- W empik go
Legendy lubuskie - ebook
Legendy lubuskie - ebook
Zbiór opowiadań o historii "małej ojczyzny", ziemi lubuskiej. Opowieści są mocno osadzone w realiach historycznych, nie występują w nich smoki, czarownice czy księżniczki, ale realne postaci - Bolesław Rogatka, ojciec Karol Antoniewicz, Kazimierz Wielki, Henryk Pobożny czy Dantyszek. Autor przywołuje wydarzenia mniej znane, ale istotne dla polskości tego regionu.
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-3430-7 |
Rozmiar pliku: | 291 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
* * *
Na górze Ślęża płonął wielki święty ogień ku czci boga Słońce. Ogień ten nigdy nie mógł zgasnąć. Gdyby takie nieszczęście się stało, bóg Słońce odwróciłby twarz od całej ślęskiej krainy, a tym samym spowodował zagładę plemienia. Stąd wróże, mieszkający na górze Ślęża za wielkim kamiennym wałem otaczającym szczyt, ciągle dostarczali świeżego opału i pilnowali świętego ognia. Przy nim zaś odprawiała modły Radunia, najwyższa kapłanka i pramatka plemienia Ślężan. Bo najwyższą kapłanką zawsze była białka, matka dająca wszystkiemu życie. Zawsze też nadawano jej imię Radunia tak, jak zwała się sąsiednia dla Ślęży góra. I chociaż na czas wojny wodzem plemienia zostawał mężczyzna, to po jej zakończeniu wsźystko wracało do starego porządku. Pramatka, dawczyni istnienia, rodzicielka poślubiona Słońcu, była najwyższą wyrocznią plemienia Ślężan. Tak jak Słońce, bóstwo dające soki wszelkim stworzeniom i grzejące świat, tak pramatka była wśród ludu najważniejsza. A dzisiaj był dzień szczególny. Podczas codziennego obrzędu ku czci Słońca, kiedy o wschodzie bóstwo jawiło się swemu plemieniu pozwalając się oglądać, miało odbyć się uświęcenie zwycięstwa nad plemieniem Wiślan. Najechali oni Ślężan w poszukiwaniu niewolników. Wiślan odparto, wzięto jeńców, a jednego z nich, na cześć bóstwa i w podzięce za podarowanie swemu ludowi zwycięstwa, miano dzisiaj całopalić w świętym ogniu. Starszyzna plemienia, zgromadzona na górze Ślęża, przekroczyła kamienny wał, stanęła przed Radunią w pobliżu ołtarza i wielkiego, przygotowanego do podpalenia stosu. Oczekiwano wschodu bóstwa Słońca, którego pierwszy promień miał ujrzeć spalenie jeńca na stosie.
Skazaniec stał z boku, związany i pod silną strażą. Znał już swój los, co widać było po jego oczach, pełnych rozpaczy i żalu za życiem. Wszak był jeszcze młodzieńcem, zdawało mu się, iż życie dopiero się dla niego zaczyna i będzie obdzielać go swoimi dobrami. Przecież jeszcze tak wielu rzeczy nie zaznał, nie doświadczył, a już musi umrzeć. Z koliska mężów wystąpił wojenny wódz, dojrzały w leciech i barczysty w ramionach, Ślęg (Wilgotny). Trzymał w ręku kamienny topór, którym zgodnie z obyczajem praojców miał zabić jeńca przed całopaleniem. Ślęg już tylko czekał na znak kapłanki Raduni.
Z boku stał syn Ślęga, młody Zor (Zorza). Wsparty na włóczni rozmyślał o jeńcu. Uczestniczył wraz z ojcem w odparciu najazdu Wiślan, sam pojmał tego nieszczęśnika, który teraz miał być poświęeony bóstwu. Zor wspominał rozmowy prowadzone w drodze powrotnej z niewolnikiem. Ów zwał się German, pochodził nie z Wiślan, lecz z dalekich krain na zachodzie, hen, aż gdzieś za rzeką Nys i wieloma innymi płynącymi z gór południowych. Jego władcą był król Karol, którego German zwał Wielkim. Ale podobno ten Karol wcale nie był olbrzymem. A German trafił do Wiślan zza wielkich gór na południu, z kraju Morawian. Co tam robił, tego Zor nie zdążył się dowiedzieć. Z Wiślanami wybrał się na zachód, by wrócić do swego plemienia za rzekę Nys, Łabę i jeszcze dalej. Podobno nawet otrzymał na drogę dary od pramatki Wiślan, Wandy, córki Kraka, twórcy potęgi tego plemienia. Nie sprzyjało Germanowi szczęście w tej wyprawie, bo w obcym dla siebie kraju miał żywot zakończyć. Zor polubił Germana, teraz mógł go jeszcze ocalić korzystając ze starego obyczaju. Zastanawiał się nad tym.
Wyruszał bowiem w długą drogę, do granic ziemi plemienia Ślężan, właśnie nad rzekę Nys. Strzegli jej ludzie z pobratymczego szczepu Zaro. Zgodnie z utrwaloną tradycją, nową kapłankę szczepu poślubiał jeden z młodych wodzów głównego plemienia, podtrzymując braterskie więzi i jedność całego ludu. Wprawdzie w szczepie Zaro żyła jeszcze stara kapłanka Żurawia, lecz przybyli właśnie od niej wysłańcy potwierdzili, iż bóstwo lada dzień ją zabierze. Prosili więc o pośpiech w dokonaniu obrzędu braterstwa.
Zor dowiedział się od nich, że małżonką jego zostanie młoda córka Żurawi, Zara (Łąka), która potem u jego boku będzie pramatką szczepu Zaro. Syn Ślęga zastanawiał się, czy w przededniu wyprawy i swoich zaślubin skalać się krwią ofiary. Przecież German to jego jeniec. I byłoby to tak, jakby Zor rozpoczynał nowy etap życia zabójstwem. Pewnie, że na cześć bóstwa, ale zawsze zabójstwem. Zresztą, Ślężanie nie kochali się w rozlewie krwi. Obyczaj pozwalał ocalać ofiary, co też często czyniono. I Zor się zdecydował. Zabierze ze sobą w drogę nowego przyjaciela, a nie wspomnienie jego śmierci. German na pewno się odwdzięczy za ocalenie życia i ofiaruje Zorowi swoje bratnie serce.
Właśnie zza widnokręgu zaczęła ukazywać się purpurowa poświata. To bóstwo Słońce, po przespanej nocy, wynurzało się z ciemności, by stęsknione obejrzeć swój lud i dać mu ciepłe promienie. Kapłanka Radunia pochodnią ze świętego ołtarza podpaliła stos ofiarny i skinęła na Ślęga. Ten podszedł do jeńca i wzniósł swój kamienny topór. W tym momencie doskoczył Zor, zerwał z ramion swoją giemzę, zarzucił ją na ofiarę i zakrzyknął:
– To mój jeniec i mam prawo go ocalić! Biorę go w swoją opiekę i poręczam, że nie podniesie już nigdy ręki na plemię Ślężan. Mój jest! Daruję mu życie w imię obyczaju.
Podszedł do struchlałego Germana i przeciął mu więzy.
– Niech się stanie, jak nasz obyczaj nakazuje – rzekła po chwili Radunia. Zwróciła się w stronę bóstwa, na wschód i pokłoniła za spełnienie bezkrwawej ofiary. Za nią wszyscy obecni uczynili to samo.
* * *
Długo przebijali się przez potężne ślęskie bory. Minęli wreszcie ziemie plemienia Trzebowian, u których gościli cały dzień, ziemie Bobrzan i wjechali na tereny szczepu Zaro. Gromadka sześciu jeźdźców, bo oprócz Germana Zor zabrał ze sobą czterech towarzyszy. W każdej chwili podróżni spodziewali się ujrzeć witających ich pobratymców z ludu Zaro.
German uśmiechnął się do przyjaciela. Tuż po ocaleniu życia przed ołtarzem Słońca, jeszcze na górze Ślęży, przyklęknął przed Zorem i przyrzekł mu wieczystą przyjaźń oraz braterstwo. I zamierzał tego dotrzymać. Przez całą drogę obaj młodzieńcy opowiadali sobie własne przeżycia, poznawali się i darzyli coraz większą sympatią. W końcu jeden bez drugiego prawie nie mógł się obejść. Wciąż ochoczo dzielili się opowieściami, wspominkami o rodzinie i świecie. Jednego tylko German nie powiedział Zorowi, tego, że do kraju Morawian i Wiślan został wysłany przez króla Karola jako szpieg. Miał za zadanie poznać siły plemion słowiańskich przed planowanym podbojem. Bo Karol pragnął połączyć swoje królestwo poprzez ziemie Słowian z cesarstwem Bizancjum i poślubiwszy bazylissę Irenę, utworzyć potężne imperium. Tego właśnie German Zorowi nie wyjawił, bojąc się jego reakcji na tak podłą misję. Zresztą, German nie zamierzał już wracać do swego króla, aż za rzekę Łabę. Było mu tak dobrze ze Ślężanami, że chciał u nich osiąść na zawsze. Pragnął także zostać ze swoim wybawcą i najlepszym druhem. A powie wszystko przyjacielowi później.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.