZY SYSTEM MOTYWACYJNY, EWALUACYJNY I PLANOWANIE SĄ W FIRMIE WŁAŚCIWIE WPROWADZONE? Częstym błędem jest system motywacyjny, który w obliczu braku poczucia osiągnięcia celu sprzedażowego przez handlowca powoduje „wyhamowanie” jego zaangażowania. Pojawiająca się wtedy opinia, że handlowcowi się zwyczajnie nie chce jest po prawdzie zasadna, ale prawdziwy problem jest znacznie głębszy niż zwykłe lenistwo. Drugim, pośrednio związanym z poprzednim, błędem jest „karanie” najlepszych przez zwiększenie im znacznie bardziej planów niż pozostałym. Handlowiec myśli sobie wtedy: _„to po co mam przekroczyć plan o 30% (chociaż mógłbym), skoro skutkiem będzie to, że w następnym okresie podniosą mi go o 30, a może i 40%? Wystarczy 5%, w firmie będą zadowoleni, a tę rezerwę wykorzystam później”_. W to miejsce nieraz wkracza jednak chętnie konkurencja.

7. DOŚWIADCZENIE = RUTYNA. Dzisiejszy świat nie tylko nie stoi w miejscu, ale wręcz pędzi do przodu. Kiedyś wystarczyło pozyskać handlowca z doświadczeniem w branży i to w praktyce oznaczało wejście ze swoimi produktami w sieć jego kontaktów. Teraz niektórzy są zdziwieni, dlaczego ten handlowiec potrafił „wytransferować” tylko 20% swoich byłych klientów, albo dlaczego jak już wyczerpał listę swoich byłych kontaktów, to z nowymi klientami jakoś sobie nie radzi. Przecież taki doświadczony! Ja nieraz pytałem swoich ludzi: _CZY 30 LAT POPEŁNIANIA TYCH SAMYCH BŁĘDÓW TO TEŻ DOŚWIADCZENIE?_

Czy sprzedaż jest zatem łatwa? Śmiem twierdzić, że to obecnie jeden z najbardziej złożonych i trudnych procesów. To, oprócz wielu (wierzę, że wartościowych) sugestii, jest głównym przekazem tego opracowania. Sprawniejsze są te firmy, które rozumieją, że nie sprzedaje tylko dział handlowy, a wręcz przeciwnie, zaangażowane są wszystkie działy. Zmieniła się też zasadniczo pozycja sprzedawcy na rynku. Oprócz tych elementów, o których wspomniałem powyżej, warte podkreślenia jest też to, że żyjemy w czasach, w których handlowiec nie jest już jedynym źródłem informacji o produkcie, branży, czy rozwiązaniach. Kiedyś nacisk na prezentację dawał pożądany efekt. Dzisiaj, w dobie internetu, klient często wie o produkcie, zastosowaniu i potencjalnej alternatywie wystarczająco dużo, aby podjąć wstępną decyzję jeszcze zanim spotka się z handlowcem. Środek ciężkości przesunął się w kierunku stwarzania klientowi strefy komfortu. To mogą zapewnić wyłącznie najlepsi. Najlepsi jeśli chodzi o kompetencje, a nie staż pracy w zawodzie. Istotnym zagadnieniem jest też budowanie marki osobistej handlowca w kierunku bycia ekspertem. Ktoś kiedyś mądrze powiedział:

_„Nieważne jest ilu ludzi Ty znasz; ważne, ilu ludzi zna Ciebie!”_

Wszystkie te aspekty zostały szerzej omówione w następnych rozdziałach. Książka „_Łatwa sprzedaż?_” nie jest podręcznikiem. Nie jest instrukcją jak sprzedawać lepiej. Jest zbiorem moich obserwacji i przemyśleń dokonanych w ciągu mojej trzydziestoletniej podróży przez świat sprzedaży jako handlowiec, szef sprzedaży, doradca i szkoleniowiec. Miałem okazję funkcjonować w wielkich koncernach i mniejszych firmach. Przyglądałem się i od środka, i z zewnątrz wszystkim kanałom dystrybucji i modelom sprzedaży. Dzięki pracy w FMCG, „budowlance”, transporcie czy usługach, w praktyce poznałem, co to znaczy specyfika branży i jaki rzeczywisty wpływ ma na efektywność sprzedaży.

Przypominając sobie różne wydarzenia z mojego życia zawodowego, doszedłem do wniosku, że z jednej strony miałem sporo szczęścia, ponieważ trafiłem na dobrych mentorów w początkowej fazie mojego rozwoju, a z drugiej, że było mnóstwo momentów, kiedy przydałaby się jakaś rada, a nie było się do kogo zwrócić. Głownie dlatego powstała ta książka. Chociaż, jak już wspomniałem, to nie jest typowy poradnik — znajdziecie w niej wiele wskazówek. W tym tę główną, że nic nie zastąpi myślenia. Wskazówki dedykowane są przede wszystkim osobom aspirującym na stanowisko dyrektora sprzedaży. Zaciekawić powinny też samych handlowców, obecnych szefów sprzedaży, pracowników HR a także przedsiębiorców, którzy zatrudniają przedstawicieli handlowych.

Pisząc tę książkę, wykorzystałem treści niektórych moich artykułów publikowanych na blogu i przedrukowywanych w kilku innych pismach. Stąd niektóre fragmenty mogą wydać się znajome.

Dlaczego nie vademecum, biblia, czy inne tego typu wydawnictwo? Uznałem, że skoro sprzedaż jest tak szerokim spektrum, a każda sytuacja może być niepowtarzalną kombinacją miliona różnych parametrów, to żadna gotowa recepta nie ma racji bytu. Znacznie lepszym rozwiązaniem będzie pomóc szeroko spojrzeć na zagadnienia sprzedaży. Przybliżyć pewne sytuacje, które dane mi było przeżyć, a wielu dopiero ich doświadczy. Zachęcić do dostrzegania niuansów i zależności. Zwrócić uwagę na różnice w percepcji i ich powody, aby na koniec każdy potrafił wyciągać własne wnioski, ale w oparciu o rzetelną analizę faktów, a nie opinii. Ważne dla mnie było też to, aby książka nie była nudna. Wszelkie instrukcje mają silny walor użytkowy, ale czyta się ciężko. „_Łatwa sprzedaż?_” ma być lekturą przyjemną i mam nadzieje, że taką jest. To, że książka powstała, jest wynikiem sugestii czytelników mojego bloga, którym gorąco dziękuję, ponieważ gdyby nie oni, nigdy bym nie wpadł na taki ruch. Szczególne podziękowania należą się: Małgorzacie Ewie Trznadel, Marzenie Bielak, Beacie Iwaszczuk-Nowak, Irminie Wrzosek-Morawskiej i Marcinowi Chlipale. To te osoby najbardziej wpłynęły na to, że się odważyłem.Czy Przedstawiciel Handlowy to pacjent specjalnej troski?

Aby efektywnie zarządzać grupą handlowców, trzeba ich dobrze poznać. Na temat handlowców powstało wiele mitów. Krążą przeróżne opinie. Jedne bardziej trafne, inne oparte na błędnych przekonaniach. Śledząc poświęcone sprzedaży posty zamieszczone w mediach społecznościowych, nie ukrywam, że ogarnia mnie smutek. Króluje bowiem opinia, że handlowiec to zasadniczo półdebil, który nie dość, że nic nie potrafi, to jeszcze jest leniwy. Tak wynika z większości publikacji. Same porady, co należy poprawić i rzesze klakierów. Nie jest groźne tak bardzo to, że pojawiają się gotowe recepty bez postawienia dobrej diagnozy na podstawie gruntownego badania, ale przede wszystkim tak liczny chór potakiwaczy. Potakiwaczy, których profil wyraźnie wskazuje, że o sprzedaży raczej nie mają pojęcia, ale chętnie się wypowiadają. Mam wrażenie, że to klasyczny mechanizm przekierowania reflektora na innych, aby mnie nie tykali. Jakoś niewspółmiernie mniej jest artykułów o tym, że wiele firm nie ma strategii, kuleje marketingowo i nie daje handlowcom należytego wsparcia, że procesy w firmie są wadliwe. Są oczywiście chlubne wyjątki, które właśnie na procesy i zarządzanie zwracają największą uwagę, ale nadal dominuje wskazywanie palcem na handlowca. To, co mnie najbardziej martwi, to uogólnianie i szablonowe podejście do problemu. Gotowa odpowiedź bez zadanego pytania. Ładnie to ujął kiedyś Rafał Liebrecht, podając przykład pędzącego samochodu wpychającego się na czwartego.

Wszyscy oceniają jednoznacznie — pirat, chamidło. A nikt nie pomyśli, że może kierowca na tylnym siedzeniu ma duszące się dziecko i musi natychmiast uzyskać pomoc. Pewnie nie, a jeśli?

Wracając do handlowca. Faktem jest, że to chyba jeden z niewielu zawodów, do którego wielu ludzi trafia przez przypadek i nie bardzo sobie radzą. Nie mają tego właściwego genu. Nie upoważnia to jednak do pakowania wszystkich przedstawicieli do jednego worka. Nie każdy chłop z widłami to od razu Posejdon.

JEŚLI HANDLOWIEC NARZEKA NA KONKURENCJĘ, TO ZWYKLE SŁYSZY: każdy ma konkurencję, szukaj swoich USP, a jak nie umiesz, to my cię nauczymy. Może tak, a może nie. Bo zupełnie inaczej wygląda sytuacja, jeśli tak mówi handlowiec, którego umiejętności są niskie, a zupełnie inaczej, jeśli zgłasza to sprzedawca, który miał dotychczas świetne wyniki, ale mu dynamika miesiąc po miesiącu spada, ponieważ jego firma stoi w miejscu, a konkurencja odrobiła pracę domową i pomknęła do przodu. Usprawniła procesy, ograniczyła koszty, poprawiła jakość. Mając teraz porównywalny, albo nawet lepszy produkt potrafi dać cenę niższą o 15%. To przecież zupełnie inny problem niż umiejętności handlowca.

HANDLOWIEC UMIE SPRZEDAWAĆ TYLKO CENĄ. Oczywiście wielu tak, ale co w sytuacji, kiedy naprawdę nie ma żadnego wyróżnika, który można byłoby sprzedać? Będą tacy, którzy powiedzą, że zawsze jakieś są. W większości przypadków to prawda, ale znam firmy, gdzie jednak naprawdę nie ma. I kto wtedy powinien być szkolony? Handlowiec czy Product Management? Sam swoim ludziom zawsze mówiłem, że tania i dobra to jest kapusta kiszona. To jedyny produkt, który spełnia te dwa kryteria na raz. Ale tak można podchodzić do sprawy tylko wówczas, gdy mamy punkt zaczepienia w wyróżnikach, albo chociażby mamy wypracowany jakiś finezyjny storytelling. Gorzej, jeśli nie mamy.

HANDLOWIEC NARZEKA NA JAKOŚĆ PRODUKTU. Stop. To nie on narzeka, tylko jego klienci. Nie ma firmy, która nie ma kłopotów jakościowych od czasu do czasu. Jeśli są to wypadki przy pracy, to rzeczywiście handlowiec musi umieć sobie radzić z klientami w tym zakresie i pokonywać tego typu zastrzeżenia. A co jeśli to jest efekt jakiejś patologii wewnątrz firmy? Wtedy też nie zareagujemy, tylko pogonimy handlowca? Poznałem kiedyś firmę, w której wskaźniki jakościowe na produkcji były tak ustawione, że premia uzależniona była od tego ile usterek wyłapano na linii. Im mniej, tym wyższa premia. Efekt — nawet kompletne buble przechodziły. Czy wtedy to też handlowiec niemota?

HANDLOWIEC SIĘ WYPALIŁ. Nic mu się już nie chce. Postawię śmiałą tezę, że to głównie kwestia szefa, a stan handlowca jest pochodną zarządzania. Więcej o tym w dalszych rozdziałach. Życzę każdemu szefowi, aby spotkał go taki komplement, jak mnie — dokładnie 10 lat temu. W trakcie imprezy firmowej podszedł do mnie mój handlowiec. Będąc już bardzo podchmielony powiedział mi tak: „_Emilian, ty jesteś dla nas największą tragedią!_” Zmieszany pytam — „_Arturze, skąd taki wniosek?_” Odpowiedź: „B_o zdarza się, że wstaję nieraz rano i tak mi się po ludzku nie chce. Golę się, patrzę w lustro i myślę, kurwa nie mogę tego zrobić Emilianowi i zapierdalam. I wszyscy mają tak samo_”. To cenniejsze niż jakikolwiek order.

„HANDLOWCA, JAK SIĘ SPUŚCI Z OKA, TO BĘDZIE LEŻAŁ W CHACIE DO GÓRY WENTYLEM” — taki kozacki tekst kiedyś usłyszałem. Szkoda to rozwijać, bo to wyłącznie kwestia szefa i doboru kadr.

HANDLOWIEC SPRZEDAJE PRODUKT, ZAMIAST POZWOLIĆ KLIENTOWI GO KUPIĆ. To fakt. Presja targetów mąci wielu w głowie i w praktyce, zaczynając od prezentacji produktu czy promocji, sami sobie strzelają w kolano. Ja zwykle tłumaczyłem swoim handlowcom to tak: wyobraź sobie taką sytuację. Spotykasz dobrego znajomego po długiej przerwie. Jak odruchowo się witasz?

— Cześć, co u ciebie słychać?

Naturalne? A gdybyś zaczął tak:

— Cześć, chcesz wiedzieć, co u mnie słychać?

Trochę głupie? To dlaczego wpadając do klienta właśnie wybierasz ten drugi wariant? Ty opowiadasz?

Tutaj też może dojść do uproszczenia. Bywają bowiem sytuacje, gdzie poprzednio ustalono z klientem, że ta wizyta to w 100% prezentacja nowego produktu i jest tylko kontynuacją poprzedniej, gdzie wszystko przebiegało jak Bóg przykazał. Obserwując taką scenę bez kontekstu, można się pomylić.

HANDLOWIEC NIE UMIE PRZEPROWADZIĆ OCENY POTRZEB. Absolutna zgoda w tym punkcie. To jest najsłabsza strona nawet u dobrych sprzedawców. Słabi po prosu nie umieją, a dobrzy nie czują po co — zwykle wiedzą lepiej od klienta. I tutaj pojawia się problem, bo upraszczając zagadnienie, zwykle koncentrujemy się na tym, jakie pytania zadawać. W jakiej sekwencji. Targetujemy się zatem na tej pierwszej grupie włączając w to też tę drugą, mimo iż ta druga potrzebuje nie techniki zadawania pytań, tylko motywacji do ich zadawania. Jakie pytania zadawać, w większości przypadków doskonale wiedzą. Przy okazji wątku o ocenie potrzeb, warto wspomnieć o sile tego etapu procesu sprzedaży w kwestii uświadamiania klientowi potrzeb, o których nigdy nie pomyślał. Czyli kreowania potrzeb. Przypominam sobie taką zagrywkę:

Dzwonię kiedyś do jednego z moich największych klientów. Wiem, że osoba decyzyjna odpowiedzialna za zakupy była przez wiele lat czołowym na rynku doradcą technicznym w suchej zabudowie. Mówię zatem:

— Słuchaj mam pytanie, ale jak do eksperta. Wiesz, że mnie znaleźli na śmietniku, ja nie jestem zbyt długo w branży, powiedz mi iloma wkrętami średnio mocuje się w ścianie działowej 1m2 płyty (znam odpowiedź).

— Jak to iloma? 25.

— Bo patrzę w te swoje analizy i widzę, że kupiliście od nas X m2 płyty i wychodzi, że Wam się udaje przykręcać płytę 2 wkrętami na m2. Jak Wy to robicie?

Rozłączyliśmy się, a następnego dnia klient sam zadzwonił i z ekscytacją powiedział, że nawet sobie nie zdawał sprawy, a okazało się, że ma aż 37 dostawców wkrętów, co jest absolutnie szkodliwe pod każdym względem.

Zachęcam zatem do oceny potrzeb zawsze i wszędzie. Pytajmy, drążmy jeśli trzeba. Wtedy unikniemy błędnych uogólnień. Odszukamy optymalną ścieżkę dotarcia czy rozwiązania problemu. Do tego tematu wrócę zresztą jeszcze kilka razy w tej książce. Uważam go bowiem za piekielnie ważny. Przede wszystkim dlatego, że każdy to podkreśla, a nadal z tym etapem ścieżki sprzedaży jest najwięcej kłopotów.

Zacząłem, że jest mi smutno, widząc jak najczęściej pozycjonowany jest handlowiec. Część owszem, zasługuje na krytyczną opinię. Może nawet nie nadają się do tej roboty. Wtedy z kolei jaki sens jest ich szkolić? To trochę tak jakby perszerona na siłę przygotowywać do Wielkiej Pardubickiej. Natomiast z pełną odpowiedzialnością muszę powiedzieć wyraźnie: jest bardzo wielu świetnych handlowców. To nie są dzieci specjalnej troski. Przez moje ręce przeszło takich dziesiątki, z którymi miałem zaszczyt pracować i kilka razy więcej tych, których miałem okazję szkolić. Nie krzywdźmy ich stawianiem w jednym szeregu z prawdziwymi nieudacznikami, bo tacy są przecież w każdym zawodzie.Typowe Stereotypy w sprzedaży

Trochę w nawiązaniu do błędnych przekonań, których przykłady przedstawiłem w poprzednim rozdziale, aż się prosi, aby napisać kilka zdań na temat typowych stereotypów w sprzedaży. Żyjemy w świecie stereotypów, z którymi mamy do czynienia niemal na każdym kroku i z którymi przychodzi nam się codziennie mierzyć. Lepiej lub gorzej. Z niektórymi potrafimy walczyć i wręcz tego chcemy. Inne wydają się nam na tyle silne, że uznajemy je za naturalne środowisko, do którego musimy się dostosować. Od indywidualnych predyspozycji zależy na ile jesteśmy zdeterminowani przesuwać granice, a na ile poddać się tzw. losowi. Każdy z nas jest w stanie na wydechu wymienić kilkanaście stereotypów królujących w jego otoczeniu. Nie sposób zatem wymienić wszystkich, ale można spojrzeć na kilka na zasadzie przykładów do ewentualnie dalszego rozwijania.

PIERWSZY STEREOTYP, KTÓRY MI PRZYSZEDŁ DO GŁOWY, TO POWSZECHNE PRZEKONANIE, ŻE KAŻDY MOŻE BYĆ HANDLOWCEM. Sprzyja temu kilka przesłanek. Najważniejszą jest prawdopodobnie brak wyspecjalizowanych szkół przed podjęciem tego zawodu. Żeby zostać np. fryzjerem, trzeba najpierw skończyć profesjonalne kursy i odbyć praktykę. Żeby zostać kierowcą autobusu trzeba zdać egzamin na odpowiednią kategorię prawa jazdy i pozytywnie przejść testy psychotechniczne. W przypadku takich zawodów jak lekarz czy prawnik to już całkiem inna bajka. Do sprzedaży może trafić każdy. Niezależnie od szkoły, jaką skończył. Predyspozycje wyjdą w trakcie wykonywania zawodu. Toteż garnie się wielu. Tym bardziej, że na rynku zawsze jest zapotrzebowanie. Jeśli dołożymy do tego, że milion trenerów sprzedaży zapewnia, że każdego nauczą sprzedawać — mamy pełny obrazek. Nie ma jakiegoś jednolitego pakietu wiedzy, który należy przyswoić, aby rozpocząć pracę w sprzedaży. Taką wiedzę zdobywa się dopiero w trakcie pracy oraz na lepszych lub gorszych szkoleniach, niestety w większości poświęconych wyłącznie negocjacjom lub różnym formom prowadzenia rozmowy handlowej. Każdy pracujący w biznesie chętnie przyznaje, że, „_sprzedaż jest najważniejsza_”, i że bez niej nie można prowadzić żadnej działalności komercyjnej. Praktyka pokazuje zupełnie coś innego. Na sprzedaż patrzy się najczęściej zbyt powierzchownie. Warto sobie uświadomić, że sprzedaż to dziedzina interdyscyplinarna i pełni wiele funkcji. Można jednak stosunkowo łatwo zdefiniować główne obszary, w zakresie których dobry sprzedawca musi poruszać się płynnie. Podkreślam: dobry sprzedawca, który jest prawdziwym profesjonalistą. Na pewno psychologia konsumenta, która jest częścią psychologii społecznej. Doskonała znajomość procesu podejmowania decyzji zakupowej. A księgowość i finanse? Ocena kondycji finansowej klienta, możliwości kredytowania, cash flow — to filary w sprzedaży B2B. Badanie potencjału klienta. Analiza rentowności współpracy i pojedynczych transakcji oraz wpływ tego wszystkiego na budowanie zdrowych, długofalowych relacji. Wiedza z zakresu marketingu, przepisów prawnych, logistyki. Znajomość statystyki i biegłość w matematyce. Dopiero to, zebrane razem, daje nam obraz profesjonalnego specjalisty sprzedaży. Te elementy decydują o sukcesie, a nie tylko umiejętność perswazji. Każdy może wykonywać ten zawód, pod warunkiem, że poświęci dużo czasu na zdobycie potrzebnej wiedzy i będzie stale tę wiedzę poszerzał. Stale, bo w tym procesie nie ma końca. Człowiek nie będący gotowy oddać się w pełni tym prawidłowościom nie ma szans zostać rasowym sprzedawcą. Może co prawda być całkiem sprawnym akwizytorem i nawet mieć sukcesy tak długo, jak długo jego produkt jest istotny dla klienta. Podobnie jeśli nie lubi ludzi. Część klientów przełknie nawet arogancję, jeśli dla ich funkcjonowania produkt jest istotny. Ale jak pojawi się alternatywa, to natychmiast wszystko zostaje brutalnie obnażone. Długo by wymieniać. Jednego jestem pewien: absolutnie nie każdy może być handlowcem. Szczególnie jeśli wpleciemy w te rozważania element poniesionych nakładów w stosunku do efektów. Można nauczyć gościa o wzroście 170 cm grania w siatkówkę, ale on sam nie będzie aspirował do gry w kadrze narodowej. Większość nawet z zasady zainteresuje się innym sportem, gdzie jego wzrost jest wręcz atutem. Żaden trener nie wmawia mu, że jednak tylko siatkówka — nic innego. Dlaczego w sprzedaży nie ma takiego przełożenia? Chociaż najlepszy sprzedawca to po prostu myślący sprzedawca a nie zaprogramowana maszyna? Bo tylko myślący potrafi paradoksalnie docenić i potem używać narzędzi, które dostanie.

WYRÓŻNIAJĄCY SIĘ HANDLOWIEC JEST ŚWIETNYM NEGOCJATOREM. Tutaj mnie aż skręca. Ten stereotyp jest bowiem wciąż rozpowszechniany gdzie się tylko da. A prawda jest taka, że zdecydowana większość handlowców mogła nawet nigdy nie negocjować. I o zgrozo często chodzi na szkolenia z negocjacji do osób, które też nigdy nie negocjowały. Owszem, są branże, w których praca handlowca opiera się na negocjowaniu kontraktów. Najczęściej jednak dochodzi do pomylenia pojęć. Negocjacje brzmią dumnie. Nic zatem dziwnego, że sprzedawca lubi podkreślać, że coś wynegocjował, a w rzeczywistości po prostu udanie zakończył proces sprzedażowy. To wymaga pochwały i jest to również niełatwa sztuka w dobie nadpodaży i piekielnie rozbudowanej konkurencji. Niemniej oferta dedykowana dla konkretnego klienta, po wcześniejszym zrozumieniu czego ten klient naprawdę potrzebuje, nie wymaga negocjacji. Dobry handlowiec potrafi słuchać tak, aby zrozumieć co mówi do niego klient i przygotować ofertę, która będzie dokładnie takim rozwiązaniem, jakiego ten klient oczekiwał. Sprzedaż podczas wizyt u tych samych klientów co tydzień, nawet gdy „gwoździem” programu jest obrona ceny, to niekoniecznie negocjacje. Przeciętny przedstawiciel czasem negocjuje umowę roczną czy kontrakt specjalny, ale to się zdarza zwykle kilka razy w roku. Dobry sprzedawca nie musi mieć sytuacji negocjacyjnej w swojej codziennej pracy i też będzie dobrym sprzedawcą. Może być też dobrym negocjatorem, ale będzie to wartość dodana, a nie warunek konieczny na wejściu. To zależy od rodzaju prowadzonego biznesu. Czy ta umiejętność jest niezbędna, czy można ją spokojnie rozwijać z czasem.

O TYM, ŻE DOBRY HANDLOWIEC BĘDZIE DOBRYM MENEDŻEREM SPRZEDAŻY NAPISANO JUŻ TAK WIELE, ŻE PRZYWOŁUJĘ TEN MIT TYLKO DLA PORZĄDKU. Prawdziwe jest tylko stwierdzenie, że może tak czasem być, ale zaskakująco rzadko to się udaje, jeśli zlekceważymy kwestię kompetencji przywódczych.

SPRZEDAWCĄ TRZEBA SIĘ URODZIĆ. I tak i nie. Aż się prosi przytoczyć tutaj biblijną przypowieść o talentach. Z jednej strony kluczowe są pewne predyspozycje. Człowiek rzeczywiście „rodzi się” z predyspozycjami do pewnej grupy zawodów. Jednym z nich może być sprzedaż. Powszechnie uważa się, że o sukcesie w sprzedaży decyduje osobowość handlowca. Na tym tle powstało min. przekonanie, że tylko przebojowi „mający gadane” nadają się do tego zawodu i zasadniczo tylko ludzie o takich cechach mogą się w nim odnaleźć. Niestety, liczba dobrych sprzedawców w stosunku do liczby ekstrawertyków jest niewyobrażalnie mała, co świadczy o tym, że oprócz osobowości równie ważne jest świadome rozwijanie kompetencji sprzedażowych, praca nad własnymi słabościami i mocnymi stronami oraz odpowiednio ukierunkowana praktyka i trening. Jak w każdej innej dziedzinie. Ujmując rzecz inaczej i przy okazji nawiązując do pierwszego punktu: nie wiemy, czy mamy predyspozycje do grania na fortepianie dopóki przy nim nie usiądziemy i nie poświęcimy czasu na naukę gry. Jak już wyjdzie, że mamy dryg, to potem nie unikniemy godzin i lat żmudnych ćwiczeń aby osiągnąć mistrzowski poziom. Jeśli przestaniemy grać to powrót wcale nie jest łatwy. Podsumuję to tak. Predyspozycje, a nawet swoisty talent, są ważne, ale tutaj analogicznie do sportu czy dziedzin artystycznych, nie można uznać, że to wystarczy. A często idzie się na takie uproszczenie i w tym kontekście zaznaczyłem, że z tym „rodzeniem się” to zarówno prawda jak i fałsz. Wszystko rozbija się o ambicję bycia wirtuozem albo przeciętnym weselnym grajkiem.

TROCHĘ W KONTRZE DO POPRZEDNIEGO AKAPITU FUNKCJONUJE STEREOTYP MÓWIĄCY O TYM, ŻE SPRZEDAŻ TO SZTUKA, A NIE ZBIÓR KONKRETNYCH UMIEJĘTNOŚCI. Patrząc literalnie to ewidentna sprzeczność. Należy jednak pamiętać, że przecież nie ulegamy bezwzględnie wszystkim stereotypom w tym samym stopniu. „Wybieramy” sobie te, z którymi bardziej nam „po drodze”. Dla tych co uważają, że sprzedaż to sztuka, powiem, że jak najbardziej mają rację. Niemniej zła wiadomość jest taka, że w sprzedaży występuje taki sam pierwiastek sztuki jak w każdym innym zawodzie a dochodzenie do perfekcji wymaga ciężkiej pracy. Droga na skróty i przypadkowe sukcesy zazwyczaj szybko prowadzą do spektakularnych porażek. Wielu sprzedawców to „gwiazdy jednego sezonu” promowane przez marnych menedżerów. Niestety nieudolni kierownicy utrzymujący, że sprzedaż to sztuka i nie wymaga w związku z tym żadnych prozaicznych ingerencji wyrządzają ogromną krzywdę ludziom z dużym potencjałem.

BARDZO OKLEPANY TEMAT OBIEKCJI PRZED ZATRUDNIANIEM KOBIET NA STANOWISKA HANDLOWE W BRANŻACH TECHNICZNYCH. Jednoznacznie jestem zagorzałym przeciwnikiem takiego podejścia. Wcale nie dlatego, że to na czasie i wypada. Każdemu życzyłbym mieć w zespole takie skarby i nieograniczone pokłady kompetencji, jakie miałem szczęście spotkać na swojej drodze zawodowej. Ula, Marzena, Beata, Kasia P. Jeśli to czytacie, to ukłony dla Was.

NAJLEPSZY SPRZEDAWCA TO TEN, KTÓRY MA NAJWIĘKSZĄ SPRZEDAŻ. Problem w tym, że wyznawcy tej tezy zwykle skupiają się na obrocie. Niektórzy na masie marży. To zbyt duże uproszczenie. Nie umniejszając tym z najwyższymi wynikami, warto przyjrzeć się też innym parametrom, które mogą zagadnienie ukazać w całkiem odmiennym świetle. Chociażby portfolio klientów. Potencjał danego rynku. Koszty uzyskania określonego obrotu z uwzględnieniem nie tylko rabatów czy bonusów, ale też wydatków marketingowych czy logistycznych. Nie do przecenienia jest też dynamika wzrostu w stosunku do własnej sprzedaży w analogicznym okresie roku ubiegłego. Skuteczność wprowadzania nowości czy udział produktów z wartością dodaną w stosunku do całkowitego obrotu. Skuteczność akcji promocyjnych i wreszcie czynnik zaangażowania. Widziałem wielu „mistrzów”, którym w pewnym momencie sprzedaż wyhamowała i „ogony”, którym wyniki wystrzeliły w górę. Na to składa się bowiem bardzo wiele czynników. Obecny obrót to fotografia chwili. Każdy szanujący się handlowiec musi myśleć do przodu, chociażby dlatego, że rynek zmienia się niezwykle dynamicznie i nic co dzisiaj pewne nie da plonu w przyszłości bez siania.

Tak jak wspomniałem, przedstawiłem tylko kilka stereotypów spośród wielu nam znanych. Zachęcam do dokonania bardziej pogłębionej analizy swojej podatności na ich kultywowanie. Jak to mówią: „do odważnych świat należy”. Trwanie w stereotypach nas bardzo ogranicza. Niestety zazwyczaj łamiemy je dopiero wtedy, kiedy jesteśmy przyparci do muru.Ocena pracy handlowca a zaufanie

Kiedy oceniamy handlowca, aż się prosi, aby podjąć również wątek zaufania jakim go obdarza jego macierzysta organizacja. Jest to bardzo złożony temat obejmujący wiele obszarów. Skupię się na kilku pojawiających się najczęściej. Gdy apelowałem, żeby nie stawiać wszystkich handlowców w jednej linii, było to efektem analizy ponad setki wpisów na ich temat. Jeśli z jednej strony wczytamy się w porady, jak skuteczniej sprzedawać, a z drugiej zbierzemy główne powody irytacji „fachowców” na poziom sprzedawców, to żeby nie wiem jak zaklinać rzeczywistość — obraz wyłania się taki, że mamy do czynienia z matołami, którym dano samochody służbowe i plany do realizacji. Trochę się powtarzam, ale robię to celowo, bo skoro stawia się handlowców w złym świetle, to jak im można zaufać? Zanim przejdę dalej, wyjaśnię, co mam na myśli, mówiąc o poradach. Otóż widzę głównie elementarz dla absolutnych nowicjuszy. Pamiętaj o pierwszym wrażeniu — porady. Przygotuj się do wizyty — porady. Ustal osobę decyzyjną — porady. Pamiętaj o zadawaniu pytań, zbadaj potrzeby klienta — porady. Zamykaj wizytę — porady. Uśmiechaj się do klienta — porady. Bądź nastawiony pozytywnie na sukces — porady. I super. Dla wchodzących dopiero na ścieżkę sprzedaży jest to ważne. Ja z tym nie polemizuję. Ale spójrzcie na to inaczej. Jeśli 90% przekazu w zakresie porad szkoleniowych jest skoncentrowana na poziomie podstawowym (ci co robią porządne szkolenia są najwyraźniej za mało widoczni), to jak to widzą ludzie spoza sprzedaży? Myślą sobie: „_skoro tym handlowcom trzeba mówić nawet o tym, żeby przygotowali się do rozmowy, to nie mogą być tytanami intelektu!_” Jakie to ma przełożenie? Handlowiec przynosi informacje z rynku, które (wg oceniających) są niewiele warte. Bo jak gamoń może wyłowić coś wartościowego? Na to nakłada się wspomniane uogólnianie. Konkurencja, polityka cenowa, wsparcie marketingowe — narzekają, żeby mieć usprawiedliwienie dla słabych wyników. Jak takim zaufać? Gdyby szkolenia nastawione były na myślenie (sam zawsze na to stawiałem), a nie na przepisy typu _jak ugotować budyń_, to percepcja byłaby zupełnie inna.

Dodajmy do tego jeszcze mechanizm samoobrony. Handlowiec, jako bezpośredni kontakt z rynkiem, przynosi do firmy informacje związane z innymi działami. Gdyby je potraktować poważnie, mogłoby się to wiązać z dodatkowym wysiłkiem, ale można tego uniknąć, jeśli zakwestionujemy wiarygodność handlowca. Tym bardziej, że nie mówi się zbyt dużo o wiarygodności księgowych, magazynierów, marketingowców. O handlowcach za to bardzo dużo. To jedna strona medalu. Jest oczywiście też ta druga. Nie da się ukryć, że część handlowców sama sobie zapracowała na brak zaufania. Fantazjują, koloryzują, nie weryfikują informacji. Dotyczy to wielu — fakt. A ja się pytam: i co z tego? Nawet ci co fantazjują, mogą to robić z dwóch powodów. Większość widzi tylko ten, który wynika z braku umiejętności rzetelnej oceny sytuacji i próby ułatwienia sobie życia. Ale jest też inny — doświadczony handlowiec, zgłaszający bezskutecznie od dłuższego czasu jakiś problem, celowo go wzmacnia, aby wreszcie ktoś się przestraszył i tym zajął. Czy wtedy jego intencje mogą być interpretowane inaczej?

Każdy ogarnięty menedżer wie, że sprzedaje cała firma, a nie tylko dział sprzedaży. Jest też masa podręczników opisujących ten aspekt. A jak jest w praktyce? Nadal jest wiele firm, w których mówi się, że za dobry wynik odpowiada cała firma, a za zły — już tylko dział sprzedaży. Jednoznacznie świadczy to wyłącznie o wadach w procesach. Handlowcy tutaj nie mają nic do rzeczy. A jak najlepiej sprawdzić, czy procesy działają dobrze? Trzeba rozrysować sobie „Customer Journey” i zobaczyć jak wyglądamy na poszczególnych stacjach tej podróży. Jak to zrobić bez konfrontacji z rynkiem? Bez handlowców? Bo skoro im nie ufamy, to nie możemy ich uwzględnić. Czyli co, sami się chcemy skazać na odcięcie od informacji? To jest mądre? Stać nas na zewnętrzne badania byle drobiazgu? To pójdźmy dalej. Odetnijmy się od internetu. Tam też jest cała masa nierzetelnych, niesprawdzonych informacji. Może zatem najwyższy czas zacząć myśleć globalnie, a nie wybiórczo? Bo co może znaczyć brak zaufania do handlowców w firmie?

W nawiązaniu do „złotych” rad, jak poprawić sprzedaż: jeśli handlowiec ma ładowane do głowy, że kluczem do sukcesu jest poznanie potrzeb klienta, a w jego własnej firmie jego potrzeby są ignorowane, to cala doktryna idzie w łeb z braku spójności. A kto tak naprawdę dokonuje oceny, czy handlowiec jest zły czy dobry? Na jakiej podstawie? Według jakich kryteriów? Kto je ustala? Może ocena wiarygodności informacji jest tak samo „cenna” jak ocena pracy handlowca? Jeśli rzeczywiście są ciency, to kto ich zatrudniał? Po co są trzymani? Czy jeśli zatrudnimy dobrych, to wtedy im zaufamy? Będziemy konsekwentni? Skoro zatrudniamy leszczy, to co dadzą szkolenia? Jaki pułap osiągną po ich odbyciu? Jak wprowadzić jakąkolwiek zmianę, jeśli nie mamy jasno określonego celu, jaki chcemy osiągnąć? A w tym może nam pomóc przede wszystkim przyniesiona przez handlowców i rzetelnie zweryfikowana wiedza rynkowa.

Przyznałem, że handlowcy mają tendencję do fantazjowania, do przeceniania konkurencji, do przypisywania nadmiernej wagi elementom mniej istotnym z punktu widzenia wpływu na biznes. Według mnie nie to stanowi problem. Rzeczywistym problemem jest umiejętność selekcji i weryfikacji informacji. Menedżerom nie wolno zniechęcać ludzi do zbierania i przynoszenia informacji. Trzeba tylko dopasować odpowiednie filtry i konsekwentnie uczyć handlowców, jak sprawdzać ich wiarygodność i wartość. Pokazywać im, jaki wpływ ma jakość informacji na działania. Przekonać ich, że im więcej warte informacje przyniosą, tym bardziej wzrośnie ich osobisty autorytet. Oni często chcą dobrze dla firmy, a są posądzani o działania na jej szkodę. Potem ktoś się dziwi, że im spada motywacja.

Handlowcom zwykle zależy na jak najlepszym wyniku. Jeśli narzekają, to często po to, aby coś w firmie poprawić. Trzeba ich tylko czasem delikatnie naprowadzać na realne tory. Przykład: jeśli handlowiec mówi, że ceny konkurencji są zdecydowanie niższe, to znacznie lepszy efekt uzyskamy dopytując się, czy to dotyczy każdego indeksu? Czy to aby na pewno stała cena, czy tylko promocyjna? Czy to dotyczy każdego klienta, czy tylko jakiegoś segmentu? Czy uwzględnia bonus? Po takiej sesji handlowiec sam się najczęściej łapie na tym, że przecenił wagę informacji. Mówiąc mu bez tej analizy, że to niemożliwe, nikt nie ma takiej ceny — doprowadzimy do tego, że przestanie zbierać informacje. Tylko jeśli prawdą jest to, że ceny są u konkurencji niższe na tyle, że działa prawo Druckera, to zacznie szukać innej roboty, a firma nie rozwiąże problemu. Jeśli rzeczywiście konkurencja ma lepsze warunki dla klientów w jakimś obszarze, to lepiej jest przekierować sposób myślenia z problemowego na język możliwości. Zapytać po prostu ilu klientów jednak kupuje od nas? Czy są to idioci? Pewnie są skłonni za coś nam dopłacić. Trzeba tylko ustalić, co jest ich motywatorem i to wykorzystywać, ale równolegle zająć się jednak tematem. Faktem jest, że wielu handlowców ma odruch wpadania w panikę i stan „nie da się”. Czasem wystarczy to rozładować prostym żartem typu: _nie daje się rodzonemu synowi imienia Alfons, a resztę się daje, tylko trzeba się zastanowić: jak?_ Czasem trzeba użyć konkretnego przykładu. Ja mam stosunkowo łatwo, bo mam swój osobisty, którego w ostateczności używam (każdy menedżer powinien mieć kilka w odwodzie). Mam ładną i mądrą żonę (co łatwo zweryfikować w dobie portali społecznościowych). Mimo, że mam mordę, jak Tatar siodło i nikczemny wzrost. Czyli miałem chyba coś do zaproponowania i oni też mają, tylko muszą znaleźć co mogłoby to być. Z handlowcami trzeba pracować stale nad motywacją. Inaczej się rozsypią, bo to zawód wyjątkowo ciężki. Jeśli chcemy ograniczyć fantazjowanie, stwórzmy im warunki do realnego patrzenia na świat, zamiast ich gnoić, że do niczego się nie nadają. To rola menedżera. Oczywiście mówię o handlowcach, a nie o osobach, które zajęły się sprzedażą przez przypadek i nic nie wskazuje na to, że mają do tego fachu jakiekolwiek predyspozycje.

Spróbujcie w swoich firmach zastanowić się, dlaczego tak łatwo formułuje się oceny na temat handlowców. Czy tak samo łatwo przychodzi ocenianie pracowników innych działów? Jeśli zauważycie dysproporcje, to znaczy, że granie do jednej bramki jest jeszcze przed Wami.

A siłę pracy zespołowej najlepiej pokazać, używając prostego eksperymentu. Każcie malkontentowi złamać jeden ołówek w rękach. Potem dajcie mu 6 ołówków naraz i niech próbuje. Otworzą oczy ze zdumienia, jakie to proste.

Pytanie „_co z tym handlowcem?_”, jest absolutnie nieprzydatne, jeśli jest wyrwane z kontekstu. Jest on bowiem częścią większego organizmu. Nawet pytania, co z jego rozwojem, wynikami, trzeba osadzić w jakimś konkretnym tle. Ponieważ otoczenie zmieniło się nam ostatnio bez naszego wpływu, to należy się skoncentrować wyłącznie na tym, na co wpływ mamy. A mamy na dostosowanie się do sytuacji. Możemy to zrobić lepiej albo gorzej. Nic to nie da, jeśli zmieniać ma się tylko handlowiec. Zmieniają się parametry rynkowe, to trzeba dostosować do nich model biznesowy. A skoro go zmieniamy, to warto zmienić z głową. Handlowiec działa często w otoczeniu ekstremalnym. Sytuacje ekstremalne wydobywają na powierzchnię emocje. I te pozytywne, i te groźne. Oprócz ich skutków mamy okazję poznać też ich prawdziwe źródła. I to właśnie jest niezwykle cenne. Pozwala wprowadzić w firmach mechanizmy uwalniające te dobre i hamujące te negatywne. Zarówno w firmach, jak i indywidualnie w nas samych. Może też być to niebezpieczne, bo emocje skłaniają do uproszczeń, pochopnych ocen, nieodwracalnych impulsywnych zachowań i do budowania poczucia bezpieczeństwa poprzez grę pozorów. Odrzucenie fasadowości, pozoranctwa, oszukiwania się dla lepszego samopoczucia, dążenie do normalności? Czy każdy z nas po cichu o tym nie marzy? To, czego teraz doświadczamy, może być trwałym fundamentem bardziej naturalnej rzeczywistości. Jeśli tylko zechcemy. Weryfikując procesy, budując nowe, doskonaląc dotychczasowe — możemy przestać udawać. Znam wiele firm, które ścigały się na pakiety benefitów dla pracowników, a jednocześnie tolerowały podkładanie sobie wzajemnie świń. Znam firmy, w których o dowartościowaniu pracownika nigdy nie słyszano. W innych z kolei kult cyfry całkowicie eliminował człowieka. Nawet w prezentacjach wyników nie było nazwiska handlowca, tylko symbol jego mikroregionu np. W-11. Środowisko determinuje poczynania handlowca wcale nie w mniejszym stopniu niż jego indywidualne predyspozycje i umiejętności. Prosty przykład:

W związku z sytuacją pandemiczną, jak grzyby po deszczu wysypały się oferty mailowe i telefoniczne. Skoro nie można się spotkać z klientem, to trzeba pisać i dzwonić. Przybrało to formę karykatury sprzedaży. Wszyscy przegrani. Ani jednego zwycięzcy. Pracownik zmuszony przez swojego szefa do wykonania X telefonów i napisania Y maili wykonuje swoje zadanie. Bez przygotowania, bez właściwego doboru grupy docelowej i według jakiegoś ujednoliconego formatu. Sam odnotowuje mizerną skuteczność. Odbiorcy poirytowani. Po tygodniu follow up i odbiorcy wręcz rozsierdzeni. Nie chcą więcej słyszeć o firmie. Handlowiec (a właściwie lepiej chyba użyć określenia operator) podłamany, bo nie dość, że sprzedaż żadna, to jeszcze otrzymał po drodze pełne garście „sympatycznych” uwag. Szef niezadowolony, bo wynik słabiutki. Sam też w związku z tym nie realizuje planów. Wszyscy na wszystkich są źli i wzajemnie się obwiniają. A wystarczy pamiętać, że nie ma prostego przełożenia z jednej metody na drugą. Nie załatwi sprawy pytanie: _co z tym handlowcem nie tak?_ Fantastyczną ilustracją opracowania wątpliwych instrukcji i bezrefleksyjnego ich stosowania, a w konsekwencji pokazującą potworną słabość obsługi, była zasłyszana przeze mnie rozmowa klienta z panią z Poczty Polskiej:

KLIENT: Dzień dobry, chciałbym nadać paczkę do Pragi czeskiej. _(podaje wypełniony formularz i paczkę.)_

PANI Z OKIENKA: No tak, ale nie zaznaczył pan, jaką drogą ma wrócić paczka, jeśli adresat będzie nieosiągalny.

KLIENT: Przepraszam, przeoczyłem. A jakie tam są możliwości?

PANI Z OKIENKA: Drogą lądową lub drogą morską.

KLIENT: Ale ja wysyłam tę paczkę do Pragi czeskiej!

PANI Z OKIENKA: Ja się pana nie pytam, dokąd pan wysyła paczkę, tylko jaką drogą ma wrócić, jak nie trafi do adresata!

KLIENT, ZREZYGNOWANY: To proszę zakreślić morską.

PANI Z OKIENKA _(zamaszyście zakreśliła „droga morska”. )
_Zdarzenie autentyczne. Nie żaden fragment z Barei. I byłbym tutaj bardzo ostrożny w jednoznacznej ocenie pani z okienka. Bo może już ma dość, gdyż ma setki takich „dopasowanych” instrukcji i, impregnowana na różne dziwactwa, odreagowuje poprzez podtrzymywanie gry? A może rzeczywiście jest głupia? A może już tak zmęczona, że jest jej absolutnie wszystko jedno? A może bardzo inteligentna, tylko równocześnie bardzo złośliwa? Tego się nie dowiemy, bo temat nie został wystarczająco rozpoznany. Czy zatem pytanie, co jest nie tak z tą panią czy co jest nie tak z tym handlowcem, nie wydaje się zbyt płytkie? Czy nie wpadamy w pułapkę upraszczania spraw? Pułapkę, która prowadzi nie do źródeł problemu, tylko wskazania palcem winnego? A jeśli zmienimy człowieka i obrazek się powtórzy? Dopiero wtedy sięgniemy głębiej? W przypadku pani z okienka, pozory wskazywałyby tylko na jeden wariant, ale jak się zastanowić, to może być różnie. Niemniej efekt jest konkretny i kto miał na niego wpływ przestaje być istotne z punktu widzenia klienta. Zawsze obowiązkowe jest zbadanie ścieżki decyzyjnej klienta po zmianie parametrów i dopiero wtedy dopasowanie dostępnej metody. Metoda ma być dostosowana do klienta. Klient do metody dopasowuje się może w Korei Północnej. Ta zasada jest niezmienna niezależnie od koniunktury. Jeśli ten warunek zostanie spełniony, to dopiero wtedy pytanie, co jest nie tak z tym handlowcem, stanie się bardziej uzasadnione. Pytanie, a nie ocena, bo do niej potrzebna jest jeszcze konfrontacja z poziomem zaufania, jakim obdarzyliśmy handlowca. Ma ono bowiem ogromny, niedoceniany wpływ na rezultaty.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: