Lektorka życia - ebook
Lektorka życia - ebook
Zoja Ambroziak była szarą myszką. Dawniej zajmowała się wyłącznie domem i apodyktycznym mężem, który był dla niej katem w pełnym tego słowa znaczeniu. Jedyną radością w jej życiu był syn, Staś.
Zoja Ambroziak jest lektorką. Obecnie zawodowo zajmuje się nagrywaniem audiobooków dla prezesa, który wiele od niej wymaga.
Zoja Ambroziak jest matką. Dwa lata wcześniej, w święta Bożego Narodzenia, życie Zoi niespodziewanie się zawaliło.
Nic nie zależało od niej kiedyś i dzisiaj też nic nie może zrobić.
Czy te święta pozwolą jej odzyskać to, co utracone?
Zoja Ambroziak jest lektorką. Własnego życia.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-67520-22-5 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– „Jego potężny penis falował między moimi piersiami, a jaskinia rozkoszy ociekała wilgocią i podnieceniem. Drżałam, patrząc na cudowne ciało przypierające mnie do muru”. O borze szumiący, tego się nie da czytać! – wrzasnęłam na całe studio. – Miron, zamorduje cię, serio. Dlaczego to ja muszę nagrywać ten chłam? Za jakie grzechy? – jęknęłam przeciągle i uderzyłam czołem o pulpit, na którym znajdował się skrypt.
– Ponieważ jesteś jedną z najlepszych lektorek w kraju, na pewno najlepszą w firmie i, co najważniejsze, prezes Wysocki tak zdecydował – spokojnie odpowiedział mój przełożony i jednocześnie najlepszy przyjaciel.
No tak, prezes Wysocki, bóg świata wydawniczego, guru redaktorów i niespełnione marzenie pisarzy. Byłam przekonana, że Antoni Wysocki zrobił to specjalnie. Z pełną premedytacją skazał mnie na tortury, wybierając właśnie mnie do nagrania audiobooka najnowszego dzieła Pameli Głowackiej, początkującej pisareczki erotyków, a prywatnie najnowszej zdobyczy prezesa.
Załamana zamknęłam oczy i głośno westchnęłam.
– Zojka, wiem, że ten tekst jest żenujący. Ja naprawdę wszystko rozumiem, ale sama wiesz, jak jest. Dupa prezesa napisała…
– Chyba chciałeś powiedzieć wysrała – przerwałam wkurzona. –– To zbrodnia kazać komukolwiek to czytać! Ludziom uszy odpadną, Miron, to jest straaaszne!
– Zojka, uspokój się. – Miron próbował mnie opanować, samemu nieudolnie walcząc z uśmiechem, który wkradał się na jego twarz. – Ściany mają uszy, a ty bardzo potrzebujesz tych pieniędzy. Słyszysz? I potrzebujesz tej pracy. Zoja… Dasz radę, no kto, jak nie ty? – Mój przyjaciel mrugnął do mnie porozumiewawczo i wyszczerzył bielutkie zęby w chłopięcym uśmiechu.
Kiwnęłam głową zrezygnowana. Miron miał rację, moje zadłużenie nie pozwalało mi na przebieranie w ofertach, a to „wiekopomne dzieło”, aspirujące do miana najgorętszego erotyku wszech czasów, napisane przez nową zabaweczkę prezesa, miało jedną niepodważalną zaletę – jedynie sto dwadzieścia stron. Może jak odpowiednio zacisnę zęby, to jakoś przebrnę przez tę falę penisów, fallusów i innych gorących pali, które bohaterka tego szmatławca tak radośnie przytula.
Wzięłam głęboki wdech i doczytałam rozdział do końca, dając z siebie wszystko. Tak niewiele zostało do końca. Byłam profesjonalistką, więc tak też musiałam się zachować. Nie miało znaczenia, czy czytam ulotkę leku na przeczyszczenie czy erotyk klasy B. Mój aksamitny głos niósł w eter każdą sylabę, każde słowo. A jeśli wierzyć Mironowi, potrafiłam hipnotyzować słuchacza nawet najgłupszym tekstem.
To była niesamowita ulga, gdy mogłam w końcu zdjąć słuchawki i wyjść ze studia. Marzyłam, żeby wymknąć się niezauważona z biura i jak najszybciej znaleźć w swoim mieszkaniu. Narzuciłam na siebie żółtą puchową kurtkę, nie zawracając sobie głowy zapinaniem jej kolorowych guzików. Naciągnęłam czapkę mocno na czoło, chwyciłam torebkę i wcisnęłam ją pod pachę. Głęboki oddech i mogłam spokojnie opuścić pomieszczenie socjalne, które było jednocześnie naszą szatnią. Wciąż nie mogłam wyjść z szoku, że tak wielka, szanująca się firma nie ma oddzielnego pomieszczenia na szatnię i na socjal. Nie mieściło mi się to po prostu w głowie. Otworzyłam energicznie drzwi i wpadłam wprost na plecy naszego Prezesa.
– O kurwa – zaklęłam pod nosem. Naprawdę miałam dziś potwornego pecha. – Przepraszam – mruknęłam niewyraźnie i chciałam wyminąć tę rozgadaną grupkę, która okupowała korytarz, ale głos Mirona skutecznie mnie zatrzymał.
– Zoju, zaczekaj, proszę – powiedział, obdarzając mnie przy tym przepraszającym uśmiechem – pan prezes i pani Głowacka chcą z tobą zamienić słówko.
Znów się uśmiechnął, ale tym razem jakoś tak inaczej. Tak jakby spojrzeniem błagał mnie, żebym nie palnęła niczego głupiego, a stanęła, uśmiechała się uprzejmie i najlepiej nic nie mówiła.
– Cudownie – mruknęłam, przybierając najbardziej obojętny z możliwych wyrazów twarzy, na jaki było mnie stać. – Przepraszam, ale naprawdę bardzo się spieszę, możemy odłożyć naszą rozmowę na „po świętach”? – zapytałam z nadzieją w głosie.
Ostatnie, na co miałam dziś ochotę, to jakiekolwiek rozmowy, zwłaszcza z nimi. Marzyłam, żeby znaleźć się w swoim pokoju, usiąść w fotelu przykryta puchatym kocykiem i z kubkiem grzańca w ręce wpatrywać się w okno. Przecież to nie były jakieś nierealne marzenia, naprawdę nie oczekiwałam cudów. Potrzebowałam tylko odrobiny spokoju, najlepiej do połowy przyszłego roku.
– Pani Zoja jak zwykle chce postawić na swoim, prawda Mironie? – Prezes Wysocki fuknął z irytacją. – Brzmi znajomo – szepnął, patrząc mi prosto w oczy.
Zacisnęłam zęby, bezczelnie odwzajemniając spojrzenie Antoniego Wysockiego. Może kiedyś, jakieś dziesięć lat temu, mogłabym poczuć nutkę strachu pod wpływem jego wzroku. Może kiedyś oczy w kolorze zimnej stali byłyby w stanie sprawić, że pochyliłabym skromnie głowę. Ale te czasy minęły bezpowrotnie. Teraz byłam kimś innym. Dawna Zoja już nie istniała. Umarła dzień przed Wigilią dwa lata temu. Tak samo jak umarły jej wszystkie plany i marzenia. Wysocki był aroganckim dupkiem z przerośniętym ego i fatalnym gustem, jeśli chodzi o partnerki. Ten mężczyzna irytował mnie nawet swoim sposobem bycia. Zawsze tak było, dlatego długo się wzbraniałam, zanim przyjęłam posadę lektorki w „Voice Industries”.
Dopiero Mironowi udało się mnie przekonać. Ten człowiek zawsze wiedział, jak mnie podejść, by osiągnąć swój cel. Mogłabym się na niego o to złościć, ale tak naprawdę Miron Kowal był moim najlepszym przyjacielem. Jedynym człowiekiem na ziemi, który znał mnie i rozumiał w stu procentach. Znaliśmy się od dziecka, każde wakacje spędzaliśmy razem, a wiele osób było przekonanych, że skończymy jako para. Tylko więź nas łącząca nie nadawała się na żadne love story. Kochałam go jak brata, a jego żonę wprost uwielbiałam. Jagoda była chodzącą dobrocią. Kojarzyła mi się z drobną rusałką niosącą światu szczęście i radość. Niewysoka blondynka z cerą jasną jak porcelana i oczami w kolorze szmaragdów zawładnęła moim sercem błyskawicznie, zostając moją serdeczną przyjaciółką. Wielokrotnie powtarzałam Mironowi, jak wielkie miał szczęście, że taka dobra kobieta zechciała spojrzeć w jego stronę. Prawie przy każdym naszym spotkaniu zastanawiałam się głośno, co Jagoda widziała w tym wielkim neandertalczyku, jakim był Miron. A ona za każdym razem odpowiadała mi ze śmiechem, że wciąż nie wie, ale będę pierwszą osoba, która się o tym dowie, gdy sama rozwikła tę zagadkę. Miron był wyższy od żony o prawie trzydzieści centymetrów, cięższy o jakieś pięćdziesiąt kilogramów. Miał długie włosy, które nigdy nie chciały się ułożyć i grube rogowe okulary w kolorze czerwonego wina. Kojarzył mi się z niedźwiedziem. Był typem faceta, w którego każda kobieta chętnie by się wtuliła, bo gdy ktoś taki jak Miron, trzymał w objęciach, to miało się wrażenie, że można walczyć ze smokami, a cały świat leży u stóp. Oboje mieli bardzo dobre serca, świetne charaktery, zarażali optymizmem i byli najlepszymi przyjaciółmi, jakich można sobie wymarzyć. Szacunku i uczucia, którym siebie darzyli, mogli im wszyscy zazdrościć. Patrząc na nich, też nie mogłam się zdecydować, czy bardziej mam ochotę rzygać tęczą, czy jednak dać się porwać temu wszechogarniającemu uczuciu radości i spokoju.
Jagoda i Miron poznali się podczas przerwy wakacyjnej, gdy odbywali wolontariat jako opiekunowie obozu dla dzieci z tak zwanych „trudnych domów”. Mój przyjaciel był kimś w rodzaju komendanta obozu, a Jagódka była jedną z wychowawczyń. Nigdy do końca nie rozumiałam, dlaczego stosują nazewnictwo iście harcersko-wojskowe, ale podobno był w tym głębszy cel. Dzieciaki, które w większości były zbuntowanymi nastolatkami, nie uznającymi żadnych autorytetów, już na wejściu musiały mieć wyraźnie wyznaczoną granicę. Miron doskonale nadawał się na swoje stanowisko. Posturą wzbudzał respekt, a swoim podejściem do dzieciaków zyskiwał wśród nich szacunek. Hipnotyzował je barwą swojego głosu i potrafił zauroczyć, traktując je jak równorzędnych partnerów w rozmowie. Czarował młodzież, wyznaczając twarde granice. Był ich drogowskazem i niejednokrotnie pierwszym męskim autorytetem. Byłam pewna, że ta bezapelacyjna charyzma Mirona uwiodła Jagodę.
Pokręciłąm głową niemal niezauważalnie, uciekając od wspomnień, które zaczęły zalewać mój umysł.