- promocja
- W empik go
Lemon Lady - ebook
Lemon Lady - ebook
Gloria dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności zaczyna karierę muzyczną. Tym samym odkrywa nowy świat ludzi związanych z branżą. Okazuje się on mroczniejszy i bardziej niebezpieczny, niż przypuszczała, ale Gloria nie odpuszcza. Tymczasem jej kuzynka Sandra wybiera dużo bardziej tradycyjny sposób życia. Obie liczą, że dzięki swoim wyborom będą się czuły spełnione. Czy im się to uda?
„Lemon Lady” to powieść o samotności kobiet oraz konsekwencjach spełniania marzeń za wszelką cenę. Przede wszystkim jednak o emocjonalnej pustce, którą wypełnić może tylko pokochanie samej siebie.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8344-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
OSTRZEŻENIE: KSIĄŻKA ZAWIERA BRUTALNE OPISY PRZEMOCY PSYCHICZNEJ WOBEC KOBIET, MOBBINGU I OPIS PRÓBY SAMOBÓJCZEJ.
DOŚWIADCZASZ PRZEMOCY? ZADZWOŃ LUB NAPISZ:
W przypadku bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia twojego bądź innej osoby zadzwoń na numer alarmowy – 112
Ogólnopolskie Pogotowie dla Ofiar Przemocy w Rodzinie „Niebieska Linia” – 800 12 00 02, facebook.com/niebieskalinia
Telefon Zaufania dla Osób Dorosłych w Kryzysie Emocjonalnym – 116 123
Czynny 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Połączenie jest bezpłatne.
Telefon antyprzemocowy Feminoteki: 720 908 974
Jest przeznaczony dla kobiet doświadczających przemocy ekonomicznej, fizycznej, psychologicznej i seksualnej. Pomoc wszystkim kobietom – w tym transpłciowym. Czynny we wtorki, środy lub czwartki w godzinach 13.00–19.00.
Antydepresyjny Telefon Zaufania: 22 484 88 01
Czynny od poniedziałku do piątku od 15:00 do 20:00
Nie chcesz dzwonić? Napisz: porady@stopdepresji.plPRELUDIUM
Pierwsze uderzenie serca. Wyszła z mroku i ze swoim najpiękniejszym uśmiechem na ustach stanęła przed setką rozwrzeszczanych gardeł. Ekscytacja sięgała zenitu. Tłum skandował „Lemon Lady”, jej imię, jednak mimo zgiełku słyszała tylko bicie dobywające się ze środka własnej klatki piersiowej. Nauczyła się wygłuszać niechciane bodźce. Liczyło się jedynie tu i teraz.
Drugie uderzenie serca. Oślepił ją blask tak intensywny, jakby zobaczyła samego Boga. Patrzyła prosto w to światło, choć bolały ją od tego oczy. Reflektor grzał niczym piec. Po plecach momentalnie zaczęły cieknąć jej strużki potu, jednak ignorowała piekielne gorąco. Uwielbiała te pierwsze chwile na scenie, gdy wyczuwała energię tłumu i intuicyjnie układała w głowie słowa, które wypowie do fanów.
Trzecie uderzenie serca. Zatraciła się w ekstazie oblewającej jej ciało komórka po komórce. Mięśnie wypełniło rozpierające uczucie, jakby przetaczało się przez nie gęste ciasto. Pozwoliła sobie odpłynąć, tężenie w żyłach zniknęło. Porwała ją energia stadionu wypełnionego po brzegi. Mimo że prawie nie widziała ludzi, wierzyła managerowi na słowo – koncert wyprzedał się do ostatniego biletu.
Czwarte uderzenie serca. Czas powitać fanów zgromadzonych przed nią jak przed nabożeństwem. Zanim przytknęła mikrofon do ust, dojrzała w tłumie kuzynkę. Zawsze potrafiła ją znaleźć, również teraz, szczególnie że kuzynka wyróżniała się na tle innych. Bynajmniej nie wyglądem, ale zachowaniem. Stała z założonymi rękami w bezruchu, w przeciwieństwie do ludzi wokół niej – balansujących na granicy jakiegoś szaleństwa.
Przestała liczyć uderzenia serca. Zaczęła mówić, potem śpiewać i ruszać się w rytm muzyki. Piosenki przepływały przez nią, ponad tłum i do serc zgromadzonych – czuła to całą sobą. Otoczył ją wianuszek tancerzy.
Po pierwszym kawałku dostrzegła plecy kuzynki, która przeciskała się do wyjścia. Włosy zebrane w długi do pasa warkocz miotały się przy jej głowie jak ogon u niecierpliwego zwierzęcia. Artystce na moment zabrakło powietrza. Pierwszy raz wyszła z jej koncertu! Nigdy wcześniej tego nie zrobiła, coś się pewnie stało. Żeby się nie udusić, Lemon Lady skupiła się na muzyce, jak zwykle.
Wkrótce zapomniała o wszystkim, nawet o kuzynce.
Istniała tylko muzyka. Tu i teraz, między kolejnymi oddechami.Dream a Little Dream of Me
Honorata, _1937 rok_
Pociąg wtaczał się na peron coraz ospalej. Wkrótce pisk hamulców się nasilił, a maszyna stanęła. Honorata poprawiła chwyt na rączce walizki i pasek torebki przewieszonej przez ramię, po czym ruszyła do wyjścia. Z ulgą stanęła za schodkami i zaczęła szukać wśród pasażerów znajomej twarzy. Zaczerpnęła głębiej tchu, mrużąc oczy w ostrym, porannym słońcu. Powietrze pachniało świeżej niż w przedziale, więc mimo zmęczenia całonocną podróżą Honoratę przepełniały radość i lekkość.
Gwałtownie otworzyła oczy, gdy ktoś trącił ją z impetem w ramię. Walizka huknęła o peron tuż pod jej nogi. Złotowłosa dziewczyna przeprosiła i pobiegła dalej, na szczęście nic się nie rozsypało, bo mechanizm zapięcia trzymał się solidnie. Honorata otrzepała bagaż z kurzu, po czym ruszyła przed budynek stacji. Nieprzyjemny zryw, jakiego doświadczyła przez ten mały wypadek, utkwił w niej niczym dawno wyjęty kolec w stopie – niby go już nie czuła, lecz fantom pulsował w miejscu styku. Chwytała więc resztki lekkości, którą tak skrzętnie wypracowała przez ostatnie miesiące podróżowania. Ulatywały. Z każdym krokiem coraz bardziej uświadamiała sobie, że wróciła. Czy do starego, czy do nowego? Wolała tego nie dzielić na tego typu kategorie, choć same cisnęły się jej na myśl. Mijała znajome budynki i drzewa, ludzi ubranych swojsko, a jednocześnie nagle obco. Przywykła przez czas nieobecności do innego świata. Teraz czekała ją asymilacja, zupełnie jak wspinaczy wybierających się na Mont Blanc.
Parsknęła na głos, rozbawiona skojarzeniami, lecz błyskawicznie się zmitygowała. Pamiętała, jak wypada się zachować, lecz wolała zostawić sobie zapas bezpieczeństwa. Potrzebowała oswojenia się z własną skórą. Zapatrzyła się w niemal bezchmurne niebo i przyspieszyła kroku.
Przed stacją czekał już ojciec. Na jej widok rozpromienił się i podkręcił sumiastego wąsa, jak zwykle, gdy rosły w nim emocje. Podbiegła do niego, prawie nie odczuwając niesionego ciężaru. On wyjął jej z ręki walizkę i krótko ją przytulił, mówiąc:
– Jesteś!
To krótkie powitanie stanowiło odpowiednik matczynych łez radości i siostrzanych zapewnień o tęsknocie. Mimo że nie powiedział nic więcej, Honorata widziała jego wzruszenie. Do tego coś skrywał, to jednak mogło poczekać. Pachniał mydłem, delikatną wodą kolońską i pomadą, którą pielęgnował zarost. Honoracie brakowało ojcowskiego zapachu – od razu skojarzył się jej z aromatem jego stajni. Końska sierść, siano, siodło – wkrótce poczuje je naprawdę.
– Tatku, a jak Ludka? Jak mama? Wszyscy w domu zdrowi? – Zarzucała go pytaniami, podążając za nim w stronę domu. – Zwierzęta się dobrze chowają?
– Prr! – zaśmiał się basowo. – Wszyscy zdrowi, wszystko bardzo dobrze. Sama się przekonasz. Ludmiła i mama mają dla ciebie niespodziankę. Udawaj zaskoczenie, kiedy już ją… otrzymasz.
– Co to takiego?
– Niewielkie przyjęcie powitalne.
Honorata poczuła, jakby unosiła się tuż nad ścieżką. Jej siostra uwielbiała planować przyjęcia, a każde kolejne przyćmiewało poprzednie. Nie pytała więc ojca o nic więcej, niewiele też mówiła sama od siebie, zagłębiona we wspomnienia, które pragnęła zatrzymać na zawsze w kufrach swojej pamięci. Obawiała się, że jeśli przestanie myśleć o Francji i poznanej tam Elise, to wszystkie obrazy, dźwięki, smaki i zapachy znikną, jakby nigdy nie istniały. Przerażała ją możliwość, że zapomni twarzy przyjaciółki albo – co gorsza – tembru jej głosu.
Honorata zerknęła w bok.
Ojciec uśmiechał się do niej delikatnie, raz po raz zerkając błyszczącymi szczęściem oczami. Wiedziała, że ją rozumie, bo zawsze trafnie określał stany emocjonalne bliskich – wszystko stawało się dla niego jasne po jednym spojrzeniu. Mimo powściągliwości uważała go za świetnego znawcę ludzi. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby kogoś ocenił pochopnie, albo żeby się pomylił.
Wkrótce skręcili, a Honoracie znów zaparło dech. Znajoma ulica zakręcała łagodnie to w prawo, to w lewo, podążając wiernie za biegiem rzeczki. Wierzby przeglądały się w wodzie, kaczki i gęsi tłoczyły się na podwórzu sąsiada. Kilka kroków dalej, za bramą, w niebieskiej sukience z fartuchem, stała Ludmiła. Gdy tylko się zobaczyły, puściły się biegiem i padły sobie w ramiona z dzikim piskiem. Rozpuszczone włosy siostry przesłoniły Honoracie twarz.
– Za długo cię nie było! – krzyknęła jej do ucha Ludmiła, potrząsając ją za ramiona. – Obiecaj mi, że już nie wyjedziesz na tak długo.
– Ludziu – zaśmiała się perliście Honorata. – Ile mam ci do opowiedzenia!
– Ja myślę. – Siostra objęła ją ramieniem i zaczęła prowadzić w kierunku domu. – Mama już czeka ze śniadaniem, pewnie jesteś okrutnie głodna.
– Ale najpierw ty mi powiedz, co się działo! – nalegała Honorata. – Listy to nie to samo, rozumiesz sama. – Puściła do niej oko. Rozchichotały się i tak szły aż do samego ganku, gdzie Honorata utonęła w matczynych uściskach.
*
Dopiero w okolicach podwieczorku siostry zdołały się wymknąć za dom – dosłownie na moment. Tam mogły w spokoju porozmawiać z dala od uszu innych.
– Czegoś nie mówisz – mruknęła Ludka ze smutkiem, skubiąc paznokciem zerwany kłos perzu.
– Głupia, niby o czym? Wszystko już opowiedziałam.
– Nie było cię pół roku. – Urwała na widok przechodzącego obok ogrodnika. Dziewczęta cicho go pozdrowiły.
– Nie było mnie, i co z tego? – zaperzyła się Honorata. – Też mogłaś ze mną jechać, ale nie chciałaś.
Była bliska pokazania siostrze języka, jednak tego nie zrobiła. W głębi serca cieszyło ją, że dzięki zaufaniu i swobodnemu podejściu rodziców miała okazję samotnie odwiedzić tamten zakątek Europy.
– Dobrze wiesz, że nie znoszę dobrze tak długich podróży. – Ludka przewróciła oczami. – Kogoś tam poznałaś? Miałaś romans, prawda?
– Nie miałam – powiedziała Honorata, wypuszczając gwałtownie powietrze. Przybrała groźną minę, by siostra widziała, jak bardzo złości ją taka insynuacja. – Poznałam za to Elise, już opowiadałam. Bardzo przyjemna młoda dziewczyna w moim wieku.
– Słodzisz sobie, nie jesteś taka znowu młoda. – Ludka szturchnęła ją pod żebra. – No dobra, wyciągnę to z ciebie jeszcze.
– Czemu dopytujesz? – spytała Honorata, lecz nie usłyszała odpowiedzi. Do jej uszu za to dobiegło wołanie służącej.
– Ubierz się ładnie – rzuciła Ludka i pobiegła w tamtym kierunku.
Honorata podejrzewała już, co to będzie za przyjęcie i czemu siostra wypytywała ją akurat o nowe znajomości i romanse. Z mieszanym, ciepło-zimnym uczuciem w żołądku podążyła do domu za Ludmiłą, która zdążyła już zniknąć w środku.
*
Klawisze fortepianu przyjemnie pływały pod jej palcami, jednocześnie twarde i miękkie. Zatonęła w muzyce, prawie zapominając o gościach przebywających w salonie. Ich spojrzenia jej nie przeszkadzały, jednak wzrok jednego z nich sprawił, że musiała przestać. Jej smukłe palce zawisły nad klawiaturą, a oczy powędrowały przez jasne ciało instrumentu do opartego o nie biodra i ramienia, odzianych stylowo, potem wyżej, do ciemnych tęczówek, które nie przestawały śledzić jej każdego, nawet najdrobniejszego ruchu. Dłonie kobiety podchwyciły urwaną melodię, lecz ciut ciszej, nieco mniej zdecydowanie.
– Ładnie pani gra, pani Honorato – odezwał się, podchodząc bliżej. – Momentami nietypowo, ale przepięknie. Chwyta człowieka za duszę.
– Dziękuję – mruknęła cicho.
Próbowała przypomnieć sobie jego imię, lecz przybyło dziś kilka osób, które dopiero co jej przedstawiono. W korowodzie danych osobowych nie znalazła jego personaliów. Czarna chmura przysłoniła jej umysł, rój owadów szturmował trzewia, a serce zgubiło rytm. Jego ciemne oczy nie odrywały się od jej oczu. Honorata musiała się zmusić, żeby oddychać spokojnie, długimi i głębokimi oddechami. Dopiero w tym momencie zauważyła, że znów przestała grać, a w salonie gwar rozmów się nasilił.
Mężczyzna wybawił ją z opresji. Skłonił się niemal do poziomu klawiatury fortepianu i ujął jej dłoń. Poczuła ciepło jego oddechu na skórze, kiedy musnął ją pełnymi ustami.
– Aleksander Grądkowski – powiedział. – Przedstawiam się raz jeszcze, bo nie mieliśmy sposobności porozmawiać. Od początku myślała pani chyba tylko o muzyce.
– Och, to aż tak widać? – jęknęła z udanym zakłopotaniem Honorata, wstając z taboretu. – Przepraszam najmocniej! Nie chciałam pana urazić. – Posłała mu uśmiech.
– Proszę nie przepraszać – odparł i odsunął się, puszczając jej dłoń. – To było urocze. Rzadko spotykam kogoś zafascynowanego muzyką do tego stopnia. To odświeżające!
– A pan w takim razie, panie Aleksandrze, również ją lubi?
– Przepadam za nią. Słyszałem, że odwiedziła pani Francję – zmienił temat. – Ponoć panują tam nieco inne klimaty muzyczne. Na pewno zupełnie inne niż w tych rejonach. – Puścił do niej oko. – Może zagra pani coś, co poznała podczas podróży?
Zawahała się, nie odpowiadając. Nie miała pojęcia, czy w okolicy taka muzyka się przyjęła, przecież dopiero wróciła. Przez pół roku niewiele się pewnie tutaj zmieniło. Tutaj, czyli wśród osób, które dzisiaj przyszły w gości, by świętować jej powrót. Zapytała Aleksandra, czy ludzie wokół znają taką muzykę, lecz on zasugerował, że niekoniecznie.
– Nalegam – dodał tak czarująco, że nie mogła się szeroko nie uśmiechnąć. – Będę bardzo niepocieszony, jeśli pani nie zagra.
– Skoro pan nalega…
Usiadła z powrotem przed fortepianem i zaczęła grać, zaczynając od rzeczy zbliżonych do klasyki.
Tego wieczoru porozumiewała się z Aleksandrem poprzez muzykę. Okazało się, że on również potrafi _coś tam zaplumkać_, skończyło się więc na utworach na cztery ręce. Nikt im nie przerywał, nawet czepliwe ciotki, które we wszystkim potrafiły znaleźć powód do plotek.
Wieczór zakończył się nagle. Tłumek rozpłynął się w nocy, a wraz z nim on: mężczyzna, który upewnił się, że Honorata nie zapomni jego imienia.
Powlokła się do sypialni, przebrała w koszulę nocną i opatuliła dzierganą chustą. Usiadła przy stoliczku pod oknem, po czym z namaszczeniem wyjęła papier i pióro. Obiecała Elise pisać jak najczęściej i zamierzała dotrzymać obietnicy. Kiedy jednak przytknęła stalówkę do białej powierzchni kartki, słowa nie chciały dać się sformułować. Zrzuciła to na karb właśnie samego aktu pisania. Z przyjaciółką rozmawiało się Honoracie wyśmienicie, zawsze znalazły temat, który potrafiły ciągnąć do późnych godzin. Teraz pierwszy raz nie wiedziała, co przekazać. Opowiedzieć o Aleksandrze? Chciała, lecz raczej się powstrzyma, w obawie, że Elise wysnuje niedorzeczne wnioski. Przynajmniej na razie. Oczyma wyobraźni zobaczyła, jak dziewczyna ściąga usta w ciup i cmoka z niezadowoleniem, lekko się przy tym śmiejąc. Na pewno rozrzuciłaby krótkie włosy, modnie ufryzowane, by poprawić je jednym ruchem ręki. Pachniałaby jaśminem i papierosami.
Honorata westchnęła. Ograniczyła się do opisania podróży i powitania, jakie czekało na nią w domu. Krótki list złożyła na pół, wsunęła w niego zasuszony kwiat, który zerwała w ogrodzie, i włożyła całość do koperty. Odniosła wrażenie, że będzie to jej podniosły rytuał: atrament, papier, kawałek rośliny, wspominanie chwil przepełnionych lekkością i niesamowitą muzyką. Jazzem.
Ale tutaj jazzu za wiele nie ma. Nie takiego jak tam. Wróciła do starego świata, który nagle smakował nowością. Znów pojawiło się kwaśne pytanie z poranka. Czy będzie umiała zasymilować się na nowo?
Honorata, _trzy miesiące później_
Starannie zamknęła książkę, w którą uprzednio włożyła zasuszony kwiat rumianku, po czym odłożyła tomik na parapet. Aleksander zerwał go dla niej podczas ich pierwszego wspólnego spaceru, jakieś trzy miesiące temu. Tamtego dnia ni z tego, ni z owego przystanął i się schylił, wyciągając bieluteńki kwiat z żółtym środkiem. Prosty gest, a ile radości wywołał w jej sercu! Według Ludki rumianek oznaczał oddanie, jakim mężczyzna darzył Honoratę, a biel kwiatu z kolei podkreślała zapewnienie o czystości uczuć.
Jej wzrok ześlizgnął się z parapetu na dłoń. Na palcu pysznił się złoty pierścionek z ogromnym oczkiem w kształcie prostokąta. Rodowy szafir Aleksandra przechodził przez pokolenia, znacząc kolejne dłonie pań Grądkowskich. Honorata otrzymała go na oficjalnym obiedzie, na którym jej i jego rodzina czekała, aż kobieta _pro forma_ odpowie „tak”. Scenariusz odegrał się w zasadzie poza nią i teraz – bardziej niż dotychczas – czuła pozarzeczywisty ciężar klejnotu, bo wiązał się z ogromną zmianą w życiu.
Ściągnęła pierścionek i zaczęła obracać go w palcach. Prześliczny, pasujący na nią jak ulał. Zamiast czuć bezbrzeżną radość, tak jak gdy otrzymała rumianek, jej najgłębszą potrzebą był teraz płacz. Z kącików oczu zaczęły cieknąć wielkie krople. Nazywała je łzami szczęścia. Nie, to było kłamstwo, stworzone na potrzeby otoczenia; w głębi duszy tak naprawdę wiedziała doskonale, dlaczego czuje mdłości na myśl o przyszłości, nadciągającej z siłą huraganu.
Prawda wylewała się z niej w każdym kolejnym liście do Elise. Przyjęcie oświadczyn będzie oznaczać koniec marzeń o powrocie do Francji. Przejście w nowy stan, gdzie jej świadomość podzieli się na dwie, a później trzy osoby i więcej: jej i przyszłego męża oraz ich wszystkich dzieci. Okropnie się bała, że to naprawdę będzie koniec.
Że zgaśnie w niej muzyka.
– Co to, to nie – roześmiała się gwałtownie, szepcząc do siebie. – O to nie muszę się martwić. Muzyka tętni we mnie od zawsze. Co sobie ubzdurałaś, Honoratko?
Jej cichy głos zdał się nagle obcy, jakby podsłuchiwała spowiedź kogoś innego lub rozmowy z alkowy. Spłonęła rumieńcem i przytknęła chłodne wierzchy dłoni do policzków. Od podeszw stóp do czubka głowy pulsowały w niej emocje. Wiedziała, że jak zwykle skoczy na główkę w życie, w nowe doświadczenia i sprawdzi się w każdej roli, w jakiej zostanie postawiona.
Nie.
W jakiej ona sama stanie. Decydowała o sobie. Zawsze podejmowała najlepsze możliwe wybory, teraz również postąpi jak najlepiej dla siebie i swojej rodziny! W tym świetle wybór był banalnie prosty. Zatańczy z ukochanym na weselu, czym zapewni bezpieczną przyszłość nie tylko sobie. Tak, ta droga jawiła się zdecydowanie jaśniej.
Wyjęła papier i pióro i zaczęła pisać:
_Najdroższa Elise!_
_Spieszę ze wspaniałą nowiną. Wkrótce zostanę panią Grądkowską, bo Aleksander poprosił mnie o rękę. Dokładnie za pół roku od dziś wychodzę za mąż. Będę zaszczycona, jeśli będziesz mogła mi w tym szczęśliwym dniu towarzyszyć jako moja drużka (razem z Ludmiłą oczywiście)._
_Aleksander zna kilka naszych wspólnych historii. Nie przejmuj się więc i nie denerwuj, bo ma o Tobie jak najlepsze zdanie. Opowiedziałam mu przede wszystkim o wspaniałej muzyce, jaką dzięki Tobie poznałam. Początkowo nieco sceptyczny, zaraził się pasją do jazzu, choć jego rodzina uważa, że wywołuje on prymitywne instynkty i truje duszę, podobnie jak upojenie alkoholowe czy przedmałżeńskie relacje. Wyobrażasz sobie? Pękam ze śmiechu!_
_Pokochasz Aleksandra, jestem tego pewna._
Ręka Honoraty zawisła nad kartką, a serce zadudniło. Miała nadzieję, że Elise wyczyta z listu wszystkie ukryte znaczenia. Ryzykowałaby zbyt wiele, pisząc o pewnych sprawach wprost. A jednocześnie pragnęła napisać jeszcze tyle zdań… Choć słowami i wspomnieniami poczuć bliskość przyjaciółki.
Po chwili namysłu dodała jedynie:
_Przyjeżdżaj, czekam na Ciebie._
_Twoja_
_Honorata_
Adresując list, drżała już nie tylko wewnętrznie.Hallelujah
Sandra, _współcześnie_
Pierwsza sobota lipca przyniosła upał, a ten – czającą się burzę. Powietrze niemal drgało od elektryczności kumulującej się w chmurach. Tak jak Sandra podejrzewała, niebo jak na zawołanie zaciągnęło się stalowym granatem i zagrzmiało dokładnie wtedy, gdy państwo młodzi składali przysięgę. To wywołało upiorny efekt, stanowiło jednak najciekawszy punkt ceremonii, na której wynudziła się jak mops. Mimo szczerych chęci średnio interesowała się cudzymi ślubami, nawet jeśli ci obcy ludzie składali sobie przysięgę przed Bogiem.
Spojrzała w bok na wyciągniętą jak struna kuzynkę. Gloria patrzyła wesoło przed siebie, a lniane włosy spływały jej po plecach niczym welon. Wpatrywała się błyszczącymi z ekscytacji oczami w postacie przy ołtarzu. Zawsze prawie skakała w miejscu z emocji, kiedy miała śpiewać, teraz więc ten jej pełen gracji spokój dziwił Sandrę. Ale puściła te myśli wolno. Wkrótce Gloria wystąpi z ostatnią pieśnią na dziś i koniec, będą się mogły wszystkie rozejść, zdjąć niewygodne ciuchy i tak dalej.
Sandra z cichym westchnieniem poprawiła się w miejscu i zapadła w oczekiwanie – podobne do letargu, bo prawie bezmyślne. Wyrwała ją z tego stanu dopiero muzyka i brak obecności kuzynki przy boku. Przez kościół przepłynęły pierwsze, potem kolejne wersy pieśni.
_Gloria śpiewa i wygląda jak natchniona przez Ducha Świętego_, pomyślała i zagryzła zęby. Stała w bezruchu, w napięciu, aż Gloria umilkła.
Kiedy echo _Hallelujah_ zgasło, zebrani dopiero po chwili otrząsnęli się z osobliwego osłupienia, tak mocno wsłuchiwali się w śpiew dziewczyny. Po raz kolejny pozazdrościła kuzynce. Gorycz oblała jej usta i gardło, a żołądek skręcił się w supeł. Choćby nie wiadomo, jak się starała, nigdy nie wywoła _takiego_ wrażenia.
Potrząsnęła ledwo zauważalnie głową. Nie mogła jej zazdrościć, Bóg dał jej taki, a nie inny dar. Ona sama na pewno również jakiś otrzymała; ani lepszy, ani gorszy, po prostu inny. Podeszła więc do kuzynki i pogładziła jej plecy z uśmiechem, mówiąc:
– Przeszłaś samą siebie!
Rozpromieniona buzia Glorii sprawiła, że w sercu Sandry w sekundę stopniał kumulujący się chłód.
Gloria
Po uroczystości z wianuszka gości weselnych wynurzył się mężczyzna w wieku ich rodziców. Jako szesnastolatka wyczuwała już, że oznacza to wiele przeżytych lat, do których jeszcze nawet nie sięgała wyobraźnią. Facet miał na sobie ciemnobrązową marynarkę i czerwony krawat. Wszystko w nim dla Glorii było _inne_ od tego, co znała z najbliższego otoczenia. Pachniał przyjemnymi perfumami i podszedł bezpośrednio do rozdygotanej studentki tylko o rok starszej od Sandry. Zastąpiła ona dwa miesiące temu ich poprzednią prowadzącą. Nie dorównywała jej zdolnościami przekazywania wiedzy czy ogarniania tłumku nastolatek, ale starała się sprawiać wrażenie kompetentnej, poza tym ona jedna _była chętna_ zająć się chórem.
– Która z dziewcząt śpiewała przed chwilą? – spytał. – Chciałbym porozmawiać z jej rodzicami.
– Czy coś się stało? – Prowadząca zmarszczyła czoło, a jej brwi zetknęły się ze sobą, tworząc jedną linię.
– Nic strasznego. – Uśmiechnął się tym rodzajem uśmiechu, który dorośli posyłają znacznie młodszym od siebie. – Pani podopieczna jest ogromnie zdolna – dodał, nie wyjaśniając nic więcej.
Studentka nastroszyła się, lecz zmiękła i po chwili poprowadziła go przed kościół. Kręte schody niosły jeszcze przez chwilę echo ich kroków, bo wszyscy pozostali goście już dawno zdążyli wyjść. Dziewczęta szeptały między sobą i również zaczęły się rozchodzić. Gloria spojrzała na Sandrę. Kuzynka wzruszyła ramionami i pociągnęła ją za sobą. Po śpiewaniu miały pójść do domu Glorii na późne śniadanie.
– Chodź, głodna jestem. Długo to trwało.
– Tyle co zwykły ślub, nie wiem, na co narzekasz – mruknęła Gloria. – Jak myślisz, czemu chce gadać z moimi starymi?
– Trudno uwierzyć słowom nastolatki – skwitowała Sandra, jak zwykle logicznie myśląca.
Jednak rodzicom Glorii trudno było uwierzyć nawet w słowa dorosłego mężczyzny. Bożena i Sławek wpatrywali się w niego z zadumą, która dla kogoś z zewnątrz właśnie tak wyglądała. Gloria wiedziała jednak, że rodzice nie główkują nad elokwentną odpowiedzią, bo ich najzwyczajniej w świecie zatkało. Przestąpiła próg salonu już dobre dziesięć minut temu, a oni wciąż nic nie powiedzieli, słuchając słów gościa z kościoła. Glorii robiło się cieplej z każdym kolejnym zdaniem.
– Ale jak to, lekcje śpiewu? – powtórzyła za nim Bożena piskliwym głosem, przybierając uśmiechnięty, dobrotliwy wyraz, który maskował zakłopotanie.
– Moja żona wykłada śpiew jazzowy – jeszcze raz wyjaśnił. – Ja również śpiewam. I z miłą chęcią polecę talent państwa córki opiece mojej żony. Szkoli same najzdolniejsze osoby, więc bez rekomendacji trudno się do niej dostać.
– I nasza Gloria się nadaje – powtórzył Sławek, przypatrując się przybyszowi z ukosa. – Ma anielski głos, ale co by miała z nim robić? Co potem? Nie szkoda czasu i pieniędzy?
– Warto inwestować w jej talent. Szkoda, by się marnował! To byłby grzech.
Tylko tyle dziewczęta dosłyszały z tej rozmowy, bo ostre spojrzenie Bożeny wykurzyło je na ogród. Nie miały więc pojęcia, co facet powiedział rodzicom Glorii później. Cokolwiek to było, skutecznie przekabaciło sceptycznych rodziców, którzy chyba tylko cudem przystali na te lekcje. Albo przez wzmiankę o grzechu – to na bank ich przeraziło.
Co więcej, po dwóch dniach Bożena i Sławek żywili święte przekonanie, że pomysł od samego początku należał do nich, a mężczyzna zjawił się w ich domu dzięki bożej opatrzności, ściągnięty ich gorliwymi modlitwami.
– Samolubne byłoby nie rozwijać talentu danego przez Stwórcę – powiedziała matka Glorii we wtorek przy śniadaniu, a dziewczyna aż zadławiła się owsianką. – Takim głosem uszczęśliwiasz wielu ludzi. Ich dusze się radują, a to jest miłe Panu. Dlatego dał ci taki talent. Znasz przypowieść o talentach, prawda?
Dziewczyna skinęła głową. Nie skomentowała tego inaczej niż skromnym _dziękuję_, bo nie chciała dać po sobie poznać, jak bardzo cieszy się z tych lekcji.
– Będziesz nocować u Sandry, żebyś nie musiała jeździć busem o piątej rano – dodał ojciec. – Już to przegadaliśmy z rodzicami Sanderki i z nią. Bardzo chętnie ci w ten sposób pomogą.
– Tak między nami – wtrąciła matka, uśmiechnięta jak kot, który ma zamiar opić się śmietanki. Jej oczy błyszczały dumą. – Dobrze jej to zrobi, bo chyba jest w tym Krakowie samotna. Odkąd poszła na studia, ze zgryzoty schudła tak, że trudną ją poznać – westchnęła, krzywiąc się. – Izabela mi mówiła, że prawie nic nie chce u nich jeść.
Gloria i tego nie komentowała, aby nie wyjawić tajemnicy kuzynki: Sandra o wiele lepiej czuła się ze sobą w rozmiarze trzydzieści sześć, a przy maminej kuchni nie osiągała mniejszego rozmiaru niż czterdzieści. Brakowało jej asertywności. Co tydzień, gdy miała jechać do rodzinnego domu, już przy pakowaniu plecaka ściskało ją w żołądku na myśl o kotletach mielonych, kaszance i omaszczonych skwarkami ziemniakach z zasmażanymi buraczkami ze śmietaną. Zwierzyła się z tego Glorii po ostatniej niedzielnej mszy. Nie znosiła wracać co tydzień do rodzinnego domu przez przepyszne jedzenie i podejście jej rodziców do tego tematu.
Glorię cieszyło również to, że wszystko w kwestii lekcji jest już w zasadzie załatwione. Nocleg, dojazd… Mimo tego wciąż podejrzewała, iż to okaże się tylko snem, że żadnego uczenia się śpiewu nigdy miało nie być, a ona się obudzi z gorzkim uczuciem rozczarowania pęczniejącym w brzuchu; boleśniejszym od najgorszej miesiączki. Głównie przez sceptycyzm starała się pozostawać obojętna. Nie chciała się sparzyć.
_Uwierzę, gdy zobaczę_, myślała. _Na pewno jest w tym jakieś ultimatum_.
– Oczywiście te lekcje są pod jednym warunkiem – przerwał jej rozważania ojciec, jakby czytając w myślach.
Zamarła, podejrzewając najgorsze. Kilka sekund przed kolejnym zdaniem rozciągnęło się na całe eony.
– Dostaniesz się na kierunek, po którym będziesz miała zapewnioną dobrą pracę. Medycyna, prawo, cokolwiek zechcesz. Żebyś była niezależna od kogokolwiek. W dodatku skończysz studia z wyróżnieniem.
– Poza tym będziesz pilnie ćwiczyć wszystko, co ta pani ci zada – wtrąciła matka.
– Myślisz, że będzie jej zadawać zadania domowe? – upewnił się Sławek, patrząc na małżonkę z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Ćwiczenia to jedyna znana mi droga do sukcesu – odparła bez namysłu Bożena.
– Racja – przyznał Sławek.
Zszokowana Gloria wyłączyła się z ich rozmowy. Wyglądało na to, że jej życie stało się nagle jeszcze dziwniejsze. Rodzice się zgodzili. Mogła nie tylko śpiewać, ale i uczyć się śpiewu u świetnej nauczycielki w Krakowie, a do tego wiązało się to z godzinami ćwiczeń w domu, za które nikt nie będzie jej ganił.
_Czy życie może być jeszcze dziwniejsze?_, pomyślała, wychodząc do szkoły.
Nie skakała jeszcze z radości, czekając na tąpnięcie, na wybudzenie z tego dziwnego snu, w którym najpewniej utknęła. A obudzi się na pewno, mogła się założyć.The Lemon Song
Sandra
Tym razem Gloria przyjechała bezpośrednio po szkole, bo Sandra chciała ją zabrać na koncert. Jakikolwiek by był, rodzice Glorii nie pytali o szczegóły. Zgodzili się od razu, gdyż darzyli dziewczynę sympatią i zaklasyfikowali ją już lata temu jako potulną, pobożną i bezgranicznie szczerą. Sandra wiedziała o tym, oni nie kryli się ze swoja opinią, wręcz uważali taką ocenę za pochlebną. Jej stawało to ością w gardle, ilekroć sobie o tym przypomniała, lecz natychmiast przywoływała się do porządku. Powinna okazywać więcej wdzięczności bliźnim, szczególnie rodzinie.
Bus zajechał na miejsce D7, a pasażerowie wylali się z niego niczym piana z odkorkowanej butelki szampana. Większości dopisywały podniosłe nastroje towarzyszące piątkowym wyprawom na imprezy. Sandra wypatrzyła Glorię, uściskała, po czym otaksowała wzrokiem. W ciągu tygodnia zaszła w niej subtelna, ale wyraźna transformacja, której Sandra nie potrafiła jasno opisać. Fizycznie niewiele się zmieniło, wciąż jaśniała tak samo – więc raczej mentalnie, może nawet duchowo? Sandra przypisała wrażenie długim godzinom ćwiczeń i ukierunkowaniu, jakiego doznawała kuzynka. Ścisnęło ją coś w dołku. Gloria kształciła się muzycznie, teraz już oficjalnie, u jednej z najwyśmienitszych nauczycielek w mieście królów i całe życie stało przed nią otworem. Gotowy szkic przyszłości czekał na wypełnienie kolorami.
_Jej życie nabrało celu_, pomyślała Sandra z krystaliczną jasnością i miałką pustką w brzuchu, której nie potrafiła zapełnić. _Więc Glorii pewnie teraz łatwiej manewrować w chaosie codzienności, nawet jeśli wymaga to wielu poświęceń_.
Westchnęła.
_Mam zły dzień_, przywołała się do porządku. _Nie warto tego roztrząsać. Skup się na tym, co fajne_.
I tak zrobiła. Zapatrzyła się znów w roześmiane oczy Glorii i od razu całą gorycz zastąpiło słodkie uniesienie. Uwielbiała kuzynkę i przecież za nią tęskniła. Były dla siebie jak siostry, liczyło się tylko to.
– Ale super! – pisnęła Gloria. – Tak dawno nie byłam na prawdziwym koncercie.
– Nie wiem tak naprawdę, co to będzie – skwitowała jej koleżanka. – Jeszcze tam nie byłam, ale słyszałam od znajomej ze studiów, że warto się przejść.
– Ekstra! Cieszę się, że to wymyśliłaś.
– Będzie świetnie, zobaczysz. Tylko ani słowa cioci Bożenie i wujkowi Sławkowi o tym, o której tak naprawdę wrócimy. To może być naprawdę późno.
– Dziwię się trochę, że starzy nic nie przebąkiwali, nie wypytywali. Ale nie drążyłam.
– I dobrze, korzystaj. – Sandra uśmiechnęła się blado. – Twoi rodzice nie są tacy źli. Ale ja też się mocno zdziwiłam, że nie mają nic przeciwko. W sensie że pozwolili ci samej przyjeżdżać i wracać.
– Mam być z powrotem o określonej godzinie. – Gloria przewróciła oczami. – No ale wiedzą, że z tobą nic mi nie grozi.
– Bardzo dobrze – zasyczała tamta i puściła do niej oko, na co Gloria zachichotała. – I czego się cieszysz? Jeszcze się zdziwisz.
We wnętrzu pubu Gloria faktycznie zdziwiła się i to dość mocno. Sandra widziała po jej oczach, jak chłonie atmosferę tego miejsca, śmiechy, rozmowy, muzykę sączącą się z głośników. Obserwowała ludzi z cierpliwością ornitologa, lecz tak naprawdę to całe otoczenie zwracało uwagę na nią, jakby to ona była egzotycznym ptakiem. Nawet cienie między blaskami świec zacierały się pod jej czujnym spojrzeniem, bo zdawała się wchłaniać również te migotliwe płomienie.
– Nie mam pojęcia, co właściwie grają, ale podobno dobrze – powiedziała do ucha kuzynki i przesunęła w jej stronę butelkę coli. – Niedługo przyjdzie kilka osób, poznasz moje dziewczyny z grupy.
Upiła łyczek chłodnego piwa z sokiem malinowym, po czym ujęła kufel niczym koło ratunkowe. Atmosfera takich miejsc czasem ją przygniatała. Działo się dużo i głośno, a ona, choć pragnęła się w tym harmidrze odnaleźć, nie potrafiła. Oczywiście obwiniała za to siebie; nie wyrażała tego na głos, choć Gloria wiedziała o jej społecznej niezdarności, bo raz wygadała się jej podczas jednego z chrześcijańskich festiwali dla młodzieży, na którym śpiewał również ich chór. Sandra zaliczyła wtedy atak paniki.
Wzięła głębszy oddech. Wokół ich stolika zrobiło się jeszcze tłoczniej, bo właściciel pubu dostawił dodatkowe krzesła z zaplecza. Niski, lecz barczysty mężczyzna stanął tuż przed nimi z otwartą butelką w jednej i kieliszkami w drugiej dłoni.
– Taki zwyczaj tutaj – wyjaśnił na tyle cicho, że ledwo go dosłyszała.
Kiedy stanowczo odmówiły mocnego alkoholu, zawołał do nich ze śpiewnym irlandzkim akcentem:
– Nie będziecie nic widzieć! – Nastąpiła seria głośnych stuków szkła o drewno, kiedy kieliszki jeden po drugim wylądowały na stoliku, a za nimi butelka. – Przygotowałem miejsca z przodu. – Wskazał dłonią na dwa samotne krzesła. – Siadajcie.
Sandra otwierała usta, żeby zaprzeczyć, lecz Gloria już zdążyła wstać i opierając się na ramieniu właściciela, zacząć przedzierać się tuż przed niską scenę. Sandra przyciągnęła do siebie torebkę i piwo w samą porę. Mężczyzna znów pojawił się tuż obok, omiatając ją czarnym spojrzeniem i wonią piżmowych perfum.
– Nie przyjmuję odmowy. – Zerknął jeszcze na nią z teatralnym smutkiem, choć jego usta wykrzywiał figlarny uśmieszek. – Będzie lepiej słychać – dodał, po czym zgarnął również ją i usadowił obok rozanielonej Glorii.
Dziewczyna wierciła się w miejscu niecierpliwie, niemal podskakiwała. Jej lniana grzywka raz po raz przesypywała się ponad świetlistymi oczami, które pilnie śledziły każdy ruch strojących się muzyków.
– Zagrają jazz – zawyrokowała, nie przerywając kontaktu wzrokowego z instrumentami i mikrofonami, jak gdyby ledwie mrugnięcie mogło sprawić, że znikną. – Nie, połączenie jazzu z folkiem.
Chwilę później przed mikrofonem stanął wokalista w powłóczystej koszuli uwydatniającej szczupłe, elfie ciało. Po krótkim przywitaniu muzyka gruchnęła, zalewając lokal akustycznymi dźwiękami dwóch gitar i perkusji oraz elektryzującej trąbki, wokalu i nieznanego Sandrze instrumentu. Stopy rwały się do tańca. Nie miała pojęcia, skąd u Glorii taka intuicja muzyczna. Zespół faktycznie grał jazzowe wersje irlandzkiego folku, o czym między piosenkami wspominał wokalista.
Wkrótce wszyscy goście włączali się w śpiew, bo piosenki należały do powszechnie znanych. Niektórzy zdołali nawet tańczyć między krzesłami lub siedząc – niewielki lokal nie pomieściłby ani jednej osoby więcej. Sandra najgłośniej słyszała Glorię, co wcale jej nie dziwiło. Dziewczyna zapomniała się w muzyce jak zawsze, i nawet znajomych Sandry zignorowała, gdy przyszli się przywitać, a potem przycupnęli tuż za nimi.
Kiedy końcowe takty ostatniej piosenki zgasły i wybrzmiały, wzruszona Gloria zaczęła wracać na ziemię. Zamrugała, otarła kąciki oczu i z rozmarzonym wyrazem twarzy przetoczyła wzrok po Sandrze i ludziach, z którymi rozmawiała.
– Jeszcze nie przeżyłam czegoś takiego – wyznała kuzynce, przeciągając się na krześle. – Chcę tak wpływać na ludzi muzyką. Wzruszać, zachwycać. Być blisko nich. Sprawiać, że będą wracać do domu szczęśliwi. Rezonować z ich duszami. To jest to, co chcę robić.
Sandra miała ochotę powiedzieć jej „najpierw obowiązki, potem zabawa” i inne tego typu rzeczy, ale ugryzła się w język. Zanim się odezwała, Gloria już brylowała w towarzystwie, całując policzki jej koleżanek, śmiejąc się z odchyloną w tył głową, żartując. Nikomu nie przyszło pewnie na myśl, że jest młodsza. Odnalazła się doskonale, jak zwykle, wszędzie. Sandra, zamiast dołączyć do rozmowy, nie potrafiła nawet śledzić jej przebiegu. Poczuła – niemal fizycznie – że stała się zbędna, dosłownie jak to piąte koło.
_Gloria wskoczyła na moje miejsce_, przebiegła jej przez głowę niesforna myśl, którą najchętniej wybiłaby, tłukąc czołem o blat stolika.
– Dobrze się czujesz? – szepnęła jej na ucho kuzynka. Odruchowo się odsunęła, zdziwiona jej nagłą bliskością.
– Migrena – skłamała, sama nie wiedząc, czemu to robi. Z satysfakcją ukróciła radosny wieczór Glorii, choć wiedziała, że później nie zaśnie przez wyrzuty sumienia.
Kuzynka wyprowadziła ją – bladą i trzęsącą się jak przy migrenie – na chłodne powietrze nocy. Zimne światła latarni rozświetlały wilgotny bruk, a oddechy zamieniały się w obłoczki.
– Jak tam dotrzemy i w ogóle gdzie to? Dasz radę iść? – martwiła się Gloria. Wciąż trzymała Sandrę pod ramię, jakby ta miała zaraz się wywalić na chodnik.
– Spokojnie, przejdzie mi. Po prostu za dużo wrażeń – dodała i zamilkła.
– Może spacer ci pomoże. Wieczór jest taki ładny!
Sandra pokiwała powoli głową. Czuła się odrealniona, jakby była zamknięta w szklanej bańce, zza której docierały do niej tylko pojedyncze zdania wypowiadane przez trajkoczącą Glorię. Nie słuchała jej, bo głos wewnątrz niej narastał. Wiedziała, jak będzie wyglądać dzisiejsza noc, dlatego bała się jej – ciszy podkreślającej wodospad myśli.
Gloria
Obudził ją słodki zapach naleśników. Przeciągnęła się kilka razy, odrzuciła kołdrę i wsunęła stopy w puszyste kapcie. W wyśmienitym nastroju przeszła do kuchni, narzucając na siebie sweter. Na stole czekał co najmniej tuzin pankejków, a Sandra uwijała się przy patelni. Tłuszcz skwierczał, metal brzęczał raz po raz. Z wysokiego kucyka kuzynki wydobyły się pojedyncze kosmyki i opadły jej na twarz. Widok szykującej śniadanie dziewczyny rozczulił Glorię i wprawił w jeszcze lepszy humor.
– Dokładnie takie robiła ciocia – odezwała się w ramach powitania i zasiadła do stołu. – Pamiętasz?
– Ja robię lepsze. – Sandra posłała jej blady uśmiech. – I dodaję mniej cukru. Ciotka zawsze słodziła tak, że zęby bolały.
Przed Glorią błyskawicznie wylądował kubek herbaty, która z kolei kojarzyła się jej z domem rodzinnym Sandry. Tam piło się właśnie taką: mocną i słodką. Zanurzyła usta w naparze.
– Czujesz się już lepiej? – spytała zmartwiona. – Wczoraj chyba było z tobą kiepsko, a widzę, że masz cienie pod oczami, więc pewnie też słabo spałaś.
– Detektyw się znalazł – zażartowała Sandra i pokazała jej język, lecz w jej całej postawie było coś niewyraźnego, czego Gloria nie potrafiła uchwycić.
– Chyba nie jesteś na mnie o coś zła? – spytała, unosząc jedną brew.
– Niby o co? – Sandra wzruszyła ramionami i nałożyła kuzynce porcję naleśników. Tuż przed nią postawiła słoik miodu. – Najbardziej lubię z akacjowym, a nie mam syropu klonowego. Chyba wybaczysz, panno Lemon? – Skłoniła się jak służąca.
Jej śmiech wypełnił kuchnię i skruszył nieprzyjemne wrażenie, jakie zaczęło się zagnieżdżać w jej sercu na widok kuzynki.
Zjadły śniadanie, rozmawiając o wrażeniach z koncertu i o tym, co Glorię czeka już za godzinę, po czym poszły się ogarnąć przed wyjściem. Czas tego ranka rozciągał się jak guma, lecz i tak zdawało się jej, że jego powłoka za moment pęknie, a ona się spóźni. Dlatego wzięła prysznic w rekordowym tempie, naciągnęła na siebie rajstopy i włożyła sukienkę, a potem pospieszała Sandrę, choć ta już dawno na nią czekała.
– Masz kupę czasu, zdążymy spokojnie – zapewniała kuzynka, zamykając drzwi, lecz te słowa nie podziałały na nią kojąco.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki