Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Legenda o św. Prokopie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Legenda o św. Prokopie - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 248 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP.

Pod­ręcz­ni­ki do na­uki o po­ezyi, czy­li t… zw. po­ety­ki, po­da­ją czę­sto roz­ma­ite okre­śle­nia dwu ga­tun­ków utwo­rów, na­le­żą­cych do po­ezyi epic­kiej (opo­wie­ścio­wej), mia­no­wi­cie ba­la­dy i ro­man­cy, prze­zwa­nej nie­wła­ści­wie ro­man­sem. Na­to­miast zgo­da zu­peł­na pa­nu­je tak mię­dzy po­ety­ka­mi wza­jem, ja­ko­też mię­dzy nie­mi a istot­nym sta­nem rze­czy, co do ga­tun­ku trze­cie­go: le­gen­dy. Wy­raz ten, przy­ję­ty z ła­ci­ny, ozna­czał w wie­kach śred­nich (po uzu­peł­nie­niu do­myśl­ne­go rze­czow­ni­ka por­tio) ustęp z księ­gi, któ­ra za­wie­ra­ła dzie­je ży­cia i czy­nów osób świę­tych, roz­ło­żo­ne w po­rząd­ku pew­nym na rok cały, i to ustęp, któ­ry na­le­ża­ło czy­tać w dniu pew­nym w ko­ście­le, względ­nie na ze­bra­niach na­boż­nych. Gło­śne dzie­ło Ja­kó­ba de Vo­ra­gi­ne "Le­gen­da zło­ta" (Le­gen­da au­rea, z XIII w.) było też rze­czy­wi­ście tyl­ko zbio­rem ta­kich ustę­pów, t… j… ży­cio­ry­sów świę­tych Ko­ścio­ła ka­to­lic­kie­go, a za­ra­zem wzo­rem i na dłu­gie lata źró­dłem le­gend, po­my­śla­nych jako utwór po­etycz­ny, cho­ciaż dzie­ło to było pi­sa­ne po ła­ci­nie pro­zą.

Po­ety­ka dzi­siej­sza nie od­bie­gła da­le­ko od po­ję­cia le­gen­dy śre­dnio­wiecz­nej, bo ozna­cza tą na­zwą opo­wia­da­nia po­etycz­ne, czer­pią­ce treść swą z dzie­dzi­ny po­jęć re­li­gij­nych i dzie­jów Ko­ścio­ła, a owia­ne w mniej­szym lub więk­szym stop­niu uro­kiem cu­dow­no­ści i nad­zwy­czaj­no­ści. Je­dy­nie roz­sze­rzo­no wid­no­krąg śre­dnio­wiecz­ny, sko­ro mamy dziś obok le­gend chrze­ści­jań­skich le­gen­dy bi­blij­ne, tal­mu­dy­stycz­ne, ma­ho­me­tań­skie, hin­du­skie (czy­li in­dyj­skie), – wo­gó­le wszel­kich re­li­gii i wy­znań, byle po­ję­cia re­li­gij­ne sta­no­wi­ły pod­kład utwo­ru, rosz­czą­ce­go so­bie pra­wo do na­zwy le­gen­dy. Ro­zu­mie się samo przez się, że nam, wy­cho­wa­nym w za­sa­dach cy­wi­li­za­cyi eu­ro­pej­skiej, wy­raz "le­gen­da" na­su­wa na myśl opo­wie­ści i po­da­nia z ży­cia Chry­stu­sa, Mat­ki Bo­skiej, apo­sto­łów, świę­tych, z dzie­jów Ko­ścio­ła itp. Po­nie­waż zaś po­wie­ści te od­zna­cza­ły się pier­wot­nie pro­sto­tą wy­ra­żeń i na­iw­no­ścią opo­wia­da­nia, co sta­ło się z cza­sem w po­ję­ciu na­szem nie­od­łącz­ną ce­chą tego ga­tun­ku po­ezyi, prze­to wy­ma­ga­my dziś od le­gen­dy do­sko­na­łej nie­tyl­ko wąt­ku re­li­gij­ne­go, ale też for­my, pro­stej pod każ­dym wzglę­dem.

"Le­gen­da o św. Pro­ko­pie", któ­rą za­mie­rzam po­dać w prze­kła­dzie wier­nym, nie wy­kra­cza poza gra­ni­ce po­ję­cia le­gen­dy w śre­dnio­wie­czu. Kro­ni­ka, spi­sa­na przez pew­ne­go mni­cha klasz­to­ru sa­zaw­skie­go w Cze­chach, opo­wia­da, że Pro­kop, je­den z pa­tro­nów na­ro­du cze­skie­go, uro­dził się we wsi Cho­tu­ni (na wschód od Cze­skie­go Bro­du) ku schył­ko­wi X. wie­ku, a więc za pa­no­wa­nia kró­la cze­skie­go, Bo­le­sła­wa II. Przy­jąw­szy re­gu­łę św. Be­ne­dyk­ta, udał się oko­ło roku 1009. na pusz­czę i u skrę­tu rze­ki Sa­za­wy pod Ko­urzy­miem wy­bu­do­wał so­bie pu­stel­nię nad ja­ski­nią, w któ­rej przed­tem – jak kro­ni­ka po­wia­da – ty­siąc dy­abłów miesz­ka­ło. Po wie­lu la­tach sa­mot­no­ści spo­tkał się przy­pad­kiem z księ­ciem Ol­drzy­chem, któ­ry za­pę­dził się był za je­le­niem aż do owej pu­stel­ni, a po­znaw­szy świę­ty ży­wot Pro­ko­pa, wszę­dzie gło­sił od­tąd jego sła­wę. To ścią­ga­ło set­ki lu­dzi do pu­stel­ni i skło­ni­ło osta­tecz­nie Pro­ko­pa do za­ło­że­nia klasz­to­ru nad Sa­za­wą, któ­re­go opa­tem zo­stał mimo swej woli w r. 1039. Roz­mi­ło­wa­ny w ję­zy­ku cer­kiew­no­sło­wiań­skim, któ­ry nie­gdyś pierw­si apo­sto­ło­wie chrze­ści­jań­stwa, św. Cy­ryl i Me­to­dy, przy­nie­śli z ob­rząd­kiem grec­kim do Pa­no­nii i Mo­ra­wy, sta­rał się pierw­szy opat sa­zaw­ski utrzy­mać tra­dy­cyę tych apo­sto­łów w tym za­kąt­ku Czech. Umie­ra­jąc (w r. 1053) prze­ka­zał ją na­stęp­com swo­im, choć prze­wi­dy­wał prze­śla­do­wa­nia ze stro­ny bi­sku­pów nie­miec­kich.

Oso­ba cno­tli­we­go Pro­ko­pa sta­ła się wkrót­ce ośrod­kiem opo­wia­dań, któ­re za­czę­ły ku­pić się oko­ło niej, jak krysz­ta­ły. Po­czę­to wcze­śnie spi­sy­wać te po­da­nia i łą­czyć w więk­szą ca­łość – le­gen­dę. Naj­dłuż­sza za­cho­wa­ła się w sta­rym rę­ko­pi­sie cze­skim, któ­ry zo­wią hra­dec­kim. Na tym rę­ko­pi­sie oparł też utwór swój au­tor, z któ­rym chcę za­po­znać czy­tel­ni­ków pol­skich, a nad­to czer­pał z in­nych źró­deł, nig­dzie zresz­tą nie idąc nie­wol­ni­czo za nie­mi. For­ma, nie­ry­mo­wa­ny wiersz tro­cha­icz­ny ośmio­zgło­sko­wy, od­po­wia­da rów­nież for­mie daw­nych le­gend cze­skich i wo­gó­le po­ezyi lu­do­wej lu­dów sło­wiań­skich, w któ­rej ośmio­zgło­sko­wiec jest mia­rą wier­sza naj­ulu­bień­szą. Że po­eta umiał zna­ko­mi­cie uchwy­cić du­cha i na­strój le­gen­dy śre­dnio­wiecz­nej, o tem prze­ko­na – mam na­dzie­ję – prze­kład sam, mimo że nie za­wsze może wy­padł tak do­brze, jak tłu­macz pra­gnął.

Do­łą­czam parę szcze­gó­łów o oso­bie sa­me­go po­ety, bo za­pew­ne nie­je­den czy­tel­nik, za­cie­ka­wio­ny utwo­rem, ze­chce po­znać bli­żej au­to­ra. Ja­ro­sław Vrchlic­ky (czy­taj: Wrch-lic-ki, mię­dzy War krót­kie, le­d­wie do­sły­szal­ne y) jest to imię i na­zwi­sko zmy­ślo­ne (pseu­do­nim) dra Emi­la Fri­dy, obec­nie pro­fe­so­ra li­te­ra­tu­ry po­wszech­nej na wszech­ni­cy cze­skiej w Pra­dze. Uro­dzo­ny 16. lu­te­go 1853 r. w Lo­unach (Cze­chy), ukoń­czył gim­na­zy­um w r. 1872, a w 3 lata po­tem wy­dział fi­lo­zo­ficz­ny w Pra­dze i po­świę­cił się zra­zu za­wo­do­wi na­uczy­ciel­skie­mu. Wkrót­ce jed­nak zo­stał se­kre­ta­rzem po­li­tech­ni­ki w sto­li­cy nad­weł­taw­skiej. Urząd ten nie za­bie­rał mu wie­le cza­su, to też mógł się od­da­wać z za­mi­ło­wa­niem czy­ta­niu ar­cy­dzieł pi­śmie­nictw wszech lu­dów i cza­sów, któ­re mu uła­twia­ła zna­jo­mość wie­lu ję­zy­ków, nie­tyl­ko eu­ro­pej­skich, i two­rze­niu sa­mo­dziel­ne­mu. Od roku też 1869., w któ­rym wy­stą­pił po raz pierw­szy na wi­dow­nię pu­blicz­ną jako po­eta, po­czął co­raz szyb­cej sy­pać, jak z rogu ob­fi­to­ści, to­mik za to­mi­kiem, a nie po­prze­stał na li­ry­ce, owszem stwo­rzył sze­reg po­ema­tów epic­kich – naj­więk­szy wy­da­ny przed ro­kiem p… n. "Bar­Koch­ba" – i kil­ka­dzie­siąt dra­ma­tów, ko­me­dyi i tra­ge­dyi, że po­mi­nę jego dzie­ła pro­za­icz­ne. To­mów jego po­ezyi ory­gi­nal­nych jest dziś już prze­szło 100, a po­eta nie zło­żył jesz­cze pió­ra, owszem co roku do­rzu­ca parę to­mów no­wych. Przy­tem za­po­zna­je pu­blicz­ność cze­ską z ar­cy­dzie­ła­mi na­ro­dów in­nych, po­cząw­szy od Dan­te­go, Ary­osta i Tas­sa aż do Go­the­go, Car­duc­cie­go, Po­ego i Mic­kie­wi­cza, któ­re­go "Dzia­dy" wy­dał w nie­zrów­na­nym prze­kła­dzie w r. 1895. Pe­wien kry­tyk cze­ski okre­ślił wy­bor­nie wszech­stron­ność Vrchlic­kie­go sło­wy na­stę­pu­ją­ce­mi: "Wą­skie ale­je li­ry­ki i epi­ki nie wy­star­cza­ją mu, śpie­szy więc da­lej ku ka­ska­dom dra­ma­tu, prze­sa­dza do nie­po­kaź­nych przed­tem ogro­dów po­ezyi cze­skiej wspa­nia­łe kwia­ty umy­sło­wo­ści wło­skiej, fran­cu­skiej, hisz­pań­skiej, ame­ry­kań­skiej, nie­miec­kiej, pol­skiej, nad­to sam ozda­bia ogro­dy te wła­sny­mi pło­da­mi, któ­re dy­szą wo­nią wszyst­kich okre­sów sztu­ki, zwłasz­cza zaś sta­ro­żyt­no­ści. Wszyst­kie sys­te­my fi­lo­zo­ficz­ne, wszel­kie re­li­gie, kra­je i dzie­je wszech na­ro­dów znaj­du­ją u nie­go od­głos. Od pra­pie­śni stwo­rze­nia nie­mal każ­de zja­wi­sko przy­ro­dy, każ­de wiel­kie zda­rze­nie dzie­jo­we, każ­de ude­rze­nie żyw­sze ser­ca ludz­kie­go zna­la­zło u Vrchlic­kie­go swój wy­raz". Taka wszech­stron­ność pod wzglę­dem tre­ści wy­ma­ga­ła też roz­ma­ito­ści for­my i sty­lu. I w tym kie­run­ku Vrchlic­ky prze­wyż­szył naj­więk­szych przed nim i obok nie­go mi­strzów po­ezyi cze­skiej. Tylu miar wier­szo­wych nie użył z nich ża­den, tylu ga­tun­ków po­ezyi nie znaj­dzie­my u żad­ne­go.

Do sze­re­gu prze­kła­dów pol­skich dzieł tego po­ety, zresz­tą wy­bor­ne­go znaw­cy na­szej po­ezyi i ser­decz­ne­go przy­ja­cie­la na­ro­du pol­skie­go, do­rzu­cam obec­nie prze­kład "Le­gen­dy o św. Pro­ko­pie", któ­ra do­cze­ka­ła się w Cze­chach sze­ściu wy­dań i li­czy naj­wię­cej czy­tel­ni­ków mię­dzy mło­dzie­żą cze­ską. Wy­da­nie szó­ste, jest na­wet wprost prze­zna­czo­ne dla mło­dzie­ży i na niem opar­łem swe uwa­gi po­wyż­sze, oraz prze­kład na­stę­pu­ją­cy.

Tłu­macz.I. UCIECZ­KA.

Deszcz z wi­chu­rą ślub dziś bio­rą,

Grom im k'temu bę­be­ni­cą,

Bły­ska­wi­ce po­chod­nia­mi.

Toż to leje z chmur gę­stwi­ny,

Toż to gwiż­dże w gwar­nym bo­rze,

Hu­czy, pisz­czy, stę­ka, wrzesz­czy,

Trza­ska w le­sie, ję­czy w ska­łach,

Aż w tym tań­cu kro­ple desz­czu

Pod­ska­ku­ją dzi­kim cwa­łem!

Co za wir to, co za wrza­wa!

Cóż to leci nad bo­ra­mi,

Nito dłu­gie, sza­re cie­nie, –

Co się miga nad prze­pa­ść­mi,

Jak po­sta­cie ta­jem­ni­cze, –

Co po cio­sów na­gich czasz­kach

To­czy się w nie­ła­dzie pło­chym?

Czy to chmu­ry róż­no­kształt­ne,

Któ­re w bu­rzy bicz pio­ru­nu

Gna z dna mo­rza wko­ło świa­ta?

Chmu­ra-ć zda­la, ale zbli­ska.

Z chmur tych szpo­ny wy­zie­ra­ją,

Czar­ne nogi, sę­pie skrzy­dła.

Boże! Wszak to dy­abłów sto­ra! –

Do­kąd lecą w ta­kiej nocy?…

Lecą da­lej, lecą cią­gle

Nad wą­do­ły, nad bo­ra­mi.

Pio­run przo­dem, grom za nimi,

W skrzy­dła wali im wi­chu­ra.

Dzi­ka jaz­da, a bez koń­ca!

Lecą, dzier­żąc sil­ną ręką (Ten na ple­cach, ów na pier­siach)

Złom­ki fi­gur: to bał­wa­ny

Onych swoj­skich, daw­nych bo­gów,

Któ­re te­raz nowa wia­ra

Precz wy­pę­dza z cze­skiej zie­mi;

W świę­tych ga­jach je oba­la

Dłoń, co ku nim się wzno­si­ła.

By je ukryć przed za­gła­dą,

W obce je uno­szą stro­ny.

Dzi­ka jaz­da, a bez koń­ca!

Tu – spójrz! – pię­ciu sta­rych dy­abłów

Z tru­dem dźwi­ga w po­przek wia­tru

Złom po­są­gu Trój­gło­we­go *);

Dwie ma jesz­cze tyl­ko twa­rze,

Trze­cią już mu roz­trza­ska­ła

Pio­ru­no­wym cio­sem mło­ta

Ręka księ­dza no­wej wia­ry.

Tam dwaj wlo­ką po­sąg Łady**),

Cały jesz­cze, nie­na­ru­szon.

Ten Swa­ro­ga ***) pcha mo­zol­nie, -

*) Trój­głów, w na­rze­czu Lu­ty­ków nad­bał­tyc­kich Tri­glaw, bo­żek Sło­wian po­gań­skich o 3 gło­wach; po­sąg jego znaj­do­wał się np. w Wi­ne­cie cz. Wo­li­nie, sław­nym gro­dzie lu­tyc­kim.

**) Lada – na­zwa bo­gi­ni sło­wiań­skiej, ze­sta­wia­nej zwy­kle z We­ne­rą (Afro­dy­tą); źró­dło­słów ten sam, co w wyr. ład, ład­ny.

***) Swa­róg – bóg nie­ba świa­tła: po­rów­naj wy­raz san­skryc­ki swar­ga = nie­bo, ja­sność.

Ów We­le­sa *) wle­cze chmu­rą,

Dru­dzy zaś po­sąż­ki małe

Szot­ków, skrzat­ków, do­mow­ni­ków **),

Kar­le, z wy­krzy­wio­ną twa­rzą; 65 Je­den le­d­wie, le­d­wie dźwi­ga

Mi­ski, cza­sze i oł­ta­rze,

Po­piel­ni­ce i trój­no­gi.

Cięż­ki lot to i mę­czą­cy!

Ba! i – zda się – Bóg też nowy

W zmo­wie jest z ży­wio­łów wal­ką:

Bły­ska­wi­ca i ule­wa

Twarz im sma­ga bez­u­stan­nie,

Mgła opa­da im na skrzy­dła,

Wi­cher zaś w po­ści­gu dzi­kim

W kłę­bek zbi­ja ich sze­re­gi,

Mio­ta nimi, ci­ska nimi.

Strasz­ny wir i strasz­na wrza­wa!

Po­nad lasy ska­ła strze­la,

Jak stół pła­ska. Tu skrę­ci­li,

Tu zło­ży­li cięż­kie brze­mię;

Każ­dy siadł na swym po­są­gu

I sa­pa­li bar­dzo dłu­go,

Wy­wie­siw­szy ję­zyk krwa­wy, –

Opu­ści­li czar­ne skrzy­dła.

"Brzyd­ki czas, nie praw­da, bra­cia?"–

Z nich naj­star­szy po­czął mó­wić –

"Zmę­czył mię ten lot sza­lo­ny

Bar­dziej, niż po­wi­nien dy­abła.

–-

*) We­les, po ru­sku też Wo­łos, sło­wiań­ski bóg pa­ste­rzy, wspo­mnia­ny np. w Pie­śni o puł­ku Igo­ra.

**) Szot­ki, skrzat­ki, do­mow­ni­ki (też cho­chli­ka­mi zwa­ne), niż­sze bó­stwa Sło­wian po­gań­skich, już­to przy­ja­zne, już­też wro­gie lu­dziom; mniej wię­cej od­po­wia­da­ją ger­mań­skim el­fom, kar­łom, ko­bol­dom itd.

Po­słu­chaj­cie: nie­da­le­ko

Stąd jest w ska­le, w czar­nym bo­rze,

Ciem­na gro­ta – nikt jej zna, –

Jest prze­stron­na, nie wil­got­na,

Mięk­ki mech jej ścia­ny kry­je,

Sam za­pra­sza do spo­czyn­ku.

Na mą du­szę, w tej ja­ski­ni

Złóż­my – ra­dzę – cięż­kie brze­mię,

Noc i dzień spo­koj­nie prze­śpim.

Snać usta­nie spór ży­wio­łów,

Pio­run zga­śnie, wiatr ucich­nie,

My zaś po­tem w nocy cie­niu

W dal, da­le­ko po­le­ci­my

Z tej nie­wdzięcz­nej zie­mi cze­skiej".

Wnet chór cały przy­jął wnio­sek;

Z wrza­skiem pod­niósł się tłum cały,

Brze­mię swe znów chwy­cił na­raz,

Wzbił się z niem w po­wietrz­ne sfe­ry

I znów da­lej grom­ko pę­dzą

Z tym, co radę dał, na cze­le.

Bły­ska­wi­ce przy­świe­ca­ją,

Bór hen w dole stę­ka, ję­czy

Jako pręt się ugi­na­ją

Stu­wie­ko­we, sza­re dęby,

Z skał się to­czą wód stru­mie­nie.

Jak­by ciem­nych chmur tu­ma­ny,

Sfo­ra dy­abłów prze­le­cia­ła

I znik­nę­ła w mro­ku nocy.II. W JA­SKI­NI.

Grom śród skał nie prze­stał hu­czeć,

Deszcz z nie­bio­sów lać się stru­gą,

Pio­run bły­skać, wyć wi­chu­ra,

Ale w lo­cie mię­dzych­mur­nym

Wnet usta­ła sfo­ra dy­abłów,

Gdy im zda­la po­śród la­sów

Za­czer­nia­ła pasz­cza gro­ty,

Ni to strasz­na pie­kła bra­ma.

Za­hu­ka­li, za­kwi­li­li, –

Jak­by wiatr im skrzy­deł do­dał,

Wpa­dli szyb­ko wą­skiem wej­ściem,

Prze­su­nę­li złom­ki bo­gów

I jak cień znik­nę­li w gro­cie.

Wiel­ka gro­ta była su­cha, (Jak to sza­tan prze­po­wie­dział),

Słu­py skal­ne strop wspie­ra­ły

Z sta­lak­ty­tów, mech się roz­siadł –

Sza­ry w pół, na pół zie­lo­ny –

Na ko­rze­niach drzew pra­sta­rych,

Któ­re jako tę­gie żyły

Prze­wi­ja­ły się po stro­pie.

A po ką­tach su­che li­ście

Wdzięcz­ne wo­nie pod­je­sien­ne

Wy­da­wa­ło, sko­ro noga

Za­plą­ta­ła się w stos jego.

Pew­nie nie znał zwierz tej gro­ty!

Zwar­ta gąszcz ga­łę­zi, krza­ków,

Kry­ła wchód tak, że ni jed­na

Kro­pla desz­czu wpaść nie mo­gła.

Mrok roz­kosz­ny tu pa­no­wał

Po­nad wszyst­kiem, tyl­ko pio­run

Sła­bem świa­tłem przez gąszcz bły­skał

I znów ga­snął… – tyl­ko sze­lest

Desz­czu w li­ściach nie usta­wał.

Tu ukry­li daw­ne bogi;

Ode­rwa­li ka­mień wiel­ki,

Za­wa­li­li pasz­czę gro­ty

I usie­dli w pół­okrę­gu

Na mchu i na su­chem li­ściu.

Śmia­li się i prze­drzeź­nia­li,

Ga­wę­dzi­li i mla­ska­li.

Było im tu su­cho – do­brze.

Echem hu­czał grom z od­da­li,

Echem tyl­ko kro­ple desz­czu

Sze­le­ści­ły, jak­by w pół­śnie;

Wiatr ścichł tak, że było na­gle

Sły­chać każ­dy ruch w pra­le­sie,

Lada trzask ga­łę­zi na mchu

Pod pierz­chli­wą sto­pą zwie­rza

I skrzyp­nię­cie sta­rej so­sny,

Trzy­ma­ją­cej w swem ob­ję­ciu

Gniaz­do sę­pie, peł­ne mło­dych, –

Jak ze szczy­tu się, ode­rwał

Ka­mień i w do­li­nę sta­czał,

I te wszyst­kie mo­no­ton­ne,

Ta­jem­ni­cze, jak­by z ba­śni,

Gło­sy lasu o pół­no­cy.

Wtem śród ci­szy tak głę­bo­kiej

Na­gle się ozwa­ły kro­ki,

Zra­zu w dali… lecz wnet bli­żej, –

Sze­lest, jak­by kto roz­gar­niał

Gę­stą z krzów za­sło­nę gro­ty,

Lub prze­dzie­rał się przez gąsz­cze;

Te­raz bli­sko już przy wej­ściu

Było do­brze sły­chać kro­ki

Cięż­kie, ostre, – dal­sze, bliż­sze,

Jak­by ktoś tu szu­kał wcho­du.

Dy­abły tem się prze­ra­zi­ły,

Łby swe zbi­ły trwoż­nie w kupę,

Ale wnet się ro­ze­śmia­ły:

Któż­by śmiał ich stąd wy­ru­szać!

Lecz wtem cio­sy za­dud­ni­ły,

Cio­sy cięż­kie, jak­by mło­ta,

O ten ka­mień, co krył wej­ście, –

Cięż­kie tak, że się za­chwia­ły

Ścia­ny skał, że wy­pło­szo­ny

Z gąsz­czy ptak wy­le­ciał z krzy­kiem

I wdal fru­nął w wiel­kich krę­gach

Na szu­mią­cych, cięż­kich skrzy­dłach.

Ka­mień chwiał się i pod­da­wał.

Sfo­ra dy­abłów się ze­rwa­ła,

Z ry­kiem pę­dzą ku wcho­do­wi,

Wszy­scy trzy­mać po­ma­ga­ją:

Pię­tą o ziem się opar­li, –

Je­den czo­łem, dru­gi ty­łem,

Ka­mień prą i łań­cuch sil­ny

Sple­tli z rąk swych, nóg i skrzy­deł

Ale cio­sy nie usta­ły,

Grzmia­ły da­lej nie­ustan­nie,

90 Ka­mień chwiał się i pod­da­wał,

Dy­abły ci­sną co­raz wię­cej –

Cięż­kiej wal­ki nie opi­sać!

W tem za­dud­niał cios pio­ru­nu;

Gdzieś ugo­dził obok gro­ty,

Aż się za­trząsł bór w po­sa­dach.

Dąb ol­brzy­mi, co nad gro­tą

Roz­po­ście­rał swe ga­łę­zie,

W mig za­pło­nął ja­sną świe­cą:

Pio­run go po­rą­bał w drza­zgi,

Spły­nął na dół po pniu gład­kim,

Jed­nym su­sem był na ska­le,

Roz­bił ka­mień w czte­ry czę­ści,

A te z hu­kiem się zwa­li­ły

W gro­tę i po­rwa­ły w bie­gu

Dy­abłów, któ­rych łań­cuch gę­sty

Ro­ze­rwa­ny wił się wko­ło.

Za ka­mie­niem zaś, o zgro­zo! –

Jak­by pio­run był mu po­słem –

Wiel­ki czło­wiek się uka­zał,

Czar­no­wło­sy, czar­no­wą­sy,

W ciem­nej sza­cie, bia­ły sznur miał

Wko­ło bio­der, w ręce pra­wej

Kij ol­brzy­mi z krzy­żem trzy­mał

I przy­bli­żał się tak kro­kiem,

Któ­ry str­wo­żył ich już zda­la, –

Nad­czło­wie­czy, prze­wie­leb­ny.

Na wi­ją­ce się, ję­czą­ce

Dy­abły ani zwa­żał, jeno

Urwał z dębu pło­ną­ce­go

Ga­łąź wiel­ką, nią za­wi­nął,

By po­chod­nią go­re­ją­cą,

Przed się wziął swą la­skę z krzy­żem

I tak wkro­czył do ja­ski­ni.

Tu po­chod­nię za­tknął w ska­le

I roz­glą­dać się jął wko­ło.

Prze­ra­żo­na rota dy­abłów

Skry­ła się po ką­tach gro­ty

Lub za ple­cy daw­nych bo­gów,

On zaś wi­dząc ich ob­li­cza

Drwią­ce, gniew­ne i szy­der­cze,

Ze­rwał z bio­der swych sznur bia­ły,

Splótł go w wę­zły, w dys­cy­pli­nę.

Krzyk­nął grom­ko, nito bu­rza:

"W imię Ojca, Syna, Du­cha!"

I już po­czął dy­abły sma­gać

I tak pło­szyć z wszyst­kich ką­tów,

Że się pod no­ga­mi jego

Wili… po­tem jed­nym su­sem

Aż pod strop się wznie­śli w górę

I wy­bi­li z trza­skiem strasz­nym

Dziu­rę w stro­pie; jesz­cze do­siągł

Groź­ny po­wróz, bły­ska­wi­cą

Okrą­ża­jąc gro­tę sza­rą,

Skrzy­deł sę­pich lub ko­py­ta

I już po nich ani śla­du.

Prze­rwał mnich swą cięż­ką pra­cę,

Znów prze­wią­zał bio­dra sznu­rem,

Wzniósł ku nie­bu la­skę z krzy­żem,

Ukląkł i za­nu­cił gło­śno,

Ze aż ska­ły wtó­ro­wa­ły:

"Ho­spo­di­ne po­mi­luj ny!" *)

Skoń­czył, po­tem jesz­cze dłu­go

Klę­czał, mo­dląc się go­rą­co.

Bu­rza prze­szła, a przez otwór,

Wy­wa­lo­ny lo­tem dy­abłów,

Za­glą­da­ły do ja­ski­ni -

*) Do­słow­nie; "Pa­nie, zmi­łuj się nad nami!", do­śpiew cze­ski, prze­ło­żo­ny z grec­kie­go: "Ky­rie elej­son!".

Pierw­szy raz snać od stwo­rze­nia

Wiel­kie i zło­ci­ste gwiaz­dy.

Tak to Pro­kop, słu­ga boży,

Nad Sa­za­wą *) się osie­dlił.

–-

*) Sa­za­wa (z pol­ska Sa­dza­wa), pra­wy do­pływ Moł­da­wy, le­we­go do­pły­wu Łaby; nad nią po­wstał klasz­tor i osa­da o tej sa­mej na­zwie.III. ORA ET LA­BO­RA.

Słoń­ce sta­ło w peł­ni kra­sy

Na błę­kit­nem, czy­stem nie­bie,

Kie­dy wresz­cie wy­szedł Pro­kop

Z gro­ty, w któ­rej noc prze­klę­czał

W roz­my­śla­niu smut­nem, nie śpiąc

W las szedł po­dzię­ko­wać Bogu,

W las szedł tak­że pra­cy szu­kać,

Bo re­gu­ła Be­ne­dyk­ta *)

Chce, by pra­ca ręka w rękę

Szła z mo­dli­twą, jak na kwie­cie

Woń z pięk­no­ścią barw ozdob­nych.

O sie­kie­ry drzew­ce sil­ne

Opie­ra­jąc się, w las wy­szedł, –

Nią to wczo­raj wa­lił w ka­mień,

Któ­ry bro­nił wej­ścia gro­ty, –

Wy­szedł, aby w ciem­nym bo­rze

Pień ściąć, któ­ry­by mu drze­wa

Mógł do­star­czyć po­trzeb­ne­go

Do bu­do­wy cha­ty wła­snej.

–-

*) Św. Be­ne­dykt z Nur­syi (w Um­bryi), za­ło­ży­ciel za­ko­nu, no­szą­ce­go jego na­zwę, ur. ok. 480, zm… w poł. V. w.; jego "Re­gu­la mo­na­cho­rum" dzie­li pra­cę za­kon­ni­ka na umy­sło­wą i ręcz­ną, kła­dąc na­cisk na dru­gą. Św. Pro­kop był mni­chem we­dług re­gu­ły św. Be­ne­dyk­ta.

Kro­czył wąz­ką skal­ną ścież­ką,

Peł­ną do­łów i wy­bo­jów,

Przez wczo­raj­szą bu­rzę zry­tych.

Przy­kra to więc dro­ga była,

Lecz wi­ta­ły go ze szczy­tu

Ta­kie wo­nie, taka świe­żość,

Taki chłód i szum i urok,

Że przy­śpie­szył rad swe kro­ki.

Szkli­ły się ka­mie­nie w słoń­cu,

Per­ły rosy po­śród tra­wy

Lśni­ły się, jak kro­ple desz­czu,

Mech, co zwi­sał drze­wom z bro­dy,

Błysz­czał już świe­żo­ścią nową,

Kora brzóz jak płyn­ne sre­bro

Skrzy­ła się w pół­cie­niu bu­ków,

Li­lie po­lne taż przy dro­dze

Ko­ły­sa­ły się, kła­nia­ły,

A z błę­kit­nych dzwon­ków ser­ca

Mo­tyl, któ­ry noc w niem prze­spał,.

Fru­nął, że aż mnich po­my­ślał,

Iż to je­den z pię­ciu list­ków

Ożył i pod błę­kit wzbił się.

Z głę­bi lasu, gdzie mrok osiadł,

Jak­by jaki pa­jąk sza­ry,

Sieć snu­ją­cy nie­skoń­czo­ną,

Cie­nie drzew się w dal cią­gnę­ły,

Głos ku­kuł­ki się od­zy­wał,

Me­lo­dyj­ny a pro­ro­czy;

Drozd jej stro­ną od­po­wia­dał,

Łą­cząc z skar­gą jej prze­cią­głą

Ta­jem­ni­cze gło­sy lasu,

Wia­trów jęk i sze­lest li­ści,

Ostry skrzy­pot drzew ga­łę­zi.

Brzęk schwy­ta­nej wła­śnie mu­chy,

Co po li­ściu su­chym bie­gła:

Cza­sem za­brzmiał wy­krzyk sil­ny,

Jak­by ktoś nie­spo­strze­żo­ny

Wes­tchnął cięż­ko z głę­bi du­szy,

Albo jak­by ktoś ude­rzył

Sil­ną dło­nią w stru­ny arfy;

Po ko­ro­nach drzew wiatr prze­mknął

I gdzieś zno­wu wpadł w gę­stwi­nę.

Pro­kop we­sół co­raz wy­żej

Kro­czył po spa­dzi­stej ścież­ce,

Czuł, jak wol­ność mu roz­pie­ra

Pier­si, jak mu z wo­nią lasu

Sa­mot­no­ści duch ca­łu­je

Jego czo­ło po­marsz­czo­ne.

Na­przód szedł i chwa­lił Boga,

Ze go wy­wiódł z la­bi­ryn­tu

Ludz­kich omdleń, walk i ma­rzeń

W tę spo­koj­ną ci­szę le­śną.

Te­raz stał na szczy­cie góry.

Przed nim okrąg nie­przej­rza­ny

Barw­ne fale swe roz­wi­nął.

Do­kąd spoj­rzał, same lasy

To czer­nia­ły, to mo­drza­ły,

Lgnąc do nie­ba dłu­gą prę­gą;

Z nich zaś, jak ofia­ra ran­na,

Para się wzno­si­ła srebr­na.

Tu i ów­dzie drze­wo-ol­brzym

Wy­żej wzniósł swe dum­ne czo­ło,

Na­zna­czo­ne dłu­tem gro­mu,

I roz­pi­nał wszerz na­okół

Swe ga­łę­zie ro­so­cha­te,

Jak­by szu­kał swej ro­dzi­ny.

W dole pod nim, tuż pod zbo­czem

Stro­mej, na­giej ścia­ny skal­nej,

By­stra się to­czy­ła rze­ka,

Na ka­mie­niach się pie­ni­ła

I bu­rzy­ła, sko­ro dro­gę

Pień jej za­legł wy­wró­co­ny.

Roje ptac­twa wi­ro­wa­ły

W krę­gach po­nad czar­nym bo­rem;

Sze­lest drzew i skrzy­deł ru­chy,

Wody szum i ptac­twa świe­got –

Ty­siąc gło­sów się łą­czy­ło

W wir ta­necz­ny, aż za­wrot­ny

Dla czło­wie­ka – ma­rzy­cie­la.

Le­d­wie Pro­kop się od­wa­żył
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: