- W empik go
Lech Kaczyński. Wspomnienie - ebook
Lech Kaczyński. Wspomnienie - ebook
Piękna, bogato ilustrowana pozycja albumowa, w której autor prezentuje sylwetkę prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Album został wydany tuż przed pierwszą rocznicą tragicznej śmierci prezydenta.
Czytelnicy mogą prześledzić historię i dokonania Lecha Kaczyńskiego w różnych etapach jego kariery politycznej, przypomnieć sobie jego najważniejsze osiągnięcia i sukcesy dla kraju.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-066-8 |
Rozmiar pliku: | 11 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tysiące zniczy płonących na placu przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie na znak żałoby i pamięci
Sala Kolumnowa, piękna, reprezentacyjna, największa w całym Pałacu Prezydenckim. Po lewej stronie od wejścia dwa katafalki. Na nich dwie trumny przykryte biało-czerwonymi sztandarami.
W te pamiętne, smutne, a zarazem ciepłe dni kwietnia 2010 roku przyjechała tu płakać niemalże cała Polska. Zewsząd ciągnęły nieprzeliczone tłumy – w poczuciu obowiązku, w chęci oddania hołdu, w potrzebie modlitwy. A właściwie nie żadne tłumy, lecz Polska. Ta, o której marzył.
Szeroka kolejka ludzi posuwała się wolno na przestrzeni kilku kilometrów, przez znaczną część Krakowskiego Przedmieścia, oplatając kilkakrotnie Kolumnę Zygmunta. Zapewne nikt nie spodziewał się, że będzie ich tu aż tak wielu i że tak zdeterminowani będą czekać na wejście kilkanaście godzin. Do końca.
Staruszkowie na rozkładanych stołeczkach i studenci odpoczywający na karimatach. Młodzi i starzy, kobiety i mężczyźni. Klerycy z Elbląga, emeryci z Poznania, górnicy ze Śląska, stoczniowcy z Wybrzeża, licealiści z Wrocławia. Wszyscy. I szczypiorniści Bogdana Wenty w czerwonych dresach z napisem „Polska”. Znana dziennikarka telewizyjna wyszła z Sali Kolumnowej zapuchnięta od łez. Powiedziała, że ma wyrzuty sumienia. Aby się pożegnać, ludzie czekali dniami i nocami. Ona weszła „na legitymację”, nie składając tego rodzaju ofiary. Trudno, widać po prostu nie miała czasu.
Skala żałoby narodowej po tragedii 10 kwietnia zaskoczyła wszystkich. Przybrała charakter ceremonii, w której wspólnota utwierdza swoją tożsamość. Żal po utracie wybitnych rodaków stanowił również manifestację pamięci o nich, a więc próbę ocalenia tego, co zostawili najlepszego, wpisania ich życia i działania w nasze narodowe dzieje, w długie trwanie wspólnoty.
Premier Donald Tusk przy trumnach Lecha i Marii Kaczyńskich w Sali Kolumnowej Pałacu Prezydenckiego
Przed bramą Pałacu morze migających zniczy i miękki kolorowy kobierzec utkany z setek tysięcy kwiatów. Wśród nich tak ulubione przez Marię Kaczyńską tulipany. Ile kwiatów i światełek, tylu żałobników. Harcerze znosili je pod ogrodzenie, na dziedziniec. Zapach milionów płatków łączył się z zapachem zniczy. Biało-czerwone sztandary przewiązane czarnym kirem, nastrój powagi, skupienia, modlitwy i narodowej żałoby. I powtarzane często przez łzy słowa: Boże, czemu daliśmy się tak ogłupić? Czemu nikt nam nie powiedział wcześniej, że to byli tacy wspaniali ludzie? Czemu słyszeliśmy tylko o tym, że prezydent nie zna języków i ma niedopiętą marynarkę?
Rzeczywiście, prezydent Lech Kaczyński nie cieszył się sympatią polskiego społeczeństwa, a przynajmniej znacznej jego części. Bez żadnej przesady powiedzieć można, iż żaden polityk po odzyskaniu suwerenności w 1989 roku nie miał tak złej prasy. Najbardziej dotkliwe drwiny, oskarżenia i wyzwiska sypały się na jego głowę jak konfetti. Pomiatano nim w sposób bezprzykładny, nękano go bezustannie i poniżano, straszono „wyginięciem, jak dinozaury”. Zarzucano mu, że jest kłótliwy, że nie potrafi wyzbyć się przywiązania do partyjnych interesów, że stawia na szalę powagę swojego urzędu dla spraw absolutnie nieadekwatnych do zaistniałej sytuacji, że wetuje wiele reform niezbędnych dla kraju z czysto ekonomicznego punktu widzenia. Że zacytował w pracy doktorskiej Lenina, podczas gdy inni walczyli o wolność… Gdyby polegać na opiniach lansowanych przez tak zwane opiniotwórcze media, można było odnieść wrażenie, że prezydent Kaczyński to największe zło, jakie Polsce przydarzyło się od czasu hitlerowskiej okupacji.
Nawoływano powszechnie do obywatelskiego nieposłuszeństwa, z pogardą zwracano mu przyznane ordery. W każdym „dobrym” towarzystwie do dobrego tonu należało wyśmiewanie się z głowy państwa, to warunkowało przynależność do „elity”. Prezydenckie poszanowanie historii i tradycji, jego odwołania do moralnych prawd, narodowej dumy czy polskiej racji stanu przedstawiano jako sianie nienawiści, ksenofobię i zaściankowość.
Kolorowy „dywan” kwiatów i zniczy na Krakowskim Przedmieściu przed Pałacem Prezydenckim
Wysuwane argumenty szybko przeniosły się w żenujące rejony kpin z wyglądu zewnętrznego, dykcji czy urody małżonki. Z wygłaszanych pod adresem Prezydenta RP inwektyw można by utworzyć grubą księgę.
Kiedy w końcu lutego w prawyborczej kampanii padły radosne słowa, że oto już za 297 dni będzie można powiedzieć: „były prezydent Lech Kaczyński”, ich autor nie przypuszczał zapewne, że jego marzenia staną się rzeczywistością dużo szybciej…
A potem coś się odmieniło. Media przestały montować programy składające się w trzech czwartych z docinków na temat polskiego prezydenta. Ucichły dyskusje o jego rzekomym alkoholizmie, nikt zapewne nie powie już: „jaki prezydent, taki zamach”. W ciągu kilku dni od owej tragicznej soboty usłyszeliśmy o tym pogardzanym polityku więcej ciepłych słów niż przez ponad cztery lata sprawowanej kadencji. Trzeba było śmierci człowieka, i to śmierci poniesionej w tragicznych okolicznościach, aby można było docenić jego zasługi dla kraju. Dopiero po katastrofie samolotu prezydenta pod Smoleńskiem zaczęto przypominać jego działalność w opozycji, związaną z Komitetem Obrony Robotników, który powstał po wydarzeniach radomskich już w 1976 roku. Nagle przywrócono w ludzkiej pamięci fakt, że to właśnie Lech Kaczyński, znakomity specjalista od prawa pracy, walczył o ochronę praw pracowniczych jako współautor porozumień sierpniowych, a potem jeden z najważniejszych doradców Solidarności. Jego koledzy z opozycji pokonali amnezję i przypomnieli sobie raptownie, jak to razem walczyli o wolną Polskę, chociaż jeszcze tak niedawno nie potrafili wykrztusić z siebie jednego chociażby życzliwego słowa.
Gazety pochowały gdzieś publikowane dotąd z lubością zdjęcia prezydenta, na których wyglądał wręcz odpychająco, a wyciągnęły ze swych archiwów skrzętnie pochowane fotografie prezentujące sympatycznego, ciepło uśmiechającego się człowieka. „Był politykiem, więc jako polityk sam nieraz ostro atakował i bywał atakowany – zaczęto mówić. – To atrybut polityki w ogóle, a polskiej, niestety, w szczególności. Warto jednak mieć świadomość, że doczepiany mu wizerunek osoby wyniosłej i mściwej nie miał wiele wspólnego z rzeczywistością. Świętej pamięci Lech Kaczyński był impulsywny, nie potrafił czasem wytrzymać stresu związanego z politycznym starciem, ale miał wielkie serce”. Jak chociażby wtedy, gdy wojował z ministrem spraw wewnętrznych Ludwikiem Dornem o to, by ratować stado łabędzi, któremu groziła likwidacja w związku z epidemią ptasiej grypy.
Okazało się nagle, że był politykiem całkowicie poświęcającym swoje życie odbudowie niepodległego państwa polskiego, zarówno w jego wymiarze międzynarodowym, jak i w wymiarze kształtowania ładu społeczno-gospodarczego oraz kształtu prawnego Rzeczypospolitej. Wyszło na jaw, że był człowiekiem do gruntu uczciwym, konsekwentnym w swoich działaniach i pełnym patriotycznych uczuć. Przypomniano społeczeństwu, że niezwykłą troską otaczał ludzi wykluczonych, którzy nie ze swojej winy nie weszli w proces transformacji ustrojowej po 1989 roku i którzy nierzadko nawet stali się jej ofiarami. Przyznano z zadziwiającą szczerością, że działalność prezydenta zmierzała do tego, by nie było równych i równiejszych, tych, którym wolno wszystko, i tych, którym nic nie wolno.
Tłumy na trasie przejazdu trumny z ciałem Lecha Kaczyńskiego, wiezionej na lawecie ulicami Warszawy
Odkryto niespodziewanie prawdziwe oblicze Lecha Kaczyńskiego, który udowodnił czarno na białym, że polityk może być zarazem prawym, uczciwym, odważnym i mądrym człowiekiem, a polityka służbą narodowi i polskiej racji stanu.
„Wypowiadałem o Nim sądy nie zawsze sprawiedliwe, ale zawsze widziałem w Nim wielkiego polskiego patriotę, człowieka, dla którego Polska była najważniejsza” – napisał Adam Michnik na łamach „Gazety Wyborczej”, dodając przy tym: „Lech Kaczyński służył polskiej niepodległości od marca 1968 roku. Często powtarzał, że wtedy wybrał drogę sprzeciwu wobec dyktatury. I tę Jego decyzję będę zawsze wspominał z wielkim szacunkiem i sentymentem.
Różniliśmy się, także w ostatnich latach, w ocenach zdarzeń politycznych. Wszelako zawsze myślałem o Lechu Kaczyńskim z szacunkiem dla Jego patriotyzmu. I te myśli towarzyszą mi od chwili, gdy usłyszałem straszną wiadomość o katastrofie lotniczej. Lech Kaczyński był człowiekiem prawym, życzliwym, rozumnym. I był człowiekiem szalenie sympatycznym, czego nierzadko doświadczyłem. Takim będę Go pamiętał”.
„Leszek Kaczyński to nie tylko moja młodość, ale również taki ciężki czas, gdy ludzi z odwagą nie było tak wielu jak dzisiaj – wtórował mu w tym samym dzienniku Władysław Frasyniuk. – Takie przyjaźnie długo się pamięta i trzeba naprawdę wiele zrobić w dalszym życiu, by taką przyjaźń zabić”.
Uroczystości żałobne na placu Piłsudskiego w Warszawie (17 kwietnia 2010 r.)
W czasie mszy żałobnej przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, abp Józef Michalik zaznaczył, że tragicznie zmarły prezydent był „mężem stanu, który nie bacząc na poprawność polityczną, potrafił bronić swoich wartości”.
Z całego świata doszły do nas głosy, że Lech Kaczyński nie był wcale zagrożeniem destabilizującym Unię Europejską, lecz politykiem europejskiego formatu. Napływające z różnych stron wyrazy współczucia i szacunku ukazały zupełnie nowe oblicze prezydenta. Spoza tych słów, tych gestów, wyłoni!
się obraz nie tyle polityka, ile męża stanu, dla którego najważniejszą ideą była nie władza sama w sobie, ale dobro Ojczyzny, jej siła i ranga na międzynarodowej arenie.
Czy jedna tragiczna chwila może zmienić aż tak bardzo postrzeganie człowieka i wszystkiego, co sobą reprezentuje? A może chodzi tu o coś zupełnie innego?
Poprzedni prezydent, Aleksander Kwaśniewski powiedział przy okazji smoleńskiej tragedii, że Polacy o wiele lepiej traktują zmarłych niż żywych. Prawda to niewątpliwa. Wyraża ją najlapidarniej stare polskie przysłowie: „Jak żyje, to mu żyć nie dadzą, jak umrze, to mu trumnę kadzą”. Zbyt często ludzi doceniamy dopiero wtedy, gdy odchodzą. Tak było w przypadku wielu postaci naszej historii: Romana Dmowskiego, Józefa Piłsudskiego, Wincentego Witosa… Atakowani za życia bez pardonu – często we wzajemnym konflikcie, odsądzani od czci i wiary w trakcie czynnej działalności, pozostawiali po sobie pustkę trudną do wypełnienia. Czy tak będzie również z prezydentem Lechem Kaczyńskim?
Kilka dni później, po decyzji pochowania zmarłej tragicznie głowy państwa na Wawelu, znów pojawiły się głosy niezadowolonych i transparenty z napisami w rodzaju: „Pełnił tylko obowiązki, tym zasłużył na Powązki”. Wielu obywatelom przeszkadza po śmierci jeszcze bardziej niż za życia.
„Człowiek wyśmiewany przez wiodące media stal się symbolem narodu – napisał w «Gościu Niedzielnym» Franciszek Kucharczak. – Trudno teraz będzie drwić z polskich tradycji i patriotyzmu, gdy ich ucieleśnienie spoczęło na Wawelu. Trudno będzie przywracać aurę oszołomstwa wokół kogoś, kto spoczął jako równy pośród królów i bohaterów. Jak kogoś takiego nazwać małym, skoro Łokietek był jeszcze niższy? Nic też dziwnego, że świadomi tego desperaci w środku żałoby zorganizowali hałaśliwy protest. (…) Teraz mogą knuć i pluć, niczym belgijska gazeta, która pozwoliła sobie na taki żart rysunkowy: orzeł z polskiego godła wbity w ziemię i napis «Orzeł wylądował». Nic to nie da. Gdy zobaczyłem wiezioną na lawecie trumnę prezydenta otoczoną mrowiem zapłakanych ludzi, pojąłem, że teraz dopiero orzeł zerwał się do lotu”.
Protesty przeciwników pochówku pary prezydenckiej na Wawelu
Narodowa trauma, kompletne wykorzenienie kulturowe, prymitywna bezrefleksyjność, fałsz, czy wylewane wcześniej krokodyle łzy? Zwierzęca nienawiść, niewiedza, głupota, a może po prostu podatność na manipulacje? Kim naprawdę był zmarły tragicznie prezydent naszego państwa? Wielkim mężem stanu czy zaledwie dobrym i sympatycznym człowiekiem? Gorącym patriotą czy może politycznym zerem i ksenofobem, symbolem zaściankowości i obskurantyzmu? Czy próba uczłowieczenia go nie przyszła aby trochę za późno?
Książka ta, pomimo lapidarności ujęcia, próbuje odpowiedzieć na te i na wiele innych pytań, przybliżając Czytelnikom dokonania i postać Lecha Kaczyńskiego zarówno jako polityka i męża stanu, jak i zwykłego człowieka.