- W empik go
Legendy arturiańskie. Tom 5. Gawain i Zielony Rycerz - ebook
Legendy arturiańskie. Tom 5. Gawain i Zielony Rycerz - ebook
Klasyczne legendy arturiańskie w uproszczonych adaptacjach dla dzieci. Tom 5. Sir Gawain nie może się doczekać, by udowodnić, że jest godny miejsca przy okrągłym stole. Kiedy w Camelocie pojawia się zielony olbrzym, wygląda na to, że rycerz dostanie swoją szansę. Jednak zamiast wspaniałej przygody, na jaką Gawain miał nadzieję, czeka go prawdziwe i – jak się wydaje – z góry skazane na porażkę wyzwanie, które wystawi jego rycerski honor na ciężką próbę.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8233-397-8 |
Rozmiar pliku: | 30 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Boże Narodzenie w Camelocie było wydarzeniem niezwykle radosnym. Na drzwiach wieszano wiązki jemioły, a stoły przystrajano ostrokrzewem. Czas świętowania wypełniony był śmiechem i wspaniałymi ucztami, a w wolnych chwilach król Artur oddawał się ze swoimi rycerzami przyjacielskim potyczkom.
Codziennie całą drużyną udawali się też pod jego wodzą na polowania do pobliskich lasów. Każdy z rycerzy żywił nadzieję, że to on wróci z najwspanialszą zdobyczą na wieczorną ucztę. Ale to wieczerza w Nowy Rok, ostatnia w sezonie, była tą, na której wszystkim zależało najbardziej.
W noworoczny poranek przepełniony nadzieją Gawain znów wyruszył wraz z pozostałymi rycerzami do lasu. Do tej pory to on miał największe szczęście – upolowana przez niego zwierzyna stanowiła główną atrakcję niemal każdej uczty! Tego dnia nie miał więc wątpliwości, że znowu mu się powiedzie – aż do chwili, gdy Bedivere po ubiciu olbrzymiego dzika został okrzyknięty zwycięzcą.
– Ten dzik był większy nawet od Caballa! – zawołał rozentuzjazmowany Kay, opowiadając całą historię wieczorem w Wielkiej Sali.
Na dźwięk swojego imienia największy z psów myśliwskich Artura podbiegł z nadzieją na jakiś smakowity kąsek. Śmiejąc się, Kay poklepał Bedivere’a po ramieniu.
– Nawet jako jednoręki wciąż jesteś lepszym myśliwym od nas!
Sala rozbrzmiewała śmiechem. Ale Gawain sączył w milczeniu wino, wpatrując się w jasny ogień skrzący się na palenisku. Wypiwszy ostatni łyk, uniósł kubek, gestem prosząc przechodzącego służącego, by ten napełnił go ponownie.
– No już, głowa do góry. Wyglądasz jak zbity pies – zbeształ go Kay. – Niebawem nadejdzie i twój czas.
– Czyżby? – westchnął ciężko Gawain. Przybył do Camelotu pełen wielkich marzeń. Zdeterminowany okazać się godnym miejsca przy okrągłym stole, pragnął okryć swoje imię sławą – tak dla siebie, jak i dla swojego króla. Ostatnio zaczął jednak powątpiewać, że kiedykolwiek dostanie taką szansę.
Kay energicznie pokiwał głową.
– Jasne, że tak! Jesteś młody. Masz jeszcze wiele czasu na przygody.
Gawain podniósł wzrok, kiedy król raptownie wstał od stołu, przy którym ucztował w towarzystwie królowej i Merlina. Ginewra wyglądała tego dnia wyjątkowo uroczo w jedwabnej rubinowej szacie przepasanej złotym pasem.
– Dziś witamy Nowy Rok! – oznajmił radośnie Artur. Stojąc u boku swej małżonki, wyglądał na mężczyznę silnego i szczęśliwego. – A czy można to uczcić lepiej, niż opowiadając historie o bohaterach?
Przez salę przemknął pełen oczekiwania szmer, gdy zebrani poczęli rozglądać się dookoła, zastanawiając się, kto też zacznie mówić.
– Chcę usłyszeć opowieść o męstwie i sprycie któregoś z moich rycerzy! – zawołał król.
Gawain znowu podniósł kubek, żałując, że nie ma w zanadrzu żadnej wspaniałej historii.
Wtem z wielkim łoskotem drzwi otworzyły się na oścież. Przez salę przepłynął powiew lodowatego wiatru, gasząc świece palące się w kutych świecznikach. W progu zamigotała sylwetka siedzącego na koniu rycerza.
Nie, to nie był rycerz.
Gawain zmrużył oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Kiedy jednak ponownie je otworzył, przekonał się, że wzrok go nie myli. Mało tego, że w zamku zjawił się nagle _obcy_ jeździec, mało tego, że był _ogromny_, to jeszcze… dziwny przybysz był _cały zielony_. Od stóp do głów: od wieńca wplecionego w sięgające mu do ramion włosy poprzez zbroję aż do butów. Jego skóra miała barwę młodego dębowego liścia, a broda odcień wilgotnego mchu. Nawet ostrze przypasanego do boku toporka wyglądało na szmaragdowe.
W całej postaci zielony nie był tylko jeden element: ogniste czerwone oczy, które zdawały się przedzierać w głąb dusz wszystkich zgromadzonych w Wielkiej Sali.