- W empik go
Leokadia w krainie czarów - ebook
Leokadia w krainie czarów - ebook
Lea żyła w całkiem normalnym świecie – miała kochających rodziców, lubiła się uczyć, czytać i spotykać z przyjaciółmi. Wierzyła we wszystkie rzeczy, o których małe dziewczynki czytają w bajkach…
Pewnego dnia jej życie legło w gruzach. Na skórze pojawiły się tajemnicze Znaki, a ona sama wkroczyła do Krainy Czarów. To miejsce nie miało jednak w sobie nic z magii, o której czytała. Lea jako Rządzona trafia na samo dno hierarchii społecznej Krainy Czarów. Nadane przez Znaki umiejętności czynią z niej broń, którą wielu Rządzących chce posiąść. Młoda kobieta z całych sił walczy, by nie podporządkować się okrutnym regułom gry. Wszystko się zmienia, gdy w krwawych okolicznościach spotyka Szymona…
Czy w podzielonym świecie istnieje prawdziwa miłość?
Czy Lea odnajdzie się w nowych okolicznościach?
Czy dawne Prawa mają szanse powrócić do Krainy Czarów?
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7942-227-2 |
Rozmiar pliku: | 1 017 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
KIEDYŚ WIERZYŁA W SZCZĘŚCIE, LUDZI, PRZYJAŹŃ I MIŁOŚĆ – we wszystkie elementy rzeczywistości, jakich małe dziewczynki uczą się z bajek o księżniczkach. Wierzyła, że można rozmawiać pieśnią ze zwierzątkami, że z kłopotów wybawi ją książę na białym koniu, a jej matka chrzestna, wróżka, na pewno obdarowała ją cudownymi darami zaraz po narodzinach. Widziała tylko jasną stronę tych cholernych bajek, aż ich ciemna strona wyskoczyła i ugryzła ją prosto w dupę. Mocno, zachłannie i bez najmniejszych wyrzutów sumienia.
Lea była normalną, przeciętną młodą dziewczyną – przynajmniej tak o sobie myślała i tak sądziła, że widzą ją inni. W szkołach uczyła się dobrze, niekiedy nawet bardzo dobrze, ale tylko niekiedy, bo na świecie było zbyt wiele fascynujących spraw, aby marnować czas na coś tak błahego jak nauka. Miała dużo przyjaciół i znajomych, generalnie świat wokół był cudownie zwyczajny, a ludzie, którzy ją otaczali, stanowili miłą i wspierającą gromadę. I to właśnie była ta jasna strona bajek kopciuszkowych.
Matka Lei oraz jej Babka były kobietami urodzonymi w prostej żeńskiej linii słowiańskiego Rodu o pewnej „skazie”, jak to czasem enigmatycznie określała któraś z jej antenatek. Problem, przynajmniej zdaniem tej starszej, polegał na tym, że ani Lea, ani jej rodzicielka tego dziedzictwa nie otrzymały (dla uściślenia – podobnie jak i Babka). Na dodatek Lea była jedyną córką swojej matki, więc to na niej kończyła się symbolicznie magiczna prosta linia żeńska. Lea nie miała tego czegoś, co mieć powinna. Była rozczarowaniem. I to właśnie była ta ciemna strona bajek kopciuszkowych.
Babka, poza Matką Lei, miała również syna, Wujka, którego wyjątkowo wielbiła, rozpieszczała i patrzyła przez palce na wszystkie jego wady (Lea podejrzewała, że to nie wynikało wcale z tego, że pierworodna córka Babki nie miała „skazy”). Ślepe oddanie i wyidealizowane uczucie Babki potęgował fakt, że ukochany syn też miał córkę. Daniela wprawdzie nie była najstarszą wnuczką i nie pochodziła wprost z symbolicznie magicznej linii żeńskiej Rodu, ale nadal była córką i to pochodzącą z niewielkim tylko zakłóceniem wprost z tej linii. Życie przecież nigdy nie było idealne, czasem granice lekko się rozmywały i Babka umiała z tym żyć, tak długo jak chodziło o Danielę.
Daniela nie była rozczarowaniem. Przynajmniej takie wrażenie zawsze odnosiła Lea, gdy wszyscy spotykali się u Dziadków w czasie rodzinnych zebrań. Obie dziewczynki traktowali inaczej, tylko z pozoru dlatego, że dzielił je rok wiekowej różnicy. Kiedy Lea była młodsza, ubolewała nad faktem, że w obliczu córki Wujka stawała się przy stole niewidzialna. Kiedy Daniela była młodsza, jej również ten stan nie odpowiadał i dlatego wychodziły do pokoju obok, aby oddać się wszelkim radościom dzieciństwa, zostawiając rodziców samych sobie. Lea uwielbiała te momenty – tworzyła w umyśle iluzje, że oto ma młodszą siostrę, z którą może zabić nudę zabawą. Sądziła, że Kuzynce też się to podoba. Dlatego po pewnym czasie przestała zwracać uwagę na to, jak inaczej Babka i Wujek traktowali Danielę, jak tylko Matka i Ojciec głośno wypowiadali swoje uznanie wobec Lei. Doszła do wniosku, że może być i Rozczarowaniem, byle tylko miała swoją kochaną młodszą siostrę, z którą mogła swobodnie się bawić.
Obie w końcu jednak dorosły, zmieniły się z dzieci w dziewczynki, z dziewczynek w dziewczęta, a na koniec, małymi kroczkami, w kobiety. Gdzieś na tym ostatnim etapie mroczna strona bajek ugryzła Leę w dupę.
Dzień, w którym Babka wezwała wszystkich do siebie poza oficjalnym kalendarzem Spotkań Rodzinnych, był dniem, w którym Lea nad wyraz boleśnie odczuła, że jest Rozczarowaniem i nieudanym produktem symbolicznie magicznej żeńskiej linii Rodu. To był również dzień, w którym straciła swoją wyimaginowaną młodszą siostrę na zawsze, a także dzień, gdy „skaza” zyskała realne imię i kształt.
W salonie trzypokojowego mieszkania Dziadków, w którym przy dużym stole z wiśniowej okleiny zawsze odbywały się kulinarne orgie, wszystkie meble zostały przesunięte albo wyniesione do gabinetu (pokoju zabaw lat dziecinnych). Zwinięto też dywan, a na cennym parkiecie z prawdziwego drewna ktoś bestialsko wyrysował dziwaczne wzorki. Lea nie mogła powstrzymać złośliwego uśmiechu cisnącego się na usta, gdy wyobrażała sobie późniejsze próby usunięcia z perfekcyjnej podłogi tej, nomen omen, skazy. Przechodząc koło niewielkiego lustra, ustawionego tuż przy wejściu do salonu, odruchowo poprawiła sweter, aby dekolt leżał symetrycznie względem szyi (i biustu – jedynej dumy Lei, jeśli chodziło o własną fizyczność). Następnie strzepała białe, irytujące pyłki z czarnych letnich spodni. Dopiero wtedy weszła do odmienionego salonu. Dopiero wtedy poczuła się gotowa, aby tam wejść.
Na Wujka, Ciotkę i Danielę, jak zawsze, musieli z kwadrans poczekać, chociaż druga gałąź Rodziny mieszkała zaledwie ulicę dalej. Zawsze się spóźniali, co w ich wypadku było działaniem zaplanowanym, a jeśli robiła to rodzina Lei, to wówczas niepojawienie się na czas było efektem spóźnialstwa jako cechy. Ten podwójny standard Lea nauczyła się ignorować dość wcześnie, co zapewniło jej dostateczny poziom zadowolenia z wizyt i dobre samopoczucie.
Babka ustawiła ich przy ścianie, zaraz koło drzwi, a więc i prostopadle do wejścia do mieszkania – żeby mogli się szybciej przywitać – pomimo protestów Lei, że we wczesnowiosennym słońcu byłoby przyjemniej czekać. Ale jej głos jak zawsze zbagatelizowano – nikt czternastolatki nie zamierzał słuchać, choć nie wiek akurat miał tutaj znaczenie. Babka bowiem miała swój Plan. Ojciec pokręcił głową, kłótnie nie miały sensu. Oczywiście, miał rację – Babka taka już była i Lea wiedziała, że szybciej przekonałaby do rozsądnego zachowania górę lodową niż ją.
Wujostwo dotarło spóźnione o prawie pół godziny – wystrojone, z wysoko uniesionymi brodami, co napełniło Leę złym przeczuciem. Rodzina Wujka zawsze była przekonana o swojej doskonałości, wyższości nad szarym społeczeństwem, ale nie aż tak. Taki poziom samozadowolenia nie mógł oznaczać niczego dobrego. Babka powitała ich z jeszcze bardziej niepokojącą serdecznością, następnie zaprowadziła Danielę do dziwacznych wzorów i ustawiła ją w ich środku. Lea patrzyła na to wszystko lekko znudzona, jak zawsze, gdy nie do końca wiedziała, co się dzieje. Nie lubiła marnować energii na coś, czego i tak z założenia miała nie zrozumieć. Poza tym odniosła wrażenie, że nie spodoba jej się rozwój sytuacji.
– Moi mili – zaświergotała Babka, dosłownie „zaświergotała”. O, o. – Wczoraj stała się rzecz niesamowita! Ale to już pewne, potwierdzone! Daniela ma Znaki! I to Pięć!
Jej radość aż parowała ze skóry, unosiła się w powietrzu, dusiła, owijała wokół rąk, nóg, unieruchamiając wszystkich poza Babką. Ona tańczyła dookoła wyrysowanych wzorów, dokoła wnuczki, która najwyraźniej udowodniła, że nie jest Rozczarowaniem, że jest Dumą. I to jaką! Jakie to niesamowite! Jakie cudowne! Jakie to pewne i potwierdzone, że Daniela ma Znaki! I to Pięć Znaków! Jakie to radosne, jakie to wspaniałe, że dar nadal pozostał w rodzinie! Och, och, och, ach!
Lea nie wiedziała, o czym Babka tak świergocze. Ba, przeszło jej nawet przez myśl, że w końcu oszalała. Reakcje Wujostwa jednak takiej możliwości przeczyły. Choć szaleństwo najlepiej tłumaczyłoby tę okropną, niezrozumiałą radość i wszystko to, co zdarzyło się później.2.
SIEDZIAŁA W MIARĘ WYGODNIE NA JEDNEJ Z NIŻSZYCH GAŁĘZI DĘBU i z niewielkim zainteresowaniem obserwowała Zgromadzenie, tradycyjnie odbywające się na polanie w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym. Piękny plener, dużo drzew, zapach prawdziwego lasu, brak najdrobniejszego śmiecia w okolicy, po prostu – perełka w samym środku miasta. Leę zapewne nawet by to wszystko cieszyło, gdyby nie ludzie zbici w groteskowy półokrąg przed przenośną sceną. Sceną! Ciekawe, kiedy zaczną przywozić własne reflektory, zamiast zadowalać się jedynie blaskiem ognisk? Zdecydowanie ta banda była do tego zdolna.
Rozpościerający się przed nią obrazek zawsze kojarzył się Lei z obradami sejmu i pogańskimi gusłami – a taki mariaż nie dawał interesujących i ciekawych dzieci. Pewnie i błogosławieństwa dobrych wróżek na nic by się nie zdały. Kiedy po raz pierwszy przyszła na Zgromadzenie, nawet wmieszała się w tłum i wzięła bezpośredni udział w tym cyrku. Jeden jedyny raz. Później trzymała się na uboczu, w cieniu drzew. Generalnie mniejszy miałaby problem, gdyby nie fakt, że po prostu musiała uczęszczać na te comiesięczne spotkania. Jak jakiś alkoholik na zebranie grupy terapeutycznej. Tyle że, do kurwy nędzy, nie była od niczego uzależniona!
Sapnęła, zła na cały świat, że musi tutaj siedzieć. Miała o wiele ciekawsze rzeczy do zrobienia w domu – niewielkie zlecenie z galopującym deadline’em, naukę na kolokwium, sprzątanie łazienki. Ale nie mogła pójść tego wszystkiego zrobić, nie, nie. Musiała siedzieć na tej cholernej gałęzi! Całe szczęście, że była późna wiosna i Lea nie odmrażała sobie właśnie dupska – bo może i wybrała drzewo najwygodniejsze i najlepiej osłonięte, ale z temperaturą trudno wygrać, jeśli się chociaż nie biega. A nie biegała. Właściwie starała się z całych sił jak najmniej rzucać w oczy, wtopić w tło. Patrzcie, jestem liściem i powiewam. Łiii.
– Znowu się wkurzasz – rzucił cicho Andriej, wyłaniając się z ciemności okalających las. Nie podskoczyła. Brawa dla niej. – Robią ci się wtedy takie charakterystyczne zmarszczki wokół oczu.
Posłała mu najlepsze w swoim repertuarze zniesmaczone spojrzenie. Roześmiał się tylko cicho, gardłowo i nisko. Przebiegł ją przyjemny dreszcz. Czasem miała wrażenie, że ten na wpół konspiracyjny, diabelnie uwodzicielski śmiech Andriej wydobywał z siebie specjalnie dla niej. Droczył się z nią od pierwszego spotkania, wodząc za nos, obiecując bez słów fizyczne przyjemności, choć oficjalnie traktował ją jak przyjaciółkę i tylko przyjaciółkę. Niestety.
Był bardzo przystojny, taką drapieżną przystojnością, przez co Lea nie potrafiła się oprzeć jego urokowi. Lubiła romansować z Andriejem w swojej głowie, zwłaszcza że na tej płaszczyźnie sprawiał o wiele mniej kłopotów, a przede wszystkim – nie stawiał żadnego oporu. Jak to robił w rzeczywistości.
– A oni znowu pierdolą o nieistotnych rzeczach – sarknął Andriej. – Kolejne zmarnowane godziny życia.
– Od kiedy tylko nas „ucywilizowano” i wprowadzono Zgromadzenia, nic tylko pierdolą o nieistotnych rzeczach – odpowiedziała, zwieszając nogę z gałęzi. – Niby fajnie, bo nie ma już walk terytorialnych, które w miastach były zdecydowanie upierdliwe, ale to nie jest rozwiązanie.
– Powtarzasz się, wiesz? – mruknął, opierając się o jej drzewo. (Tak, terytorializm mieli we krwi i żadne Zgromadzenie tego nie zmieni. Miała ochotę walczyć o swoje drzewo, nawet z Andriejem. Zwłaszcza z Andriejem). – I tak masz lepiej od nas, maluczkich. Przynajmniej jedna z Trójcy Rządzących jest twoją rodziną.
Z gardła Lei wydobył się zdegustowany pomruk, jakiego nie powstydziłby się żaden drapieżnik. Każda wzmianka o tym drobnym fakcie doprowadzała ją do szału. I to takiego szału, który najłatwiej było uciszyć rozerwaniem czegoś na strzępy. Dopiero całkiem niedawno nauczyła się, że nie powinna urzeczywistniać swoich gwałtownych, agresywnych zapędów. Takie zachowanie nie było mile widziane w społeczeństwie. Jakimkolwiek społeczeństwie. Podobno instynkt obrony terytorium nie działał w kontaktach z osobami spokrewnionymi. Jeśli tak było, to naprawdę nie miała pojęcia, dlaczego żywiła wręcz nieposkromioną ochotę rozszarpania kuzynki, kiedy tylko ta znajdowała się w pobliżu. Może przez te wszystkie kąśliwe uwagi? A może przez całą ich przeszłość? Może przez coś jeszcze innego. Fakt jednak pozostawał faktem.
– Nawet mi nie przypominaj – warknęła przez mocno zaciśnięte zęby.
Posłał jej łobuzerski uśmiech. Właśnie taki Andriej był wcieleniem marzeń każdej wychowanej na romansidłach nastolatki. Zabawny, złośliwy, elokwentny, inteligentny… no i dochodziły do tego jeszcze czysto fizyczne walory. Szerokie ramiona, umięśniona sylwetka, ostre rysy twarzy, bujne blond loki, przenikliwe niebieskie oczy. Idealny Aryjczyk „przyprawiony” wyśmienitymi cechami charakteru. Kiedy się poruszał, Lei na myśl przychodziły takie dużo za duże wilki, pewne swojej siły, przekonane, że i to polowanie zakończą sukcesem. Była ciekawa, czy kobiety mdlały, gdy mijały go na ulicy. Będzie musiała w końcu się z nim spotkać na mieście i sprawdzić to osobiście.
Milczeli przez parę minut, wsłuchując się w nieskładny wykład Trójcy dotyczący reguł związanych z Przywiązaniem Rządzonego do siebie. Zawsze przy takich pseudodywagacjach miała ochotę prychać. Zgromadzenia służyły Rządzącym, nigdy jednak tej drugiej stronie. Ustanawiały prawa dla siebie i pod siebie, zupełnie ignorując potrzeby czy pragnienia tych, których chciały sobie podporządkować. Nic dziwnego, w Trójcy znajdowali się przecież tylko oni, bo Rządzeni „tracą wolę, gdy już zostaną Przywiązani, a Przywiązani zostać muszą, bo po to zostali stworzeni”. Właśnie tak brzmiało oficjalne stanowisko, tak się o nich mówiło – i wszystkim to pasowało, bo tak rozwiązywali wiele ewentualnych dylematów etyczno-moralnych. Lei nie podobał się taki stan rzeczy, nie mogła jednak od niego uciec. Ten pieprzony cywilizacyjny eksperyment, ta pseudodemokracja ogarnęła większość krajów Europy, spychając w cień lub wykorzeniając stare obyczaje. Brutalne, owszem, ale przynajmniej uwzględniające obie strony medalu.
– Wrócił już? – spytał po chwili Andriej, wyrywając ją z ponurych rozmyślań.
– Nie. Ma przylecieć dopiero pojutrze.
– Powiedz, że chcą z nim porozmawiać, co? – zapytał nonszalancko, jakby właśnie nie wspominał, że ukrywająca się przed Zgromadzeniem zbuntowana grupa, uznająca jedynie Prawa, chce z kimś porozmawiać.
I o to chodziło. Nikomu by przez myśl nie przeszło, że to niewinne zdanie, wypowiedziane w podobny sposób, może być podejrzane. Na dodatek w ustach Andrieja? Mężczyzny, za którym oglądały się dosłownie wszystkie kobiety Zgromadzenia (i niektórzy mężczyźni również?). Wybaczyłyby mu nawet największą obelgę! Żeby uwierzyły, że jest nieprawomyślny, trzeba by im rzucić fakty prosto w twarz. A najlepiej przeparadować przed oczami i przez oczy, z nadzieją, że może jakimś cudem zarejestrują prawdę. Co i tak było mało prawdopodobne.
– Jeśli się do mnie odezwie, to przekażę. Ale wiesz, jaki on jest.
Nie odpowiedział, nie musiał. Oboje wiedzieli, że on znajdzie sposób, aby się z nią skontaktować. Chociaż nie powinien, chociaż należało zachowywać pozory – i tak to zrobi.
Uśmiechnęła się na samą myśl. Niestety, Andriej to zauważył, o czym wyraźnie zaświadczył zduszony chichot. Pierdolony skurwysyn.
Mieszkanie było nie tylko pogrążone w ciemności, co wcale nie dziwiło o trzeciej nad ranem, lecz także zimne, a to o tej porze roku zaskakiwało. Była cholernie zmęczona, może stąd to poczucie chłodu. Albo jednak przemarzła na swojej gałęzi. O zakopaniu się w kołdrach nie było mowy, czekała ją wciąż praca do wykonania. Nanoszenie zmian redaktorskich było zajęciem żmudnym i nudnym, ale przynajmniej zapewniało jakiś sensowny dodatek do zarobków. Mniej więcej. No i pomagało ćwiczyć koncentrację.
W noce tak nieudolnie skonstruowane przez siły wyższe jak dzisiejsza pusta kawalerka nie wydawała się takim dobrym rozwiązaniem jak w dniu, kiedy Lea (mniej więcej) wrzuciła swój dobytek do środka. Trzy lata temu świat miał nieco inne kształty. Nie mogła zostać z rodzicami właśnie przez ich zmianę. Zbyt znaczącą, zbyt gwałtowną…
– Nie ma mowy – warknęła. – Nie będziesz się nad sobą użalać, gdy robota czeka. Rano zadzwonisz do matki.
Zdjęła buty, a raczej porzuciła je w bliżej nieokreślonym miejscu niewielkiego przedsionka. Sądząc po głuchym odgłosie, zapewne trafiła w szafkę. Kiedyś układała je w całkiem równych rządkach, ale poddała się, gdy poranne problemy z postrzeganiem świata dały o sobie znać o jeden raz za dużo. Po prostu zbyt często wkładała niepasujące do siebie obuwie. Chociaż tutaj winne mogły być również znaczące opóźnienia we wszystkich punktach grafiku. Jak się okazało, system ze stosikami sprawdzał się o wiele lepiej – zmuszał ociężały umysł do zidentyfikowania podobnych do siebie egzemplarzy. Wspomagał też proces budzenia. Zwłaszcza gdy się o coś przewróciła i zapoznała bliżej głowę ze ścianą, szafką czy drzwiami. Czarną bluzę powiesiła na wieszaku, chcąc choć trochę zatrzeć wrażenie artystycznego nieładu. Troszeczkę.
Włączyła białego laptopa leżącego samotnie pośrodku biurka i poszła po swojego wiernego towarzysza nocnych prac. Rumowy arbuzowy drink – raz. Cóż by zrobiła bez tej cudownej dawki cukru i przyjemności? Zapewne w końcu zaczęłaby się użalać nad sobą w myśl zasady it sucks to be me. Na szczęście cywilizacja przygotowała odpowiednie remedium na podobne stany. Alkohol i glukoza, jeden z lepszych zestawów pocieszających. Lody też działały, ale na lody czuła się zbyt zmarznięta po tym pieprzonym wysiadywaniu na gałęzi.
Kiedyś, wbrew wszelkim prawom logiki, uwije tam sobie gniazdo i złoży jajo. Przynajmniej Zgromadzenia wniosą coś dobrego dla świata. Widziała w wyobraźni nagłówki tabloidów: „Pierwszy w historii ludzki embrion w jajku!”, „Probówki odchodzą w zapomnienie – czas znosić jajka!”.
Ziewnęła, siadając ciężko i bez większego entuzjazmu do pracy. W wydawnictwie miała się pojawić dopiero koło dwunastej, więc jeśli się postara i zepnie tyłek, to może nawet uda jej się trochę przespać. Na szczęście, wielkie szczęście, rano nie miała żadnych zajęć na swojej zacnej uczelni. Jak mawiają studenci – noc jest długa. Wzniosła samotny toast ku czci Świętej Prawdy Każdego Studenta. Cicha i długa. I wtedy zadzwonił telefon. Wszechświat miewał swoje momenty. Poirytowana podniosła słuchawkę.
– Tu Lea, kto dzwoni i czego chce o tej diabelnej godzinie?
------------------------------------------------------------------------
It sucks to be me – tu: nikt nie chciałby być mną; dosłownie: bycie mną ssie.