Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Lawenda w chodakach. Tom 4 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lawenda w chodakach. Tom 4 - ebook

Podróż przez świat może być podróżą przez samego siebie. Możesz odkryć nieznane sobie zakątki…

Objazdówka po Europie… Marzenie połowy licealistów i trzech czwartych studentów. Na dosyć odważne spełnienie takiego marzenia dosyć spontanicznie zdobyło się dwóch przyjaciół z Warszawy ze swoimi partnerkami. Magda i Kuba – dwudziestoletni studenci germanistyki, znający się od półtora roku, aktualny status związku: zaręczeni. Damroka i Wiktor – ona osiemnastolatka, on rok starszy, niedawno się poznali i są na etapie odkrywania swoich zalet i… jak to w związkach bywa - wad. Status związku: "to skomplikowane".

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7348-2
Rozmiar pliku: 951 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

W cie­płe majowe popo­łu­dnie pod cen­trum han­dlo­wym na war­szaw­skiej Pra­dze przy­pad­kowo spo­tkały się dwie pary. Znali się tylko chłopcy, bo ich rodzice przy­jaź­nili się od lat. Dziew­czyny poznały się dopiero teraz. Mając za ple­cami jeden z sym­boli Pragi – pra­wo­sławną cer­kiew św. Marii Mag­da­leny – stali i gadali. Tłum prze­le­wa­jący się od pociągu i do pociągu zepchnął ich w końcu pod samą ścianę cen­trum han­dlo­wego. Tu jed­nak, sto­jąc od strony Radzy­miń­skiej, prze­szka­dzali z kolei cze­ka­ją­cym na pry­watne auto­busy miesz­kań­com Zie­lonki, Rem­ber­towa, Kobyłki, Woło­mina oraz innych toną­cych w zie­leni i świe­żym powie­trzu pod­war­szaw­skich miej­sco­wo­ści. Gadali ponad pół godziny. W końcu prze­nie­śli się do parku koło zoo, gdzie sie­dząc na ławce, nagle wpa­dli na śmiały pomysł wyru­sze­nia w podróż po Euro­pie – długą, wspa­niałą, nie­ba­nalną, ale też nie­drogą. Wszyst­kim zaświe­ciły się oczy. Namiot, noce pod gwiaz­dami, cudowne zdję­cia i kąpiel w oce­anie. A co naj­waż­niej­sze – nie­ustanna bli­skość uko­cha­nej osoby. Kto by nie chciał poje­chać?

W przy­padku dzie­więć­dzie­się­ciu ośmiu par na sto skoń­czy­łoby się tylko na gada­niu. Ale oni byli wła­śnie tymi dwoma wyjąt­kami. Od razu doko­nali też podziału: kto kal­ku­luje koszty, kto zapew­nia samo­chód, kto spraw­dza for­mal­no­ści, ubez­pie­cze­nia, apteczkę i kto szy­kuje listę nie­zbęd­nego sprzętu.

Po dwóch tygo­dniach spo­tkali się nad mapą Europy i wymy­ślili trasę. Wła­ści­wie nie wymy­ślili – posta­no­wili jechać, gdzie ich oczy poniosą. Taka to miała być trasa.

*

Magda Różycka, lat dwa­dzie­ścia, mieszka na Powi­ślu w War­sza­wie, stu­dentka pierw­szego roku ger­ma­ni­styki, o wyso­kich uzdol­nie­niach ogól­nych. Od pół­tora roku dziew­czyna Kuby Gwi­do­sza. Bar­dzo zasad­ni­cza. Nie­peł­no­sprawna – od uro­dze­nia cierpi na mózgowe pora­że­nie dzie­cięce. Ma młod­szą sio­strę – Domi­nikę, znaną z genial­nych wypie­ków domo­wych.

Dam­roka Czer­desz, lat osiem­na­ście, jedy­naczka, mieszka na Pra­dze, okna jej miesz­ka­nia wycho­dzą na zoo. Ma bar­dzo dobrze sytu­owa­nych rodzi­ców (ojciec dyplo­mata, mama nie­pra­cu­jąca). Lubi jeść. Kocha sza­leń­stwa. Nie­na­wi­dzi pijań­stwa, nie bez przy­czyny zatem nie prze­pada za wła­snym ojcem. Wojow­ni­czo nasta­wiona do życia. Uważa, że ma anty­ta­lent do języ­ków (co nie jest prawdą).

Wik­tor Rybacki, lat dzie­więt­na­ście, brat Wiki i posia­dacz trzech wiel­kich papug: Diupy, Azji i Żurka (z czego jedna umie naśla­do­wać sygnały dźwię­kowe). Mieszka na Bród­nie w War­sza­wie w nowym, dużym miesz­ka­niu. Wysoki – były zawod­nik akro­ba­tyki spor­to­wej. Syn pisarki Wandy Rybac­kiej, która noto­rycz­nie opi­suje go w swo­ich książ­kach. Nieco nie­śmiały, cho­ciaż przy Dam­roce nabiera pew­no­ści sie­bie.

Kuba Gwi­dosz, lat dwa­dzie­ścia, brat Mal­winy, Marysi i małej Celinki, stu­dent ger­ma­ni­styki. Mieszka na par­te­rze w maleń­kim miesz­ka­niu na Bród­nie, uwiel­bia Mozarta i czyta wszystko, co mu wpad­nie w ręce. Nie­gdyś pod­ry­wacz i bawi­da­mek, dziś zako­chany po uszy chło­pak Magdy. Nie może się już docze­kać ślubu. Przy­stojny. Bar­dzo przy­stojny.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Mariusz Gwi­dosz spał, sie­dząc w krót­kich spoden­kach na para­pe­cie okna w swoim miesz­ka­niu. W pra­wej dłoni trzy­mał pędzel, z któ­rego kro­pelki farby do metalu nie­spiesz­nie kapały na jego owło­sione udo, two­rząc na nim ciem­no­zie­loną plamę. Głowę nato­miast oparł o świeżo malo­wane kraty w oknach. Razem z zasy­cha­jącą farbą zasy­chały też jego włosy. Wystar­czył jeden krótki moment dekon­cen­tra­cji, żeby sen dopadł go w swoje szpony i zawład­nął nim bez reszty. Śnił zapewne o tym, że ma dwie głowy, aż sześć koń­czyn gór­nych, a doba trwa trzy­dzie­ści godzin, co w jego sytu­acji rodzin­nej byłoby opty­mal­nym roz­wią­za­niem współ­cze­snej ewo­lu­cji.

Jego młod­sza córka – Mary­sia (zwana w domu Mary­nią), lat sie­dem – sta­nęła przed ojcem i widząc jego włosy przy­kle­jone do świeżo malo­wa­nych krat, z dez­apro­batą pokrę­ciła główką. Na gło­wie miała dziu­rawe cien­kie raj­stopy – nogawki świet­nie imi­to­wały dłu­gie war­ko­cze Klary z _Dziadka do orze­chów_, którą zapa­mię­tale uda­wała od jakichś dwóch dni.

Zamknęła cicho drzwi pokoju i poszła wytłu­ma­czyć swo­jej dzie­się­cio­mie­sięcz­nej sio­strze, że budze­nie ste­ra­nego życiem ojca lub też prze­szka­dza­nie w zaba­wie star­szej sio­strze nie jest posu­nię­ciem wła­ści­wym.

– Śpij. – Mary­sia nachy­liła się nad sosno­wym łóżecz­kiem. – Nie rozu­miesz, co się do cie­bie mówi? Śpij. Zamknij oczy i policz do dzie­się­ciu – pora­dziła nie­mow­la­kowi.

Bez skutku.

– Zamknij oczy – zmie­niła ton na bar­dziej zasad­ni­czy.

Na­dal bez skutku.

Poszła do kuchni, napeł­niła miskę pły­nem do zmy­wa­nia naczyń, potem uzu­peł­niła gorącą wodą; dokład­nie umyła butelkę i smo­czek. Od nie­chce­nia wypłu­kała całość. Zna­la­zła lejek, napeł­niła butelkę zim­nym, zakrze­płym mle­kiem z wiel­kim kożu­chem i wró­ciła do kwi­lą­cej sio­stry.

– Ty jesteś jakaś gene­tycz­nie obcią­żona. W ogóle nie rozu­miesz, co się do cie­bie mówi. Nie rozu­miesz, że nie dajesz innym spać i żyć? Zamknij oczy. Mówię ostatni raz.

Mary­sia naprawdę tra­ciła cier­pli­wość. Potrzą­snęła butelką i zalała zim­nym mle­kiem oczy sio­stry. Udało się. Nie­mow­lak natych­miast zmru­żył oczy. Zasko­czony zim­nem na powie­kach, prze­stał nawet kwi­lić. Słodka pacia powoli skle­jała mu rzęsy gór­nej i dol­nej powieki.

Mary­sia potrzą­snęła łóżecz­kiem, uda­jąc, że buja sio­strę, i zaczęła jej cicho nucić sto­sowną w jej mnie­ma­niu koły­sankę:

I w tym spo­tka­niu na bydlę­cej dro­dze

Bóg uległ i Jakuba bło­go­sła­wił

Wprzód mu odjąw­szy wła­dzę w jed­nej nodze

By wol­nych poznać po tym, że kulawi¹

Miała w reper­tu­arze sporo takich pie­śni. Magda, dziew­czyna Kuby, za którą Mary­sia prze­pa­dała, zdra­dziła jej ostat­nio, że to jej ulu­biony frag­ment. Mary­sia też go lubiła. Spodo­bał się chyba rów­nież maleń­stwu, bo prze­krę­ciw­szy główkę na bok, zaczęło słodko posa­py­wać przez sen.

Zazgrzy­tał klucz w zamku drzwi wej­ścio­wych.

Wró­ciła mama. Mary­sia dała jej znak, że ma być cicho, i naj­pierw poka­zała przy­tu­lo­nego do krat okien­nych ojca, a potem sio­strę.

– Widzę, że ją kar­mi­łaś. Dzię­kuję, Mary­niu – mama przy­tu­liła córkę do sie­bie.

– To nie­zu­peł­nie tak było – odparła Mary­sia, bowiem od wcze­snego dzie­ciń­stwa brzy­dziła się kłam­stwem.

Obie poszły do kuchni, gdzie mama wycią­gnęła z dol­nej szu­flady (spo­mię­dzy widel­ców i łyżek wazo­wych) apa­rat foto­gra­ficzny i zro­biła obojgu zdję­cia, zaci­ska­jąc usta, żeby nie par­sk­nąć śmie­chem.

– I co, kupi­łaś? – zwró­ciła się Mary­nia do matki.

– Tak – odpo­wie­działa jej szep­tem Joanna Gwi­dosz. – Zobacz sama.

Sze­lesz­cząc nie­mi­ło­sier­nie folią, mama wycią­gnęła z wiel­kiej torby tury­styczny, skła­dany grill i grubą książkę pod tytu­łem _Przy­jemne gril­lo­wa­nie_.

Mary­nia przez chwilę patrzyła na obie rze­czy. Potem wzięła książkę do ręki i prze­rzu­ciła kilka kar­tek.

– Mamo, zdaje się, mia­łaś kupić Kubie prze­wod­nik. Prze­wod­nik po kem­pin­gach w Euro­pie.

– Nie zrzędź. Grill też im się przyda.

– Na pewno. Mogą go roz­pa­lić i jechać tam, gdzie skie­ruje ich dym.

– Masz rację, źle zro­bi­łam. Ale nie mogłam się oprzeć. Zawsze pocią­gało mnie pie­cze­nie. Grill zosta­wimy sobie i będziemy piec na bal­ko­nie. Wszy­scy tak robią.

Mary­nia zna­cząco popa­trzyła na okno. Nie mieli bal­konu. Miesz­kali na par­te­rze w miesz­ka­niu bez bal­konu. Mieli za to kraty w oknach, do połowy poma­lo­wane ciem­no­zie­loną farbą prze­ciwko rdzy.

– Strasz­nie pię­trzysz trud­no­ści – zde­ner­wo­wała się mama. – W takim razie będziemy czę­ściej odwie­dzać Rybac­kich.

– Na pewno się ucie­szą – mruk­nęło dziecko i zaczęło czy­tać na głos: – „Jeśli jesteś już przy­go­to­wany do podróży, masz apteczkę, kurtkę, nie­zbędną mapę lub prze­wod­nik – tu Mary­nia zna­cząco spoj­rzała na mamę – nie zapo­mnij o grillu i o tej książce. Dzięki niej twoja podróż będzie trans­cen­den­tal­nym prze­ży­ciem…”.

– Tam jest napi­sane „trans­cen­den­tal­nym”? – Asia Gwi­dosz aż nachy­liła się nad książką.

– Nie. Chcia­łam tylko spraw­dzić, czy mnie słu­chasz – odparła Mary­nia, nie odry­wa­jąc oczu od książki.

*

Kuba Gwi­dosz i Wik­tor Rybacki od kil­ku­na­stu minut snuli się po wiel­kim traw­niku szczel­nie obsta­wio­nym roz­ma­itymi namio­tami. Poje­chali na Modliń­ską do sklepu spor­to­wego, żeby wybrać namiot. Mieli kupić dwie małe dwójki – jedną dla nich, a drugą dla Magdy (dziew­czyny Kuby) i Dam­roki (dziew­czyny Wik­tora). Bo spa­nie w dwóch oddziel­nych namio­tach było abso­lut­nym warun­kiem uzy­ska­nia rodzi­ciel­skiej zgody na ten sza­lony wyjazd. Chcieli w ciągu sze­ściu tygo­dni prze­je­chać całą Europę – od kem­pingu do kem­pingu – i nie zruj­no­wać przy tym finan­sowo swo­ich rodzin. To i tak cud, że rodzice się na to zgo­dzili – oddzielne spa­nie to była pestka.

Obaj stali teraz w mil­cze­niu i po raz kolejny oglą­dali duży, rodzinny namiot z dwiema oddziel­nymi sypial­niami. Miał spory przed­sio­nek, mocną pod­łogę, pod­kle­jane od środka szwy. Łatwo się roz­kła­dał i na doda­tek był w cenie pro­mo­cyj­nej, bo odstra­szał ohyd­nym zgni­ło­brą­zo­wym kolo­rem. Ten wła­śnie wpadł im w oko.

– To co robimy? – zapy­tał Wik­tor po raz dzie­siąty.

– Bie­rzemy ten.

– Ale jest jeden. Myślisz, że rodzice to łykną? Szcze­gól­nie rodzice dziew­czyn.

Znów w mil­cze­niu patrzyli na namiot Fre­edom­land 4. Posta­no­wili, że naj­pierw jed­nak zapy­tają swo­ich pań. W końcu obo­wią­zy­wała odpo­wie­dzial­ność zbio­rowa.

Wyjazd za dwa dni. A kon­kret­nie za trzy­dzie­ści osiem godzin. Naprawdę powinni już mieć namiot.

– Ja jestem pewien, że z Dam­roką nie będzie żad­nych pro­ble­mów. Ona jest bar­dzo ela­styczna.

– Z Magdą tym bar­dziej.

– Magda jest inna… – burk­nął Wik­tor.

– Inna? Co chcesz przez to powie­dzieć?

– Nic. Tylko to, że jest inna. Sta­now­cza. Nie jest ela­styczna. Tacy ludzie są trudni na dłuż­szą metę.

– I bar­dzo dobrze. Zoba­czysz, że z Magdą nie będzie naj­mniej­szych pro­ble­mów.

– To raczej z Dam­roką…

– Wiesz co? Załóżmy się. Jestem pewien, że aku­rat z Dam­roką będą kło­poty, bo to jest, chło­pie, nie­spo­kojny duch i naprawdę nie wiem, jak ty jej dotrzy­masz kroku.

– Jak ja… – Wik­tora aż zatkało z obu­rze­nia. – Mogę się zało­żyć. Magda to góra lodowa, zawsze trzyma dystans. Ja się zakła­dam, że to z nią nie będzie łatwo się doga­dać. Ona zawsze chce wszyst­kimi rzą­dzić.

– W porządku, załóżmy się, z którą z dziew­czyn będą kło­poty.

Chłopcy uści­snęli sobie dło­nie. W pobliżu było kilka osób, mogą­cych prze­ciąć ich zakład. W końcu popro­sili mło­dego sprze­dawcę, który wcze­śniej poka­zy­wał im namioty. Pod­szedł do nich chęt­nie i zama­szy­ście wycią­gnął dłoń przed sie­bie, ale zanim prze­ciął zakład, podra­pał się pal­cem wska­zu­ją­cym po czole.

– Wie­cie pano­wie o tym, że gdzie dwóch się zakłada, tam zawsze jeden jest głupi, a drugi świ­nia? – zauwa­żył z waha­niem.

– Tak, wiemy. – Kuba uśmiech­nął się iro­nicz­nie. – Kolega jest głupi, a ja jestem świ­nia.

– O co się zakła­da­cie?

– O prze­ko­na­nie.

– Dobrze, o prze­ko­na­nie.

Pode­szli do kasy obaj tro­chę nabur­mu­szeni i nie dys­ku­tu­jąc już dłu­żej, kupili szyb­ko­roz­kła­dalny angiel­ski namiot w kształ­cie igloo – z dwiema sypial­niami i wiel­kim przed­sion­kiem.

Kiedy wieźli go na Bródno, Kuba przez cały czas pod­śpie­wy­wał par­tię Guglielma z _Così fan tutte_ Mozarta. Ten sam frag­ment plą­tał mu się po gło­wie aż do wie­czora.

*

– Tu masz wszyst­kie adresy i tele­fony, które mogą ci się przy­dać. I pamię­taj: jedź ostroż­nie. – Rado­sław Czer­desz poło­żył przed córką gruby skó­rzany notes. – Ja wiem, że będziesz jechała ostroż­nie. Prawda?

– Będę. O kogo mar­twisz się bar­dziej: o mnie czy o samo­chód?

– Samo­chód możesz nawet zgu­bić… Ale pamię­taj – jedź ostroż­nie.

Dam­roka popa­trzyła na swo­jego ojca. Stał odwró­cony tyłem i wyj­mo­wał z pudełka nowy blen­der. Nawet go nie prze­mył, tylko wycią­gnął z zamra­żarki garść lodu i spraw­dzał, czy urzą­dze­nie wystar­cza­jąco dobrze go roz­drab­nia. Dam­roka nie­na­wi­dziła blen­derów; koja­rzyły jej się ze wszyst­kim, co naj­gor­sze. Naj­chęt­niej wzię­łaby mło­tek i roz­biła urzą­dze­nie w drobny mak. Zamiast tego zer­k­nęła na ojca. Była bar­dzo cie­kawa, czy prze­czy­tał książkę mamy Wik­tora, którą zło­śli­wie poda­ro­wała mu na uro­dziny. Sądząc po jego zacho­wa­niu – chyba tak. Nie powie­dział ani słowa, ale nie pił od trzech tygo­dni.

– Czy mama prze­pro­wa­dziła z tobą jedną z tych kobie­cych roz­mó­wek: „Tylko nie narób głupstw, kocha­nie”?

– Dla­czego o to pytasz?

– Sam nie wiem.

– To ja z mamą prze­pro­wa­dzi­łam roz­mowę. Zosta­wiam was na sześć tygo­dni. Tylko nie narób­cie głupstw, kochani! Tato, to szcze­gól­nie cie­bie doty­czy.

– Wiem – mruk­nął Rado­sław Czer­desz.

Dam­roka wstała i jesz­cze raz prze­rzu­ciła wszyst­kie naszy­ko­wane rze­czy. „Już jutro…” – roz­ma­rzyła się. Nagle zerwała się i gorącz­kowo zaczęła szu­kać swo­jego pasz­portu. O mały włos byłaby o nim zapo­mniała.

*

– Zobacz, zosta­wiam tutaj mój adre­sik. I obie­cuję, że kiedy tylko będę mogła, od razu szu­kam dostępu do wi-fi. Na pewno nie będzie z tym żad­nego pro­blemu.

Magda podała Domi­nice ama­ran­tową kartkę wyrwaną z notesu. Potem się­gnęła po kawa­łek leżą­cego na mlecz­no­żół­tym tale­rzu bisz­kop­to­wego cia­sta z mali­nami. Jej młod­sza sio­stra pie­kła naj­lep­sze bisz­kopty na świe­cie.

– Ale sama pisać też będziesz? Bła­gam o e-mail przy­naj­mniej co drugi dzień. Mar­twię się tym wyjaz­dem.

– Któ­rym? Moim czy swoim?

– Prawdę mówiąc, to swoim – przy­znała Domi­nika.

– Będzie prze­cież Ala, nie jedziesz tam sama. O co się mar­twisz?

– Eee…

– No, mów. Muszę jesz­cze przy­go­to­wać kilka rze­czy. Mów.

– Że mnie nie zaak­cep­tują. Przy Ali…

– Ala brzydka nie jest, to fakt, ale tobie też niczego nie bra­kuje. Jesteś w porządku i kiedy tylko prze­sta­niesz się zadrę­czać… – uspo­ka­jała sio­strę Magda.

– Nie zadrę­czam się… A jak myślisz, pro­diż zabrać?

– Zabrać pro­diż, prze­pisy i żyrafę. Przy­wiozę ci coś faj­nego.

– Będziesz pisać? Będziesz odbie­rać pocztę? Będziesz…

– Będę, będę, będę. Słowo honoru. Czy ja cię kie­dyś oszu­ka­łam?

– Nie, ale prze­cież zawsze jest pierw­szy raz.

– Co ty bre­dzisz? Kiedy masz zamiar pierw­szy raz kogoś okraść? Prze­stań się mazać. Jest lato, masz waka­cje, jedziesz na Mazury… – Po tym ocie­pla­ją­cym wstę­pie Magda zmie­niła ton. – Nie wolno się bać ludzi. Nie wolno.

Sio­stry przez chwilę sie­działy w mil­cze­niu naprze­ciw sie­bie, a potem jed­no­cze­śnie wycią­gnęły ramiona, objęły się i mocno przy­tu­liły.

– Jak on ma na imię? – wyszep­tała wprost w sio­strzane ucho Magda.

– Hadrian. – Domi­nika wes­tchnęła cicho.

*

Im bar­dziej Wika ści­szała głos, tym bar­dziej Wik­tor kon­cen­tro­wał się na pod­słu­chi­wa­niu. Kiedy usły­szał po raz kolejny, że jego sio­stra wyznaje miłość swo­jemu chło­pa­kowi, pod­niósł się z dywanu i z zegar­kiem w ręku pod­szedł do niej.

– Kończ, na litość boską, kończ. Gadasz już czter­dzie­ści minut.

– Daniel, za chwilę oddzwo­nię…

– Oddzwo­nię? Ten czło­wiek jest anio­łem, że znosi cię w takich daw­kach.

Wik­tor cze­kał, aż sio­stra naprawdę zakoń­czy roz­mowę. Nagle z dru­giego pokoju roz­le­gło się dono­śne rzę­że­nie połą­czone z ostrym prze­wle­kłym kasz­lem. Wik­tor spoj­rzał na sio­strę.

– Zobacz, o co znów cho­dzi Żur­kowi.

Żurek, jedna z ich trzech papug, nie wypo­wie­dział do tej pory ani słowa. Za to per­fek­cyj­nie naśla­do­wał roz­ma­ite dźwięki, na przy­kład kaszel gruź­lika czy budzik rodzi­ców, dzwo­niący w nie­dzielę o szó­stej trzy­dzie­ści rano.

– Mamo, co ty mi tu wpy­chasz?

Mama Wik­tora wypro­sto­wała się i uda­wała nie­wi­niątko.

– Ja? Nic, tylko…

– Co mi tam wło­ży­łaś? Co to za zeszyt?

– Bo widzisz, tak sobie pomy­śla­łam, że skoro…

Mama Wik­tora nie umiała się powstrzy­mać od pisa­nia o wła­snych dzie­ciach i swo­ich zna­jo­mych. Już raz wydała powieść o wyda­rze­niach spod wła­snego dachu. Naj­wy­raź­niej miała ochotę zro­bić to znowu.

– Nic z tego… Nie ma mowy. Mamo, nie będę robić żad­nych nota­tek. Jadę na waka­cje, a nie na warsz­taty dla pisa­rzy.

– Wik­tor, nie bądź żyła. Pomyśl o tych, któ­rzy zostają, żeby zaro­bić na twoje podróże. Zrób to dla mamy – wtrą­cił się ojciec, stro­sząc ciemne włosy z tyłu głowy. Miał piękne włosy, ale tylko z tyłu – z przodu mógł jedy­nie pokle­pać się po łysince.

– I ty, Bru­tu­sie, prze­ciwko mnie? Mamo, naprawdę nie masz o czym pisać, tylko o nas? Jest tyle inte­re­su­ją­cych tema­tów.

– Prze­cież pozmie­nia­łam bar­dzo dużo – uspra­wie­dli­wiała się Wanda Rybacka. – Jesteś nie­roz­po­zna­walny.

– To nie ma nic do rze­czy. To są nale­śniki? Dzięki, tato.

Rodzice stali obok sie­bie i z unie­sio­nymi brwiami wpa­try­wali się w syna. Za ich ple­cami Azja uważ­nie (pióro po pió­rze) iskała Żurka. Nagle ode­rwała się od tej czyn­no­ści, prze­ni­kli­wie spoj­rzała na Żurka i oznaj­miła mu:

– Aż trzy papugi w domu, jak wy daje­cie sobie radę?! – Ale Żurek nie zare­ago­wał.

– No, dobrze, już dobrze. Zro­bię te notatki. Ale oszczędne, lako­niczne i oczy­wi­ście nie marz nawet…

– Wiem. Cho­dzi mi tylko o szkic. Resztę dośpie­wam sobie sama.

– Dośpie­wasz…? – Wik­tor spoj­rzał na ojca. – Ale znam gor­sze nie­szczę­ścia. Niech będzie. Dawaj ten zeszyt. O matko, ale gruby! Nie masz jakie­goś cień­szego?

– Aż trzy papugi w domu, jak wy daje­cie sobie radę?! – sko­men­to­wała sytu­ację Azja.

*

Punk­tu­al­nie o szó­stej rano Dam­roka pod­je­chała samo­cho­dem ojca na Bart­ni­czą pod blok Wik­tora. Wpa­ko­wali rze­czy do obszer­nego bagaż­nika i cze­kali na Kubę. Miał do Wik­tora dwa kroki, więc zja­wił się po chwili zgięty pod cię­ża­rem wiel­kiego ple­caka z pod­pię­tym do niego wypcha­nym pokrow­cem na śpi­wór. Potem Dam­roka prze­je­chała mostem Gdań­skim na lewy brzeg Wisły i klu­cząc małymi ulicz­kami Powi­śla, zatrzy­mała się na Trze­ciego Maja pod domem Magdy.

Magda miała naj­mniej­szy bagaż. Ojciec pomógł jej znieść mały ple­cak i śpi­wór. Za nim podą­żały mama i sio­stra Magdy. Kiedy tylko Kuba zoba­czył ich scho­dzą­cych po scho­dach, wypadł z samo­chodu i prze­jął bagaże od pana Różyc­kiego. W mil­cze­niu spoj­rzeli sobie w oczy i wymie­nili męski, sta­lowy uścisk dłoni. Obaj chcieli dla Magdy jak naj­le­piej – nie musieli tego usta­lać za pomocą słów.

Rodzice Magdy objęli się w pasie i patrzyli, jak ich star­sza córka, kiwa­jąc się na boki, pod­cho­dzi jesz­cze do Domi­niki i długo coś jej szep­cze do ucha.

W końcu sie­dzieli w aucie: Dam­roka za kie­row­nicą, obok niej Wik­tor, z tyłu Magda i Kuba.

Bez pro­ble­mów prze­je­chali Wybrzeże Kościusz­kow­skie…

O godzi­nie siód­mej pięć minęli rogatki War­szawy. Gadali jedno przez dru­gie i nawet nie patrzyli, dokąd wła­ści­wie jadą. Mieli ze sobą mapę i prze­wod­nik, jed­nak na razie z nich nie sko­rzy­stali. Mieli rów­nież skła­dany grill.

Była sobota, począ­tek lipca. Led­wie zdą­żyli minąć Janki, kiedy przy­szedł pierw­szy SMS od pana Czer­de­sza: „Mam nadzieję, że moja córka jedzie ostroż­nie!!!”.ROZDZIAŁ DRUGI

Zapi­ski Wik­tora:

W Zgo­rzelcu wylą­do­wa­li­śmy około pięt­na­stej. Kolejka na gra­nicy. W końcu jedziemy przez mia­sto. Nic cie­ka­wego. Do Dre­zna docie­ramy pod wie­czór. Mamo, na serio, nic cie­ka­wego się nie dzieje. Kola­cja – resztki z domu. Nale­śniki taty zro­biły furorę. Kuba chra­pie!

Dopi­sek Dam­roki:

Pro­szę Pani, po polu namio­to­wym bie­gał zając. Wspa­niały ogromny zając! I były nie­złe przej­ścia z…

Dalej zapi­ski roz­ma­zane i z komen­ta­rzem:

Pro­szę Pani, to Wik­tor wyrwał mi zeszyt!

*

W Zgo­rzelcu było ponad trzy­dzie­ści stopni. Z auto­strady zje­chali wprost w gigan­tyczny korek.

– Ale się wła­do­wa­li­śmy!

– Może się wyco­famy? – zapro­po­no­wała Magda. – Jest jakieś inne przej­ście?

– Jest w cen­trum mia­sta, tylko kto wie, jaka tam jest sytu­acja…

Przez chwilę zasta­na­wiali się, co zro­bić. W końcu zde­cy­do­wali, że spró­bują zawró­cić. Oka­zało się, że to wcale nie jest takie pro­ste. Na dwóch pasach stały samo­chody wypeł­nione zmę­czo­nymi, prze­grza­nymi tury­stami i ich gigan­tycz­nymi baga­żami. Kuba usi­ło­wał zje­chać na lewy pas, żeby doje­chać do naj­bliż­szego miej­sca, w któ­rym mógłby zawró­cić, ale od razu mnó­stwo kie­row­ców włą­czyło klak­sony, dając mu do zro­zu­mie­nia, co sądzą o wpy­cha­niu się poza kolej­no­ścią.

– Nie wpusz­czą nas – zde­ner­wo­wał się Kuba. – No, ład­nie się zaczyna.

Inni kie­rowcy, myśląc, że Polacy chcą po pro­stu prze­je­chać dobrych kil­ka­set metrów do przodu, zata­ra­so­wali ich i wytrą­bili. Kuba pró­bo­wał prze­krzy­czeć tłum wychy­la­ją­cych się z okien swo­ich samo­cho­dów Niem­ców i wykrzy­ki­wał: _Wir müssen zurückfahren_. Jed­nak nikt nie reago­wał na jego okrzyki, gdyż ze zde­ner­wo­wa­nia zapo­mniał otwo­rzyć okno i z zewnątrz wyglą­dał jak mio­ta­jąca się na mie­liź­nie niema ryba.

Stali tak, nie mogąc ani cof­nąć, ani prze­je­chać, ani zawró­cić.

– Źle zro­bi­li­śmy. Patrzą na nas jak na rarogi.

– Jak na co? – zapy­tał Wik­tora Kuba.

– Nie­ważne – odpo­wie­działa za Wik­tora Magda.

Ener­gicz­nie odpięła pas i wygra­mo­liła się z samo­chodu.

– Co robisz? – Kuba zanie­po­ko­jony spoj­rzał na Magdę.

– Zaufaj mi. Siedź­cie cicho i nic nie mów­cie.

Magda trza­snęła drzwiami samo­chodu i kiwa­jąc się na boki, pode­szła do ciem­no­zie­lo­nego opla sto­ją­cego dosłow­nie w poprzek ich pasa, żeby tylko nie mogli prze­je­chać. Kuba patrzył na jej drobną syl­wetkę i odniósł wra­że­nie, że Magda idzie jakby wol­niej i bar­dziej dra­ma­tycz­nie niż zwy­kle.

Kiedy zro­biła kilka kro­ków, z ciem­no­zie­lo­nego opla wysiadł Nie­miec – wielki jak dąb młody chło­pak z bar­dzo jasną, nie­mal jak u rodo­wi­tego Szweda, czu­pryną. Miał na sobie jaskra­wo­tur­ku­sową koszulkę, chyba w roz­mia­rze XXXXXL, jeśli nie więk­szą. Magda wyglą­dała przy nim jak okru­szek czło­wieka. Przez chwilę stali naprze­ciw sie­bie. Dziew­czyna mówiła coś bar­dzo spo­koj­nie, gesty­ku­lu­jąc. Nie minęło pół minuty, a Nie­miec gło­śno krzyk­nął, a raczej coś poka­zał, a potem zaczął bie­gać po roz­pa­lo­nym asfal­cie i mru­czeć coś do wszyst­kich kie­row­ców w samo­cho­dach z nalepką „D”.

Potem pod­szedł do Magdy, wycią­gnął do niej rękę i coś szep­nął do ucha.

Po następ­nych pięt­na­stu sekun­dach Magda była z powro­tem w samo­cho­dzie.

– Cisza. Żad­nych pytań. Ład­nie się uśmie­chać i wszyst­kim uprzej­mie machać. Kuba, zawra­caj. Masz prze­jazd.

Niemcy, każdy po kawa­łeczku, prze­su­nęli samo­chody i pozwo­lili Kubie doje­chać do miej­sca zawra­ca­nia. Po chwili, macha­jąc jak sza­leni do nie­miec­kich kie­row­ców, wra­cali do cen­trum Zgo­rzelca.

Jakiś czas jechali w mil­cze­niu.

– Jak to zro­bi­łaś? – zain­te­re­so­wała się Dam­roka.

– Stu­diuję na ger­ma­ni­styce, więc nic dziw­nego.

– Ja też stu­diuję i co? Nie, to nie cho­dzi o nie­miecki, prawda? – Kuba zer­k­nął na minę Magdy.

– Oj, nie mówmy o tym. Udało się i jeste­śmy wolni. To naj­waż­niej­sze.

– Mówmy, mówmy. Ja też chcę wie­dzieć, co zro­bi­łaś.

Magda przez chwilę się namy­ślała.

– Dobrze. Sami chcie­li­ście. Niemcy mają wspa­niały sto­su­nek do kula­sów. Kiedy tylko zoba­czył, że kuleję… po pro­stu to wystar­czyło.

Dam­roka aż otwo­rzyła usta.

– Wyko­rzy­sta­łaś wła­sne kalec­two? Jestem zde­gu­sto­wana.

– Ty co dzień wyko­rzy­stu­jesz wła­sną spraw­ność, a mnie jakoś to nie obu­rza.

W samo­cho­dzie zapa­no­wała cisza. Każdy roz­my­ślał nad tym, czy stało się coś nie­etycz­nego, czy też nie.

– Wie­cie co? Magda ma rację… – zaczął Kuba.

– Kubu­siu, bła­gam cię. Tyle razy o tym roz­ma­wia­li­śmy. Jeśli chcesz, żeby­śmy żyli w zgo­dzie, to nie trzy­maj zawsze mojej strony. Nie broń mnie. Zostaw ten przy­wi­lej mnie samej.

Magda była cał­kiem spo­kojna. Kuba wziął głę­boki haust powie­trza i zaczął jesz­cze raz:

– Moim zda­niem postą­pi­łaś wysoce nie­etycz­nie.

Wszy­scy par­sk­nęli śmie­chem.

– Żarty na bok. Ale naprawdę nie prze­szka­dza ci, że sko­rzy­sta­łaś z wła­snego… tego… no… nie­peł­no­spraw­no­ści? – Dam­roka aż przy­su­nęła się do Magdy. – I to wyra­że­nie: „kulas”. Obrzy­dliwe.

– Nie uwa­żam tak i nie prze­szka­dza mi. Nic złego nie zro­bi­łam. Wysia­dłam z samo­chodu. W moim przy­padku to wystar­cza.

– Ja myśla­łem, że się od razu doga­da­łaś, bo tak per­fekt znasz nie­miecki.

– Nie. Uda­wa­łam, że w ogóle nie znam nie­miec­kiego i cały czas mówi­łam po pol­sku.

– Nie wiem, jak spoj­rzysz sobie w oczy… – Dam­roka nie dawała za wygraną.

– A ty, kiedy widzisz, że może ci uciec auto­bus, pod­bie­gasz? Tak, prawda? I co? Czu­jesz nie­smak sama do sie­bie, że sko­rzy­sta­łaś ze spraw­nych nóg?

– To co innego…

– Tak, tak. Zawsze, kiedy ja sama coś robię, to to jest słuszne. A u innych zaraz dyle­maty moralne się widzi.

– Sły­sza­łam, że ludzie nie­peł­no­sprawni wyko­rzy­stują swoje kalec­two, ale jed­nak obo­wią­zuje jakaś pokora…

– Wobec czego? Wobec losu? Nie. Nie mogę się z tym zgo­dzić. I na szczę­ście coraz mniej ludzi uważa, że obo­wią­zuje pokora wobec losu. Wszyst­kim byłoby wygod­niej, gdyby głusi sie­dzieli w domu, zamiast machać rękami na środku ulicy, a kalecy cichutko stali sobie w ostat­nim rzę­dzie w kościółku. A kiedy tylko ktoś wyła­muje się ze swo­jej roli spo­łecz­nej, to zaraz wszy­scy pod­no­szą larum, że wyko­rzy­stuje swoje kalec­two.

– Nie wszy­scy. Ja nie pod­no­szę – wtrą­cił się Wik­tor.

– Czyli po czy­jej jesteś stro­nie? – ziry­to­wała się Dam­roka.

– Dziew­czyny, daj­cie spo­kój. Cieszmy się, że dojeż­dżamy do gra­nicy – Kuba ner­wowo bęb­nił pal­cami w kie­row­nicę. Po chwili nachy­lił się do Wik­tora i szep­nął: – Twoja zaczęła, nie wiem, czy zauwa­ży­łeś?

– Nic podob­nego – odmruk­nął Wik­tor.

Prze­kro­czyli gra­nicę. Dam­roka i Magda nie odzy­wały się ani sło­wem.

*

Tuż po prze­je­cha­niu pol­sko-nie­miec­kiej gra­nicy zro­bili prze­rwę na odpo­czy­nek. Roz­pro­sto­wali nogi. Wik­tor i Dam­roka objęci ode­szli od samo­chodu i coś sobie szep­tali. Magda nato­miast wysta­wiła twarz do słońca.

– Wiesz, Dam­roka nie ma racji – zaczął Kuba, ale nie zdo­łał skoń­czyć, bo Magda jed­nym ruchem zsu­nęła sobie oku­lary z wło­sów wprost na czu­bek nosa i odwró­ciła się w jego stronę.

– Jeśli myślisz, że zaczniemy ich teraz obga­dy­wać tylko dla­tego, że ode­szli kawa­łek od nas, to się mylisz. Kuba, bła­gam cię, bądź sobą! Zacho­wuj się nor­mal­nie. Masz prawo myśleć ina­czej niż ja. Nie jesteś kaleką dziew­czyną, tylko zdro­wym face­tem. To byłoby chore, gdy­byś myślał tak jak ja.

– Jesteś bar­dzo trudna, wiesz?

– Wiem. I to w sobie lubię naj­bar­dziej.

– I mnie się to podoba. Nie tylko to zresztą… Otwo­rzymy sobie colę?

– Weź sobie colę, a ja popro­szę o mine­ralną. Wiesz, lubię Dam­rokę, cho­ciaż ją mało znam, bo ona wcale nie jest koniunk­tu­ralna.

– To zna­czy?

– To zna­czy, że wcale się nie dopa­so­wuje. Nie myśli, komu się narazi, i nie usi­łuje być za wszelką cenę dla wszyst­kich miła…

– O czym roz­ma­wia­cie?

– Oczy­wi­ście o was – odpo­wie­działa od razu Magda.

– My też, oczy­wi­ście, gada­li­śmy o was – wypa­liła Dam­roka, a uła­mek sekundy póź­niej wszy­scy zoba­czyli, że Wik­tor usi­łuje dawać znaki, lekko kopiąc jej san­dał.

Wszy­scy gruch­nęli śmie­chem i stuk­nęli się pusz­kami z colą, toni­kiem i pla­sti­ko­wymi butel­kami z mine­ralną. Potem Magda wygrze­bała poda­ro­wany przez mamę Kuby prze­wod­nik po Euro­pie z zazna­czo­nymi kem­pin­gami.

– Jestem pewna, że ceny na kem­pingu będą o co naj­mniej pięć­dzie­siąt pro­cent wyż­sze niż podane w prze­wod­niku – zauwa­żyła Magda.

– Dla­czego? Na pewno będą dokład­nie takie. To prze­wod­nik z tego roku – zauwa­żył Wik­tor.

– Ja myślę, że mogą być nawet wyż­sze o dwie­ście pro­cent. Ojciec uważa, że cała Europa podro­żała z dnia na dzień – wypo­wie­działa się Dam­roka.

– Bzdury. Sły­sza­łem, że kem­pingi w Euro­pie wła­śnie sta­niały, bo to poli­tyka tury­styczna Unii. Będzie taniej, zoba­czy­cie. – Kuba powie­dział to nieco ner­wowo, bo wie­dział, że musi bar­dzo roz­waż­nie dys­po­no­wać swo­imi zaso­bami gotów­ko­wymi.

Po chwili każdy z czwórki miał swoją wizję wyso­ko­ści cen na kem­pingu Lux Oase. Czym prę­dzej spi­sali więc swoje zda­nia na kartce i zde­cy­do­wali, że ten, kto będzie naj­bli­żej prawdy, w nagrodę sam roz­stawi namiot.

*

Ceny na kem­pingu Lux Oase pod Dre­znem były mniej wię­cej o pięć­dzie­siąt pro­cent wyż­sze niż w prze­wod­niku.

Magda płyn­nym nie­miec­kim zała­twiła for­mal­no­ści i ura­do­wana czym prę­dzej wyszła przed budy­nek recep­cji.

– Widzi­cie? Pięć­dzie­siąt pro­cent! – zawo­łała z entu­zja­zmem.

– Nie­moż­liwe. – Kuba aż zbladł. I zaczął wni­kli­wie oglą­dać rachu­nek. Nie­stety, pod wpły­wem jego wzroku ceny wcale się nie zmie­niły.

Wszy­scy kolejno porów­ny­wali cenę na rachunku z podaną w prze­wod­niku. Była nie­mal dokład­nie o połowę wyż­sza.

– Wygra­łam! Czu­je­cie gorzki smak porażki? Ja roz­sta­wiam namiot! I tylko żeby komuś nie przy­szło do głowy mi pomóc! – Magda poto­czyła wzro­kiem po twa­rzach. Nikt nic nie powie­dział, ale wszyst­kim było głu­pio.

*

Kem­ping Lux Oase – pła­skie jak stół pole poro­śnięte gęstą trawą i samot­nymi drze­wami – poło­żony jest w prze­pięk­nym zakolu rzeki, kil­ka­na­ście kilo­me­trów od Dre­zna. Tuż koło recep­cji znaj­dują się restau­ra­cja, skle­pik i duży plac zabaw. Chętni mogą zagrać w mini­golfa. I rze­czy­wi­ście – kiedy tylko robi się szaro i zapa­lają się latar­nie, wiele osób cho­dzi z zagię­tymi kijami i z zacię­ciem wpa­truje się w piłeczki na minia­tu­ro­wych prze­szko­dach.

*

Od dłuż­szej chwili sie­dzieli na pach­ną­cej let­nim dniem tra­wie na sta­no­wi­sku numer dwa­dzie­ścia cztery i każde z nich naj­chęt­niej zapa­dłoby się pod zie­mię.

– Dokąd idziesz? – zdzi­wił się Wik­tor.

– Wszystko jedno. Idę na plac zabaw, pobu­jam się i wyko­pię dołek. Nie mogę już. Spójrz, jak ci ludzie na nas patrzą. Jak na opraw­ców… – Kuba był jakiś sku­lony, jakby chciał być mniej­szy, niż był w isto­cie.

To prawda. Roz­miesz­czeni wkoło nich miesz­kańcy innych namio­tów i przy­czep raz po raz zer­kali, co też ci Polacy wypra­wiają, i widać było, że utwier­dzają się w słusz­no­ści wszyst­kich złych opi­nii, które sły­szeli o Lachach. Trzy zdrowe osoby naj­pierw nie robiły dosłow­nie nic, po czym poszły sobie nie wia­domo gdzie, pod­czas gdy zabie­dzona, chu­der­lawa, nie­peł­no­sprawna dziew­czyna sapiąc ze zmę­cze­nia usi­ło­wała roz­sta­wić wielki namiot. „Co za naród, ci Polacy…” Magda, kiwa­jąc się na boki, nie­po­rad­nie i zupeł­nie bez wprawy usi­ło­wała roz­sta­wić namiot, który w zamy­śle kon­struk­tora był „łatwo­roz­sta­wialny”.

Naj­bliżsi sąsie­dzi już trzy razy pytali Magdę, czy nie trzeba pomóc. I widać było, że odpo­wiedź „nie” wcale ich nie prze­ko­nuje.

– Co za dziwny naród – mówili, sto­jąc wokół – naj­słab­szego obar­czyli taką robotą.

W końcu pod­szedł do nich Japoń­czyk. Miał na sobie koszulę chyba we wszyst­kie moż­liwe rodzaje jabłek i bar­dzo sze­ro­kie kró­ciut­kie szorty. Sta­rał się mówić po angiel­sku, ale jego japoń­ski akcent zupeł­nie zaciem­niał zna­cze­nie słów. Uśmie­cha­jąc się sze­roko, wrę­czył każ­demu jakąś linkę, poka­zał, gdzie kto ma stać i zanim kto­kol­wiek się zorien­to­wał – namiot był roz­sta­wiony.

Magda uści­snęła każ­demu rękę, ale nie­stety… znu­dzeni biwa­ko­wi­cze nie mieli zamiaru tak łatwo dać jej spo­koju. Zaczęli na siłę poma­gać. Nadmu­chali mate­rac, roz­wi­nęli śpi­wory, roz­sta­wili sto­lik i cztery krze­sełka tury­styczne. Chcieli jesz­cze zająć się goto­wa­niem kola­cji, ale Mag­dzie udało się wresz­cie ich pozbyć. Naj­pierw oczy­wi­ście musiała się ujaw­nić z nie­miec­kim, a potem opo­wie­działa o ich zakła­dzie i wszy­scy bar­dzo gło­śno się śmiali.

Sta­nęła przed goto­wym już sta­no­wi­skiem biwa­ko­wym i rozej­rzała się za przy­ja­ciółmi. Nikogo nie zoba­czyła. Nikt jej nawet nie zama­ja­czył na hory­zon­cie. Po pół­go­dzi­nie zde­cy­do­wała, że nie będzie już cze­kać i wyru­szyła po wodę do pomiesz­cze­nia sani­tar­nego.

Dam­roka prała swoje skar­petki.

– Chodź­cie już – powie­działa Magda.

– Roz­sta­wi­łaś ten namiot?

– Ja nie, ale jest już roz­sta­wiony.

– Myśla­łam, że się spalę ze wstydu.

– Nie­po­trzeb­nie. To była nauczka dla wszyst­kich, żeby pochop­nie nie oce­niać tego, co się widzi.

– Momen­tami jesteś tak prze­mą­drzała, że zęby bolą.

– Gdzie chłopcy?

– Nie mam poję­cia.

Magda śmiało otwo­rzyła drzwi męskiej toa­lety i krzyk­nęła:

– Pano­wie, jeste­ście tu?

– Tak – wydo­było się ponure jęk­nię­cie z jed­nej z kabin. – Czy już koniec?

– Tak. Chodź­cie na kola­cję.

– Czy nie mogli­by­śmy raczej zło­żyć namiotu i od razu stąd wyje­chać? – zapy­tał zała­ma­nym gło­sem Kuba. – Ja się wsty­dzę stąd wyjść.

Chłopcy otwo­rzyli drzwi i od razu zło­wili zdzi­wione spoj­rze­nie jakie­goś czło­wieka, który szo­ro­wał piękny mie­dziany czaj­ni­czek. Męż­czy­zna obrzu­cił obu chłop­ców spoj­rze­niem i natych­miast odwró­cił wzrok, usi­łu­jąc tak nad nim pano­wać, żeby nic nie wyra­żał. Chłopcy spoj­rzeli na sie­bie.

– Nie wiem, o co face­towi cho­dzi.

– Ja też nie. Zresztą ty mi się wcale nie podo­basz – zauwa­żył Wik­tor.

– Nie­moż­liwe. Ja się każ­demu podo­bam.

– Taki jesteś pewny swego? – ziry­to­wała się Magda i bez zasta­no­wie­nia pode­szła do wła­ści­ciela mie­dzia­nego czaj­niczka. – Prze­pra­szam pana, czy Kuba się panu podoba? – zapy­tała po pol­sku.

Zacze­piony gość, mru­ga­jąc ner­wowo, pokrę­cił głową.

– _Ich spre­che nicht bul­ga­risch._

– Widzisz, temu panu się nie podo­basz. Widzia­łeś, jak krę­cił głową?

*

Póź­nym wie­czo­rem Dam­roka z Wik­to­rem wró­cili ze zwie­dza­nia Dre­zna. Wszy­scy zasie­dli przed namio­tem, delek­tu­jąc się feno­me­nal­nie cien­kimi nale­śni­kami roboty ojca Wik­tora, patrzyli w niebo i słu­chali gło­śnego recho­ta­nia żab z pobli­skiej rzeki.

Magda dopi­jała her­batę. Zapa­trzyła się w ciemne niebo i powie­działa cicho:

– Cie­kawe, co się w nas zmieni po tej podróży?

– Nic się nie zmieni. – Kuba od razu się zde­ner­wo­wał. – A co niby ma się zmie­nić?

– No wła­śnie, o co ci znów cho­dzi? – Dam­roka się­gnęła po ostatni nale­śnik.

– Nie wiem co, ale zawsze coś się w czło­wieku zmie­nia. Kie­dyś mło­dzi ludzie musieli obo­wiąz­kowo odbyć taką roczną albo nawet dłuż­szą podróż i zawsze wra­cali cał­kiem odmie­nieni.

– Po roku to może i tak, ale po mie­siącu? Moim zda­niem wszystko będzie tak jak przed wyjaz­dem – upie­rała się Dam­roka.

Przez chwilę sie­dzieli w mil­cze­niu. Każde z nich zapewne myślało o tych kró­ciut­kich nie­spo­dzie­wa­nych momen­tach, kiedy spo­tkało ich coś bar­dzo waż­nego, co rze­czy­wi­ście w nich zapa­dło. Bo prze­cież takie rze­czy się zda­rzają – i ni­gdy nie wia­domo kiedy.

– Nie chcia­łam wywo­łać gro­bo­wego nastroju. Po pro­stu zasta­na­wiam się, co się w nas zmieni, czy wra­ca­jąc, na­dal będziemy… razem. – Magda patrzyła na swoje sple­cione na kubku dło­nie.

– Oczy­wi­ście. Nie dopusz­czam innej moż­li­wo­ści – odparł Kuba. – Jeśli o takich zmia­nach już myślisz po jed­nym dniu podróży, to… to…

– To co? – bar­dzo spo­koj­nie zapy­tał Wik­tor.

– To ja wra­cam – wypa­lił Kuba i zro­bił obra­żoną minę.

– A ja jestem pewna, że my wró­cimy razem, że nic się mię­dzy nami nie zmieni…

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: