- promocja
- W empik go
Lawenda w chodakach. Tom 4 - ebook
Lawenda w chodakach. Tom 4 - ebook
Podróż przez świat może być podróżą przez samego siebie. Możesz odkryć nieznane sobie zakątki…
Objazdówka po Europie… Marzenie połowy licealistów i trzech czwartych studentów. Na dosyć odważne spełnienie takiego marzenia dosyć spontanicznie zdobyło się dwóch przyjaciół z Warszawy ze swoimi partnerkami. Magda i Kuba – dwudziestoletni studenci germanistyki, znający się od półtora roku, aktualny status związku: zaręczeni. Damroka i Wiktor – ona osiemnastolatka, on rok starszy, niedawno się poznali i są na etapie odkrywania swoich zalet i… jak to w związkach bywa - wad. Status związku: "to skomplikowane".
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7348-2 |
Rozmiar pliku: | 951 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W ciepłe majowe popołudnie pod centrum handlowym na warszawskiej Pradze przypadkowo spotkały się dwie pary. Znali się tylko chłopcy, bo ich rodzice przyjaźnili się od lat. Dziewczyny poznały się dopiero teraz. Mając za plecami jeden z symboli Pragi – prawosławną cerkiew św. Marii Magdaleny – stali i gadali. Tłum przelewający się od pociągu i do pociągu zepchnął ich w końcu pod samą ścianę centrum handlowego. Tu jednak, stojąc od strony Radzymińskiej, przeszkadzali z kolei czekającym na prywatne autobusy mieszkańcom Zielonki, Rembertowa, Kobyłki, Wołomina oraz innych tonących w zieleni i świeżym powietrzu podwarszawskich miejscowości. Gadali ponad pół godziny. W końcu przenieśli się do parku koło zoo, gdzie siedząc na ławce, nagle wpadli na śmiały pomysł wyruszenia w podróż po Europie – długą, wspaniałą, niebanalną, ale też niedrogą. Wszystkim zaświeciły się oczy. Namiot, noce pod gwiazdami, cudowne zdjęcia i kąpiel w oceanie. A co najważniejsze – nieustanna bliskość ukochanej osoby. Kto by nie chciał pojechać?
W przypadku dziewięćdziesięciu ośmiu par na sto skończyłoby się tylko na gadaniu. Ale oni byli właśnie tymi dwoma wyjątkami. Od razu dokonali też podziału: kto kalkuluje koszty, kto zapewnia samochód, kto sprawdza formalności, ubezpieczenia, apteczkę i kto szykuje listę niezbędnego sprzętu.
Po dwóch tygodniach spotkali się nad mapą Europy i wymyślili trasę. Właściwie nie wymyślili – postanowili jechać, gdzie ich oczy poniosą. Taka to miała być trasa.
*
Magda Różycka, lat dwadzieścia, mieszka na Powiślu w Warszawie, studentka pierwszego roku germanistyki, o wysokich uzdolnieniach ogólnych. Od półtora roku dziewczyna Kuby Gwidosza. Bardzo zasadnicza. Niepełnosprawna – od urodzenia cierpi na mózgowe porażenie dziecięce. Ma młodszą siostrę – Dominikę, znaną z genialnych wypieków domowych.
Damroka Czerdesz, lat osiemnaście, jedynaczka, mieszka na Pradze, okna jej mieszkania wychodzą na zoo. Ma bardzo dobrze sytuowanych rodziców (ojciec dyplomata, mama niepracująca). Lubi jeść. Kocha szaleństwa. Nienawidzi pijaństwa, nie bez przyczyny zatem nie przepada za własnym ojcem. Wojowniczo nastawiona do życia. Uważa, że ma antytalent do języków (co nie jest prawdą).
Wiktor Rybacki, lat dziewiętnaście, brat Wiki i posiadacz trzech wielkich papug: Diupy, Azji i Żurka (z czego jedna umie naśladować sygnały dźwiękowe). Mieszka na Bródnie w Warszawie w nowym, dużym mieszkaniu. Wysoki – były zawodnik akrobatyki sportowej. Syn pisarki Wandy Rybackiej, która notorycznie opisuje go w swoich książkach. Nieco nieśmiały, chociaż przy Damroce nabiera pewności siebie.
Kuba Gwidosz, lat dwadzieścia, brat Malwiny, Marysi i małej Celinki, student germanistyki. Mieszka na parterze w maleńkim mieszkaniu na Bródnie, uwielbia Mozarta i czyta wszystko, co mu wpadnie w ręce. Niegdyś podrywacz i bawidamek, dziś zakochany po uszy chłopak Magdy. Nie może się już doczekać ślubu. Przystojny. Bardzo przystojny.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Mariusz Gwidosz spał, siedząc w krótkich spodenkach na parapecie okna w swoim mieszkaniu. W prawej dłoni trzymał pędzel, z którego kropelki farby do metalu niespiesznie kapały na jego owłosione udo, tworząc na nim ciemnozieloną plamę. Głowę natomiast oparł o świeżo malowane kraty w oknach. Razem z zasychającą farbą zasychały też jego włosy. Wystarczył jeden krótki moment dekoncentracji, żeby sen dopadł go w swoje szpony i zawładnął nim bez reszty. Śnił zapewne o tym, że ma dwie głowy, aż sześć kończyn górnych, a doba trwa trzydzieści godzin, co w jego sytuacji rodzinnej byłoby optymalnym rozwiązaniem współczesnej ewolucji.
Jego młodsza córka – Marysia (zwana w domu Marynią), lat siedem – stanęła przed ojcem i widząc jego włosy przyklejone do świeżo malowanych krat, z dezaprobatą pokręciła główką. Na głowie miała dziurawe cienkie rajstopy – nogawki świetnie imitowały długie warkocze Klary z _Dziadka do orzechów_, którą zapamiętale udawała od jakichś dwóch dni.
Zamknęła cicho drzwi pokoju i poszła wytłumaczyć swojej dziesięciomiesięcznej siostrze, że budzenie steranego życiem ojca lub też przeszkadzanie w zabawie starszej siostrze nie jest posunięciem właściwym.
– Śpij. – Marysia nachyliła się nad sosnowym łóżeczkiem. – Nie rozumiesz, co się do ciebie mówi? Śpij. Zamknij oczy i policz do dziesięciu – poradziła niemowlakowi.
Bez skutku.
– Zamknij oczy – zmieniła ton na bardziej zasadniczy.
Nadal bez skutku.
Poszła do kuchni, napełniła miskę płynem do zmywania naczyń, potem uzupełniła gorącą wodą; dokładnie umyła butelkę i smoczek. Od niechcenia wypłukała całość. Znalazła lejek, napełniła butelkę zimnym, zakrzepłym mlekiem z wielkim kożuchem i wróciła do kwilącej siostry.
– Ty jesteś jakaś genetycznie obciążona. W ogóle nie rozumiesz, co się do ciebie mówi. Nie rozumiesz, że nie dajesz innym spać i żyć? Zamknij oczy. Mówię ostatni raz.
Marysia naprawdę traciła cierpliwość. Potrząsnęła butelką i zalała zimnym mlekiem oczy siostry. Udało się. Niemowlak natychmiast zmrużył oczy. Zaskoczony zimnem na powiekach, przestał nawet kwilić. Słodka pacia powoli sklejała mu rzęsy górnej i dolnej powieki.
Marysia potrząsnęła łóżeczkiem, udając, że buja siostrę, i zaczęła jej cicho nucić stosowną w jej mniemaniu kołysankę:
I w tym spotkaniu na bydlęcej drodze
Bóg uległ i Jakuba błogosławił
Wprzód mu odjąwszy władzę w jednej nodze
By wolnych poznać po tym, że kulawi¹
Miała w repertuarze sporo takich pieśni. Magda, dziewczyna Kuby, za którą Marysia przepadała, zdradziła jej ostatnio, że to jej ulubiony fragment. Marysia też go lubiła. Spodobał się chyba również maleństwu, bo przekręciwszy główkę na bok, zaczęło słodko posapywać przez sen.
Zazgrzytał klucz w zamku drzwi wejściowych.
Wróciła mama. Marysia dała jej znak, że ma być cicho, i najpierw pokazała przytulonego do krat okiennych ojca, a potem siostrę.
– Widzę, że ją karmiłaś. Dziękuję, Maryniu – mama przytuliła córkę do siebie.
– To niezupełnie tak było – odparła Marysia, bowiem od wczesnego dzieciństwa brzydziła się kłamstwem.
Obie poszły do kuchni, gdzie mama wyciągnęła z dolnej szuflady (spomiędzy widelców i łyżek wazowych) aparat fotograficzny i zrobiła obojgu zdjęcia, zaciskając usta, żeby nie parsknąć śmiechem.
– I co, kupiłaś? – zwróciła się Marynia do matki.
– Tak – odpowiedziała jej szeptem Joanna Gwidosz. – Zobacz sama.
Szeleszcząc niemiłosiernie folią, mama wyciągnęła z wielkiej torby turystyczny, składany grill i grubą książkę pod tytułem _Przyjemne grillowanie_.
Marynia przez chwilę patrzyła na obie rzeczy. Potem wzięła książkę do ręki i przerzuciła kilka kartek.
– Mamo, zdaje się, miałaś kupić Kubie przewodnik. Przewodnik po kempingach w Europie.
– Nie zrzędź. Grill też im się przyda.
– Na pewno. Mogą go rozpalić i jechać tam, gdzie skieruje ich dym.
– Masz rację, źle zrobiłam. Ale nie mogłam się oprzeć. Zawsze pociągało mnie pieczenie. Grill zostawimy sobie i będziemy piec na balkonie. Wszyscy tak robią.
Marynia znacząco popatrzyła na okno. Nie mieli balkonu. Mieszkali na parterze w mieszkaniu bez balkonu. Mieli za to kraty w oknach, do połowy pomalowane ciemnozieloną farbą przeciwko rdzy.
– Strasznie piętrzysz trudności – zdenerwowała się mama. – W takim razie będziemy częściej odwiedzać Rybackich.
– Na pewno się ucieszą – mruknęło dziecko i zaczęło czytać na głos: – „Jeśli jesteś już przygotowany do podróży, masz apteczkę, kurtkę, niezbędną mapę lub przewodnik – tu Marynia znacząco spojrzała na mamę – nie zapomnij o grillu i o tej książce. Dzięki niej twoja podróż będzie transcendentalnym przeżyciem…”.
– Tam jest napisane „transcendentalnym”? – Asia Gwidosz aż nachyliła się nad książką.
– Nie. Chciałam tylko sprawdzić, czy mnie słuchasz – odparła Marynia, nie odrywając oczu od książki.
*
Kuba Gwidosz i Wiktor Rybacki od kilkunastu minut snuli się po wielkim trawniku szczelnie obstawionym rozmaitymi namiotami. Pojechali na Modlińską do sklepu sportowego, żeby wybrać namiot. Mieli kupić dwie małe dwójki – jedną dla nich, a drugą dla Magdy (dziewczyny Kuby) i Damroki (dziewczyny Wiktora). Bo spanie w dwóch oddzielnych namiotach było absolutnym warunkiem uzyskania rodzicielskiej zgody na ten szalony wyjazd. Chcieli w ciągu sześciu tygodni przejechać całą Europę – od kempingu do kempingu – i nie zrujnować przy tym finansowo swoich rodzin. To i tak cud, że rodzice się na to zgodzili – oddzielne spanie to była pestka.
Obaj stali teraz w milczeniu i po raz kolejny oglądali duży, rodzinny namiot z dwiema oddzielnymi sypialniami. Miał spory przedsionek, mocną podłogę, podklejane od środka szwy. Łatwo się rozkładał i na dodatek był w cenie promocyjnej, bo odstraszał ohydnym zgniłobrązowym kolorem. Ten właśnie wpadł im w oko.
– To co robimy? – zapytał Wiktor po raz dziesiąty.
– Bierzemy ten.
– Ale jest jeden. Myślisz, że rodzice to łykną? Szczególnie rodzice dziewczyn.
Znów w milczeniu patrzyli na namiot Freedomland 4. Postanowili, że najpierw jednak zapytają swoich pań. W końcu obowiązywała odpowiedzialność zbiorowa.
Wyjazd za dwa dni. A konkretnie za trzydzieści osiem godzin. Naprawdę powinni już mieć namiot.
– Ja jestem pewien, że z Damroką nie będzie żadnych problemów. Ona jest bardzo elastyczna.
– Z Magdą tym bardziej.
– Magda jest inna… – burknął Wiktor.
– Inna? Co chcesz przez to powiedzieć?
– Nic. Tylko to, że jest inna. Stanowcza. Nie jest elastyczna. Tacy ludzie są trudni na dłuższą metę.
– I bardzo dobrze. Zobaczysz, że z Magdą nie będzie najmniejszych problemów.
– To raczej z Damroką…
– Wiesz co? Załóżmy się. Jestem pewien, że akurat z Damroką będą kłopoty, bo to jest, chłopie, niespokojny duch i naprawdę nie wiem, jak ty jej dotrzymasz kroku.
– Jak ja… – Wiktora aż zatkało z oburzenia. – Mogę się założyć. Magda to góra lodowa, zawsze trzyma dystans. Ja się zakładam, że to z nią nie będzie łatwo się dogadać. Ona zawsze chce wszystkimi rządzić.
– W porządku, załóżmy się, z którą z dziewczyn będą kłopoty.
Chłopcy uścisnęli sobie dłonie. W pobliżu było kilka osób, mogących przeciąć ich zakład. W końcu poprosili młodego sprzedawcę, który wcześniej pokazywał im namioty. Podszedł do nich chętnie i zamaszyście wyciągnął dłoń przed siebie, ale zanim przeciął zakład, podrapał się palcem wskazującym po czole.
– Wiecie panowie o tym, że gdzie dwóch się zakłada, tam zawsze jeden jest głupi, a drugi świnia? – zauważył z wahaniem.
– Tak, wiemy. – Kuba uśmiechnął się ironicznie. – Kolega jest głupi, a ja jestem świnia.
– O co się zakładacie?
– O przekonanie.
– Dobrze, o przekonanie.
Podeszli do kasy obaj trochę naburmuszeni i nie dyskutując już dłużej, kupili szybkorozkładalny angielski namiot w kształcie igloo – z dwiema sypialniami i wielkim przedsionkiem.
Kiedy wieźli go na Bródno, Kuba przez cały czas podśpiewywał partię Guglielma z _Così fan tutte_ Mozarta. Ten sam fragment plątał mu się po głowie aż do wieczora.
*
– Tu masz wszystkie adresy i telefony, które mogą ci się przydać. I pamiętaj: jedź ostrożnie. – Radosław Czerdesz położył przed córką gruby skórzany notes. – Ja wiem, że będziesz jechała ostrożnie. Prawda?
– Będę. O kogo martwisz się bardziej: o mnie czy o samochód?
– Samochód możesz nawet zgubić… Ale pamiętaj – jedź ostrożnie.
Damroka popatrzyła na swojego ojca. Stał odwrócony tyłem i wyjmował z pudełka nowy blender. Nawet go nie przemył, tylko wyciągnął z zamrażarki garść lodu i sprawdzał, czy urządzenie wystarczająco dobrze go rozdrabnia. Damroka nienawidziła blenderów; kojarzyły jej się ze wszystkim, co najgorsze. Najchętniej wzięłaby młotek i rozbiła urządzenie w drobny mak. Zamiast tego zerknęła na ojca. Była bardzo ciekawa, czy przeczytał książkę mamy Wiktora, którą złośliwie podarowała mu na urodziny. Sądząc po jego zachowaniu – chyba tak. Nie powiedział ani słowa, ale nie pił od trzech tygodni.
– Czy mama przeprowadziła z tobą jedną z tych kobiecych rozmówek: „Tylko nie narób głupstw, kochanie”?
– Dlaczego o to pytasz?
– Sam nie wiem.
– To ja z mamą przeprowadziłam rozmowę. Zostawiam was na sześć tygodni. Tylko nie naróbcie głupstw, kochani! Tato, to szczególnie ciebie dotyczy.
– Wiem – mruknął Radosław Czerdesz.
Damroka wstała i jeszcze raz przerzuciła wszystkie naszykowane rzeczy. „Już jutro…” – rozmarzyła się. Nagle zerwała się i gorączkowo zaczęła szukać swojego paszportu. O mały włos byłaby o nim zapomniała.
*
– Zobacz, zostawiam tutaj mój adresik. I obiecuję, że kiedy tylko będę mogła, od razu szukam dostępu do wi-fi. Na pewno nie będzie z tym żadnego problemu.
Magda podała Dominice amarantową kartkę wyrwaną z notesu. Potem sięgnęła po kawałek leżącego na mlecznożółtym talerzu biszkoptowego ciasta z malinami. Jej młodsza siostra piekła najlepsze biszkopty na świecie.
– Ale sama pisać też będziesz? Błagam o e-mail przynajmniej co drugi dzień. Martwię się tym wyjazdem.
– Którym? Moim czy swoim?
– Prawdę mówiąc, to swoim – przyznała Dominika.
– Będzie przecież Ala, nie jedziesz tam sama. O co się martwisz?
– Eee…
– No, mów. Muszę jeszcze przygotować kilka rzeczy. Mów.
– Że mnie nie zaakceptują. Przy Ali…
– Ala brzydka nie jest, to fakt, ale tobie też niczego nie brakuje. Jesteś w porządku i kiedy tylko przestaniesz się zadręczać… – uspokajała siostrę Magda.
– Nie zadręczam się… A jak myślisz, prodiż zabrać?
– Zabrać prodiż, przepisy i żyrafę. Przywiozę ci coś fajnego.
– Będziesz pisać? Będziesz odbierać pocztę? Będziesz…
– Będę, będę, będę. Słowo honoru. Czy ja cię kiedyś oszukałam?
– Nie, ale przecież zawsze jest pierwszy raz.
– Co ty bredzisz? Kiedy masz zamiar pierwszy raz kogoś okraść? Przestań się mazać. Jest lato, masz wakacje, jedziesz na Mazury… – Po tym ocieplającym wstępie Magda zmieniła ton. – Nie wolno się bać ludzi. Nie wolno.
Siostry przez chwilę siedziały w milczeniu naprzeciw siebie, a potem jednocześnie wyciągnęły ramiona, objęły się i mocno przytuliły.
– Jak on ma na imię? – wyszeptała wprost w siostrzane ucho Magda.
– Hadrian. – Dominika westchnęła cicho.
*
Im bardziej Wika ściszała głos, tym bardziej Wiktor koncentrował się na podsłuchiwaniu. Kiedy usłyszał po raz kolejny, że jego siostra wyznaje miłość swojemu chłopakowi, podniósł się z dywanu i z zegarkiem w ręku podszedł do niej.
– Kończ, na litość boską, kończ. Gadasz już czterdzieści minut.
– Daniel, za chwilę oddzwonię…
– Oddzwonię? Ten człowiek jest aniołem, że znosi cię w takich dawkach.
Wiktor czekał, aż siostra naprawdę zakończy rozmowę. Nagle z drugiego pokoju rozległo się donośne rzężenie połączone z ostrym przewlekłym kaszlem. Wiktor spojrzał na siostrę.
– Zobacz, o co znów chodzi Żurkowi.
Żurek, jedna z ich trzech papug, nie wypowiedział do tej pory ani słowa. Za to perfekcyjnie naśladował rozmaite dźwięki, na przykład kaszel gruźlika czy budzik rodziców, dzwoniący w niedzielę o szóstej trzydzieści rano.
– Mamo, co ty mi tu wpychasz?
Mama Wiktora wyprostowała się i udawała niewiniątko.
– Ja? Nic, tylko…
– Co mi tam włożyłaś? Co to za zeszyt?
– Bo widzisz, tak sobie pomyślałam, że skoro…
Mama Wiktora nie umiała się powstrzymać od pisania o własnych dzieciach i swoich znajomych. Już raz wydała powieść o wydarzeniach spod własnego dachu. Najwyraźniej miała ochotę zrobić to znowu.
– Nic z tego… Nie ma mowy. Mamo, nie będę robić żadnych notatek. Jadę na wakacje, a nie na warsztaty dla pisarzy.
– Wiktor, nie bądź żyła. Pomyśl o tych, którzy zostają, żeby zarobić na twoje podróże. Zrób to dla mamy – wtrącił się ojciec, strosząc ciemne włosy z tyłu głowy. Miał piękne włosy, ale tylko z tyłu – z przodu mógł jedynie poklepać się po łysince.
– I ty, Brutusie, przeciwko mnie? Mamo, naprawdę nie masz o czym pisać, tylko o nas? Jest tyle interesujących tematów.
– Przecież pozmieniałam bardzo dużo – usprawiedliwiała się Wanda Rybacka. – Jesteś nierozpoznawalny.
– To nie ma nic do rzeczy. To są naleśniki? Dzięki, tato.
Rodzice stali obok siebie i z uniesionymi brwiami wpatrywali się w syna. Za ich plecami Azja uważnie (pióro po piórze) iskała Żurka. Nagle oderwała się od tej czynności, przenikliwie spojrzała na Żurka i oznajmiła mu:
– Aż trzy papugi w domu, jak wy dajecie sobie radę?! – Ale Żurek nie zareagował.
– No, dobrze, już dobrze. Zrobię te notatki. Ale oszczędne, lakoniczne i oczywiście nie marz nawet…
– Wiem. Chodzi mi tylko o szkic. Resztę dośpiewam sobie sama.
– Dośpiewasz…? – Wiktor spojrzał na ojca. – Ale znam gorsze nieszczęścia. Niech będzie. Dawaj ten zeszyt. O matko, ale gruby! Nie masz jakiegoś cieńszego?
– Aż trzy papugi w domu, jak wy dajecie sobie radę?! – skomentowała sytuację Azja.
*
Punktualnie o szóstej rano Damroka podjechała samochodem ojca na Bartniczą pod blok Wiktora. Wpakowali rzeczy do obszernego bagażnika i czekali na Kubę. Miał do Wiktora dwa kroki, więc zjawił się po chwili zgięty pod ciężarem wielkiego plecaka z podpiętym do niego wypchanym pokrowcem na śpiwór. Potem Damroka przejechała mostem Gdańskim na lewy brzeg Wisły i klucząc małymi uliczkami Powiśla, zatrzymała się na Trzeciego Maja pod domem Magdy.
Magda miała najmniejszy bagaż. Ojciec pomógł jej znieść mały plecak i śpiwór. Za nim podążały mama i siostra Magdy. Kiedy tylko Kuba zobaczył ich schodzących po schodach, wypadł z samochodu i przejął bagaże od pana Różyckiego. W milczeniu spojrzeli sobie w oczy i wymienili męski, stalowy uścisk dłoni. Obaj chcieli dla Magdy jak najlepiej – nie musieli tego ustalać za pomocą słów.
Rodzice Magdy objęli się w pasie i patrzyli, jak ich starsza córka, kiwając się na boki, podchodzi jeszcze do Dominiki i długo coś jej szepcze do ucha.
W końcu siedzieli w aucie: Damroka za kierownicą, obok niej Wiktor, z tyłu Magda i Kuba.
Bez problemów przejechali Wybrzeże Kościuszkowskie…
O godzinie siódmej pięć minęli rogatki Warszawy. Gadali jedno przez drugie i nawet nie patrzyli, dokąd właściwie jadą. Mieli ze sobą mapę i przewodnik, jednak na razie z nich nie skorzystali. Mieli również składany grill.
Była sobota, początek lipca. Ledwie zdążyli minąć Janki, kiedy przyszedł pierwszy SMS od pana Czerdesza: „Mam nadzieję, że moja córka jedzie ostrożnie!!!”.ROZDZIAŁ DRUGI
Zapiski Wiktora:
W Zgorzelcu wylądowaliśmy około piętnastej. Kolejka na granicy. W końcu jedziemy przez miasto. Nic ciekawego. Do Drezna docieramy pod wieczór. Mamo, na serio, nic ciekawego się nie dzieje. Kolacja – resztki z domu. Naleśniki taty zrobiły furorę. Kuba chrapie!
Dopisek Damroki:
Proszę Pani, po polu namiotowym biegał zając. Wspaniały ogromny zając! I były niezłe przejścia z…
Dalej zapiski rozmazane i z komentarzem:
Proszę Pani, to Wiktor wyrwał mi zeszyt!
*
W Zgorzelcu było ponad trzydzieści stopni. Z autostrady zjechali wprost w gigantyczny korek.
– Ale się władowaliśmy!
– Może się wycofamy? – zaproponowała Magda. – Jest jakieś inne przejście?
– Jest w centrum miasta, tylko kto wie, jaka tam jest sytuacja…
Przez chwilę zastanawiali się, co zrobić. W końcu zdecydowali, że spróbują zawrócić. Okazało się, że to wcale nie jest takie proste. Na dwóch pasach stały samochody wypełnione zmęczonymi, przegrzanymi turystami i ich gigantycznymi bagażami. Kuba usiłował zjechać na lewy pas, żeby dojechać do najbliższego miejsca, w którym mógłby zawrócić, ale od razu mnóstwo kierowców włączyło klaksony, dając mu do zrozumienia, co sądzą o wpychaniu się poza kolejnością.
– Nie wpuszczą nas – zdenerwował się Kuba. – No, ładnie się zaczyna.
Inni kierowcy, myśląc, że Polacy chcą po prostu przejechać dobrych kilkaset metrów do przodu, zatarasowali ich i wytrąbili. Kuba próbował przekrzyczeć tłum wychylających się z okien swoich samochodów Niemców i wykrzykiwał: _Wir müssen zurückfahren_. Jednak nikt nie reagował na jego okrzyki, gdyż ze zdenerwowania zapomniał otworzyć okno i z zewnątrz wyglądał jak miotająca się na mieliźnie niema ryba.
Stali tak, nie mogąc ani cofnąć, ani przejechać, ani zawrócić.
– Źle zrobiliśmy. Patrzą na nas jak na rarogi.
– Jak na co? – zapytał Wiktora Kuba.
– Nieważne – odpowiedziała za Wiktora Magda.
Energicznie odpięła pas i wygramoliła się z samochodu.
– Co robisz? – Kuba zaniepokojony spojrzał na Magdę.
– Zaufaj mi. Siedźcie cicho i nic nie mówcie.
Magda trzasnęła drzwiami samochodu i kiwając się na boki, podeszła do ciemnozielonego opla stojącego dosłownie w poprzek ich pasa, żeby tylko nie mogli przejechać. Kuba patrzył na jej drobną sylwetkę i odniósł wrażenie, że Magda idzie jakby wolniej i bardziej dramatycznie niż zwykle.
Kiedy zrobiła kilka kroków, z ciemnozielonego opla wysiadł Niemiec – wielki jak dąb młody chłopak z bardzo jasną, niemal jak u rodowitego Szweda, czupryną. Miał na sobie jaskrawoturkusową koszulkę, chyba w rozmiarze XXXXXL, jeśli nie większą. Magda wyglądała przy nim jak okruszek człowieka. Przez chwilę stali naprzeciw siebie. Dziewczyna mówiła coś bardzo spokojnie, gestykulując. Nie minęło pół minuty, a Niemiec głośno krzyknął, a raczej coś pokazał, a potem zaczął biegać po rozpalonym asfalcie i mruczeć coś do wszystkich kierowców w samochodach z nalepką „D”.
Potem podszedł do Magdy, wyciągnął do niej rękę i coś szepnął do ucha.
Po następnych piętnastu sekundach Magda była z powrotem w samochodzie.
– Cisza. Żadnych pytań. Ładnie się uśmiechać i wszystkim uprzejmie machać. Kuba, zawracaj. Masz przejazd.
Niemcy, każdy po kawałeczku, przesunęli samochody i pozwolili Kubie dojechać do miejsca zawracania. Po chwili, machając jak szaleni do niemieckich kierowców, wracali do centrum Zgorzelca.
Jakiś czas jechali w milczeniu.
– Jak to zrobiłaś? – zainteresowała się Damroka.
– Studiuję na germanistyce, więc nic dziwnego.
– Ja też studiuję i co? Nie, to nie chodzi o niemiecki, prawda? – Kuba zerknął na minę Magdy.
– Oj, nie mówmy o tym. Udało się i jesteśmy wolni. To najważniejsze.
– Mówmy, mówmy. Ja też chcę wiedzieć, co zrobiłaś.
Magda przez chwilę się namyślała.
– Dobrze. Sami chcieliście. Niemcy mają wspaniały stosunek do kulasów. Kiedy tylko zobaczył, że kuleję… po prostu to wystarczyło.
Damroka aż otworzyła usta.
– Wykorzystałaś własne kalectwo? Jestem zdegustowana.
– Ty co dzień wykorzystujesz własną sprawność, a mnie jakoś to nie oburza.
W samochodzie zapanowała cisza. Każdy rozmyślał nad tym, czy stało się coś nieetycznego, czy też nie.
– Wiecie co? Magda ma rację… – zaczął Kuba.
– Kubusiu, błagam cię. Tyle razy o tym rozmawialiśmy. Jeśli chcesz, żebyśmy żyli w zgodzie, to nie trzymaj zawsze mojej strony. Nie broń mnie. Zostaw ten przywilej mnie samej.
Magda była całkiem spokojna. Kuba wziął głęboki haust powietrza i zaczął jeszcze raz:
– Moim zdaniem postąpiłaś wysoce nieetycznie.
Wszyscy parsknęli śmiechem.
– Żarty na bok. Ale naprawdę nie przeszkadza ci, że skorzystałaś z własnego… tego… no… niepełnosprawności? – Damroka aż przysunęła się do Magdy. – I to wyrażenie: „kulas”. Obrzydliwe.
– Nie uważam tak i nie przeszkadza mi. Nic złego nie zrobiłam. Wysiadłam z samochodu. W moim przypadku to wystarcza.
– Ja myślałem, że się od razu dogadałaś, bo tak perfekt znasz niemiecki.
– Nie. Udawałam, że w ogóle nie znam niemieckiego i cały czas mówiłam po polsku.
– Nie wiem, jak spojrzysz sobie w oczy… – Damroka nie dawała za wygraną.
– A ty, kiedy widzisz, że może ci uciec autobus, podbiegasz? Tak, prawda? I co? Czujesz niesmak sama do siebie, że skorzystałaś ze sprawnych nóg?
– To co innego…
– Tak, tak. Zawsze, kiedy ja sama coś robię, to to jest słuszne. A u innych zaraz dylematy moralne się widzi.
– Słyszałam, że ludzie niepełnosprawni wykorzystują swoje kalectwo, ale jednak obowiązuje jakaś pokora…
– Wobec czego? Wobec losu? Nie. Nie mogę się z tym zgodzić. I na szczęście coraz mniej ludzi uważa, że obowiązuje pokora wobec losu. Wszystkim byłoby wygodniej, gdyby głusi siedzieli w domu, zamiast machać rękami na środku ulicy, a kalecy cichutko stali sobie w ostatnim rzędzie w kościółku. A kiedy tylko ktoś wyłamuje się ze swojej roli społecznej, to zaraz wszyscy podnoszą larum, że wykorzystuje swoje kalectwo.
– Nie wszyscy. Ja nie podnoszę – wtrącił się Wiktor.
– Czyli po czyjej jesteś stronie? – zirytowała się Damroka.
– Dziewczyny, dajcie spokój. Cieszmy się, że dojeżdżamy do granicy – Kuba nerwowo bębnił palcami w kierownicę. Po chwili nachylił się do Wiktora i szepnął: – Twoja zaczęła, nie wiem, czy zauważyłeś?
– Nic podobnego – odmruknął Wiktor.
Przekroczyli granicę. Damroka i Magda nie odzywały się ani słowem.
*
Tuż po przejechaniu polsko-niemieckiej granicy zrobili przerwę na odpoczynek. Rozprostowali nogi. Wiktor i Damroka objęci odeszli od samochodu i coś sobie szeptali. Magda natomiast wystawiła twarz do słońca.
– Wiesz, Damroka nie ma racji – zaczął Kuba, ale nie zdołał skończyć, bo Magda jednym ruchem zsunęła sobie okulary z włosów wprost na czubek nosa i odwróciła się w jego stronę.
– Jeśli myślisz, że zaczniemy ich teraz obgadywać tylko dlatego, że odeszli kawałek od nas, to się mylisz. Kuba, błagam cię, bądź sobą! Zachowuj się normalnie. Masz prawo myśleć inaczej niż ja. Nie jesteś kaleką dziewczyną, tylko zdrowym facetem. To byłoby chore, gdybyś myślał tak jak ja.
– Jesteś bardzo trudna, wiesz?
– Wiem. I to w sobie lubię najbardziej.
– I mnie się to podoba. Nie tylko to zresztą… Otworzymy sobie colę?
– Weź sobie colę, a ja poproszę o mineralną. Wiesz, lubię Damrokę, chociaż ją mało znam, bo ona wcale nie jest koniunkturalna.
– To znaczy?
– To znaczy, że wcale się nie dopasowuje. Nie myśli, komu się narazi, i nie usiłuje być za wszelką cenę dla wszystkich miła…
– O czym rozmawiacie?
– Oczywiście o was – odpowiedziała od razu Magda.
– My też, oczywiście, gadaliśmy o was – wypaliła Damroka, a ułamek sekundy później wszyscy zobaczyli, że Wiktor usiłuje dawać znaki, lekko kopiąc jej sandał.
Wszyscy gruchnęli śmiechem i stuknęli się puszkami z colą, tonikiem i plastikowymi butelkami z mineralną. Potem Magda wygrzebała podarowany przez mamę Kuby przewodnik po Europie z zaznaczonymi kempingami.
– Jestem pewna, że ceny na kempingu będą o co najmniej pięćdziesiąt procent wyższe niż podane w przewodniku – zauważyła Magda.
– Dlaczego? Na pewno będą dokładnie takie. To przewodnik z tego roku – zauważył Wiktor.
– Ja myślę, że mogą być nawet wyższe o dwieście procent. Ojciec uważa, że cała Europa podrożała z dnia na dzień – wypowiedziała się Damroka.
– Bzdury. Słyszałem, że kempingi w Europie właśnie staniały, bo to polityka turystyczna Unii. Będzie taniej, zobaczycie. – Kuba powiedział to nieco nerwowo, bo wiedział, że musi bardzo rozważnie dysponować swoimi zasobami gotówkowymi.
Po chwili każdy z czwórki miał swoją wizję wysokości cen na kempingu Lux Oase. Czym prędzej spisali więc swoje zdania na kartce i zdecydowali, że ten, kto będzie najbliżej prawdy, w nagrodę sam rozstawi namiot.
*
Ceny na kempingu Lux Oase pod Dreznem były mniej więcej o pięćdziesiąt procent wyższe niż w przewodniku.
Magda płynnym niemieckim załatwiła formalności i uradowana czym prędzej wyszła przed budynek recepcji.
– Widzicie? Pięćdziesiąt procent! – zawołała z entuzjazmem.
– Niemożliwe. – Kuba aż zbladł. I zaczął wnikliwie oglądać rachunek. Niestety, pod wpływem jego wzroku ceny wcale się nie zmieniły.
Wszyscy kolejno porównywali cenę na rachunku z podaną w przewodniku. Była niemal dokładnie o połowę wyższa.
– Wygrałam! Czujecie gorzki smak porażki? Ja rozstawiam namiot! I tylko żeby komuś nie przyszło do głowy mi pomóc! – Magda potoczyła wzrokiem po twarzach. Nikt nic nie powiedział, ale wszystkim było głupio.
*
Kemping Lux Oase – płaskie jak stół pole porośnięte gęstą trawą i samotnymi drzewami – położony jest w przepięknym zakolu rzeki, kilkanaście kilometrów od Drezna. Tuż koło recepcji znajdują się restauracja, sklepik i duży plac zabaw. Chętni mogą zagrać w minigolfa. I rzeczywiście – kiedy tylko robi się szaro i zapalają się latarnie, wiele osób chodzi z zagiętymi kijami i z zacięciem wpatruje się w piłeczki na miniaturowych przeszkodach.
*
Od dłuższej chwili siedzieli na pachnącej letnim dniem trawie na stanowisku numer dwadzieścia cztery i każde z nich najchętniej zapadłoby się pod ziemię.
– Dokąd idziesz? – zdziwił się Wiktor.
– Wszystko jedno. Idę na plac zabaw, pobujam się i wykopię dołek. Nie mogę już. Spójrz, jak ci ludzie na nas patrzą. Jak na oprawców… – Kuba był jakiś skulony, jakby chciał być mniejszy, niż był w istocie.
To prawda. Rozmieszczeni wkoło nich mieszkańcy innych namiotów i przyczep raz po raz zerkali, co też ci Polacy wyprawiają, i widać było, że utwierdzają się w słuszności wszystkich złych opinii, które słyszeli o Lachach. Trzy zdrowe osoby najpierw nie robiły dosłownie nic, po czym poszły sobie nie wiadomo gdzie, podczas gdy zabiedzona, chuderlawa, niepełnosprawna dziewczyna sapiąc ze zmęczenia usiłowała rozstawić wielki namiot. „Co za naród, ci Polacy…” Magda, kiwając się na boki, nieporadnie i zupełnie bez wprawy usiłowała rozstawić namiot, który w zamyśle konstruktora był „łatworozstawialny”.
Najbliżsi sąsiedzi już trzy razy pytali Magdę, czy nie trzeba pomóc. I widać było, że odpowiedź „nie” wcale ich nie przekonuje.
– Co za dziwny naród – mówili, stojąc wokół – najsłabszego obarczyli taką robotą.
W końcu podszedł do nich Japończyk. Miał na sobie koszulę chyba we wszystkie możliwe rodzaje jabłek i bardzo szerokie króciutkie szorty. Starał się mówić po angielsku, ale jego japoński akcent zupełnie zaciemniał znaczenie słów. Uśmiechając się szeroko, wręczył każdemu jakąś linkę, pokazał, gdzie kto ma stać i zanim ktokolwiek się zorientował – namiot był rozstawiony.
Magda uścisnęła każdemu rękę, ale niestety… znudzeni biwakowicze nie mieli zamiaru tak łatwo dać jej spokoju. Zaczęli na siłę pomagać. Nadmuchali materac, rozwinęli śpiwory, rozstawili stolik i cztery krzesełka turystyczne. Chcieli jeszcze zająć się gotowaniem kolacji, ale Magdzie udało się wreszcie ich pozbyć. Najpierw oczywiście musiała się ujawnić z niemieckim, a potem opowiedziała o ich zakładzie i wszyscy bardzo głośno się śmiali.
Stanęła przed gotowym już stanowiskiem biwakowym i rozejrzała się za przyjaciółmi. Nikogo nie zobaczyła. Nikt jej nawet nie zamajaczył na horyzoncie. Po półgodzinie zdecydowała, że nie będzie już czekać i wyruszyła po wodę do pomieszczenia sanitarnego.
Damroka prała swoje skarpetki.
– Chodźcie już – powiedziała Magda.
– Rozstawiłaś ten namiot?
– Ja nie, ale jest już rozstawiony.
– Myślałam, że się spalę ze wstydu.
– Niepotrzebnie. To była nauczka dla wszystkich, żeby pochopnie nie oceniać tego, co się widzi.
– Momentami jesteś tak przemądrzała, że zęby bolą.
– Gdzie chłopcy?
– Nie mam pojęcia.
Magda śmiało otworzyła drzwi męskiej toalety i krzyknęła:
– Panowie, jesteście tu?
– Tak – wydobyło się ponure jęknięcie z jednej z kabin. – Czy już koniec?
– Tak. Chodźcie na kolację.
– Czy nie moglibyśmy raczej złożyć namiotu i od razu stąd wyjechać? – zapytał załamanym głosem Kuba. – Ja się wstydzę stąd wyjść.
Chłopcy otworzyli drzwi i od razu złowili zdziwione spojrzenie jakiegoś człowieka, który szorował piękny miedziany czajniczek. Mężczyzna obrzucił obu chłopców spojrzeniem i natychmiast odwrócił wzrok, usiłując tak nad nim panować, żeby nic nie wyrażał. Chłopcy spojrzeli na siebie.
– Nie wiem, o co facetowi chodzi.
– Ja też nie. Zresztą ty mi się wcale nie podobasz – zauważył Wiktor.
– Niemożliwe. Ja się każdemu podobam.
– Taki jesteś pewny swego? – zirytowała się Magda i bez zastanowienia podeszła do właściciela miedzianego czajniczka. – Przepraszam pana, czy Kuba się panu podoba? – zapytała po polsku.
Zaczepiony gość, mrugając nerwowo, pokręcił głową.
– _Ich spreche nicht bulgarisch._
– Widzisz, temu panu się nie podobasz. Widziałeś, jak kręcił głową?
*
Późnym wieczorem Damroka z Wiktorem wrócili ze zwiedzania Drezna. Wszyscy zasiedli przed namiotem, delektując się fenomenalnie cienkimi naleśnikami roboty ojca Wiktora, patrzyli w niebo i słuchali głośnego rechotania żab z pobliskiej rzeki.
Magda dopijała herbatę. Zapatrzyła się w ciemne niebo i powiedziała cicho:
– Ciekawe, co się w nas zmieni po tej podróży?
– Nic się nie zmieni. – Kuba od razu się zdenerwował. – A co niby ma się zmienić?
– No właśnie, o co ci znów chodzi? – Damroka sięgnęła po ostatni naleśnik.
– Nie wiem co, ale zawsze coś się w człowieku zmienia. Kiedyś młodzi ludzie musieli obowiązkowo odbyć taką roczną albo nawet dłuższą podróż i zawsze wracali całkiem odmienieni.
– Po roku to może i tak, ale po miesiącu? Moim zdaniem wszystko będzie tak jak przed wyjazdem – upierała się Damroka.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Każde z nich zapewne myślało o tych króciutkich niespodziewanych momentach, kiedy spotkało ich coś bardzo ważnego, co rzeczywiście w nich zapadło. Bo przecież takie rzeczy się zdarzają – i nigdy nie wiadomo kiedy.
– Nie chciałam wywołać grobowego nastroju. Po prostu zastanawiam się, co się w nas zmieni, czy wracając, nadal będziemy… razem. – Magda patrzyła na swoje splecione na kubku dłonie.
– Oczywiście. Nie dopuszczam innej możliwości – odparł Kuba. – Jeśli o takich zmianach już myślisz po jednym dniu podróży, to… to…
– To co? – bardzo spokojnie zapytał Wiktor.
– To ja wracam – wypalił Kuba i zrobił obrażoną minę.
– A ja jestem pewna, że my wrócimy razem, że nic się między nami nie zmieni…
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki