Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lekarze w górach. Bohaterowie drugiego planu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 lutego 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Lekarze w górach. Bohaterowie drugiego planu - ebook

Wojciech Fusek i Jerzy Porębski – autorzy m.in. „Polskich Himalajów” – podejmują temat zadawałoby się oczywisty, a jednak dotąd pomijany w relacjach z podbojów szczytów. Lekarze wypraw, bohaterowie drugiego planu, nieraz stają się kluczowymi postaciami ekspedycji. Autorzy przybliżają ich rolę, opisując wypadki i codzienność, często zabawną, podczas karawany i w bazie. Rozmawiają ze wspinaczami i lekarzami. Pokazują, jak rozwijały się ratownictwo i medycyna w górach. Pytają o zagadnienia okołomedyczne, jak higiena i doping, czy doznania poza ciałem. Z wyczuciem opisują chwile, gdy lekarze przegrywali bój o życie wspinaczy.
W złotych latach himalaizmu lekarz towarzyszył większości wypraw, dziś małe zespoły kontaktują się z nim jedynie przez telefon. Czy to wystarcza? W tej książce znajdziesz odpowiedź na to i inne pytania.

„Na pierwszych wyprawach nasi lekarze uprawiali medyczne dżudo: udo się albo się nie udo. Z czasem zdobyli wiedzę, ratując zdrowie i życie wielu z nas. Ich zadania przestały się sprowadzać do dawania pigułek. Byli wśród nich świetni wspinacze, urodzeni psychologowie, a nawet spowiednicy. O tym jest ta książka. Pełna zabawnych opowieści i wiedzy na temat ratownictwa i medycyny. Jestem jednym z opisanych pacjentów, przepraszam – bohaterów tej książki” – Krzysztof Wielicki, himalaista

„Każdemu wspinaczowi może się przytrafić wypadek. Mówią, że to kwestia czasu. Wtedy zdrowie, a nawet życie zależy od lekarza. Szybka, trafna diagnoza i leczenie są kluczowe. Autorzy, opisując wypadki, omawiają problemy, z jakimi my, lekarze wypraw, stykaliśmy się w karawanie, bazie czy ścianie” – prof. dr n. med. Lech Korniszewski, lekarz wielu ekspedycji

„Gdy czytałem «Lekarzy w górach», wtopiłem się w świat wypraw, podczas których najważniejsza jest, tak rzadka na nizinach, wszechstronność. I zamarzyłem, by pojechać na wyprawę” – dr n. med. kardiolog Cezary Goławski, konsultant merytoryczny książki „Lekarze w górach”

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-3316-8
Rozmiar pliku: 12 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SZPITAL NA STOKACH CZO OJU

Pomóż, bo wykorkuję – w wypełnionym ciemnością nocy namiocie słychać zduszony szept. – Musisz mi wyssać powietrze, inaczej zgniecie mi płuco.

O ratunek prosi Marek Roslan, lekarz polskiej wyprawy na ośmiotysięcznik Czo Oju. Jest z nim Krzysztof Paul, który zna się na szkieletach, ale... statków. Z wykształcenia jest inżynierem budowy okrętów. O chirurgii miękkiej czy pulmonologii nie ma bladego pojęcia. Problem w tym, że w obozie II jest jedyną osobą, która może pomóc. Bez ociągania się zapala świeczkę. Jasny krąg oblewa pole operacji, oświetla też pomalowaną na szaro cierpieniem twarz Marka.

Krzysztof wyciąga z apteczki rzeczy, które wymienił Marek. Zastrzykiem znieczula obszar klatki piersiowej, pod obojczykiem. To proste. Trudności dopiero przed nim. Aby dostać się do jamy opłucnej, musi grubą, długą igłą przebić skórę i opłucną ścienną. Pierwsza próba nieudana. Ręce drżą. Igła trafia na żebro i wyślizguje się z palców.

W namiocie temperatura poniżej zera, a Krzysztof czuje, jak pot szczypie go w oko. Mruga. Ociera czoło wierzchem dłoni, z której chwilę wcześniej zdjął cienką rękawiczkę. Lekko zgiętym palcem wskazującym trze powiekę.

Druga próba. Igła tylko na milimetr wbija się w naskórek.

Cofnijmy się o kilka dni. Jest maj 1985 roku. Kierowana przez Wacława Otrębę wyprawa Trójmiejskiego Klubu Wysokogórskiego na leżący w głównej grani Himalajów Czo Oju (8201 m n.p.m.) przebiega sprawnie. Planowana droga na szczyt ma prowadzić wschodnim żebrem południowej ściany ośmiotysięcznika. Najpierw stromo, trzeba się wspinać 800-metrową, śnieżno-lodową zerwą. Potem plateau, gdzie stanął obóz I. Dalej linia wejścia biegnie łagodniejszym stokiem, aż do grani.

Pogoda dopisuje. Ekipa zgrana. Wśród czternastu osób jest dwóch Amerykanów, którzy mają własne plany. Chcą wejść na pobliski Ngojumba Kang I (7806 m n.p.m.). Obozy stają jeden po drugim. Nic a nic nie zwiastuje kłopotów, a to często sygnał, że one są już u wejścia do namiotu.

Wyprawa ma w składzie dwóch lekarzy. Waldemar Kluszczyński jest ordynatorem szpitala w Wejherowie. Marek Roslan, doświadczony wspinacz, to jego podwładny. Urolodzy. Medyczny duet to komfort dla ekspedycji. Jeden w razie problemów może ruszyć w górę z pomocą, nie oglądając się na to, że zostawia bazę. Niestety, w połowie wyprawy Kluszczyński musi wracać do kraju. Roslan zostaje sam.

To jednak żaden problem. Ale czy na pewno?

14 maja w jednym z wyższych obozów Bogusław Czerniawski, z wykształcenia geograf, w przyszłości biznesmen handlujący sprzętem rybackim, budzi Michała Kochańczyka. Świt właśnie rozjaśnia namiot, z półmroku wypełzają zarysy fantazyjnie powypychanych puchowych śpiworów. Himalaiści chowają w nich wszystko, co powinni ogrzać ciałem, by nie zamarzło na kość: buty, radiostację, apteczkę, termos i drobiazgi, jak czekolady, latarkę, zapasowe baterie do czołówek, aparatów i radiotelefonu. A, jeszcze pojemnik na mocz – nie dość, że pozwala na luksus sikania bez wychodzenia z namiotu, to jeszcze potem przez chwilę służy za termofor.

W takim napchanym śpiworze drzemie się jak w pralce bębnowej. Próba obrócenia się przemieszcza masę przedmiotów. Ale nikt nic lepszego nie wymyślił, kiedy trzeba funkcjonować w temperaturach, które nocą spadają grubo poniżej zera.

Pod plecy jeszcze zwoje lin, puste plecaki, worki od śpiworów i namiotu, na to karimaty. Wszystko po to, by izolować się od śniegu. Teraz ten cały bajzel wypełza na boki, wywałkowany podczas snu, gdy człowiek wierci się, szukając pozycji, w której można pospać dłużej niż kilkanaście minut. Generalnie według nizinnych standardów jest ciasno, zimno i niewygodnie. To jakby nocować zimą w popsutym małym fiacie 126 na przydrożnym parkingu. Według himalajskich norm to standard dwugwiazdkowego hotelu. Ale Bogusław Czerniawski ma większy problem niż ocena jakości noclegu.

– Michał, cholernie pieką mnie oczy.

Faktycznie. Są opuchnięte i zaczerwienione, ale trudno to dokładnie sprawdzić, bo światło latarki sprawia, że diagnozowany błyskawicznie je mruży.

Kochańczyk to doświadczony wspinacz, żeglarz i podróżnik. Natychmiast sięga po apteczkę. Wyciąga floxal stosowany w bakteryjnych zakażeniach oczu. Z dozownika zakrapla koledze lekarstwo do worka spojówkowego. Dawkuje po kropli. Przynajmniej tak planował, ale popękane do żywego, pokryte stwardniałym naskórkiem opuszki palców nie pozwalają mu na precyzję. W prawe oko wpada strumyczek zimnego płynu i spływa po skroni Bogusława.

Soczyste „kurrrrwa” przebija się przez ścianki namiotu i niesie po ośnieżonym zboczu. Nie pierwszy raz w tym roku echo powtarza to popularne we wspinaczkowym slangu słowo.

Polacy, których pełno co roku w Himalajach, byli tu niedawno. 12 lutego szczyt po finezyjnej, trudnej wspinacze zdobyli zakopiańczycy Maciej Berbeka i Maciej Pawlikowski. Nikt przed nimi nie wszedł tam zimą. Trzy dni później wyczyn powtarzają Jerzy Kukuczka i weteran polskiego himalaizmu Andrzej „Dziadek” Heinrich, zwany przez wszystkich „Zygą”. Gdy podwójni zdobywcy, dowodzeni przez lidera wielu narodowych wypraw Andrzeja Zawadę, sformowali powrotną karawanę, gdańszczanie właśnie wyruszali z domu^(). Na Wybrzeżu był mroczno-wilgotny i wietrzny marzec 1985 roku.

Teraz są 6000 metrów nad poziomem morza otoczeni bielą śniegu i błękitami lodu. Kochańczyk z waty i bandaża robi kompresy. Takie placki nasączone wywarem z herbaty kładzie na powieki i prosi, by Bogusław leżał spokojnie. Sam zabiera się do rozpalania palnika. Czas stopić śnieg i przygotować picie. Te kuchenne rewolucje w namiocie zajmą mu co najmniej trzy godziny. Śnieg zamienia się w wodę niezwykle wolno, bo najpierw musi się nagrzać do zera stopni. Trzeba go naprawdę dużo, by wyczarować menażkę płynu. Na szczęście wrzenie zaczyna się w temperaturze zdecydowanie niższej niż 100 stopni Celsjusza^().

Herbata szybko stygnie, można pić bez dmuchania na ukrop. Po powrocie w doliny niektórzy parzą sobie wargi, przyzwyczajeni do „chłodnego” wrzątku.

Na dużej wysokości, przy tak niskim ciśnieniu nie tylko gotowanie, ubieranie czy chodzenie zajmują dużo czasu, ale także myślenie. Na dole można się umyć, zjeść śniadanie i wyjść do pracy, a w tym czasie wspinacz w górnym obozie będzie nadal próbował się obuć i przypiąć raki.

– Bądź cierpliwy. Chwilę potrwa, nim lek zadziała – pociesza wciśniętego w ściankę namiotu partnera.

Ale oczy dokuczają Czerniawskiemu coraz bardziej. W końcu przyznaje się, że podczas wielogodzinnej wspinaczki śnieżnym kuluarem nie założył ciemnych okularów. Nie chciał tracić czasu na wyciąganie ich z wewnętrznej kieszeni plecaka. Na stromym stoku nie znalazł też miejsca na bezpieczną operację sprzętem. A w ogóle to sądził, że z trudem przebijające się przez chmury słońce mu nie zaszkodzi. Tyle wytłumaczeń błędu, który będzie go sporo kosztował. Za szybkie przejście do „dwójki”^() zapłacił kłopotami ze wzrokiem i kilkoma dniami postoju. Wspinanie to nie tylko pojemne płuca, para w mięśniach i odwaga. To głównie taktyka i rozsądek. Im wyżej, im zimniej, tym bardziej liczy się doświadczenie. No i oczywiście odwaga.

Diagnoza może być jedna. To nie banalne zapalenie spojówek, ale śnieżna ślepota – ostre zapalenie rogówki i spojówki oka. Wywołuje je promieniowanie ultrafioletowe. W górach jest ono intensywne, bo rośnie co tysiąc metrów o 8-10 procent. A wzmacnia je od dołu śnieg, który niczym gigantyczna blenda odbija do 80 procent promieni słonecznych. Wiele osób zapomina, że promieniowanie przenika nawet przez gęste chmury i w górach opala nas zawsze, czasem dość intensywnie.

Kłopot z oczami wygląda na poważny, konieczna jest konsultacja. Trzeba zawiadomić chłopaków na dole, że „dwójka” się zakorkowała, i przegadać z lekarzem, co brać. No i jak długo to potrwa.

Palnik już buzuje blisko wyjścia z namiotu. Kochańczyk delikatnie przesuwa się, by nie wywrócić mało stabilnej menażki z kopą śniegu, wygrzebuje ze śpiwora radiotelefon.

– Halo, baza, halo, baza. Baza! Słyszycie mnie?

Trzask i odzywa się Marek Roslan. Lekarz często kręci się blisko mikrofonu, gdy ludzie są u góry.

– Słyszymy, słyszymy. Co tam?

Po opisie potwierdza diagnozę i zaleca dalsze zakraplanie oczu co sześć godzin, kompresy i pozostanie w zaciemnieniu.

– Naciągnij mu czapkę na ślipia i pamiętajcie: cierpliwość to najlepsze lekarstwo na tę dolegliwość. Ewentualnie możesz mu dać ibuprofen lub nawet ten silniejszy opioidowy , gdyby ci tam z bólu za bardzo kwiczał. Ale poprawę przyniesie tylko czas – dorzuca.

Doktor Roslan nie zamierza przyspieszyć swojego wyjścia z bazy. Więcej nie może zrobić. Jego obecność w górze nie ma najmniejszego znaczenia. Bogusiowi przydałaby się pielęgniarka albo kochająca żona, by potrzymać za rękę, podać picie lub pojemnik na coś odwrotnego. Na razie za pielęgniarkę musi robić Kochańczyk.

Badanie ma sens dopiero po kilkunastu dniach, wtedy też wstępnie będzie można ocenić poziom uszkodzenia rogówki. Najczęściej ślepota mija zupełnie, ale w bardzo poważnych przypadkach, gdy słońce było niezwykle intensywne lub operowało bardzo długo, poszkodowany do końca życia będzie musiał chodzić w ciemnych okularach, by chronić wzrok przed ostrym światłem.

Przykładem jest rządzący wówczas Polską Wojciech Jaruzelski. Trwałego uszkodzenia nabawił się podczas syberyjskiej zsyłki, na początku lat 40. Mimo takich doświadczeń twardo broni narzuconego przez komunistyczny ZSRR ustroju. Od 13 grudnia 1981, czyli od dnia, gdy wprowadził stan wojenny, karykatury generała i równocześnie I sekretarza PZPR w charakterystycznych prostokątnych, przyciemnianych okularach pojawiają się na polskich murach, obok napisów „WRON-a skona” (WRON – Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego) czy „Telewizja kłamie”.

Rządzących komunistów nikt tu, pod Czo Oju, nie popiera, choćby z powodu utrudnień, jakie stwarzają. Blokują paszporty, wzywają na rozmowy. Poza tym himalaiści to w większości ludzie wykształceni, znają historię, orientują się w sytuacji politycznej na świecie. Widzą, jak żyje się wspinaczom z Zachodu. A przecież na tle rodaków w kraju polscy wspinacze i tak wyciągają dobre pieniądze. Jak mało kto umieją wykorzystać system. Zarabiają, wykonując dla państwowych kombinatów prace wysokościowe^(). Poza dobrze płatnymi dniówkami przedstawiają kosmiczne kosztorysy zużytego sprzętu. Dyrektorzy płacą bez mrugnięcia okiem, bo na stawianie rusztowań wydaliby więcej i trwałoby to dłużej. Czy wspinacze odpalają dyrektorom „działkę” za wystawione zlecenie? Na to pytanie nikt, nawet dziś, jasno nie odpowiada.

Ci obdarzeni żyłką handlową potrafią też przed wyprawą i po niej wykonać kursy między Nepalem i Indiami, Indiami i Singapurem, by dorobić kilka rocznych pensji na przemycie, na przykład elektroniki.

Po wyprawie, jeszcze w Katmandu, z dobrym przebiciem sprzedają sprzęt wyprawowy. Muszą tylko potem napisać protokół o przepadku mienia w lawinie, szczelinie lub w innych dramatycznych okolicznościach. W wąskich, zatłoczonych uliczkach stolicy Nepalu, na naćkanych towarem wystawach można zobaczyć pełno polskich namiotów, śpiworów, puchowych botków, palników.

Do tego z wypraw niemal wszyscy przywożą indyjskie ciuchy dla żon i kochanek, słodycze dla dzieci i wiele trudno dostępnych w kraju towarów do domu. Niektórzy zbijają na tej odzieżowej gałęzi handlu niezły majątek. Hinduski ciuch, afgański kożuch to w kraju krzyk mody i towar deficytowy.

A mimo to do zachodnich wspinaczy Polakom nadal daleko. Gdy oceniają budżety, gdy patrzą na sprzęt i beztroskie, z ich punktu widzenia, podejście „westmenów” (tak w slangu nazywało się turystów z zachodniej Europy, USA, Kanady) do kosztów, zżera ich zazdrość.

Ryszard Gajewski, który rok później^() poprowadził nową drogę na Czo Oju i jako kierownik dostał zakaz wjazdu do Nepalu za działanie poza opłaconym rejonem, do dziś wspomina, że szef ekipy austriackiej bez wahania wyjął pieniądze z banku i udał się do ministerstwa, by zapłacić 10 tysięcy dolarów kary za podobne przewinienie. W ten sposób anulował pięcioletni zakaz wjazdu. Ale Gajewski nawet o tym nie pomyślał. 10 tysięcy dolarów wpłacone jako kara? Taka suma w formie mandatu nie mieściła mu się w głowie. A poza tym nie miałby jej skąd wziąć.

Polityka jest jednym z tematów w bazie, ale nie za częstym. Każdy swoje wie, co tu gadać, świata się nie zmieni. A jak się bardzo chce, to można wylądować jak Janusz Onyszkiewicz. Świetny wspinacz i działacz „Solidarności”^() wielokrotnie spotykał się z odmową wydania paszportu i Himalaje widział z rzadka.

Widok roztaczający się z namiotu pozwala uciec myślami od pytań o granice konformizmu, wspomnień szarości i dusznej atmosfery kruszącego się z wolna socjalizmu.

Tak jak przewidział Roslan, trzeciego dnia również Bogusław Czerniawski mógł wrócić do kontemplowania przecudnego landszaftu. Ślepota ustąpiła na tyle, że po kolejnej nocy ruszyli z Kochańczykiem w dół. I dobrze, bo „areszt” w namiocie mocno już nadwyrężył samopoczucie obu. „Okulistyczny kryzys” został zażegnany, zamieszanie związane z wyjazdem lekarza dawno już zapomniane. Wróciła słoneczna pogoda. Wrócił ruch między obozami.

„Schodziliśmy. Spojrzałem na południową ścianę Czo Oju i... oniemiałem – wspominał Kochańczyk. – Takiego pokazu potęgi natury w życiu nie widziałem. Wydawało się, że z góry oderwała się połowa zbocza”.^()

Setki tysięcy ton lodu, śniegu, kamieni sunęło w dół. Lawina gigant, szeroka na co najmniej 500 metrów. Nawet Himalaje rzadko oglądały takie widowisko.

Doktor Marek Roslan (leży w namiocie) korzysta z tlenu z butli (żółta, zawór widać tuż za głową rannego), a zmieniający się koledzy za pomocą strzykawki i wenflonu systematycznie wypompowują powietrze z jego płuca.

Marek Kochańczyk i wyzdrowiały Bogusław Czerniawski na plateau byli bezpieczni. Śnieg pędził prawie kilometr niżej, dnem doliny. Cały lodowiec Ngozumba – aż po Gokyo – pokryła chmura wysoka na kilkaset metrów. Dwaj himalaiści, niczym kibice sportowi, obserwowali z bocznej trybuny wyścig śnieżnych jęzorów. Stali i z każdą chwilą coraz bardziej zdawali sobie sprawę, że obóz, do którego mieli zejść przed wieczorem, jest zagrożony. Cholernie zagrożony. I nic nie mogli zrobić.

Przypisy

W skład ekipy weszli: Wacław Otręba (kierownik), Krzysztof Paul, Michał Kochańczyk, Mirosław Gardzielewski, Marek Roslan (lekarz), Waldemar Kluszczyński (lekarz), Bogusław Czerniawski, Jacek Jezierski, Piotr Jankowiak, Karol Sopicki i dwaj Amerykanie: Richard Wilcox, Mark Richey

Na Evereście – 8848 m n.p.m. – woda bulgocze już przy 68 stopniach, a w bazach rozłożonych pod ośmiotysięcznikami – przy 75-80 stopniach

Obóz drugi

M.in. malowanie kominów, prace remontowe na wysokości, tzw. olkitowanie – czyli uszczelnianie. Wspinacze wykonują te prace, wisząc na linach, bez konieczności stawiania rusztowań

Wyprawa w 1986 roku

Janusz Onyszkiewicz – współpracownik podziemnego wydawnictwa Aneks i od 1979 roku KOR-u. Jeden z założycieli NSZZ „Solidarność” Region Mazowsze. Rzecznik Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”. Uczestnik obrad Okrągłego Stołu, w stanie wojennym internowany

M. Kochańczyk „Dwie wyprawy”, rękopis książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: