Legion: Kłamstwa patrzącego - ebook
Legion: Kłamstwa patrzącego - ebook
Stephen Leeds, znany również jako „Legion", cierpi na wyjątkowe zaburzenie psychiczne. W ciągu kilku godzin może stać się ekspertem z dowolnej dziedziny...
a za każdym razem, gdy opanuje kolejny zakres wiedzy, powstaje nowy „aspekt"
Stephena.
Czy jest schizofrenikiem? Być może. Czy czyni go to niewiarygodnie sprawnym agentem specjalnym? Z całą pewnością.
Oto jego ostatnia, być może najdziwniejsze przygoda.
Zaczyna się od dwóch niezwiązanych ze sobą wydarzeń: zniknięcia Armanda, jednego z licznych „aspektów" Stephena, i niespodziewanej prośby o pomoc ze strony Sandry, kobiety, która przed wielu laty pomogła mu żyć z zaburzeniami... a ich połączenie prowadzi do złowrogiej firmy technologicznej specjalizującej się w zaawansowanych technikach penitencjarnych.
Oryginalna, ambitna i niesamowicie wciągająca historia przedstawia Stephena Leedsa w najlepszej formie – jako frapującego bohatera i człowieka bezustannie starającego się zrozumieć swoją podzieloną naturę i nad nią zapanować.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7480-718-0 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W moich książkach przewija się motyw psychologii jako supermocy. Zawsze wierzyłem, że cechy charakteru, które odróżniają nas od innych (sposób, w jaki przetwarzamy informacje, dodajemy sobie motywacji, chronimy psychikę przed złem, jednocześnie ucząc się cenić to, co dobre), mogą być albo naszą największą siłą, albo najbardziej zasadniczym ograniczeniem. To, jak na siebie patrzycie, a także sposób, w jaki wykorzystujecie to, co macie, często jest ważniejszy niż talenty, umiejętności albo nawet supermoce.
Jednakże trzeba zauważyć, że żaden z napisanych przeze mnie cykli nie zajmował się tą kwestią w sposób bardziej oczywisty niż Legion. Pierwszą z – jak się ostatecznie okazało – trzech mikropowieści (wszystkie zebrane w tym zbiorze) zacząłem pisać w roku 2011. Założenie było proste: co, gdyby ktoś miał halucynacje, które pomagałyby mu w życiu, zamiast, jak zazwyczaj, rozpraszać? To, co powstało, nie było tak naprawdę rozważaniem realnego zjawiska psychologicznego, a raczej spojrzeniem na to, w jaki sposób różne aspekty osobowości wpływają na nasze interakcje ze światem.
Okazało się to również świetną zabawą. Częściowo historia przygodowa, częściowo komedia, częściowo science fiction z niedalekiej przyszłości. Przez kolejne lata nie umiałem zostawić Stephena Leedsa w spokoju. Obecnie Legion jest moją jedyną mikropowieścią, która doczekała się ciągu dalszego. W tej miksturze, którą znajdziecie na kartach, było coś upajającego. Pisanie ich przypominało katharsis – potrzebną chwilę oddechu od innych projektów – i w pewnym sensie są to najbardziej osobiste historie, jakie napisałem. (A zwłaszcza trzecia).
Choć to osobne mikropowieści, napisałem je, by razem tworzyły spójną opowieść – a ostatnia z nich podsumowuje serię i ją zamyka. Pisanie ich sprawiało mi satysfakcję, jednak jeszcze większą satysfakcję daje mi świadomość, że są ukończone, że historia jest domknięta i mogę w końcu przedstawić Wam ten tom. Zupełnie i całkowicie kompletna historia Stephena Leedsa.
Brandon Sanderson
Marzec 2018Podziękowania
Moja cudowna żona, Emily, jak zawsze dostaje podziękowanie za radzenie sobie z czasami chaotycznym życiem zawodowego pisarza. Chciałbym podziękować Moshe Federowi, redaktorowi z wydawnictwa Tor, za zachęcanie mnie do pracy nad tym projektem od samego początku. Urzędujący i Nieprzenikniony Peter Ahlstrom jak zawsze świetnie sobie radził jako mój asystent, a mój agent Joshua Bilmes również zasługuje na pochwały.
Szczególne podziękowania dla wydawnictwa Subterranean Press, za pierwsze wydanie Stephena Leedsa. Bill Schafer, Yanni Kuznia, Morgan Schlicker i Gail Cross byli ludźmi, z którymi świetnie mi się współpracowało.
W wydawnictwie Tor na podziękowania zasługują Devi Pillai, Rachel Bass, Rafal Gibek, Patty Garcia, Lucille Rettino i Greg Collins. Redakcją zajmowała się Terry McGarry, a korektą Kirsten Brink i Janine Barlow. Piękną okładkę stworzyła Miranda Meeks.
Dziękuję Isaacowi Stewartowi za projekt winietek. Howard Tayler pewnego dnia pomógł mi podczas burzy mózgów przy obiedzie i przybijam mu za to piątkę.
Anat Errel ogromnie pomogła ze szczegółami dotyczącymi Jerozolimy. Do czytelników alfa i beta zaliczali się Kaylynn ZoBell, Danielle & Ben Olsen, Karen & Peter Ahlstrom, Dan Wells, Alan Layton, Ethan Skarstedt, Darci & Eric James Stone, Alan Layton, Emily Sanderson, Kathleen Dorsey Sanderson, Brian T. Hill, Dominique Nolan, Mi’chelle & Josh Walker, Kalyani Poluri, Rahul Pantula, Ravi Persaud, Becca Reppert, Darci & Brandon Cole, Gary Singer, Ted Herman, Deana Covel Whitney, Ross Newberry, Mark Lindberg, Paige Vest, Sumejja Muratagic-Tadic, Jory Phillips, Anthony Pero, Tyler Patrick, Drew McCaffrey, Trae Cooper, Brian Magnant, Paige Phillips, Alice Arneson, Bao Pham, William Juan, Jacqui Hopson, Evgeni Kirilov, Megan Kanne i K. Abigail Parsons. Wśród czytelników gamma znaleźli się Chris „Gunner” McGrath, Glen Vogelaar, Richard Fife, Hillary Argyle, Nikki Ramsay i Eric Petrie.
Ta książka nie powstałaby bez Adama Horne’a, Kary Stewart, Emily Grange, Kathleen Dorsey Sanderson i wszystkich pozostałych z Dragonsteel Entertainment.
Jak zawsze dziękuję cudownej rodzinie, szczególnie zaś trzem bardzo podekscytowanym – i zajętym – chłopcom.
Brandon Sanderson1
– No tak... – J.C. opierał dłonie na biodrach i wpatrywał się w budynek. – Nikt poza mną się nie przejmuje, że gabinet tego lekarza znajduje się w slumsach?
– To wcale nie są slumsy. – Ivy wyciągnęła rękę, by pomóc mi wysiąść z limuzyny.
– Jasne – mruknął J.C. – A tam na rogu wcale nie stoją dilerzy.
– J.C., te dzieciaki mają może sześć lat.
Mężczyzna zmrużył oczy.
– Wcześnie zaczynają, co nie? Podli mali przedsiębiorcy.
Ivy przewróciła oczami, ale Tobias – czarnoskóry mężczyzna, który ze względu na wiek zaczynał mieć problemy z chodzeniem – jedynie roześmiał się na całe gardło. Z moją pomocą wydostał się z limuzyny i poklepał J.C. po plecach. Obaj przez całą drogę żartowali.
J.C. uśmiechnął się szeroko, zdradzając, że przynajmniej część tej błazenady była świadoma.
Spojrzałem z ukosa na budynek. Choć była to typowa budowla o charakterze użytkowym, jakie często spotykało się na przedmieściach, po drugiej stronie ulicy rzeczywiście znajdował się lombard, a obok warsztat samochodowy. Nie były to slumsy, ale prestiżowa lokalizacja też z całą pewnością nie. Może więc J.C. miał trochę racji.
Postukałem w okno limuzyny od strony pasażera. Szyba opuściła się, ukazując młodą blondynkę z krótkimi włosami. Cioteczna wnuczka Wilsona znów mu towarzyszyła w ramach nauki zawodu. Racja. Żałowałem, że tego dnia nie zostawiłem jej w domu – kiedy odwiedzam dziennikarzy, często bywam odrobinę bardziej... nieobliczalny.
Popatrzyłem nad nią w stronę wysokiego, dystyngowanego mężczyzny na miejscu kierowcy.
– Może byś tu zaczekał, Wilson, zamiast jechać na stację obsługi? Na wypadek gdybyśmy pomylili adres albo coś w tym rodzaju.
– Dobrze, panie Leeds – odparł Wilson.
Jego cioteczna wnuczka skwapliwie przytaknęła. Wilson czuł się swobodnie w tradycyjnym stroju kamerdynera, ona jednak wyglądała niezręcznie w płaszczu i czapce szofera. Jakby bawiła się w przebieranki. Słuchała, kiedy z tyłu rozmawiałem z halucynacjami? Przyzwyczaiłem się do Wilsona, ale nie czułem się dobrze, odsłaniając się przed kimś z zewnątrz. To znaczy byłem przyzwyczajony, że ludzie widzieli moje... dziwactwa, kiedy przebywałem w miejscach publicznych. Ale to wydawało się inne. Jakby ktoś wszedł z buciorami.
Odwróciłem się i wkroczyłem z aspektami do budynku użytkowego, który cechowała znajoma sterylność. Nie całkiem jak szpital, ale był szorowany dość często, by wypełniała go ta biaława woń. Pierwsze drzwi po prawej nosiły numer 16 – tam właśnie mieliśmy spotkać się na rozmowę.
J.C. zajrzał do środka przez okienko obok wejścia.
– Nie ma recepcji. Tylko jedno duże pomieszczenie. W takich miejscach wchodzisz do środka i od razu ktoś cię łapie. Tracisz przytomność, a później... BUM... trzy nerki.
– Trzy? – powtórzyła Ivy.
– Pewnie. Nielegalni handlarze organami potrzebują nieświadomych kurierów.
– A jak bardzo będziesz nieświadomy, kiedy obudzisz się z nacięciem na brzuchu? Nie pobiegniesz od razu do lekarza?
J.C. zmrużył oczy.
– To oczywiste, że lekarz jest we wszystko zamieszany.
Spojrzałem na Tobiasa, który wciąż się uśmiechał. Wskazał głową na obraz na ścianie korytarza.
– To dzieło Alberta Bierstadta. W górach Sierra Nevada. Oryginał znajduje się w Instytucie Smithsona, jako jedno z najsłynniejszych dzieł grupy Hudson River School. – Jego uspokajający ton kontrastował z wesołą, ale wciąż głęboko zakorzenioną paranoją J.C. – Zawsze zachwycał mnie sposób, w jaki chmury rozstępują się, by rozświetlić mroczną dzicz: odzwierciedlenie Stworzenia przez soczewkę amerykańskiego Dzikiego Zachodu. To środkowe światło nieubłaganie przyciąga nasze spojrzenia, jakby przyjmowało nas w niebie.
– Albo – zauważyła Ivy – chmury nadciągają i krajobraz mrocznieje, gdy Bóg się wycofuje i pozostawia ludzi w ciemnościach.
Zaskoczony spojrzałem ostro na Ivy. Zwykle to ona była religijna i stawała w obronie wszystkiego, co chrześcijańskie i święte. Wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok.
Zapukałem i drzwi się otworzyły, ukazując wysoką, dojrzałą Azjatkę o kwadratowej twarzy i wyraźnych zmarszczkach mimicznych.
– Ach, pan Leeds. Doskonale.
Gestem zaprosiła nas do środka, a J.C. – oczywiście – poszedł przodem.
Prześlizgnął się pod jej ramieniem, zwinnie unikając dotknięcia realnego człowieka, a później rozejrzał się z ręką na pistolecie. W końcu pokiwał głową, dając znać, że możemy wejść.
Dziennikarka przygotowała dla nas szereg krzeseł i stała przy wejściu dość długo, by pozwolić nam wszystkim wejść. Odrobiła pracę domową. Choć czekała zbyt długo – nie widziała aspektów – jej wysiłek pomógł zachować iluzję, za co byłem wdzięczny.
Ivy i Tobias usiedli, a J.C. wciąż rozglądał się po pomieszczeniu. Spore okna po prawej wychodziły na ulicę, gdzie przy limuzynie stał Wilson. Lewą stronę zajmowało duże akwarium z rybami morskimi. Resztę wystroju zaprojektowano w stylu „kryjówka pisarza”, z regałami i ciemnozielonymi dywanami.
Podszedłem do okna i skinąłem na Wilsona, który w odpowiedzi mi pomachał.
– Dziś troje? – spytała kobieta.
Odwróciłem się i zmarszczyłem czoło.
– Śledziłam pańskie spojrzenie.
Wskazała na krzesła, na których siedzieli Ivy i Tobias, a później na miejsce, gdzie przed chwilą stał J.C. – choć on poszedł już sprawdzić, czy regały nie ukrywają tajnych przejść.
– Tylko troje – odparłem.
– Ivy, Tobias, J.C.?
– Widzę, że odrobiła pani pracę domową.
– Lubię być przygotowana. – Kobieta usiadła na swoim krześle. – Na wypadek gdyby Liza panu nie powiedziała, jestem Jenny.
To była Jenny Zhang, dziennikarka i popularna autorka. Specjalizowała się w pikantnych biografiach znanych postaci, które balansowały między informacją, rozrywką i podglądactwem. Dostawała nagrody, ale tak naprawdę była kolejnym pismakiem, któremu udało się wydostać z okopów chwytliwych nagłówków i zyskać nieco poważania.
Żałowałem, że obiecałem Lizie przysługę w postaci rozmowy z jednym z jej przyjaciół, ale utknąłem. Mogłem jedynie mieć nadzieję, że Jenny nie zatrzyma mnie zbyt długo, a jej późniejsza książka nie będzie zbyt nieprzyjemna.
Wskazała na krzesła, ale pozostałem obok okna.
– Jak pan sobie życzy. – Wyjęła notatnik i wskazała na moje aspekty. – J.C., Tobias, Ivy. Id, ego, superego.
– Cudownie – jęknęła Ivy. – Jedna z tych. Powiedz jej, że już to przerabialiśmy. Nie pasuje.
Zwróciłem się do Jenny.
– Nie jesteśmy wielbicielami tego profilu psychologicznego.
– To Ivy się skarży? – spytała Jenny. – Jest skarbnicą pańskiego pojmowania ludzkiej natury... uzewnętrznił w niej pan swoje umiejętności społeczne i zrozumienie związków. Podobno jest bardzo cyniczna. Zastanawiam się, jak to o panu świadczy.
Przestąpiłem z nogi na nogę.
– Ej – powiedział J.C. – To było niezłe.
– Ale stworzył pan również uosobienie spokoju i rozluźnienia. – Jenny wskazała ołówkiem w stronę jednego z krzeseł. Pomyliła ich ze sobą, ale tym razem wyraźnie miała na myśli Tobiasa. – Mówi pan, że on jest historykiem, ale jak często jego znajomość historii okazuje się użyteczna?
– Często.
– Słyszałam coś innego. Twierdzi pan, że ma pan ograniczone miejsce w danym zespole aspektów. Wyobrażanie sobie zbyt wielu jednocześnie jest trudne, więc za każdym razem zabiera pan tylko kilkoro. Jednak zawsze bierze pan tę trójkę. J.C., pańska paranoja i instynkt samozachowawczy, jest logicznym wyborem. Podobnie jak Ivy, która pomaga panu radzić sobie z zasadami społecznymi świata zewnętrznego. Ale dlaczego Tobias?
– Ona wie zbyt wiele – stwierdziła Ivy. – Coś jest nie tak z tym wywiadem.
– Naprawdę musimy panikować? – odezwał się Tobias. – Czyli przeczytała wcześniejsze profile psychologiczne Stephena. Z pewnością powinniśmy się tego spodziewać. Nie mielibyśmy więcej podejrzeń, gdyby nie miała swoich teorii na temat naszej natury?
Przez jakiś czas stałem przy oknie, aż w końcu J.C. pokiwał głową i usiadł. Był zadowolony. Odsunąłem się od okna, ale nie usiadłem. Podszedłem do akwarium. Było ekstrawaganckie, z różnobarwnymi koralami i pięknym oświetleniem. Tyle pracy poszło na stworzenie czegoś, co właściwie było więzieniem.
Jenny pisała w notatniku. Co ją tak zafascynowało? Prawie się nie odzywałem.
Patrzyłem, jak ryby podgryzają koral, próbując zjeść to, co je ograniczało.
– Nie ma pani innych pytań? – zwróciłem się w końcu do Jenny. – Wszyscy pozostali chcą wiedzieć, jak odróżniam realność od halucynacji. Albo chcą wiedzieć, jakie to uczucie, przyjąć wiedzę... a później objawić ją w postaci aspektu.
– Co się stało z Ignaciem? – spytała Jenny.
Odwróciłem się do niej gwałtownie. Tobias uniósł dłoń do ust i sapnął cicho.
– Wspominał pan o Ignaciu we wcześniejszych wywiadach. – Jenny wpatrywała się we mnie z uniesionym ołówkiem. – Jeden z pańskich ulubionych aspektów. Chemik? A jednak nie zaangażował go pan do niedawnej sprawy z bakteriami pożerającymi olej silnikowy. Interesujące.
Ignacio. Podobnie jak Justin, on nie... nie był już jednym z moich aspektów.
Tobias odchrząknął.
– Widzieliście, że ona ma na półce książkę Algernona Blackwooda? Oryginalne wydanie Arkham House, moje ulubione. Dotyk papieru... zapach... to zapach czystej tradycji.
– Zamarł pan – zauważyła Jenny. – Czy może pan utracić aspekty, panie Leeds?
– Oryginalne wydania Arkham House są... są rzadkie... choć to zależy od tego, co chce się przeczytać. Kiedyś miałem egzemplarz Dark Carnival Bradbury’ego, choć okładka...
– Co się stało? – spytała Jenny. – Po prostu się wyprowadzili?
– Okładka... nieładnie... się... zestarzała...
– Ivy... – szepnąłem.
– Już, już. – Wstała. – W porządku, ona zachowuje się, jakby to było niewinne pytanie, ale ja tego nie kupuję. Wiedziała, że to cię poruszy. Popatrz tylko, jak mocno ściska ten ołówek, jak zależy jej na twojej odpowiedzi.
– Przepraszam. – Tobias otarł czoło chusteczką. – Nie jestem teraz zbyt pomocny, prawda?
– Ona nas prowokuje. – J.C. również wstał. Położył dłoń na ramieniu Ivy. – Co robimy?
– Próbuje wytrącić nas z równowagi – uznała Ivy. – Steve, musisz odzyskać kontrolę nad rozmową.
– Ale jak dużo ona wie? Naprawdę się domyśliła, co się stało z Ignaciem? Rzadko mówisz o takich sprawach. – Tobias przechylił głowę. – Stan mówi... Stan mówi, że ona musi pracować dla nich.
– Nie pomagasz, Tobiasie! – Ivy spiorunowała go wzrokiem.
– Cicho – rzuciłem. – Wszyscy bądźcie cicho.
Uciszyli się. Spojrzałem w oczy Jenny, która siedziała i spokojnie bawiła się ołówkiem. Udawana nonszalancja.
Zawsze, kiedy wspomniano Ignacia albo Justina, zaczynałem się rozklejać. Musiałem nad tym zapanować.
Nie byłem szalony.
– Nie lubię rozmawiać na ten temat. – W końcu podszedłem i zająłem miejsce, które dla mnie przygotowała.
– Czemu nie?
– Poproszę kolejne pytanie.
– Czy stracił pan inne aspekty poza Ignaciem?
– Mogę tu siedzieć przez cały dzień, Jenny. Powtarzając raz za razem te same słowa. Chce pani w taki sposób zmarnować wywiad?
Ołówek przestał się poruszać.
– Dobrze. W takim razie inne pytanie. – Przejrzała papiery. – We wszystkich wywiadach utrzymywał pan, że nie jest pan szalony, że zgodnie z pańską definicją „szaleństwo” to granica, za którą stan psychiczny jednostki utrudnia jej prowadzenie normalnego życia. Granica, której pan nigdy nie przekroczył.
– Zgadza się. Media udają, że „szaleństwo” to magiczny stan, który istnieje albo nie. Struktura i chemia ludzkiego mózgu są niewiarygodnie skomplikowane, a pewne cechy, które, jeśli występują w stopniu skrajnym, są uznawane przez społeczeństwo za szaleństwo, mogą występować u wielu tak zwanych normalnych ludzi i ogromnie pomagać im w osiągnięciu sukcesu.
– Czyli zaprzecza pan, że choroba psychiczna jest chorobą?
– Tego nie powiedziałem.
Spojrzałem na aspekty. Ivy siedziała ze sztywno skrzyżowanymi nogami. Tobias wstał i podszedł do okna, patrząc w miejsce, gdzie – jak mu się wydawało – widział astronautę Stana w satelicie. J.C. stanął niedbale przy drzwiach, z dłonią opartą na broni.
– Mówię jedynie – kontynuowałem – że definicja słowa „szaleństwo” jest ruchomym celem i ogromnie zależy od osoby, o której mówimy. Jeśli ktoś myśli w inny sposób niż pani, ale te wzorce nie zakłócają jego życia, dlaczego mielibyśmy próbować go „naprawić”? Mnie nie trzeba naprawiać. Gdyby tak się stało, znaczyłoby to, że przestałem panować nad swoim życiem.
– To fałszywa dychotomia – stwierdziła Jenny. – Może pan jednocześnie potrzebować pomocy oraz panować nad życiem.
– Nic mi nie jest.
– A pańskie aspekty nie utrudniają panu życia?
– Zależy od tego, jak irytujący jest J.C. w danej chwili.
– Ej! Nie zasłużyłem na to.
Cała nasza trójka spojrzała na niego.
– ...dzisiaj – dodał. – Byłem grzeczny.
Ivy uniosła brew.
– W drodze tutaj powiedziałeś, cytuję: „Policja nie powinna odnosić się tak rasistowsko do ciapatych, bo to nie ich wina, że urodzili się w Chinach czy gdzieś tam”.
– Widzisz, jestem grzeczny... – J.C. zawahał się. – Powinienem ich nazwać „ciapatymi Amerykanami” czy coś w tym rodzaju?
– Pańskie id się sprzeciwia?
Jenny przeniosła wzrok ze mnie na J.C. Dobrze sobie radziła ze śledzeniem mojej uwagi.
– On nie jest moim id. Proszę nie udawać, że on może w jakiś sposób wyrażać moje ukryte pragnienia.
– Nie jestem pewien, czy on może wyrazić cokolwiek – dodała Ivy. – Gdyż wymagałoby to z definicji czegoś więcej poza chrząknięciami.
J.C. przewrócił oczami.
Wstałem i znów podszedłem do akwarium. Zawsze się zastanawiałem... czy ryby wiedziały, że są w klatce? Czy mogły pojąć, co się z nimi stało i że cały ich świat był sztuczny?
– Może więc moglibyśmy prześledzić pański stan, panie Leeds – powiedziała Jenny. – Trzy lata temu, podczas ostatniego wywiadu, powiedział pan, że czuje się pan o wiele lepiej niż kiedykolwiek. Czy wciąż tak jest? Przez te lata się panu polepszyło czy pogorszyło?
– To tak nie działa. – Patrzyłem, jak malutkie czarno-żółte rybki pływają między sztucznymi żółtymi koralowcami. – Nie „polepsza” mi się ani nie „pogarsza”, bo nie jestem chory. Po prostu jestem tym, kim jestem.
– I nigdy wcześniej nie uważał pan swojego... stanu... za dolegliwość? Pytam, ponieważ bardzo wczesne raporty pokazują coś innego. Opisują przerażonego człowieka, który twierdził, że otaczają go demony i szepcą do niego polecenia.
– Ja...
To było dawno temu. „Znajdź cel” nauczyła mnie Sandra. „Zrób coś z głosami. Spraw, by ci służyły”.
– Ej – odezwał się J.C.. – Idę na stację benzynową po suszoną wołowinę albo coś w tym rodzaju. Ktoś jeszcze coś chce?
– Czekaj! – Odwróciłem się gwałtownie od akwarium. – Mogę cię potrzebować.
– Co? – J.C. trzymał dłoń na klamce. – Potrzebować jako celu kolejnych żartów? Z pewnością przeżyjesz.
Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Stałem oniemiały. Naprawdę wyszedł, pomyślałem. Zwykle J.C. był nieposłuszny, kiedy próbowałem zostawić go w domu – albo jeśli sprzeciwiałem się jego ćwiczeniom z bronią. Nigdy wcześniej tak po prostu nie... poszedł sobie.
Ivy podbiegła do drzwi i wyjrzała.
– Chcesz, żebym za nim poszła?
– Nie – szepnąłem.
– No tak – odezwała się Jenny. – Mówiliśmy, że się panu pogarsza?
Ja... ja...
– To pokolec czarny. – Tobias podszedł do mnie i wskazał na małą czerwono-czarną rybkę. – Wydaje się czarny, ale tak naprawdę jest ciemnobrązowy, czasami nawet ciemnofioletowy. Ryba piękna, ale trudna do hodowania. Jego nazwa pochodzi od tej plamy na ogonie, bo wygląda trochę, jakby przebił go kolec.
Odetchnąłem głęboko. J.C. zachowywał się jak zawsze. Zbyt wiele rozmawialiśmy o aspektach – a on nie znosił, kiedy mu przypominano, że nie jest prawdziwy. Dlatego wyszedł.
– Ostatnio być może przeżyłem kilka trudnych chwil – powiedziałem do Jenny. – Potrzebuję czegoś, by skupić aspekty i umysł.
– Sprawy? – Jenny wyjęła kilka kartek zza notatnika. – Być może będę mogła z tym pomóc.
Położyła kartki na stoliku przed sobą.
– Ach. – Ivy podeszła do mnie. – O to jej chodziło, Steve. To wszystko wstęp. Ona chce cię zatrudnić.
– Wytrącała cię z równowagi. – Tobias pokiwał głową. – Może chciała uzyskać lepszą pozycję przetargową.
To była znajoma sytuacja. Rozluźniłem się, podszedłem i usiadłem na krześle naprzeciwko Jenny.
– Całe to zamieszanie, żeby zaproponować mi sprawę? Ech, ludzie. Wie pani, że mogłaby mnie pani po prostu spytać.
– Ma pan w zwyczaju odsyłać nieotwarte listy, Leeds. – Dziennikarka zachowała jednak dość przyzwoitości, by się zarumienić.
– Co to... – Przejrzałem tekst. – Maszyna, która może wykorzystywać duże zbiory danych, żeby dokładnie przewidywać ludzkie pragnienia, co do minuty, obejmująca chemię mózgu wraz z wcześniejszymi decyzjami, usuwająca potrzebę dokonywania większości wyborów...
Ivy czytała mi przez ramię.
– Dość interesujące. Pewnie będzie zależeć od tego, ile będzie skłonna zapłacić i czego dokładnie od nas chce.
Zwróciłem się do Jenny.
– Czego pani ode mnie potrzebuje?
– Musi pan ukraść...
Poczułem wibracje w kieszeni. Z roztargnieniem spojrzałem na telefon, spodziewając się wiadomości od J.C. Pewnie wysłał mi zdjęcie, jak próbuje się napić bezpośrednio z automatu do napojów na stacji benzynowej, albo coś równie absurdalnego.
Jednakże wiadomości nie wysłał J.C., lecz Sandra. Kobieta, która nauczyła mnie, jak wykorzystywać aspekty, kobieta, która przyniosła mi zdrowie psychiczne. Kobieta, która wkrótce potem zniknęła.
Wiadomość brzmiała po prostu: „POMOCY”.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.