Lekarze. Walka o życie - ebook
Lekarze. Walka o życie - ebook
Paweł, Justyna, David i Piotr - zdolni i ambitni. Skończyli jeden z najbardziej prestiżowych kierunków studiów - medycynę. Na co dzień pracują w znanych miejskich i akademickich szpitalach. Stali się cenionymi, podziwianymi specjalistami.
Wybuch wojny w Ukrainie zmienił wszystko.
Z dnia na dzień zostawili swoje dotychczasowe życie i wyjechali z Polski, żeby pomagać ofiarom zbrojnego konfliktu. Zamienili nowoczesne szpitalne sale na tereny objęte działaniami wojennymi. Ratują ludzi, często operują w skrajnie trudnych warunkach. Ewakuują rannych, bywają pierwszą linią medycznego wsparcia na terenach wyzwolonych spod rosyjskiej okupacji. Mierzą się z przerażeniem i bólem ofiar, jednocześnie narażając własne życie.
Co sprawia, że ludzie są w stanie zaryzykować wszystko dla tych, których nawet nie znają? Dlaczego zamieniają wygodę, prestiż i bezpieczeństwo na polowe warunki pod ostrzałem?
Anna Wacławik – dziennikarka radiowa, towarzysząca polskim medykom w wyjazdach. Dzieli ich lęki i rozterki, pomaga. Jednocześnie rozmawia z nimi i stara się zrozumieć, skąd w nich tyle siły, odwagi i pasji. Nie są to jednak tylko rozmowy o wojnie, ale życiowych wyborach, trudach i kosztach tego zawodu i o medycynie ratunkowej - pierwszej linii walki o życie.
Kategoria: | Reportaże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6815-9 |
Rozmiar pliku: | 16 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
2. Klucze do karetki nosi przy dupie jedna i ta sama osoba. Pozostali muszą wiedzieć, czyja to d.
3. Rozproszyć się, nigdy nie stać w kupie. Jeden człowiek to „toczka”. Jedna „toczka” to nie cel, pięć ‒ tak, a dziesięć to zaproszenie, żeby walnąć.
4. Nigdy nie chodź po miękkim, zawsze po twardym.
5. Jeśli musisz się zatrzymać, omijaj charakterystyczne miejsca, mosty i wieże. Tak samo jak wysokie maszty, bo te oznaczają łączność, czyli cel, i lubimy do nich walić.
6. Drogą, która bywa pod ostrzałem, zapierdalasz tyle, ile można, choćby ci miało wytrząść mózg na wertepach.
7. W konwoju odległość między samochodami wynosi co najmniej sto metrów.
8. Możesz zgubić wszystko, paszportu nigdy.
Pierwszy raz przekroczyłam granicę z Ukrainą pod koniec marca 2022 roku. Jechałam jako reporterka z konwojem fundacji Humanosh. Chciałam zobaczyć, jak wygląda medevac – medyczna ewakuacja w kraju, gdzie toczy się wojna, snajperzy strzelają do lekarzy, najeźdźcy mordują kobiety i dzieci, a na odchodnym zostawiają granaty w kuchennych szafkach. Po pierwszym wyjeździe szybko był drugi i kolejne, coraz dalej. W Polsce zrobiłam kurs kierowcy karetki i ratowniczki kwalifikowanej pierwszej pomocy. Teraz jeżdżę w podwójnej roli, jako reporterka i część polskiej ekipy Humanosh Emergency Medical Team.
Opowieść Konrada: _Pamiętam takiego chłopaka młodego, który ‒ okazało się po wszystkim ‒ miał dwadzieścia lat. To była trudna sytuacja, tam było trzech żołnierzy i było im strasznie trudno go wyciągnąć, bo to miejsce, w którym się znajdowali, było pod czynnym ostrzałem. Spadł moździerz, była eksplozja i zostali przysypani w jakimś okopie. Chłopak miał ranę odłamkową prawego płuca. Miał hemotoraks, krwawienie wewnętrzne do jamy opłucnowej. To powoduje kompresję płuca i człowiek zaczyna się dusić. On leżał tam bardzo długo, nie mogli ich wyciągnąć stamtąd… Jak dowieźli tego dzieciaka do nas, to już na salę wieźliśmy go bez tętna, nie oddychał. Na chwilę udało się go wrócić, wróciła przytomność. Umarł, bo się wykrwawił do środka. Wiesz, jak umierał, patrzył mi w oczy. Kiedy patrzysz na człowieka, który z siebie ostatni oddech wydaje… ja go trzymałem za rękę… jak wszyscy wyszli, zostałem z nim jeszcze chwilę. Zastanawiałem się nad tym, dlaczego akurat on. To nie jest tylko strata ludzkiego życia, to strata potencjału, tego, kim ten człowiek mógł być. Umarł w brudnym szpitalu, w brudnym mundurze, zalany krwią. Nigdy się nie dowiemy, kim mógł być. Jakoś mnie to dojechało, w całej szczerości. Myślę o nim od tego momentu codziennie._
_Żeby było jasne: moja historia nie jest wyjątkowa, jeśli chodzi o to, co tam się dzieje na co dzień._
Konrad ma czterdzieści cztery lata, skończył programowanie, studiuje ratownictwo medyczne. Pracuje na wschodzie, w okolicy strefy zero, strefy działań wojennych, uczestniczy w medevacu. Medyczna ewakuacja to kilka etapów – najciężej jest pod ostrzałem, gdzie operują medycy pola walki. Stamtąd wywózka rannych do punktu stabilizacji, potem do przyfrontowego szpitala, a ze szpitala dalej – na leczenie i rehabilitację na tereny bezpieczne w zachodniej Ukrainie i innych europejskich krajach.
Konrada spotkałam w bazie we Lwowie. Baza – miejsce, gdzie zatrzymują się wolontariusze Fundacji Humanosh i Humanosh Medevac. „Bidul” – wieloosobowa sala w bazie: polówki, materace, gwar, śmiechy. Złośliwości i uprzejmości. Wolontariusze to ratownicy, ratowniczki, lekarki, lekarze, pielęgniarki i pielęgniarze. Większość z Polski, ale bywają i Czesi, i Austriacy, i Niemcy, i Anglicy.*
Karetek jest kilkadziesiąt, to międzynarodowy konwój. O świcie odprawa: kto gdzie jedzie, do którego szpitala, kogo zabiera. Wywożą żołnierzy i cywilów, dorosłych i dzieci. W ciągu kilku godzin ofiary wojny będą w Polsce, na lotnisku Rzeszów-Jasionka. Czekają tam samoloty ewakuacyjne, w tym latający szpital Luftwaffe, matowoszary Airbus A310 MedEvac z charakterystycznym czarnym krzyżem. Jest 14 czerwca 2022 roku.
Kuba, ratownik medyczny, twórca Humanosh Medevac: _To jest chichot historii, że polscy medycy ewakuują ukraińskich pacjentów niemieckim samolotem, a ci pacjenci zostali poszkodowani przez Rosjan._
_Każdy taki transport to tragedie rodzin. Jadą ciężko okaleczone dzieci, czasem osierocone, cały ich dobytek to kilka reklamówek. Wszyscy pacjenci, zwłaszcza dzieci, siedzą w mojej głowie. W ciągu kilku godzin zaprzyjaźniamy się z nimi. Najpierw odbieramy je z pociągu sanitarnego, który przyjeżdża z głębi kraju, wieziemy je na ustabilizowanie do szpitala we Lwowie, a za dwa dni dostajemy zlecenie transportu takiego dziecka na teren Polski samolotem… I kiedy wchodzimy do szpitala – te dzieci pamiętają nasze imiona – krzyczą: „Jarek!”, „Kuba!”, „Justyna!” ‒ no… jesteśmy weteranami, jeśli chodzi o tę pracę… ale głos nam się załamuje._
*
Basia ‒ pięćdziesiąt dwa lata, pielęgniarka anestezjologiczna ‒ na co dzień pracuje na oddziale intensywnej terapii w jednym ze śląskich szpitali. Jest też dyrektorką Śląskiej Misji Medycznej. Wojtek ‒ czterdzieści pięć lat, mąż Basi ‒ jest ratownikiem medycznym i księdzem, proboszczem parafii Katolickiego Kościoła Narodowego w Rybniku. Do dziennikarzy mają dystans – od czasu, gdy przeczytali: _Ksiądz ratownik zabiera żonę i jedzie na Ukrainę_. „Bo ona jest, nie wiem, wazonem? I trzeba ją zabierać?!” – irytuje się Wojtek. Oboje mają doświadczenie z misji humanitarnych w Ameryce Południowej, w Paragwaju, ale na wojnie pierwszy raz, za to regularnie, mimo że Basia przed każdym wyjazdem boi się już wtedy, gdy się pakuje.Basia z Wojtkiem pojadą po pacjenta do szpitala do Winnik, ja wsiadam do karetki z niemiecką załogą, transportującą mężczyznę z irokezem, rudą brodą, tatuażami i stabilizatorami na lewym ramieniu i prawej nodze, której brakuje fragmentu stopy. Metal w człowieku spaja kości połamane na drobne fragmenty. Trudno tu o pacjenta bez tych charakterystycznych, wbitych w ciało konstrukcji. Siergiej jest pułkownikiem, a jego obrażenia to wynik najechania na minę pułapkę. Opowiada, jak wyleciał w powietrze, on i jego koledzy. A właściwie wykrzykuje, bo wszyscy wywiezieni niedawno z terenu walk mają problemy ze słuchem. Więc wykrzykuję pytania, on odpowiedzi, a wszystkiemu przygląda się ratownik medyczny z Hamburga, który przyjeżdża tu jako wolontariusz, bo też uważa, że właśnie to należy teraz robić. Siergiej pojedzie z nim do Niemiec i już raczej nie wróci. Do armii na pewno nie, jest inwalidą i już się nawojował. A czy do Ukrainy? Jeszcze sam nie wie. Nic nie wie.
Basia: _W Paragwaju była praca w strasznej biedzie, w slumsach. Tutaj jest praca z ludźmi okaleczonymi fizycznie i psychicznie. Nigdy nie zapomnę dzieci, które chodzą w nausznikach, żeby nie słyszeć wojny, i dzieci, które przestały mówić z powodu wojny. I żołnierzy, młodych chłopaków w wieku mojego syna, bez rąk, bez nóg, w stabilizatorach, chcących wrócić na wojnę._