- W empik go
Lech-Czech-Rus: powieść historyczno-spółczesna - ebook
Lech-Czech-Rus: powieść historyczno-spółczesna - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 256 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zaczynam tedy powieść.
Rzecz dzieje się w Petersburgu.
Uprzedzam czytelnika, że Petersburg nie jest teatrem, na którym się rozwijać mają wypadki pomienione; jest atoli względem takowych punktem wychodnim. W stolicy takiego państwa olbrzymiego tkwi niejeden punkt wychodni. Ogniska takie to mają do siebie, że zaczątki ruchów rozchodzą się z nich w strony dalekie. Petersburg sięga do Indyów, do
Chin, na drugą półkulę; cóż przeto dziwnego że w nim zawięzują się zdarzenia, mające się rozsnuć w opowiadaniu, odnoszącem się do idei przez Petersburg zawzięcie głuszonej?
Owóż rzecz dzieje się w Petersburgu, w salonie, którego opis szczegółowy zająłby nam miejsca bardzo dużo. A, bo też to był salon jeden z najpierwszych w stolicy, zapełniony przepychem niewysłowionym, ubrany z gustem, któremu krytyk najsurowszy nicby do zarzucenia nie znalazł. Przepych bez zbytku jest to sztuka nie każdemu dostępna. Nie dostępna jest ona szczególnie tej arystokracyi pieniężnej, której chodzi przedewszystkiem o wykazanie bogactw, a która od jednego rzutu oka poznać się daje w salonach swoich, jaśniejących i złocących się, znamionujących świątynię, w której hołdy cielec odbiera. Tam wszystko na effekt. W salonie zaś, o którym mowa, effektowność kryła się po za harmonią doskonałą, jaka panowała w doborze i rozkładzie sprzętów i ozdób. Ani za małe, ani za duże – rzecz każda na właściwem znajdowała się miejscu i sprawiała to, że tam każdy czuł się niby u siebie, otoczony wygodą i wdziękiem. Ozdobę atoli największą, w chwili w której do salonu tego czytelnika wprowadzamy, stanowiła kobieta rzadkiej piękności.
Uroki, jakie ją otaczały z dołu do góry, opisać się nie dadzą spokojnie. Słuszna i majestatyczna, poważna i polotna – zdawała się naumyślnie być stworzona na mieszkankę tego przybytku rozkosznego, który ożywiała obecnością swoją, pomimo że spoczywała nieruchomie przed kominkiem, na którym jasnym płomieniem gorzał ogień. Płomień strzelał do góry, ona fijołkowem okiem wpatrzona weń była. Nie płomień atoli zajmował ją. Myśl jej błądziła gdzieś indziej, co się pokazywało na gładkiem jej płowemi włosami przyozdobnionem czole, po którem przesunęła niekiedy chmurka niby, i na ustach koralowych, przez które od czasu do czasu półuśmiech się przewijał, odsłaniając szeregi zębów perłowych. Te chmurki i te półuśmiechy dziwnie jej wdzięku dodawały, nie ujmując onego wówczas nawet, kiedy oczy jej zmieniały nagle wyraz i stawały się straszne jakieś. Zdarzało to się rzadko i odbywało przelotnie. W chwili jednej łagodna słodycz spojrzenia ustępowała, kryła się gdzieś w głębi, a miejsce jej zajmowała dzikość tygrysia. Przechodziło to jednak wnet – trwało nie dłużej jak mgnienie źrenicy. Następował uśmiech, który, złośliwy przy narodzinach swoich, konając rozpływał się w pogodzie anielskiej.
Kobieta siedziała przy kominku w postawie półleżącej. Postać jej drapowała odzież jedwabna barwy popielatej, uwydatniająca zarysy kibici i zaokrąglenia biustu. Wytok szyi alabastrowej i pełna ramion obnażonych przywodziły na myśl marmury karraryjskie, przeistaczające się w posągi niewiast pod dłutem mistrzów najznakomitszych. Z pod sukni wyglądały nóżki toczone – z nich jedna opierała się o bronzowa balustradę kominka, druga zaś poruszała się zwolna, jakby wybijała takt myślom po głowie się snującym. Ręce jej, białe i zgrabne rzucone od niechcenia, spoczywały na fałdach odzienia.
Siedziała swobodnie, spokojnie, nie okazując po sobie nic takiego, z czego by się odgadnąć dał powód, dla którego samotnie w salonie pozostawała. Czy odpoczywała? czy na kogo oczekiwała? czy też może dogadzała kaprysowi osamotnienia?
Kobieta taka, w stolicy takiej, samotna; miało to minę nadzwyczajności fenomenalnej. Petersburg słynie z umiejętności spożytkowywania wdzięków niewieścich, służących za przedmiot obławy ustawicznej a niezmordowanej ze strony licznych próżniaków. Obecność rycerzy wszech broni nadaje obławie w stolicy Wszechrosyi ton. Odbywa się ona przy dźwięku ostróg i szczęku pałaszy, przy połyskiwaniu barw i świateł, bijących od chełmów, kasków, mundurów, epoletów, akselbantów i orderów. Obrońcę ojczyzny państwowej nie dają pięknościom spokoju ni wytchnienia, szczególnie zaś nie zostawiają ich nigdy w osamotnieniu. To też, osamotnienie pięknej kobiety w salonie, w godzinie w której ulice wrą ruchem wizyt, wydawało się dziwnem.
Osamotnienie to trwało wcale długo. Na zegarze, przyozdobionym w odlewy bronzowe, który stał na kominku pomiędzy dwiema urnami, skazówki przesunęły się o godzinę całą. Kobieta nie ruszała się, nie okazywała niecierpliwości najmniejszej, na zegar ani spoglądała. Patrzała na ogień i zdawało się, jakby się lubowała w osamotnieniu, które pozwalało jej dumać swobodnie.
O czem ona dumać mogła? O tryumfach, o zwycięztwach, o hołdach odbieranych? Można by się domyślać, że nie inną była dumań jej osnowa, gdyby nie owe, od czasu do czasu przelatujące w jej oczach błyskawice, znamionujące że piękna kobieta nie marzy, a myśli, kombinuje, zestawia przyczyny ze skutkami i analizuje te ostatnie.
Tok jej dumań przerwało wejście mężczyzny. Wejście odbyło się tak cicho, iż lot muchy więcejby narobił hałasu. Mężczyzna miał na sobie mundur, akselbanty, epolety i ostrogi – nic atoli nie dźwiękło, ani brzękło – przesunął się po miękim kobiercu podłogi i zatrzymał się obok kobiety, spoglądając na nią uprzejmie. Ta głowę podniosła, przybyszowi w oczy z uśmiechem spojrzała i skinieniem ręki miejsce mu obok siebie wskazała.
Usiadł.
– Księżno – przemówił – gniewasz się na mnie?….
Kobieta odpowiedziała na słowa te spojrzeniem, malującem zdziwienie i przeczenie.
– Spóźniłem się…. kazałem ci na siebie czekać długo…
– Mnie czekanie nigdy nie gniewa… owszem, lubię to… odrzekła piękna.
– Nie miałaś chyba nigdy rendezvous miłosnych… – odezwał się gość półżartem.
Lekkie ramion ruszenie było na tę insynuacyą odpowiedzią. Odpowiedź zaś ustna zabrzmiała tak:
– Miałam cię jednak za bardziej akuratnego, generale…
– Byłbym się… stawił na minutę, na sekundę, gdyby nie najjaśniejszy pan który zatrzymywał mnie, jakby umyślnie w tym celu, ażeby cię do niecierpliwości przyprowadzić…
– O… odparła księżna lekkim na wspomnienie najjaśniejszego pana uśmiechem – ja niecierpliwić się zwyczaju nie mam – i zapytała: Cóż wielkość jego?…
– Zadowolnionym jest z ciebie ogromnie, nadzwyczajnie… nazywa cię kobietą-ministrem… powtarzał mi to kilka razy, powiadając, że nie masz jak kobiety do badania tajemnic gabinetowych…
Piękna księżna uśmiechnęła się znów.
– I – ciągnął generał dalej – pragnąłby, ażebyś z drogi tej, na której tyle nazbierałaś laurów, nie schodziła…
– Ależ droga ta męczy mnie już, nudzi… – podchwyciła księżna.
– Czyż nie przedstawia ona zajęcia?…. zapytał generał.
– Zajęcia?… a! generale… – zawołała z uniesieniem niejakiem. Mieć ustawicznie do czynienia z mężami stanu, dźwigającymi na barkach brzemiona lat i oddychającemi aptecznemi preparatami, a dającymi się brać, jak muchy nalep!… Cóż to za zajęcie?… Zajęcie takie, to rozpacz!… Nieraz, wyciągając tajemnice eksceleneyom niemieckim, włoskim, francuzkim, angielskim, myślałam sobie w duchu, żem nie kobieta, ale pigułka, ulepek, syropek… kompozycja chiny i żelaza, zaprawna ekstraktem z trzciny cukrowej, przeznaczona na orzeźwianie istot na drzemkę nieczystą wskazanych… Wyobraźże sobie, generale, taką jak ja kobietę, przedstawiającą się samej sobie pod postacią taką obrzydliwą!… Nie rozpacz-że to?… Nie, jeżeli dla mnie nie wynajdziecie zajęcia innego, to gotowani wynaleźć sobie zajęcie sama…
– Księżno… – zaczął generał, rękę prawą podnosząc.
– Gotowani – ciągnęła, mówić mu nie dając – rzucie! się w romanse i zamiast wyciągać tajemnice gabinetowe od sędziwych mężów stanu, odciągać kochanków gwiazdom salonowym… To już zabawniejsze… Umknąć której z dam wielkiego świata zakochanego w niej po uszy podporucznika gwardyi przedstawia się mi, jako zajęcie bez porównania bardziej zajmujące, aniżeli do wynurzali przyprowadzać hrabiego Andrassyego, księcia des Cazes albo lorda Beaconsfield…
– Księżno!… na Boga!… herezyą!… zawołał generał na pół seryo.
– Otwartą jestem… – odparła. Otwartości nauczyłam się od kshcia Bismarcka i od generała Ignatiewa… Otwarcie więc oświadczam: buntuję się przeciwko najjaśniejszemu panu i dymissyą biorę, jeżeli nie macie dla mnie zajęcia innego…
– Mamy!… podchwycił generał.
– A?… odezwała się księżna – Ciekawam?…
– Dla onego też zajęcia spóźniłem się na rendezvous. Czerpać musiałem informacye dodatkowe i czynić przedstawienia samemu najjaśniejszemu panu, chodzi tu bowiem o rzecz niezmiernie ważną, zahaczającą się o przeszłość i o przyszłość…
– Rzecz ważna nie zawsze zajmującą bywa… – zauważyła na pół od niechcenia.
– To zależy.. Pozwól, że ci ją wyłożę…
– Wykładaj… – odparła księżna, poprawiając się na siedzeniu i przesuwając sobie dłoń po czole, jakby w celu odpędzenia ztamtąd myśli, które by jej przeszkadzać mogły słuchać uważnie.
Generał poprawił się także i odchrząknął, rozgładził palcami blond wąsy, które zdobiły wyraziste a młode jeszcze oblicze jego i zaczął.
Nie potrzebuję dodawać, że językiem, w którym pomiędzy tem dwojgiem ludzi rozmowa się toczyła, był język francuzki. Księżna mówiła nim płynnie, gładko i bez najmniejszego, zdradzającego pochodzenie jej akcentu; generał mówił także płynnie i gładko, w akcencie jednak kiedy niekiedy zarywał z niemiecka. Czuć się to dawało bardzo słabo i rzadko, nie umiał atoli powstrzymać się od tego, ażeby od czasu do czasu nie wymówić v napół jak f, albo p jak b, że jaksze… i t… p.; e też, tak rozmaite w mowie Francuzów, brzmiało w ustach jego nie po francuzku. Wprawne ucho i łatwością poznać w nim mogło Niemca. Zaczął tedy tak:
– Pierwej, nim do wykładu przystąpię, zadać ci muszę, księżno, zapytanie… Czy nie miałaby wstrętu ze sfer wysokich, w których krążyłaś dotychczas jako jedna z najpiękniejszych ich ozdób, przejść do niższych?…
– Bynajmniej… – odrzekła zapytana. Oddawna pokutuje we mnie myśl odkrywania światów nowych… Mam w sobie coś powinowatego z Idą Pfeiffer i chętnie bym się do światów nieznanych puściła, gdyby nie… – tu się zająknęła i dokończyła – książę…
Przy wyrazie ostatnim lekki na pół ironiczny uśmiech przesunął się po wąsach generała.
– Tem ci lepiej… – rzekł. To mi daje nadzieję, że zajęcie, które ci zaproponuję, nie będzie dla ciebie interesu pozbawionem… Chodzi, jak powiadam, o rzecz niezmiernie ważną, a czynność potrójną, mającą na celu starganie węzła, Bory natura zawiązała…
– Jakiegoś gordyjskiego… – wtrąciła księżna.
– Silniejszego aniżeli gordyjski, a to dla tego, że napozór nie istnieje a jednak istnieje… nie ma go i jest…
– Zagadka jakaś… – bąknęła piękna kobieta.
– W rzeczy samej zagadka… zagadka bytowa, ciężąca na nas nakształt zmory..? Niech jeno zagadkę tę rozwiążą ci, którzy służą za materyał surowy do węzła onego, a wówczas my… przepadamy z kretesem…
– Mówże nareszcie, o co chodzi… – podchwyciła księżna w wysokim stopniu zaciekawiona.
– Krótko a wyraźnie mówiąc, chodzi o wyprowadzenie im bezdroża trzech młodych ludzi…
Aa?… przeciągle, z akcentem indygnacyi w głosie odezwała się piękna pani. O to tylko?… Toć w tym celu zgłosić się mogliście do kogo innego, nie do mnie…
– Raczże mnie, księżno, wysłuchać do końca… Ci młodzi ludzie, są to nie pierwsi lepsi, a trzy w zarodku potęgi, z któremi się liczyć należy, potęgi, uzbrojone ideą, zagrażającą nam zniszczeniem doszczętnem, i opuklerzone cnotą, do przełamania sposobami zwyczajnemi absolutnie niemożliwą… Nic łatwiejszego, jak pozbyć się każdego z nich trybem dawniejszym, to jest, uwięzić, zamknąć i, albo sądzić i zasłać w lody syberyjskie, albo też zamordować w więzieniu. To atoli, co się tak łatwem wydaje, jest w istocie błędem kolosalnym, jest bowiem sianiem własnoręcznem tych ziarn, które nam grunt pod nogami zanieczyszczają… Z więzień wychodzą prądy wywrotne; z Syberyi wioną ciągi burzliwe;
z grobów przemawiają głosy niebezpieczne… Niczegośmy nie zapomnieli i nauczyliśmy się wiele w szkole doświadczenia… nauczyliśmy się mianowicie tego, że najodpowiedniejszy na pozbycie się nieprzyjaciela środek polega nie na czem innem, jeno na przyprowadzeniu go do samobójstwa… A którędy – zwrócił się do księżny z akcentem zapytania – ku samobójstwu się idzie, jeżeli nie przez bezdroża?… Na bezdrożach zabijają się osobistości pojedyńcze, przez te zaś narody… Tu, księżno, właśnie o narody chodzi, o trzy narody, które trzymamy w garści, które dusimy dłonią żelazną jedne od dwóch wieków, drugie ii lat sto, i udusić ich nie możemy, które, zamarłe dziś, odradzają się nazajutrz, jak feniksy z popiołów, manifestując odrodzenie swoje takiemi osobistościami, jak ci trzej młodzi ludzie, których pragnąłbym, ażebyś w opiekę swoję wzięła…
Księżna, poważnie jakoś zamyślona, trzymała wzrok na słaniającym się w kominku płomieniu i słuchała z uwagą wielką generała, rozwijającego szeroko myśl, zawartą w przemówieniu powyższem.2.
Państwa są to wytwory sztuczne; narody są kreacyami naturalnemi. Byt pierwszych zależy od drugich a warunek onego najgłówniejszy polega na doskonałej harmonii pomiędzy formą a treścią – pomiędzy państwem a narodem, albo narodami, w skład takowego wchodzącemi. Dowieść tego można przez porównanie, Szwajcaryi, naprzykład z Turcyą. O ileż pierwsza słabszą jest od drugiej! o ile jednak, we względzie bytu swego, spokojniejszą jest aniżeli mocarstwo, w obec którego drżały narody! Pochodzi to ztąd, że potęga państwowa jest rzeczą bardzo względną – trwa czas jakiś – krócej dłużej – i przemija, pozostawiając jeno po sobie wspomnienie na kartach historyi, narody zaś przeobrażają się, ale nie przemijają, zmieniają formy, jak człowiek pojedyńczy zmienia suknie, gdy się zestarzeją, i pozostają nietylko w historyi, ale na gruncie w tych gniazdach, w których się narodziły, wychowały i wzrosły, jedne szczęśliwe i spokojne, drugie w ujarzmieniu oczekujące lepszej doli i zarabiające na takową za pomocą kreciego podkopywania gruntu pod budowlą państwową. Tak podkopywanym był grunt pod budowlą turecką.
To samo co o Turcyi powiedzieć się da o Rosyi. Różnica pomiędzy dwoma temi państwami, co się fundamentów tyczy, nie zachodzi żadna. Jak pierwsza tak druga drży o byt swój, zagrożony w podwalinach; jak pierwszej tak drugiej troska najważniejsza odnosi się do wulkanów, przebywających pod jej stopami. I inaczej być nie może, tam gdzie nie masz harmonii, pomiędzy państwem a narodami. Tych ostatnich zodowolnić nie sposób, gdy gwałt tkwi w wychodnim wzajemnych stosunkach punkcie; ponieważ zaś zadowolnić nie sposób, więc pozostaje jedno tylko: przemocą lub podstępem zgubić, o śmierć przyprawić, za pomocą pogrążenia w zgniliznie zepsucia, za pomocą wprowadzenia na drogi błędne. Ciężka to dla państwa praca, konieczna jednak.
W zakresie pracy tej rzeczą jedną z najważniejszych jest auskultacya ustawiczna, odnosząca się do stanu zdrowia ujarzmionego narodu. Auskultacya ta w Rosyi odbywała się dawniej, odbywa się i obecnie. Do tego, w państwowym rosyskiej imperii mechanizmie osobna jest urządzona maszynerya, zaopatrzona w oczy przenikliwe, w uszy czułe i w węch delikatny. Ogniskuje się ona w stolicy państwa, kędy biuro osobne, mające na czele swojem zawsze generała i odnosząc się bezpośrednio do cesarza, koncentruje informacye, skazówki, raporty, ściąganie z okolic najdalszych, nawet z takich, które leżą po za granicami olbrzymiej monarchii. Stanowi to materyał surowy, z takowego wyciąga się ekstrakt o każdej prowincyi osobno, ekstrakt, wedle którego klassyfikują się, w odniesieniu do państwa prowincye, w odniesieniu do prowincyi osobistości pojedyńcze, a to stosownie do tego, co w języku officyalnym nazywa błahonadieżjem. Błahonadieżje ma stopnie różne starannie cieniowane, zaczynając od dodatniego, a kończąc na ujemnym. Jak prowincye w państwie, tak osobistości w prowincyach znaczą się za pomocą ułamków, w których licznik zawsze jest jednaki, mianownik zaś zmienia się od jednostki stopniowo do liczby nieoznaczonej. Wypadkowa z dzielenia licznika na mianownik determinuje stopień błahonadieżja. Najbłahonadieżniejszym uważa się ten, czyje nazwisko poprzedza ułamek 14/1, nieco mniej błahonadieżnego oznacza ułamek 14/ 2, jeszcze mniej 14/3 itd., aż do ułamku 14/14 znamionującego człowieka błahonadieżnaho bez epitetu, zasługującego na względy, ale nie na zaufanie, takiego, któremu powierzać można urzędy reprezentacyjne, jak na przykład: marszałkostwo, prezesostwo dobroczynności, kamerjunkierstwo, a nawet dyrektorstwa lub inspektorstwa w zarządach szpitalnych, drogowych, mostowych i t… p… członkostwem bez głosu lub z głosem doradzcżym w towarzystwach naukowych, etc. Ułamek 14/14 Jest jednostką, po moskiewska jedinicą. Przed rokiem 1863 jedinic sporo się liczyło w krajach zabranych, na Litwie i w Koronie; od onej atoli epoki nastąpiło znaczne takowych umniejszenie, natomiast pomnożyły się ułamki z mianownikami większemi aniżeli licznik 14/15, 14/16, 14/17 it… d., aż do 14/28. Ten ostatni, wyobrażający połowę, nie jest jeszcze bardzo złym. Odnosi się on do ludzi połowicznych, do masy bez – barwnej, która, jak ta dusza, "rada by do raju, ale jej tam nie puszczają." Niebłahonadieżność poczyna się od polowy i wzmaga stopniowo w miarę powiększenia się mianownika, Naprzykład: 14/56 czyli 1/4 jest bardzo źle, 14/115 czyli 1/8 fatalnie. Czyje nazwisko poprzedza ten ostatni ułamek, jest markowany, znajduje się pod szczególnym dozorem i posiada w Petersburgu rubrykę osobną, w której notują się spostrzenia, odnoszące się do osoby jego wyłącznie, a tyczące się zdolności umysłowych i charakteru. Lecz biada temu, czyj mianownik przekracza cyfrę 112. Takich tu mając na myśli, napisał Mickiewicz wiersz "Do matki Polki."
"O matko Polko! gdy u syna twego
W źrenicy błyszczy geniuszu świetność."
Tego rodzaju niebłahonadieżnych państwo rosyjskie ma na oku szczególnie. Za panowania Mikołaja rozsyłano ich do Syberyi i na Kaukaz. Pod reformatorskiemi rządami Aleksandra II mają na nich bicze innego rodzaju: starają się przerabiać ich na ewangieliczne owce parszywe – na zaprzańców, na medyatorów – na Kostoniarowych, na Sadykpaszów – na fałszerzy dziejowo-politycznych, na wichrzycieli rodzinnych, propagatorów zgody z rządem, na entuzyastów organicznej pod moskiewskim dozorem pracy, na sofistów naukowych, na gorszycieli moralny cli, wiedząc o tem, że jedna owca parszywa całą zaraża trzodę.
Takich to kandydatów na owce parszywe miał generał na uwadze, gdy księżnie propozycyą uczynił.
Rozwinął propozycyą i potrafił uponętnić ją.
Księżna zawołała:
– Ależ to zupełnie coś nowego!…
– Nowego pod względem pewnym, pod tym mianowicie, że w czasach dawniejszych sposoby takie praktykowały się na monarchach, my zaś praktykujemy je na dzieciach ludu… Pochodzi to ztąd, żeśmy demokraci… Zdemokracieliśmy okrutnie, zwłaszcza od czasu jakieśmy się spostrzegli, że nie byliśmy nigdy czem innem, jak demokratami najczystszymi za Iwana Groźnego…
– Żartujesz chyba?… odezwała się księżna.
– Bynajmniej… Powtarzam motd'ordre, któreśmy dostali po uśmierzeniu zamianowanego najłaskawiej klerykalnoarystokratyczuym buntu polskiego… Starliśmy łeb klerykalnoarystokratycznej hydrze stopą demokratyczną i od tej chwili nietylko demokratami myśmy zostali, aleśmy oponą demokratyczną okryli całą Rosyi przeszłość…
– Dziwa!… cuda!… jakże się to stało?…
– Krótko i stanowczo: po ukazie… Nie rozumiem tego…
– Zapatrywałaś się bowiem na Eosyą z europejskiego punktu widzenia… Europa Rosyi nie rozumie… Jestto dla niej terra incognita, pełna niespodzianek i kontrastów. Jak Europa wytłumaczyć sobie zdoła to, żeśmy wczoraj demokracyą prześladowali i tępili zawzięcie, dziś zaś wy zna jemy ją?… albo to, że wyswobadzainy Słówku z niewoli i w niewoli Słowian trzymamy?…
– Jak my to sobie wytłumaczymy sami?… wtrąciła księżna.
– Bardzo łatwo: imperator jest namiestnikiem Boga, co każe, to być musi,.. wola jego jest twórczą… Piotr Wielki kazał Moskalom być Europejczykami… Europejczykami się stali; Katarzyna Wielka kazała im być Słowianami… zesłowianieli od razu; Aleksander kazał zostać demokratami… demokratami jesteśmy… Cesttout simple… Owóż, rozumiesz teraz, księżno, dokładnie, ile nam natem zależy, ażeby do harmonii ogólnej nastrajały się tony fałszywe, odzywające się w tej orkiestrze majestatycznej, jaką, przed – stawia Rosya, a w której kapelmistrzem jest najjaśniejszy pan… rozumiesz, jakiem wielkiem niebezpieczeństwem tony fałszywe zagrażają!…
Skinieniem głowy popartem uśmiechem księżna dała odpowiedź approbującą, i zwracając się z ożywieniem niejakiem do generała, dodała:
– Dawajcież mi do rąk te tony fałszywe!… gdzie one?…
– Rozrzucone… – odparł generał – jeden znajduje się tu w Petersburgu, drugi w Charkowie, trzeci w Pradze…
– W jakiej Pradze?… zapytała żywo.
– W złotej… w czeskiej…