- promocja
- W empik go
Leona. Cena człowieka - ebook
Leona. Cena człowieka - ebook
Leona powraca, ale tym razem śledztwo nabiera dla niej wymiaru osobistego.
Policja przyjmuje zgłoszenie: psychicznie chora kobieta wpadła pod pociąg. Początkowo wszystko wskazuje na próbę samobójczą, szybko jednak wychodzą na jaw nowe fakty. Denatce brakuje nerki. Wkrótce w centrum Sztokholmu zostaje znaleziony zakrwawiony żebrak. Mnożą się hipotezy, dochodzenie nabiera tempa. Akta sprawy trafiają na biurko Leony, która zabiera się do pracy z pełnym zaangażowaniem, bo ofiarą pada również jej przyjaciółka, prostytutka Dina. A sama Leona? Skąd się wzięła na jej brzuchu blizna, która wygląda jak rana po transplantacji?
Na dodatek chłodna i wyrachowana śledcza odkrywa u siebie nowe pokłady uczuć. Czyżby była w stanie naprawdę kogoś pokochać? Tylko czy zdecyduje się posłuchać głosu serca, skoro przez tyle lat tłumiła wszelkie emocje?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66140-99-8 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– A co ty tam, do diabła, porabiałaś, Leona?
Leżałam w szpitalu. Moja szefowa Alexandra Risberg świdrowała mnie wzrokiem. Jej niski głos odbijał się echem od sterylnych ścian. Spróbowałam się poruszyć, usiąść prosto na łóżku, ale moje ciało sprawiało wrażenie odrętwiałego.
– Ech... ja... jechałam wozem do...
– No właśnie, wozem! Radiowozem, którego odbiór pokwitowałaś na komendzie godzinę wcześniej. Jak to jest, do cholery, możliwe, że ten wóz znalazł się akurat w miejscu, gdzie dokonano największego skoku na konwój z pieniędzmi w historii Szwecji.
Powtórzyłam jej słowa w myślach.
Największy skok na konwój z pieniędzmi w historii Szwecji.
Z tego, że ja, Leona Lindberg, policjantka i śledcza z ZCP, zespołu do spraw ciężkich przestępstw w wydziale śledczym numer 2 w sztokholmskim City, siedziałam po uszy w gównie, zdawałam sobie sprawę aż za dobrze.
Zaplanowałam napad na konwój, ale wszystko poszło nie tak i zostałam niemal zakatowana na śmierć. Obudziłam się w szpitalu. Moja szefowa przeprowadzała właśnie ze mną coś w rodzaju nieoficjalnego przesłuchania.
Gorączkowo próbowałam sobie przypomnieć przebieg zdarzeń.
Transport gotówki.
Mundury policyjne.
Zakładnicy.
Przestępcy.
Moja córka Beatrice.
Pieniądze.
Wszystko mieszało mi się w głowie.
Żeby z tego wybrnąć, musiałam pamiętać o każdym najmniejszym szczególe tego, co się stało, i szybko znaleźć sensowne wyjaśnienie. W normalnych okolicznościach nie sprawiłoby mi to większego problemu, ponieważ jednak nie potrafiłam określić, jak długo byłam nieprzytomna, nie myślałam tak jasno jak zwykle.
Dla większości ludzi koszmarem jest otworzyć oczy wśród przewodów i sprzętów i nie wiedzieć, co się stało.
Dla mnie było to jeszcze gorsze.
Nie znoszę zapachu szpitala, białych fartuchów i pustych, szklistych spojrzeń pacjentów. Od operacji jelit mojego trzyletniego syna uczucie to bez przerwy drzemie z tyłu mojej głowy. Obraz mojego byłego męża padającego na kolana przed lekarzem na szpitalnym korytarzu utkwił mi w rogówce. Chirurdzy zrobili wszystko co w ich mocy, ale wystąpiły komplikacje.
Nasz ukochany synek zmarł.
Nie miało znaczenia, ile czasu minęło. Na samą myśl o nim dostawałam duszności.
Miałam trudności z poruszaniem się na łóżku, ale obrażenia były moim najmniejszym zmartwieniem. W tamtej chwili większym problemem było to, że musiałam się jakoś wyłgać przed Alexandrą.
Wielu ludzi upierałoby się, że najlepiej powiedzieć prawdę, ale mnie – policjantce – wyznanie, że zatrudniłam gang przestępców do dokonania napadu na konwój, nie wyszłoby raczej na dobre. W każdym razie jeśli nie zamierzałam reszty życia spędzić w jeszcze mniejszym i bardziej sterylnym pomieszczeniu niż to, w którym właśnie przebywałam.
Gdyby wszyscy członkowie gangu robili tylko to, co im kazałam, do niczego takiego by nie doszło. Pieniądze z napadu nadal byłyby w moim posiadaniu, a ja znajdowałabym się już daleko poza granicami Szwecji.
Ale sprawy potoczyły się inaczej.
Nie da się ukryć, postępowali zgodnie z moimi instrukcjami. Wszystkimi poza jedną. To wystarczyło, żeby cały plan się posypał. Mimo wszystko mogło być gorzej.
Bądź co bądź, leżałam w szpitalnym łóżku w Södersjukhuset.
Nie na pokrytym ceratą materacu w areszcie.
Albo jeszcze gorzej – na stole w kostnicy.
Pytanie Alexandry: dlaczego byłam tam, gdzie wzięto na zakładników dwóch konwojentów? – osobie postronnej mogłoby się wydać osobliwe. Zazwyczaj nie ma nic dziwnego w tym, że policjanci pojawiają się na miejscu przestępstwa. Wręcz przeciwnie: zwykle wręcz tego się od nich wymaga.
Ale w tym przypadku było inaczej.
Nie powinno mnie tam być.
Przynajmniej z punktu widzenia moich przełożonych.
Ale musiałam tam pojechać, żeby ratować sytuację.
Alexandra podniosła się z krzesła stojącego obok łóżka. Widziałam ją jak przez mgłę. Kiedy stanęła pod wpadające przez okno światło, wydawała się niepokojąco duża. Pochyliła się i wbiła we mnie wzrok.
– Leona, to się nie trzyma kupy! Jeśli nie wyjaśnisz, co się stało, nie będę miała innego wyboru, jak tylko...
Zamilkła. Wiedziałam, co chce powiedzieć. Zamierzała na mnie donieść. Jeśli to zrobi, wszystko będzie stracone. Wszystko, do czego doszłam przez ostatnie lata, legnie w gruzach. Pójdą na darmo te nieprzespane noce, rozwód z Peterem, moja dodatkowa działalność po godzinach i dążenie do tego, żeby moje życie nabrało sensu.
Wszystko przepadnie.
Nic nie będę z tego miała.
Musiałam coś powiedzieć. Cokolwiek.
– Hmm... – to jedyne, co udało mi się wydusić.
Alexandra świdrowała mnie wzrokiem. Czułam, jak biała szpitalna koszula lepi mi się do ciała. Wilgotne kosmyki włosów przyklejały mi się do czoła i szyi, na rękach czułam zimny pot. Marzyłam o tym, żeby przyszła pielęgniarka i pobrała mi krew do badania. Brzydzę się strzykawek, ale w tamtej chwili pozwoliłabym się jej wkłuć w każde naczynie krwionośne w moim ciele, żebym tylko zyskała czas na zebranie myśli. Ale nikt nie przyszedł. Nikt mnie nie uratował przed wyzywającym spojrzeniem Alexandry. Przełknęłam ślinę.
– ...nie było wolnych samochodów... – To wyjaśnienie powinno ujść. Wszyscy wiedzą, że policja ma za mało cywilnych samochodów. A więc to, że pokwitowałam odbiór oznakowanego radiowozu, wydawało się całkowicie zrozumiałe, zwłaszcza że miałam bardzo ważną misję. Nikt nie mógł tego zakwestionować. – ...wiesz przecież, że starałam się powstrzymać detonację materiałów wybuchowych.
Alexandra uśmiechnęła się krzywo. Przypominało to wręcz szyderczy uśmiech.
– Co chcesz przez to powiedzieć? Przecież to nie tam była bomba.
– Ale... to wszystko się łączy...
– Łączy? Masz przesłuchać w szpitalu niedoszłego samobójcę, a zamiast tego pojawiasz się gdzie indziej, z bandą kryminalistów, którzy biorą konwojentów na zakładników. I ci kryminaliści jadą radiowozem, którego odbiór ty pokwitowałaś. Jak, do cholery, to się ze sobą łączy?
– Zwinęli mi go.
– Że co proszę?
– Radiowóz. Zostawiłam go na kilka minut i poszłam do 7-Eleven. Jak wyszłam, już go nie było. Musiałam zapomnieć kluczyków.
Popatrzyła na mnie, delikatnie mówiąc, podejrzliwie.
– I oczywiście od razu to zgłosiłaś, jak tylko stwierdziłaś, że jeden z naszych radiowozów rozpłynął się w powietrzu?
– Jedyne, o czym wtedy myślałam, to mój iPad. Został w wozie. Przez GPS-a mogłam go zlokalizować. Byłam koło domu, więc pognałam po swój prywatny samochód i pojechałam za radiowozem. – Unikałam jej wzroku. – Kiedy przyjechałam na miejsce, stała tam grupka przestępców z bronią. Nie wiedziałam, o co chodzi, ale byłam zmuszona działać.
Zaschło mi w gardle. Cała ta historia wydawała się mocno naciągana, ale czego się spodziewała po kimś, kto dopiero co się obudził w szpitalnym łóżku?
– Ryzykując własne życie dla dobra policji, opanowałam sytuację. Świadkowie byli w niebezpieczeństwie, Alexandro. Będziesz mi teraz suszyć za to głowę?
Popatrzyłam na nią. W miarę możliwości starałam się zapanować nad spojrzeniem. Alexandra nadal uśmiechała się drwiąco. W gardle zaschło mi już całkowicie. Sięgnęłam po szklankę z wodą stojącą na stoliku przy łóżku, chwyciłam ją, ale źle oceniłam ciężar. Spojrzałam na podłogę i zobaczyłam rozbite szkło.
Ale nie rozległ się żaden dźwięk.
Podniosłam wzrok. Alexandra nie zareagowała, chociaż odłamki szkła poleciały daleko, aż pod okno. Po prostu nadal mi się przyglądała, z miną, która wydawała się niemal groteskowa. Całą twarz miała wykrzywioną. Zdeformowaną. Powoli ruszyła w moją stronę. Usłyszałam, jak kawałki szkła pękają pod jej butami. Wyciągnęła ręce w stronę mojej głowy. Chwyciła mnie za szyję i przycisnęła do materaca. Nie mogłam złapać powietrza. Zaczęłam się rzucać. Gorączkowo próbowałam zaczerpnąć powietrza. Poczułam, że nadciąga panika.
Obudziłam się, pospiesznie łapiąc oddech. Raptownie usiadłam na łóżku we własnym mieszkaniu. Komórka wibrowała na stoliku nocnym.
Dopadła mnie hiperwentylacja.
Alexandra przepytywała mnie w szpitalu godzinami, ale to było ponad rok wcześniej. Od tamtej pory wielokrotnie przeżywałam to w snach.
Wzięłam do ręki telefon. Numer zastrzeżony. Była szósta czterdzieści trzy. Odebrałam, ale nie udało mi się nawet pisnąć.
– Leona, nie śpisz już?
Głęboki, zdecydowany głos Alexandry sprawił, że zadrżałam – wciąż jeszcze miałam w pamięci tamten koszmar.
– Nie, nie śpię – powiedziałam zachrypniętym porannym głosem.
Kłamałam odruchowo. Nie tylko wtedy, gdy wiedziałam, że białe kłamstwo jest usprawiedliwione, lecz także w innych sytuacjach. Właściwie całe moje życie przypominało jedno wielkie kłamstwo. Zawsze to wiedziałam. Ale długo nie rozumiałam, do jakiego stopnia mnie to wykańcza. Aż kilka lat temu doszłam do wniosku, że dłużej nie dam rady zachowywać pozorów, tej fasady, którą budowałam z takim trudem przez lata. Od dzieciństwa była to moja strategia przetrwania. Bez tego poszłabym na dno.
Rodzice wcześnie dali mi do zrozumienia, jakie obowiązują zasady. Zmuszając mnie, żebym dużą część dzieciństwa spędziła w zimnej, wilgotnej piwnicy, uświadomili mi, że nie akceptują mojego prawdziwego ja, tego, które według nich odbiegało do normy. Początkowo płakałam i krzyczałam, ale nic to nie dało. Więc umilkłam. Rozmawiałam tylko z gwiazdami, które czasem było widać przez brudne okienko piwniczne.
Jestem inna – tak uważała moja mama. Nie taka jak moi dwaj bracia – Stefan i Samuel. Oni byli dumą rodziny i mieli ładne pokoje na piętrze.
Kiedy usłyszałam, jak tata mówi, że będą musieli mnie oddać, dotarło do mnie, co powinnam zrobić.
Przestać być inną.
Zaczęłam obserwować ludzi i zachowywać się tak jak oni. Moi bracia, koledzy z pracy, kobiety w autobusie, każdy, kogo tylko widziałam. Stałam się ekspertką od odczytywania ludzkich emocji. Dopasowywałam się tak pilnie, że przestano zauważać, że odstaję. I już nikt nie mógł mi zrobić krzywdy.
Kiedy dorosłam, robiłam tak nadal. Robiłam wszystko, czego ode mnie oczekiwano, i w końcu wyszłam za mąż, urodziłam dwoje dzieci. Miałam świetną pracę i żyłam idealnym życiem przeciętnego Svenssona.
I wtedy wszystko się zaczęło.
Budziłam się w nocy zlana zimnym potem, czułam się więźniem we własnej skórze. Dusiłam się na myśl o oczekiwaniach stawianych przez otoczenie tej perfekcyjnej kobiecie, matce, żonie i policjantce. Latami walczyłam o to, żeby je spełniać, aż zaburzyły moje życie, stałam się robotem. Nie potrafiłam już żyć w ten sposób.
I tak wyruszyłam w podróż ku wolności.
Moim celem stało się życie w prawdzie, daleko poza granicami Szwecji, gdzieś, gdzie naprawdę mogłabym być sobą.
Ale droga do takiego życia okazała się trudniejsza, niż przypuszczałam, i, o ironio, wymagała bardzo wielu kłamstw. Zdecydowałam się wiele poświęcić i przekroczyć granice, których przekraczać wcale nie zamierzałam, ale nie było już odwrotu, nie mogłam się wycofać.
Miałam nowy plan, musiałam zrealizować swój cel.
– Niezidentyfikowana kobieta została potrącona przez Arlanda Express przy stacji kolejowej Karlberg – wyjaśniła Alexandra.
– Aha – powiedziałam sucho.
Obudziła mnie wprawdzie z koszmaru, za co może powinnam być jej wdzięczna, ale mimo wszystko byłyśmy w dużym mieście i jakkolwiek tragiczne było to, co się stało, ludzie często rzucali się pod pociągi. Bardziej wylewnej reakcji nie mogła się więc po mnie spodziewać.
– Grupa interwencyjna zaraportowała, że na miejscu wypadku coś nie gra.
Cieszyłam się, że nie pracuję już w interwencji. Przyjeżdżanie jako pierwsza na miejsce wypadku kolejowego nie należało do przeżyć szczególnie przyjemnych.
– Została wepchnięta czy co? – spytałam i odsunęłam kołdrę.
– Wpadnij do mnie do gabinetu, kiedy wrócisz z miejsca wypadku – powiedziała Alexandra i jak zawsze rozłączyła się bez pożegnania.
Odłożyłam telefon na stolik nocny. Szybko wstałam i w samych majtkach poszłam do łazienki, żeby wziąć szybki prysznic. W mieszkaniu, które wynajmowałam na Vasastan, dało się zajrzeć z zewnątrz do sypialni i do salonu, ale nie miało to dla mnie znaczenia. Jeśli ktoś stoi w oknie naprzeciwko i usilnie stara się dojrzeć moje nagie piersi, to proszę bardzo. Nie pozwolę, żeby jakiś idiota na co dzień mnie ograniczał.
Kiedy spływała po mnie gorąca woda, podniosłam ręce i zaczęłam masować głowę. Chociaż minął już ponad rok, odkąd wróciłam do domu ze szpitala, jedno ramię nadal bolało mnie przy wykonywaniu niektórych ruchów. Gdy runęłam przy wejściu do szpitala, byłam porządnie poturbowana. Na moim ciele nadal można było zobaczyć wyraźne ślady po pobiciu, to tu, to tam zostały mi blizny po szwach.
Moje wyjaśnienia dotyczące tego, co się stało podczas napadu na konwój z Arlandy, mogły się wydawać trochę niewiarygodne, ale na pewno nie kompletnie nieprawdopodobne. Dziwniejsze rzeczy się zdarzają, kiedy człowiek pracuje w policji. Żeby ludzie wiedzieli. Zarówno ja, jak i Alexandra wiedziałyśmy, że brakuje jej dowodów na to, by dowieść, że było inaczej, niż mówiłam, i nie może wiele z tym zrobić. Później trzymała mnie wprawdzie dość krótko, ale nie obchodziło mnie to.
I tak nie lubiłam się spoufalać z przełożonymi.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że moja córka Beatrice zniosła to dość kiepsko. Pewien bardzo brutalny Francuz uwziął się na nią, żeby dorwać mnie. Później mój były mąż Peter zażądał, żeby zamieszkała u niego na stałe, nie pół na pół, jak wcześniej ustaliliśmy. Musiałam się na to zgodzić. Doszłam do wniosku, że ma rację. Poza tym nie chciałam go denerwować jeszcze bardziej. Męczące procesowanie się o przyznanie opieki nikomu nie wyszłoby na dobre. Spotykałam się z Beą co jakiś czas w weekendy i na razie musiało mi to wystarczyć.
Kiedy wyszłam spod prysznica, cała łazienka była zaparowana. Otworzyłam małe okno, żeby wpuścić trochę rześkiego jesiennego powietrza. Para stopniowo znikała z lustra nad umywalką, a ja przyglądałam się swojemu ciału. Często zbierałam za nie komplementy i świetnie zdawałam sobie sprawę, że ludzie uważają mnie za atrakcyjną kobietę. Miękkie i twarde części znajdowały się – że tak powiem – w odpowiednich miejscach, ale w gruncie rzeczy nie dbałam o to. Moje ciało spisywało się dotąd bez zastrzeżeń – niezależnie od sytuacji – i tylko to się dla mnie liczyło. W dzieciństwie dobrze znosiło chłód w piwnicy, a gdy dorosłam, poradziło sobie z dwoma porodami. Testy sprawnościowe w szkole policyjnej były wprawdzie wyczerpujące, ale nie okazały się w żaden sposób nie do przejścia. Nie byłam freakiem, jeśli chodzi o treningi. Biegałam kilka razy w tygodniu, a później robiłam kilka pompek i przysiadów. To wystarczyło, żeby utrzymać formę.
Przejechałam ręką po bliźnie poniżej pępka. Rany dobrze się goiły. Ślady po szwach nie były już tak wyraźne, ale straciłam tam czucie.
Opuściłam głowę, wzięłam ręcznik i odcisnęłam wodę z włosów, aż zaczęły się kręcić. Potem odrzuciłam głowę i poczułam, jak zimne kropelki spadają mi na plecy. Owinęłam się ręcznikiem, włączyłam elektryczną szczoteczkę do zębów i wróciłam do sypialni. Majtki, stanik, T-shirt, jeansy, skarpetki. Większość rzeczy założyłam jedną ręką. Szczoteczka wciąż wibrowała mi w ustach. Dwie minuty ciągnęły się w nieskończoność, o ile nie zajmowałam się w tym czasie czymś innym. Zdążyłam nawet włączyć nowy ekspres do kawy, zanim szczoteczka dała znać, że czas minął. Szybko się wyszykowałam i z papierowym kubeczkiem w ręce zeszłam do garażu. Lubię pić kawę, zanim ostygnie. Jeśli nie jest tak gorąca, że parzy w język, w ogóle nie nadaje się do picia.
W drodze na Sankt Eriksplan myślałam o wypadku, o którym poinformowała mnie Alexandra. Co mogła mieć na myśli, mówiąc, że z miejscem zdarzenia coś było nie tak?2
Już z Sankt Eriksbron zobaczyłam w dole policjantów. Odgrodzili tor najbliżej płotu. Dwa radiowozy, autobus policyjny i wóz strażacki stały zaparkowane na drodze. Na moście ustawił się rząd gapiów. Przyglądali się torowisku.
Kiedy zobaczyłam, jak jakiś mężczyzna filmuje działania moich kolegów kamerą w telefonie, nie mogłam się powstrzymać. Szybko do niego podeszłam, wyrwałam mu z ręki telefon, upuściłam na asfalt i przydeptałam. Odwróciłam się i energicznie ruszyłam z powrotem w stronę schodów prowadzących na dół, na miejsce wypadku.
– Co ty, kurwa, robisz! – krzyknął mężczyzna i ruszył za mną.
Obróciłam się na pięcie. Wyciągnęłam odznakę i przytrzymałam mu ją przed twarzą.
– Tam, na dole, pociąg potrącił człowieka. Jak można, do cholery, stać i to filmować.
Nie czekając na odpowiedź, poszłam dalej w stronę schodów, mamrocząc pod nosem:
– Pieprzony idiota!
Rozejrzałam się. Obok miejsca wypadku stało kilka kamienic. Wiele okien wychodziło na tory. Kiedy schodziłam na dół, zauważyłam co najmniej pięciu, może sześciu potencjalnych świadków, którzy stali w oknach.
– Karetka już ją zabrała – powiedział policjant w mundurze, przepuszczając mnie pod taśmą.
– Więc ona żyje?
Kiwnął głową.
– Była nawet przytomna, kiedy przyjechaliśmy. Pelle z nią rozmawiał do czasu przyjazdu karetki – odparł i skinął w stronę drugiego policjanta, stojącego przy torach.
Wskazałam na dużą dziurę w ogrodzeniu. Tylko pokręcił głową.
– Nie ma, kurczę, najmniejszego znaczenia, ile murów i parkanów się postawi. I tak ktoś się przez nie przedrze. – Westchnął i zawołał: – Pelle, możesz przedstawić sprawę śledczej?
Podeszłam do Pellego.
– Leona Lindberg, ZCP. To tam leżała? – spytałam i wskazałam na kałużę krwi przy szynie.
– Zgłoszenie odebraliśmy o szóstej zero pięć. Przyjechaliśmy na miejsce zaledwie kilka minut później. Nie był to miły widok, jak zwykle. Jedna noga leżała tam, zupełnie oderwana od reszty ciała. Stopę drugiej znaleźliśmy dalej... – Wskazał na zachlapany krwią betonowy podkład kolejowy. – ...a ona leżała tutaj, kiedy przyjechaliśmy. Na kolanach maszynistki. Przyciągnęła ją tu, żeby nie została potrącona jeszcze raz. Tory biegną jeden obok drugiego, sama widzisz.
– Przesłuchaliście maszynistkę?
Pokręcił głową.
– Nie dało się od niej dowiedzieć niczego sensownego.
– Gdzie jest teraz?
– Arlanda Express się nią zajęła. Przyjechało kilka osób odpowiedzialnych za wspieranie pracowników. Mają procedury na takie wypadki. Maszynistka nazywa się Elin Davidsson, jest nowa, pracowała ledwie kilka miesięcy. Jak przyjechaliśmy, była w szoku. Najpierw siedziała spokojnie i kołysała tę kobietę jak w transie, a później, kiedy chcieliśmy ją zabrać, wpadła w histerię. Nie chciała jej puścić.
– Jak źle się to skończyło dla potrąconej?
– Nadal żyje. Trzymałem ją za rękę i... – Odchrząknął i wbił wzrok w ziemię. – Ech... myślę, że nie dociera do niej to, co się stało. Wydawała jakiś taki dźwięk, prawie jakby nuciła. Było to takie nieprzyjemne...
Wyciągnął z kieszeni chustkę i wyczyścił nos.
– Twój pierwszy wypadek kolejowy? – spytałam.
Pokręcił głową.
– Nie, ale chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję – odparł i wcisnął chusteczkę do kieszeni. – Tak czy inaczej, najprostszy sposób, żeby się tu dostać, to przejść tak jak ty: przez dziurę w ogrodzeniu.
– Znacie jej tożsamość? – zapytałam. Wypadek był tragiczny, ale nadal nie usłyszałam nic, co by wyjaśniało, dlaczego wezwano akurat mnie.
– Anita Litzell, urodzona w sześćdziesiątym dziewiątym. Z tego, co wiemy, zdiagnozowano u niej chorobę psychiczną.
Kiwałam głową i obserwowałam kogoś, kto usiłował przecisnąć swój telefon komórkowy przez ogrodzenie.
– Możesz mi powiedzieć, co ja tu w ogóle robię, Pelle? – odparłam. – Czy jest coś, co pozwala nam podejrzewać, że nie była to próba samobójcza?
– Podejdź tutaj – poprosił i przesunął się kawałek dalej.
Zatrzymał się po kilku krokach i butem wskazał mi coś na ziemi. Podeszłam i spojrzałam na nasyp. Kucnęłam, żeby widzieć lepiej.
– O cholera – powiedziałam cicho.
Na jednym z betonowych podkładów ułożonych na żwirze zobaczyłam krwawy ślad. Samo w sobie nie było to może dziwne – w końcu ta kobieta została potrącona przez pociąg. Ale we krwi odcisnęła się wyraźnie podeszwa masywnego buta.
– Co miała na nogach? – zapytałam.
– Same skarpetki. Nie udało nam się jeszcze znaleźć odcisków jej stóp. Nie znaleźliśmy też nigdzie wyrzuconych butów. Technicy są już w drodze, więc staramy się nie zadeptać za bardzo terenu.
– A buty maszynistki? – pytałam dalej.
– Już to sprawdziliśmy. Miały zupełnie inną podeszwę. Poza tym to tutaj nie jest w małym, damskim rozmiarze.
Krew i odcisk buta musiały więc tam być, kiedy Anita została potrącona przez pociąg. Przebiegłam wzrokiem po torze aż do dziury w ogrodzeniu. Na nierównym żwirze dostrzegłam kropelki krwi.
– Przy dziurze jest tego więcej – powiedział Pelle.
Poszłam tam razem z nim. Przy płocie był mały plac wysypany ziemią i piachem, a na nim można było dostrzec podobny odcisk buta, przynajmniej tylną część zelówki. Teraz widziałam jeszcze wyraźniej, że tego śladu nie zostawiło damskie obuwie. Nie był to też odcisk noszonych przez kolegów policyjnych kamaszy. Zelówka wyraźnie odcisnęła się w ziemi. Popatrzyłam na Pellego. Skinął głową.
– Też tak myślę – powiedział, jakby słyszał moje myśli.
Ten, kto tamtędy przechodził, albo sam był bardzo ciężki, albo niósł coś ciężkiego. Pomyślałam, że jeśli będziemy mieli szczęście, ten odcisk da jakieś wyniki w rejestrze. Badania techniczne pokażą też, czy cała krew z miejsca zdarzenia należy do Anity Litzell i czy nie ma tam DNA nikogo innego.
Rozejrzałam się po okolicy, popatrzyłam na most i wysokie kamienice.
– Zapukajcie do tylu mieszkań, do ilu zdołacie, później my to przejmiemy – poleciłam. – Chciałabym, żeby każdy, kto ma okna wychodzące na tę stronę, został przesłuchany. Jak wygląda sprawa monitoringu?
– Nie ma tu kamer, bo to odcinek między stacjami.
– Zabezpieczcie filmy z ostatnich dziesięciu godzin ze stacji Centralen i Karlberg. Ruchome schody, perony, wszystko.
Popatrzyłam na zegarek.
– Dopilnuj, żeby sekcja technik audiowizualnych zdążyła, zanim skasują filmy.
– Załatwię to.
– Potrzebujemy też danych wszystkich maszynistów, którzy przejeżdżali tą trasą w ciągu ostatnich godzin, może coś widzieli. O tej porze pociągi jeżdżą non stop.
Popatrzyłam na ogrodzenie.
– Jeśli ktoś ją położył na tym torze, to musiał przyjechać samochodem i zaparkować pod mostem. Sprawdźcie, czy są jakieś bankomaty z kamerami na którejś z pobliskich ulic. – Wciąż się rozglądałam. – Ogrodzenie. Musimy wiedzieć na pewno, czy dziura jest tu od dawna, czy zrobiono ją teraz, a jeśli tak, to jakich narzędzi użyto. Przekaż technikom, żeby nic nie przegapili.
Przyjechałam i zaczęłam się rządzić, ale miałam gdzieś, co o mnie myślą. Chociaż wszyscy wiedzieli, jak ważne są pierwsze kroki podejmowane na miejscu, nierzadko się zdarzało, że coś przegapiano, a my, śledczy, musieliśmy później przez to cierpieć. Nie sposób wrócić na miejsce zbrodni po kilku tygodniach i nadrobić to, co zostało przeoczone na samym początku.
Zanim odeszłam, odwróciłam się i rozejrzałam jeszcze raz. Nie mogłam poskładać tej układanki. Próby upozorowania samobójstwa nie są niczym niezwykłym, ale wyraźnie czułam, że chodzi o coś całkiem innego.
Coś dużo poważniejszego.3
– Nie ma znaczenia, czego ty chcesz, David. Rozumiesz?
Stojący przed Davidem Lindem komisarz kryminalny Mats Stensund wykrzyczał mu to prosto w twarz. David wziął głęboki wdech. Niepokój, który nosił w sobie latami, współpracując z policją jako informator, zniknął, kiedy zdecydował się wreszcie zakończyć przestępczą karierę. Ale teraz, kiedy zrobił już pierwsze kroki ku wolności i zaczął żyć zgodnie z prawem, nagle zjawił się gliniarz i zamierzał wszystko zniszczyć.
Zaczęło się kilka lat wcześniej na imprezie u kumpla. Do mieszkania wpadli antyterroryści i znaleźli narkotyki. On i trzej inni dostali długie kary więzienia. Kryminalny zaoferował mu wtedy fuchę informatora i David dostrzegł w tym szansę, żeby się wygrzebać z przestępczości. Kiedy się zorientował, jak naiwnie postąpił, przyjmując tę propozycję, było już za późno. Zamiast z tym wszystkim skończyć, musiał tkwić w środowisku, z którego chciał się wydostać.
Gdy jego prowadzący – Sven Malmström – zginął w wypadku samochodowym, postanowił przestać sypać. Liczył, że na tym się to ostatecznie skończy, ale najwidoczniej jakiś inny gliniarz wpadł na pomysł, żeby zacząć go terroryzować. Mats, kolega Svena.
Mats Stensund miał około czterdziestu pięciu lat, nosił wąsy i fryzurę w stylu lat siedemdziesiątych, ciemny blond. Podobnie jak Sven, zachowywał się jak jakiś spięty idiota. David spotkał go wcześniej tylko raz, gdy przyszedł ze Svenem.
– David, czy nie dociera do twojej zakutej pały, że to przez ciebie zginął Sven? – spytał Mats.
Sven naciskał i stale domagał się coraz bardziej szczegółowych informacji, a on nie mógł do nich dotrzeć. Pakował go też w niebezpieczne sytuacje, które mogły się skończyć bardzo źle, gdyby sam nie znalazł sposobu, żeby z nich wybrnąć. Nie życzył mu śmierci, ale nie mógł powiedzieć, żeby go opłakiwał. Czuł raczej ulgę. Ale wyglądało na to, że teraz trafił jeszcze gorzej.
– Nie jestem głupi, David. Wiem, że byłeś ostatnią osobą, z którą Sven rozmawiał przez telefon w dniu śmierci. Domyślam się, że uczestniczyłeś w napadzie na konwój... – Mats wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i włożył jednego do ust. – ...jestem tego pewien. – Zapalił papierosa i kilka razy łapczywie się zaciągnął. – Znałem Svena jak własnego brata. Nigdy by nie dopuścił do tego, żebyś się posunął tak daleko i wylądował w samym centrum takiej akcji jak napad na konwój. Więc zakładam, że zrobiłeś to z własnej inicjatywy. Czy Sven od razu zrozumiał, że robisz go w chuja?
David nie odpowiedział. Nie chciał ani słowem wspominać o tym, co się wtedy stało. Gliniarze zawsze drążą temat, póki nie wyciągną z człowieka czegoś, co świadczy o jego winie. Nie miał też ochoty wracać pamięcią do tego, jak wszystko się spieprzyło podczas napadu.
Jedyną zaletą tamtego skoku okazało się to, że spotkał policjantkę, której było do Svena i Matsa tak daleko, jak tylko się dało. Przedstawił mu ją kolega. Powiedział, czym się zajmuje po pracy. Najpierw nie chciał wierzyć, że to prawda. Myślał, że kumpel wciągnął jedną czy dwie kreski za dużo, ale wkrótce przekonał się o tym osobiście. Wiedział wprawdzie już wcześniej, że są gliniarze, którzy przekraczają granice prawa, ale to... to było coś zupełnie innego. Policjantka trudniąca się zaawansowaną przestępczością. I to w jaki sposób! Okazała się cholernie bystra i wprowadziła go w tajniki swojej zdecydowanie niepowtarzalnej działalności.
Leona. Zwariowana na swój fajny sposób. Miał wtedy dziewczynę, ale nie mógł się oprzeć, gdy Leona zapragnęła spotkać się z nim na osobności. Kiedy jego związek z Sagą się rozsypał, zaczął się spotykać z Leoną. Ale tylko sporadycznie. Czasem miał trudności, żeby za nią nadążyć. A teraz znowu stanęła im na drodze poważna przeszkoda. Był policyjnym informatorem i nie mógł jej o tym powiedzieć.
Zaplanowała tamten napad na konwój jadący z Arlandy, ale z winy innych zamieszanych w to osób wszystko spełzło na niczym.
To dziwne, ale Mats nie zadręczał go pytaniami o miliony, które zniknęły podczas napadu. Powiedział mu, że nie ma do nich dostępu – co było prawdą – a Mats przyjął to po prostu do wiadomości i nie drążył. Jego brak zainteresowania znalezieniem gotówki niepokoił go. Znaczyło to, że ma do czynienia z cholernie ambitnym gliniarzem, takim, któremu zależy tylko na osiąganiu wyników i pochwałach przełożonych. Mats lubił bawić się ludźmi i najwyraźniej go sobie upatrzył.
– Sven próbował cię powstrzymać, przekonać, żebyś się wycofał z udziału w tamtym napadzie, chciał ci uratować skórę, ale ty nie zamierzałeś go słuchać, co nie? I okazało się, że była to ostatnia rzecz, jaką zrobił w życiu. No żeż kurwa, David! – Mats wydmuchnął obłok dymu. – Pracowałem ze Svenem siedemnaście lat. Był cholernie kompetentnym policjantem.
David walczył ze sobą, żeby nic nie powiedzieć. Nie zgodziłby się ze stwierdzeniem, że Sven był takim superdobrym policjantem.
– Ale będziesz miał szansę się zrewanżować, David – oświadczył Mats, nim przerwał mu dzwonek telefonu. Wyjął komórkę z kieszeni i spojrzał na ekran. – Zaczekaj tu.
Oddalił się. David wyciągnął swój telefon. Słyszał, że Mats z kimś rozmawia.
– Tak, oczywiście, że tak, ale nie mogę teraz gadać, wiesz przecież, że pracuję. – Przybrał inny ton. Mówił cicho, ale mimo wszystko dało się rozróżnić słowa. – Tak, oczywiście, że cię kocham, ale teraz muszę już iść, skarbie. Co? Mandarynki i herbatniki pełnoziarniste, dobrze, kupię w drodze do domu – zapewnił i zerknął w stronę Davida.
David natychmiast odwrócił wzrok. Udawał, że czyta coś w telefonie, ale kątem oka patrzył, jak Mats wraca do niego szybkim krokiem.
– Posłuchaj mnie teraz cholernie uważnie, David. Dalej będziesz dostarczał nam informacji, tak jak wcześniej, z tą tylko różnicą, że odtąd przekazujesz je mnie, a nie Svenowi.
Łagodny ton zniknął jak ręką odjął. Rzucił papierosa na ziemię i przydeptał. David lustrował go wzrokiem.
– Nie patrz na mnie. Nie bądź taki zaskoczony, David. To nic nowego. I nie chcę słyszeć żadnego pieprzenia, rozumiesz? Jeśli myślisz, że możesz mnie wydymać, jeśli spróbujesz mnie wydy...
– Nie chcę się już tym zajmować, powiedziałem przecież. Skończyłem z tym. Idę na studia – zaprotestował David.
Mats patrzył na niego krótką chwilę, a potem parsknął śmiechem.
– Na studia? A co ty chcesz, kurna, studiować? Fizykę jądrową czy co? No, do diabła, wy, przestępcy, nigdy nie przestaniecie nas zadziwiać. Jednego dnia idziecie na odwyk, jesteście czyści, kupujecie dom, volvo i kundla, a następnego kręcicie się po mieście naćpani w trzy dupy albo idziecie siedzieć za jakiś idiotyczny napad z bronią w ręku. Śmiechu warte!
David pokręcił głową.
– Ale ja nie wiem nic, co mógłbym ci przekazać.
– To postaraj się, pokręć się między ludźmi i posłuchaj – odparł Mats. – Bo chyba nie chcesz pójść siedzieć za napad na konwój, co? Za coś takiego spędzisz za kratami długie lata.
David zagryzł wargi. Mats miał rację: to on był ostatnią osobą, z którą rozmawiał Sven przez telefon. Na własne oczy widział, jak jego samochód koziołkuje za nim po szosie. Przeszło mu wtedy przez myśl, że czegoś takiego nikt nie przeżyje. Nie miał pojęcia, jakie dowody na jego współudział w napadzie ma Mats, ale biorąc pod uwagę to, jaką klapą zakończyła się tamta akcja, było duże ryzyko, że rzeczywiście znalazł coś, co mogło doprowadzić do skazania go. Nie miał odwagi sprawdzać, czy Mats blefuje. Nie przeżyłby wielu lat w pace, tylu, ile grozi za tak poważne przestępstwo.
Co jest nie tak z tymi pieprzonymi psami? Mimo że bardzo chciał wyjść z tego bagna, koniec końców zawsze okazywało się to niemożliwe. A najbardziej porąbane było w tym wszystkim to, że to policjant zmuszał go do dalszego kroczenia przestępczą ścieżką.4
– Świetnie, to jesteśmy już w komplecie – oświadczyła Alexandra, kiedy weszłam do sali konferencyjnej, w której zbierała się nasza grupa.
Skinęła do Fredrika, a on na mój widok uśmiechnął się szeroko. Szczerze mówiąc, był jedyną osobą, z którą dawało się porozmawiać. Cilla, blondwłosy promyk naszego zespołu, siedziała z tym swoim anielskim uśmiechem. Podniosła rękę, żeby do mnie pomachać.
Westchnęłam w duszy.
A więc znowu nadeszła pora teamworkingu.
Sytuacja w pracy stała się nie do zniesienia do tego stopnia, że jak tylko przekraczałam próg komendy, wszystko zaczynało mnie swędzieć. Frazesy przełożonych o tym, jak bardzo jesteśmy pracowici, chociaż z trudem udawało nam się rozwiązać osiemnaście procent zgłaszanych przestępstw, brzmiały coraz bardziej żałośnie. Koledzy, którzy chronili własne plecy. Seksiści, rasiści i homofoby, spędzający całe dnie na pozorowaniu, że pracują, a tymczasem układający na komputerze pasjanse i krytykujący wszystko i wszystkich. Jeśli coś nie było winą przestępców, to było winą polityków. A jeśli nie dało się już zwalić winy na nikogo, to za przestępczość obwiniali porządnych obywateli, którzy ich zdaniem byli zbyt łatwowierni i sami wystawiali się na ataki. Kobiety, które nie porzucały brutalnych partnerów, narkomanów, którzy dobrowolnie brali pierwszą działkę, rodziny, które nie miały alarmu w domkach letniskowych, i osoby ufające idiotom i przyciągające nieodpowiednich typów. Jak bezmyślni i lekkomyślni mogą być ludzie? – pytali się nawzajem w przerwach na kawę. Do tego jeszcze to upodobanie przełożonych, żeby ciągle wprowadzać zmiany organizacyjne, kończące się zawsze tym, że pieniądze podatników szły na masę różnych projektów, gadżetów i narzędzi, które działały tak źle, że lądowały w koszu. Te pieniądze, które można było wykorzystać na godziwe pensje dla nas, policjantów. Może trochę przesadzałam, ale wychodziło mi to wszystko nosem. Ze względów finansowych nie mogłam sobie jednak pozwolić, żeby odejść. Jeszcze nie.
Ale już niedługo.
Do tego czasu postanowiłam robić wszystko, żeby spędzać na komendzie jak najmniej czasu.
Na końcu stołu siedział Patrik Bergström. To on prowadził postępowanie przygotowawcze.
– Właśnie zaczęliśmy, Leono. Rozmawialiśmy o tym, co powiedziałaś, kiedy dzwoniłaś z miejsca zdarzenia. Odezwała się też lekarka ze szpitala Karolinska w Solnej. Stan ofiary jest poważny, właśnie jest operowana. Ale tak jak przypuszczałaś, zdaje się, że nie chodzi o zwykłą próbę samobójczą. Lekarka powiedziała, że najprawdopodobniej części obrażeń ofiara nie odniosła podczas wypadku.
Nadal stałam w drzwiach.
– O jakie obrażenia chodzi?
Jak tylko zadałam to pytanie, przyszło mi do głowy, że wręcz idealnie się składa, że może uda mi się uniknąć siedzenia w kręgu na komendzie i paplania z innymi.
– Mogę tam pojechać i od razu z nią porozmawiać. Chyba dobrze by było zacząć jak najszybciej, prawda?
Popatrzyłam na kolegów siedzących przy stole. Miałam nadzieję, że się ucieszą, że nie będą musieli się telepać po mieście.
– Trzeba też przesłuchać maszynistkę – ciągnęłam. – Wcześniej była w zbyt dużym szoku. Mogę przeprowadzić to przesłuchanie, skoro i tak będę na mieście. Ważne, żeby została przesłuchana jak najprędzej...
Na kilka sekund zapadła cisza. Przyjrzałam się każdemu z kolegów po kolei.
– Będziemy to mieli z głowy, to chciałam powiedzieć.
Cilla i Fredrik popatrzyli na Patrika i Alexandrę. Czekali, zastanawiali się, jak tych dwoje zareaguje na to, że właśnie zaproponowałam podział pracy.
– Okej – oświadczył Patrik i skinął głową.
Alexandra się podniosła.
– Zaraportuj bezpośrednio do mnie, jak tylko porozmawiasz z lekarką. Muszę zdecydować, jakie środki będą potrzebne na tę sprawę.
Odwróciłam się, zadowolona, że udało mi się przeforsować swoje plany.
– Mogę z tobą pojechać, Leona – zaćwierkała Cilla.
Zatrzymałam się. Myśl o tym, że będę ją mieć na karku, nie przemawiała do mnie. Na szczęście Fredrik przyszedł mi z odsieczą.
– Myślę, że dobrze by było, gdybyśmy ty i ja zostali tutaj. Trwa rozpytywanie i cały czas spływają dokumenty i zeznania świadków, a są jeszcze inne rzeczy, przez które trzeba się przegryźć. Musimy się też zająć zabezpieczonymi dowodami, a jest ich sporo.
– Tak też zrobimy – ogłosił Patrik. – Wy dwoje zostaniecie tutaj. A ty, Leono, porozmawiasz z lekarką i przesłuchasz maszynistkę.
Zabawne. Mężczyźni na stanowiskach kierowniczych mają wręcz wybitny talent do wydawania poleceń tak, żeby brzmiały jak ich własne decyzje, choć podjął je ktoś inny. Nie wyprowadziłam go z błędu. Najważniejsze, że mogłam pojechać sama.
– A jak w ogóle sklasyfikowana jest ta sprawa?
– Mamy dobry powód, żeby sądzić, że ktoś położył tę kobietę na torach. A to jedna z najbardziej uczęszczanych tras kolejowych w Sztokholmie, więc możemy założyć, że sprawca się domyślał, że ofiara umrze, jeśli tam zostanie. Prawdopodobnie tego właśnie chciał. Zobaczymy, jak to się dalej potoczy i czy ta kobieta przeżyje, ale w tej chwili uważamy, że to usiłowanie zabójstwa.5
Starałam się zapanować nad niechęcią do szpitali. Gdy Annika Endahl, lekarka z centrum traumatologii szpitala Karolinska, otworzyła folder ze zdjęciami, wpatrywałam się w ekran komputera.
– Pacjentka ma oczywiście obrażenia, których należy się spodziewać przy tego typu wypadkach kolejowych. Poza tym, że lewa noga i prawa stopa zostały całkowicie oderwane od ciała, ma też obrażenia innych członków i uszkodzone organy wewnętrzne, mostek i kręgi.
Skinęłam głową.
– Innymi słowy, nic niezwykłego. Ma też jednak pewne obrażenia, na które od razu zwróciłam uwagę. Poprosiłam podwładnego, żeby się skontaktował z policją. Proszę tylko spojrzeć.
Kliknęła na zdjęcie przedstawiające kawałek posiniałej skóry z dużą rozległą otwartą raną, z której sączyła się krew.
– Co to za część ciała? – spytałam.
– Tułów i dolna część klatki piersiowej. A tutaj... – lekarka wskazała jeden z końców rany. – ...tutaj widać pozostałości po szwie. Umiejscowienie tej rany jest bardzo typowe dla pewnego typu operacji.
– Operacji?
– Szew i rana wskazują na to, że została przeprowadzona zaledwie kilka godzin przed tym, jak pacjentka do nas trafiła.
– Co to za operacja?
Lekarka otworzyła inny folder i na ekranie pojawiło się kilka zdjęć rentgenowskich.
– Po tego rodzaju wypadkach, kiedy nie wiadomo, jakie obrażenia wewnętrzne ma pacjent, wykonujemy tomografię komputerową. Uzyskujemy bardzo szczegółowe zdjęcia wszystkich narządów.
Kliknęła w jedno z biało-czarnych zdjęć.
– Tutaj jest kręgosłup. Po obu jego stronach, w tylnej części jamy brzusznej, ulokowane są nerki. Prawa nerka jest tutaj... – Narysowała palcem okrąg w powietrzu przed ekranem. – ...ale, jak sama pani widzi, brakuje lewej.
Widać to było wyraźnie: jasny owalny kształt znajdował się tylko po jednej stronie.
– Jaki może być powód?
– Może ich być wiele. Pacjentka mogła mieć tam złośliwy guzek. W takiej sytuacji często usuwa się całą nerkę, ale w karcie nie ma nic, co by wskazywało na to, że taka operacja była potrzebna. – Lekarka oparła się o oparcie krzesła. – Jest też taka możliwość, że została dawcą i oddała nerkę na przykład komuś bliskiemu. Tym zajmuje się Klinika Transplantologii przy Szpitalu Uniwersyteckim Karolinska w Huddinge. Nie zdążyliśmy się jeszcze z nimi w tej sprawie skontaktować, ale damy wam znać, kiedy to zrobimy.
– Dziękuję, ale sama mogę się z nimi skontaktować.
Siedzenie i czekanie, aż inni się odezwą, nigdy nie jest dobrą strategią.
Lekarka odchrząknęła.
– Rzecz w tym – zaczęła i wskazała na ranę długopisem – że nawet jeśli szew rozszedł się w czasie wypadku, to, jak widać na zdjęciu, był regularny tylko do około jednej trzeciej długości rany. Dalej był tak rzadki, że musiało wystąpić poważne krwawienie.
Więc to wyjaśniało, skąd się wzięły krople krwi na torze.
– Jakie są prognozy? – spytałam. – Przeżyje?
– Jest za wcześnie, żeby wyrokować. Większość podobnych prób samobójczych kończy się niepowodzeniem i w rezultacie pacjenci przeżywają, często mają jednak poważne obrażenia i są w różnym stopniu niepełnosprawni. W tym przypadku dodatkowo komplikuje sytuację operacja nerek.
– Czy to jej ubrania? – zapytałam i wskazałam na reklamówkę leżącą na krześle.
Lekarka przytaknęła.
– Wszystko powinno tam być.
Otworzyłam swoją torbę i wyjęłam z niej torebki do zabezpieczania dowodów. Nie należało ich przechowywać w reklamówkach, tak jak je zapakowano w szpitalu. Jeśli były na nich jakieś ślady krwi lub innych wydzielin, ważne, żeby się znalazły w papierowych torbach, osobno. Inaczej analiza techniczna będzie utrudniona.
– Ma pani rękawiczki?
Lekarka podeszła do półki, zdjęła z niej kartonowe pudełko i podała mi. Wyciągnęłam dwie gumowe rękawiczki i nałożyłam na ręce. Otworzyłam reklamówkę i wyjęłam z niej coś podartego i sztywnego – co kiedyś zapewne było ciemnoszarą bluzką.
– Była już z przodu pocięta. My obcięliśmy tylko rękawy – wyjaśniła lekarka. – Spodnie zresztą też były pocięte.
Wyjęłam z reklamówki ciemne spodnie dresowe, tak jak bluzka bardzo brudne i sztywne od zaschniętej krwi.
– Co miała na nogach? – zapytałam.
Według kolegów, którzy dotarli na miejsce jako pierwsi, miała tylko skarpetki, ale chciałam się upewnić.
– Skarpetki też powinny tam być.
Na samym dnie torby znalazłam jasne bawełniane skarpetki. Wyjęłam je i przyjrzałam się. Były brudne i zakrwawione, ale nie na tyle ubrudzone od spodu, żeby wyglądało na to, że ofiara chodziła w nich po ulicy.
– Nie miała na sobie nic więcej? – spytałam i włożyłam rękę do kieszeni zakrwawionych spodni, żeby sprawdzić, czy nic w niej nie ma.
– Nie, to wszystko.
Kiedy przełożyłam ubrania do torebek na dowody, zdjęłam rękawiczki i wyrzuciłam je do kosza. Potem podałam lekarce rękę.
– Na razie dziękuję. Proszę się ze mną skontaktować, jak tylko stan pacjentki się zmieni. Kiedy, o ile w ogóle, się obudzi, będziemy musieli natychmiast z nią porozmawiać.
Wręczyłam jej swoją wizytówkę.
– Proszę dzwonić bez względu na porę.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------