Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Lech-Czech-Rus: powieść historyczno-spółczesna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lech-Czech-Rus: powieść historyczno-spółczesna - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 256 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1.

Za­czy­nam tedy po­wieść.

Rzecz dzie­je się w Pe­ters­bur­gu.

Uprze­dzam czy­tel­ni­ka, że Pe­ters­burg nie jest te­atrem, na któ­rym się roz­wi­jać mają wy­pad­ki po­mie­nio­ne; jest ato­li wzglę­dem ta­ko­wych punk­tem wy­chod­nim. W sto­li­cy ta­kie­go pań­stwa ol­brzy­mie­go tkwi nie­je­den punkt wy­chod­ni. Ogni­ska ta­kie to mają do sie­bie, że za­cząt­ki ru­chów roz­cho­dzą się z nich w stro­ny da­le­kie. Pe­ters­burg się­ga do In­dy­ów, do

Chin, na dru­gą pół­ku­lę; cóż prze­to dziw­ne­go że w nim za­wię­zu­ją się zda­rze­nia, ma­ją­ce się roz­snuć w opo­wia­da­niu, od­no­szą­cem się do idei przez Pe­ters­burg za­wzię­cie głu­szo­nej?

Owóż rzecz dzie­je się w Pe­ters­bur­gu, w sa­lo­nie, któ­re­go opis szcze­gó­ło­wy za­jął­by nam miej­sca bar­dzo dużo. A, bo też to był sa­lon je­den z naj­pierw­szych w sto­li­cy, za­peł­nio­ny prze­py­chem nie­wy­sło­wio­nym, ubra­ny z gu­stem, któ­re­mu kry­tyk naj­su­row­szy nic­by do za­rzu­ce­nia nie zna­lazł. Prze­pych bez zbyt­ku jest to sztu­ka nie każ­de­mu do­stęp­na. Nie do­stęp­na jest ona szcze­gól­nie tej ary­sto­kra­cyi pie­nięż­nej, któ­rej cho­dzi przedew­szyst­kiem o wy­ka­za­nie bo­gactw, a któ­ra od jed­ne­go rzu­tu oka po­znać się daje w sa­lo­nach swo­ich, ja­śnie­ją­cych i zło­cą­cych się, zna­mio­nu­ją­cych świą­ty­nię, w któ­rej hoł­dy cie­lec od­bie­ra. Tam wszyst­ko na ef­fekt. W sa­lo­nie zaś, o któ­rym mowa, ef­fek­tow­ność kry­ła się po za har­mo­nią do­sko­na­łą, jaka pa­no­wa­ła w do­bo­rze i roz­kła­dzie sprzę­tów i ozdób. Ani za małe, ani za duże – rzecz każ­da na wła­ści­wem znaj­do­wa­ła się miej­scu i spra­wia­ła to, że tam każ­dy czuł się niby u sie­bie, oto­czo­ny wy­go­dą i wdzię­kiem. Ozdo­bę ato­li naj­więk­szą, w chwi­li w któ­rej do sa­lo­nu tego czy­tel­ni­ka wpro­wa­dza­my, sta­no­wi­ła ko­bie­ta rzad­kiej pięk­no­ści.

Uro­ki, ja­kie ją ota­cza­ły z dołu do góry, opi­sać się nie da­dzą spo­koj­nie. Słusz­na i ma­je­sta­tycz­na, po­waż­na i po­lot­na – zda­wa­ła się na­umyśl­nie być stwo­rzo­na na miesz­kan­kę tego przy­byt­ku roz­kosz­ne­go, któ­ry oży­wia­ła obec­no­ścią swo­ją, po­mi­mo że spo­czy­wa­ła nie­ru­cho­mie przed ko­min­kiem, na któ­rym ja­snym pło­mie­niem go­rzał ogień. Pło­mień strze­lał do góry, ona fi­joł­ko­wem okiem wpa­trzo­na weń była. Nie pło­mień ato­li zaj­mo­wał ją. Myśl jej błą­dzi­ła gdzieś in­dziej, co się po­ka­zy­wa­ło na gład­kiem jej pło­we­mi wło­sa­mi przy­ozdob­nio­nem czo­le, po któ­rem prze­su­nę­ła nie­kie­dy chmur­ka niby, i na ustach ko­ra­lo­wych, przez któ­re od cza­su do cza­su pół­u­śmiech się prze­wi­jał, od­sła­nia­jąc sze­re­gi zę­bów per­ło­wych. Te chmur­ki i te pół­u­śmie­chy dziw­nie jej wdzię­ku do­da­wa­ły, nie uj­mu­jąc one­go wów­czas na­wet, kie­dy oczy jej zmie­nia­ły na­gle wy­raz i sta­wa­ły się strasz­ne ja­kieś. Zda­rza­ło to się rzad­ko i od­by­wa­ło prze­lot­nie. W chwi­li jed­nej ła­god­na sło­dycz spoj­rze­nia ustę­po­wa­ła, kry­ła się gdzieś w głę­bi, a miej­sce jej zaj­mo­wa­ła dzi­kość ty­gry­sia. Prze­cho­dzi­ło to jed­nak wnet – trwa­ło nie dłu­żej jak mgnie­nie źre­ni­cy. Na­stę­po­wał uśmiech, któ­ry, zło­śli­wy przy na­ro­dzi­nach swo­ich, ko­na­jąc roz­pły­wał się w po­go­dzie aniel­skiej.

Ko­bie­ta sie­dzia­ła przy ko­min­ku w po­sta­wie pół­le­żą­cej. Po­stać jej dra­po­wa­ła odzież je­dwab­na bar­wy po­pie­la­tej, uwy­dat­nia­ją­ca za­ry­sy ki­bi­ci i za­okrą­gle­nia biu­stu. Wy­tok szyi ala­ba­stro­wej i peł­na ra­mion ob­na­żo­nych przy­wo­dzi­ły na myśl mar­mu­ry kar­ra­ryj­skie, prze­ista­cza­ją­ce się w po­są­gi nie­wiast pod dłu­tem mi­strzów naj­zna­ko­mit­szych. Z pod suk­ni wy­glą­da­ły nóż­ki to­czo­ne – z nich jed­na opie­ra­ła się o bron­zo­wa ba­lu­stra­dę ko­min­ka, dru­ga zaś po­ru­sza­ła się zwol­na, jak­by wy­bi­ja­ła takt my­ślom po gło­wie się snu­ją­cym. Ręce jej, bia­łe i zgrab­ne rzu­co­ne od nie­chce­nia, spo­czy­wa­ły na fał­dach odzie­nia.

Sie­dzia­ła swo­bod­nie, spo­koj­nie, nie oka­zu­jąc po so­bie nic ta­kie­go, z cze­go by się od­gad­nąć dał po­wód, dla któ­re­go sa­mot­nie w sa­lo­nie po­zo­sta­wa­ła. Czy od­po­czy­wa­ła? czy na kogo ocze­ki­wa­ła? czy też może do­ga­dza­ła ka­pry­so­wi osa­mot­nie­nia?

Ko­bie­ta taka, w sto­li­cy ta­kiej, sa­mot­na; mia­ło to minę nad­zwy­czaj­no­ści fe­no­me­nal­nej. Pe­ters­burg sły­nie z umie­jęt­no­ści spo­żyt­ko­wy­wa­nia wdzię­ków nie­wie­ścich, słu­żą­cych za przed­miot ob­ła­wy usta­wicz­nej a nie­zmor­do­wa­nej ze stro­ny licz­nych próż­nia­ków. Obec­ność ry­ce­rzy wszech bro­ni na­da­je ob­ła­wie w sto­li­cy Wszech­ro­syi ton. Od­by­wa się ona przy dźwię­ku ostróg i szczę­ku pa­ła­szy, przy po­ły­ski­wa­niu barw i świa­teł, bi­ją­cych od cheł­mów, ka­sków, mun­du­rów, epo­le­tów, ak­sel­ban­tów i or­de­rów. Obroń­cę oj­czy­zny pań­stwo­wej nie dają pięk­no­ściom spo­ko­ju ni wy­tchnie­nia, szcze­gól­nie zaś nie zo­sta­wia­ją ich nig­dy w osa­mot­nie­niu. To też, osa­mot­nie­nie pięk­nej ko­bie­ty w sa­lo­nie, w go­dzi­nie w któ­rej uli­ce wrą ru­chem wi­zyt, wy­da­wa­ło się dziw­nem.

Osa­mot­nie­nie to trwa­ło wca­le dłu­go. Na ze­ga­rze, przy­ozdo­bio­nym w od­le­wy bron­zo­we, któ­ry stał na ko­min­ku po­mię­dzy dwie­ma urna­mi, ska­zów­ki prze­su­nę­ły się o go­dzi­nę całą. Ko­bie­ta nie ru­sza­ła się, nie oka­zy­wa­ła nie­cier­pli­wo­ści naj­mniej­szej, na ze­gar ani spo­glą­da­ła. Pa­trza­ła na ogień i zda­wa­ło się, jak­by się lu­bo­wa­ła w osa­mot­nie­niu, któ­re po­zwa­la­ło jej du­mać swo­bod­nie.

O czem ona du­mać mo­gła? O try­um­fach, o zwy­cięz­twach, o hoł­dach od­bie­ra­nych? Moż­na by się do­my­ślać, że nie inną była du­mań jej osno­wa, gdy­by nie owe, od cza­su do cza­su prze­la­tu­ją­ce w jej oczach bły­ska­wi­ce, zna­mio­nu­ją­ce że pięk­na ko­bie­ta nie ma­rzy, a my­śli, kom­bi­nu­je, ze­sta­wia przy­czy­ny ze skut­ka­mi i ana­li­zu­je te ostat­nie.

Tok jej du­mań prze­rwa­ło wej­ście męż­czy­zny. Wej­ście od­by­ło się tak ci­cho, iż lot mu­chy wię­cej­by na­ro­bił ha­ła­su. Męż­czy­zna miał na so­bie mun­dur, ak­sel­ban­ty, epo­le­ty i ostro­gi – nic ato­li nie dźwię­kło, ani brzę­kło – prze­su­nął się po mię­kim ko­bier­cu pod­ło­gi i za­trzy­mał się obok ko­bie­ty, spo­glą­da­jąc na nią uprzej­mie. Ta gło­wę pod­nio­sła, przy­by­szo­wi w oczy z uśmie­chem spoj­rza­ła i ski­nie­niem ręki miej­sce mu obok sie­bie wska­za­ła.

Usiadł.

– Księż­no – prze­mó­wił – gnie­wasz się na mnie?….

Ko­bie­ta od­po­wie­dzia­ła na sło­wa te spoj­rze­niem, ma­lu­ją­cem zdzi­wie­nie i prze­cze­nie.

– Spóź­ni­łem się…. ka­za­łem ci na sie­bie cze­kać dłu­go…

– Mnie cze­ka­nie nig­dy nie gnie­wa… owszem, lu­bię to… od­rze­kła pięk­na.

– Nie mia­łaś chy­ba nig­dy ren­de­zvo­us mi­ło­snych… – ode­zwał się gość pół­żar­tem.

Lek­kie ra­mion ru­sze­nie było na tę in­sy­nu­acyą od­po­wie­dzią. Od­po­wiedź zaś ust­na za­brzmia­ła tak:

– Mia­łam cię jed­nak za bar­dziej aku­rat­ne­go, ge­ne­ra­le…

– Był­bym się… sta­wił na mi­nu­tę, na se­kun­dę, gdy­by nie naj­ja­śniej­szy pan któ­ry za­trzy­my­wał mnie, jak­by umyśl­nie w tym celu, aże­by cię do nie­cier­pli­wo­ści przy­pro­wa­dzić…

– O… od­par­ła księż­na lek­kim na wspo­mnie­nie naj­ja­śniej­sze­go pana uśmie­chem – ja nie­cier­pli­wić się zwy­cza­ju nie mam – i za­py­ta­ła: Cóż wiel­kość jego?…

– Za­do­wol­nio­nym jest z cie­bie ogrom­nie, nad­zwy­czaj­nie… na­zy­wa cię ko­bie­tą-mi­ni­strem… po­wta­rzał mi to kil­ka razy, po­wia­da­jąc, że nie masz jak ko­bie­ty do ba­da­nia ta­jem­nic ga­bi­ne­to­wych…

Pięk­na księż­na uśmiech­nę­ła się znów.

– I – cią­gnął ge­ne­rał da­lej – pra­gnął­by, aże­byś z dro­gi tej, na któ­rej tyle na­zbie­ra­łaś lau­rów, nie scho­dzi­ła…

– Ależ dro­ga ta mę­czy mnie już, nu­dzi… – pod­chwy­ci­ła księż­na.

– Czyż nie przed­sta­wia ona za­ję­cia?…. za­py­tał ge­ne­rał.

– Za­ję­cia?… a! ge­ne­ra­le… – za­wo­ła­ła z unie­sie­niem nie­ja­kiem. Mieć usta­wicz­nie do czy­nie­nia z mę­ża­mi sta­nu, dźwi­ga­ją­cy­mi na bar­kach brze­mio­na lat i od­dy­cha­ją­ce­mi ap­tecz­ne­mi pre­pa­ra­ta­mi, a da­ją­cy­mi się brać, jak mu­chy na­lep!… Cóż to za za­ję­cie?… Za­ję­cie ta­kie, to roz­pacz!… Nie­raz, wy­cią­ga­jąc ta­jem­ni­ce eks­ce­le­ney­om nie­miec­kim, wło­skim, fran­cuz­kim, an­giel­skim, my­śla­łam so­bie w du­chu, żem nie ko­bie­ta, ale pi­guł­ka, ule­pek, sy­ro­pek… kom­po­zy­cja chi­ny i że­la­za, za­praw­na eks­trak­tem z trzci­ny cu­kro­wej, prze­zna­czo­na na orzeź­wia­nie istot na drzem­kę nie­czy­stą wska­za­nych… Wy­obraź­że so­bie, ge­ne­ra­le, taką jak ja ko­bie­tę, przed­sta­wia­ją­cą się sa­mej so­bie pod po­sta­cią taką obrzy­dli­wą!… Nie roz­pacz-że to?… Nie, je­że­li dla mnie nie wy­naj­dzie­cie za­ję­cia in­ne­go, to go­to­wa­ni wy­na­leźć so­bie za­ję­cie sama…

– Księż­no… – za­czął ge­ne­rał, rękę pra­wą pod­no­sząc.

– Go­to­wa­ni – cią­gnę­ła, mó­wić mu nie da­jąc – rzu­cie! się w ro­man­se i za­miast wy­cią­gać ta­jem­ni­ce ga­bi­ne­to­we od sę­dzi­wych mę­żów sta­nu, od­cią­gać ko­chan­ków gwiaz­dom sa­lo­no­wym… To już za­baw­niej­sze… Umknąć któ­rej z dam wiel­kie­go świa­ta za­ko­cha­ne­go w niej po uszy pod­po­rucz­ni­ka gwar­dyi przed­sta­wia się mi, jako za­ję­cie bez po­rów­na­nia bar­dziej zaj­mu­ją­ce, ani­że­li do wy­nu­rza­li przy­pro­wa­dzać hra­bie­go An­dras­sy­ego, księ­cia des Ca­zes albo lor­da Be­acons­field…

– Księż­no!… na Boga!… he­re­zyą!… za­wo­łał ge­ne­rał na pół se­ryo.

– Otwar­tą je­stem… – od­par­ła. Otwar­to­ści na­uczy­łam się od ksh­cia Bi­smarc­ka i od ge­ne­ra­ła Igna­tie­wa… Otwar­cie więc oświad­czam: bun­tu­ję się prze­ciw­ko naj­ja­śniej­sze­mu panu i dy­mis­syą bio­rę, je­że­li nie ma­cie dla mnie za­ję­cia in­ne­go…

– Mamy!… pod­chwy­cił ge­ne­rał.

– A?… ode­zwa­ła się księż­na – Cie­ka­wam?…

– Dla one­go też za­ję­cia spóź­ni­łem się na ren­de­zvo­us. Czer­pać mu­sia­łem in­for­ma­cye do­dat­ko­we i czy­nić przed­sta­wie­nia sa­me­mu naj­ja­śniej­sze­mu panu, cho­dzi tu bo­wiem o rzecz nie­zmier­nie waż­ną, za­ha­cza­ją­cą się o prze­szłość i o przy­szłość…

– Rzecz waż­na nie za­wsze zaj­mu­ją­cą bywa… – za­uwa­ży­ła na pół od nie­chce­nia.

– To za­le­ży.. Po­zwól, że ci ją wy­ło­żę…

– Wy­kła­daj… – od­par­ła księż­na, po­pra­wia­jąc się na sie­dze­niu i prze­su­wa­jąc so­bie dłoń po czo­le, jak­by w celu od­pę­dze­nia ztam­tąd my­śli, któ­re by jej prze­szka­dzać mo­gły słu­chać uważ­nie.

Ge­ne­rał po­pra­wił się tak­że i od­chrząk­nął, roz­gła­dził pal­ca­mi blond wąsy, któ­re zdo­bi­ły wy­ra­zi­ste a mło­de jesz­cze ob­li­cze jego i za­czął.

Nie po­trze­bu­ję do­da­wać, że ję­zy­kiem, w któ­rym po­mię­dzy tem dwoj­giem lu­dzi roz­mo­wa się to­czy­ła, był ję­zyk fran­cuz­ki. Księż­na mó­wi­ła nim płyn­nie, gład­ko i bez naj­mniej­sze­go, zdra­dza­ją­ce­go po­cho­dze­nie jej ak­cen­tu; ge­ne­rał mó­wił tak­że płyn­nie i gład­ko, w ak­cen­cie jed­nak kie­dy nie­kie­dy za­ry­wał z nie­miec­ka. Czuć się to da­wa­ło bar­dzo sła­bo i rzad­ko, nie umiał ato­li po­wstrzy­mać się od tego, aże­by od cza­su do cza­su nie wy­mó­wić v na­pół jak f, albo p jak b, że jak­sze… i t… p.; e też, tak roz­ma­ite w mo­wie Fran­cu­zów, brzmia­ło w ustach jego nie po fran­cuz­ku. Wpraw­ne ucho i ła­two­ścią po­znać w nim mo­gło Niem­ca. Za­czął tedy tak:

– Pier­wej, nim do wy­kła­du przy­stą­pię, za­dać ci mu­szę, księż­no, za­py­ta­nie… Czy nie mia­ła­by wstrę­tu ze sfer wy­so­kich, w któ­rych krą­ży­łaś do­tych­czas jako jed­na z naj­pięk­niej­szych ich ozdób, przejść do niż­szych?…

– By­najm­niej… – od­rze­kła za­py­ta­na. Od­daw­na po­ku­tu­je we mnie myśl od­kry­wa­nia świa­tów no­wych… Mam w so­bie coś po­wi­no­wa­te­go z Idą Pfe­if­fer i chęt­nie bym się do świa­tów nie­zna­nych pu­ści­ła, gdy­by nie… – tu się za­jąk­nę­ła i do­koń­czy­ła – ksią­żę…

Przy wy­ra­zie ostat­nim lek­ki na pół iro­nicz­ny uśmiech prze­su­nął się po wą­sach ge­ne­ra­ła.

– Tem ci le­piej… – rzekł. To mi daje na­dzie­ję, że za­ję­cie, któ­re ci za­pro­po­nu­ję, nie bę­dzie dla cie­bie in­te­re­su po­zba­wio­nem… Cho­dzi, jak po­wia­dam, o rzecz nie­zmier­nie waż­ną, a czyn­ność po­trój­ną, ma­ją­cą na celu star­ga­nie wę­zła, Bory na­tu­ra za­wią­za­ła…

– Ja­kie­goś gor­dyj­skie­go… – wtrą­ci­ła księż­na.

– Sil­niej­sze­go ani­że­li gor­dyj­ski, a to dla tego, że na­po­zór nie ist­nie­je a jed­nak ist­nie­je… nie ma go i jest…

– Za­gad­ka ja­kaś… – bąk­nę­ła pięk­na ko­bie­ta.

– W rze­czy sa­mej za­gad­ka… za­gad­ka by­to­wa, cię­żą­ca na nas na­kształt zmo­ry..? Niech jeno za­gad­kę tę roz­wią­żą ci, któ­rzy słu­żą za ma­te­ry­ał su­ro­wy do wę­zła one­go, a wów­czas my… prze­pa­da­my z kre­te­sem…

– Mów­że na­resz­cie, o co cho­dzi… – pod­chwy­ci­ła księż­na w wy­so­kim stop­niu za­cie­ka­wio­na.

– Krót­ko a wy­raź­nie mó­wiąc, cho­dzi o wy­pro­wa­dze­nie im bez­dro­ża trzech mło­dych lu­dzi…

Aa?… prze­cią­gle, z ak­cen­tem in­dy­gna­cyi w gło­sie ode­zwa­ła się pięk­na pani. O to tyl­ko?… Toć w tym celu zgło­sić się mo­gli­ście do kogo in­ne­go, nie do mnie…

– Racz­że mnie, księż­no, wy­słu­chać do koń­ca… Ci mło­dzi lu­dzie, są to nie pierw­si lep­si, a trzy w za­rod­ku po­tę­gi, z któ­re­mi się li­czyć na­le­ży, po­tę­gi, uzbro­jo­ne ideą, za­gra­ża­ją­cą nam znisz­cze­niem do­szczęt­nem, i opu­kle­rzo­ne cno­tą, do prze­ła­ma­nia spo­so­ba­mi zwy­czaj­ne­mi ab­so­lut­nie nie­moż­li­wą… Nic ła­twiej­sze­go, jak po­zbyć się każ­de­go z nich try­bem daw­niej­szym, to jest, uwię­zić, za­mknąć i, albo są­dzić i za­słać w lody sy­be­ryj­skie, albo też za­mor­do­wać w wię­zie­niu. To ato­li, co się tak ła­twem wy­da­je, jest w isto­cie błę­dem ko­lo­sal­nym, jest bo­wiem sia­niem wła­sno­ręcz­nem tych ziarn, któ­re nam grunt pod no­ga­mi za­nie­czysz­cza­ją… Z wię­zień wy­cho­dzą prą­dy wy­wrot­ne; z Sy­be­ryi wio­ną cią­gi burz­li­we;

z gro­bów prze­ma­wia­ją gło­sy nie­bez­piecz­ne… Ni­cze­go­śmy nie za­po­mnie­li i na­uczy­li­śmy się wie­le w szko­le do­świad­cze­nia… na­uczy­li­śmy się mia­no­wi­cie tego, że naj­od­po­wied­niej­szy na po­zby­cie się nie­przy­ja­cie­la śro­dek po­le­ga nie na czem in­nem, jeno na przy­pro­wa­dze­niu go do sa­mo­bój­stwa… A któ­rę­dy – zwró­cił się do księż­ny z ak­cen­tem za­py­ta­nia – ku sa­mo­bój­stwu się idzie, je­że­li nie przez bez­dro­ża?… Na bez­dro­żach za­bi­ja­ją się oso­bi­sto­ści po­je­dyń­cze, przez te zaś na­ro­dy… Tu, księż­no, wła­śnie o na­ro­dy cho­dzi, o trzy na­ro­dy, któ­re trzy­ma­my w gar­ści, któ­re du­si­my dło­nią że­la­zną jed­ne od dwóch wie­ków, dru­gie ii lat sto, i udu­sić ich nie mo­że­my, któ­re, za­mar­łe dziś, od­ra­dza­ją się na­za­jutrz, jak fe­nik­sy z po­pio­łów, ma­ni­fe­stu­jąc od­ro­dze­nie swo­je ta­kie­mi oso­bi­sto­ścia­mi, jak ci trzej mło­dzi lu­dzie, któ­rych pra­gnął­bym, aże­byś w opie­kę swo­ję wzię­ła…

Księż­na, po­waż­nie ja­koś za­my­ślo­na, trzy­ma­ła wzrok na sła­nia­ją­cym się w ko­min­ku pło­mie­niu i słu­cha­ła z uwa­gą wiel­ką ge­ne­ra­ła, roz­wi­ja­ją­ce­go sze­ro­ko myśl, za­war­tą w prze­mó­wie­niu po­wyż­szem.2.

Pań­stwa są to wy­two­ry sztucz­ne; na­ro­dy są kre­acy­ami na­tu­ral­ne­mi. Byt pierw­szych za­le­ży od dru­gich a wa­ru­nek one­go naj­głów­niej­szy po­le­ga na do­sko­na­łej har­mo­nii po­mię­dzy for­mą a tre­ścią – po­mię­dzy pań­stwem a na­ro­dem, albo na­ro­da­mi, w skład ta­ko­we­go wcho­dzą­ce­mi. Do­wieść tego moż­na przez po­rów­na­nie, Szwaj­ca­ryi, na­przy­kład z Tur­cyą. O ileż pierw­sza słab­szą jest od dru­giej! o ile jed­nak, we wzglę­dzie bytu swe­go, spo­koj­niej­szą jest ani­że­li mo­car­stwo, w obec któ­re­go drża­ły na­ro­dy! Po­cho­dzi to ztąd, że po­tę­ga pań­stwo­wa jest rze­czą bar­dzo względ­ną – trwa czas ja­kiś – kró­cej dłu­żej – i prze­mi­ja, po­zo­sta­wia­jąc jeno po so­bie wspo­mnie­nie na kar­tach hi­sto­ryi, na­ro­dy zaś prze­obra­ża­ją się, ale nie prze­mi­ja­ją, zmie­nia­ją for­my, jak czło­wiek po­je­dyń­czy zmie­nia suk­nie, gdy się ze­sta­rze­ją, i po­zo­sta­ją nie­tyl­ko w hi­sto­ryi, ale na grun­cie w tych gniaz­dach, w któ­rych się na­ro­dzi­ły, wy­cho­wa­ły i wzro­sły, jed­ne szczę­śli­we i spo­koj­ne, dru­gie w ujarz­mie­niu ocze­ku­ją­ce lep­szej doli i za­ra­bia­ją­ce na ta­ko­wą za po­mo­cą kre­cie­go pod­ko­py­wa­nia grun­tu pod bu­dow­lą pań­stwo­wą. Tak pod­ko­py­wa­nym był grunt pod bu­dow­lą tu­rec­ką.

To samo co o Tur­cyi po­wie­dzieć się da o Ro­syi. Róż­ni­ca po­mię­dzy dwo­ma temi pań­stwa­mi, co się fun­da­men­tów ty­czy, nie za­cho­dzi żad­na. Jak pierw­sza tak dru­ga drży o byt swój, za­gro­żo­ny w pod­wa­li­nach; jak pierw­szej tak dru­giej tro­ska naj­waż­niej­sza od­no­si się do wul­ka­nów, prze­by­wa­ją­cych pod jej sto­pa­mi. I in­a­czej być nie może, tam gdzie nie masz har­mo­nii, po­mię­dzy pań­stwem a na­ro­da­mi. Tych ostat­nich zo­do­wol­nić nie spo­sób, gdy gwałt tkwi w wy­chod­nim wza­jem­nych sto­sun­kach punk­cie; po­nie­waż zaś za­do­wol­nić nie spo­sób, więc po­zo­sta­je jed­no tyl­ko: prze­mo­cą lub pod­stę­pem zgu­bić, o śmierć przy­pra­wić, za po­mo­cą po­grą­że­nia w zgni­li­znie ze­psu­cia, za po­mo­cą wpro­wa­dze­nia na dro­gi błęd­ne. Cięż­ka to dla pań­stwa pra­ca, ko­niecz­na jed­nak.

W za­kre­sie pra­cy tej rze­czą jed­ną z naj­waż­niej­szych jest au­skul­ta­cya usta­wicz­na, od­no­szą­ca się do sta­nu zdro­wia ujarz­mio­ne­go na­ro­du. Au­skul­ta­cya ta w Ro­syi od­by­wa­ła się daw­niej, od­by­wa się i obec­nie. Do tego, w pań­stwo­wym ro­sy­skiej im­pe­rii me­cha­ni­zmie osob­na jest urzą­dzo­na ma­szy­ne­rya, za­opa­trzo­na w oczy prze­ni­kli­we, w uszy czu­łe i w węch de­li­kat­ny. Ogni­sku­je się ona w sto­li­cy pań­stwa, kędy biu­ro osob­ne, ma­ją­ce na cze­le swo­jem za­wsze ge­ne­ra­ła i od­no­sząc się bez­po­śred­nio do ce­sa­rza, kon­cen­tru­je in­for­ma­cye, ska­zów­ki, ra­por­ty, ścią­ga­nie z oko­lic naj­dal­szych, na­wet z ta­kich, któ­re leżą po za gra­ni­ca­mi ol­brzy­miej mo­nar­chii. Sta­no­wi to ma­te­ry­ał su­ro­wy, z ta­ko­we­go wy­cią­ga się eks­trakt o każ­dej pro­win­cyi osob­no, eks­trakt, we­dle któ­re­go klas­sy­fi­ku­ją się, w od­nie­sie­niu do pań­stwa pro­win­cye, w od­nie­sie­niu do pro­win­cyi oso­bi­sto­ści po­je­dyń­cze, a to sto­sow­nie do tego, co w ję­zy­ku of­fi­cy­al­nym na­zy­wa bła­ho­na­dież­jem. Bła­ho­na­dież­je ma stop­nie róż­ne sta­ran­nie cie­nio­wa­ne, za­czy­na­jąc od do­dat­nie­go, a koń­cząc na ujem­nym. Jak pro­win­cye w pań­stwie, tak oso­bi­sto­ści w pro­win­cy­ach zna­czą się za po­mo­cą ułam­ków, w któ­rych licz­nik za­wsze jest jed­na­ki, mia­now­nik zaś zmie­nia się od jed­nost­ki stop­nio­wo do licz­by nie­ozna­czo­nej. Wy­pad­ko­wa z dzie­le­nia licz­ni­ka na mia­now­nik de­ter­mi­nu­je sto­pień bła­ho­na­dież­ja. Naj­bła­ho­na­dież­niej­szym uwa­ża się ten, czy­je na­zwi­sko po­prze­dza uła­mek 14/1, nie­co mniej bła­ho­na­dież­ne­go ozna­cza uła­mek 14/ 2, jesz­cze mniej 14/3 itd., aż do ułam­ku 14/14 zna­mio­nu­ją­ce­go czło­wie­ka bła­ho­na­dież­na­ho bez epi­te­tu, za­słu­gu­ją­ce­go na wzglę­dy, ale nie na za­ufa­nie, ta­kie­go, któ­re­mu po­wie­rzać moż­na urzę­dy re­pre­zen­ta­cyj­ne, jak na przy­kład: mar­szał­ko­stwo, pre­ze­so­stwo do­bro­czyn­no­ści, ka­mer­jun­kier­stwo, a na­wet dy­rek­tor­stwa lub in­spek­tor­stwa w za­rzą­dach szpi­tal­nych, dro­go­wych, mo­sto­wych i t… p… człon­ko­stwem bez gło­su lub z gło­sem do­radzc­żym w to­wa­rzy­stwach na­uko­wych, etc. Uła­mek 14/14 Jest jed­nost­ką, po mo­skiew­ska je­di­ni­cą. Przed ro­kiem 1863 je­di­nic spo­ro się li­czy­ło w kra­jach za­bra­nych, na Li­twie i w Ko­ro­nie; od onej ato­li epo­ki na­stą­pi­ło znacz­ne ta­ko­wych umniej­sze­nie, na­to­miast po­mno­ży­ły się ułam­ki z mia­now­ni­ka­mi więk­sze­mi ani­że­li licz­nik 14/15, 14/16, 14/17 it… d., aż do 14/28. Ten ostat­ni, wy­obra­ża­ją­cy po­ło­wę, nie jest jesz­cze bar­dzo złym. Od­no­si się on do lu­dzi po­ło­wicz­nych, do masy bez – barw­nej, któ­ra, jak ta du­sza, "rada by do raju, ale jej tam nie pusz­cza­ją." Nie­bła­ho­na­dież­ność po­czy­na się od po­lo­wy i wzma­ga stop­nio­wo w mia­rę po­więk­sze­nia się mia­now­ni­ka, Na­przy­kład: 14/56 czy­li 1/4 jest bar­dzo źle, 14/115 czy­li 1/8 fa­tal­nie. Czy­je na­zwi­sko po­prze­dza ten ostat­ni uła­mek, jest mar­ko­wa­ny, znaj­du­je się pod szcze­gól­nym do­zo­rem i po­sia­da w Pe­ters­bur­gu ru­bry­kę osob­ną, w któ­rej no­tu­ją się spo­strze­nia, od­no­szą­ce się do oso­by jego wy­łącz­nie, a ty­czą­ce się zdol­no­ści umy­sło­wych i cha­rak­te­ru. Lecz bia­da temu, czyj mia­now­nik prze­kra­cza cy­frę 112. Ta­kich tu ma­jąc na my­śli, na­pi­sał Mic­kie­wicz wiersz "Do mat­ki Po­lki."

"O mat­ko Po­lko! gdy u syna twe­go

W źre­ni­cy błysz­czy ge­niu­szu świet­ność."

Tego ro­dza­ju nie­bła­ho­na­dież­nych pań­stwo ro­syj­skie ma na oku szcze­gól­nie. Za pa­no­wa­nia Mi­ko­ła­ja roz­sy­ła­no ich do Sy­be­ryi i na Kau­kaz. Pod re­for­ma­tor­skie­mi rzą­da­mi Alek­san­dra II mają na nich bi­cze in­ne­go ro­dza­ju: sta­ra­ją się prze­ra­biać ich na ewan­gie­licz­ne owce par­szy­we – na za­przań­ców, na me­dy­ato­rów – na Ko­sto­nia­ro­wych, na Sa­dyk­pa­szów – na fał­sze­rzy dzie­jo­wo-po­li­tycz­nych, na wi­chrzy­cie­li ro­dzin­nych, pro­pa­ga­to­rów zgo­dy z rzą­dem, na en­tu­zy­astów or­ga­nicz­nej pod mo­skiew­skim do­zo­rem pra­cy, na so­fi­stów na­uko­wych, na gor­szy­cie­li mo­ral­ny cli, wie­dząc o tem, że jed­na owca par­szy­wa całą za­ra­ża trzo­dę.

Ta­kich to kan­dy­da­tów na owce par­szy­we miał ge­ne­rał na uwa­dze, gdy księż­nie pro­po­zy­cyą uczy­nił.

Roz­wi­nął pro­po­zy­cyą i po­tra­fił upo­nęt­nić ją.

Księż­na za­wo­ła­ła:

– Ależ to zu­peł­nie coś no­we­go!…

– No­we­go pod wzglę­dem pew­nym, pod tym mia­no­wi­cie, że w cza­sach daw­niej­szych spo­so­by ta­kie prak­ty­ko­wa­ły się na mo­nar­chach, my zaś prak­ty­ku­je­my je na dzie­ciach ludu… Po­cho­dzi to ztąd, że­śmy de­mo­kra­ci… Zde­mo­kra­cie­li­śmy okrut­nie, zwłasz­cza od cza­su ja­kie­śmy się spo­strze­gli, że nie by­li­śmy nig­dy czem in­nem, jak de­mo­kra­ta­mi naj­czyst­szy­mi za Iwa­na Groź­ne­go…

– Żar­tu­jesz chy­ba?… ode­zwa­ła się księż­na.

– By­najm­niej… Po­wta­rzam motd'or­dre, któ­re­śmy do­sta­li po uśmie­rze­niu za­mia­no­wa­ne­go naj­ła­ska­wiej kle­ry­kal­no­ary­sto­kra­ty­czuym bun­tu pol­skie­go… Star­li­śmy łeb kle­ry­kal­no­ary­sto­kra­tycz­nej hy­drze sto­pą de­mo­kra­tycz­ną i od tej chwi­li nie­tyl­ko de­mo­kra­ta­mi my­śmy zo­sta­li, ale­śmy opo­ną de­mo­kra­tycz­ną okry­li całą Ro­syi prze­szłość…

– Dzi­wa!… cuda!… jak­że się to sta­ło?…

– Krót­ko i sta­now­czo: po uka­zie… Nie ro­zu­miem tego…

– Za­pa­try­wa­łaś się bo­wiem na Eosyą z eu­ro­pej­skie­go punk­tu wi­dze­nia… Eu­ro­pa Ro­syi nie ro­zu­mie… Je­st­to dla niej ter­ra in­co­gni­ta, peł­na nie­spo­dzia­nek i kon­tra­stów. Jak Eu­ro­pa wy­tłu­ma­czyć so­bie zdo­ła to, że­śmy wczo­raj de­mo­kra­cyą prze­śla­do­wa­li i tę­pi­li za­wzię­cie, dziś zaś wy zna jemy ją?… albo to, że wy­swo­ba­dza­iny Słów­ku z nie­wo­li i w nie­wo­li Sło­wian trzy­ma­my?…

– Jak my to so­bie wy­tłu­ma­czy­my sami?… wtrą­ci­ła księż­na.

– Bar­dzo ła­two: im­pe­ra­tor jest na­miest­ni­kiem Boga, co każe, to być musi,.. wola jego jest twór­czą… Piotr Wiel­ki ka­zał Mo­ska­lom być Eu­ro­pej­czy­ka­mi… Eu­ro­pej­czy­ka­mi się sta­li; Ka­ta­rzy­na Wiel­ka ka­za­ła im być Sło­wia­na­mi… ze­sło­wia­nie­li od razu; Alek­san­der ka­zał zo­stać de­mo­kra­ta­mi… de­mo­kra­ta­mi je­ste­śmy… Ce­st­to­ut sim­ple… Owóż, ro­zu­miesz te­raz, księż­no, do­kład­nie, ile nam na­tem za­le­ży, aże­by do har­mo­nii ogól­nej na­stra­ja­ły się tony fał­szy­we, od­zy­wa­ją­ce się w tej or­kie­strze ma­je­sta­tycz­nej, jaką, przed – sta­wia Ro­sya, a w któ­rej ka­pel­mi­strzem jest naj­ja­śniej­szy pan… ro­zu­miesz, ja­kiem wiel­kiem nie­bez­pie­czeń­stwem tony fał­szy­we za­gra­ża­ją!…

Ski­nie­niem gło­wy po­par­tem uśmie­chem księż­na dała od­po­wiedź ap­pro­bu­ją­cą, i zwra­ca­jąc się z oży­wie­niem nie­ja­kiem do ge­ne­ra­ła, do­da­ła:

– Da­waj­cież mi do rąk te tony fał­szy­we!… gdzie one?…

– Roz­rzu­co­ne… – od­parł ge­ne­rał – je­den znaj­du­je się tu w Pe­ters­bur­gu, dru­gi w Char­ko­wie, trze­ci w Pra­dze…

– W ja­kiej Pra­dze?… za­py­ta­ła żywo.

– W zło­tej… w cze­skiej…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: