- promocja
Legia cudzoziemska - ebook
Legia cudzoziemska - ebook
Legia Cudzoziemska - tę nazwę zna każdy. Jest w niej nuta romantycznej przygody, dreszcz emocji, zapowiedź egzotycznej eskapady i błysk zimnego profesjonalizmu. Najsłynniejszy najemny oddział na świecie ma dziś licznych konkurentów w postaci profesjonalnych agencji ochrony, ale nic nie jest w stanie przyćmić legendy. Wyobrażenie żołnierzy wytrwale przemierzających saharyjskie piaski to echo przeszłości, czasów, kiedy pod zielono-czerwonym sztandarem służyli książęta, przyszli królowie i marszałkowie, uchodźcy polityczni, kryminaliści, luminarze nauki i poczytni literaci.
Dzisiejsza Legia to elitarna część armii francuskiej zdolna do działania w każdych warunkach klimatycznych, na dowolnym obszarze globu. Dysponuje zespołami komandosów, kompaniami szturmowymi spadochroniarzy, saperami, strzelcami wyborowymi i specjalistami od logistyki. Może ruszyć do walki łodziami desantowymi, śmigłowcami lub pod pancerzami nowoczesnych czołgów. Nie ma na świecie odpowiednika - nikt inny nie walczył na polach bitewnych od Indochin po Meksyk, od Murmańska po Afrykę Równikową, od pól Flandrii po Afganistan. Tysiące legionistów poległo, ale tym, którzy przeżyli, pozostała duma, że kiedyś nosili białe kepi. W świecie rozdzieranym konfliktami etnicznymi i religijnymi formacja zaskakuje umiejętnością utrzymania spoistości i wzajemnego zaufania wśród żołnierzy pochodzących z wszystkich krajów świata. Zdolnością przekonania ich, by wierzyli w hasło: "Naszą ojczyzną jest Legia".
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-15271-7 |
Rozmiar pliku: | 894 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Upalny ranek 30 kwietnia 1939. Kwatermistrz sprawdza ostatnie szczegóły przed mającą się rozpocząć uroczystością. Żołnierze z plutonu gospodarczego podlewają klomby, setny raz gracują wysypany żwirem dziedziniec koszar w algierskim mieście Sidi bel Abbes, kwaterze głównej francuskiej Legii Cudzoziemskiej. Zdobi go pomnik nie tyle gustowny, co wymowny – na granitowym cokole, gdzie wyryto nazwy dziesiątków bitew i setek potyczek, umieszczono ziemski glob otoczony girlandą wawrzynu. Oparty o miotłę chłopak z naszywkami legionisty I klasy przygląda się lśniącym w słońcu literom: LEGIO PATRIA NOSTRA. Legia Naszą Ojczyzną, bo to jej, a nie Francji obiecują służyć ochotnicy. 30 kwietnia formacja obchodzi swoje święto – Dzień Cameron. Upamiętnia ono jedno z bohaterskich zdarzeń, które – jak groźne memento – winno uświadamiać każdemu legioniście, na jakie ryzyko zdecydował się, podpisując kontrakt.
Na skraju rozległego placu umieszczono trybunę ustrojoną w trójkolorowe flagi francuskie i zielono-czerwone barwy Legii. Łączy je emblemat jednostki – eksplodujący granat z siedmioma płomieniami. Na wprost ustawiono wysokie podium, miejsce głównych dzisiejszych atrakcji.
Około 17.00 miejscowi notable zapełniają fotele. Brakuje tylko oficerów. Ci czekają przy bramie koszar na przybycie emerytowanego dowódcy Paula Rolleta, zwanego powszechnie „ojcem Legii”. Po I wojnie światowej generał zreformował jednostkę, czyniąc z niej nowoczesną, wszechstronnie wyszkoloną formację. Dziś mieszka w Sidi ze swą młodą piękną żoną, w białej willi, której okna wychodzą na potężny kwartał koszar. Nareszcie jest. Gors generalskiego munduru szczelnie pokrywają odznaczenia i ordery. Witany z autentycznym szacunkiem przez pułkownika Roberta, dowódcę 1. Pułku, idzie wolno wzdłuż szeregu wyprężonych oficerów. Pułkownik Girard z 2. Pułku, pułkownik Mantoz z 3., pułkownik Berger z 1. Pułku Kawalerii Cudzoziemskiej „Royal Etrangère”. Pułkownik Robert przeprasza dawnego dowódcę za nieobecność jeszcze dwóch – Imhausa i Lorillarda, których obowiązki zatrzymały z dala od Algierii. Wręcza Rolletowi telegramy. Jeden z Hanoi, drugi z Bejrutu. Oficerowie przechodzą przed frontem prezentujących broń kompanii. Białe kepi, szerokie niebieskie szale owinięte dookoła bioder, tropikalne mundury. Tak, trzeba przyznać, że Legia prezentuje się świetnie, jak mało która jednostka armii francuskiej. Prowadzącym honorową inspekcję oficerom towarzyszą dźwięki tradycyjnego marszu Legii, Le Boudin. Od 1870 roku to oficjalny marsz Legii, dostosowany do powolnego rytmu 88 kroków na minutę. A orkiestra 1. Pułku uchodzi za jedną z najlepszych. 120 muzyków, prócz tradycyjnych instrumentów, wykorzystuje także dzwonki, cymbały etc., stąd melodie w ich wykonaniu są niepowtarzalną symbiozą wojskowej tradycji i egzotycznych rytmów Orientu.
Kiedy inspekcja dobiegła końca, zmierzchało. Generał i oficerowie zasiedli na trybunie. Legioniści dostali komendę „spocz-nij”. Rozpoczęło się widowisko. Z kłębów wywołanego przez pirotechników dymu wynurzyły się postacie w długich, podpiętych płaszczach i wysokich czakach. Ci byli pierwsi. Kiedy Ludwik Filip w 1831 r. powołał do życia Legion Cudzoziemski, podbijali dla Francji Algierię, zdobywali Konstantynę, zaczynali penetrować Saharę. Ale obraz się zmienia. Skłębiony tłum ludzi zmaga się w śmiertelnej walce – to pułkownik Conrad i jego żołnierze podczas wojny domowej w Hiszpanii w 1835 r. Żywe obrazy nabierają tempa – wojna krymska, szturm Sewastopola, bitwy pod Magentą i Solferino, zdobycie Dahomeju, Madagaskaru, Wietnamu, Maroka, obrona Orleanu przed Prusakami, mordercze zmagania Wielkiej Wojny, wreszcie wojna z Rifenami, w której wielu z obecnych brało udział. Zmieniają się mundury, uzbrojenie, ludzie, ale trwa idea podkreślana przez reżyserów: zieleń i czerwień – nadzieja i poświęcenie. I wreszcie clou programu – Cameron! Dekoracje przedstawiają nędzną hacjendę. Wyobraźnia przenosi obecnych w rok 1863. Trwa wojna o utrzymanie na meksykańskim tronie cesarza Maksymiliana. Francuski korpus ekspedycyjny walczy na odległych płaskowyżach. Kompania Legii Cudzoziemskiej, dowodzona przez kapitana Danjou, broni się w opuszczonej farmie przed kawalerią meksykańską. Legioniści giną jeden po drugim. Spiker wywołuje ich do apelu poległych, słychać swojsko brzmiące nazwiska: Morzycki, Kunaszek, Górski… Trzech pozostałych przy życiu w ostatniej godzinie obrony podejmuje jeszcze jedną próbę – atakuje na bagnety… Takie jest przesłanie dla legionistów wszystkich czasów: walczcie do końca, to jest waszym najwyższym obowiązkiem! Żołnierzom prezentowany jest „relikwiarz” zawierający drewnianą protezę ręki kapitana Danjou. To najważniejszy z ideowych artefaktów.
Uroczystość dobiega końca. Oficerowie i zaproszeni goście udają się do kasyna na kolację. Legioniści siadają wokół długich stołów, zastawionych dzbanami czerwonego wina. Ale Dzień Cameron jest tylko raz w roku, a kontrakt trwa długie 5 lat. Dziś jest „rodzinnie”, ale to tylko pozory. Codziennością jest niewielki fort na skraju Sahary. Podmuchy hamsinu, monotonny szum piasku doprowadzają do szaleństwa. Przez pół roku widzisz tych samych kolegów, jesteś z nimi bez przerwy, nic nie może cię od nich uwolnić. Jedni piją na umór, inni się awanturują. Przychodzi dziwny stan, który nazywają cafard – nieokreślona melancholia, tęsknota i przemożna chęć wyrwania się stąd za wszelką cenę. Jedni strzelają sobie w łeb, inni „dezerterują”, idąc przed siebie w piaski pustyni. Komendant placówki pisze suchą formułę: „nie wytrzymał psychicznie trudów służby”; akta personalne nieszczęśnika lądują na półce w archiwum. Legioniści wiedzą to doskonale, ale większość z nich podpisze kolejne kontrakty i będzie chciała służyć Francji pod zielono-czerwonym sztandarem. Pochodzą z różnych krajów, ale wielu z nich na pytanie o narodowość odpowiedziałoby – Legionista! Większość z nich ucieka: przed bezrobociem i nędzą, prześladowaniami politycznymi, kłopotami rodzinnymi czy nawet, choć tych jest niewielu, przed prawem. Tylko nieliczni szukają przygód i mocnych wrażeń. Różni ludzie, różne charaktery, różnymi drogami trafili do punktów werbunkowych. Na co dzień mogą się kłócić czy nawet bić, ale w ogniu walki muszą na sobie polegać. Są zawodowcami, żołnierzami francuskiej Legii Cudzoziemskiej.
Łączy ich coś więcej niż czerwone wino, skarbowe gauloisy i znudzone prostytutki w wojskowych burdelach. Każda armia ma świętości, z których jest dumna, własny wyróżnik tożsamości. Z reguły są one kontynuacją ogólnonarodowych tradycji. Czym dla Polaków jest Wiedeń, Somosierra czy Westerplatte, tym dla Anglików Trafalgar, szarża lekkiej brygady i Bitwa o Anglię, dla Francuzów epopeja napoleońska i bitwa pod Verdun, dla Amerykanów Alamo, Guadalcanal i Okinawa, dla Rosjan Aleksander Suworow i obrona Stalingradu. Każda z tych nazw jest zapisem dramatu trwale zespolonego z dziejami narodu. W Legii sprawa jest trudniejsza, bo odwoływanie się do rycerskiej tradycji Karola Wielkiego czy napoleońskich marszałków byłoby nieporozumieniem. Bonaparte nie jest nikim ważnym dla służących w jej szeregach Marokańczyków czy przybyszów ze Sri Lanki. Oficerowie wychowawczy muszą wpajać rekrutom coś zupełnie innego – wiedzę o niemal 200-letniej tradycji formacji.
Rok 2000. Kilkanaście kilometrów za Marsylią ciężarówka wtacza się na dziedziniec otoczony białymi budynkami i doskonale utrzymanymi trawnikami. Zatrzymuje się przed tym, na którym widnieje tablica „Musee de la Légion Etrangère”. Na pasażerów, młodych mężczyzn w polowych mundurach, czeka kapitan w galowym mundurze i białym kepi: „Witam was, dziś zapoznacie się z przeszłością Legii Cudzoziemskiej. Słuchajcie i patrzcie uważnie, wszystko tu jest częścią tradycji. Teraz i waszej”. Siwowłosy przewodnik wskazuje na swą pierś: „Ja sam jestem właściwie muzealnym eksponatem. Te medale są za Indochiny, Kanał Sueski, wojnę w Algierii i Czadzie. Wielu z was nie było jeszcze wtedy na świecie”. Pomieszczenia muzeum są mroczne, a może to tylko kontrast z jasnym dniem na zewnątrz. Mężczyźni idą powoli przez duże sale, słuchając monotonnego głosu przewodnika. „Walczyliśmy na czterech kontynentach, w kilkudziesięciu krajach, braliśmy udział w setkach bitew i tysiącach potyczek…”. Żołnierze, wielu nie zna jeszcze francuskiego, przyglądają się starej broni, dziwacznym mundurom, przyborom, które nie wiedzieć czemu służą. „Poległy nas tysiące, wielu zostawiło tu zdrowie i młodość, ale dziesiątkom tysięcy daliśmy poczucie dumy, że należeli do Legionu Cudzoziemskiego…”. Z portretów i sepiowych fotografii patrzą zmarli przed laty bohaterowie, niemodnie uczesani, z podkręconymi wąsami i spojrzeniem, w którym znać dumę i odwagę. Przewodnik rzuca nic niemówiące rekrutom nazwiska: Martinez, Carbuccio, Aage… Na stojakach rozpięte sztandary – wytarte, obwieszone odznaczeniami, z wyhaftowanymi nazwami bitew. „Służył u nas jeden król, czterech książąt, kilku marszałków, tuziny generałów. Wielu z nich zaczynało tak jak wy – od stopnia legionisty II klasy. Ale nie myślcie, że i wam się uda zostać marszałkiem Francji, chociaż – tego nie wie nikt”. Idąc między gablotami, przewodnik wspomina nietypowych rekrutów: czechosłowackiego generała Josefa Snejdarka, prekursora surrealizmu w poezji i powieściopisarza Blaise’a Cendrarsa, klasyka teatru absurdu Jeana Geneta, eseistę i znawcę bolszewizmu Artura Koestlera, reportera Curzia Malapartego, wreszcie księcia Monako Louisa II (1870–1949, podporucznika w 1. RE) i jazzmana Cole’a Portera.
Muzeum Legii Cudzoziemskiej mieści się w jej kwaterze głównej, w koszarach Vienot w Aubagne. Jest miejscem refleksji nad losami tysięcy mężczyzn, którzy pod obcym sztandarem walczyli o nie swoje sprawy niemal we wszystkich zakątkach globu. Wiosną 1888 r. płk Wartingue, dowódca 1. Pułku Cudzoziemskiego stacjonującego w Sidi-bel-Abbes, nakazał utworzyć w koszarach izbę tradycji i zobowiązał podległe sobie oddziały do przekazywania tam wojennych trofeów. W jego zamyśle sala tradycji miała obrazować przeszło 50 lat wysiłku włożonego przez legionistów w budowę francuskiego imperium kolonialnego. Plon rozkazu był nadspodziewany. Z najdalej leżących placówek zaczęła płynąć egzotyczna broń, cenne tkaniny, niezwykłe dokumenty. Niektórzy zaczęli dołączać do nich pamiątki po swych dawnych dowódcach i kolegach, których na zawsze przykryła gruba warstwa saharyjskiego piachu. Na wielbłądzich grzbietach i w towarowych wagonach wędrowały do Sidi paki listów i rozkazów, wytarte siodła, wyschnięte kałamarze i wysiedziane fotele. Z każdym z nich wiązała się legenda. Trafiały tu także niezwykłej urody dzieła sztuki, pochodzące z dzikich wykopalisk „archeologicznych” prowadzonych przez nudzących się oficerów. Wreszcie wydano okólnik precyzujący, co można uznać za godne umieszczenia w zbiorach muzeum. Za najbardziej interesujące uznano pamiątki z okresu pionierskiego, obejmującego lata 1831–1834. Nie pogardzono zabytkami z czasów podboju Algierii, kampanii krymskiej i hiszpańskiej, wypraw do Meksyku i Tonkinu. Nowoczesne muzeum otwarto w roku 1931, podczas hucznie obchodzonego stulecia istnienia formacji. Skromną, mimo wysiłków, ekspozycję zastąpiono wówczas okazałą „temple des heros”. W 1936 r. muzeum udostępniono publiczności, rozpoczęto ożywioną działalność wystawienniczą i informacyjną. Po roku 1962 zbiory muzealne, księgozbiór i archiwum Legii przeniesiono do prowansalskiego Aubagne. Porządkowanie i naukowe katalogowanie kolekcji trwało 4 lata. Nieco szybciej uporano się z montażem przewiezionego z Sidi pomnika poległych. W 1966 r. minister obrony Francji Pierre Messmer (zresztą były kapitan Legii) dokonał uroczystego otwarcia muzeum. Powiedział wtedy, że „jest to hołd i nasza powinność wobec tych, co już odeszli, ale zostawili nam cząstkę swej duszy”.
Legioniści wychodzą na nasłoneczniony dziedziniec. W ruch idą camele i gauloisy. Zakończyli właśnie unitarne szkolenie w pułku stacjonującym w Castelnaudary – dostali tam w kość niemiłosiernie. Ale są ochotnikami, trafili do Legii na własne życzenie, przeszli żmudne badania lekarskie i psychologiczne, zdali dziesiątki testów ze sprawności fizycznej. W tym czasie II Oddział dyskretnie sprawdzał ich przeszłość. Wbito im w głowy podstawowe prawa Legii, twardy kodeks, który obowiązuje we wszystkich regimentach. Teraz, kiedy stoją w grupie, w szarozielonych uniformach i beretach ze srebrną odznaką, trudno rozpoznać, jak dziwnymi drogami trafili do tych koszar. Są wśród nich Amerykanie szukający przygód, Polacy, Czesi, Pakistańczycy w pogoni za pracą, ekskomandos z Budapesztu i posępny Rumun. Za kilka dni nowi legioniści rozjadą się do jednostek. Można w nich przesłużyć cały kontrakt i powąchać prochu tylko na strzelnicy. Ale równie dobrze można zginąć. Ale teraz legioniści II klasy jeszcze o tym nie myślą.
------------------------------------------------------------------------
1 Większość baz i obiektów Legii nosi imiona bohaterów i dowódców formacji.Będzie utworzony Legion
Obcy to problem
Zakończenie wojen napoleońskich i ustanowienie nowego ładu europejskiego na kongresie wiedeńskim spowodowało, że wiele krajów, w tym Francja, zaczęło poważnie myśleć o budowie swych imperiów kolonialnych. Stare potęgi morskie – Hiszpania i Portugalia – znajdowały się w odwrocie, a świat odkrywany przez kupców i podróżników wydawał się niezmierzony. We Francji wzrok polityków i wojskowych przyciągał kraj leżący wprawdzie za morzem, ale w bezpośredniej bliskości Europy – Algieria. Kiedy oficerowie sztabowi ekspansywnego mocarstwa zaczynają bacznie przyglądać się obcemu krajowi, przeważnie dla słabszego nic dobrego z tego nie wynika. Dnia 25 maja 1830 r. potężna flota inwazyjna wypłynęła z Tulonu. 675 statków transportowych, ochranianych przez 103 okręty wojenne, wiozło na swych pokładach 27 tys. marynarzy, 36 tys. żołnierzy, silną polową artylerię oraz potrzebny sprzęt. 14 czerwca francuski desant wylądował na wybrzeżu algierskim, w niedużej zatoce osłoniętej półwyspem Sidi Ferrusz, ok. 30 km na zachód od stolicy. Bej Hussejn – turecki namiestnik Algieru – zamierzał zniszczyć desant giaurów, wykorzystując warunki naturalne kraju. Ale mimo problemów terenowych i klimatycznych przewaga wojsk inwazyjnych była przytłaczająca. 19 czerwca na płaskowyżu Staueli korpus francuski stoczył zwycięską i decydującą o przebiegu kampanii bitwę z 50-tysięczną armią algierską. 5 lipca załoga Algieru skapitulowała, nie podejmując obrony. Łupem zdobywców padło ok. 49 mln franków w złocie oraz portowe miasto wraz z umocnieniami i artylerią. Wprawdzie saldo wypadło niemal na zero, gdyż wyprawa kosztowała Francję 43,5 mln franków oraz życie 415 żołnierzy, ale w jej rękach pozostał przyczółek ekspansji kolonialnej w północnej Afryce.
Zdobycie Algieru odbiło się początkowo szerokim echem w stolicach europejskich i afrykańskich, jednak szybki rozwój wydarzeń w Europie w roku 1830 spowodował, że niebawem kwestia ta zeszła na dalszy plan. 27 lipca w Paryżu wybuchła rewolucja. Tak zwana monarchia lipcowa nie bardzo wiedziała, co czynić z afrykańską zdobyczą, kontynuowała więc politykę obalonego rządu. Pozostawienie gen. Bertranda Clausela z niewielkimi siłami (ok. 9 tys. żołnierzy) w ogromnym, wrogim kraju zmusiło go do podjęcia niekonwencjonalnych działań w polityce kolonialnej. Już w październiku 1830 r. utworzył pierwszy oddział żuawów, tj. tubylczych Kabylów, dowodzonych przez francuskich oficerów. Clausel uznał, że najlepiej podbijać Afrykę rękami jej mieszkańców. Powstanie formacji można uznać za faktyczny początek francuskich wojsk kolonialnych. Wkrótce utworzono kolejne jednostki. Wojska walczące w Algierii nazywano pospolicie Armią Afrykańską. Jej podstawę stanowiły pułki francuskie, które w ramach siedmioletniej służby przerzucano za Morze Śródziemne. W razie potrzeby z Metropolii przysyłano uzupełnienia. Oficerowie Armii Afrykańskiej niechętnie widzieli w Algierii świeżego rekruta, woleli starych, doświadczonych żołnierzy. Od 1831 r. stan armii nieustannie się powiększał, by w 1845 osiągnąć 106 tys. ludzi. Później liczebność ulegała zmianom, np. w latach 1855–1856 liczyła ok. 64 tys. żołnierzy. Obok pułków francuskich służyły w niej różne formacje specjalne. Z tubylców, oprócz żuawów, utworzono Korpus Spahisów. Strzelcy Afrykańscy i Bataliony Afrykańskie składały się głównie z żołnierzy francuskich, którzy ze względu na wykroczenia dyscyplinarne nie mogli pozostać w swych jednostkach i musieli pełnić długoterminową służbę w Algierii.
Kolejną formacją stworzoną na potrzeby tej wojny była Legia Cudzoziemska. Tradycje pułków cudzoziemskich w armii francuskiej sięgają średniowiecza. Istniały pułki szwajcarskie strzegące króla, irlandzka gwardia i cała grupa cudzoziemskich pułków jazdy, takich jak Royal-Allemand, Royal-Suedois, Royal-Cravate czy Royal-Pologne. Za czasów Pierwszego Cesarstwa Wielka Armia pełna była regimentów obcej narodowości. Służyli w nich Polacy, Niemcy, Włosi, Hiszpanie, Portugalczycy, Chorwaci, Szwajcarzy, Belgowie i Holendrzy. W dniach 9 i 10 marca 1831 r. król Ludwik Filip wydał dwa ordonanse, z których pierwszy powoływał do życia legion złożony z cudzoziemców, a drugi zawierał instrukcje dotyczące zasad jego formowania. Inicjatorem utworzenia Legii Cudzoziemskiej był ówczesny sekretarz stanu przy Departamencie Wojny, bohater spod Austerlitz, marszałek Nicolas Soult, książę Dalmacji. Pragnął on za jednym zamachem załatwić wiele spraw, z którymi borykała się francuska administracja. Przede wszystkim chodziło o stworzenie nowych jednostek, których można by użyć w wojnie w Algierii. Ich powstanie przyczyniłoby się zarazem do usunięcia z terenu Francji dużej liczby cudzoziemców, a komendę nad nimi można by powierzyć oficerom, których z różnych przyczyn nie chciano przyjąć do pułków francuskich. Plan ministra został zaaprobowany przez króla i radę ministrów. Z napływem ochotników nie było problemu. Legia powstawała w okresie rewolucyjnego wrzenia w różnych częściach Europy i wśród masy politycznych uchodźców napływających do Francji znalazło się wielu chętnych do wstąpienia do służby w armii francuskiej. Dla rządu szczególnie istotną sprawą było pozbycie się z kraju uchodźców. Uważano ich, nie bez racji, za niebezpiecznych dla porządku społeczno-prawnego i bezpieczeństwa publicznego. Obawiano się zwłaszcza sympatyków karbonariuszy oraz ludzi związanych wcześniej z demokratycznym nurtem republikańskim. Powołanie Legii Cudzoziemskiej stanowiło także pewnego rodzaju barierę, chroniącą rząd przed żądaniami ze strony części emigrantów, domagających się zgody na utworzenie na terenie Francji formacji wojskowych o charakterze wyzwoleńczym. Powstanie batalionów narodowych zaspokajało te niebezpieczne aspiracje, nie narażając Francji na konflikty na arenie dyplomatycznej. Ale aspekt polityczny to tylko jedna strona problemu imigrantów we Francji. Ludzie ci stanowili przecież poważne obciążenie dla budżetu państwa, a stały ich napływ stwarzał problemy nawet z zakwaterowaniem. Niektórych z nich brak nadziei i środków do życia pchał w szeregi pospolitych przestępców. Do punktów rekrutacyjnych Legii zgłaszali się różni ludzie. Obok uchodźców politycznych liczną grupę stanowili dezerterzy z wszystkich praktycznie armii europejskich, pospolici przestępcy szukający schronienia przed wymiarem sprawiedliwości, poszukiwacze przygód. Częstym motywem ochotniczego zaciągu było bezrobocie czy chęć ucieczki przed dotychczasowym życiem. Legia Cudzoziemska miała złą opinię. Jeden z polskich emigrantów, przed którym pojawiła się możliwość służby w tej jednostce, latem 1832 r. pisał: „Nie chcieli służyć w Legii Cudzoziemskiej, którą złożono w znacznej części z dezerterów, złodziejów, łotrów etc. państw sąsiednich. Porównanie żołnierzy polskich ze stekiem takich ludzi lub najmniejsze zbliżenie się do niego jest zniewagą i hańbą gorszą od samej niewoli”. Ale w Legii znaleźli się także żołnierze, których fachowości, doświadczenia i oddania Francji nikt nie kwestionował. Byli to wojskowi wszystkich stopni, pochodzący z utworzonej w czasie restauracji Legii Hohenlohe, do której weszły szczątki cudzoziemskich pułków Napoleona i królewskiej gwardii szwajcarskiej. Po skasowaniu tej formacji nie mogli oni przejść do pułków francuskich, nie mając naturalizacji, gdyż prawo zabraniało obcokrajowcom służby w tych regimentach. Utworzenie nowej jednostki było dla nich jedyną szansą. Znając wojenne rzemiosło, oddali Legii nieocenione usługi, dostarczając jej kadr – rachmistrzów i instruktorów.
Do punktów werbunkowych stawili się także wojskowi różnych narodowości, służący dawniej w armii Napoleona. Starzy wiarusi nie bardzo już nadawali się na żołnierzy. Kilkunastoletni rozbrat z czynną służbą wojskową osłabił ich poczucie karności i wojskowego obowiązku. Utrzymanie ich w ryzach było niemożliwe. Większość z nich zresztą szybko opuściła szeregi Legii. Zgłosiło się wiele osób, które – choć francuskiego pochodzenia – nie mogły z różnych względów pełnić służby w regularnej armii francuskiej. Należeli do nich m.in. oficerowie Domu Wojskowego Karola X i jego gwardziści, rozpuszczeni podczas rewolucji lipcowej, jak ich krańcowi przeciwnicy – oficerowie, którzy podczas tej rewolucji ostro występowali przeciwko legalnej władzy dowódców. Do Legii odesłano tych, których chciano pozbyć się z pułków ze względu na złą opinię czy karciane długi, nie powodując utraty stopni oficerskich. Wcielano młodych oficerów, dla których brakło etatów w pułkach francuskich. Podstawę nowej formacji stanowili cudzoziemcy. Zgłaszali się Niemcy, głównie Nadreńczycy, Hiszpanie, Włosi, Belgowie, Holendrzy oraz Polacy – choć ci ostatni nie w takiej liczbie i nie z taką ochotą jak przedstawiciele innych narodowości. Niemców i Belgów ciągnęła w szeregi francuskie wciąż żywa pamięć o Napoleonie; Hiszpanie i Włosi uciekali przed prześladowaniami w ojczyźnie; Polaków ożywiała nadzieja utworzenia opartego na Legii polskiego legionu w Algierii. Wszyscy potrzebowali dachu nad głową, utrzymania i pieniędzy. Łączył ich hart ducha i doskonały stan zdrowia. Powszechną przypadłością ochotników był brak dokumentów. Ponieważ przyjmowano prawie wszystkich, to skład był zróżnicowany: od arystokraty po włóczęgę i żebraka. Z tej rozmaitości ludzi i charakterów wynikało przesadne wyobrażenie oficerów o znaczeniu bardzo surowej, graniczącej z okrucieństwem, dyscypliny.
Pierwotnie bataliony Legii tworzone były zgodnie z zasadą podziału etnicznego. Tam gdzie to było możliwe, żołnierzy grupowano według narodowości. Pierwszy depot – tak z francuskiego zwał się ośrodek szkoleniowy – został otwarty w połowie marca 1831 r. w Langres, a 21 marca przeniesiony do Bar le Duc. Organizację i wstępne szkolenie 1. Batalionu ukończono 15 maja. Złożony prawie wyłącznie z Niemców, składał się pierwotnie z 8 kompanii centralnych po 112 ludzi każda. W roku 1832 utworzono kompanie wyborowe (compagnies d’elite). Duży napływ niemieckojęzycznych ochotników sprawił, że w lipcu 1831 r. zakończono formowanie dwóch kolejnych batalionów (2. i 3.). Kształtowanie 4. Batalionu rozpoczęto na początku kwietnia 1831 r., wcielając do niego ochotników z Hiszpanii – przybyszów szukających we Francji schronienia przed szykanami ze strony króla Ferdynanda. Równocześnie w Auxerre formowano 5. Batalion, złożony z emigrantów włoskich i sardyńskich. Pierwszą fazę organizacji Legii uznano za dokonaną. W dniu 12 lipca 1831 r. powołano sztab oraz kompanię przeznaczoną do jego ochrony. Pierwszym komendantem został płk Krzysztof Antoni baron von Stoffel, Szwajcar, w którego rodzinie zawód najemnego żołnierza przechodził z pokolenia na pokolenie prawie od 300 lat. Od stycznia 1832 r. rozpoczęto przerzucanie utworzonych we Francji batalionów przez Tulon do Afryki.
Najpóźniej rozpoczęto formowanie batalionu polskiego. W listopadzie 1831 r. władze francuskie podzieliły polskich emigrantów na cywilów i wojskowych, wyznaczając tym ostatnim Awinion na miejsce pobytu. Myślano o ich wcieleniu do Legii i w pierwszej połowie stycznia 1832 r. wysłano tam oficerów werbunkowych (majorów W. Kormańskiego i K. Bobowskiego). Przez całe lato 1832 r. do Tulonu napływali Polacy chcący wstąpić do Legii Cudzoziemskiej. Nie byli to tylko prości żołnierze: „Przede wszystkim byli to dawni podchorążowie, uczestnicy sprzysiężenia Piotra Wysockiego i nocy listopadowej. Przez parę miesięcy służył w Legii Aleksander Walewski (1810–1868), syn Napoleona I i Marii Walewskiej (rychło, dzięki protekcji marszałka Étienne Gerarda, zmienił przydział, wybierając 2. Pułk Strzelców Afrykańskich). Był tu także Józef Tański, znany emigracyjny publicysta. W Legii służyli dwaj bracia Rzewuscy, kuzyni Balzaka. Był młody Sułkowski, syn księcia na Bielsku, owego wielce kontrowersyjnego Jana, pułkownika z wojen napoleońskich”. We wrześniu polscy ochotnicy zostali przeniesieni do Afryki, a 1 lutego 1833 w Algierze utworzono 1. Kompanię polską, liczącą początkowo 50 żołnierzy, pod dowództwem mjr. Tadeusza Horaina, uczestnika Nocy Listopadowej, odznaczonego Krzyżem Złotym Virtuti Militari za bitwę pod Opatowem. W 1833 roku sformowano jeszcze trzy kompanie, łącznie ok. 250 ludzi. Te cztery kompanie polskiego 7. Batalionu zostały 21 stycznia 1834 przewiezione statkiem z Algieru do Bone i przebywały tam do 11 maja. W połowie stycznia 1834 r. zapadła decyzja o stworzeniu polskiego batalionu Legii. Miejscem postoju miał być Oran. Dnia 27 kwietnia 1834 roku ze świeżo przybyłych z Anglii wychodźców utworzono 5., 6., 7. i 8. kompanię Legii. W połowie maja cały 8-kompanijny batalion polski był już gotowy, a 1 lipca 1834 został oficjalnie powołany do życia. Liczył 683 żołnierzy, w tym 21 oficerów. Trzeba jeszcze wyjaśnić sprawę numeracji polskiego batalionu. Powstał on jako ostatni, siódmy. Wcześniej, 1 maja 1833, definitywnie zakończono organizację 6. Batalionu, złożonego niemal w całości z dezerterów z armii belgijskiej i holenderskiej. Polski batalion powinien był więc otrzymać numer 7, dostał jednak numer 4., ponieważ batalion hiszpański, noszący dotąd ten numer, został rozwiązany w Oranie 16 kwietnia 1834, a jego żołnierze, po śmierci króla Ferdynanda VII, otrzymali zgodę na powrót do ojczyzny.
Od początku 1832 roku pododdziały Legii były sukcesywnie wysyłane do Afryki. Kończył się okres organizacji i szkolenia, zaczynały się lata ciężkiej, wyczerpującej służby. Nastąpiła zmiana na stanowisku dowódcy Legii Cudzoziemskiej. Miejsce płk. Stoffela 1 kwietnia 1832 zajął płk Combe, który przybył do Algieru 24 czerwca 1832, przywożąc sztandar Legii, na którym widniał napis: „Le Roi des Francais a la Légion Etrangère”. Dnia 9 kwietnia 1833 na czele Legii stanął ppłk Bernelle z 10. Pułku Piechoty. Dowódcy borykali się z brakiem dyscypliny wśród żołnierzy. Pijaństwo, bójki, gwałty i kradzieże zdarzały się niemal codziennie, dlatego jednym z pierwszych rozkazów było rozbicie stojących na skraju obozowiska kadzi z winem i rozpędzenie armii prostytutek ciągnących za wojskiem. Często wybuchały waśnie na tle narodowościowym. W lutym 1832 roku pisarz regimentu zanotował: „Dwóch zmarłych z powodu malarii, dziewięciu zmarłych na cholerę, siedemnastu zabitych skutkiem strzelaniny między batalionami”. Dowódca nie mógł ich nawet karać więzieniem, gdyż przybytek w Algierze był zbyt mały, aby pomieścić wszystkich winnych. Chcąc ukrócić ekscesy, zaczęto stosować karę, która do tradycji Legii przeszła pod nazwą „grób”: winowajca był zakopywany po szyję w piachu, wystawiony na działanie słońca i nocnych przymrozków; tkwił tak od 12 do 60 godzin bez wody i jedzenia. Na trzech ukaranych żywy wychodził jeden. Ten drakoński sposób nieco zahamował wybryki legionistów.
Pierwszą bitwą (a raczej potyczką) stoczoną przez legionistów było zdobycie 27 kwietnia 1832 umocnionego karawanseraju opodal Algieru, zwanego przez Francuzów Maison-Carree. Dokonali tego żołnierze 3. Batalionu, 28-osobowy patrol dowodzony przez szwajcarskiego porucznika nazwiskiem Cham.
------------------------------------------------------------------------
2 Obszerną analizę podboju Algierii znaleźć można w pracy A. Dziubińskiego, Podbój Maghrebu przez Francję 1830–1934, Wrocław 1983; sporo interesujących szczegółów podał J.S. Bystroń, Algier, kraj i ludzie, Lwów–Warszawa . Wyczerpujące zestawienie literatury dotyczącej podboju w: L’Afrique Francaise de Nord. Bibliographie militaire…, Paris 1935.
3 Podstawowymi drukowanymi źródłami informacji do najstarszych dziejów Legii Cudzoziemskiej i Armii Afrykańskiej są opracowania P. Azana, L’Armee d’Afrique; tegoż La Legion Etrangere en Espagne, 1835–1839, Paris 1906; oraz J. Bernelle’a i A. Colleville’a, Histoire de l’ancienne Legion Etrangere, Paris 1850. W literaturze polskiej najwięcej szczegółów podaje A.H. Kasznik, Między Francją a Algierią, Wrocław–Warszawa 1977.
4 W Legii określenie batalion traktowano dość swobodnie. W różnych okresach bataliony liczyły od 500 do 800 ludzi. Stałą liczbę 600 żołnierzy miały tylko bataliony wysyłane (po roku 1880) na Daleki Wschód. Proporcjonalnie kompanie liczyły od 100 do 230 legionistów.
5 L. Gadon, Emigracja polska, Kraków 1901, t. II, s. 125 i n.; zob. AGAD, Emigracyjna II 1832 sygn. dodatkowa „Alger”. Najwięcej danych dotyczących nastrojów wśród Polaków wstępujących do Legii podaje A.H. Kasznik, Między Francją a Algierią; taż: Wielka infamia ten Algier. Emigracja wobec francuskiego projektu wysłania żołnierzy polskich do Algieru (1832), „Prace Historyczne Uniwersytetu Jagiellońskiego” 1970, t. XXX, Kraków.
6 Legię Hohenlohe zlikwidowano, tworząc w jej miejsce 21. Pułk Lekkiej Piechoty.
7 Szczegóły formowania batalionów podają J. Bernelle i A. Colleville, op. cit.
8 R. Bielecki, Polacy w Legii Cudzoziemskiej 1831–1879, Warszawa 1992, s. 24.
9 Zob. jego biogram w Polskim Słowniku Biograficznym.
10 P. Durel, Le colonel Combe A commande la Legion en 1832, Lyon 1892.
11 P. Azan, L’Armee d’Afrique, op. cit., s. 76; J.C. Jauffret, La Division de Légion Etrangère du general Bernelle (1835–1838), „Revue Historique des Armees” 1981, nr 1.Podbój Algierii
Zdobycie Algieru było początkiem budowy imperium kolonialnego w Afryce Północnej. Jak wspomniano, na czele walczących oddziałów stał gen. Clausel, człowiek o dużych zdolnościach i własnej wizji polityki afrykańskiej. Jego doradcą i współpracownikiem był konsul francuski w Tunisie, Ma-thieu de Lesseps. Stosując różne metody, doprowadzili oni do współpracy z tunezyjską dynastią Husajnidów. Zdołali podporządkować Francji ważne miasta: Konstantynę (osadzając tam władcę przychylnego interesom francuskim) i świeżo zdobyty na Turkach Oran. W kwietniu 1833 r. rząd francuski podjął decyzję o trwałym charakterze okupacji Algierii, co bezpośrednio wpłynęło na rozbudowę Armii Afrykańskiej. Przybywające do Algieru bataliony Legii Cudzoziemskiej zajmowały pozycje wokół miasta, kwaterując w topornych blokhauzach strzegących ważniejszych dróg. Czekali tam, wykonując prace inżynieryjne, na rozpoczęcie działań wojennych. Dziesiątkowały ich choroby i żandarmeria.
Bataliony 1., 2., 3. i 5. stacjonowały w Algierze. Liczyły łącznie 2669 żołnierzy i 78 oficerów; prócz tego 300 chorych przebywających w szpitalach i 36 aresztantów. Z szeregów zdążyło ubyć 98 dezerterów. 4. Batalion stacjonował w Oranie, a 6. w Bone, gdzie panowały szczególnie trudne warunki: prowizoryczny obóz mieścił się na skraju malarycznego bagniska. W sierpniu 1833 bataliony 1., 3. i 7. wysłano z Algieru do Douera z zadaniem wybudowania tam porządnego fortu, mogącego stanowić bazę operacyjną. Czekanie na niewiadome podkopywało i tak niewielką wartość bojową legionistów. Zastępca dowódcy Legii, ppłk Józef Conrad pisał do dowództwa: „Proszę, dajcie moim legionistom możliwość walki. Ten stan bez zajęcia nie może trwać dłużej, bo oni się między sobą wymordują”.
Latem 1833 roku francuski korpus ekspedycyjny wyruszył w kierunku nadmorskiego miasta Bougie, leżącego na skraju Wielkiej Kabylii. W pierwszej fazie operacji zajęto polowe oszańcowania górujące nad miastem, a wkrótce sam port. Mimo to sytuacja nie była łatwa – kontrataki berberyjskich górali dawały się najeźdźcom we znaki. Dopiero przybycie z Algieru posiłków (w tym trzech kompanii Legii) ustabilizowało militarną przewagę Francuzów. W zajętym mieście umacniano garnizon. W dniu 29 stycznia 1834 roku w Bougie wylądował mjr Horain na czele świeżo sformowanej 4. Kompanii polskiej. Skuteczność bojowa Polaków zadziwiła nawet weteranów z Legionu Hohenlohe, Arabowie nie byli w stanie złamać ich oporu. Polscy legioniści, jako pierwsi otrzymali honorowy proporzec za dzielność i epolety z zielono-czerwonymi frędzlami – odznakę jednostki elitarnej. W połowie czerwca polskie kompanie odpłynęły z Bougie do Oranu, zagrożonego przez algierskich powstańców. Wypełniły lukę, jaka powstała w garnizonie miasta po opuszczeniu szeregów Legii przez Hiszpanów, służących tu do tej pory w 4. Batalionie.
Opór stawiany wojskom francuskim przez plemiona algierskie nie był groźny, dopóki nie przekształcił się w ruch kierowany rozumnie i energicznie. Człowiekiem, który nadał walce sens i potrafił nią pokierować, był 24-letni Abd el Kader ben Mohi ed Din, syn marabuta z plemienia Haszem (z zachodniej Algierii). Obdarzony dużym talentem wojskowym i politycznym, zapewnił sobie poparcie trzech dużych plemion, a następnie ogłosił się emirem. Gen. L.-A. Desmichels zawarł 4 lutego 1834 z Abd el Kaderem układ pokojowy, uznając go tym samym za pełnoprawnego partnera politycznego. Krótki czas dany mu przez traktat Abd el Kader wykorzystał na umocnienie pozycji wśród plemion oraz na przygotowanie się do ostatecznej walki z Francuzami.
Wyprawa gen. C.A. Trezela przeciw Abd el Kaderowi ruszyła w czerwcu 1835 r. W odpowiedzi na ultimatum emira Trezel wymaszerował z niewielkim, liczącym ok. 2,5 tys. żołnierzy oddziałem (m.in. 3 kompanie polskiego batalionu i batalion włoski) w kierunku jego siedziby, Mascary. Siły emira były bez porównania liczniejsze i nie gorzej uzbrojone. Do pierwszego starcia doszło 26 czerwca 1835 w wąwozie Muley-Ismail, gdzie wojsko Abd el Kadera przygotowało zasadzkę. Idąca na czele 1. Kompania kpt. J. Tańskiego straciła 50 zabitych i rannych. Ucierpiałaby jeszcze bardziej, gdyby nie zimna krew Tańskiego, weterana bitew pod Dobrem, Grochowem i Ostrołęką, kawalera Krzyża Złotego Virtuti Militari. Po dniu odpoczynku kolumna ruszyła w kierunku portu Arzew. Gen. Trezel chciał tam uzupełnić amunicję, pozostawić rannych i po odpoczynku ponowić marsz w kierunku Mascary. Plan został zniweczony przez Abd el Kadera. 28 czerwca powstańcy zaatakowali rozciągnięte wojska francuskie. Błędy w dowodzeniu oraz brak koordynacji działań poszczególnych batalionów spowodowały, że część oddziałów w panice zaczęła umykać z placu boju. Równocześnie kawaleria emira wykonała głęboki manewr okrążający. Na rozkaz Abd el Kadera podpalono rosnące na bagnach zarośla i gęsty dym zasnuł pole bitwy. Kompanie polskie znajdowały się na prawym skrzydle, mając za zadanie ochronę rannych i taborów. Ciężar pierwszego uderzenia Arabów spadł na włoski batalion pod dowództwem zastępcy komendanta Legii Cudzoziemskiej ppłk. Conrada. Trzy czołowe kompanie włoskie zostały wybite prawie do nogi. W ogniu walki ppłk Conrad wydał polskim kompaniom rozkaz przyjścia z odsieczą Włochom. Decyzja ta spowodowała pozbawienie rannych ochrony w momencie, gdy linie francuskie chwiały się, a batalionowi włoskiemu nic już nie mogło pomóc. W lukę powstałą wskutek odejścia polskich kompanii wdarła się arabska kawaleria i błyskawicznie wymordowała rannych. Od całkowitej klęski uratował kolumnę francuską celny ogień artylerii i bohaterskie szarże 40 strzelców afrykańskich pod dowództwem gen. Trezela. Arabowie zajęci rabunkiem taborów i obcinaniem głów poległym, pozwolili pozostałym żołnierzom francuskim na ucieczkę w kierunku Arzew. Na apelu brakowało 600 ludzi. Gen. Trezel napisał: „Bitwa nie miałaby tak tragicznego rezultatu, gdyby ppłk Conrad nie wydał dzielnemu mjr. Horainowi nieprzemyślanego rozkazu, by ze swymi trzema kompaniami opuścił tabor i poszedł na pomoc 5. Batalionowi. Conrad posiada dużo sił i energii, ale nie ma głowy”. Za odwagę Horain został odznaczony Legią Honorową. Poważnym następstwem kampanii był otwarty konflikt między polskim i włoskim batalionem Legii. Legioniści oskarżali się o spowodowanie śmierci rannych kolegów, których wyrżnęła arabska kawaleria. Dochodziło do zbrojnych starć. Ten tragiczny epizod zaważył na późniejszej decyzji dowództwa Legii o konieczności rozwiązania batalionów narodowych i utworzenia jednostek mieszanych.
W tym samym czasie pozostali legioniści uganiali się po pustyni w poszukiwaniu Czerwonych Jeźdźców emira. Pod nieobecność dowódców młodzi oficerowie zdobyli się na wielką śmiałość. Zaprzestali operowania kompaniami i podzielili swe oddziały na małe grupy. Pojawiali się w wielu miejscach równocześnie, wprowadzając w błąd powstańców. W tych „nowomodnych walkach” odznaczyło się dwóch ludzi: kpt. Leroy, playboy i utracjusz, oraz por. François Achille Bazaine, przyszły marszałek Francji. Walkę przeciw nomadom usprawniły i zrewolucjonizowały informacje dostarczone przez niejakiego Ferdynanda Glocknera z Salzburga. Ten dezerter z Legii wstąpił do służby Abd el Kadera i zyskawszy sympatię jego dowódców, miał swobodę poruszania się po Algierii. Schwytany przez legionistów, zamiast kary śmierci otrzymał nagrodę pieniężną za informacje, które mogą pomóc w ujęciu powstańczego wodza. Na wieść o tym emir również wyznaczył nagrodę. Oddział Czerwonych Jeźdźców tropił go przez rok, zanim przytroczony do grzbietu wielbłąda podwójny zdrajca trafił do obozu powstańców. Obdarto go żywcem ze skóry, ale ze względu na ramadan wycięto mu najpierw język, aby nie zakłócał wyciem spokoju wiernych. O mały włos powstanie Abd el Kadera zakończyłoby się w niewielkim skalnym forcie w Djebel Djurdjura. Otrzymawszy informację, że przebywa tam emir, dowództwo wysłało dwa niemieckie bataliony Legii. Kiedy legioniści wdarli się do górskiego gniazda, a rynsztokami popłynęła krew, przyjechał goniec z informacją, że przez pomyłkę pisarza wojskowego w rozkazie umieszczono złą nazwę fortu. Abd el Kader uniknął niebezpieczeństwa, nawet o tym nie wiedząc. Pierwszą fazę walk z algierskimi powstańcami okupiono śmiercią 844 legionistów.
------------------------------------------------------------------------
12 Dyslokację prowadzono w marcu 1832; P. Azan, L’Armee d’Afrique, op. cit., s. 80.
13 Stan na 1 VII 1832; ibidem, s. 80.
14 Cameron, Algier 1952.
15 Zob. A. Grobicki, Polski batalion Legii Cudzoziemskiej w bitwie pod Mullay-Ismail i pod Mactą 26–28 VI 1835, Bellona, 1949, z. 4; B L, O Algieryi, a głównie o wypadkach zaszłych w tym kraju od zajęcia onego przez Francuzów, Bruksela 1862, t. I–II; gen. Cousine, Aubagne. Le Musee de la Légion Etrangère, „Terre Magazine” nr 77, s. 42–43.
16 Cameron, Algier 1952.