- W empik go
Letni kogel-mogel - ebook
Letni kogel-mogel - ebook
Dla Jenny, Sofii i Jessiki, trzech przyjaciółek z Göteborga, życie przestaje biec utartym torem. Magnus, mąż Jenny, jest seksistowskim leniem i okazuje żonie coraz mniej zainteresowania. Dodatkowo wydaje się, że coś przed nią ukrywa.
W przeciwieństwie do przyjaciółki Jessika wiedzie słodkie życie – szef ze sklepu jubilerskiego właśnie się jej oświadczył. Para wstępnie planuje ślub w noc świętojańską. Mimo to sytuacja zaczyna się pogarszać. Czy to możliwe, że wymagająca matka Jessiki popsuje relację między zakochanymi?
Sofia nie ma problemów na miłosnym froncie, ale ostatnio patrzy chciwym okiem nie tylko na męża, lecz także na krakersy. Poza tym nastoletnia córka nieustannie przysparza jej zmartwień. Gdy dziewczyna pod nieobecność rodziców urządza imprezę dla znajomych, sytuacja osiąga punkt kulminacyjny.
Mia Ahl wraca z nową opowieścią. Dokąd zaprowadzi dziewczyny ten letni kogel-mogel?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-0237-263-2 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Göteborg, piątek, 25 stycznia 2019 r.
Jenny odłożyła menu i błądziła wzrokiem po restauracji. Wyglądała, jakby szukała kelnera, ale tak naprawdę rozglądała się za przyjaciółkami: Sofią i Jessiką. Jak co piątek o trzynastej miały zjeść razem lunch w Dorsi, kultywowały tę tradycję od wielu lat.
Stwierdziła, że zamówi rybę i kieliszek białego wina. W końcu był piątek, a ona miała wolne popołudnie. To znaczy wolne jak wolne. Mąż oczekiwał od niej, że w drodze powrotnej zrobi zakupy, a później posprząta dom i wstawi pranie.
Na białym obrusie czekały już kieliszek, karafka wody i koszyczek z pieczywem. Posypane sezamem białe bułeczki o lśniącej skórce, pachnący ziołami chleb żytni i kawałki pieczywa chrupkiego. Wyglądały bardzo zachęcająco. Jenny była strasznie głodna. Dziś zjadła śniadanie kilka minut po piątej. W co drugą środę i piątek otwierała przedszkole i musiała stawić się w placówce już o szóstej trzydzieści. Maluszki rano zjadły śniadanie, a przed południem – owoce, ale ona sama w pracy nie zdążyła niczego przekąsić. Była zbyt zajęta podawaniem naczyń, wycieraniem rozlanej maślanki i krojeniem jabłek.
Mimo że Jenny w co drugą sobotę chodziła do piekarni, smak świeżego chleba jeszcze jej się nie znudził. Teraz poczuła w nozdrzach intensywny zapach pieczywa, który przywiódł jej na myśl kreskówkę. Tam gorącym wypiekom zawsze towarzyszą złociste strużki dymu i przyjemna muzyczka.
Niezdecydowana zatrzymała rękę nad koszyczkiem, aż wreszcie sięgnęła po kromkę ciemnego chleba. Posmarowała ją masłem, odłamała kawałek i wsunęła go do ust. Zamknęła oczy i żuła, napawała się smakiem. Po chwili znów spojrzała na schody. Sofia często spóźniała się na ich piątkowe lunche, ale Jessika zazwyczaj przychodziła na czas, mimo że to ona miała spośród nich trzech najwięcej obowiązków.
Jenny nawiązała kontakt wzrokowy z kelnerem i złożyła zamówienie. Zupa rybna z homarem i białe wino.
Spojrzała na telefon. Wyświetlacz pokazywał trzynastą dwadzieścia siedem. Przyjaciółki się spóźniały, ale w Göteborgu raczej trudno o punktualność. Jenny przestawiła zegarek, by śpieszył o cztery minuty. Dzięki temu znajdowała miejsce na szew w obcisłym ubraniu, które nazywała życiem. Miała dwie prace. Chodziła na pół etatu do przedszkola prowadzonego przez spółdzielnię rodziców, a dodatkowo pracowała jako cukierniczka, sprzedawczyni i złota rączka w niewielkiej kawiarni na Hadze. Oba zajęcia wymagały od niej elastyczności i umiejętności robienia kilku rzeczy naraz. I oba bardzo się jej podobały. Odłamała kolejny kawałek chleba, a następnie odsunęła od siebie koszyczek i schyliła się do torebki. Chciała wyjąć kalendarz, by sprawiać wrażenie zajętej. Gdy tylko się wyprostowała, zobaczyła idącą po schodach Jessikę. Przyjaciółka pomachała do niej i szybkim krokiem ruszyła w jej stronę.
– Przepraszam! Przepraszam, przepraszam! – Jessika objęła Jenny, która ledwo zdążyła podnieść się z miejsca. – Przepraszam za spóźnienie. Mieliśmy dziś ogromny ruch, a kiedy klient wybiera obrączki, nie można go pośpieszać. W końcu to ważny wybór.
Jenny przypomniało się, jak przyjaciółka sprzedała swoją obrączkę i pierścionek zaręczynowy, by kupić dzieciom prezenty na święta. To było czternaście miesięcy temu, gdy Robert, były mąż Jessiki, płacił jej absurdalnie niskie alimenty. Jenny pogładziła dłonią drugą dłoń, zatrzymując ją na oczku pierścionka.
– No tak. – Przytaknęła skinieniem. – W końcu założenie jest takie, że będzie się je nosić do końca życia. – Spojrzała na rękę Jessiki. – A co my tu mamy? – Wskazała na pierścionek.
– Mmm – wymamrotała zawstydzona przyjaciółka. – Jeszcze się do niego nie przyzwyczaiłam.
– Mogę zobaczyć? – Jenny wzięła ją za rękę. – Ojej! – westchnęła. – Jest piękny – dodała ze strachu, że przyjaciółka źle interpretuje jej słowa i minę.
– Claes jest jubilerem – zaczęła Jessika. Uniosła wzrok i pomachała ręką. – Sofia przyszła – wyjaśniła zupełnie niepotrzebnie.
Sofia sunęła przed siebie. Jak zawsze szczupła, elegancka i z nienaganną fryzurą. Mimo że padał śnieg, nie miała na policzku ani smużki tuszu do rzęs.
– Cześć! – Postawiła torebkę na jednym z krzeseł. Później przywitała się z przyjaciółkami, całując je w powietrzu. – Wiem, że się spóźniłam. To wszystko przez tę cholerną pogodę, same rozumiecie. Poza tym musiałam jeszcze zajrzeć do sąsiadki, żeby podlać jej kwiatki. Pojechała do Hiszpanii. Ma tam dom. Nie wiecie nawet, jaka jestem zazdrosna. A moja mama popłynęła w rejs po Karaibach. Tylko ja muszę znosić tę pogodę. Jest potworna. Twoja była szwagierka Christel też wyjechała, więc do końca przyszłego tygodnia będę pracować codziennie. Zostałam w sklepie sama.
Zrobiła niezadowoloną minę, która mogła wskazywać, że jest przemęczona albo strasznie jej się nudzi, bo nie ma kogo obsługiwać. Jessika również tam kiedyś pracowała i pamiętała, że w sklepie z niepotrzebnymi bibelotami sprzedawano głównie świece o zapachu wanilii i prawie nikt tam nie zaglądał.
Sofia liczyła na współczucie, ale nikt nie zareagował.
– Popatrz na dłoń Jessiki! – powiedziała Jenny. Cieszyła się, że może opowiedzieć o czymś, czego przyjaciółka nie wiedziała i pewnie nawet nie podejrzewała.
Zakłopotana Jessika pokazała pierścionek. Sofia natychmiast zeskanowała go wzrokiem.
– Och! Jest piękny. – W jej głosie pobrzmiewała nutka zazdrości.
– W końcu Claes to jubiler.
– Kiedy to się stało? – Jenny bardziej niż pierścionek z diamentem interesowały same zaręczyny.
– W sylwestra. – Jessika się zaśmiała.
– Przeczuwałaś coś? Rozmawialiście o tym? – spytała Jenny.
Sofia uniosła dłoń i pomachała na kelnera.
– Nie. Z początku wcale nie rozumiałam, o co chodzi. Dopóki nie zadał pytania.
– Szampana! – krzyknęła Sofia do kelnera, który stanął przy ich stoliku.
Mężczyzna przyniósł ze sobą butelkę białego wina, wyglądał na zmieszanego i podekscytowanego jednocześnie.
– Poprosimy o trzy kieliszki szampana. Prawdziwego szampana. Ja stawiam! – Zadowolona, że przez chwilę znów znalazła się w centrum uwagi, pochyliła się do Jessiki i odezwała się wesoło: – Musisz nam o wszystkim opowiedzieć!
Jenny spojrzała ze smutkiem na kelnera. Stał teraz nieruchomo z winem w ręku i zastanawiał się, której kobiety słuchać.
– Najpierw napijmy się szampana – powiedziała przepraszająco. Bała się, że kelner uzna ją za kłopotliwego gościa.
– Nie, niczego nie podejrzewałam – zaczęła Jessika, ponownie wysuwając dłoń. – Powinnam była się tego domyślić już między świętami. Dwudziestego siódmego grudnia Molly przyszła do mnie i spytała, czy może zajrzeć do mojej szkatułki z biżuterią. Przymierzała pierścionki, wypytywała, gdzie jest ten zaręczynowy i jak wyglądały zaręczyny z Robertem, skoro wybrałam pierścionek sama.
– Rozmowa matki z córką. A raczej córki z matką – wtrąciła Jenny.
– Właśnie. Odpowiedziałam jej o wszystkim najdokładniej, jak umiałam, ale od tamtego dnia minęło dużo czasu. I sporo zdążyłam już zapomnieć. – Zamilkła, bo bardzo dobrze to pamiętała, to znaczy nie zaręczyny, tylko moment sprzedaży pierścionka i obrączki, który wzbudził w niej bardzo sprzeczne emocje. Gdy stała przed lombardem, z jednej strony czuła się wolna, a z drugiej strony ogarniał ją wielki smutek.
– Och! – Jenny dała jej do zrozumienia, by kontynuowała.
– Jest sylwester. Tuż przed północą. Mama kątem oka patrzy na szampana, a Elliot prawie przysypia. Nagle Claes przyciąga mnie do siebie i klęka. Klęka! W salonie mojej mamy! Wyciąga z kieszeni pierścionek i zadaje pytanie.
– Jaki kochany!
– I pewny siebie – dodała Sofia.
– Tak. Typowy Claes. Pewnie naoglądał się amerykańskich komedii romantycznych.
Jessika nie wspomniała, że tak naprawdę poczuła się skonsternowana I wydało jej się, że nie ma wyboru. Że w takiej sytuacji nie może powiedzieć „nie”.
– Ale – zaczęła Jenny – to już nie pierwszy raz, kiedy wyznał ci miłość w towarzystwie. Pamiętasz zeszłe święta? To znaczy święta sprzed dwóch lat? Cała rodzina tam była, twoje dzieci, mama. A na dodatek Robert.
– Chcesz powiedzieć, że powinien był też zadzwonić po Glenna? Tego taksówkarza? – Jessika wybuchnęła śmiechem. – Bo o nim zapomniał.
– A jak zareagowała twoja mama? – spytała Sofia.
– Była przeszczęśliwa. Już od roku, odkąd zauważyła, że pozbyłam się pierścionka od Roberta i obrączki, ciągle mendziła, że powinnam kupić sobie nową obrączkę i nosić ją na prawej dłoni.
– Dlaczego? – Jenny uniosła brwi.
– Z tego samego powodu, dla którego teraz każe mi ustalić datę ślubu. Według niej najważniejsze to zachowywać pozory. Bardzo dziwne.
– Twoja mama – westchnęła Sofia. – Dziękuję – powiedziała, gdy kelner postawił przed nimi trzy wysokie kieliszki.
Mężczyzna pokazał jej butelkę. Sofia kiwnęła potakująco, a on nalał im szampana, po czym ponownie go zakorkował, skinął głową i odszedł.
– Nasze zdrowie! – Sofia niecierpliwie czekała, aż kelner wreszcie się oddali. – Za miłość!
Wzniosły kieliszki i rozkoszowały się pierwszym łykiem musującego trunku. Jessika spojrzała na pierścionek.
– Pasuje idealnie – zaczęła. – Ale nic na nim nie wygrawerował.
– To znaczy, że nie był pewny, czy przyjmiesz oświadczyny.
Sofia przyglądała się Jessice, która otworzyła usta, by coś powiedzieć, ostatecznie jednak je zamknęła. W tej samej chwili przyszedł kelner, niosąc talerz z trzema kawałeczkami homara. Postawił go przed Jenny, a następnie podniósł mały dzbanuszek z zupą i zalał nią skorupiaka. Kobiety przyglądały mu się, jakby był czarodziejem i prezentował jakąś magiczną sztuczkę.
– Mmm, pięknie pachnie. – Jenny rozkoszowała się zapachem homara, białego wina, szafranu i śmietany.
– A czy panie zastanowiły już się nad daniem głównym? – spytał potulnie kelner.
– Mięso! – odezwała się Jessika. – Tatar wołowy, jeśli jest. A do tego kieliszek czerwonego wina. Mimo szampana.
Sofia zdecydowała się na zupę, po czym spojrzała pytająco na Jessikę, która wytłumaczyła:
– Molly została weganką! Nie zwyczajną wegetarianką, która je nabiał i takie tam. Tylko prawdziwą weganką. Gotuję osobno dla niej i osobno dla siebie i chłopców. Ale jej to nie wystarcza. Moja córka jest bardzo elokwentna. I oczytana. Zrujnowała święta swoim starym dziadkom. I ojcu.
– No nie!
Sofia się ucieszyła, że przyjaciółka narzeka na córkę. Z opisów Jessiki najczęściej wynikało, że piętnastolatka to istny wzór cnót, nigdy się nie myli, pomaga w domu, odbiera młodszego braciszka z przedszkola, sprząta ze stołu, a do tego wkłada naczynia do zmywarki. Z kolei Chloe, córka Sofii i rówieśnica Molly, urządza matce scenę, gdy ta poprosi ją, by przed przyjściem pani sprzątającej z odkurzaczem przynajmniej pozbierała z podłogi swoje rzeczy.
– William twierdzi, że Molly przez pół świąt opowiadała, co znajduje się na stole i jak tam trafiło. Zreferowała całą drogę, z pastwiska na talerz. A właściwie nie z pastwiska, tylko z zakładu mięsnego. Mówiła, że świnie oddziela się od prosiąt kratą, by ich nie zgniotły. A wymęczone stałymi inseminacjami krowy dają mleko tylko przez cztery lata. I wszystkie czarno-białe jałówki, no wiecie, te z reklamy masła, są ze sobą spokrewnione.
– Już dosyć – przerwała Sofia, machając rękami.
– Robert i jego matka wszystko potwierdzili. Ojciec Roberta ryknął na Molly i kazał wnuczce odejść od stołu. A jej było to na rękę. Przez całe święta u dziadków jadła tylko domowe chrupkie pieczywo i kapustę. Młodą, czerwoną i brukselkę.
Wszystkie trzy się roześmiały.
– Nie skusiła się nawet na nic słodkiego. Bo babcia nie użyła czekolady z certyfikatem sprawiedliwego handlu. A w słodyczach na wagę jest żelatyna wieprzowa.
Jenny wzdrygnęła się z obrzydzenia, ale Sofia wybuchnęła śmiechem.
Jessika napiła się szampana i westchnęła z ulgą. Zaraz potem spojrzała na przyjaciółki.
– Robert sobie na to zasłużył. A ty spędziłaś święta z Claesem. I pewnie dobrze się bawiłaś – odezwała się Sofia.
– No nie wiem. Byliśmy u jego mamy, więc nie ganialiśmy się nago po pokoju.
Tym razem to Jenny wybuchnęła śmiechem, pryskając z ust winem.
– Dobrze, że pijesz białe – uspokoiła ją Jessika.
Jenny kaszlała, a Sofia popatrzyła na nią i się uśmiechnęła.
– Ale i tak było miło – podjęła na nowo Jessika. – Seks. Nie przypomina seksu z Robertem, kiedy dokładnie wiedziałam, czego się spodziewać. Ale jest jeszcze kwestia antykoncepcji. Z początku byłam twarda i kazałam Claesowi samemu się tym zająć.
– Myślałam, że w tym układzie to on powinien być twardy.
– Sofio. To przekracza wszelkie granice.
Na twarzy Sofii zagościł uśmiech.
– Gdyby twoja mama to słyszała, pewnie wyszłaby z siebie i stanęła obok – powiedziała Jessika.
– Ale jej tu nie ma. Popłynęła w rejs po Karaibach i mogę się założyć, że wyleguje się teraz w słońcu i pije szampana.
– Raczej nie – wtrąciła Jessika. – Tam jest sześć godzin wcześniej, więc co najwyżej właśnie je śniadanie.
Zirytowana Jenny spojrzała na Sofię. Już dawno zauważyła, że przyjaciółka potrafi desperacko walczyć o uwagę. Ale teraz uświadomiła sobie, że to nałóg. I zaczęła to zauważać, jak irytujące chrząknięcie czy gest, które do niczego nie prowadzą.
– Zostawmy mamę Sofii. Chciałabym usłyszeć więcej o tobie i Claesie.
– I waszym życiu seksualnym. – Sofia zachichotała.
– Zaczęłam brać tabletki antykoncepcyjne. I nagle to wszystko stało się… – Jessika na chwilę zamilkła. – Takie poważne.
Jenny przytaknęła skinieniem.
Sofia przesunęła małym palcem po brzegu kieliszka. I się uśmiechnęła.
– Wiem, o co chodzi. – Zaśmiała się. – Pamiętam, jak to było, zanim poznałam Henrika. Miałam kupić prezerwatywy. Długo to planowałam. Poszłam do kiosku. Zauważyłam, że leżą za kasą. Była kolejka, ale uznałam, że jestem gotowa.
– Na kupno gumek czy na seks?
Sofia spojrzała na Jessikę niemal z wyrzutem.
– Na jedno i drugie – odezwała się po chwili. – Ale gdy tak stałam w tej kolejce, po jakimś czasie podeszła do mnie mama jednej z moich koleżanek. I zaczęła mówić. Usta jej się nie zamykały. Miałam kupić coś, co leżało za kasą, więc stałam z pustymi rękami. A gdy przyszła moja kolej, po prostu złapałam pierwszą lepszą gazetę.
Jenny i Jessika wlepiły w nią wzrok.
– I okazało się, że to o misiu Bamse! – jęknęła Sofia.
– To jeszcze nie tak źle. Mogłaś przecież wybrać niechcący jakiegoś pornosa – wtrąciła Jessika. – Mój brat oglądał je po kryjomu.
– A mój ojciec czytał „Playboya” – odezwała się Jenny. – Twierdził, że mają tam ciekawe artykuły.
– Ale gdy teraz tak o tym myślę, to pani Kerstin też nie trzymała nic w ręku.
– Czyli też chciała kupić prezerwatywy! – Mimo że śmiech cisnął się jej na usta, Jessika starała się wyraźnie wymówić wszystkie słowa.
– Ale ona musiała być strasznie stara – wtrąciła Jenny, której wyjątkowo udało się zachować powagę. – Jakoś po czterdziestce.
– A wtedy już nie uprawia się seksu – dopowiedziała Jessika.
– No właśnie – przytaknęła Sofia. – Tylko zapisuje się do klubu czytelniczego. I chodzi na spacery.
– Albo na zakupy – dodała Jenny.
Na chwilę zapadła cisza.
– Ja i Henrik jeszcze to robimy – przyznała po chwili Sofia.
– No przecież! Nie miałam na myśli nic złego – wytłumaczyła Jenny, która zaczęła się zastanawiać, kiedy ostatnio poszła z Magnusem do łóżka. To było jakoś przed świętami albo nawet Dniem Świętej Łucji. O zgrozo! Czyli jeszcze przed rozpoczęciem adwentu! To ona powinna chodzić na zakupy. Gdyby tylko miała na to pieniądze.
Teraz była współwłaścicielką kliniki dentystycznej. Latem wypłaciła z banku wszystkie oszczędności, za które Magnus zatrudnił pomoc dentystyczną na pół etatu i wyposażył nowy gabinet. Założenie było takie, że zacznie przyjmować więcej pacjentów i w rezultacie będzie więcej zarabiać. Ale jak na razie Jenny nie widziała na swoim koncie żadnych zysków. I z tego, co wiedziała, nie było ich też na koncie męża.
– Założymy klub książki? – spytała Jessika. – Mądrej książki. Lubię feel-good, ale zdarza mi się też sięgnąć po coś ambitniejszego.
– No nie wiem. – Sofia wbiła w nią wzrok. – Przecież jeszcze uprawiamy seks. Nie potrzebujemy żadnych substytutów.
– Ale to nie stoi na przeszkodzie, by nie czytać książek. Pamiętasz ten film? Pozycja obowiązkowa? Czytali tam Pięćdziesiąt twarzy Greya. Wszystkie trzy części.
– Jesteście szalone – wymamrotała Jenny i uśmiechnęła się z wdzięcznością do kelnera, który właśnie przyszedł z jedzeniem.
Gdy mężczyzna nalewał Sofii zupę i stawiał przed Jessiką talerz z tatarem, wszystkie trzy przyglądały się jego obgryzionym paznokciom.
– Dziękuję – powiedziała Jessika, patrząc chciwie na surowe mięso.
– Życzę smacznego – odezwał się i wyjaśnił, z czego dokładnie składa się danie.
Kobiety uważnie mu się przysłuchiwały. Jessika nie mogła się nadziwić, że kelner tak pięknie potrafi opowiadać o jedzeniu. W końcu na talerzu nie było nic wykwintnego, tylko mięso mielone, żółtko, chrzan i jakieś warzywa.
Jenny pomyślała, że chętnie przyrządziłaby coś takiego w domu, a Sofia umierała z głodu i czekała tylko, aż mężczyzna odejdzie, by mogła zjeść zupę, póki ta była jeszcze gorąca.
– Co za pogoda. Śnieg. Kto w Göteborgu cieszy się ze śniegu? Dlaczego w ogóle żyjemy w tym kraju? Chcę pojechać gdzieś, gdzie jest ciepło. – Sofia przysunęła sobie koszyczek z pieczywem. Patrzyła na białe bułeczki, jakby były przeznaczone dla ludzi o słabym charakterze. Takich jak ona. Zaraz potem sięgnęła po jedną z nich, przełamała ją na pół i posmarowała masłem. – Naprawdę zazdroszczę mamie – dodała. – Tak bardzo chciałabym zarezerwować coś z Henrikiem. Ale on nie chce organizować rejsu w ferie, kiedy wszędzie są potworne kolejki, a ludzie tłoczą się w basenach. Poza tym Chloe nie może wziąć urlopu i pojechać na wakacje w roku szkolnym.
– Tak to już jest, gdy chodzi się do dziewiątej klasy – zauważyła chłodno Jessika.
– A dokąd byś się wybrała? – spytała Jenny, fantazjując o urlopie, na który nie miała ani czasu, ani pieniędzy.
– Na Malediwy – wyjaśniła Sofia.
– Malediwy! – powtórzyła Jenny. Miała ochotę się zaśmiać, w końcu sama nigdy nie wyjeżdżała tak daleko.
Sofia bywała straszną snobką.
– To tam Robert chciał zabrać Melanie – wtrąciła Jessika. – Biedaczka, tyle ją ominęło.
– Biedaczka?! – spytała ostrym tonem Sofia.
– No tak. Pomyśl tylko, na jaką minę weszła. Poznała w pracy faceta i miała nadzieję, że zostanie młodą żoną ze złotą kartą kredytową i pieskiem w torebce. A skończyła bez faceta i karty, a na dodatek jeszcze musi pracować. Zatrudnił ją któryś z kolegów Roberta. Z innej kancelarii.
– No i nici z pieska – dodała z powagą Sofia. Tak naprawdę nie chciała rozmawiać o Melanie, bo jej młodsza siostra Madeleine przyjaźniła się z Chloe, a to nie do końca jej się podobało.
Jenny przeniosła wzrok na Sofię. Wszystkie trzy wybuchnęły śmiechem.
Przez chwilę jadły w milczeniu.
– A co ze ślubem, Jessiko? – spytała Jenny. – Kiedy go planujecie?
Jessika przełknęła ślinę. I westchnęła.
– Nie wiem. I nie wiem też, czy jestem na to gotowa. Mama wydaje się przeszczęśliwa. Nawet przestała już nazywać Claesa Ollem. – Jessika nie powiedziała, co sądzi o tym wszystkim w głębi duszy, mianowicie, że nie jest do końca pewna, czy dobrze zrobiła, mówiąc „tak”. Ale nie mogła powiedzieć „nie” czy choćby chwilę zastanowić się nad odpowiedzią, bo mama patrzyła na nią ze łzami w oczach. A Molly aż skakała z radości.
– Ollem? – spytała Jenny.
– Mama nie pamięta imion osób, których nie lubi. Czasami mam wrażenie, że z trudem przychodzi jej wypowiedzenie imienia własnej córki.
– Co ty mówisz? – przerwała jej Jenny, mimo że jej samej nie zawsze udawało się uchronić przed atakiem własnej matki.
– Tylko żartowałam. – Jessika zjadła kawałek tatara. Był smaczny, a z winem smakował wręcz wybornie.
– Czy nie czujesz się nieswojo z tym, że zaręczyłaś się z własnym szefem? – dociekała Jenny.
– Trochę tak – odparła Jessika. – Ale teraz pracuję w sklepie tylko w weekendy i czasami przychodzę na zastępstwo za Sannę. Jeśli akurat nie mam wykładów.
– Za Sannę?
– Tak. Zdarza mi się zastępować ją w pracy. Claes zatrudnił ją w listopadzie na pół etatu. Jej mąż jest teraz na urlopie wychowawczym. Niedawno urodziło im się drugie dziecko. – Jessika nadziała mięso na widelec, ale go nie zjadła. – A ona ma wrócić do domu w lutym.
– Ach tak, pamiętam. – Jenny przytaknęła głową.
Odłożyła łyżkę i sapnęła zadowolona. Talerz był pusty. Jej matka pewnie westchnęłaby z niezadowoleniem i przypomniała jej, że w restauracji nie wypada zostawiać czystego talerza. Jej zdaniem kobiety nie powinny najadać się do syta i prosić o dokładkę ani jeść czekolady i deserów.
Sofia kończyła zupę, a Jessika przełknęła ostatni kęs tatara.
– Było przepyszne – podsumowała.
– Należało nam się – odpowiedziała Sofia.
– Tak. Ale mnie już nie do końca na to stać – przyznała Jessika.
– Chyba nie sugerujesz, że powinnyśmy wrócić do kuchni tajskiej?
– Od teraz będę pracować na godziny. I nawet jeśli dostanę kredyt studencki, to wciąż nie będę mieć zbyt dużo gotówki. Takie obiady… Samotnych matek na to nie stać.
– A Robert?
– On może jadać na mieście. W końcu jest mężczyzną.
– Wiem, co masz na myśli. – Na twarzy Jessiki pojawił się grymas. – Robert płaci alimenty. Niskie to niskie, ale to zawsze coś. Zostały mi jakieś oszczędności. Ale on przecież wyrzucił mnie z domu. A kasy nie ma tyle, żeby polecieć na Malediwy. – Zamilkła. Planowała kupić dom. I uzbierać na wkład własny. Nie spodziewała się jednak, że dopóki studiuje, żaden bank nie przyzna jej kredytu. Sytuacji nie poprawiał też fakt, że była jedyną żywicielką rodziny. Z kolei teraz wszystko wskazywało na to, że niedługo przeprowadzi się z dziećmi do Claesa.
– Napijemy się kawy? – spytała Sofia, którą nagle naszła ogromna ochota na kofeinę.
– Ja muszę już lecieć – odparła Jessika. – Jutro idę do pracy, więc chciałam spędzić popołudnie w domu. Wstawić pralkę, odkurzyć, posprzątać. I trochę się pouczyć. Same rozumiecie. Dzieci są u Roberta. Ma przedstawić je swojej nowej dziewczynie. Ciekawe, czy ona przygotuje im coś do jedzenia. Jeśli tak, Molly nie pozostawi na niej suchej nitki. – Nie dodała już, że poza tym planuje też położyć się na kanapie i zajadając się czekoladą, poczytać jakąś lekką książkę z pozytywnym zakończeniem. Rozkoszować się ciszą i cudowną, bezstresową samotnością.
– A ja muszę wracać, żeby zwolnić mamę. Ostatnio zajmuje się Clarą, kiedy jestem w pracy – wyjaśniła Jenny, podnosząc torebkę. – Clara niedawno zaczęła uprawiać gimnastykę, a mama twierdzi, że dziewczyna ma prawdziwy talent. W tym roku szkolnym chodzi na zajęcia trzy razy w tygodniu. I za każdym razem towarzyszy jej babcia.
– Jakie to miłe – zaczęła Jessika. – Chciałabym, żeby moja mama czasem zaoferowała mi pomoc, a nie tylko ciągle czegoś ode mnie wymagała. – Jessika zrobiła wdech i zdenerwowana dodała: – Ostatnio dzwoni do mnie przynajmniej raz dziennie. Nie dociera do niej, że mam też inne sprawy na głowie. Przed Bożym Narodzeniem przez dwa dni myłam u niej okna i przygotowywałam świąteczne dekoracje. Nawet u siebie tyle nie sprzątałam. A później Birgitta robiła mi wyrzuty, że nie chcę piec z nią bułeczek szafranowych i pierników. Powiedziałam, że przecież może kupić je w cukierni, ale ona nie słuchała. Takie nie wystarczały. A teraz wydzwania do mnie, by ponarzekać, że jest zmęczona. Właściwie „wyczerpana”, jak to sama mówi.
– Rozumiem – przytaknęła przyjaciółka, która nie chciała się przyznać, że z kolei jej mama często ją krytykuje. Britt-Marie wyrażała się niepochlebnie o wychowaniu Clary. I nie podobało jej się, na co pozwala sobie Jenny. Chodziło jej przede wszystkim o słodycze.ROZDZIAŁ 2
Gdy Jessika jechała tramwajem do domu, zadzwonił jej telefon. Spojrzała na wyświetlacz i wyprostowała się, by zebrać siły. Zaraz potem odebrała.
– Cześć, mamo.
– Jessiko, to ja, twoja matka – zaczęła Birgitta, matka Jessiki.
– Wiem. Wyświetliło się mi.
Birgitta straciła wątek i odchrząknęła. Jessika wiedziała, że mama ma komórkę, ale rzadko jej używa, a kiedy chce do kogoś zadzwonić, za każdym razem wybiera numer jak w czasach, gdy właśnie wprowadzono telefon z tarczą.
– Ach tak. – Birgitcie przypomniało się, w jakiej sprawie telefonuje. Chciała dokończyć rozmowę, którą zaczęły dzień wcześniej. – Świąteczne zasłonki. Trzeba je zdjąć. W poniedziałek przyjdą do mnie znajomi z klubu brydżowego. Zaprosiłam ich na obiad. Zasłonki nie mogą zostać w oknach, przecież powoli zbliża się luty. Właśnie wyprałam i wyprasowałam nowe, wiosenne. Leżą na łóżku w pokoju gościnnym. Jeśli wpadniesz do mnie z dzieciakami jutro o dziesiątej, to spokojnie zdążysz umyć okna i zmienić zasłony. A potem zjemy obiad. W lodówce jest zupa jarmużowa. Wegetariańska. Sama ugotowałam. Na wywarze wieprzowym.
Jessika wyjrzała przez okno. Właśnie minęła Korsvägen. Pomyślała, że wysiądzie przy ICE Maxi, żeby kupić kilka rzeczy na weekend bez dzieci.
– Wiesz co – odezwała się po chwili. – W ten weekend pracuję. A dzieci są z Robertem. Zasłonki naprawdę… – Nagle przypomniało jej się, jak wieszała te zasłonki w piątek przed początkiem adwentu. Już wtedy próbowała wytłumaczyć matce, że nie da rady pomóc jej z resztą. I zaproponowała, żeby kupiła sobie nową drabinę i przestała używać starej, którą rodzice dostali jeszcze w prezencie ślubnym.
Birgitta wzięła głęboki oddech i przeformułowała pytanie.
– Nie mogłabyś poprosić Claesa, żeby pozwolił ci przyjść do sklepu trochę później? W końcu jesteście zaręczeni.
Jessika znów wyjrzała przez okno. Wiedziała, że nie ma sensu tłumaczyć, że potrzebują jej w pracy. I że chce tam iść. Bo o wiele przyjemniej jest sprzedawać biżuterię, niż myć okna.
– Nie, mamo – podjęła. – Nie mogę poprosić o dzień wolnego, żeby umyć ci okna w kuchni. A poza tym naprawdę nie mam na to ochoty.
Siedząca naprzeciw niej kobieta spojrzała na nią znad darmowej gazety. Wyglądała na rozbawioną, ale chyba też jednocześnie jej współczuła.
Jessika pochwyciła jej spojrzenie i pomyślała, jak cudownie byłoby czasem poprosić mamę, by odebrała Elliota z przedszkola i zrobiła dzieciom obiad. Albo podgrzała im coś w mikrofali i uspokoiła Molly i Williama, którzy obecnie kłócili się jakieś osiem razy dziennie. Jessika nie chciała zarzucać córki obowiązkami. Molly miała dość własnych spraw, była nastolatką i właśnie przeszła na weganizm.
– Ale. – Birgitta była uparta jak ci, którzy zaprzeczają faktom. – Potrzebuję pomocy z oknami. A ty już mi wcześniej pomagałaś. Poza tym nie zdążyłyśmy przed świętami posprzątać szafek w kuchni. Jeśli przyjdziesz wcześniej, to tym też się zajmiesz.
– Nie. – Jessika odcięła się, powtarzając coś, co powiedziała już jakieś pięćdziesiąt dwa razy. – Mamo, przecież masz pieniądze. Nie mogłabyś zatrudnić kogoś do pomocy? Panią, która posprzątałaby kuchnię za ciebie?
– Ale dlaczego miałabym kogoś szukać? – spytała Birgitta. – Przecież ty mi pomagasz.
Oczywiście, że tak. Po co komuś płacić, skoro Jessika pracowała u niej zupełnie za darmo?
– Mhm. Tak. Ale. Ale teraz nie mogę. W każdym razie nie teraz. Naprawdę nie mogę. Przecież się nie rozdwoję.
– Ale dziś jest piątek. Nie mogłabyś do kogoś zadzwonić?
– Nie. Takie rzeczy trzeba planować z wyprzedzeniem. – Jessika pochyliła się, żeby wcisnąć przycisk zawiadamiający kierowcę, by na najbliższym przystanku otworzył jej drzwi.
– Jessiko, wiesz co. Zrobiłaś się potwornie nudna. Nie powinnaś tak się do mnie odzywać.
Córka nie odpowiedziała. Zamiast tego wstała z miejsca. Trochę się zdziwiła, że do matki wreszcie coś dotarło. Birgitta była gruboskórna i zazwyczaj ignorowała wszelkie słowa krytyki.
– Wysiadam z tramwaju – odparła Jessika. – Muszę zrobić zakupy. Jestem pewna, że jeśli przed jedzeniem zaserwujesz znajomym po porządnym kieliszku sherry i zaprosisz ich do jadalni, nikt nie zauważy, że od sześciu tygodni nie myłaś okien. – Zaraz potem się pożegnała i z ulgą wsunęła telefon do kieszeni.ROZDZIAŁ 3
Sofia zatrzymała się na chwilę pod Dorsią, nie mogąc się nadziwić, że pogoda w Göteborgu jest tak paskudna.
– Malediwy – wymamrotała pod nosem. – Karaiby.
Wyobrażała sobie, że wyleguje się w słońcu na leżaku. Ma zamknięte oczy i jest zrelaksowana. Na stoliku obok stoi kolorowy drink z parasolką, a obok czekają nowa powieść w nurcie feel-good i ostatni numer „Vogue’a”. Z oddali dochodzą ją gwar i odgłosy z basenu. Czuła, że dobrze by jej to zrobiło. Potrzebowała tego. Mimo to wiedziała, że dyrektorka Chloe ma rację, i dała jej mentalnego kopa. Dziewczyna powinna chodzić do szkoły. Była strasznie leniwa.
Sofia zdawała sobie sprawę, że wiosną dwa tysiące dziewiętnastego roku nie pojadą już do ciepłych krajów. Podróże, jakie zazwyczaj wykupowała z Henrikiem, nie były dostępne w ofercie last minute. Ale może zorganizują coś jesienią. W listopadzie, gdy zaczną się ferie. Chloe pójdzie wtedy do liceum, a w nowej szkole będzie też inny dyrektor. Może w tym czasie uda im się wygospodarować dwa tygodnie na wakacje na Karaibach.
Na bulwarze Avenyn znajdowało się biuro podróży. Mogłaby tam zajrzeć i poprosić o jakieś foldery. Wprawdzie wszystkie informacje były też dostępne w internecie, ale lubiła przesuwać palcem po gładkich stronach ze zdjęciami przedstawiającymi białe plaże i turkusowe morze pod błękitnym niebem. Poza tym uwielbiała również magazyny, w których młode, szczupłe modelki reklamują ubrania. Gdy na nie patrzyła, wydawało jej się, że także może być piękna, odprężona i szczęśliwa. Marzyła o udanych wakacjach i odpoczynku od mroźnego wiatru i natrętnych sprzedawców ulicznych.
Minęła pomnik konny króla Karola IX Wazy i zatrzymała się przed przejściem dla pieszych, po czym zdecydowanym krokiem ruszyła na Avenyn. Za ladą biura podróży siedziały trzy kobiety. Dwie z nich obsługiwały klientów, a trzecia rozmawiała przez telefon i pisała coś szybko na klawiaturze. Sofia wybrała kilka folderów, ale zorientowała się, że nie ma gdzie ich schować. Rozejrzała się i zrezygnowana wyszła na ulicę, niosąc katalogi pod pachą.
Niestety pogoda się nie poprawiła. Deszcz ze śniegiem kłuł w policzki niczym igły. Sofia zastanawiała się, czy jej kredka do brwi jest wodoodporna. Minusy bycia blondynką. Jasne brwi. Teraz je pomalowała, jednak rozważała też makijaż permanentny. Powstrzymywał ją tylko lęk przed igłami.
Sofia się zawahała. Powinna wracać do domu, ale co będzie tam robić? Usiądzie na kanapie i włączy sobie Netflixa? Albo wstawi pralkę? Perspektywa nie wydała jej się szczególnie kusząca, a poza tym przypomniało jej się, że córka w piątki kończy wcześniej. Na samą myśl, że znów miałyby się pokłócić, przeszedł ją dreszcz. Spojrzała na galerię handlową Nordiska Kompaniet. To jej drugi dom. W środku zawsze było ciepło, a do tego pachniało nowymi ubraniami, drogimi perfumami i świeżo parzoną kawą. Mogłaby usiąść tam z katalogami przy kawce. Albo winku. W końcu dziś wypiła tylko kieliszek szampana.
Ostrożnie przeszła przez ulicę. Marznący deszcz i kozaki na wysokim obcasie nie stanowiły dobrego połączenia. Jej mama niedawno przyznała ze wstydem, że zaczęła nosić raki antypoślizgowe, lecz Sofia nie wyobrażała sobie używania czegoś tak upokarzającego. Poza tym na jej buty raczej nie dałoby się nałożyć żadnych nakładek.
Po wejściu do galerii handlowej uderzyło ją przyjemne ciepło, przywodzące na myśl przyjacielski uścisk. Spojrzała na dział z perfumami, ale tam była zaledwie trzy dni wcześniej. Może zamiast tego zajrzy do Flippy K. Wjechała schodami na górę i powoli przemierzała dział z damską odzieżą. Sweter. Ciepły sweter. Powinna koniecznie sprawić sobie jakiś nowy. Przejrzała stosik, wybrała jeden sweter do przymierzenia i ruszyła dalej.
Półtorej godziny później siedziała w kawiarni, popijając białe wino. Na krześle obok leżały trzy torby z zakupami. Trzymała w ręku katalog z biura podróży. Czuła się dobrze. Nagle zapiszczał jej telefon. SMS od Chloe.
„Idę do Mattiasa”.
Sofia dotknęła wyświetlacza kciukiem, chciała upomnieć córkę albo kazać jej wrócić wcześnie do domu, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Znała matkę Mattiasa. Poza tym go lubiła i cieszyła się, że to w nim podkochiwała się Chloe.
Kobieta powędrowała myślami do rozmowy, którą odbyła z przyjaciółkami przy obiedzie. Antykoncepcja. Powinna porozmawiać o tym z Chloe. Nie tak na okrętkę jak wtedy, gdy dziewczyna zaczęła miesiączkować, tylko bez ogródek. I może nawet zabrać ją do ginekologa. Albo zachęcić do wizyty w centrum planowania rodziny. Sofia bała się konfrontacji, bo sama nie brała tabletek ani nie stosowała spirali. Kiedy Chloe miała cztery lata, starali się o kolejne dziecko. Ale Sofii nie udało się zajść w ciążę. Z początku chodzili do łóżka spontanicznie, gdy mieli na to ochotę, a pod koniec używali kalendarza i termometru. Doszło do tego, że kiedy któregoś razu mąż był na konferencji w Sunne, wsiadła do samochodu i pojechała do niego specjalnie, by się z nim przespać. A właściwie by ją zapłodnił. Skończyło się jednak na kłótni, która ucichła dopiero nad ranem. Wtedy oboje się rozpłakali. I nie chodziło już nawet o utracone marzenia, tylko o ich życie seksualne, z którego po prostu przestali już czerpać radość. Po wizycie w Sunne nie uprawiali seksu przez niemal rok. I już nigdy więcej nie poruszyli tematu drugiego dziecka. Zamiast tego Sofia spakowała wszystkie ubranka dziecięce, łóżeczko oraz wózek i zmusiła Henrika, by zawiózł te rzeczy do second-handu.
Kobieta wysłała córce uśmiechniętą emotikonę, a następnie wypiła kilka łyków wina, które tak naprawdę wcale jej smakowało. Przejrzała swoje zakupy i zastanawiała się, co robić dalej. Właściwie mogła już wracać do domu. Włożyła płaszcz i podniosła torby. Były duże i ciężkie. Oprócz swetra kupiła jeszcze nowe buty, spodnie, torebkę wizytową i dwa zestawy bielizny. Wychodząc z kawiarni, czuła się niemal jak Vivian Ward z filmu Pretty Woman. Z tą różnicą, że ona nie musiała ucierać nosa umalowanym sprzedawczyniom. I nikt nie traktował jej z góry.
W drodze powrotnej wstąpiła jeszcze do sklepu John Henric, w którym sprzedawano właściwie tylko krawaty. Sofia często tam chodziła, zwłaszcza gdy ogarniały ją wyrzuty sumienia, że kupiła za dużo rzeczy dla siebie. Zatrzymała się i postanowiła, że sprawi mężowi prezent. Długo się zastanawiała i ostatecznie wybrała krawat oraz pasującą do niego poszetkę.
Gdy wyszła na zewnątrz, zauważyła, że pogoda jeszcze bardziej się pogorszyła. Mimo że Sofia miała ciepły płaszcz, okropnie marzła. Kozaki ślizgały się po chodniku i cisnęły ją w mały palec u prawej stopy. Poczuła, że przed wyjściem z galerii należało jednak skorzystać z toalety. Przez chwilę rozważała, co dalej. Powinna wrócić do domu autobusem? Ech. A może taksówką? Hmm. Była też trzecia opcja. Uśmiechając się, wyjęła z kieszeni telefon i zadzwoniła do Henrika. Mąż odebrał już po dwóch sygnałach.
– Cześć!
– Henriku, kochanie, jesteś jeszcze w pracy?
– Mhm. Wychodzę za jakieś dwie godziny.
– Jestem na mieście. Przyjdę do ciebie i odwieziesz mnie do domu, dobrze?
– Jasne.
Sofia domyśliła się, że Henrik się uśmiecha. Gdy chowała telefon, też się rozpromieniła. Ruszyła dalej wzdłuż Avenyn. Kancelaria, którą mąż dzielił z trzema innymi prawnikami, w tym z Robertem, eksmężem Jessiki, mieściła się na jednej z przecznic bulwaru. Budynek znajdował się na tyle blisko Avenyn, by wydawał się reprezentacyjny, a jednocześnie na tyle daleko, że stać ich było na czynsz.
Bolała ją stopa, więc spacer do kancelarii zajął jej grubo ponad godzinę. Gdy przemierzała ostatnie pięćset metrów, pożałowała, że nie pojechała taksówką, i to nie tyle do domu, co do Henrika. Mogła poprosić taksówkarza, by podjechał pod drzwi, i zapłacić mu gotówką. Sił dodawała jej tylko myśl o kaloriach kryjących się w dwóch kieliszkach wina, talerzu zupy rybnej z homarem i śmietaną oraz dwóch pszennych bułeczkach z masłem.
Od drzwi witał ją uśmiech recepcjonistki.
– Dzień dobry – powiedziała Margareta. – Pan Henrik jest na spotkaniu.
– Okej – odparła Sofia, odkładając na stolik torby z zakupami.
– Zakupy?
– Tak. Byłam na lunchu z przyjaciółkami, a potem poszłam do NK. – Sofia powiesiła płaszcz i zniknęła w toalecie.
Gdy wyszła, Margareta rozmawiała przez telefon. Sofia skinęła jej głową i usiadła na fotelu dla gości. Był wygodny, chyba nawet wygodniejszy niż siedziska w kawiarni. Wiedziała, że gdyby poprosiła recepcjonistkę o kawę, dostałaby gorące espresso, i to z ekspresu. Kobieta podałaby jej filiżankę na malutkiej tacy, na której położyłaby też saszetkę cukru i dwa ciasteczka. A gdyby Sofia miała ochotę napić się wody, nie musiałaby nawet o nią pytać, bo w szatni stał automat z gazowaną i niegazowaną. Zdawała sobie również sprawę, że gdyby się rozpłakała – a słyszała od męża, że tutaj często się to zdarza – to Margareta zaraz wyczarowałaby pudełko chusteczek. Bo była niezwykła, jak prawdziwa sekretarka starej daty. Żartowali, że odziedziczyli ją w spadku po wujku Henrika, który zatrudniał ją, gdy sam prowadził kancelarię.
Sofia uśmiechnęła się i pokazała na komórkę, żeby Margareta nie pomyślała, że ją podsłuchuje. Nie była tym zainteresowana, ale i tak zorientowała się, że rozmowa była prywatna. No cóż, w zimne piątkowe popołudnie każdy miał prawo do pogaduch.
Marzyła, by zdjąć kozaki, które dwa tygodnie wcześniej kupiła z Chloe na styczniowej wyprzedaży. Stopy bolały ją tak, że czuła się jak siostry Kopciuszka. Obie naraz. Ale nie mogła ściągnąć butów w obecności Margarety.
Sofia weszła na Facebooka i ku swojemu rozczarowaniu zauważyła, że przyjaciółki nie opublikowały żadnego postu o wspólnym lunchu. Nie oczekiwała tego od Jessiki, ale Jenny dość aktywnie udzielała się w mediach społecznościowych.
Wiedziała, że nie powinna, ale sprawdziła również konto córki. Chloe miała Instagrama, a właściwie insta, bo tak go nazywała, i Facebooka, ale kiedy Sofia wstawiła tam ich zdjęcie z obiadu, dziewczyna usunęła ją ze znajomych. Mimo zapewnień, że nic się nie stało, matka poczuła się urażona.
Sofia czekała na męża. W międzyczasie usunęła stare SMS-y i przejrzała nowe posty na Facebooku. Kątem oka spojrzała na Margaretę, która odłożyła telefon i z zadowoleniem wpatrywała się w monitor. Sofia zastanawiała się, czy sekretarka wystawia faktury, czy też układa pasjansa. W końcu było piątkowe popołudnie.
Gdy po pewnym czasie usłyszała, jak w głębi korytarza zamykają się drzwi, pochyliła się, by sprawdzić, kto stamtąd wyjdzie. Miała nadzieję, że jej mąż. Tak też było, z tym że nie szedł on sam. Towarzyszyła mu kobieta, która lekkim krokiem przemierzała drogę na dziesięciocentymetrowych obcasach. Wydawało się, że zupełnie nie wiedzieli, kto czeka w fotelu. Rozmawiali i z czegoś się śmiali. Sofia przyglądała się kobiecie, której Henrik poświęcał pełną uwagę. Była wysoka, a w kozakach na niebotycznych obcasach prawie dorównywała mu wzrostem. Miała na sobie idealnie dopasowaną sukienkę podkreślającą jej nienaganną figurę i nosiła naszyjnik, który wyglądał na drogi i sztuczny.
Była istnym objawieniem, emanowała pięknem i elegancją. Cechowała ją też niezachwiana pewność siebie.
Sofię ogarnęła zazdrość. Sama chciała taka być. Właśnie takie pragnęła sprawiać wrażenie, gdy kupowała wszystkie te nowe ubrania i drogie kremy do twarzy albo spędzała godziny w siłowni lub u kosmetyczki.
Spojrzała na Henrika i się wystraszyła. Nie sądziła, że ją zdradzał. To byłoby strasznie głupie z jego strony. Ale zastanawiała się, czy on przypadkiem nie marzy o tej kobiecie. Albo ogólnie o kimś takim. A nie o Sofii, której cienkie skandynawskie włosy nigdy nie układały się w miękkie fale, no chyba że do trzech godzin po wyjściu od fryzjera. Sofia musiała stawać na stołku, by sięgnąć do najwyższej półki z naczyniami. A jej piersi po czterech miesiącach karmienia stały się obwisłe i pomarszczone. Myśl przemknęła przez jej głowę tak szybko, że właściwie nie było tego po niej widać. Wzięła się w garść i ruszyła do męża. Wyciągając rękę, zrobiła krok do przodu i natychmiast zrozumiała, że popełniła błąd. Jeśli to klientka Henrika, nie powinna się z nią witać. Ani w ogóle do niej podchodzić. Sofię też obowiązywał obowiązek milczenia. Podobnie było z Jenny. Gdyby przypadkiem spotkała na ulicy pacjentów Magnusa, nie mogłaby się z nimi przywitać.
Henrik był prawnikiem handlowym, a jego klientom zależało przede wszystkim na anonimowości i dyskrecji. Nie obsługiwał gwałcicieli ani złodziei, tylko stylowych ludzi o wypchanych portfelach. Jessika twierdziła, że czasami na pewno trafiają mu się również przestępcy. Siadali przy jego biurku, by porozmawiać o kupnie i fuzjach spółek. Henrik uśmiechnął się do Sofii.
– To moja żona. Sofia – zaczął.
Sofia uśmiechnęła się najszerzej, jak umiała.
– Sofia Hallgren – przedstawiła się, wyciągając dłoń.
– A to Karin – wyjaśnił Henrik. – Będzie pracować u nas od lutego.
– Od czternastego lutego – sprecyzowała kobieta. Jej głos był miękki i niski, brzmiał niesamowicie sensualnie.
– Walentynki – powiedziała Sofia.
– Właśnie – odparła niepewnie Karin, jakby walentynki były jakimś dziecięcym wymysłem, na który ona nie marnuje czasu.
– W takim razie witamy. – Sofia pomyślała, że spośród wszystkich możliwych odpowiedzi wybrała tę najgłupszą.
– Miło mi panią poznać – rzuciła Karin. – Henrik dużo mi o pani opowiadał.
Ruszyła do szatni dla pracowników. Henrik w milczeniu przyglądał się żonie.
– Widzę, że zaszalałaś – zauważył. – Zostało coś w NK?
– Kupiłam ci krawat – odpowiedziała.
– Dobrze, że masz własne pieniądze – stwierdził mąż.
Sofia też się z tego cieszyła. Wcale nie zarabiała dużo. Właściwie nawet nie pracowała. Siedzenie w sklepie z prezentami siostry Roberta nie przynosiło jej żadnego zysku. Robiła to tylko, by zapełnić sobie kilka dni w tygodniu. Tak naprawdę była bogata z urodzenia. Bo dostała spadek. A to lepsze niż pieniądze zarobione pracą. Przynajmniej tak uważała jej matka, która w nazwisku panieńskim miała przyimek „von” i pochodziła z bogatej rodziny. Sofia nie miała pewności, czy ten pogląd podzieliłaby na przykład Jessika. Z kolei ona sama rzadko rozmawiała o spadku, nie wiedziała nawet, co dokładnie obejmował. Cyfry nie były jej najmocniejszą stroną.
Karin wyszła z szatni. Rzuciła krótkie „do widzenia” i zniknęła za drzwiami.
– Pójdziesz ze mną? – spytał Henrik. – Muszę jeszcze godzinkę popracować.
– Nie, zostanę tutaj. – Sofia głośno westchnęła.
– Okej. Pani Margareto, może pani już iść. Zostałem już tylko ja. Włączę alarm.
Margareta uśmiechnęła się i życzyła mu spokojnego weekendu. Sofia patrzyła, jak Henrik idzie do gabinetu. Gwizdał, a jego mowa ciała wskazywała, że jest zadowolony.
– Dobrego weekendu! – zaświergotała Margareta i pośpiesznie wyszła na zewnątrz.
– Wzajemnie!
Tym sposobem Sofia została sama. W kancelarii byli wyłącznie on i ona. Zdjęła kozaki i rozmasowała obolały palec. Następnie wyjęła nowe buty, koronkowe botki bez palców. Włożyła je i wyprostowała nogi, by przyjrzeć się nowemu nabytkowi na siedząco. Patrzyła na pomalowane na czerwono paznokcie u stóp. Po chwili przeniosła wzrok na torebkę z krawatem Henrika. Znów przypomniał jej się film Pretty Woman. Spojrzała na korytarz. Gabinet męża był na samym końcu. Podjęła decyzję.