- W empik go
Legendy historyczne - ebook
Legendy historyczne - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 304 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
przez
Bronisławę Kamińską.
Poznań
Wydanie Drugie Przejrzane.
Nakład I Własność J. K. Żupańskiego.
1852
Wolno drukować z warunkiem złożenia w Komitecie Cenzury po wydrukowaniu prawem przepisanej liczby egzemplarzy.
W Warszawie, dnia 1830. Kwietnia 1851. r.
Cenzor
P. Dubrowski.
Poznań, czcionkami W. Deckera i Spółki
Deckera i Spółki.
D o młodych dziewcząt!
To co w myśli i uczuciu miałam najlepszego, to com z nauki dziejów i serca wyniosła, tom dla was dzisiaj w legendy uplotła. Chciałam, aby te powieści były zwierciadłem, w któremby się wasze dusze odbić mogły; chciałam, aby były podporą przy waszej pierwszej nad sobą rozwadze, chciałam, aby wam były dobrym przyjacielem, od którego poczciwej rady macie prawo żądać. Pomnijcie, proszę, że cel mój od was zależy.
Spis rzeczy.
I. Zosia………….. 1.
II. Piast…………..29.
III. Ś. Krzysztof………..37.
IV. Pięciu Męczenników.….49.
V. Piotr Dunin………..59.
VI. Złoty Kilof…………73.
VII. Łzy skrzywdzonego………95.
VIII. Ś. Jadwiga i klasztor Trzebnicki…. 103.
IX. Srogi Pan…………115.
X. Ojciec Luboni………..131.
XI. Dojutrek………….143.
XII. Pierścień Kunegundy……..157.
XIII. Napady Tatarów.…..165.
XIV. Chleb obrócony w kamień 187.
XV. Świadectwo nieboszczyka…….195.
XVI. Jaskinia zbójcy………. 207.
XVII. Jan z Kent………… 233.
XVIII. Kniaź Ostrogski………. 245.
XIX. Matka Boska Częstochowska…..261.
XX. Patron kmiotków.…. 273.
XXI. Krucyfix w trybunale Lubelskim.. 293.
XXII. Kara niebios.……301.
XXIII. Praca i modlitwa………313.
ZOSIA.
Nie jest złem drzewo, które rodzi dobre owoce, ani dobrem drzewo, które rodzi złe owoce, więc też rodzice o tyle mają zasługi przed Bogiem i ludźmi,
O ile mają, dobre dzieci. Bo cóżkolwiekbyś mógł zrobić na świecie, nic większego nie uczynisz, jak kiedy wychowasz syna lub córkę, któreby żyły w prawdzie i kochały prawdę i zawsze do niej dążyły.
A nie ma prawdy gdzieindziej tylko w Bogu
I niczem innem Bogu nie służysz tylko prawdą. Choćbyś więc był mądry i bogaty i piękny, a obok tego był kłamcą; mądrość, bogactwo i piękność twoja będzie pozłotą i pójdzie tobie i bliźnim na szkodę. Prawda w myśli i sercu człowieczem to są nawiedziny Boga w jestestwie ludzkiem, a tylko
4
LEGENDY
wtedy jesteś mądrym, pięknym, mocnym i bogatym, kiedy Bóg jest av tobie.
Jest zaś tylko jedna zbrodnia na świecie, to jest, kłamstwo, bo jest matką wszystkich zbrodni. A kłamać można uczynkiem i myślą, kłamać można mówiąc nieprawdę i nie mówiąc prawdy, to jest milcząc tam, gdzie mówić wypada; kłamiemy zawsze, ilekroć myśli i uczucia nasze nie idą prosto z duszy, ale na wychodnem zatrzymują się i rozważają, w jakiejby sukience najlepiej im wyjść przystało na świat. Kłamiemy, kiedy się nazywamy Chrześcianami, a nie pełnimy uczynków Chrześciańskich, kiedy powtarzamy słowa Chrystusa Pana: kochaj bliźniego swego, jak siebie samego, a kochamy tylko siebie samego, kiedy się udajemy za lepszych, mędrszych, lub piękniejszych niż jesteśmy; kiedy idziemy do kościoła, a nie modlimy się; kiedy idziemy do szkoły, a nie uczymy się; kiedy drugiego ściskamy, a w sercu naszem nie ma dla niego uścisku: zgoła niezliczony jest poczet kłamstwa. Kłamiemy co dzień, co godzina, kłamiemy na każdem miejscu, przed drugimi i przed sobą.
Od niczego bardziej, rodzice strzedz nie powinni swych dzieci, jako od kłamstwa. Lepiej żeby dziecko nie żyło, niżeli żeby miało drugich okłamywać, tak mawiał zawsze pan Szymon Mościcki, właściciel małej wioseczki Komarowa. Za młodu usługiwał on dworsko u kilku panów, co na dworze króla Zygmunta bywali, później przeniósł się do służby hetmana Tarnowskiego, ale wszędzie sobie wymawiał, że jak tylko wojna się zdarzy, on porzuci dwór, a pójdzie na służbę, której się podjął przychodząc na ten świat, to jest: na służbę królowi i krajowi. Cenił go za to p. Tarnowski i w każdej potrzebie polegał na jego harcie duszy, na jego cnocie nieskalanej, wypróbowanym sercu, doświadczonej głowie i ręce. Me ominął żadnej wyprawy p. Szymon, aby na niej nie oddać co należało krajowi; nie opuścił żadnej sposobności, aby panu swemu nie wyświadczyć przysługi. Tak spędził lat czterdzieści, kiedy mu jeden z dobrych znajomych przedstawił swoje córkę pannę Małgorzatę, w której się on pokochał i z wolą rodzica panny i p… hetmana, dozgonnemi złączył śluby. Przed ślubem rzekł do niego p… hetman:
– To Wasze na prawdę rozmiłował się w pannie Wojszczance (był bowiem Wojskim Sandomirskim ojciec narzeczonej).
LEGENDY.
– Tata znać wola Boża, odpowiedział pan Szymon.
– Nie mam nic przeciw temu, mówił p… hetman, jeno patrząc na Waści, który nie jesteś młokosem, co mu dopiero mech na wargach porasta, aleś we wszelkiej próbie dowiódł, że z Waści człowiek stateczny, to powiem, że mi dziwno, iż Waść ptaka wabisz, a klatki pono nie ma.
– Myślałem ja o tem, ale gdybym chciał czekać na przystojną klatkę, toby mnie włos do reszty posiwiał, a Małgosia zostałaby starą panną. Więc nie wiele myśląc, w Bogu nadzieja; skoro nas stworzył, toć nas nie umorzy. Przed Wojskim nie kłamałem, on mi też powiedział, że panna nic w dom oprócz poczciwej sławy i błogosławieństwa Bożego nie przyniesie. Więc niechaj Bóg radzi o swojej czeladzi.
– Dobrze to jest mój Mościcki, ale jak przyjdzie błogosławieństwo Boże, a tu spokojnego kąta niema.
– Rozmówiliśmy się już z Wojskim, złożyliśmy co który z nas miał tynfów, i pokazało się, że za te pieniądze można wziąść jaki folwarczek w dzierżawę. Tam więc osiądziemy wszystko troje.
ZOSIA.
– Ej ja wam lepiej pomogę, dodał p… hetman i zawoławszy sekretarza, kazał sobie podać spis dóbr i włości, które do niego należały, a rozpatrzywszy się w nim, zapytał p. Szymona.
– Znałeś Waść p. Cześnika Opatowskiego?
– Jakżeżby nie – Panie świeć nad jego duszą. – Łaskaw był na mnie i swoją przyjaźnią mnie zaszczycał.
– To dobrze, rzekł hetman. Wiesz Waść, żem mu dał w dożywocie Komarowo, a prawdę powiedziawszy, tom nic wielkiego nie zrobił, bo mi ta wioszczyna pono nic wcale nie przynosiła, a dała spokój na stare lata poczciwemu człowiekowi. Więc jeźli Waść chcesz, to obejmij w dziedzictwo tę wiosczynę.
Oniemiał z podziwu pan Mościcki, nareszcie padł do nóg hetmanowi, aż go pan hetman zalanego łzami podniósł i rzekł:
– Cóż Waść robisz – więcej ja Waści winienem, niżbym się tą lichotą mógł wypłacić. – Pamiętasz pod Obertynem…..
– Ja tam zrobiłem, coby każdy zrobił na mojem miejscu z resztą nie uczyniłem tego dla pana hetmana, ale iż mi tak serce kazało.
Trzeba zaś wiedzieć, że p. Mościcki będąc rotmistrzem w chorągwi p… hetmana pod Obertynem cudów waleczności dokazywał, dwa razy tam i nazad przerżnął się z swoją rota przez nieprzyjaciół, a kiedy przeszedł raz trzeci, już go otoczyli i byłby zginął niechybnie, gdyby od frontu wojsko mocniej nie natarło. Skoro je zoczył p. Mościcki, nuż prażyć we dwa ognie i tak dzielnie się popisał, że p. Tarnowski zwykł był mawiać, że to jemu należy się chwała zwycięztwo Ale pan Mościcki po bitwie zdał rotę komu innemu i nie chcąc jechać do Krakowa, wrócił na służbę do dworu. Pan Tarnowski szukał dawno okazyi, iżby dowieść mu wdzięczności i respekt swój jakie ma dla niego.
– Więc zgoda, rzekł p… hetman, przystajesz Waść?
– Kiedy taka łaska na mnie miłościwego pana.
– Ale pod jedną kondycyą – dodał hetman.
– A jaką? zapytał Mościcki.
– Abyś mi był zawsze – dobrym przyjacielem, rzekł podając mu rękę.
– Wiernym sługą do śmierci, zawołał Mościcki padając do nóg i ściskając kolana swego dobroczyńcy.
Wioska była co się zowie porządna. Pan Cześnik gospodarz zawołany, wszystko zostawił jak należało: pola zasiane, las w porządku, inwentarz dostatni, spiżarnią zapaśną i czeladź wierną. Ptasiego mleka nie dostawało jeno młodej parze, a pan Mościcki objąwszy gospodarstwo, zachował wszystko jak było i każdego sługę na swem miejscu pozostawił. Łaska Boska widocznie nad nimi czuwała, bo też żona byłto prawdziwy anioł dobroci – pobożna, skromna a pracowita i rozgarniona, a choć żyli zawsze w pracy i zbytków sobie nie pozwalali, to gdzie chodziło przynieść drugiemu pomoc, nie żałowali oboje. Bywało sąsiadowi spaliły się stodoły, zbił grad pszenicę: p. Mościcki zajeżdżał z pełnemi furami i wiódł z sobą swych ludzi do pomocy, a pani Mościcka naładowała drugą furkę spiżarnianemi zapasy. Więc też ludzie błogosławili ich i przyjaciół nie mało miał pan Mościcki, chociaż on serce swoje nie każdemu otwierał, mawiając: złote drzwi, które lada klucz odmyka.
Upływał rok po roku, a pani Mościcka darzyła męża potomstwem, które oboje wychowywali w pobożności i skarbili im łaskę Bożą i ludzi. Chłopców, których miał czterech, skoro jeno podrośli, zawczasu wprawiał pan Szymon do pracy, trudów i niewygody; córkami, których było dwie, wyłącznie zajmowała się matka. Słynęło z daleka to poczciwe stadło, ale Bóg chciał na nich dać przykład osobliwszej swojej łaski.
Urodziło się siódme dziecko: dziewczynka. Byłto cud piękności – oczęta miała jasne, któremi wpatrywała się w człowieka z taką dobrocią i miłością, żeby niemi przebiła najtwardsze piersi. Twarzyczka okrągła z lekkim rumieńcem zdawała się zdradzać jakiś wyraz rzewnego smutku, tęsknoty za niebem, za aniołkami, od których odeszła. Bo kiedy usnęła, snać po głowie chodziły marzenia z tamtego świata; na ustach przelatywał uśmiech jakby pozdrowienie tego, co się kocha; i rączęta drobniuchne wyciągała w górę, jakby się chciała witać, połączyć i ulecieć z tym rojem niebieskich mieszkańców, który do niej we śnie po złotych promyczkach słońca się spuszczał. I jeszcze w kolebce mówić zaczęła, a głosik jej był taki słodki i taki dźwięczny, jakby w duszy miała harfę, na której serduszko jej grało.
Byłoto kochanie całego domu, rosła prędko i chodziła. A w około niej szerzyła się jakby wonna atmosfera spokoju i miłości, bo gdziekolwiek we szła, wszyscy patrzeli na tę główkę, którą płowe włoski wieńczyły złotą koroną, na tę istotę wiotką, przezroczystą, że ludzie mówili, że kiedy łzy spadają z oczu Matki Boskiej, to takie dzieci się rodzą. A w spojrzeniu jej była jakaś niewysłowiona moc dobrodzi, że skoro ją ujrzał człowiek w największym gniewie, uspakajał się, a jeźli ojciec usiadł kiedy zafrasowany, to ona przyszła do niego, uklękła i patrzała w oczy, aż ojcu puściły się po twarzy łzy i brał ją na kolana i nosił na rękach, ale całować nie śmiał, bo widział w niej coś wyższego i świętego. A lubiła najwięcej chodzić do pokoju matki, bo tam wisiał duży obraz Najświętszej Panny z dzieciątkiem Jezus, a zanim jeszcze jej powiedziano, jakie ten obraz ma znaczenie, już ona na klęczkach wpatrywała się w niego i znać duchem modliła się, póki jej matka nie nauczyła słów modlitwy pańskiej.
Nie mogła znieść płaczu czyjegokolwiek. Skoro ujrzała lub posłyszała płaczącą, wnet ją boleść za serce chwytała i biegła tam, zkąd ją dochodził głos. Zdarzało się, przyszła kobieta ze wsi, w której domu stało się nieszczęście i opowiadając szlochała głośno. Wnet Zosinka (takie było imie tej dzieciny) przybiegła do niej i wyciągając ręce, ze łzami w oczkach i głosem płaczliwym wołała: Nie płaczcie matusiu, powiedzcie co wam jest? A gdy kobieta opowiedziała, Zosia biegła do ojca i matki i powtarzała, co jej opowiedziano i wstawiała się za biedną. Ojciec i matka nie śmieli jej nic odmówić. A Zosia nigdy dla siebie o nic nie prosiła, chyba tylko o robotę, bo choć była maleńka, ale dziwnie rozważna, słuchała wszystkiego z pilnością i znać było, jak nauka wchodziła do tej główki i czołu nadawała jakiś wyraz myślący. A zawsze chciała uczyć się robót najcięższych i najzmudniejszych, którym przypatrywała się ze smutkiem między sługami, myśląc sobie: one biedne na mnie tak ciężko pracować muszą; i jak się przekonała, że w czem może im być pomocną, spieszyła, ofiarowała swoje dobrą wolą i drobniuchne siły.
Kochała braci i siostrzyczki, a lubo wszystkich kochała, najbliżej wszakże jej serca byli ci, których widziała nieszczęśliwemi. Ludzie ją zwali aniołem stróżem i znali ją wszyscy ze wsi i ona każdego znała; chociaż matka i ojciec byli dobrymi chrześcianami, czułymi na nieszczęście bliźniego, to przecież, jeźli który z chłopków żądał wsparcia, zawsze się zgłosił naprzód do Zosi. A Zosia ciesząc się, biegła do ojca lub matki i opowiadała i pytała, czy nie mogą co dla tego biedaka zrobić: on taki biedny, mamo, wczoraj cały dzień był na; gorącu, w polu, on dla nas, mamo, pracuje, a jego żona chora; widzi mama, on ani żonie dopomódz, ani ona mu zanieść jedzenia nie może.
Ja pójdę do niej, mamo. – Ty nic nie poradzisz Zosieczko, odpowiadała matka, pójdę ja sama, a o Macieju każę pamiętać, by mu zanieśli jedzenie i do chałupy poślę kogo, by porządek zrobił. Wtedy Zosia uszczęśliwiona, całowała ręce i nogi matki, i klaszcząc w dłonie i skacząc, biegła do stojącego w sieni chłopka i wołała: wszystko będzie dobrze, Macieju, i żona wyzdrowieje i o was nie zapomną. Moja mama wszystko to zrobi, ona was wszystkich bardzo kocha. – I odprawiła pocieszonego wieśniaka, ale chodziła za matką z daleka, bo wiedziała, że ona mając tyle spraw na głowie, nic dziwnego, że zapomniała czasem; kiedy spojrzała na nieśmiało stojącą Zosię, przypominała sobie wnet i wydawała potrzebne rozkazy. A z resztą Zosia miała też i swój interes, bo chciała iść koniecznie do chorej Madejowej, a nie wiedziała, czy ją matka weźmie. Wiec z ziółek, które zwyczajnie matka wydawała, brała po trochu, zawijała osobno i napełniała tem kieszenie, aby kiedy zajdą do chorej, niczego nie brakło.
Pewnego razu posłyszała na podwórzu płacz. W skok już tam była i widzi taką jak sama dziewczynkę rzewnie płaczącą, bo ją szafarka mocno k'. Moja Anno, za co wy ją tak łajecie? Daj panna pokój, to nic dobrego dziewczyna, chodzi oto na pole, niby paść gęsi, a lata nie wiedzieć zaczem i zgubiła ich troje. Zasmuciła się Zosia, ale po chwili głaszcząc po rękach szafarkę, mówiła: to się znajdą, moja Anno, ja sama je znajdę. – Panienka tylko wszystkich psuje, na nikogo palca skrzywić nie można przy pannie. No, obracając się do pasterki: idź już, idź, rzekła, a na drugi raz pilnuj, bo że teraz uszło ci na sucho, to pannie podziękuj.
Zabierała się ku odejściu dziewczyna, ale Zosia ku niej pobiegła. Jak ci na imię? zapytała.
– Marynka, odrzekła dziewczyna jeszcze łkając.
– Gdzież teraz chcesz iść?
– Do domu na obiad.
– Czy ci się jeść chce?
– Nie, ale zawsze o tej godzinie jedzą.
– A jakże gęsi? zapytała Zosia.