Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Leśna trylogia: Błękitne sny. Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Leśna trylogia: Błękitne sny. Tom 3 - ebook

Trzy przyjaciółki, trzej bracia, trzy historie, jedno zakończenie.

Czy będzie ono szczęśliwe? Los zdecyduje.

Leśna Polana to więcej niż dom, to bezpieczna przystań. Tutaj wszystko się zaczęło i tu wszystko się skończy. Jednak droga do ostoi spokoju nie jest prosta. Los nadal doświadcza tych, których kochamy.

Majka i Marcin trafiają do szpitala w stanie krytycznym. Z nim jest lepiej, on przeżyje, ale ona…

Julia i Patryk zostają obdarowani najcenniejszym skarbem. Jednak ona nie jest gotowa na takie szczęście, zaś on sam przyjąć go nie może…

Gabriela i Wiktor mają szansę na stworzenie kochającej się rodziny. Lecz ona potrzebuje czasu, on zaś czekał wystarczająco długo…

Błękitne Sny to ostatni tom bestselerowej „Leśnej Trylogii”, opowieści o uczuciach silniejszych niż miłość i przyjaźniach trwalszych niż więzy krwi.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7394-9
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I

Patryk siedział pod salą operacyjną zgięty wpół, z palcami wpitymi we włosy. Nie było widać jego twarzy. Obok niego toczyło się codzienne szpitalne życie, tymczasem on trwał w bezruchu, nie zwracając uwagi na otoczenie, zupełnie jakby był gdzie indziej. Po drugiej stronie szklanej szyby.

Dopiero dotyk dłoni na ramieniu i ciche słowa Wiktora: „Już jestem. Co z Marcinem?”, sprawiły, że zamrugał jak obudzony z koszmarnego snu. Opuścił ręce. Uniósł na brata oczy.

– Jest dobrze. Parę minut temu pozwolono mi go zobaczyć. Operacja się udała. Wyjdzie z tego.

Wiktor odetchnął głęboko. Przez całą drogę próbował się do Patryka dodzwonić, ale pół godziny temu młodszy brat wysłał mu esemesa, że z Marcinem wszystko w porządku, i wyłączył telefon. Nie uspokoiło to Wiktora. Wręcz przeciwnie.

Dopiero teraz, słysząc te słowa, naprawdę odetchnął z ulgą. Nie wyobrażał sobie utraty któregoś z braci. To by go dobiło… Śmierci trzech osób: Marcina, Patryka i Gabrysi, po prostu by nie zniósł.

Opadł na krzesło obok, potarł twarz.

– Co z Majką? – rzucił, spodziewając się tej samej odpowiedzi.

– Nie wiem. Gdy ostatni raz ją widziałem, była konająca.

W pierwszym momencie nie dotarło to do Wiktora. W następnym… odebrało mu oddech.

– Co?!

– Powoli wykrwawiała się na śmierć. Lekarze zrobili, co mogli, tak mi przynajmniej powiedziano, ale krwotok nie ustawał. Trzymałem ją za rękę… – Głos się Patrykowi załamał. – Mówiła do mnie tak cicho… Potem coś się stało, aparatura oszalała, wokoło zaroiło się od lekarzy i pielęgniarek. Wyprowadzili mnie na korytarz. Chyba próbowali Majkę reanimować. Jakiś doktor przyniósł mi papiery do podpisania, nie pytaj jakie, nie czytałem. Mówił, że natychmiast muszą mieć zgodę na zabieg. Podpisałem wszystko, co mi podetknął. Od tamtej pory siedzę tutaj i czekam na jakiekolwiek wiadomości. Ale nie wiem nawet, gdzie mogę Majki szukać.

– Znajdę ją. – Wiktor wstał. – Ty pilnuj Marcina. Zaraz do ciebie wracam. Nie łam się, Patryk.

– Gdybyś ją widział… Ona naprawdę umierała…

– Umierała, ale nie umarła. Dopóki nie mamy potwierdzonej informacji, jest nadzieja, że nadal żyje.

„Musi żyć!” – krzyczał w duchu, kierując się ku rejestracji. „Marcin stracił dziecko, które pokochał, nie może stracić Majki!”

Ale parę minut później stracił tę pewność. Rejestratorka nie mogła odnaleźć pacjentki. Cały czas wyświetlał się jej numer sali OIOM-u, z której dziewczynę zabrano pół godziny temu. Dokąd? W systemie szpitala nie było jeszcze danych.

– Prawdopodobnie nadal trwa reanimacja – „uspokoiła” go. – Gdyby pańska bratowa nie żyła, byłaby wpisana godzina zgonu.

Genialnie! Tym ma pocieszyć brata?!

Wrócił do Patryka, powiedział kilka krzepiących słów i rozejrzał się za kimś, kto pomoże mu odnaleźć Majkę. Jego wzrok zatrzymał się na drzwiach pokoju lekarskiego. Gdzie jak gdzie, ale tam muszą wiedzieć, dokąd zabrano ich pacjentkę!

Zapukał, nacisnął klamkę i aż go odrzuciło ostre:

– Proszę czekać!

Już miał się cofnąć i zamknąć za sobą drzwi, gdy następne słowa sprawiły, że jednak się wstrzymał.

– Doktorze Grajewicz, nie pytam o przeszczep serca! Pytam, czy dało się coś zrobić z raną Marcina Prado!

Przez parę sekund trwała cisza.

– Komisarzu… – zaczął ktoś, zapewne lekarz – żaden szew, nawet kosmetyczny, nie zamaskuje rany postrzałowej. Dodam, że nałożyliśmy taki właśnie szew.

Zapadła cisza. Wiktor po drugiej stronie czuł, jak krew zastyga mu w żyłach. „Zamaskuje”?! Co to, do cholery, ma znaczyć?! Przecież wiedział, że Marcin został postrzelony, co oni chcą ukryć?!

– Doskonale pan wie, doktorze, że nie o to mi chodzi.

Wiktor wszedł do pokoju.

– Jeśli nie o to, to o co? – wycedził. – Tak, dobrze się domyślacie, jestem bratem Marcina Prado i daruj sobie, komisarzu, swoje „proszę czekać!”. Czekam, owszem, ale na dwie informacje: co chcecie z a m a s k o w a ć u mojego brata i gdzie jest moja bratowa!

Dwóch mężczyzn patrzyło nań jak na ducha. Nie. Nie ducha, upiora. Oto jawą stawał się koszmar lekarzy i dowódców, zmuszonych do chronienia podwładnych: rodzina ofiary. Szczególnie taka rodzina jak stojący przed nimi mężczyzna: dobrze ubrany, pewny siebie i roztaczający bardzo subtelną, ale wyraźną aurę władzy.

– Nie może pan poczekać, aż dokończymy poufną rozmowę? – zaczął jeden z mężczyzn. Wiktor mógł się domyślać, że komisarz. Drugi miał na sobie lekarski fartuch.

– Nie mogę – uciął i zwrócił się do doktora, jakby obecność tego drugiego była mu obojętna. – Proszę w krótkich słowach wyjaśnić, z jakiego powodu mój brat znalazł się na stole operacyjnym i co się stało z Majką Trojanowską, jego narzeczoną.

Lekarz wytrzymał, chociaż z trudem, jego wilcze spojrzenie.

– Pana brat jest po operacji – zaczął kojącym, wyćwiczonym tonem. – Zaś pacjentka przechodzi skomplikowany zabieg chirurgiczny.

– Zabieg chirurgiczny? Serio? Myślałem, że oboje zdecydowali się powiększyć usta… Doktorze, bardzo proszę nie wciskać mi głodnych kawałków. Jeszcze rano Marcin i Majka byli parą zakochanych, dwojgiem szczęśliwych ludzi oczekujących dziecka. Co się, do kurwy nędzy, stało, że oboje walczą o życie?!

Lekarz skrzywił się teatralnie na tak mocne słowa. Tamten drugi – przeciwnie.

– Dobre pytanie. Może pan nam na nie odpowie? W co grał pański brat czy bratowa, a może oboje, że znaleźli się w tym mieszkaniu akurat podczas akcji antyterrorystycznej?

Wiktor spojrzał nań na wpół z wściekłością, na wpół z politowaniem:

– Sugeruje pan, że co najmniej jedno z nich było zamieszane w terroryzm? Mogę prosić o bardziej poważne zarzuty?

– To są poważne zarzuty.

Wiktor zmierzył mężczyznę spojrzeniem. Był w jego wieku. Wzrok miał ostry, drapieżny, tak jak on. Nosił czarny mundur bez dystynkcji i odznaczeń. I gotów był sprzątnąć każdego, kto stanął mu na drodze. Jednym słowem: trafił swój na swego.

– Komisarzu, czy kim pan tam jest, ani mój brat, ani tym bardziej jego narzeczona, spodziewająca się dziecka, nie byli wmieszani w żadne przestępstwo. Wiedziałbym, gdyby było inaczej.

– Jesteś pan taki pewien?

– Owszem.

– Jej także?

Wiktor już miał powtórzyć, gdy… zawahał się. O Majce wiedział niewiele. A już to, co wiedział, nie pozwalało ręczyć za nią głową.

– To, czy jestem pewien, nie ma znaczenia – uciął. – Jeżeli złamała prawo, odpowie przed sądem. Ja chcę tylko wiedzieć, gdzie ona jest. Co z nią, doktorze?

Lekarz bez słowa podniósł słuchawkę interkomu. Rzucił pytanie. Przez chwilę słuchał.

– Nadal walczą o jej życie – rzekł sucho.

– Zaraz, zaraz, sugeruje pan, że lekarze jednej z najlepszych klinik w Warszawie, a może i w Polsce, nie potrafią powstrzymać krwotoku po zwykłym poronieniu?!

W tym momencie lekarz uciekł wzrokiem. Jak większość prawych ludzi nie potrafił łgać.

– To nie było…

– Owszem – wpadł mu w słowo ten drugi – czasami tak się zdarza, że banalny przypadek prowadzi do śmierci. Wiedział pan, panie Prado, że ta kobieta ma problemy z krzepnięciem?

– Bardzo niski poziom płytek krwi…

– Czyli teraz nie próbujemy niczego maskować, bo wszystkiemu jest winien poziom płytek? – zapytał ironicznie Wiktor.

Gdyby chodziło o kogo innego, nie o Marcina i Majkę, bawiłaby go ta konwersacja. I przypieranie do ściany tych dwóch. Jednak to nie były szachy ani negocjowanie umowy, za tymi słowami kryły się dwie żywe, bliskie mu istoty.

– Co z Majką?! Gdzie ona jest?! – wybuchnął.

Wiedział, że Marcin prawdziwie kocha tę dziewczynę. Na przekór niemu, Wiktorowi, na przekór całemu światu ten facet kocha kogoś, kogo cały świat odrzucił. „Tania dziwka” – tak o Majce do niedawna mówili ci, co ją przelecieli, chociaż sami byli niewiele więcej warci.

Od kiedy jednak związała się z Marcinem, wszystko uległo zmianie. Wiktor będzie o nią walczył, tak jak o swoich braci! Zrobił krok w kierunku doktora. W oczach miał morderczą furię.

Lekarz cofnął się o pół kroku.

Wiktor poczuł na ramieniu ciężką dłoń.

– Zaraz, zaraz, człowieku. Nie tak ostro, bo…

Odwrócił się błyskawicznie niczym atakująca żmija.

– Bo co?

Stali przez chwilę nieruchomo. Twarzą w twarz. Tak samo niezłomni i równie pełni determinacji. Wiktor, by chronić rodzinę, komisarz Bracki – odpowiedzialny za podwładnych. I to komisarz musiał skapitulować, jeśli chciał, by ten, kto strzelał do Marcina Prado, nie poszedł siedzieć, podobnie jak ten drugi, który z całej siły wbił kolbę karabinu w brzuch ciężarnej kobiety.

Uspokoił oddech, wziął emocje na krótką smycz.

– Proszę posłuchać… – odezwał się tonem może nie tyle błagalnym, daleko mu było do tego, co polubownym. – Pana brat i przyszła bratowa znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Wpadli w pułapkę. Jeśli nie była zastawiona na nich, to się okaże podczas śledztwa, już teraz proszę o wybaczenie. Jeżeli jednak złapaliśmy właściwe osoby, będę oczekiwał obszernych zeznań również od pana, panie Prado. – W jego głosie zabrzmiała groźba.

Jeśli myślał, że Wiktor się jej przestraszy, był w błędzie.

– Serio? Straszy mnie pan prokuratorem? A może ABW? – Podetknął mu pod oczy złączone w nadgarstkach ręce. – Proszę się nie krępować!

– Panie Prado – lekarz wszedł między nich – dlaczego pan wszystko utrudnia? Stało się nieszczęście…

– Właśnie. Chcę wiedzieć, co się właściwie wydarzyło.

Lekarz spojrzał nań bezradnie. „Też chciałbym to wiedzieć” – mówiło jego spojrzenie.

Komisarz wahał się przez chwilę. Chciałby wyznać prawdę. Ten facet, widać, że na serio wstrząśnięty, miał prawo domagać się wyjaśnień, o ile rzeczywiście dwoje młodych ludzi było niewinnych. Ale czy dowódca oddziału może ot tak sypnąć swoich podwładnych? W imię prawdy? Nigdy więcej mu nie zaufają! Policjanci podczas akcji nie mogą się wahać, rozważać, czy ich działania nie będą skutkowały postępowaniem sądowym, aresztem albo więzieniem. Muszą być zdecydowani i bezwzględni, bo ryzykują życiem swoim i swoich kolegów. Gdyby teraz wsypał Rafała i Grześka, mógłby od razu podać się do dymisji.

Podjął decyzję.

– Śledztwo wykaże, co się stało. Ja nie mam nic więcej do powiedzenia.

Wiktor rzucił przez zęby przekleństwem. Rozumiał tego gliniarza jako człowiek, ale nie rozumiał jako brat Marcina.

– Mój brat ma szczęście, że dostał kulę w pierś, a nie w potylicę – wycedził. – Niewygodnego świadka zwykło się dobijać na miejscu.

– Nie jesteśmy mordercami!!! – ryknął komisarz, zaciskając pięści z całych sił, gotów przywalić tamtemu w mordę.

– Poczekajmy na wynik drugiej operacji, bo może się okazać, iż jesteście – skwitował Wiktor zimno. – Jeżeli Majka szczęśliwie ją przeżyje, wyślę panu kartkę z podziękowaniem.

– W dupę sobie wsadź tę kartkę! – warknął Bracki, wychodząc z pokoju.

Wiktor odprowadził go wzrokiem, po czym zwrócił się do lekarza.

– Komisarza mamy z głowy. Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć? Co pan ukrywa, doktorze?

Ten wahał się znacznie dłużej niż funkcjonariusz. Wreszcie westchnął ciężko. I tak prawda wyjdzie na jaw.

– Pański brat został postrzelony w prawe płuco… – zaczął i urwał. Jak delikatnie ubrać w słowa takie szambo?!

– Rozumiem. – Wiktor ponaglił go spojrzeniem.

– Operowałem go. Został przywieziony bardzo szybko, nie stracił zbyt wiele krwi, jego stan jest dobry.

„I masz szczęście, człowieku! Ale co ukrywasz?!” – wykrzyczał w duchu Wiktor.

– Widzi pan, pański brat był zwrócony tyłem do strzelającego. – Uff, powiedział to.

Wiktorowi odebrało mowę. Patrzył na doktora ogromniejącymi oczami.

– Czy dobrze rozumiem…? – zaczął powoli, cedząc słowa zgłoska po zgłosce. – Mój brat podczas policyjnej akcji dostał kulę w plecy?

Lekarz przytaknął niechętnie. Od początku nie podobało mu się to wszystko. Od chwili, gdy dostał telefon, że wiozą mu mężczyznę z raną postrzałową. Nie byłoby może w tym nic dziwnego, w Warszawie zdarzają się takie przypadki, gdyby nie fakt, że do zdarzenia doszło na Złotej, w centrum miasta. Pod bokiem mieli szpital na Lindleya, mimo to wieźli rannego przez pół miasta, na Wołoską. Po co? Liczyli na to, że lekarze podlegający MSWiA złożą fałszywe zeznania, by chronić policję? Pacjent przeżył – na szczęście przeżył – za parę tygodni opowie ze szczegółami, co się wydarzyło. Komisarz niepotrzebnie się pogrążał…

– Tak, właśnie – odezwał się wreszcie, bo Wiktor Prado wbijał w niego to swoje wilcze spojrzenie. – Dostał kulę w plecy. Cudem minęła żebra. Byłoby o wiele gorzej, gdyby któreś strzaskała. Pana brat jest szczęściarzem.

– Jak cholera – prychnął Wiktor. – Rano siada do śniadania z przyszłą żoną i matką swego dziecka, w południe obrywa od gliniarzy kulę. W plecy. Mój prawnik obedrze ich ze skóry…

„Tego się obawiałem” – pomyślał Grajewicz.

– …o ile uratujecie Majkę. Jeżeli ona nie przeżyje „interwencji”, zrobię z nich miazgę.

Po wyjściu z pokoju lekarskiego Wiktor natknął się na komisarza. Mężczyzna stał oparty o ścianę, obracając w palcach telefon. Zmierzyli się mało przyjaznym spojrzeniem.

Policjant zrobił dwa kroki w jego kierunku.

– Już pan wie? Doktor panu powiedział?

– Kuli w plecach i tak nie dałoby się „zamaskować”.

– To był wypadek. Mój człowiek zarzeka się, że nie nacisnął spustu. Broń jest obecnie badana przez biegłych. Jeśli potwierdzą, że nastąpił samostrzał…

– Cóż, będziecie niewinni. Kula w plecy, poronienie, śmierć dziecka, a winnych nie ma – w głosie Wiktora znów zabrzmiał gniew.

– Panie Prado, wiem, co pan czuje, też byłbym żądny krwi, gdyby coś takiego przydarzyło się moim bliskim, proszę jednak zrozumieć: podczas takiej akcji wszystko jest możliwe. O życiu i śmierci decydują ułamki sekund. Moi ludzie nie mogą się wahać.

– Akcja… Interwencja… – Wiktor lekko zmrużył oczy, przyglądając się tamtemu. – W co wyście wplątali mojego brata i jego narzeczoną?

– To pytanie do nich. W co oni się wplątali – odparł z naciskiem komisarz. – Muszę wracać do pracy, chciałem się z panem pożegnać. – Wyciągnął do Wiktora dłoń. – Proszę nie działać pochopnie. Wystarczy ofiar.

Wiktor z wahaniem tę dłoń uścisnął.ROZDZIAŁ II

Szpitalne korytarze nie miały końca. Szczególnie gdy nadrabiało się drogi, by uniknąć spotkania z niepożądaną w tej chwili osobą. Wiktorem Prado. On również mógł dostać wiadomość – Majka Trojanowska przeżyła operację – chociaż obiecano komisarzowi, że poinformują go jako pierwszego.

Teraz spieszył na drugie piętro okrężną drogą, zamiast po prostu wsiąść do windy na parterze, i układał w myślach plan działania. Lekarz, który operował dziewczynę, był… jak by to powiedzieć… spolegliwy. Łyknął bajeczkę, że Trojanowska została zdjęta podczas obławy na narkodilerów, i od razu jego stosunek do pacjentki uległ zmianie. Starszy człowiek stanowczo potępiał wszystkich, którzy sprowadzają młodzież na złą drogę. Gdy więc Bracki poprosił go – głosem nieznoszącym sprzeciwu, oczywiście – by zadzwonił, gdy tylko skończą operować – doktor zgodził się bez wahania.

– W jakim jest stanie? – to było pierwsze, o co zapytał komisarz.

– Biorąc pod uwagę okoliczności… – Chirurg zawiesił głos. – Trafiła na stół w ostatniej chwili. Parę minut później i wzywałbym pana do kostnicy. – Tu komisarz skrzywił się lekko, chociaż… to rozwiązanie byłoby mu całkiem na rękę. – Jest na sali pooperacyjnej. Będziemy ją wybudzać. Anestezjolog twierdzi, że za dziesięć minut, góra kwadrans, powinna odzyskać przytomność. Zbadamy ją i dopiero…

– Chcę przy tym być – wpadł mu w słowo Bracki.

– To sala pooperacyjna – zauważył z naciskiem lekarz.

– Wyszoruję ręce, nałożę jałowy fartuch i maseczkę, co tam sobie chcecie. Muszę porozmawiać z tą dziewczyną…

– Będzie zaintubowana! Jak pan chce z nią rozmawiać?!

– Wystarczy, że dwa razy kiwnie głową. Nawet nie dwa. Raz.

– Ale…

– Doktorze – komisarz przytrzymał go za łokieć – to poważna sprawa, w której nie ma miejsca na żadne „ale”. Muszę zadać dziewczynie jedno pytanie, zanim zbiegnie się tutaj jej rodzina czy, nie daj Boże, dziennikarskie sępy. Ona była w miejscu, w którym uczciwi obywatele nie powinni się znajdować. W przerzutowym lokalu mafii narkotykowej. Wkładała do sejfu torbę pełną forsy. Naprawdę jedno krótkie pytanie jej nie zaszkodzi, a może pomóc.

Lekarz uniósł ręce w geście kapitulacji.

– Zamienię parę słów z anestezjologiem. Jeżeli on nie będzie miał nic przeciwko temu, może pan zadać to jedno bezcenne pytanie.

„Żebyś wiedział, konowale, że bezcenne” – pomyślał ironicznie komisarz. „Masz szczęście, że idziesz na współpracę, bo i na ciebie znaleźlibyśmy haczyk”.

– Czy udało się zrobić to, o czym napomknąłem? – zapytał na głos.

Lekarz, w milczeniu myjący ręce, podniósł nań wzrok.

– Bardzo panu zależało, więc zrobiłem, co trzeba. Siniec na brzuchu zniknął pod linią szwów, dodam, że trochę mu w tym pomogłem. Czego się nie robi dla dobra sprawy – westchnął. – Nie będzie śladu po spartolonej przez was robocie, jeśli ten, kto wbił kolbę w brzuch ciężarnej kobiety, nie przyzna się do tego i jeżeli ona sama nie piśnie na ten temat słowa. Gdybyś miał pan chody tam na górze, Trojanowska doznałaby amnezji pourazowej.

Na to komisarz nie mógł liczyć. Kiedyś sprawa byłaby prosta: jedno słowo tu, jedno tam i anestezjolog zafundowałby Trojanowskiej taką amnezję, że zapomniałaby, jak się nazywa. Dziś lekarze byli ostrożniejsi.

– Chodźmy do naszej niegrzecznej dziewczynki. – Lekarz wytarł ręce papierowym ręcznikiem i ruszył przodem.

„Niegrzeczna dziewczynka?” – komisarz uniósł brwi. „Też mi określenie dla trzydziestoparoletniej kobiety. Ten konował nie będzie się chyba do niej dobierał? Tego by tylko brakowało…”

Nie miał czasu dłużej się nad tym zastanawiać, bo wchodzili do ciemnej, cichej sali z dwoma łóżkami. Jedno z nich było puste. Na drugim leżała drobna postać, otoczona przez pracującą miarowo aparaturę.

Bracki zatrzymał się przy stojaku z kroplówkami. Spojrzał na bladą jak prześcieradło, którym była okryta, dziewczynę. Miała piękną twarz o łagodnych rysach, ładne usta, wcześniej zapewne karminowe, teraz równie blade co policzki, i czarne, gęste włosy, okiełznane przez szpitalny czepek. Powieki drżały jej lekko. Po policzku zaczęła spływać łza. Pochylił się odruchowo i starł ją delikatnie wierzchem dłoni. Ależ zimną miała skórę. Na pewno zdołali zatamować krwotok?

– Nie wygląda najlepiej – mruknął półgłosem ni to do siebie, ni do lekarza.

– Straciła sporo krwi. Naprawdę była jedną nogą na tamtym świecie. Będzie miała co opowiadać.

„Opowiadać?” – rzucił lekarzowi kose spojrzenie.

– O życiu po życiu – wyjaśnił tamten.

Dowcipniś.

Do sali wszedł anestezjolog. Beznamiętnie skinął głową Brackiemu.

– Kiedy będzie ją pan wybudzał?

– Już to zrobiłem. Powinna lada chwila odzyskać przytomność. O, właśnie do nas wraca.

Dziewczyna uniosła powieki może na milimetr.

– Słyszy nas? – Policjant mimo wszystko zniżył głos do szeptu.

Lekarze specjalnie się nie krępowali, mówili normalnie, co jemu w tej cichej sali wydało się niestosowne.

Anestezjolog pochylił się nad pacjentką.

– Pani Trojanowska, pani Majeczko, budzimy się! Słyszy mnie pani?

Drgnięcie powiek można było wziąć za odpowiedź. Po policzku Majki znów zaczęła spływać łza. Bracki poczuł mimowolne współczucie. Jeżeli ta dziewczyna, jak sugerował Prado, jest niewinna…

– Skąd te łzy? Boli coś? – pytał lekarz bez cienia zainteresowania w głosie. – Zaraz wszystkiemu zaradzimy. Teraz proszę leżeć spokojnie. Przygotuję dla pani coś specjalnego.

Odwrócił się do policjanta i rzucił sucho:

– Pół minuty. Z zegarkiem w ręku. Pilnuj, Tadeusz, czasu – to było do chirurga.

Ten ostentacyjnie spojrzał na zegar.

Komisarz pochylił się ku dziewczynie. Miał mało czasu, a pytanie było ważne.

– Słyszysz mnie?

Majka uniosła powieki milimetr wyżej.

– Pamiętasz, co się stało? W mieszkaniu twoich starych?

Naraz dziewczyna otworzyła szeroko oczy. Błysnęło w nich rozpoznanie. I panika.

– Spokojnie. Nic ci nie grozi. – Rzucił szybkie spojrzenie lekarzowi, który po drugiej stronie szklanej tafli ze znudzoną miną przeglądał jakieś papiery. – Posłuchaj uważnie: nie będziesz mówiła, co się stało, a nikomu nie stanie się krzywda. Rozumiesz? – Pochylił się jeszcze niżej i powtórzył jeszcze ciszej: – Zapomnisz, co się wydarzyło na Złotej, a wszyscy będą szczęśliwi. Jeżeli zaczniesz sypać, Marcinowi przydarzy się wypadek. Zrozumiałaś?

Czuł się podle, szantażując dziewczynę, która właśnie przeszła operację, a jeśli wierzyć lekarzowi, otarła się o śmierć pośrednio z jego winy, ale w tym zawodzie nie było zlituj się. Wrażliwi i współczujący nie mieli czego szukać w oddziałach interwencyjnych. Albo on zastraszy ją w tej chwili, albo ona odegra się za parę tygodni.

– Pytam, czy pojęłaś, czego chcę – syknął.

Dziewczyna skinęła głową. Ten nagły ruch wydusił z jej krtani cichy jęk. Bracki poczuł się jak ostatnie bydlę. Odwrócił się i bez pożegnania, nie zamieniając nawet słowa z lekarzem, wyszedł.

Stanął pośrodku korytarza. Przez parę chwil uspokajał oddech. Był pewien, że dziewczyna nie piśnie słowa. Ale cenę za tę pewność on zapłaci w piekle…

Wsiadł do nieoznakowanego radiowozu. Nie musiał mówić kierowcy, dokąd się udają. „Zamach na Złotej”, jak media zaczęły nazywać głośną akcję sprzed południa, przyciągnął uwagę jego zwierzchników. Gdy tylko dorwą go w swoje szpony, zaczną zadawać pytania, niewygodne pytania, na które trzeba będzie udzielać odpowiedzi.

Musi pogadać z Grześkiem. Powie mu, że siniec po ciosie „znikł”. Ślady zatarto. Jedynie tych dwoje: funkcjonariusz i dziewczyna, wie, co się naprawdę wydarzyło. Słowo zamieszanej w przemyt narkotyków przeciwko słowu policjanta o nienagannym przebiegu służby? Bez szans…

Komisarz wpatrzony w okno samochodu nie podziwiał widoków Warszawy. Miał nad czym myśleć. Jeżeli zdjęli nie tych, co trzeba – ona nie miała nic wspólnego z biznesem prowadzonym przez starych, a facet po prostu jej towarzyszył – będzie naprawdę kiepsko. Oboje zostali ranni. Ona omal nie pożegnała się z życiem. I to z jakiego powodu!? Potraktowana kolbą karabinu, straciła dziecko. Chryste, media pożrą ich żywcem! Bez względu na to, czy Majka należała do mafii czy nie! Nawet jeżeli będzie trzymała język za zębami, to sam fakt, że w wyniku siłowego zatrzymania doszło u młodej kobiety do poronienia, wystarczy, by mieszać policję z błotem przez ładnych kilka dni, aż temat się znudzi albo hieny rzucą się na inny łup.

Media będą miały używanie. Wiktor Prado również. Wyglądał na ostrego zawodnika, chociaż… nie sprawiał wrażenia skurwiela, który niszczy ludziom życie, bo lubi. Jak on sam, Mariusz Bracki, był po prostu twardym facetem chroniącym tych, których kocha. Jego brat, Marcin, nie widział zajścia w łazience. Z tego, co Bracki się orientował, najpierw padł strzał, potem Grzesiek potraktował dziewczynę kolbą. Jej facet nie mógł ani widzieć, ani słyszeć, co jej zrobiono, bo sam tracił przytomność z bólu i szoku. Kurwa, kula w plecy! A Darek pierdoli, że spluwa sama wystrzeliła! Zdarza się i to… Oby… Jeżeli biegli potwierdzą, że doszło do samostrzału, tu nie będzie punktów zaczepienia. A Majka Trojanowska… zamknął jej usta, nim zdążyła je otworzyć. Etyczne ani uczciwe to nie było, ale pieprzyć uczciwość i etykę, gdy chodzi o dobro oddziału. Był odpowiedzialny za podkomendnych. Jego ludzie nie mogą się wahać! Następnym razem mogą mieć do czynienia z bezwzględnymi bandziorami, a wtedy poleje się krew. I będzie to krew jego chłopaków, bo tamci wahać się nie będą.

Samochód zatrzymał się pod wieżowcem. Mężczyzna westchnął ciężko. Lubił życie na adrenalinie, ale nie cierpiał „sprzątania” po akcji. Takie wpadki niezbyt dobrze wpływały na morale policjantów. Do tego prokurator i inspektor z ABW… Dzień zaczął się parszywie i nie ma nadziei, by skończył się inaczej.

Wiktor także musiał wyjść na zewnątrz, złapać parę haustów świeżego powietrza. Nienawidził szpitali. Od czasu, gdy po raz pierwszy, pobity do nieprzytomności, trafił na izbę przyjęć. Nawet te przeznaczone dla VIP-ów, amerykańskie ekskluzywne kliniki, które przypominały raczej kurort niż szpitalną rzeczywistość, budziły w nim odrazę. I strach, do którego on, ten twardziel, nigdy by się nie przyznał.

Komórka rozdzwoniła się w jego kieszeni. Odebrał natychmiast.

– Przywieźli Majkę! – wykrzyczał Patryk. – Jest po operacji, żyje! Wracaj natychmiast!

– Dzięki Bogu… – szepnął do siebie Wiktor.

Do tej chwili nie zdawał sobie sprawy, w jak wielkim napięciu czekał na takie słowa. Ciążyło mu poczucie winy wobec kobiety, którą przez ostatnie miesiące traktował gorzej niż podle. Żal mu było nienarodzonego dziecka, mniejsza o to, kto był jego ojcem. Marcin tak bardzo cieszył się na synka albo córeczkę. Gdyby Majka zmarła, jego brat chybaby się nie podźwignął po takiej stracie, a Gabriela i Julia…

W tym momencie jego telefon ćwierknął, sygnalizując przyjście wiadomości.

No właśnie, Gabriela…

„Co z Marcinem??” – to od niej był esemes.

Miała prawo się niepokoić. Wybiegł z domu, nie mówiąc właściwie nic. Marcin został ranny. Jak ciężko? W jaki sposób? Co się wydarzyło? Gabriela i Julia nie miały pojęcia. Na szczęście o tym, że Majka walczy o życie, również nie wiedziały. Odchodziłyby od zmysłów ze strachu o przyjaciółkę. Tego im Wiktor oszczędził. Czekał, aż będzie mógł przekazać dobre wieści. Wierzył w to. Teraz więc, czując, jak ogromny ciężar spada mu z serca, zatrzymał się, wybrał telefon Gabrieli i nacisnął zieloną słuchawkę.

– Kochana moja – zaczął zaraz po tym, jak Gabrysia powtórzyła pełne niepokoju pytanie – z Marcinem wszystko okej. Z Majką także…

– Z Majką? Dlaczego wspominasz o Majce?! – W jej głosie rozbrzmiały po kolei: zaskoczenie, niedowierzanie, na koniec zgroza. – Ona tam była?! Była z Marcinem, gdy to się stało?! Co się właściwie wydarzyło?! Wiktor!!!

– Gabi, spokojnie… Dlatego właśnie ci nie powiedziałem, że tak, owszem, Majka i Marcin razem wplątali się w tę aferę. Jeszcze się nie orientuję, o co w tym wszystkim chodzi, ale wiem jedno: oboje są bezpieczni. Przywieziono ich na Wołoską, byli operowani, ale wszystko jest już w porządku. Przyjedź z Julią. Majka ucieszy się, gdy was zobaczy.

Każde słowo było kłamstwem, lecz czasem trzeba skłamać, by nie ranić tych, których kochamy. Co by przyszło Gabrieli ze świadomości, że skurwysyny z policji omal nie zabiły jej przyjaciółki? Zwariowałaby ze strachu o Majkę. Wystarczy, że oni – Wiktor z Patrykiem – przeżyli ten strach. Afera… To słowo na określenie akcji antyterrorystycznej było doprawdy sporym niedomówieniem. Ale o tym Gabrysia również nie musiała wiedzieć.

Rzucił jeszcze parę uspokajających słów, pożegnał się i ruszył szybkim krokiem w kierunku głównego wejścia. Parę minut później był przy Patryku, który nie mogąc usiedzieć w miejscu, krążył po szpitalnym korytarzu niczym lew po pustej klatce.

– Przed chwilą wróciła! – Patryk w paru krokach znalazł się przy bracie. Jego przygaszone oczy rozjaśnił blask. – Doktor powiedział, że najgorsze minęło. Uratowali ją! Pozwolili mi przy niej posiedzieć parę minut. Idę…

– Nigdzie nie idziesz – wpadł mu w słowo Wiktor. – Prosiłem, żebyś czuwał nad Marcinem. Ja posiedzę przy Majce. Jak się was spuści ze smyczy, ty się zapominasz, oni trafiają na OIOM…

I już miał skierować się w głąb korytarza, gdy zatrzymała go dłoń brata. Obrócił się ku niemu zaskoczony siłą, z jaką Patryk zaciskał palce na jego ramieniu.

– Na smyczy trzyma się psy, a nie braci – wycedził Patryk. Przypominanie mu w tej chwili o tym, co zrobił Majce, było po prostu podłe. – A może nie uważasz nas za braci? Może od zawsze byliśmy dwoma pętakami, których musiałeś za sobą ciągnąć?

Wiktor zacisnął palce na jego dłoni.

– Puść, Patryk. I nie waż się nawet tak myśleć. Byliście dla mnie najważniejsi. Jesteście wszystkim, co mam. Nie niszcz tego, bracie, słowami, których będziesz żałował. Odpowiedzialność…

– Właśnie: odpowiedzialność. Gdy trzymasz kogoś na smyczy, jesteś za niego odpowiedzialny. Sprawdziłeś Majkę?

– Co?

– Czy sprawdziłeś Majkę?! Zleciłeś któremuś z zaprzyjaźnionych detektywów, by ją prześwietlił?

Wiktor wolno pokręcił głową.

– Sprawdzasz każdego kontrahenta, a nie zrobiłeś tego w przypadku narzeczonej brata? Co z tobą, Wiktor? A jeśli ona jest zamieszana w handel narkotykami? Jeśli rzeczywiście przerzucała brudną forsę? Poręczysz za nią głową? Bo ja nie!

– Mogłeś sam ją sprawdzić. Masz wszystkie kontakty, masz forsę…

– Byłem pewien, że ty to zrobiłeś! Właśnie dlatego, że wszystkie smycze trzymałeś w ręce! Miałeś niepodzielną władzę, owszem, ale wraz z nią odpowiedzialność. I nagle oznajmiasz, że jakiś czas temu nas z tych smyczy spuściłeś? To ma być odpowiedzialność?!

– Nie zrzucaj na mnie winy za to, co się stało z Majką i Marcinem!

– Jeżeli Majka „robi” w narkotykach, to, co się stało z Marcinem, będzie twoją winą, Wiktor. – Patryk patrzył bratu prosto w oczy. Surowo, bez odrobiny współczucia. – Na szczęście on z tego wyjdzie, ale nigdy więcej nie pozwolę, byś brał na siebie odpowiedzialność. Zrobiłeś dla nas wystarczająco wiele. Może czas, żebyś odpoczął…

Teraz Wiktor pobladł.

– Mam to rozumieć jako pożegnanie? Przestałem być potrzebny, więc rzucisz „dzięki za wszystko” i…?

– Nie, Wiktor, jesteśmy rodziną. Jesteś moim bratem tak jak Marcin. Nikt ani nic nie stanie między nami. Nie po tym, co przeszliśmy. Ale pora, byś zrozumiał, że nie mam pięciu lat. W ciągu ostatnich kilku dni zaliczyłem przyspieszony kurs dorastania. Pora skończyć ze smyczami, rozkazami: „Zostań tu, siedź przy Marcinie”. Jestem wolnym człowiekiem i, owszem, kocham cię i szanuję, ale od dziś będę postępował tak, jak dyktują mi rozum i serce. Ja teraz pójdę do Majki, tak jak postanowiłem, bo przy mnie parę godzin wcześniej umierała. Chcę widzieć, jak budzi się do życia. Ty czuwaj nad naszym bratem. Mam nadzieję, że uszanujesz moją decyzję.

Oczy Patryka były poważne. Bardzo poważne.

Wiktor powoli skinął głową.

– Masz rację – odezwał się. – Pora z tym skończyć.

Potem patrzył, jak jego młodszy brat – nie pięcioletni dzieciak, a dorosły, mądry, godny szacunku mężczyzna – znika za drzwiami sali na końcu korytarza.

Jeszcze nie wiedział, jak ułożą się między nimi stosunki. Czy bardziej podoba mu się władza absolutna, jaką roztaczał nad braćmi, czy ich wolność. Jednego był pewien: coś się zmieniło. Nadchodzą nowe czasy. Może nadeszła pora zrzucić jarzmo odpowiedzialności za najbliższych? Pozwolić im popełniać własne błędy i ponosić tych błędów konsekwencje? Przez niemal czterdzieści lat chronił braci przed całym złem tego świata. Teraz ich kolej, by stać się opoką dla tych, których pokochali. Julia i Majka będą potrzebować silnych, zdecydowanych, nieugiętych mężczyzn, a nie dwóch mięczaków – o ile ktokolwiek śmiałby powiedzieć tak o Marcinie i Patryku – których wiecznie ratuje z opresji starszy brat. A czyni to tylko dlatego, że nie pozwolił im ani razu, by radzili sobie sami.

„Masz rację, Patryk, już pora…” – myślał, wchodząc do cichej sali. „Ciebie też, Marcin, przyszedł czas uwolnić”. – Odgarnął z czoła brata kosmyk sklejonych potem włosów. „Będzie mi ciężko, bo obu was kocham, ale właśnie w imię tego…”

Poczuł łzy pod powiekami, gdy tak wpatrywał się w nieruchomą twarz młodszego brata.

„Teraz rozumiem Gabrysię… Zamiast zamienić jedną niewolę na drugą, pragnęła zakosztować wolności. A ja? Ja poczułem się urażony. Oto chcę ofiarować jej miłość, wsparcie, Leśną Polanę, rodzinę, a ona, ta niewdzięcznica, gardzi moim gestem. Odrzuca mnie. Jakim byłem egoistą. Kontrola. Nad wszystkimi i wszystkim. Dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Nie musiałem się bać, że ich stracę. Ale życie jest życiem i bez względu na moje chcę czy nie chcę, uderza tam, gdzie chce, i w tych, co chce. Tak pilnowałem braci, że jeden z nich został postrzelony. Pragnąłem strzec mojej miłości, a Gabrielę i tak porwano. Grożono jej gwałtem i śmiercią. Z mojego powodu…”

Może czynił sobie zbyt gorzkie wymówki. On przecież, tak samo jak jego bracia i ukochana kobieta, był ofiarą zwyrodnialca. Lecz w tej czarnej godzinie, gdy siedział przy łóżku nieprzytomnego Marcina, takie słowa były oczyszczeniem. Majka i Marcin przeżyli. Gabrysia była bezpieczna. Los dał mu powtórną szansę na nowe, może wreszcie spokojne i szczęśliwe życie. O ile on sam, Wiktor, sobie na to pozwoli.

Odetchnął.

Zacisnął palce na nieruchomej dłoni Marcina i zaczął cicho modlić się do Boga, którego dawno temu przegnał z przepełnionego rozpaczą i nienawiścią serca.

Świadomość wracała powoli.

Majka próbowała zebrać zmącone przez narkozę myśli, ale pierzchały raz po raz. Ktoś! To wspomnienie sprawiło, że wstrzymała oddech, nie otwierając oczu. Leż nieruchomo, ani drgnij, może już sobie poszedł! Ten… ktoś, kto przeraził ją… wtedy… poprzednio. Pochylił się ku niej, gdy tylko uniosła powieki, i wyszeptał tonem, który zmroził ją do głębi: „Nic nie mów, a Marcinowi nie stanie się krzywda”.

Będzie więc milczeć.

Zabolało. Z jej gardła wydarło się cichutkie jęknięcie.

Czyjeś palce, które trzymały jej dłoń, zacisnęły się mocniej i usłyszała miękki, kochany głos kogoś, kogo znała. I też kochała.

– Boli, Majeczka? Wezwę lekarza.

Jego dłoń pogłaskała ją po policzku. Uniosła ciężkie powieki.

– Patryk… – szepnęła tak słabo i cicho, że zabrzmiało to jak westchnienie. Pochylił się ku niej z troską w oczach. – Nie odchodź. Nie zostawiaj mnie.

– Nie odejdę, kochana. Będę przy tobie. Panie doktorze – spojrzał prosząco na anestezjologa, który pełnił dyżur.

Doktor obrzucił jednym spojrzeniem ekrany monitorów, kroplówkę z krwią i dwie inne, wypełnione przezroczystymi płynami, po czym zwrócił się do pacjentki:

– Jest pani na oddziale intensywnej opieki pooperacyjnej. Pamięta pani, jak się tu znalazła?

„Zapomnij, co się stało na Złotej…”

– Nie.

– Doszło do wypadku. Straciła pani dużo krwi. Zdążyliśmy w ostatniej chwili.

Mieszkanie rodziców, pieniądze, sejf, huk pękających szyb, drzwi roztrzaskujące się o ściany, a potem straszny ból, rozdzierający ją na pół. I krzyk Marcina.

– Marcin? – spojrzała błagalnie na Patryka.

– Wszystko z nim w porządku – zapewnił ją.

Uwierzyła. Gdyby coś się stało jego bratu, nie potrafiłby skłamać.

– Dziecko?

Uciekł spojrzeniem. Zrozumiała. Powinna poczuć ból po tej stracie, ale nie czuła nic. Tylko ulgę, że Marcin żyje. Marcin… on będzie rozpaczał. Chciał tego dziecka, nie wiedząc, że…

Patryk, jakby wiedział o czym ona myśli, uniósł jej dłoń i ucałował lekko.

– Nie martw się teraz niczym. Po prostu odpoczywaj. Jestem przy tobie.

Zamknęła oczy z cichym westchnieniem ulgi. Jeżeli zapomni, co się wydarzyło na Złotej, wszystko będzie dobrze. Nikomu nie stanie się krzywda…

Przyszedł w nocy. Gdy usłyszała jego głos, dobiegający zza uchylonych drzwi, próbowała się skulić, zniknąć, ale była tak słaba, że nie mogła nawet unieść ręki.

– Spokojnie, Majeczka, jestem przy tobie – usłyszała głos Gabrieli i poczuła jej chłodną dłoń, odgarniającą z rozpalonego czoła kosmyk zlepionych potem włosów.

Uciekaj! – chciała krzyknąć, ale krtań nie przepuściła ani słowa.

Ten straszny człowiek wszedł do sali. Słyszała, jak się zbliża. Gdy stanął obok łóżka, wbiła weń oszalałe ze strachu spojrzenie.

– Jak się pani czuje? – zapytał cicho, tonem zupełnie innym niż poprzednio, ale ona nie dała się nabrać na pełne troski słowa.

Pomóż mi! – błagała Gabrysię wzrokiem. Przyjaciółka pogładziła ją po policzku, zupełnie nie zdając sobie sprawy z zagrożenia.

– Mogę coś dla pani zrobić? Boli?

Nie odpowiedziała. Nie była w stanie wykrztusić choć słowa. Z trudem przychodziło jej łapać oddech.

Patrzył na nią przez chwilę. Widział przerażenie rannej kobiety, znał jego przyczynę i czuł się podle, lecz jednocześnie był pewien, że postąpił słusznie. Majka Trojanowska z czasem zapomni, strach minie, a nikt więcej nie ucierpi z powodu tej nieszczęsnej interwencji.

Wstępne śledztwo wykazało, że oboje – ona i Marcin Prado – nie mieli nic wspólnego z narkobiznesem. Dział rozpoznania namierzył dziewczynę, gdy kilka tygodni temu przyszła na Złotą i wyjęła z sejfu pieniądze. Dzisiaj przed południem wróciła, by je oddać, zwabiona w zasadzkę przez własnego ojca. Czy wiedział, że mieszkanie jest pod obserwacją? Tego śledczy nie byli pewni. Mieli nadzieję, że spotka się w nim z córką. Ale cała operacja okazała się fiaskiem. Majka Trojanowska i Marcin Prado, Bogu ducha winni, omal nie przypłacili tego życiem, a ci, których ścigano po całym świecie, zapadli się pod ziemię. Na to komisarz Bracki nie miał wpływu. Zrobił, co do niego należało. Fatalnie, że tych dwoje zapłaciło nie za swoje winy, ale tak się zdarza. Tak się czasami w tej parszywej robocie zdarza.

Telefonu, z którego Trojanowski dzwonił do córki, nie udało się namierzyć. Jej obie przyjaciółki, zagadnięte przez komisarza, zgodnie twierdziły, że nigdy nie spotkały rodziców Majki. Nie słyszały też, żeby ona się z matką albo ojcem kiedykolwiek spotkała. To samo powtórzyli Wiktor i Patryk Prado. Z Marcinem, który był nadal zaintubowany po postrzale płuca, nie mógł jeszcze rozmawiać, ale jego małe prywatne śledztwo rozwiało wątpliwości: Majka i Marcin byli przypadkowymi ofiarami. Szkoda, że nie mógł tego powiedzieć przerażonej dziewczynie. Przeciwnie: musi utwierdzać ją w strachu dotąd, aż śledztwo zostanie zamknięte i wszyscy zapomną.

– Proszę odpoczywać. Wszystko będzie dobrze – odezwał się. – Gdyby czegokolwiek państwo potrzebowali – zwrócił się do Gabrieli – proszę dzwonić. – Podał jej wizytówkę. – O każdej porze dnia i nocy.

Ujęła kartonik w dwa palce.

– Dziękuję – powiedziała bez krzty wdzięczności.

„Możesz już iść?” – pytały jej oczy. Skinął jej głową, nie patrząc więcej na Majkę, i wyszedł. Długi dzień dobiegł wreszcie końca. Komisarz Bracki mógł wrócić do pustego domu, strzelić niewinny kieliszek koniaku, paść na łóżko i zasnąć snem bez snów. Jak co dzień, co wieczór, co noc…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: