Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Lesbożerca, czyli groteskowa lesbonowela kryminalna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 kwietnia 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lesbożerca, czyli groteskowa lesbonowela kryminalna - ebook

Mężczyźni są w tej powieści zasadniczo nieistotni. Bohaterkami są tutaj kobiety – mieszkanki miasta stołecznego Warszawy. To one odgrywają główną rolę w całej historii, a z czasem stają się również ofiarami. Kto tak naprawdę odbiera im życie? Poszukiwanie Lesbożercy będzie pełne niepokojących, ale też groteskowych i tragikomicznych sytuacji.

Rozwiązania tajemnicy podejmują się równocześnie nadużywająca alkoholu młoda śledcza Magnolia Wróbel oraz duet składający się z osiedlowego medium, czyli pielęgniarki dyplomowanej Lizawiety Maeskiej oraz jej bezrobotnej sąsiadki Grażyny Chlor. Zagładę lesbijskiego świata miasta stołecznego Warszawy z zainteresowaniem obserwuje również mówiąca językiem Juliusza Słowackiego sześćdziesięcioletnia Jagoda Kuźma.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8083-249-7
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY, w którym dość pobieżnie poznajemy Lizawietę Maeską

Historia Lizawiety, zwanej również Elzą – od dobrych kilkunastu miesięcy już nie Stasiakówny, a Maeskej – oraz nowo powstałej komórki społecznej, dalej zwanej rodziną Maeskich, rozpoczyna się w mitycznych czasach, kiedy płytki PCV na podłodze mieszkania przy ulicy Głuchej dziewięć na warszawskim Bemowie były tak czyste, że można się w nich było przeglądać niczym w lustrze, tak w każdym razie twierdzi Lizawieta Maeska. Z perspektywy czasu, jej dosyć swobodnego podejścia do prawdy oraz kwestii czystości w domu trudno dawać wiarę tym słowom, niemniej jednak każda wspólnota potrzebuje mitu założycielskiego. Dla rodziny Maeskich takim mitem była właśnie gładka niczym tafla jeziora płytka PCV. Zapewne i po trzydziestu latach małżeństwa, wychowywaniu dzieci oraz męża Wołodii podłoga wciąż lśniłaby tym samym blaskiem, jak wtedy, w osiemdziesiątym drugim, gdyby nie poważne zmiany, jakie zaszły w życiu Maeskich. Nie chodzi tu bynajmniej o nic, co wpłynęło na pogorszenie się kompetencji Lizawiety w obszarze sprzątania, ale o prosty fakt wymiany podłogi PCV na drewnopodobne panele. To właśnie panele, plastykowe okna oraz drzwi z płyty paździerzowej zrobiły oszałamiającą karierę pod koniec lat dziewięćdziesiątych i w pierwszej dekadzie dwudziestego pierwszego wieku. Była to moda, która panowała razem z okładaniem bloków (oraz zabytkowych warszawskich budynków) styropianem, a potem malowaniem ich na pastelowe oraz odblaskowe kolory. Niektórym kamienicom udało się przetrwać dwie wojny światowe, przegrały jednak z euroremontami, które ogarnęły Polskę po wstąpieniu do Unii Europejskiej.

Co się zaś tyczy komórki społecznej, jaką było małżeństwo Maeskich, to oprócz Lizawiety w jej skład wchodził Wołodia. Mężczyzna ten w pamięci jej rodziców oraz brata, Wściekłego Adama, zawsze był narwańcem, za którego siostra nigdy nie powinna była wychodzić za mąż. Pierwsze przesłanki świadczące o tym, że Wołodia ma nieobliczalny i wybuchowy charakter, Wściekły Adam zauważył pewnego popołudnia na warszawskim kąpielisku na Woli. Był upalny lipiec, połowa lat siedemdziesiątych, Elza, słuchając muzyki płynącej z radyjka Koliber, wypoczywała z całą rodziną na odkrytym basenie przy ulicy Górczewskiej. Stasiakowie siedzą na ręcznikach, piją wodę z saturatora i jedzą jajka na twardo, gdy do Lizawiety podchodzi złotozębny Januszek (jeden z korespondencyjnych adoratorów, których poznała za pośrednictwem pisma „Radar”) i zaczyna ją czarować. Cała sytuacja raduje rodziców Elzy, gdyż ci zawsze woleli zrównoważonego i ułożonego chłopaka od wiecznie narwanego Wołodii. Sposób, w jaki rozwinęła się w kilka minut później cała sytuacja, miał im udowodnić, że rezerwa, z którą podchodzili do jednego z dwóch epuzerów Lizawiety, była zasadna. Elza i Januszek rozmawiają niespiesznie i zupełnie niewinnie, nagle względny spokój i rodzinno-przyjacielską atmosferę basenu „Jajo” na Moczydle przerywa krzyk mężczyzny, grzmiący i wściekły. Sielanka lata w mieście zostaje przerwana, opasłe wolskie gołębie zastygają w locie, obserwując pijanego młodzieńca krzyczącego: „Elzaaaaaaa!!!!!!!!!”. Zaraz potem junak rzuca się w ubraniu do wody, przepływa cały basen, wychodzi zeń i żwawym krokiem kieruje się ku złotozębnemu Januszkowi, by za chwilę celnym ciosem wybić mu zęba. Awanturnikiem jest nikt inny, jak sam Wołodia. Tym sposobem, jednej uroczej niedzieli Januszek traci kolejnego zdrowego zęba, a Lizawieta chłopaka. W kilka tygodni później chłopak w miejsce dziury wstawił złoty implant, zaś złotą obrączkę na palec „wolskiej Heleny” włożył Wołodia. Tak właśnie Lizawieta Stasiak stała się szczęśliwą panią Maeską, a kilka lat potem dumną matką synów Mojry i Emisia. Kobieta pytana po latach przez brata oraz przez dzieci, dlaczego postanowiła poślubić Wołodię, zwykła odpowiadać: „Nie wiem, jakaś głupia byłam!”. W tym miejscu niezbędne jest dokonanie szybkiego przeskoku w akcji, od czasów kiedy na Bemowo dojeżdżał tylko jeden tramwaj (pamiętna trzynastka) do dnia, w którym Bemowo było już rozwiniętą i zaludnioną dzielnicą Warszawy, co jednak nie przeszkadzało mu wciąż być dupą świata, z której jechało się do centrum dłużej niż nawet z podmiejskiego Piaseczna czy Łomianek. Bemowo znajdowało się na lewym brzegu Wisły, w zachodniej części Warszawy, w okolicy Puszczy Kampinoskiej. Dzielnica była typową miejską sypialnią, młodzi w poszukiwaniu rozrywek wyruszali do centrum, starszym wystarczyły niedzielne spacery po supermarketach, czasem wyjście do lokalnego kina i codzienne wizyty w Biedronce lub Lidlu. Temat Bemowa kończy zatem lata osiemdziesiąte i otwiera współczesne z licznymi reminiscencjami z przeszłości.ROZDZIAŁ DRUGI, traktujący o Emisiu Maeskim i jego osiedlowym kółku teatralnym

Mężczyźni są dla tej powieści zasadniczo nieistotni, no może z pewnym małym wyjątkiem, małym – dosłownie, bo mierzącym jedynie metr i sześćdziesiąt pięć centymetrów. Wyjątkiem tym jest dwudziestosześcioletni Emiś Maeski, syn Lizawiety i Wołodii. Ci, którzy nie znali Lizawiety, przez długi czas wierzyli, że chłopak jest dzieckiem wychowanym przez lesbowilczyce. Biorąc pod uwagę towarzystwo, w jakim przez długi czas obracał się Emiś, teoria ta miała w zasadzie i ręce, i nogi, a także wiele sutków. Na grupę lesbowilczyc składała się cała gromada sympatycznych w zasadzie lesbijek (Arleta Trądzik, Benita Chlor, Vivianna Irańska), przeplatanych zagubionymi heteryczkami (Violetta Piżałt) oraz innymi poszukującymi siebie satelitami lesświata. Wybór takiego, a nie innego środowiska, nie był w zasadzie niczym podyktowany, jakoś tak wyszło, że najbliższymi Emisia były lesbijki właśnie. Sam chłopak był wcieleniem ukochanej (i nigdy nienarodzonej) córusi tatusia, czyli Wołodii. Oficjalnie Emiś był filologiem polskim, a pracował jako nauczyciel w jednym z warszawskich liceów. W swoim zawodzie czuł się doskonale, jednak w jego życiu wciąż pozostawało wiele niezagospodarowanych obszarów. Jednym z nich była potrzeba robienia czegoś naprawdę kreatywnego. Efektem wytężonych rozmyślań i ciągle zmieniających się koncepcji oraz bojów z urzędem miasta było powstanie międzydzielnicowego kółka teatralnego przy ognisku osiedlowym Bażant. Warsztaty aktorskie prowadzone przez młodego nauczyciela odbywały się raz w tygodniu i skierowane były do grupy tzw. okresowo wykluczonych, czyli do lokalnych bezrobotnych. Wśród uczestników znajdowała się między innymi Kwiryna Poterałka, młoda jeszcze dziewczyna, dla której koniec studiów wcale nie okazał się przepustką do kariery, ale jedynie końcem kilku bardzo dochodowych interesów. Poterałka przez całe pięć lat studiów mieszkała w akademiku, w którym prowadziła sklep monopolowy, studio fotograficzne, punkt ksero, a nawet mały gabinet lekarski, w którym sprzedawała nielegalne zwolnienia i recepty. Niestety w pewnym momencie praca się skończyła i to wcale nie dlatego, że studenci nagle przestali pić alkohol czy kserować notatki. Podaż na usługi wciąż istniała, ale Kwiryna Poterałka przekroczyła magiczny próg dwudziestej szóstej wiosny życia, z sukcesem obroniła swoją dysertację magisterską, a tym samym skończyła studia i utraciła prawo do mieszkania w akademiku oraz do zniżek. Koniec studiów był dla Kwiryny nie lada wstrząsem, po którym wciąż próbowała się pozbierać. Jednym z remediów – poza wódką i kolejnymi kochankami – miało być właśnie kółko teatralne na Bemowie.

Drugą uczestniczką kółka była reprezentująca dzielnicę Śródmieście przedwcześnie stetryczała, chociaż wciąż jeszcze młoda, kociara Violetta Piżałt, prywatnie dobra koleżanka Emisia Maeskiego, zbliżająca się do trzydziestki jasna blondynka o miłej fizjonomii oraz dość paskudnym poczuciu humoru. W Śródmieściu Północnym chodziły pogłoski, że Violetta swego czasu była nawet gwiazdą programu Od przedszkola do Opola. Dzięki zdobytej sławie zjeździła wiele polskich miast, śpiewając piosenkę Bubliczki. Niestety szybko – jak to zazwyczaj bywa – gwiazda popularności zgasła, zniknęły i bubliczki, i chłopaczki, a ostały się jedynie osiedlowe koteczki. Z początku jeden znaleziony na śmietniku, mały i słodki, nikomu nie będzie przeszkadzać, potem kolejny, bo przecież nie zostawię go na pastwę losu, następnie trzeci – tylko na tydzień i ani dnia dłużej. Naturalnie z tygodnia zrobiły się miesiące, a kotów przybywało wprost proporcjonalnie do kolejnych rozczarowań w życiu Violetty Piżałt. W końcu kobieta doszła do liczby dwudziestu stacjonarnych kotów oraz kilkunastu na dochodnym, a jej mieszkanie, niegdyś świątynia poezji śpiewanej, wieczorów przy winie i bałałajce, zamieniło się w trudne do opanowania kocie królestwo, które zaczęło jednoczyć zazwyczaj pokłóconych ze sobą sąsiadów. Ich wspólnym wrogiem stała się Violetta Piżałt oraz stado zwierzaków trzymanych w mieszkaniu. Jedynym sprzymierzeńcem Piżałt na osiedlu pozostawała już tylko sąsiadka, niegdyś alkoholiczka, dziś śródmiejska eremitka, która butelkę wódki zamieniła na modlitwy i na spacery ze swoim żółwiem po sralnikach Śródmieścia Północnego. Czasem kobiety spotykały się na ławce na placu Dąbrowskiego, gdzie Piżałt wychodziła karmić gołębie.

Grono aktorek zasilała też Jagoda Kuźma, do niedawna gospodyni bloku przy ulicy Głuchej na warszawskim Bemowie, około sześćdziesięciopięcioletnia szatynka, z figury przypominająca kulkę, a właściwie to kulę śnieżną, gdyż z każdym mijającym rokiem obrastała w nową warstwę tłuszczu. Tusza nie przeszkadzała jednak Kuźmie w sumiennym i sprawnym wykonywaniu obowiązków gospodyni bloku, z których de facto była już zwolniona. Kobieta nie pogodziła się z decyzją administracji i wciąż wchodziła w kompetencje nowej dozorczyni, a także tworzyła dziesiątki donosów i podań o zwolnienie obecnie sprawującej urząd gospodyni. Swoją następczynię oskarżała między innymi o planowe zapuszczanie bloku i marnotrawienie spółdzielczych pieniędzy na zakup kolorowych i pachnących środków do czyszczenia klatek schodowych – jakby chlor z wodą nie wystarczał. Za radą jednego z sąsiadów samotna kobieta postanowiła dołączyć do trupy teatralnej, by – jak mówiła – „poznać przyjaciół i wykorzystać ukrywany przez lata talent aktorski”.

Zespół teatralny zamykała Andżelika Fąforek, niedawna absolwentka warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, dziewczyna spokojna i opanowana; typ, na który można zawsze liczyć i który nigdy nie protestuje. Wspomniane cechy charakteru pozwalały Andżelice iść przez życie bez nerwów i po cichu. Życie to było jednak ciągłym kompromisem, a właściwie ustępowaniem innym. Andżelika była człowiekiem zupełnie nieciekawym, ale i tacy są światu potrzebni.

Dominacja pierwiastka żeńskiego w zespole teatralnym nie mogła wróżyć nic dobrego i rzeczywiście początki współpracy nie należały do łatwych. Gdy Jagoda Kuźma wchodziła pierwszy raz do sali, uwagę Violetty przykuł krzykliwy makijaż kobiety. Z nadmiernym zainteresowaniem przyglądała się ona kakofonii kolorów na twarzy seniorki. Jagoda Kuźma była reprezentantką dość małej, ale wyrazistej grupy starych bab warszawskich, tzw. plemienia wolskiego, biorącego swą nazwę od warszawskiej dzielnicy Wola. Kobiety z tego plemienia malowały każdą część swej twarzy powyżej linii szyi. Podczas gdy całe lico pokryte było pudrem w kolorze saharyjskiego piasku, pomarszczona szyja pozostawała niezmiennie biała. Zdobiące twarz barwy nie były zwykłymi malunkami, ale stanowiły gotową do odczytania mapę, bowiem poza funkcją ozdobną posiadały też głęboką charakterystykę symboliczną. Na zielono pociągnięte powieki wyrażały nadzieję oraz podkreślały tkwiące w oczach baby wolskiej upór i wytrwałość. Nakreślone nad oczami brwi przybierały rozmaite kształty, wiły się niczym fale Dunaju, przypominały zygzakowate błyskawice lub sięgały czoła w wyrazie wiecznego zdziwienia. W makijażu plemiennym każda kreska czy mocniej użyty kolor posiadał swoje konkretne znaczenie, większość odnosiła się zazwyczaj do czynów dokonanych w dalekiej (Powstanie Warszawskie) lub niedalekiej (polowanie w supermarkecie) przeszłości. Im silniejsza była dla przykładu czerwień na poliku baby warszawskiej, tym większe sukcesy odnosiła ona w codziennych potyczkach ze swoimi antagonistami. Róż ewokował bowiem hektolitry przelanej w walce krwi. Ostatni element makijażu – pomalowane usta były insygniami urzędu, nosić je mogły jedynie najważniejsze wśród starszyzny. Udzielenie zgody na malowanie ust po siedemdziesiątym roku życia poprzedzane było uroczystym rytuałem, mającym na celu przegonienie złego ducha gerontofobii. Kuźma, mimo że bemowianka, doskonale wpasowywała się w schemat baby wolskiej. Nieświadoma całej symboliki Piżałt przypuszczała, że krzykliwy makijaż to jedynie oznaka złego gustu, po dłuższym zastanowieniu z typową dla siebie złośliwością pomyślała sobie, że krocząca jak kaczka stara kulista Locha Watykanu z brązowym baranem na głowie pewnie pomyliła drzwi. Kuźma, jakby czytała w myślach, od razu udzieliła wyjaśnienia i wskazała, że warunki fizyczne wcale nie skreślają jej jako aktorki, ale predestynują do grania ról charakterystycznych. Informację tę Violetta skomentowała szyderczym parsknięciem i serią kichów, gdyż Piżałt cierpiała na chroniczną alergię i z chusteczkami nie rozstawała się przez okrągły rok. Pomimo początkowych zgrzytów, kobiety przełamały pierwsze lody, co więcej zaczęła się między nimi wiązać nić sympatii, oparta głównie na uwielbieniu dla Krystyny Jandy. Zarówno Kuźma, jak i Violetta ubóstwiały aktorkę i nie opuściły żadnego jej spektaklu czy koncertu. Jagoda Kuźma kochała „panią Krystynę” głównie za Na zakręcie, na którym zresztą sama tkwiła od dobrych dwudziestu lat. Violetta zaś twierdziła, że podobnie jak w Krystynie drzemie w niej tygrysica, a czasem i wariatka, otkaczałka, która przed losem nie klęka. Dużo silniejszym spoiwem dla przyjaźni dwóch kobiet okazała się jednak nie sławna aktorka, ale niechęć do Kwiryny Poterałki oraz Andżeliki Fąforek. Podział na dwa wrogie obozy ustalił się już podczas pierwszej przerwy na kawę, kiedy to Andżelika i Kwiryna rozmawiały we dwie, a Jagoda Kuźma złapała Violettę w szpony swego monologu, z którego nie dała jej wyjść aż do momentu, kiedy ponownie nie zawołano ich na próbę.

– A pani jak się znalazła w kółku, pani Violetto? Inspiracja panią Jandą? Jeśli o mnie chodzi, to muszę pani powiedzieć, że taki jeden sąsiad mnie natchnął. Spotkałam go w windzie, jak zawsze biadoliłam, a on rzekł do starej Kuźmy: „Oj, kobieto! Przestań ględzić, idź do teatru, w centrum kółko teatralne otwierają”. Wie pani, on jakby miał wzrok proroczy, że we mnie tę aktorkę uwidział. Ale ja nie od początku byłam chętna, o nie, pani Violetto! Po tym spotkaniu poszłam na podwórko grabić liście, no i rozmyślałam jak zawsze, bo ja po trosze taka myślicielka jestem, i grabiłam, i rozmyślałam. Widzi pani, czas tak szybko leci, sama siebie pytałam, gdzie są kwitnące maki na wstęgach sralników bemowskich? Gdzie kwiaty opadłe? Wiosna przeszła, lato przeszło, a tu dookoła cicho, odludnie, zimno, jesień głęboka! A we mnie sto żądz, sto uczuć, sto uwiędłych liści! Rozumie mnie pani?! Ilekroć wiatr silniejszy wionie, zrywa liście, to myśl jaką wielką zapali… wie pani, pani Violetto, taką myśl bez harmonii wyrazów… Kołacze mi się pomysłów sto po głowie, aż nagle jak grom we mnie wali ta jedna. Boże! Zdejm z mego serca starczy niepokój! Daj życiu duszę i cel duszy wyprorokuj… Jedną myśl wielką roznieć, niechaj pali żarem, A stanę się tej myśli narzędziem, zegarem, na twarzy ją pokażę, popchnę serca biciem, Rozdzwonię wyrazami, i dokończę życiem! To właśnie pomyślałam i stwierdziłam, pal licho, wstąpię do tego kółka teatralnego! No i taka jest moja historia, a pani?

– Interesujące, pani Jagodo, interesujące. Moja historia jest dużo mniej skomplikowana. Kiedyś byłam piosenkarką, wiadomo tantiemy z radia wciąż spływają, ale karierę już zakończyłam, a teraz zwyczajnie zatęskniłam za sceną. Rzecz w tym, że nie mam czasu ani ochoty na koncerty. Skandale, brak życia prywatnego, to już nie dla mnie. Niemniej jednak potrzeba działalności artystycznej jest wciąż żywa, stwierdziłam, że amatorski teatr to dobre zajęcie. Sama mogę grać, a przy okazji pomóc innym, nowicjuszom znaczy się. Także jeżeli potrzebuje pani jakichś rad, to proszę się nie krępować, zawsze służę pomocą – rzuciła Piżałt.

W ten właśnie sposób zawiązała się relacja mistrzyni – uczeń, gdzie mistrzynią była o blisko trzydzieści pięć lat młodsza Violetta, a uczennicą stara Kuźma.

O ile Emiś był realistą i wiedział, że z grupą niezbyt utalentowanych, wykolejonych kobiet można zrobić niewiele, o tyle w samych uczestniczkach wciąż żywa była potrzeba dokonania czegoś wielkiego, chwytającego za serce i porywającego tłumy. Długo dyskutowano, w którą stronę ma pójść grany przez grupę repertuar, pojawiały się propozycje sztuk pióra samej Violetty Piżałt, była mowa o Becketcie, Ionesco, ostatecznie zaś stanęło na absolutnej klasyce, czyli Adamie Mickiewiczu i Dziadach. Emiś próbował co prawda odwieść swoje podopieczne od tego pomysłu, z początku podstępem, następnie groźbami. Bezskutecznie.

– Panie Emilu, ja uważam, że każdy na to mierzy, na co zdatny. A my jesteśmy zdatni robić sztukę, a nie jakieś głupoty. Jakby wszyscy byli tacy zachowawczy jak pan, to nie byłoby teatru pani Jandy, a przecież to wspaniały teatr jest, wspaniała aktorka robi wielką sztukę. A co pan tak na mnie patrzy? „Król pan oczom nie dowierza?” Nie ma co grać jakichś dennych komedii, trzeba coś poważnego, mądrego, może być nawet smutnego, bo „smutek niby mądra książka w sercu żyje i mówi wiele rzeczy, i człowiek nie gnije” – rozpoczęła dyskusję Jagoda Kuźma.

– Czy wolno? – przerwał Kuźmie Emiś Maeski.

– Naturalnie, naturalnie. Przecież na dialogu opieramy te spotkania…

– Może jednak zostawimy w spokoju repertuar romantyczny i weźmiemy na warsztat coś współcześniejszego? Będzie łatwiej i dla nas, i dla publiczności. Co panie o tym myślą?

– A wstydźże się pan pytać! Każdemu wiadomo, że po romantyzmie tylko barachło robiono. Zwłaszcza modernizm, ach, gdyby nie ta dżuma… Panie Emilu, ależ pan nie słucha…

– Słucham, słucham, proszę mówić dalej…

– Ja naprawdę jestem za tym, żeby robić Mickiewicza. Panią Violettę widzę „wśród świateł czarodziejskich sławy”, jako jedną z heroin, a i dla pani Kwiryny i pani Andżeliki Fąforek coś się znajdzie.

– No dobrze, ale jak pani chce zrealizować wielkie dzieło romantyczne przy tak ograniczonej obsadzie?

– Od tego już jest pan, literaturoznawca, filolog, reżyser. Niech pan potnie to tak, żeby miało sens i było piękne. Niech pan wydobędzie z tego kwintesencję, naszego polskiego ducha. Niech pan przy użyciu ograniczonych środków pokaże złożoność polskiej duszy, naszej unikalnej historii i naszego ogromnego cierpienia. Nie mam wątpliwości, że jest pan do tego zdolny.

– Pani Dziady chce ciąć?

– A czemu nie? Pewnie nie ja pierwsza i nie ostatnia. Nam artystom wolno więcej, bo odczuwamy świat głębiej – perorowała dalej Jagoda Kuźma, która ku zdziwieniu Emisia powoli zdobywała poparcie dotąd nieprzekonanych Poterałki i Fąforek.

– Myślę, że pani Kuźma ma rację, ostatecznie co nam szkodzi spróbować? – wtrąciła się siedząca dotąd cicho Andżelika. Poterałka potwierdziła, kiwając głową, a całą dyskusję podsumowała zakatarzona Violetta Piżałt, która przypieczętowała wybór repertuaru i zamknęła pierwsze spotkanie towarzystwa teatralnego Bażant.

------------------------------------------------------------------------

J. Słowacki, Kordian, Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2006, s. 20.

Jw., s. 22.

Jw., s. 23.

Jw., s. 25.ROZDZIAŁ TRZECI, o takim jednym dniu, bardzo ciepłym, choć grudniowym

Wszystko wskazywało na to, że rozpoczął się kolejny przygnębiający grudniowy dzień. Z jednej strony ospałe warszawskie tłumy pędziły do nieogrzewanych tramwajów, z drugiej zaś studenci z twarzami przylepionymi do spoconych szyb płonęli w rozgrzanym do czerwoności i przepełnionym do granic możliwości autobusie E2, znanym też jako Edward.

Rutynę kolejnego poranka zaburzyła Emisiowi Lizawieta, która nie spała już od wczesnych godzin porannych. W zalanej jeszcze mrokiem kuchni ćmił się jedynie papieros, a znad kawy ulatywała para. Za oknem widać było tylko mgłę, przykrywającą kolorowe bloczyska swoją białą kołderką. Na całe to bemowskie nic patrzyła zadumana Lizawieta Maeska, obrócona licem do okna, z jedną nogą opartą o wysoki stołek. Uważny obserwator zapewne zauważyłby pewne podobieństwo kobiety do postaci wędrowca z obrazu Caspara Davida Friedricha Wędrowiec nad morzem mgły.

Emiś wkroczył do kuchni na poranną herbatę, którą Lizawieta szykowała mu codziennie już od ponad dwudziestu lat. Niegdyś Emiś wchodząc do kuchni, musiał ukrywać młodzieńczą erekcję, wyrastającą każdego poranka pod jego bokserkami. Jednak niekontrolowane erekcje, podobnie jak nietrzymane w ryzach marzenia, zwyczajnie się skończyły. Gdy mężczyzna kończył już pić herbatę, matka zaczęła prychać, co zwiastowało chęć podzielenia się z synem jakąś nowością. Sercu pielęgniarki Lizawiety Maeskiej bliska była medycyna, od niej zaś bliższy był świat snów proroczych, a także pewien wysłużony sennik, z którego korzystała na tyle długo, by w końcu nauczyć się jego haseł na pamięć. Zanim jednak do tego doszło, przez wiele lat, o poranku, po nocy popsutej przez gupie gupoty, bo tak właśnie Lizawieta nazywała niepokojące ją sny, Elza siadała na swoim dyżurnym drewnianym stołku przy oknie, zalewała wrzątkiem paskudną kawę rozpuszczalną i studiowała wielką księgę snów: Sennik Egipsko-Chaldejski Nigah-Tiz. Z początku Lizawieta musiała sprawdzać, co oznacza wypadający ząb (śmierć) czy obcinane włosy (zmartwienie). Z czasem doszła do takiej wprawy w interpretacji snów, że doskonale obchodziła się bez sennika, a trzymanie go na kuchennym parapecie było już tylko kwestią przyzwyczajenia. Klasyką gatunku, jeżeli chodzi o sny Lizawiety, było śnienie o zmarłych członkach rodziny. Wbrew temu co mówiła Wielka Księga, śnienie o nich wcale nie przynosiło szczęścia, ale zwiastowało nową śmierć, tak w każdym razie uważała Lizawieta. Trzeba przyznać, że rzeczywiście kilka razy udało się jej trafić na pewną koincydencję – sen o zmarłej matce i zgon sąsiada z bloku. Swoimi proroctwami Lizawieta doprowadzała syna do szału, zwłaszcza o poranku, kiedy informowała go, że znów śniły jej się umarlaki i na pewno ktoś umrze. Wypowiadając te słowa, kobieta przypominała plemiennego mędrca czy może lepiej najstarszą Indiankę, tę która niegdyś sprzedała Amerykanom Manhattan. Emiś ledwie tolerował zachowania matki, gdyż nie znosił ezoteryki. Awersja ta miała początek w trzynastym roku życia, kiedy wysłał pocztą do wróżki Marii Duval stronę wyrwaną z „Teletygodnia”, uprzednio naładowaną swoją energią. Maria Duval obiecywała pomóc Emisiowi we wszystkich problemach jego trzynastoletniego życia i rzeczywiście pomagała – dopóki Emiś wysyłał pieniądze. Z początku było to tylko trzydzieści sześć złotych za książkę M. Duval pt. Moich sześć sekretów, potem wróżka żądała wyższych kwot, głównie po to, by opłacić tzw. obsługę logistyczną. Ostatecznie Emiś zrezygnował z kontaktu z Marią Duval, ta jednak nie zrezygnowała z Emisia i jeszcze przed długi czas chłopak otrzymywał od wróżki pełne ostrzeżeń listy, namawiające go do odnowienia kontaktu, odwrócenia złej fortuny i naturalnie do dokonania nowej wpłaty.

Co do Lizawiety, to niemogąca już utrzymać języka za zębami ani ekscytacji kobieta wyrzuciła z siebie suchy komunikat:

– Znowu całą noc śniły mi się gupie gupoty… Babcia Hania, dziadek Jasio, ciotka Dzidka… same umarlaki, oprócz nich była też kobieta w opończy ciemnych włosów, sunąca powoli po ulicy Monte Cassino.

Emiś próbował zbyć milczeniem profetyczne wyznania matki, ta jednak nie przestawała wymieniać kolejnych zmarłych członków dalszej i bliższej rodziny. W końcu Emiś nie wytrzymał i w niewybredny sposób skomentował słowa rodzicielki, a ją samą określił mianem wariatki. Matka, poczuwszy się urażona, rzuciła swój dyżurny tekst: „Matkę masz tylko jedną i nie będziesz mieć drugiej. Zobaczysz, jak umrę!”, po czym odwróciła twarz do okna, wydmuchnęła chmurę dymu i udawała, że coś udało jej się dostrzec na pokrytym mgłą podwórku. Zazwyczaj Lizawieta miała świetny widok z siódmego piętra. Niczym latarnik widziała, co dzieje się przed blokiem, na ulicy, za ulicą, a nawet w bloku naprzeciwko (to dopiero za pomocą lornetki). Jesienne dni ze swoimi mglistymi porankami zawsze zasmucały kobietę, gdyż pozbawiały ją jednej z ulubionych rozrywek, tj. obserwowania innych.

Po zjedzonym śniadaniu oraz porannej kłótni z matką Emiś wyszedł z mieszkania, wsiadł do windy, gdzie spotkał sąsiada, którego znał od dziecka. Ten kolejny raz nie odpowiedział mu na dzień dobry. W radosnym uśmiechu przywitała go za to gospodyni, grabiąca ostatnie jesienne liście. Kobieta zbierała je w wielkie kopce, które potem rozpieprzały osiedlowe psy, dzieła zniszczenia dopełniał grudniowy wiatr rozwiewający je od nowa po całym podwórku. Tak wyglądała syzyfowa praca gospodyni, którą z dziką radością obserwowała ze swojego okna eksgospodyni Jagoda Kuźma.

W drodze na przystanek Emiś minął Biedronkę, pod którą już stali pierwsi klienci, gotowi do przypuszczenia szturmu na sklep, kiedy tylko wybije siódma rano. Następnie mężczyzna przeszedł obok postoju taksówek, w pobliżu którego w późniejszych godzinach rozstawiały się stragany tzw. ruskich bab ze sztuczną biżuterią. Po siedmiu minutach od wyjścia z domu Emiś dotarł na przystanek komuny miejskiej. Pod wiatą tłoczyli się zziębnięci, zaspani i nieszczęśliwi ludzie. Wkrótce nadjechał zaparowany autobus, przesiąknięty zapachem perfum pędzących na zajęcia studentek Uniwersytetu Warszawskiego oraz czosnkiem, którego codzienna dawka w przekonaniu starszych pasażerów miała chronić przed jesienną epidemią grypy. Wypełnioną po brzegi maszynę dopchał do ostateczności swoim kościstym ciałem Emiś Maeski.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: