Łempicka. Tryumf życia - ebook
Łempicka. Tryumf życia - ebook
Malarka, arystokratka, femme fatale.
Tamara Łempicka – artystka w pracy i w życiu. Niepokorna, skandalizująca, zafascynowana pięknem ludzkiego ciała. Orędowniczka wolnej miłości i przyjemności życia. Budowała swoją legendę konsekwentnie i bezkompromisowo. Ważniejsza od prawdy była dla niej opowieść – tych kilka dodanych szczegółów, które zmieniały to, co nudne, w to, co niepowtarzalne. W końcu żyć to wyróżniać się na tle innych.
Czy da się dotrzeć do prawdziwej historii, przedzierając się przez misternie stworzoną legendę? Małgorzacie Czyńskiej udało się uchwycić Tamarę – kobietę z krwi i kości, która kochała, pracowała i zmagała się z losem, by trwale zapisać swoje miejsce w historii.
Małgorzata Czyńska – pisarka i dziennikarka, historyczka sztuki, kuratorka wystaw. Autorka „Metafizycznego haremu” i „Kobiet z obrazów” oraz biografii, . Katarzyny Kobro i Mai Berezowskiej.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6202-7 |
Rozmiar pliku: | 5,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Odwróciła twarz w stronę nagiej dziewczyny o pożądliwym spojrzeniu i kusząco rozchylonych wargach. Brunetka o pulchnym ciele oraz krótko przyciętych, gładkich włosach zbliżyła się do niej i zatrzymała, czekając na znak. Wyglądała, jakby zeszła z obrazu Tamary, kolejna piękna Rafaela. Jedwabne pończochy mieniły się na jej zgrabnych nogach, wzgórek łonowy był bezwłosy, jasny i gładki jak muszla.
Tamara Łempicka malująca portret swojego męża Tadeusza Łempickiego, ok. 1930.
Fot. AFP / EastNews
Chwała Kiki za tę modę na gładkie ciało, którą nieświadomie zaprowadziła. To nic, że ulubiona modelka paryskich malarzy uznawała brak włosów łonowych za wrodzony defekt i stosowała maści oraz masaże, żeby pobudzić ich wzrost – paryżanki chwyciły za brzytwy. Kiki nigdy nie nosiła majtek, nawet siedząc przy kawiarnianym stoliku, zachęcająco rozchylała nogi. Jej erotyzm działał zniewalająco na wszystkich, bez względu na płeć. Nowa Wenus Paryża była zuchwała, wyuzdana i zabawna, a właśnie wyuzdanie i zabawa stały się religią miasta świateł. Każda kobieta chciała być Kiki, Rafaelą, Wenus.
Ile piękności Tamara odkryła w seksbudach nad Sekwaną, ile razy poczuła łaskotanie w podbrzuszu na widok sterczących różowych sutków o brodawkach podkolorowanych czerwoną szminką (kolejna wspaniała moda!). Nie musiała nawet zarzucać sieci – ślicznotki same do niej lgnęły, miękły pod chłodnym, taksującym spojrzeniem niebieskich oczu. Jej malowane na ciemno powieki i ciężkie od tuszu koronki sztucznych rzęs zniewalały wszystkie dziewczęta.
Tamara była syreną, która zapuściła się do śmierdzącej, obskurnej tawerny nad Sekwaną.
Śpisz, tracisz – tak brzmiała mantra paryżan i samej Tamary.
Na długi sen mogą sobie pozwolić ci straszni mieszczanie, kołtuni, głupcy bez ambicji, kamienicznicy, urzędnicy oraz sklepikarze, podczas gdy wybrańcy bogów tańczą tango, uprawiają miłość i pracują do upadłego, udając, że wszystko przychodzi im bez wysiłku. Zmęczone oczy zakrapiają belladonną, a krótki sen przywołują dzięki walerianie.
Bellona była boginią wojny. Tutaj, w Paryżu, każda noc, każda doba jest bitwą. Po kroplach z belladonną nie widać przekrwionych oczu, tylko ogromne, intrygujące czarne źrenice, zmęczenie przysypuje się tu śnieżnym proszkiem, a policzki ryżowym pudrem, który najszykowniej jest kupić u Antoine’a przy rue Cambon. To nowość: w złotym puzderku są dwie przegródki, każda wypełniona pudrem o innym odcieniu. W maskowaniu niezdrowej bladości, wywołanej nocnym życiem, pomaga też inny kosmetyk genialnego Polaka – samoopalacz Orange Galée. Opalenizna jest modna: panna Chanel każe się opalać, jednak Antoine twierdzi, że promienie słoneczne szkodzą urodzie. Poza tym nie każda kobieta spędza całe lato w Deauville i całą zimę w St. Moritz – nie szkodzi, teraz mają słońce w butelce.
Tamarę, wybrankę bogów, raczej trudno spotkać na plaży, bo szkoda jej na to czasu. Jeśli pływa, to o północy w basenie Lido przy Polach Elizejskich. Chętniej jednak wraz z tłumem paryżan w wieczorowych strojach przygląda się ślicznotkom w kostiumach kąpielowych, gdy bez skrępowania szybują z trampoliny i wskakują do wody. Dziewczęta w mokrych stanikach i majtkach przyklejonych do ciała wystawiają się na taksujące spojrzenia gapiów oblegających brzeg basenu, a potem pospiesznie kochają się w przebieralniach, by z wciąż wilgotnymi włosami ruszyć na Montparnasse.
Śnieżny proszek można dostać wszędzie. W Paryżu o świcie łatwiej o kokainę niż o paczkę papierosów. Handlarze o stałych porach zachodzą do klubów i restauracji – w La Coupole są zawsze o trzeciej nad ranem. Można według nich ustawiać dworcowe zegary.
Wieczór, a właściwie noc, zawsze kończy się podobnie: po podnieceniu przychodzi spełnienie i prosto z baru wkracza się w czerń nakrapianą plamami światła z gazowych lamp. Widać napierające na siebie sylwetki, wtopione w parkany i drzewa. W ciszy śpiącego miasta bar, parkiet do tańca, jazz band i zgiełkliwy gwar stają się nierealne niczym natrętny sen, halucynacja. Pot na rozgrzanym ciele stygnie, zmieniając się w gęsią skórkę, a taksówka podskakuje na kocich łbach, szampan i kokaina powoli przestają działać.
Tamara zna ten rytm: po hedonistycznej nocy następuje melancholijny przedświt. Nie lubi i nie chce smutku ani refleksji. Nie leżą w jej naturze, tak przynajmniej sądzi. Uważa się za silną i pogodną, a raczej tylko za silną – to świat ma myśleć, że jest również pogodna. Nowoczesna kobieta nie smuci się, nie patrzy załzawionymi oczami w wygasającą noc. Nowoczesna kobieta czerpie z życia pełnymi garściami, przyprawia rogi mężowi, kochankowi, kochance – nie ma co się ograniczać! A jeśli pod powiekami poczuje łzy, osusza je śnieżnym proszkiem. _Voilà!_
Po powrocie do domu Tamarę czekają jeszcze długie godziny intensywnej pracy, a dopiero potem zasłużony sen. Nie zamierza jednak spać długo.
Śpisz, tracisz.
Światło dnia wlewa się pod powieki jak żrący kwas. Story powinny być zasunięte, a nie są. Nikt nie szanuje jej krótkiego snu ani wytężonej pracy, według nich tylko się leni, więc można ją budzić jak jakąś żonkę, mateczkę, byle mieszczkę. Nie rozumieją jej starań, chcą, żeby spała wtedy, kiedy oni śpią, i wstawała razem z nimi. Jeszcze lepiej: przed nimi. Bezlitosnym światłem poranka karzą ją za upojną noc z dala od nich i za ubrania rozrzucone po drodze do łóżka. Za warsztat pracy, w który nad ranem zmieniła salon, rozpoczęty obraz z kobiecym aktem na sztaludze, płytę wciąż kręcącą się na adapterze, jaskrawy snop reflektora i resztki białego proszku w pomiętym papierku. Odsunięta stora stanowi karę, policzek wymierzony w jej niezależność.
A przecież bycie artystą rządzi się swoimi prawami, usprawiedliwia każde zachowanie, więc Tamarze wolno więcej niż zwykłym śmiertelnikom. Jej wolno wszystko: jest artystką, ma klientów na swoje obrazy i zarabia. Wymyśliła siebie na nowo i zmusiła świat, żeby zachwycił się tą nową Tamarą, tak jak ona zachwyciła się sobą.
Jednak o poranku, we własnej sypialni, zmęczona seksem i malowaniem czuje się jak syrena wyrzucona na brzeg – bardzo samotna i rozpaczliwie smutna.
W małżeńskim łożu nie było Tadeusza. Puste, już dawno zamieniło się w kokon oblepiający poczwarkę atłasową pościelą. Nie miała siły wstać. Nie miała siły na nic. _Spleen_. Tak w Paryżu nazywa się ponury nastrój, chandrę, apatię, melancholię, depresję – cokolwiek to jest, _spleen_ brzmi lepiej, modniej. W języku angielskim oznacza śledzionę, tak jakby w śledzionie zbierał się cały smutek człowieka, chociaż Niemcy wolą ból świata, _Weltschmerz_.
W Tamarze zebrał się i cały smutek, i ból świata, a wszystko to dlatego, że w Warszawie Tadeusz leżał w łóżku z Ireną o pięknej twarzy. Jednak nie piękna twarz najbardziej dokuczała samotnej żonie, tylko fortuna rodziny Spiessów – ojciec Ireny był bowiem właścicielem największej w Polsce firmy farmaceutycznej.
Handlarze octu! – krzyczała. – Zadajesz się z handlarką octu!
Przecież Spiessowie nie zawsze mieli apteki, firmę farmaceutyczną i salon artystyczny, który gromadził wyższe sfery. Nie zawsze dawali tu koncerty Rubinstein czy Szymanowski. Zresztą, kto to niby jest ten Szymanowski? W Paryżu nikt o nim nie słyszał. Tamara z pogardą mówiła o prowincjonalnych sławach w prowincjonalnym salonie, najwyraźniej zapominając, że u jej krewnych również grywał Rubinstein. Poza tym cóż to za salon – myślała z przekąsem o rodzinie Ireny, skoro fortepian kupili za pieniądze z fabryki octu.
Dla Tadeusza Łempickiego, arystokraty z białym baranem w herbie, powinna to być ujma – ale nie była. Baran wkładał teraz swój herb między krótkie nogi Spiessówny, wzdychając do milionów na kontach jej rodziny w szwajcarskich bankach. Thadé zawsze myślał o interesach.
Gołodupiec – syczała Tamara. Nie była naiwna. Wiedziała, że złapała go nie tyle na piękne oczy i dziecko w drodze, ile na rodzinny majątek. Jednak połączyło ich coś więcej – miłość, a przynajmniej chciała w to wierzyć, bo inaczej ich małżeństwo stałoby się tylko wypadkową pożądania i wysokiego posagu. Potem wybuchła rewolucja i wszystko się zmieniło. Przez kolejne dziesięć lat Tamara budowała sobie pozycję artystki i wykuwała pancerz kobiety wyzwolonej. Tadeuszowi nie podobało się, że żona wychodzi bez niego, jakby nagle stał się zbędny, że więcej uwagi poświęca sztuce i rozrywkom, a nie jemu i małej Kizette, że jada obiad w domu tylko wtedy, kiedy gości przy stole kogoś ważnego. Każdy był dla niej ważniejszy od męża i córki – powtarzał to do znudzenia. Narzekał, zrzędził i robił awantury o nocne życie Tamary. Tak jakby sam nie wychodził bez niej, jakby nie czuła od niego zapachu kochanek. Wysoki, przystojny brunet, z gęstymi włosami starannie zaczesanymi z czoła, nawet pogrążony w marazmie działał na kobiety.
Raz nie wytrzymała: pobiegła do kuchni po nóż i próbowała go dźgnąć. Komicznie wyglądał, kiedy w jedwabnej pasiastej piżamie uciekał przed żoną i chował się za harmonijkowymi drzwiami windy. Tamara kupiła mu i tę piżamę, i te eleganckie ranne pantofle z koźlęcej skóry. Chciała, żeby zawsze był elegancki, odzyskał pewność siebie bon vivanta, bo takiego go poznała i zapragnęła, a on w bolszewickim więzieniu stracił większość uroku i całe zblazowanie. Nie mogła go szanować, kiedy uciekał przed nią żałosny i przerażony, a on nie mógł kochać tej, która ganiała za nim z nożem jak furiatka. Ich awantury nie kończyły się już namiętnymi aktami miłości. Akty miłości uprawiali gdzie indziej, z kim innym.
Według Tamary Irena się na niego zasadziła: „Mój młody mąż, bardzo przystojny, bardzo, poszedł do lekarza. I kiedy wychodził z gabinetu, za drzwiami natknął się na pewną kobietę. Zobaczyła bardzo przystojnego młodego mężczyznę i powiedziała: »Nie wiem, kim pan jest, ale kocham pana«. A każdy mężczyzna jest na to czuły. Nie była ładna, do tego niemłoda, ale on lubi słuchać, że jest kochany. Powiedziała: »Nie obchodzi mnie, czy pan jest żonaty, czy nie«. On odrzekł: »Ależ, proszę pani, ja mam żonę i dziecko«. »Chcę za pana wyjść«. I rzeczywiście za niego wyszła”. Banalna historia, nawet jeśli w rzeczywistości wyglądało to inaczej, mniej banalnie, jednak Tamara chce, żeby ten banał wybrzmiał w pełni. Powtarza to w kółko matce, siostrze, przyjaciołom, z czasem zacznie opowiadać tę wersję wydarzeń dziennikarzom. W końcu to, co wydrukowane w prasie, musi być prawdziwe. Należy wierzyć gazetom.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
2 Łempicki herbu Junosza. Herb przedstawia srebrnego barana ze złotymi rogami na czerwonym polu zwróconego w prawą (herbową) stronę. Według herbarza Lyncenich baran kroczył po zielonej trawie. Por.: https://genealogia.okiem.pl/glossary/glossary.php? definition=Junosza.
3 Cyt. za: Laura Claridge, _Tamara Łempicka. Między art déco a dekadencją_, tłum. Ewa Hornowska, Dom Wydawniczy „Rebis”, Poznań 2001, s. 188.