Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja

Lekarstwo na miłość - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
21 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lekarstwo na miłość - ebook

Dwie różne kobiety, dwie na pozór odmienne historie.

Zosia wyszła za mąż, żeby zrobić na złość chłopakowi, który był jej pierwszą wielką miłością. Kiedy po latach prawie udało jej się o nim zapomnieć, los nieoczekiwanie postawił go na jej drodze: starszego o dwadzieścia lat, lecz wciąż tak samo przystojnego.

Ola jest żoną Marka, wspólnie wychowują dwójkę dzieci i mieszkają w starym, zaniedbanym domu. Podobnie jak Zosia, Ola nie jest szczęśliwa w małżeństwie. Ona i Marek oczekują od życia czegoś innego. Po prostu mieli pecha, że się spotkali, a później zabrakło im odwagi, by coś zmienić.

Żadna z kobiet jeszcze nie wie, że życie szykuje im niespodzianki i tylko od nich zależy, czy postawią siebie na pierwszym miejscu i wykorzystają podarowane szanse.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68135-94-7
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

– Kto był twoją pierwszą miłością? Kamil? – zapytała Ola Zośkę krótko po tym, jak się poznały. Wtedy były już na tyle blisko, że tematy ich rozmów nie ograniczały się wyłącznie do pogody.

Sąsiadka zmieszała się, ale za wszelką cenę usiłowała to ukryć.

– Nie. Miałam wielu chłopaków… – odpowiedziała niechętnie i wymijająco, nie zdając sobie sprawy, że w ten sposób jeszcze bardziej wzbudziła ciekawość Oli.

– Nie mówiłaś…

– O czym tu opowiadać?

– Jest o czym! Ja na przykład nigdy nie byłam szaleńczo zakochana – wyznała Ola. – Poznałam Marka, ale żeby mi tak naprawdę serce drgnęło, żebym poczuła… Żebym poczuła… Widzisz? – Zdenerwowała się. – Nawet nie potrafię tego nazwać, bo chyba nie wiem, jak to jest. Nie myśl, że nie czułam do niego zupełnie nic, ale chyba taka spokojna miłość niewiele ma wspólnego z zakochaniem?

– Nie ma…Zosia

Zosia Dudkowa siedziała w salonie na kanapie, nerwowo bębniąc palcami w oparcie. Gładka kremowa skóra, którą powleczono mebel, potęgowała uczucie zimna, mimo że był czerwiec. Chyba po raz setny tego wieczoru spojrzała na wyświetlacz telefonu. Westchnęła przejmująco i zadrżała, mimowolnie obejmując się ramionami. Znowu poczuła ucisk w sercu. Irracjonalny lęk narastał. Kamil nadal nie dzwonił. A przecież się umówili! Nie! Mentalnie palnęła się w głowę. Właściwie się nie umówili! To mąż zadeklarował, że około dwudziestej drugiej wymknie się z imprezy, tymczasem dochodziła północ, a on milczał. A Zośka dotąd nie odważyła się zadzwonić. Patrzyła na zegar wiszący na wąskiej ściance oddzielającej salon od kuchni i odliczała kolejne minuty. Pomyślała ze smutkiem, że podczas gdy ona toczy ze sobą wewnętrzną walkę, by jednak dać Kamilowi odrobinę prywatności i wolności, on gdzieś tam bryluje w towarzystwie, cieszy się zainteresowaniem innych kobiet i ma w nosie, że dał słowo.

W pierwszych latach małżeństwa po pojawieniu się dzieci zwykle spędzali czas całą rodziną. Jednak utarło się, że skoro Zosia nie pracuje, na niej spoczywa obowiązek wychowania córek. Kamil pomagał w niewielkim stopniu. Oczywiście niezwłocznie został rozgrzeszony jako zapracowany i zmęczony – jedyny żywiciel rodziny.

W tamtych czasach mało mieli okazji do korzystania z rozrywek dla dorosłych. Niestety nie mogli liczyć na babcie chętne zająć się wnuczętami. Ustalili więc, że musi być sprawiedliwie. To znaczy mąż nie wychodzi nigdzie bez niej, ona ze względu na córki – tym bardziej. Z naciskiem na „tym bardziej”. Jakby nie patrzeć, brak rozrywek nie był uciążliwy. Przynajmniej dla Zośki. Trudno powiedzieć, co na ten temat myślał Kamil. Nigdy o tym nie mówił, ale też nie kombinował, żeby urwać się z łańcucha. Ona była wiecznie zmęczona opieką nad dziećmi, gotowaniem, sprzątaniem, więc nie myślała o tańcach, hulankach i swawolach. Wieczorami marzyła tylko, żeby się położyć. Przyzwyczaiła się do takiego stanu rzeczy i nie miała pretensji. Nie potrzebowała damskich wypadów z koleżankami. Nie pragnęła też odpocząć od męża, co podczas rozmów deklarowały jej znajome. Podstawą ich związku było zaufanie. ZA-U-FA-NIE!!! Zośka trąbiła o tym na prawo i na lewo, i nawet do głowy jej nie przyszło, że Kamil mógłby ją zdradzić. To słowo nie istniało w galaktyce zwanej rodziną, poza tym mąż nie dawał jej powodów do podejrzeń. Po prostu było spokojnie, nudnawo, lecz bezpiecznie. A to i tak szczyt marzeń w związku, w którym brakuje miłości, a jej miejsce zajęła zaborczość.

Gdy Kamil otworzył firmę, okazało się, że istnieje świat, do którego żony nie mają wstępu. W rzeczy samej chodziło o żony, a nie kobiety jako płeć. Po prostu mężczyzna wychodził, a połowica zostawała w domu. Zośka nie potrafiła do tego przywyknąć, strasznie się buntowała. Nie rozumiała, dlaczego nie mogą iść razem. Pytała go, ale zbywał ją śmiechem albo żartował, że będą tam wszystkie jego kochanki i musi zrozumieć, że jej obecność byłaby wysoce niestosowna. Złościła się wtedy okropnie. Jakoś nie śmieszyły jej tego typu żarty.

A później wciąż od nowa przeżywała swoje dziwaczne, dla nikogo niezrozumiałe obawy. Kiedyś nieopatrznie przyznała się koleżance, że gnębi ją zazdrość o męża, gdy ten przebywa na męskich imprezach. Usłyszała wtedy, że jest ekspansywna i że Kamil dawno powinien ją zostawić, bo w związku przede wszystkim liczy się zaufanie. A jak go nie ma, znaczy, że coś nie gra.

Bla bla bla – pomyślała wtedy Dudkowa. Szkoda, że mądralińską koleżankę niecałe pół roku później rzucił mąż, który stukał ją po rogach od jakichś dziesięciu lat. To się nazywało zaufanie! Nie żeby Zośka życzyła jej wszystkiego najgorszego, ale czasem trzeba się zastanowić, zanim oceni się innych.

Durne porady jeszcze bardziej durnych przyjaciółek wcale nie spowodowały, że nagle przestała być zazdrosna. Za każdym razem od momentu gdy mąż komunikował jej, że wychodzi, umierała ze strachu. Dopiero później wkurzała się, że jedynie „komunikował”! Nie pytał czy ona – jego prawowita i jedyna dotąd małżonka, nie będzie miała nic przeciwko temu, że on spędzi wieczór w towarzystwie innych kobiet i mężczyzn. Przede wszystkim kobiet.

Kamil był przystojnym mężczyzną. Przystojnym w intrygujący sposób. Niby niepozornym. Pierwszy rzut oka na niego nie wywoływał u płci przeciwnej żadnej ekscytacji. Zosia widziała, jak kobiety prześlizgiwały się po nim wzrokiem. Jakby był przeźroczysty. Potem Kamil wypowiadał pierwsze słowa, dodawał zniewalający uśmiech i rybki łapały się w sieć. Oczywiście gdy chciał być czarujący. Bo nie zawsze chciał. Czasem zmieniał się w gbura i chama. Nawet dla pań. Szczególnie dla żony… Świetnie się jednak maskował. Był chamem, gdy nie było świadków.

Już kilka dni przed mężowskim biznesowym spotkaniem zazdrosna Zosia potrafiła wyobrazić sobie milion dwuznacznych sytuacji. Jak aktorzy, którzy zawsze coś spieprzyli i trzeba było kręcić powtórki, tak Kamil grał w telenoweli rozgrywającej się w jej myślach. I nie miał o tym zielonego pojęcia, żył sobie spokojnie i bezstresowo. Potem przychodziła ta wredna i wcale nieoczekiwana przez Zofię Dudek sobota, podczas której jej ślubny zmieniał się ze zwykłego przydeptanego papucia w wypolerowany lakierek. Zośka, snując się po domu w znoszonym bawełnianym dresie, obserwowała tę przemianę z bólem serca i miała ochotę palnąć tego swojego męża w łeb.

Najpierw aromatyczna kąpiel w wannie. Nie, Kamil nie był jak inni mężczyźni. Zwykły szybki prysznic go nie zadowalał. On wolał wlać do wody energetyczny nektar do kąpieli o uwodzicielskim zapachu piżma, zanurzyć się w wannie po samą szyję na pół godziny, by stać się wybranym zapachem. Dobrze wiedziała, co tak naprawdę chciał osiągnąć. Kiedyś, zanim urodziły się córki, stosował powyższy zabieg przed upojnymi nocami z żoną. Od kilku lat już się nie starał dla Zosi. Obecnie wychodził z wanny pachnący piżmem tylko przed imprezami, na które ona nie miała wstępu. Później z pietyzmem wybierał garnitur i koszulę, którą osobiście wcześniej mu wyprasowała. Ubrany, oglądał się w lustrze niczym panna na wydaniu. Następnie całował ją w czoło. W czoło! Niczym tatuś ukochaną córeczkę. I wychodził z domu, krzycząc, żeby czekała na jego telefon. Zwykle oczekiwał, że przywiezie jego zwłoki do domu. Nigdy nie mówił, że to będą zwłoki, ale z każdej kolejnej imprezy wracał coraz bardziej pijany.

Tym razem imprezę integracyjną organizował właściciel nowego hotelu w samym centrum Jury Krakowsko-Częstochowskiej, któremu Kamil wykonał instalację wodno-kanalizacyjną tegoż obiektu. Zostali zaproszeni wszyscy wykonawcy. Bez żon oczywiście… Tak wyglądał ten okrutny męski świat.

– Mamo, czemu nie śpisz? – Marysia, młodsza z córek stanęła w wejściu do salonu, przerywając rozmyślania rodzicielki. Zmrużyła oczy przed światłem, a następnie przygładziła niesforne włosy.

– Czekam na tatę. Miał być dwie godziny temu.

– Wróci, kiedy wróci – beztrosko stwierdziła dziewczyna i wzruszyła ramionami.

– A jeśli coś mu się stało?

– Nie dramatyzuj. Podejrzewam, że nie może oderwać się od kieliszka.

– Marysiu, jesteś niesprawiedliwa. Tata nigdy dużo nie pije. – Zosia poczuła się w obowiązku bronić męża przed córką, choć w duchu pomyślała, że Kamil raczej nie może wyrwać się z jakichś ponętnych kobiecych ramion. Po niewielkiej nawet dawce alkoholu mężczyźni stawali się łowcami lub też łatwo pozwalali się upolować.

– A ty przewrażliwiona. Po przynajmniej trzech ostatnich imprezach ojciec wracał nad ranem. Nie potrzebuje, żebyś go woziła. Ma od tego ludzi. Niepotrzebnie na niego czekasz. Jutro będziesz wyglądać jak zombie.

Zośka machnęła ręką. Miała ochotę powiedzieć swojej przemądrzałej latorośli, by poszła tam, skąd przyszła i więcej się nie mądrowała.

– Powinien mnie ze sobą zabierać – wyrwało się jej.

– Daj spokój! Faceci tak mają. Muszą czasem urwać się z łańcucha – powiedziała nastolatka, jakby miała co najmniej sto lat.

Zośka zastanowiła się skąd u młodej taka wyrozumiałość? Ciekawe czy w przyszłości będzie tak samo liberalna dla swojego męża?

– Wcale mi się to nie podoba. Następnym razem zmuszę go, by mnie ze sobą zabrał.

– Mamo, wyluzuj. Odkąd tata założył firmę, minęło wiele lat, a ty nadal nie pogodziłaś się z faktem, że nałożyło to na niego zupełnie inne obowiązki. Dawniej zasuwał z czarną teczuszką do państwowej firmy, odbijał kartę, po ośmiu godzinach wychodził i klepaliśmy biedę. Dziś sam prowadzi biznes, ale w związku z tym musiał co nieco zmienić. Wolałabyś, żebyśmy dalej żarli chleb ze smalcem? Ja nie!

– A ja tak, lecz nie zrozumiesz tego, dopóki sama nie będziesz miała męża, moja panno.

– Jesteś strasznie zaborcza, mamo. Tak uważam. Daj ojcu trochę dychnąć. Ciężko pracuje. Ty siedzisz w domu. Potrzebuje jakiejś odskoczni i tak zwanego resetu. Zrzędzenie go irytuje. Za chwilę cię zostawi dla jakiejś dziuni w moim wieku…

– Za to jest kryminał. – Zośka błyskawicznie odbiła piłeczkę.

– Nie łap mnie za słówka, wiesz, o co mi chodzi. Daj mu więcej przestrzeni. Zasługuje na to, zwłaszcza że tyle dla nas robi.

– A ja nie?

– No ty też, tylko że ciebie nic nie ogranicza… Możesz wstać, o której chcesz i w sumie robić, co chcesz… Naprawdę nie widzisz różnicy? On zarabia kasę! Kasę! Ty nie! Powinnaś go po stopach całować, że tyle lat jest twoim mężem.

– Chyba to tak nie działa… Małżeństwo jest rodzajem kontraktu, po jego zawarciu dwoje ludzi podąża w jednym kierunku. Wdzięczność za fakt, że mogę nosić jego nazwisko, byłaby nienormalna.

– Czyżby? – Córka uniosła brew. – Jesteś od niego zależna i dlatego tym bardziej powinnaś dbać o rodzinę…

– Kochanie, chyba naczytałaś się zbyt dużo powieści o miłości – zaprotestowała Zośka. – Oczywiście, że dbam o rodzinę. O całą. Nie tylko o tatę – dodała dyplomatycznie. Nie wszystko w końcu można powiedzieć zbuntowanej nastolatce.

– Mamo! Obchodzi mnie jedynie, czy potrafisz utrzymać go w rodzinie! Nie mam ochoty na rozwody, a później na dochodzących tatusiów i lalunie w krótkich spódniczkach z doklejanymi rzęsami i sztucznymi cyckami, które będą chciały mi matkować.

– Skąd ci przyszły do głowy takie pomysły?

– Mam dużo koleżanek. Większość ma patchworkowe rodziny – powiedziała przemądrzała nastolatka i pognała do swojego pokoju.

Sposób, w jaki Marysia patrzyła na rodziców, zdruzgotał Zośkę. Już nie powiedziała ani słowa, tylko wzięła smartfona i powlokła się do małżeńskiej sypialni na piętrze. Tam, zirytowana słowami córki, zdecydowanie nacisnęła zieloną słuchawkę. Po chwili usłyszała pierwszy sygnał, potem kolejny. I jeszcze trzy. Kamil nie odbierał. Ponowiła operację siedem razy z identycznym efektem. W sumie do męża dotarło siedem nieodebranych połączeń. Mąż zignorował wszystkie połączenia, a potem wyłączył telefon. Zośka miała ochotę rzucić swoim o ścianę.

Jutro robię sobie wagary od życia – pomyślała mściwie, przeklinając w duchu swój los i roniąc pierwsze łzy bezsilności, że nie ma wpływu na to, co robi jej mąż. Postanowiła, że pojedzie na cały dzień do SPA.

Jakoś udało jej się zasnąć. Około piątej rano obudziło ją skrzypnięcie drzwi wejściowych. Tego dźwięku nie dało się z niczym pomylić. Przypominał miauczenie kotki podczas rui. Kamil nieraz próbował nasmarować zawiasy, lecz pomagało na dwa, góra trzy dni, po czym zawodzenie wracało. Mężczyzna wślizgnął się do sypialni. Zosia natychmiast usiadła na łóżku z bojowym nastawieniem.

– Możesz mi powiedzieć, gdzie się szlajałeś i dlaczego nie odbierałeś moich połączeń?! – wrzasnęła. – Bezczelnie wyłączyłeś telefon! Masz coś do ukrycia?!

– Cicho… dziewczyny obudzisz – wymamrotał Kamil. Zatoczył się lekko, sięgając przy tym do paska od spodni.

Zośka przyjrzała się uważnie mężowi. Wyglądał bardziej niechlujnie. Poplamiona jakimś sosem koszula częściowo wystawała ze spodni, a kilka guzików było odpiętych.

– Zadałam ci pytanie! – Była coraz bardziej rozjuszona. Mąż ewidentnie nic sobie nie robił z jej furii.

– Przecież wiesz, gdzie byłem. Nie odbierałem, bo muzyka głośno grała i nie słyszałem telefonu. – W jego głosie słychać było znużenie.

– Umawialiśmy się, że wrócisz przed północą, a jest rano.

– Nie wypadało, żebym wyszedł przed innymi. Nowakowski byłby niepocieszony – tłumaczył jej jak małemu dziecku. W tym samym czasie spodnie i koszula wylądowały pod drzwiami łazienki.

– Gówno mnie obchodzi nadęty Nowakowski. Niech uważa, bo za chwilę zamiast pieniędzy z kieszeni zacznie mu słoma wyłazić. Dzisiaj rządzisz się sam! Ja wyjeżdżam na cały dzień do SPA.

– Ciekawe za co? – Mąż roześmiał się ironicznie. Nadmiar wypitego alkoholu wcale nie osłabił jego czujności. – Masz jakieś swoje pieniądze? Bo za moje nie pojedziesz – dodał, unosząc brwi i patrząc na nią z wyższością.

– Nie ma czegoś takiego jak „twoje” pieniądze – odparła zaskoczona Zośka, lecz w jej głosie już nie było pewności.

– Czyżby? Jesteś niepracującą żoną. Zwykłą kurą domową bez ambicji… Beze mnie nie miałabyś nic!

– Nie mamy rozdzielności majątkowej i z prawnego punktu widzenia wszystko jest wspólne. Nie masz prawa stosować wobec mnie przemocy, bo tak się nazywa to, co teraz robisz!

– Nie podskakuj! Dopóki jesteś miła, możesz liczyć na moją szczodrość!

W oczach Zośki zalśniły łzy upokorzenia, odwróciła głowę w stronę ciemnego okna. Tymczasem Kamil już w samych slipkach usiadł po swojej stronie łóżka i sięgnął do skarpetek, zdjął je i rzucił niedbałym ruchem na środek pokoju. Zośka milczała. Swoimi słowami skutecznie pozbawił ją sił do walki.

Położył się po swojej stronie łóżka i nakrył kołdrą po czubek głowy. Po chwili usłyszała głośne chrapanie, które zresztą towarzyszyło jej do samego rana. Ona jeszcze długo leżała z szeroko otwartymi oczami.

Kamil

W głowie mu wirowało. Usiłował spać z otwartymi oczami, gdy je bowiem zamykał, robiło mu się niedobrze. Tym razem na imprezie zupełnie nie kontrolował ilości wypijanego alkoholu. Jak każdy przechodził od jednej do następnej grupki mężczyzn. Kilka wypowiedzianych słów, toast, jakiś dowcip, mniej lub bardziej wymuszony śmiech słuchaczy i kolejna rundka. Nowakowski potrafił zadbać o gości – pomyślał Kamil z uznaniem. Wokół biznesmenów krążyły hostessy z tacami różnorakiego alkoholu. Wystarczyło gestem przywołać wybraną. Wszystkie piękne i zgrabne. Wszystkie chętne do pomocy. Tak gospodarz powiedział na początku imprezy. A cóż mogła znaczyć ta pomoc? Kwestia interpretacji. Kamil zinterpretował sobie dokładnie tak, jak chciał.

Jego uwagę zwróciła wysoka dziewczyna z długimi kręconymi rudymi włosami. Ta lisica też rzucała mu ukradkowe spojrzenia. I uśmiechy. Nie żeby zaraz chciał narobić sobie kłopotów… Po prostu uwielbiał kobiety o zdecydowanym kolorze włosów.

Z Zośką byli małżeństwem dwadzieścia lat i dokąd pracował na etacie w budżetówce, raczej unikał okazji do zdrady. Raz czy dwa przespał się z jakąś koleżanką z pracy, ale po traumatycznych wydarzeniach z przeszłości bardzo pilnował, żeby nie uwikłać się w żaden romans. Skupiał się przede wszystkim na zapewnieniu rodzinie odpowiedniego poziomu życia. Bardzo się starał, choć wychodziło mu słabo. W dodatku strzelił sobie w stopę, podejmując decyzję o zakupie nieruchomości.

A było to tak: któregoś dnia poczuł, że zwariuje we własnym domu i jeśli natychmiast nie wyjdzie, to rzuci się w przepaść. Potrzebował psychicznej odskoczni. Uciekł od pełnej pretensji żony i nieustannie kłócących się dzieci. Wsiadł w swojego starego gruchota i pojechał po prostu przed siebie. Droga doprowadziła go na peryferie Błędowa. Nagle zobaczył kawałek deski na paliku z napisem: „Na spszedasz”. Błąd ortograficzny przyciągał wzrok. Zatrzymał samochód na poboczu i wysiadł, celując butem prosto w krowi placek. To był znak. Rozejrzał się dokoła i zobaczył piętrowy dom o futurystycznych kształtach. Nieruchomość zupełnie nie pasowała do sąsiadujących z nią betonowych kostek rodem z lat siedemdziesiątych, ale pocieszył się, że na pozostałych działkach wystawionych na sprzedaż też kiedyś staną mniej lub bardziej nowoczesne domy. Jak się później okazało, szalony architekt budował ten dom dla siebie, ale otrzymał rewelacyjną propozycję pracy za granicą i postanowił go sprzedać, zlecając zadanie mieszkającemu obok kuzynowi – analfabecie.

Kamil poczuł, że właśnie tu chciałby zamieszkać z rodziną. Pomysł był szalony, gdyż nie posiadali z Zośką żadnych oszczędności. Jednak z pomocą przyszli jego rodzice. Sfinansowali zakup domu, twierdząc, że nie mogą patrzeć, jak ich syn z całą rodziną gniecie się w wynajmowanej kawalerce.

Żałował do dzisiaj, że się na to zgodził, zwłaszcza że kochani staruszkowie regularnie mu o tym przypominali, a spłaty długu sobie nie życzyli. Dużo cenniejsza była dla nich nieustanna wdzięczność syna i jego żony.

Niestety zakup domu tylko pogorszył ich sytuację finansową. Zośka nie pracowała, bo jak zawsze miała świetną wymówkę w postaci wychowywania dzieci, a on żyły sobie wypruwał, żeby starczyło na skromne życie i wykańczanie nieruchomości.

Aż w końcu stracił cierpliwość. Rzucił w cholerę tę pracę i zajął się biznesem. To było ponad dziesięć lat temu i okazało się strzałem w dziesiątkę. Firma zajmująca się projektowaniem instalacji wodno-kanalizacyjnych i melioracją zaczęła przynosić naprawdę duże pieniądze. Tak duże, że Dudkowie wreszcie zaczęli żyć jak ludzie sukcesu. Pokaźne konto w banku sprawiło, że Zośka z entuzjazmem zajęła się wykańczaniem domu, a później jego urządzaniem. On sam się nie wtrącał. Spokojnie pracował i regularnie pomnażał majątek, a ponadto odetchnął z ulgą, gdyż jego małżonka wreszcie miała prawdziwe zajęcie i przestała zajmować się głupotami.

Jakieś trzy lata temu zaczął pracować dla Nowakowskiego. To wtedy zaczęły się męskie rauty, rejsy wędkarskie po Morzu Bałtyckim na połów dorsza i bankiety połączone z paintballem. Nowakowski nie zabierał ze sobą młodszej o dwadzieścia lat partnerki i nie życzył sobie, żeby robili to kontrahenci. Kamil szybko się dostosował. Pasowała mu ta odskocznia od zwykłego życia w iście kawalerskim stylu. Mógł bezkarnie taksować wzrokiem wszystkie piękne kobiety, nie czując na plecach żoninego wzroku pełnego wyrzutu. Mógł robić z nimi inne bezwstydne rzeczy. Wystarczyło zaprosić hostessę do jednego z wielu udostępnionych przez gospodarza pokoi.

Dzisiaj nie mógł się napatrzeć. Rudowłosa piękność znowu zatrzymała się obok niego.

– Może szampana? – zapytała uprzejmie.

– Poproszę. Jak mogę się do pani zwracać?

– Manuela.

– Piękne imię.

– Dziękuję – odrzekła i odeszła.

Ponownie spotkał ją około trzeciej nad ranem. Towarzystwo znacznie się wykruszyło. Kilka par kołysało się na parkiecie. Kamil uznał, że najwyższy czas wrócić do domu. Zośka pewnie już z nerwów chodziła po ścianach.

Postanowił zamówić taksówkę. Przemierzał korytarz, zerkając na każde drzwi po kolei w poszukiwaniu toalety, kiedy nagle zza zakrętu wyszła Manuela. Nie zatrzymała się, tylko posłała mu zapraszający uśmiech. Zareagował instynktownie, łapiąc ją za rękę i proponując, że ją odwiezie do domu.

Po kilku minutach razem stanęli pod daszkiem przy schodach, czekając na taksówkę. Gdy podjechała, usiedli z tyłu. Przez chwilę milczeli. Kamil skupił się na siedzącej obok towarzyszce. Zauważył, że czarna sukienka podwinęła się lekko do góry, odsłaniając koronkowy pas pończochy. Odważył się dotknąć ciała powyżej koronki. Dziewczyna pocałowała go delikatnie. Wyjątkowo podobał jej się ten mężczyzna. Wzięła tę pracę tylko dlatego że potrzebowała pieniędzy, ale gdzieś w głębi duszy liczyła na to, że znajdzie sobie męża. Najlepiej starszego i bogatego.

– Jesteśmy na miejscu – zameldował taksówkarz po jakimś czasie.

Pożądanie zniknęło tak szybko, jak się pojawiło.

– Do widzenia. – Manuela jeszcze raz pocałowała Kamila i bez słowa wysiadła.

Na pierwszej męskiej imprezie Kamil był zszokowany, kiedy Nowakowski oznajmił, iż wszystkie obecne tu panie są chętne, by zaspokoić seksualne fantazje jego gości. Był to jeden z obowiązków każdej „hostessy”. Kamil pomyślał wtedy, że to chore i że nie zamierza bzykać się z żadną z nich. Jednak z każdym kieliszkiem alkoholu jego opór malał. Gdy w którymś momencie dosiadła się do niego śliczna mała blondyneczka i zaproponowała, by poszli wypić drinka w bardziej intymnej atmosferze, spontanicznie się zgodził.

Od tamtego czasu regularnie sypiał z innymi kobietami. Tłumaczył sobie, że dla zdrowotności. Potrzebował odmiany. Szanował Zośkę (bo już chyba od dawna nie kochał), ale polubił bzykanie innych babek. Tak bez uczuć i za każdym razem innej. Nowakowski mu to zgrabnie wytłumaczył. Powiedział, że dopóki Kamil nie pozwoli sobie na uczucia, dopóty będzie rozgrzeszony. Byle tylko się nie zakochał, bo wtedy wszystko runie. Zmienianie żon czy partnerek nie było ostatnio zbyt modne. Lepiej mieć w domu jedną wierną kobietę, a poza nim stado wyuzdanych panienek.

Dziś Kamil trochę się przestraszył, pierwszy raz się zdarzyło, że jakaś kobieta sprawiła, iż drgnęło mu serce, a nie tylko pewna część ciała na dole.

Nie spotkam się z nią więcej – obiecał sobie w myślach wiarołomny żonkoś, zanim zasnął.

Zosia

Zośka obudziła się rano w dobrym humorze, który prysł, gdy przypomniała sobie rozmowę z mężem. Nie chciało jej się wierzyć, że pijacka i niby męska impreza pozbawiona była kobiet. Zapewne Nowakowski zafundował swoim gościom jakieś dziwki. To było w jego stylu. Aż się wzdrygnęła na myśl, że ta wizja mogła okazać się prawdą. Opasły wieprz z kolejną młódką u boku. Słyszała kiedyś, jak tłumaczył spijającym słowa z jego ust samcom, że wymiana żon na coraz młodsze godzi w wiarygodność mężczyzny jako biznesmena, sugerując, że lepiej mieć jedną starą żonę i kilka młodych kochanek.

Biznesmen biznesmena biznesmenem pogania. Gdy słyszała słowo „biznesmen”, wszystko jej w żołądku się wywracało. Dla niej to nie był żaden biznesmen, tylko zwykły prywaciarz, nowobogacki dorobkiewicz. Nowakowski obraziłby się, gdyby go tak nazwała. Taki ważniak prawie unosił się w powietrzu. Gruby był na pewno nie z tego powodu. Po prostu za dużo żarł. Gdyby go tak napompować, przypominałby balonik w ręku zadowolonego dziecka. A potem cieniutka szpileczka i… bum! Po Nowakowskim!

Niestety nie miała wpływu na to, z kim spotykał się jej mąż w interesach. Odkąd zmienił pracę może i mieli pieniądze, ale Zosia nie czuła się szczęśliwa. Początkowo jeszcze zabijała w sobie to rozczarowanie, zajmując się urządzaniem domu. Ale dziś? Dziś wszystko było zrobione. Zostały jej tylko regularne porządki w ogrodzie i uprawa ziół oraz warzyw. Stosunki z sąsiadami nawiązywała w międzyczasie. Kamil nie kłopotał się takimi bzdurami, ale ona poznała sąsiadkę z zaniedbanego domu naprzeciwko i zakolegowała się z nią.

Dziś Zośka skupiła się na zadaniach. Potulnie zrobiła obiad dla całej rodziny i czekała grzecznie, aż wreszcie zostanie sama. Teściowie niespodziewanie pojechali do domu zaraz po deserze. Córki wykorzystały ten fakt, by czmychnąć do swoich pokoi. Kamil wylądował w salonie na kanapie i przepadł przed telewizorem. Kilka razy odezwała się do niego, lecz nie zareagował. W końcu położyła się obok i dotrwali do wieczora. Oboje udawali, że nic się nie stało.

Następnego dnia po wyprawieniu męża do pracy i zrobieniu córkom śniadania zajęła się ogrodem. Z tyłu domu, z dala od ulicy i spalin urządziła sobie spory warzywniak, który podzieliła na dwie części. W jednej rosły ogórki, pomidory, seler, por, marchewka. W drugiej posadziła same zioła, uważnie oddzielając rośliny jednoroczne od wieloletnich. Wcześniej dobrze odrobiła lekcję na temat ziół. W tym roku wiosna była wyjątkowo urodzajna, więc zanim jeszcze weszła do tego zakątka, zaatakowała ją mieszająca się woń aromatycznych roślin. Ponad tydzień nie zaglądała do swego królestwa i niestety dziś musiała ponieść srogą karę. Ogród trzeba było pozbawić chwastów. Szlachetnym roślinom brakowało przestrzeni. Przegrywały w walce z pokrzywą, która bezczelnie wdzierała się na ich teren. Około południa, zmęczona ciągłym schylaniem się, Zosia poszła po wodę do domu. Upał był niemożliwy, więc zaschło jej w gardle. Pomyślała, że gdyby tak pojechała do Holandii na sezonowe zbieranie truskawek, odpadłaby po jednym dniu. Podziwiała ludzi, którzy miesiącami potrafili się tym zajmować.

W tym momencie na pustą parcelę obok podjechał samochód, z którego wysypało się kilku mężczyzn z przyrządami.

Geodeci – pomyślała. Ktoś kupił działkę. Będą nowi sąsiedzi. Można było się tego spodziewać. Od wczesnej wiosny agenci nieruchomości ściągali tu procesje chętnych na zamieszkanie z dala od miasta. Obserwując ich zza firanki, Zośka czasem pękała ze śmiechu, gdy widziała, jak się zapadają w błocie. Niestety teren był podmokły, co razem z Kamilem odkryli po zakupie domu. Trzeba było nawieźć mnóstwo gruzu, ziemi, a potem kamienia, żeby jakoś utwardzić parcelę, planując ułożenie kostki brukowej. Ale nie zamierzała informować o tym potencjalnych kupców. Egoistycznie chciała mieć sąsiadów. Najlepiej takich w wieku zbliżonym do niej i Kamila. Mąż co prawda niespecjalnie przejawiał inicjatywę, by wchodzić w bliższe relacje międzysąsiedzkie, za to ona potrzebowała życzliwych ludzi obok siebie. Mieszkali z dala od miasta i mało kto ich odwiedzał. Wszystkie dawne koleżanki mieszkające w centrum miasta krzywiły się na samą myśl o wyprawie na peryferia. W sumie nie było ich dużo, lecz każda miała jakąś wymówkę. Jedna nie była zmotoryzowana, kolejna nigdy nie miała czasu, a jeszcze inna ochoty. Zosia ponadto odkryła, że zmieniały zdanie, jeśli gospodyni zadeklarowała, że je przywiezie, a potem odwiezie.

Tymczasem, wyrywając chwasty, obserwowała, jak panowie wtykają w ziemię paliki i rozciągają między nimi jakieś sznurki. Nie skończyli. Wygoniła ich burza, która nagle wdarła się z impetem na bezchmurne niebo.

Takich podejść robili jeszcze trzy. Za każdym razem pogoda płatała im figla. Gdy skończyli, ich miejsce zajęła ekipa zajmująca się kopaniem fundamentów. Przedsięwzięcie wspomagała koparka z małą łyżką, dzięki czemu szybciutko się uwinęli. W którymś momencie Zośka złapała się na tym, że przestał ją zajmować ogród, gdyż bardziej interesujące były działania za płotem i rosnący jak grzyby po deszczu dom. Usiłowała zgadnąć, kto jest gospodarzem. Spodziewała się, że w końcu pojawi się czyjaś żona i zacznie zadawać infantylne pytania świadczące o braku wiedzy na temat budowlanych przedsięwzięć. Jednak żadna kobieta nie pojawiła się przez całe trzy tygodnie, a mężczyźni kręcący się nieustannie po placu budowy wyglądali raczej na robotników niż na właścicieli. W każdym razie w żadnym z nich Zośka nie widziała właściciela. A może się myliła? Może nowym mieszkańcem Błędowa był ktoś w stylu Nowakowskiego?

***

Dudkowa wyciągnęła kosiarkę i wzięła się do strzyżenia trawników. Ich działka była duża, miała ponad tysiąc pięćset metrów i trzeba było naprawdę się napracować, żeby wszystko ładnie wyglądało. Żadna z córek nigdy nie zaproponowała, że odciąży matkę w koszeniu trawy. Wolały udawać, że niczego nie widzą. Często też powtarzały, że w przyszłości będą mieszkać w bloku, żeby nie musieć nic robić.

Laura urodziła się w niecały rok po ślubie i Zosia oszalała na jej punkcie. Można powiedzieć, że przelała na nią wszystkie pokłady uczuć, jakie gromadziły się w niej od dłuższego czasu. Dla męża pozostały ochłapy.

Właściwie od początku małżeństwa nie mogła mu nic zaoferować. Wyszła bowiem za mąż z wyrachowania, a Kamil Dudek miał być antidotum na prawdziwą miłość. Zawód miłosny, który przeżyła, zanim jeszcze go poznała, sprawił, że zdecydowała się na ślub z pierwszym mężczyzną, który poważnie się nią zainteresował. Wyszła za Kamila na złość! Za karę! I tę karę wymierzyła sama sobie. Za to, że rzuciła Marcina, a później, kiedy już znała prawdę, uniosła się honorem i nie poszła prosić go o wybaczenie. Przecież darowałby jej ten brak zaufania. Kochał ją jak wariat. Przez głupią kobiecą dumę cierpieli wtedy oboje. Och, to wszystko jej wina.

Każdego niemal dnia budziła się, otwierała oczy i zastanawiała się, co dzisiaj robi Marcin. Tak było od ponad dwudziestu lat. Od rozstania. Nie zmieniło tego małżeństwo, nie zmieniło pojawienie się dzieci, no może trochę przytłumiło… Marcin był ciągle w jej myślach. Regularnie odgrywał jakąś rolę w snach. Szukała go na jawie wśród tłumu na festynie. Szukała w marketach podczas zakupów. Szukała go, załatwiając różne sprawy w banku. Cokolwiek by robiła, zawsze miała nadzieję, że chociaż go zobaczy. Znów przejdą obok siebie jak obcy ludzie… On nie przywita się z nią, nie zapyta zwyczajowo: co słychać? Co najwyżej rzuci urażone, przypadkowe spojrzenie, a później ucieknie wzrokiem. Nie miała mu za złe. Rozstali się burzliwie. Trudno się dziwić, iż udawał, że jej nie zna. Jakkolwiek dziś wyglądała ich relacja, przez wszystkie lata Zośka dążyła do kontaktu.

Po ślubie zamieszkali z Kamilem na tym samym osiedlu w Dąbrowie Górniczej, na którym mieszkał Marcin. Przypadek? Jej mąż powiedziałby, że tak. Nie miał zresztą zielonego pojęcia, że w sercu jego żony rezyduje ktoś inny, że po prostu zajął kwaterę i nie zamierza ustąpić. Zresztą skąd miał wiedzieć? W okresie narzeczeństwa Zośka nie zająknęła się nawet jednym słowem, że był ktoś inny.

Niegasnąca miłość do Marcina sprawiła, że kombinowała, żeby chociaż być blisko niego. Znała przecież jego adres. Znalazła tanie mieszkanie kilka ulic dalej. Wystarczyło wykazać trochę cierpliwości w śledzeniu ogłoszeń pojawiających się w gazetach i w internecie. Poświęciła temu maksimum czasu i uwagi i w końcu znalazła! Podpisała umowę, nie kłopocząc się, by zawiadomić męża. Poinformowała go po fakcie. Zresztą wtedy w ich małżeństwie panowały inne niż dzisiaj relacje. To Kamil zabiegał o nią, pozwalał jej podejmować ważne decyzje. Czy rzeczywiście pozwalał? Czy w ogóle miał w owym czasie na cokolwiek wpływ? Czy może raczej zniewolony miłością do żony po prostu się poddawał? W każdym razie wtedy się poddał.

Zamieszkali więc w wynajętym mieszkaniu. Tam poczęli Laurę, która przewartościowała świat Zośki. Marcin może nie wyparował z jej myśli, lecz na pewno przestał być numerem jeden. Ta zmiana dobrze zrobiła Dudkowej. Mogła wreszcie skupić się na obecnym życiu bez notorycznego wracania do przeszłości. Skoncentrowała się więc na dzieciach. Przede wszystkim na starszej córce, gdyż ta z czasem zaczęła sprawiać znacznie więcej kłopotów niż młodsza Marysia.

Dzisiaj Laura miała dziewiętnaście lat i patent na mądrość. Właśnie zdała maturę i oboje z Kamilem usiłowali namówić ją, by poszła na studia. Niestety córka ani nie miała pomysłu na to, co studiować, ani tak naprawdę nie wykazywała chęci do dalszej nauki. Po ogólniaku nie mogła się też pochwalić żadnym wyuczonym zawodem. Pozostawała jej co najwyżej kariera na kasie w dyskoncie spożywczym lub praca w firmie ojca. Na razie interesowały ją przede wszystkim plany wakacyjne. Oczekiwała, że rodzice wyłożą pieniądze na wycieczkę zagraniczną. Zośka próbowała oponować, ale Kamil, zakochany w pierworodnej, gotów był spełnić jej oczekiwania. Jeszcze wtedy był gotów!

Ola

Ola Kabacińska rzuciła torebkę na krzesło w przedpokoju. Znieruchomiała, nasłuchując, czy w mieszkaniu jest ktoś jeszcze. Wyglądało na to, że nie. Rzadkość w domu, w którym mieszkała gromada ludzi. Tym razem chyba jednak miała szczęście…

Zajrzała do kuchni i chwilowa radość znikła.

Znowu bajzel – pomyślała, widząc zlew pełen garów. A przecież rano przed pracą zmywała. Tutaj mieszkają sami arystokraci, którzy myślą, że mają służbę. Po prostu lenie śmierdzące. To niesprawiedliwe, że sprzątam wyłącznie ja.

Trzasnęły drzwi wejściowe. To by było na tyle, jeśli chodzi o chwilę dla siebie. Mareczek wrócił z pracy. Niepewnie wsadził głowę do kuchni. Był wysoki, miał ciemne włosy bez śladu siwizny, po bokach wygolone prawie do zera, z nieco dłuższym pasem od czoła do karku. Jego fryzura przypominała częściowo przystrzyżony trawniczek, przy którego strzyżeniu zepsuła się kosiarka. Twarz męża była dość pospolita, ale wiele lat temu Olę coś w nim urzekło. Dziś nie miała pojęcia, co to było.

– Co tam? – zagadnęła go, chcąc zbudować pozytywny nastrój. Przez lata małżeństwa nauczyła się, że od takich drobiazgów zależała ogólna atmosfera w domu.

– Głodny jestem – poskarżył się.

– Dopiero weszłam. Poczekaj, coś wymyślę na szybko.

Zajrzała do lodówki. W zamrażalniku tkwiła porcja łopatki wieprzowej. Gdyby udało się rozmrozić ją ekspresowo w mikrofali, za jakąś godzinę mogliby zjeść pożywny gulasz z papryką i cebulą.

Ola wzięła się do krojenia warzyw, wzdychając cicho. Szkoda, że córka nie garnęła się do gotowania. Teraz, gdy przyszły wakacje i siedziała w domu, mogłaby codziennie przygotowywać całej rodzinie ciepły posiłek. Tymczasem znikała, zanim rodzice wrócili z pracy. Jakby się bała, że obarczą ją obowiązkami. Ola westchnęła ponownie. Nie była zadowolona z rezultatów, jakie osiągnęli z Markiem, wychowując dzieci. Gdyby teściowa się nie wtrącała, wszystko wyglądałoby inaczej. Niestety każda próba włączenia bliźniaków w obowiązki domowe kończyła się awanturą, a starsza pani Kabacińska nazywała syna i synową psychopatami, bo zmuszali „kochane maleństwa” do porządkowania zabawek. Dzieciństwo Oli wyglądało zupełnie inaczej. W domu sprzątali wszyscy. Każdy też miał zadania związane z przygotowywaniem obiadów. Jedno z rodzeństwa zwykle obierało ziemniaki, drugie kroiło warzywa na sałatkę, trzecie zmywało naczynia.

Pocieszyła się myślą, że w przeciętnej polskiej rodzinie były podobne problemy. Sąsiadka Zośka również walczyła z córkami. Nieraz o tym rozmawiały…

Drzwi otworzyły się po raz kolejny i Ola miała nadzieję, że to może któreś z dzieci. Niestety do domu weszła jej osobista teściowa – Gizela Kabacińska. Po dobrym nastroju pozostało wspomnienie. Mama Marka zawsze działała na nią depresyjnie. Niczym wampir energetyczny wysysała całą witalność. Kabacińscy tworzyli rodzinę od dziewiętnastu lat i dokładnie od dziewiętnastu lat doskwierał Oli brak autonomii, ponieważ mieszkała z nimi teściowa.

Gdy Ola wychodziła za Marka, była pełna euforii i nadziei. Wyobrażała sobie, że stworzą z mężem związek idealny. Lepszy od innych. Spodziewała się też, że ponure domiszcze, stojące w Błędowie od co najmniej czterech pokoleń, w którym mieszkał jej narzeczony, zostanie nieformalnie podzielone tak, by młode małżeństwo miało trochę prywatności i mogło się powoli docierać. Dom był w końcu piętrowy i wtedy mieszkały w nim tylko trzy osoby: Marek, jego mama oraz starsza siostra Tekla. Tekla – jak ta z bajki o pszczółce Mai. Nawet miała podobnego pypcia na brodzie.

Roszady nastąpiły zaraz po ślubie. Na parterze zamieszkali młodzi małżonkowie wraz z… mamusią. Tekla niepostrzeżenie przeniosła się na pierwsze piętro i panoszyła się tam bez umiaru. Jakieś dwa lata temu dołączył do niej Tadeusz, kochaś, którego przygruchała sobie w barze, i tak sobie wiedli szczęśliwy żywot. Nikt im nie przeszkadzał, w garnki nie zaglądał. Mamusia czasem próbowała, ale Tekla radziła sobie z nią znacznie lepiej niż jej brat. Pokazywała rodzicielce drzwi i było po sprawie.

Rodzina Oli i Marka, co prawda, gnieść się nie musiała, bo na dole były cztery duże pokoje, ale intymności nie mieli żadnej. Ściany były cieniutkie. Gdy Ola kichnęła w sypialni, nawet Tekla na piętrze mówiła „na zdrowie”. Młoda żona niejednokrotnie próbowała rozmawiać z mężem o zmianach w rozmieszczeniu poszczególnych osób w domu. Jednak albo nie miał on żadnej siły przebicia w negocjacjach z seniorką rodu, albo zwyczajnie mu się nie chciało, gdyż wtedy pępowina łącząca go z mamusią musiałaby się rozciągnąć. W każdym razie, co innego mówił, a co innego robił.

Kupno domu szalonego architekta przez Dudków Ola powitała z pewną rezerwą. Przyzwyczaiła się, że dookoła była cisza i spokój, niepotrzebne jej były atrakcje w postaci nowych sąsiadów. Z czasem zmieniła zdanie.

Minął ponad rok, zanim Dudkowie naprawdę się wprowadzili i kolejny, zanim obie sąsiadki wymieniły pierwsze uprzejmości przez ogrodzenie. Później przez długi czas witały się z daleka, ale żadna nie wykazywała inicjatywy, żeby się zaprzyjaźnić. Aż jakiś pirat drogowy przejechał psa Oli. Akurat oddała auto do warsztatu na wymianę klocków hamulcowych, kiedy to się stało. Oszalała z rozpaczy, niewiele myśląc, pobiegła do Zośki i poprosiła, by ta pojechała z nią do weterynarza. Sąsiadka się nie wahała. Bez słowa wzięła kluczyki i nie zważając na jasną tapicerkę hondy, zawiozła ranne zwierzę do lecznicy.

I tak się zaczęło. Kolegowały się już wiele lat i, o dziwo, nigdy poważnie się nie pokłóciły. Niestety Ola z czasem zauważyła, że jej bardziej zależy na znajomości niż Zośce. Lgnęła do Dudkowej, a im bardziej lgnęła, tym bardziej tamta się odsuwała. Zośka po przeprowadzce z hałaśliwego osiedla polubiła ciszę, samotność i przestrzeń – jak kiedyś powiedziała, i nie tęskniła za większą zażyłością z kimkolwiek.

Z ich mężami było jeszcze gorzej. Z trudem się tolerowali. Najwyżej raz w roku zgadzali się na sąsiedzkiego grilla wymuszonego przez Olę. Niestety te spotkania zwykle nie należały do przyjemnych i pozostawiały po sobie pewien niesmak. Kamil, jako ten, któremu się powiodło, regularnie dawał sąsiadom złote rady. Marek zaś upijał się do nieprzytomności, nie mogąc znieść wymądrzania się Dudka.

Marek

Marek nie lubił gości. Tak naprawdę po prostu nie lubił ludzi. Drażnili go, bo ciągle czegoś od niego chcieli. Dlatego wolał się schować we własnym domu niczym w dziupli i udawać, że go nie ma. Marzył, żeby zapomniała o nim przede wszystkim żona, a w drugiej kolejności dzieci. Mamusię by oszczędził. Urodziła go w końcu i to raczej ona była dla niego niż on dla niej. Z pewnością niczego od niego nie chciała. Nie nękała go. Nie gnębiła. Podsuwała żarełko pod nos. Bez słowa sprzątała skarpetki walające się po domu i bez focha spłukiwała po nim wannę.

Gdyby można było urodzić się jeszcze raz i ponownie dokonać wyborów, pewnie w ogóle by się nie ożenił. Czasem się zastanawiał, czy jego istnienie miało jakiś sens. Oganiał się od ludzi jak od stada much i nie rozumiał, czemu nie chcą dać mu spokoju.

Tak naprawdę Kabaciński nie lubił swojego życia, lecz nie robił nic, by je zmienić. Nie chciało mu się. Kładł się spać, rano wstawał, szedł do pracy, wracał, jadł obiad, oglądał telewizję, jadł kolację, kąpał się (albo i nie) i szedł spać. Niemiłym zakłóceniem były odstępstwa od wymienionych czynności: wizyty sąsiadów, naciski żony, by skosić trawę czy pojechać na zakupy i inne prozaiczne czynności, których można było uniknąć. Chciałby, żeby automaty w jego otoczeniu robiły to wszystko za niego. Łącznie z pracą zawodową. A on mógłby tylko leżeć… do góry palnikiem. Olka dostawała szału, gdy mówił o tym palniku, a on uwielbiał wyobrażać sobie, że nic nie musi. Jego żona twierdziła, że dopiero wtedy by się zmęczył tym „nicnierobieniem”.

Nie, nie miał depresji, tylko usposobienie typowego leniwca.

Po każdej wizycie sąsiadów pocieszał się, że teraz ma kilka miesięcy spokoju. Po prostu odbębnił i z bani. Nie oczekiwał przy tym żadnych rewizyt. Dopiero by się zestresował, gdyby miał jeszcze marnować soboty na chodzenie po chałupach. Sobota była najlepszym dniem w tygodniu, który należało poświęcić na odpoczynek z piwkiem w ręku.

Dwa razy do roku dawał się skusić na zabawę pod remizą, ale tam było morze piwka, a nie tylko jedna butelka, w porywach do dwóch. Kochał browary. To była jego jedyna, po mamusi, życiowa miłość i dla niej wiele by poświęcił.

Ola

Jedynym sposobem, by na chwilę pozbyć się z pola widzenia wścibskiej i wrednej teściowej był wyjazd Oli i Marka z dziećmi na wakacje. Cóż z tego, kiedy małżonek nie chciał nigdzie wyjeżdżać. Twierdził, że jest domatorem i woli urlop spędzać w domu. Ola uważała, że to zwykła wymówka. Nie chciał się przyznać, że szkoda mu było wyłożyć kilka tysięcy na tydzień nad morzem czy w górach. Wyjazd w góry jeszcze jakoś by przebolał, lubił sobie po nich połazić, o ile wcześniej nie wyżłopałby kilku kufli piwa, lecz wzmianka o morzu sprawiała, że dostawał histerii. Nie umiał pływać, a widok bezkresu wody tylko go irytował, zamiast zachwycać. Ponadto, krótka pępowinka sprawiała, że nie lubił ruszać się z domu bez mamusi do tego stopnia, że w pierwszych latach po ślubie na każdy urlop zabierali ją ze sobą. Aż Ola powiedziała: dość! Sukces osiągnęła tylko połowiczny, gdyż od tego momentu wyjeżdżali z dziećmi najwyżej raz na trzy lata. Marek wolał zapewniać dzieciom wypoczynek na świeżym powietrzu, wysyłając je na kolonie, a później obozy młodzieżowe. Dodatkowym atutem był fakt, że zakład pracy ponosił połowę kosztów wyjazdu.

Od ostatniego rodzinnego wyjazdu mijał właśnie czwarty rok. Dlatego Ola podjęła ten temat wieczorem, kiedy leżeli już w łóżku. Był to najlepszy moment na takie rozmowy, gdyż tylko wtedy mąż naprawdę słuchał, co ma mu do powiedzenia. Zanim porozmawiają z bliźniakami, musiała wybadać, jak do jej wakacyjnej propozycji ustosunkuje się Marek. A miała prawdziwą petardę. Aż się uśmiechała sama do siebie na myśl o tym, jak mogą spędzić tegoroczne wakacje.

Kolega z pracy podsunął jej link do strony internetowej z naprawdę tanimi ofertami tygodniowych wyjazdów zagranicznych. Przejrzała je dość pobieżnie, ale na tyle wystarczająco, by stwierdzić, że stać ich na to.

Kiedy wieczorem mąż przytulił się do jej pleców, mając zamiar zasnąć, spróbowała przeforsować wakacyjny plan. Kategorycznie odmówił, zasłaniając się mamusią, niechęcią do wszelkich wyjazdów i czym tylko się dało. Wytoczyła ciężkie działa w postaci dzieci, które powinny poznawać świat, choć tak naprawdę myślała również o sobie. Tak bardzo różnili się z Markiem pod względem temperamentów czy sposobu spędzania wolnego czasu. Czasem zastanawiała się, po co Markowi była rodzina, skoro jedyną rzeczą, którą lubił robić po powrocie z pracy, było „nicnierobienie”. Nie uprawiał sportów poza jazdą na rowerze. Nie czytał książek. Nie lubił chodzić do kina. Podsumowując: tkwił w permanentnym marazmie.

Ola się zawzięła. Postanowiła polecieć do Grecji. Choćby tylko z dziećmi. Jeśli jednak spodziewała się, że Kaja i Kajetan będą skakać do góry, gdy usłyszą o wyjeździe, to się pomyliła. Młodzi nie wykazali entuzjazmu. Zgodnie oświadczyli, że nie chcą nigdzie jechać z rodzicami. W ich wieku to obciach. Chętnie pojadą sami do Łeby, jeśli rodzice zechcą szarpnąć się na ten wyjazd, ale wspólne wypady od tego momentu niech sobie staruszkowie wybiją z głowy.

Piękny sen Oli o Grecji właśnie się skończył. Na razie nie było szans na namówienie Marka na wakacje tylko we dwoje. Przyszło jej do głowy, że gdyby Zośka była bardziej samodzielna, to zaproponowałaby jej, żeby poleciały razem. Niestety Kamil nie puściłby żony samej. Kolejny pies ogrodnika. Sam wiecznie urywał się z łańcucha, żonę zaś trzymał w domu na krótkiej smyczy.

Postanowiła, że mimo wszystko jeszcze nie zrezygnuje. Spróbuje przekonać męża do wyjazdu. Jeśli nie prośba, to może mały szantażyk zadziała?

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: