- W empik go
Lee Schubienik. Tom 2 - ebook
Lee Schubienik. Tom 2 - ebook
Po tragicznych wydarzeniach w rezydencji barona von Tochka, Alicja trafia pod opiekę Nathaniela. Choć tajemniczy mężczyzna uratował jej życie i otoczył opieką, to dziewczyna nie potrafi mu w pełni zaufać. Jego intencje wydają się podejrzane, a mgliste wyjaśnienia i zdawkowe odpowiedzi tylko podsycają mnożące się w głowie Alicji wątpliwości. Co tak naprawdę wydarzyło się podczas przyjęcia w jej domu i czy komukolwiek z domowników udało się przeżyć? Kim jest Nathaniel i jaka relacja łączyła go z jej matką? Dlaczego Alicję nieustannie nawiedza kobieta w czerwonej pelerynie? Dziewczyna wyrusza w długą podróż, by odnaleźć odpowiedzi na nurtujące ją pytania, ale widmo przeszłych wydarzeń nie przestaje jej prześladować. Podobnie jak stary przyjaciel, który wcale nie ma zamiaru jej opuścić...
– Uprzedzając twoje pytanie: tak, twój przyjaciel najprawdopodobniej już wcześniej odebrał sobie życie i jakaś siła, której pochodzenia ani natury nie znamy, skazała go na karę, w wyniku której musi odpokutować to, co zrobił. To oczywiście tylko moja teoria. Ile w niej prawdy, nie wiem sam, jednak wiele już w życiu widziałem i wiem, że takie rzeczy się zdarzały. Niejednokrotnie musiałem pomagać takim nieszczęśnikom.
– Można takiemu komuś pomóc?
– Oczywiście. Trzeba go zabić – rzucił szorstko. – To jedyne wyjście.
– Ale…
– Och, nie martw się. Można to zrobić. Twój znajomy nie jest wyjątkiem. Nie jest też nieśmiertelny, żaden z niego duch ani demon, więc będzie to dziecinnie proste. Jest tylko jeden szkopuł – do odnalezienia go potrzebna będzie twoja osoba, a właśnie waszego ponownego spotkania chcemy uniknąć.
– Nie chcę go więcej widzieć! Wymordował tych wszystkich niewinnych ludzi! – obruszyła się Alicja, a w jej oczach pojawiły się łzy.
– To oczywiste – przyznał Nathaniel. – Dlatego na razie chcę ci tego oszczędzić. Jednak on prędzej czy później po ciebie przyjdzie. Znajdzie sposób.
– Czego ode mnie chce? – Miała już dość tej rozmowy. Każda kolejna informacja ciążyła jej coraz bardziej.
– On chce ciebie, Alicjo – odparł Nathaniel i smutno się uśmiechnął.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-594-6 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szkolny korytarz jak zwykle był zatłoczony. Wszyscy dokądś pędzili, popychali się nawzajem, a pełne urazy uwagi nauczycieli odbijały się echem od murów starej szkoły. Szczęśliwi uczniowie wybiegli na skąpany w słońcu dziedziniec i w geście radości podrzucili do góry wypełnione książkami tornistry. To nic, że prawie połowa wyposażenia znalazła się chwilę później na ziemi. Sama możliwość uczestniczenia w tradycyjnym pożegnaniu roku szkolnego była dla nich czymś tak ekscytującym, że zupełnie zapomnieli o ewentualnych konsekwencjach. Gdy fala pierwszego entuzjazmu minęła, zabrali się w pośpiechu za porządkowanie brukowanego dziedzińca, nie szczędząc sobie przy tym koleżeńskich złośliwości i przytyków.
Leonard nie chciał brać w tym udziału. Poprosił rodziców, by nie przyjeżdżali na tegoroczną uroczystość. Był w końcu uczniem przedostatniej klasy, nie musieli go już na każdym kroku niańczyć. Miał przecież starszego brata, którego edukacją o wiele bardziej się interesowali, a poza tym ojciec, szanowany w mieście lekarz, miał tak napięty grafik, że trudno byłoby mu wygospodarować trochę czasu na jeszcze jedno spotkanie towarzyskie. W tym roku Leonard został więc sam. Tak, jak tego pragnął.
Stojąc w drzwiach wejściowych i obserwując bawiący się na dziedzińcu tłum uczniów, czuł dziwną pustkę. Nie miał ochoty po raz kolejny udawać, że cieszy się z nadejścia wakacji. W szkolnym internacie będzie mógł spędzić jeszcze tylko tydzień, zanim lokaj jego matki zjawi się w tych starych murach i oznajmi mu, że czas wracać do domu.
Kiedy w powietrze wzniosły się kolejne salwy śmiechu i następne zeszyty powędrowały do góry, Leonard cicho westchnął i wycofał się w głąb korytarza. Drżące, blade palce zacisnął na trzymanym w dłoni zawiniątku.
Pokój trzysta pięć znajdował się na ostatnim piętrze potężnego gmaszyska. Żeby do niego dotrzeć, Leonard musiał pokonać niezliczoną liczbę krętych schodów i przejść obok skrzydła szpitalnego, gdzie narażał się na spotkanie z panią Gettner, znienawidzoną przez uczniów szkolną pielęgniarką. Przygotowany na ewentualne uszczypliwości ze strony starszej kobiety, wyprostował się, zacisnął usta i żwawo przemaszerował przez pogrążony w półmroku korytarz. Odgłos jego kroków odbijał się echem od surowych, zimnych ścian. Nikogo jednak nie spotkał i gdy z głośno bijącym sercem stanął pod drzwiami pokoju trzysta pięć, zerknął jeszcze przelotem na zamieszczoną na drzwiach tabliczkę z napisem: „Zastępca dyrektora”, po czym zdecydowanie zapukał. Odpowiedziało mu ciche: „Proszę”.
Nie zwlekając dłużej, Leonard nacisnął klamkę i ostrożnie wszedł do środka.
Panna Mirbach siedziała w swoim eleganckim fotelu za biurkiem i wertowała w pośpiechu jakieś dokumenty. Gdy jej spojrzenie padło na stojącego w progu młodzieńca, uśmiechnęła się szeroko i zachęcającym gestem dała mu znak, że ma wejść.
– Nie stój tak w progu, Leonardzie – powiedziała, a chłopak posłusznie zamknął za sobą drzwi i ostrożnie zbliżył się do biurka.
Panna Mirbach wyglądała tego dnia bardzo elegancko. Swoje gęste, jasne włosy zaplotła w długi warkocz, a granatowy szkolny uniform, charakterystyczny dla wyższych rangą nauczycieli, zamieniła na skromną, białą sukienkę z niebieskimi wstawkami. W jej uszach pojawiły się też maleńkie kolczyki.
Zmieszany Leonard zacisnął ręce na zawiniątku i odchrząknął cicho.
– Usiądź. – Panna Mirbach wskazała mu krzesło, a gdy znalazł się na wprost niej, zapytała: – Dlaczego nie bawisz się na dziedzińcu razem z resztą dzieci?
Głos miała ciepły i melodyjny, a w jej niebieskich oczach tańczyły figlarne iskierki.
Leonard wyprostował się na krześle i odparł uprzejmie:
– Ja nie jestem już dzieckiem, proszę pani.
Kąciki ust nauczycielki drgnęły, ale chłopak tego nie zauważył. Zacisnął tylko mocniej palce na małej paczuszce.
– A więc co cię do mnie sprowadza? – pytała cierpliwie panna Mirbach.
Policzki Leonarda nieznacznie poróżowiały, gdy podniósł wzrok i napotkał utkwione w nim spojrzenie młodej kobiety.
– Chciałem zapytać, czy czytała już pani moją pracę semestralną – odpowiedział, usiłując ukryć lekkie drżenie w głosie.
Panna Mirbach uśmiechnęła się przyjaźnie, zaklaskała w dłonie i zawołała:
– Ach, tak! Oczywiście! Chociaż myślałam, że temat waszych prac poruszymy dopiero na wrześniowych lekcjach.
– Byłem po prostu ciekaw pani opinii. Wie pani, że słowo pisane… jest mi szczególnie bliskie i… chciałbym poznać pani zdanie. – Teraz blada twarz Leonarda zmieniła barwę na purpurową.
– Już wcześniej podkreślałam, że masz świetny warsztat – odpowiedziała spokojnie nauczycielka. – I w przyszłości możesz być kimś wielkim, jeśli tylko pozwolisz się poprowadzić właściwym osobom. Jednak to, o czym piszesz… jest tak przeraźliwie smutne. Z czego to wynika, Leonardzie?
Chłopak wzruszył ramionami.
– Wydaje mi się, że smutne, dramatyczne historie bardziej podobają się czytelnikom – odparł zgodnie z własnym przeświadczeniem. – Nikt raczej by nie chciał czytać o Dendryku, który kończy życie szczęśliwy u boku Alegorii. Chciałem dodać nieco dramaturgii.
– Losy tego władcy są już wystarczająco tragiczne – wtrąciła panna Mirbach. – Dlatego chciałam, żebyście napisali alternatywną historię, która mogłaby się wydarzyć, gdyby zaistniały pewne sploty okoliczności. Owszem, mogliście pobawić się faktami i nagiąć je do swojej woli, jednak…
– Widzę, że nie spodobał się pani wątek sił nadprzyrodzonych – dodał Leonard, tym razem z nerwowym uśmiechem.
– Nie do końca uchwyciłeś to, o co was prosiłam. Ale oczywiście doceniam inwencję twórczą.
– Nigdy nie przytrafiło się pani nic niezwykłego? – wypalił nagle Leonard. Rozgorączkowany wyraz jego twarzy utwierdził nauczycielkę w przekonaniu, że chłopak koniecznie chce ciągnąć ten temat.
– Co niezwykłego mogłoby się przytrafić takiej osobie jak ja? Zwyczajnej, prowincjonalnej nauczycielce? – Oparła głowę na dłoniach i wpatrzyła się w tego niesamowitego młodzieńca.
Odkąd pamiętała, zawsze był wycofany. Trzymał się z dala od innych dzieci, a wszystkie przerwy spędzał sam, czasem za towarzysza biorąc jedną z bibliotecznych książek. Było w tym chłopcu coś niezwykłego, ale panna Mirbach nie potrafiła dokładnie określić co. Żeby nieco ośmielić Leonarda, zaproponowała mu udział w szkolnym kółku literackim, gdzie po raz pierwszy światło dzienne ujrzały jego przesycone grozą i romantyzmem wiersze. Gdy chłopak stanął na podeście i odczytał jeden ze swoich poematów, w sali lekcyjnej zapanowała cisza. Inni uczniowie chyba nie do końca zrozumieli ideę, która kryła się za tym małym dziełem, lecz panna Mirbach od razu wychwyciła odniesienia do zachodnich poetów romantycznych i jak urzeczona słuchała historii o chorowitej córce młynarza, która zstąpiła do piekieł, by ratować katującego ją wcześniej ojca. Wydźwięk wiersza był bardzo mocny, a Leonard wykazał się zbyt wielką jak na swój wiek dojrzałością. Od tamtej pory nauczycielka bacznie obserwowała jego postępy. Nie był wybitnym uczniem, miał spore problemy z matematyką, jednak na lekcjach z literatury zawsze wiódł prym. Był też chorobliwie nieśmiały i nigdy nie zgłaszał się sam do odpowiedzi. Czasem panna Mirbach musiała go zmuszać, by zabrał głos. A gdy już to robił, słuchała jak urzeczona.
– Chciałem ukazać ogrom tragedii, jaka spotkała Alegorię po śmierci Dendryka – głos ucznia wyrwał ją z zamyślenia. – Stąd też jej zwrot w stronę czarnej magii. Mroczne cienie trafiły na podatny grunt, jaki zawsze nosi w sobie osoba pogrążona w żałobie. A stamtąd już blisko do finału, który opisałem.
– Nie wiem, skąd ci się to wzięło. – Nauczycielka pokręciła głową. – Sugerujesz wręcz, że Alegoria była czarnym charakterem tej historii. Miłość Dendryka zdobyła podstępem, uciekając się do czarów i zaklęć, niedostępnych zwykłym śmiertelnikom. A gdy zginął, podjęła rozpaczliwą próbę przywrócenia go do życia, co, jak wiemy, skończyło się jeszcze bardziej tragicznie niż w oryginalnej historii.
Leonard się uśmiechnął.
– I dzięki takiemu zabiegowi moje opowiadanie czytało się pani lepiej niż prace pozostałych uczniów – odpowiedział z zadziwiającą pewnością siebie.
Panna Mirbach pokręciła z niedowierzaniem głową, ale uśmiech nie schodził jej z twarzy.
– Jeśli ci powiem, że chciałabym, żebyś wziął udział w konkursie literackim, to wyrazisz na to zgodę?
– Właściwie to – zasępił się – po cichu na to liczę.
Nauczycielka wyraźnie się ożywiła i już miała coś odpowiedzieć, gdy Leonard dodał:
– Ale tylko i wyłącznie z tym opowiadaniem.
– Jesteś pewien? – zapytała z nieco mniejszym już entuzjazmem. – Nie wszystkim się ono spodoba.
– Zależy mi tylko na tym, żeby… żeby podobało się pani.
Rumieniec, który oblał twarz Leonarda, nie umknął uwadze nauczycielki. Przez chwilę przypatrywała się chłopcu z uwagą, po czym wstała z fotela i podeszła do jednej z półek. Wzięła do ręki cienką książkę w grubej, czerwonej oprawie i znalazłszy to, czego szukała, odczytała na głos:
– „Piętnaście lat. Tyle czasu zajęło Frederikowi zrozumienie, że miłość, którą obdarzył Izabelę, nigdy nie zostanie odwzajemniona. W momencie, w którym to sobie uzmysłowił, poczuł się prawdziwie wolny. Upragnioną fizyczną wolność przyniosła mu jednak dopiero śmierć…”. Napisałeś to dwa lata temu na jednym z naszych spotkań literackich. Tematyka utworu dość oklepana, jednak opisałeś historię w zadziwiająco dojrzały, jak na swój ówczesny wiek, sposób. Chciałam ci zaproponować wystąpienie z tym właśnie utworem. Mógłby się spodobać. Zwłaszcza żeńskiej części komisji – dodała z lekkim uśmiechem.
– Rozumiem – odparł Leonard spokojnie. – Zdania mimo wszystko nie zmienię.
– Wielka szkoda – westchnęła panna Mirbach, odstawiając książkę na półkę. – Ale nie będę cię oczywiście zmuszać do wystawiania czegoś, czego nie chcesz. Jesteś w końcu artystą – dodała i puściła do niego oko. – Ewentualne poprawki przedyskutujemy jeszcze na wrześniowych spotkaniach. Chociaż nie będzie ich raczej zbyt wiele. Twój styl jest wystarczająco dobry, byś mógł pisać i publikować samodzielne teksty.
– Dziękuję – odparł grzecznie.
Panna Mirbach uśmiechnęła się do niego ciepło i zerknęła znacząco na tarczę wielkiego zegara, który zdobił sąsiednią ścianę. Leonard tkwił jednak dalej w miejscu.
– Kiedy spodziewasz się eskorty do domu? – zagaiła go, by przerwać kłopotliwą ciszę.
– W przyszły piątek.
– Twoich rodziców nie było dzisiaj z nami – zauważyła.
– Zatrzymały ich obowiązki – odpowiedział, spodziewając się, że prędzej czy później nauczycielka poruszy ten temat.
– Mogę ci jeszcze w czymś pomóc? – zapytała w końcu, gdy niezręczna cisza zaczynała się przeciągać.
Leonard spojrzał jej wyzywająco w twarz i bez zająknięcia wyrecytował regułkę, którą musiał już mieć wcześniej przygotowaną:
– Kiedy dzisiaj podczas apelu pan dyrektor Forrell wygłosił przemowę dotyczącą inspiracji, która napędza nas do działania, uderzyła mnie nagła myśl, żeby postąpić zgodnie z tym, do czego nas zachęcał: by obdarzyć inspirację uczuciem, na jakie zasługuje i zobaczyć, co z tego wyniknie.
Panna Mirbach pokiwała powoli głową, nie do końca wiedząc, do czego prowadzi wywód chłopca.
– I dlatego tutaj przyszedłem – dodał i sięgnął drżącą ręką po pakunek, który trzymał na kolanach. Rozwiązał ostrożnie prowizoryczną kokardkę uplecioną ze sznurka, sięgnął do środka i wręczył nauczycielce niewielki notes z kolorową okładką. Gdy odpowiedziało mu pytające spojrzenie, dodał: – To o pani.
Panna Mirbach uniosła wysoko brwi ze zdumienia i przez chwilę w milczeniu wertowała notes. Gdy wreszcie się odezwała, Leonard zarejestrował w jej głosie coś dziwnego.
– To… bardzo piękne wiersze. Ale… A ta okładka… – Przesunęła smukłymi palcami po rysunku, który zdobił zeszyt.
– Och, sam ją narysowałem.
– Te kwiaty to…? – zapytała, teraz już wyraźnie wytrącona z równowagi.
– To żółte lilie, panno Mirbach – odpowiedział i gdy zwrócił ku niej spojrzenie swoich niepokojących, czarnych oczu, na jego ustach pojawił się rozmarzony uśmiech.Rozdział 2 | ODBICIE W LUSTRZE
Alicja nie spała od kilku dni. Za każdym razem, gdy tylko zamykała oczy, w jej głowie rozbrzmiewał ostrzegawczy dzwonek, który nakazywał jej wzmożoną czujność. I chociaż Nathaniel zapewnił ją, że jest pod jego opieką całkowicie bezpieczna, podświadomie czuła, że żadne słowa otuchy nie są w stanie ukoić jej zszarganych nerwów. Lęk zdominował każdą z myśli i popychał je w stronę, z której ciężko im było zawrócić.
Pierwszy epizod nadszedł już następnego dnia po tragicznych wydarzeniach w rezydencji barona von Tochka. Po skromnym posiłku, do którego zmusił ją Nathaniel, dziewczyna zasypała go gradem pytań, usiłując wydobyć wszystkie informacje, jakimi mógł dysponować. Mężczyzna nie chciał jednak mówić. Zbywał milczeniem wrzaski, krzyki i groźby i zamiast odpowiadać na pytania, cierpliwie ją pielęgnował.
O poranku przyniósł jej zimną zupę mleczną, która o dziwo nie smakowała źle. Alicja czuła się fatalnie, bolało ją całe ciało, a w ustach miała nieprzyjemny posmak. Chwilę wcześniej podniosła się z łóżka i zaniosła się świszczącym kaszlem. Na jej poduszce była krew.
– Przez jakiś czas tak będzie – skwitował Nathaniel, gdy dziewczyna spojrzała na niego przerażona. – Nieźle cię poturbował. Potrzebujesz czasu, żeby dojść do siebie.
– Gdzie jesteśmy? Co to za miejsce? – dopytywała. Ale jej pytania pozostawały bez odpowiedzi. Po kilku godzinach ciągłych nalegań dała więc za wygraną.
Temat podjęła ponownie wieczorem.
Nathaniel wrócił właśnie po dłuższej nieobecności i rozpakowywał zakupy, gdy Alicja postanowiła zaatakować:
– Nie możesz przetrzymywać mnie tutaj wbrew mej woli! – ofuknęła go.
Próbowała wesprzeć się na łokciach, ale ciało odmówiło jej posłuszeństwa i opadła z powrotem na poduszki. Była tak słaba, że gdy czuła pilną potrzebę skorzystania z toalety, Nathaniel brał ją na ręce i przenosił do sąsiedniego pomieszczenia.
Mężczyzna zerknął na nią z ukosa, po czym spokojnie odpowiedział:
– Możesz wyjść, kiedy tylko zechcesz. Drzwi są otwarte.
Zbita z tropu Alicja zmierzyła go spojrzeniem i umilkła.
– Może chociaż powiesz mi coś więcej na temat medalionu? – odezwała się po chwili. – Twierdzisz, że dostałeś go od mojej matki. Mam prawo znać całą prawdę.
Ponownie odpowiedziało jej milczenie.
– Co wydarzyło się wczoraj w moim domu? – pytała dalej, czując, jak bezsilność odbiera jej resztki animuszu.
Nie doczekała się odpowiedzi. Zamiast tego Nathaniel zabrał się do sporządzania kolejnego obrzydliwego napoju, jaki zaaplikował jej kilka godzin wcześniej. Nie wiedziała, co właściwie pije, ale już po pierwszej porcji poczuła się nieco silniejsza. Gdy kolejny kubek pojawił się w jej dłoni, zawahała się:
– Nie wypiję tego, dopóki nie odpowiesz na moje pytania – zagroziła.
Nathaniel spojrzał na nią krytycznie, a zawstydzona Alicja w pośpiechu wypiła przyrządzony wywar, skrzywiła się, ale nic więcej nie powiedziała. Położyła się z powrotem i próbowała zasnąć. Sen jednak nie nadchodził.
– Muszę skorzystać z łazienki – oznajmiła jakąś godzinę później.
Nathaniel odłożył na stół książkę, którą akurat czytał, pochylił się nad Alicją i zdecydowanym ruchem wziął ją na ręce.
– Postaw mnie na ziemi – rozkazała. – Chcę pójść sama.
Mężczyzna spełnił jej prośbę, jednak wypuścił ją z rąk dopiero przy samych drzwiach.
– Trzymaj się ścian i nie forsuj – rzucił krótko.
Kiwnęła głową i powoli weszła do maleńkiego pomieszczenia. Było tak ciasne, że musiała wciągnąć brzuch, gdy przeciskała się obok podniszczonej umywalki. Drżącymi dłońmi ujęła jej boki i zerknęła w zakurzone lustro.
Patrzyła na nią przeraźliwie blada istota z potarganymi włosami i podkrążonymi oczami. W kącikach ust zebrała się zakrzepła krew. Alicja przetarła je wierzchem dłoni i przeczesała splątane strąki drżącymi palcami. Było jej wstyd, że ktoś oglądał ją w tak opłakanym stanie. Nigdy w życiu nie czuła się tak upokorzona, ale też nigdy wcześniej ciało nie odmówiło jej posłuszeństwa. Za każdym razem, gdy tylko pomyślała o swojej bezsilności, zbierało jej się na płacz. Nie zasłużyła sobie na to, co ją spotkało. Nikt z nich nie zasłużył. A była to wyłącznie jej wina. Ona sprowadziła na nich wszystkich nieszczęście.
Sprowadziła na nich śmierć.
Nagły dreszcz wstrząsnął jej drobnym ciałem; przytrzymała się mocniej umywalki. Od rana próbowała poukładać sobie w głowie wydarzenia, których stała się uczestniczką. Nic nie zwiastowało takiego obrotu spraw. W rezydencji odbywało się właśnie przeraźliwie nudne przyjęcie organizowane przez barona i Arabellę. Jak to się stało, że zwykła uroczystość przekształciła się w krwawą symfonię? I gdzie była, gdy on zjawił się w jej domu?
Lee Schubienik…
Na samo wspomnienie jego ubrudzonej krwią twarzy zrobiło jej się słabo. Serce przyspieszyło, a na plecy wstąpił pot. Świat znów zaczął wirować, a po policzkach Alicji pociekły łzy. Łzy, które w obecności Nathaniela starała się powstrzymywać jak najdłużej. Ten tajemniczy mężczyzna uratował jej życie, ale nie ufała mu nawet w najmniejszym stopniu.
Zwilżyła twarz zimną wodą i wzięła kilka głębokich oddechów. Gdy wycierała twarz szorstkim ręcznikiem, dobiegło ją ciche pukanie do drzwi.
– Wszystko w porządku?
– Tak – odparła cicho.
Czuła się dziwnie odrealniona, zupełnie jakby otaczający ją świat znajdował się za szklaną szybą. Przeraziło ją to uczucie. Bała się, że zaczyna powoli tracić zmysły. W chwilach, gdy ogarniało ją nieodparte wrażenie, że sen i jawa stały się jednym i tym samym, pojawiało się jednocześnie przeświadczenie, że jej życie lada chwila się zakończy. Obrażenia, które zadał jej Schubienik, okażą się jednak śmiertelne i umrze w tym ciasnym pomieszczeniu, z dala od całego świata.
Wyszła powoli z łazienki. W jej głowie kołatała absurdalna myśl, że jeżeli ma umrzeć, to lepiej, żeby Nathaniel był tego świadkiem. W razie czego będzie mógł ją pochować. Gdy dotarła do mniej więcej połowy ściany zauważyła, że mężczyzny nie ma w pokoju. Drzwi frontowe były lekko uchylone. I wtedy Alicję ogarnęła trwoga tak straszna, że niemal zwaliła ją z nóg. Oparła się mokrymi plecami o brudną ścianę i zaczerpnęła powietrza. Było rozgrzane i niemiłosiernie paliło jej wnętrze. Świat wirował w oszałamiającym tempie, a ona czuła, że to ten moment. Moment, w którym umrze. W uszach pojawił się złowieszczy pisk zwiastujący utratę przytomności. Alicja osunęła się na ziemię i objęła swoje kolana. Po twarzy dziewczyny pociekły łzy, a gdy Nathaniel wszedł do środka z małym wiaderkiem, ujrzał swoją podopieczną szlochającą i siedzącą na podłodze.
– Hej! – zawołał i cisnął wiadro w kąt. Potoczyło się po posadzce z nieprzyjemnym, metalicznym dźwiękiem. – Co się stało?
Ukląkł obok Alicji i przyłożył dłoń do jej czoła. Było zimne. Ale baronówna cała się trzęsła.
– Ja… Ja nie wiem, co się dzieje – wystękała i wpatrzyła się w niego błagalnym wzrokiem. – Nigdy tak się nie czułam. Boję się… Boję się, że coś złego się stanie.
– Nie masz gorączki, ale musisz wrócić do łóżka – zakomenderował, a ona kiwnęła głową. – Masz zszargane nerwy. Przyrządzę ci coś na uspokojenie.
Alicja złapała rękaw jego czarnego płaszcza.
– On ich wszystkich zabił – powiedziała dobitnie. – Zamordował wszystkich, którzy tam byli. I chciał zabić też mnie.
Nathaniel patrzył na nią długo. Nie wykonał żadnego, nawet najmniejszego gestu, a gdy przestała wreszcie płakać, wziął ją na ręce i ułożył na łóżku.
– Mówiłem, że nie jesteś jeszcze gotowa, by o tym rozmawiać – rzekł cicho, gdy otumaniona jego napojem dziewczyna zamknęła oczy i pozwoliła, by błogi sen utulił ją w swoich ramionach.
Była to ostatnia przespana przez nią noc. Wszystkie kolejne zamieniły się w niekończący się koszmar. Zaczynało się zawsze tak samo. Uspokojona działaniem wywaru Alicja powoli odpływała, ale gdy na nocnym niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy, wybudzała się z krzykiem i trzęsąc się, wzywała Nathaniela. Mężczyzna nie spał w tym samym pomieszczeniu. Gdy go wołała, zjawiał się jakby znikąd, zawsze obleczony w czerń, i siedział tuż przy niej aż do nastania świtu. Nigdy nic nie mówił. Patrzył tylko na nią wyczekująco. Początkowo ją to przerażało, ale potem znalazła w tym wymownym milczeniu spokój i otuchę, której potrzebowała.
Szóstej nocy od tragicznych wydarzeń, wybudzona z płytkiego snu Alicja wezwała po raz kolejny do siebie Nathaniela, a gdy usiadł na łóżku, ujęła w nerwowym geście jego dłoń i gorączkowo wyszeptała:
– Przyśnił mi się.
– To tylko sny, nie masz się czym przejmować – odparł Nathaniel z pobłażliwym uśmiechem, ale odwzajemnił uścisk.
– Tym razem było inaczej – naciskała Alicja. – Czułam jego obecność, prawie jak wtedy w gabinecie ojca i…
– Alicjo – po raz pierwszy zwrócił się do niej po imieniu, a dziewczyna lekko drgnęła – raz jeszcze ci powtarzam, że jesteś tutaj całkowicie bezpieczna. Wszystko zabezpieczyłem tak, że nikt niepowołany cię nie znajdzie, a poza tym – rzucił krótkie spojrzenie w stronę wystającego zza jej koszuli nocnej łańcuszka – chroni cię medalion.
Dłoń Alicji odruchowo spoczęła na piersi. Naszyjnik w kształcie krzyża przyjemnie chłodził jej nagą skórę.
– Co to za medalion? – zapytała.
– Powiedzmy, że ma pewne, hmm… właściwości – odrzekł Nathaniel i Alicja ze zdumieniem odkryła, że mężczyzna po raz pierwszy odpowiedział na jej pytanie.
Zaskoczenie, jakie odmalowało się na twarzy dziewczyny, nie uszło jego uwadze. Zmrużył delikatnie oczy i odrzucił głowę do tyłu. Długie, czarne jak smoła włosy opadły mu na plecy. Zafascynowana tym widokiem Alicja gapiła się przez chwilę na niego z otwartymi ustami, a gdy zorientowała się, że zrobiła coś niestosownego, szybko uciekła wzrokiem i zacisnęła drobne piąstki na kołdrze.
– Powiesz mi coś więcej? – odezwała się po dłużej chwili.
– Wszystko zależy od tego, ile informacji jest w stanie pomieścić twój umysł.
– Od kilku miesięcy żyję w kłamstwie. Dookoła mnie dzieją się rzeczy, których nie jestem zdolna objąć rozumem, a moi bliscy prawdopodobnie zginęli na przyjęciu w moim własnym domu. Jeżeli ktoś mi tego nie wyjaśni, to zwariuję – rzekła błagalnie. Nathaniel patrzył na nią długo w milczeniu. Płomień pojedynczej świecy, stojącej na komodzie, zamigotał i Alicja byłaby skłonna przysiąc, że zielone oczy mężczyzny zmieniły barwę najpierw na miodową, a potem – czarną. Z chwilą, gdy to jednak spostrzegła, Nathaniel wstał, podszedł do szafki, chwycił stojący na niej kubek i wręczył go dziewczynie. Posłusznie zaczerpnęła łyk. Była to tym razem zwykła woda. Przyjemnie schłodziła spieczone usta Alicji.
Nathaniel usiadł z powrotem na łóżku i nie patrząc na nią, zaczął mówić:
– Jesteś w śmiertelnym niebezpieczeństwie, Alicjo.
Chociaż córka barona już wcześniej zdążyła się o tym przekonać, to słowa wypowiedziane przez tego niesamowitego mężczyznę spowodowały, że całe jej ciało pokryło się gęsią skórką.
– Zaprosiłaś do swojego świata istotę, która nie miała prawa się w nim znaleźć.
– O czym ty…? – zaczęła, ale urwała na wspomnienie sceny, jaka rozegrała się na leśnej polanie. Wydarzyło się to tak dawno temu, że Alicja miała wrażenie, iż to nie ona była uczestniczką tych wydarzeń. W wyobraźni ukazała się jej twarz wynędzniałego mężczyzny, który próbował wdrapać się na spróchniałe drzewo. W dłoni trzymał gruby sznur. – Ja tylko… Ja tylko chciałam mu pomóc – odpowiedziała, próbując usprawiedliwić swoje zachowanie. – Nie wiedziałam, kim on jest, a z tego, co widziałam, on… On próbował się powiesić!
– Trzeba mu było na to pozwolić – odparł dobitnie Nathaniel.
– Jak możesz tak mówić?! – zaatakowała go. – Jak mogłabym pozwolić mu tak po prostu umrzeć? Nawet jeśli to zwykły włóczęga, nie mogłam go tak zostawić!
– I nie zostawiłaś.
– Nie zostawiłam – potwierdziła i rzuciła Nathanielowi wyzywające spojrzenie. – Uważam, że postąpiłam słusznie.
Jej towarzysz nie odpowiedział.
– Możesz mnie oceniać, jeśli chcesz – odezwała się znów Alicja. – Ale wiem, że drugi raz postąpiłabym dokładnie tak samo.
– Wiem o tym – odparł sennie. – Ludzie robią różne głupie rzeczy pod wpływem emocji. A najgłupsze zbrodnie popełniają z miłości.
– Och, co za brednie! – zirytowała się Alicja. – Nie kocham go przecież!
– Są różne rodzaje miłości. Nie tylko cielesna – odpowiedział, a kąciki jego ust powędrowały nieznacznie w górę. Alicja się zarumieniła.
– Źle odczytujesz moje intencje – zaprotestowała, a Nathaniel machnął tylko pobłażliwie ręką.
– Nie wnikam i niezbyt mnie to interesuje – uciął temat, widząc na twarzy młodej dziewczyny wzburzenie. – Cokolwiek zrobiłaś, stało się. Nie cofniesz czasu.
– Co się tam wydarzyło? Skąd on się tam wziął i kim właściwie jest? Widziałam cię w gospodzie – rzuciła Alicja, przypominając sobie pierwszą, plenerową lekcję z panią Donell. – Wyglądałeś jak ktoś, kto zatrzymał się tu tylko przejazdem. Statton nie jest raczej miejscem pielgrzymek. ale mimo to… – zawahała się; Nathaniel spoglądał na nią z ciekawością – było w tobie coś, co przykuło moją uwagę. Coś… nieokreślonego.
Mężczyzna uśmiechnął się.
– Rzeczywiście, byłem w Statton tylko przejazdem – przyznał. – Szukałem kogoś, a wiem, że się tu zatrzymał. Ale nie, nie chodzi o twojego przyjaciela – dodał, widząc, że na twarzy Alicji pojawił się wyraz zaskoczenia. – Wiem, że masz wiele pytań, ale nie na wszystkie będę w stanie udzielić ci odpowiedzi. Nie wiem, kim jest twój tajemniczy kolega, ale mogę ci powiedzieć, skąd najprawdopodobniej się wziął i co zrobić, by uniknąć ponownego spotkania z nim. Bo tego, że będzie próbował cię odnaleźć, możesz być pewna.
Alicja milczała. Poczuła, jak coś bardzo ciężkiego osuwa się na dno jej żołądka. Zmroził ją pierwotny lęk. Położyła prawą dłoń na lewej, by Nathaniel nie zauważył ich drżenia. Sama już nie wiedziała, czy chce kontynuować tę rozmowę.
– Opowiadał mi o jakiejś jaskini, o morzu, o tym, że musi coś zrobić – odezwała się, gdy Nathaniel spojrzał na nią wyczekująco.
– On sam z pewnością nie wiedział, o czym mówi. Zapewne czuje się bardziej skonfundowany niż ty.
– Dlaczego?
– Już ci powiedziałem dlaczego. Bo nie ma prawa tutaj przebywać. Tu, w twoim świecie, nie ma dla niego miejsca. Gdybyś mu wtedy nie przerwała, zrobiłby to, co miał zrobić, i nigdy więcej byś go nie zobaczyła. No, chyba że przy okazji następnego cyklu znowu znalazłabyś się w tym samym miejscu.
– Ale jak to? – przerwała mu, ale chwilę później dotarł do niej sens tych słów. – Chcesz powiedzieć, że…? Że to się już wcześniej wydarzyło?
– Uprzedzałem, że to nie będzie przyjemna rozmowa.
– Ale jak? – drążyła Alicja. – To przecież niemożliwe!
– Czy aby na pewno?
Nathaniel wbił w nią spojrzenie swoich niesamowitych oczu, a wtedy przypomniały jej się wszystkie przerażające rzeczy, których doświadczyła w ostatnim czasie. Od spotkania niedoszłego samobójcy w lesie, przez mroczne wizje, jakie co rusz ją nawiedzały, po krwawe wydarzenia w rezydencji barona. I wreszcie to, co przytrafiło się jej w pokrytym śniegiem ogrodzie. Obecność strasznej istoty, której nie powinno tam być. Istoty, która nie miała nic wspólnego z Lee Schubienikiem.
– Tam, w ogrodzie – wychrypiała. – Kto to był?
– Ten, którego szukam. – Oczy Nathaniela błyszczały. Nie widziała w nich wcześniej takiej pasji. Ujął dziewczynę za drżące ręce i mocno je uścisnął. – Kiedy przybyłem do Statton, nie wiedziałem, że natknę się na córkę Doris. Owszem, wiedziałem, że się tu przeprowadziła, ale po jej śmierci… – urwał, widząc zmieszanie na twarzy Alicji.
– To dla mnie zbyt wiele – powiedziała cicho i oswobodziła ręce z uścisku. – Nie skończyliśmy jednego wątku, a tu nagle pojawia się postać mojej matki i wkraczamy na kolejne niezbadane ścieżki…
– Wybacz. Zapytałaś o niego, a ja… – Nathaniel ponownie urwał. Przez twarz mężczyzny przemknął grymas bólu.
– To dlatego pojawiłeś się w nocy w moim ogrodzie – dotarło do niej. – Wcale nie przybyłeś mi z odsieczą. Przybyłeś, bo…
– Wyczułem jego obecność – przyznał.
Alicja pokiwała ze zrozumieniem głową. Nagle poczuła nieodparte pragnienie, by pogładzić Nathaniela po długich, czarnych włosach. Upomniała siebie jednak w duchu i podjęła na nowo temat:
– Kiedy Lee odwiedził mnie w nocy w moim pokoju i mówił o miejscu, które koniecznie musi odnaleźć, zapytałam go o to, czy…
– On nie jest człowiekiem, Alicjo – dopowiedział Nathaniel, czytając jej w myślach. – Kiedyś z pewnością nim był. Dziś niestety niewiele już z jego człowieczeństwa zostało.
– To wszystko brzmi tak nieprawdopodobnie. Nie jestem w stanie w to uwierzyć – zniecierpliwiła się.
– Dobrze wiesz, że to bardzo stare ziemie – przypomniał jej Nathaniel. – Ziemia, po której stąpasz, wchłonęła bardzo dużo krwi. Stała się pożywką dla istot, które od wieków żyją w cieniu.
– Tak, tak, Dendryk Wspaniały i jego okrucieństwa. Wszystko to już słyszałam. Od dawna też po Statton krążą opowieści o duchach, demonach, upiorach, a ostatnio, w związku z tą dziwną zarazą, także o wampirach. Do której kategorii zalicza się Lee?
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_