- promocja
- W empik go
Lichotki i diabelskie leże. Tom 5 - ebook
Lichotki i diabelskie leże. Tom 5 - ebook
To już piąta część lichocich przygód! Wraz ze swoją nową przyjaciółką Wiki, Lichotki odkrywają labirynt jaskiń pod zamkiem hrabiny Kreszendy herbu Robal i Bakszysz w Czarcich Kątach i są bardzo ciekawe, co może się tam kryć. Ale to nie koniec zagadek do rozwiązania: kto podrzuca śmieci do zamkowego ogrodu? Kto porwał pudle hrabiny? Czy to wszystko ma związek z nieruchomością, którą hrabina chce sprzedać? Pomóż Lichotkom wyjaśnić te tajemnicze sprawy!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8871-4 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nadal można gdzieniegdzie spotkać dorosłych, którzy nigdy nie słyszeli o Lichotkach. Zdarza się to wprawdzie rzadko, ale są takie przypadki.
Jeśli natkniecie się na kogoś takiego na swojej drodze, będziecie mogli opowiedzieć mu o Lichotkach. Tylko dobrze wybierzcie moment na taką opowieść. Można to zrobić podczas spaceru, na basenie, w poczekalni u dentysty albo przez telefon. Ale lepiej nie dzielić się lichocimi historiami przy śniadaniu, obiedzie ani kolacji. Takie okazje raczej nie będą odpowiednie.
Lichotki lubią bowiem, gdy cuchnie, zalatuje i podśmierduje. Nigdy się nie myją, a gdy ziewają, muchy tracą przytomność i upadają bez życia na ziemię. Taki mają mocny chuch.
Małe Lichotki są zupełnie inne niż ludzie. Ich nosy są znacznie większe, a skóra znacznie zieleńsza. Wszystko, co ludzie wyrzucają, gdy nie jest im już potrzebne, wyśmienicie nadaje się dla Lichotków. Na szczęście wyrzucamy całą masę rzeczy. Na wysypisku śmieci w Szmelcu pełno jest najwspanialszych skarbów.
Właśnie dlatego Lichotki urządziły swoją lichocią jaskinię akurat tam. Wynajdują w górach śmieci najsmaczniejsze kąski, bo zawsze są głodne i dopisuje im zdrowy apetyt. Najbardziej lubią to, co jest zjełczałe, zgniłe, zepsute albo zardzewiałe. Pałaszują stare podeszwy niczym kotlety schabowe, a zardzewiałe gwoździe żują, jakby to były żelki. Zajadają żwir niczym czekoladki, zaś sznurówki wciągają jak spaghetti. A Mama-Lichotka codziennie gotuje pyszne potrawy z mazistej pleśni, ropuszańskiego łuskiewnika i cuchnących rybich szkieletów.
Mimo to Lichotków nigdy nie bolą brzuchy. Jedynie wtedy, gdy Lichotek przez pomyłkę zje coś świeżego, może ciężko zachorować. Na całym ciele wyskakują mu wtedy kolorowe plamy, a Babcia-Lichotka musi prędko podać mu sernik smrodzony. To ich najlepsze lekarstwo, takie ciasto postawi Lichotka na nogi po każdej chorobie.
Lichotki są silne jak lwy, nigdy się nie myją i noszą zabawne fryzury. Na głowach mają trzy śmieszne wypustki – to są ich uchorogi. Za pomocą środkowego uchorogu rozumieją wszystkie języki świata, co jest bardzo przydatne.
Słyszą bardzo dobrze nawet to, jak żółwie kaszlą, szczury bekają, a malutkie myszki prukają.
Lichotki też chętnie wesoło prukają i bekają i zwykle wprawia je to w wyśmienity humor. Gdy pada, cieszą się z rozmiękłych śmieci na wysypisku. Skaczą przez kałuże pełne szlamu i urządzają bitwy na błotne kulki, celując w pękate nosy.
Ale lubią też wygodę. Zwłaszcza Tata-Lichotek chętnie odpoczywa w śmieciowej kąpieli, której zażywa w swojej zardzewiałej wannie. Albo po prostu kładzie się w miękkim błotku.
Niektórzy ludzie zresztą też biorą błotne kąpiele. Na pewno podpatrzyli to u Lichotków. Płacą nawet za to pieniądze, bo uważają, że dobrze im to zrobi i że będą od tego piękniejsi.
U Lichotków wygląda to całkiem inaczej, a z pieniędzmi i tak nie mają do czynienia. Nie znają ich ani nie potrzebują.
Gdy świętują urodziny, nad wysypiskiem unosi się ich głośny, zatrważający śpiew. Radośnie wywrzaskują lichocie pieśni. Mają mnóstwo czasu, bo nie muszą chodzić do pracy ani do szkoły. Lichociątka nie dostają złych stopni, a przy jedzeniu mogą trzymać stopy na stole. Czyż to nie piękne życie?
A ponieważ wiodą takie piękne, wygodne życie, zwykle dożywają sędziwego wieku. Dziadek-Lichotek ma już co najmniej dziewięćset osiemdziesiąt pięć lat. Przez te kilkaset lat zdążył już polować na rekiny, latać w kosmos, nurkować, tresować kangury i robić inne rzeczy, które akurat przyszły mu do głowy.
Mnie też właśnie przyszło coś do głowy. Chciałbym wam opowiedzieć superlichocią historię. Ale dopiero po jedzeniu. Chociaż mamy jeszcze trochę czasu, bo opowieść zaczyna się zupełnie nielichocio.HRABINA
Hrabina Kreszenda herbu Robal i Bakszysz siedziała na aksamitnej sofie w kolorze ognistej czerwieni. Piła czarną kawę i przeglądała katalog zatytułowany „Nowe idee z czterech stron świata”.
Złotym wiecznym piórem wypełniała formularz zamówienia. Do otaczającego zamek ogrodu wybrała automatyczną kosiarkę do trawy i najnowszy cudowny środek przeciw kretom. Potem znalazła jeszcze puder do stóp stosowany przez argentyńskich tancerzy tanga i zamówiła trzy puszki, bo przy zamówieniu powyżej dwóch sztuk obowiązywał niewielki rabat.
Hrabina uśmiechnęła się zadowolona. Zdjęła okulary z długiego nosa i zadzwoniła po kamerdynera Jakuba. Jak zwykle miał zająć się wysyłką wypełnionego formularza.
Kreszenda herbu Robal i Bakszysz uwielbiała takie praktyczne katalogi, bo niezbyt lubiła wychodzić z domu po zakupy. Gdy listonosz przynosił jej paczkę, zwykle już dawno nie pamiętała, co zamówiła, więc za każdym razem miała miłą niespodziankę. Kamerdyner Jakub rozpakowywał przesyłki i upychał zamówione rzeczy gdzieś na strychu.
Można tam było znaleźć sterty jedwabnej pościeli, słomkowe kapelusze we wszystkich rozmiarach, koce elektryczne na każdą porę roku, finezyjne wózki do serwowania posiłków oraz praktyczne kapcie podróżne na wszelki wypadek – mimo że hrabina już od dawna nigdzie nie wyjeżdżała.
Poprzedniego dnia przyszła paczka ze skarpetkami na krzesła. Były to małe aksamitne nakładki, które wyglądały jak psie łapy. Jakub miał je założyć na nogi krzeseł w jadalni.
– Czyż nie są urocze?! – zawołała uradowana hrabina.
Tak, na pewno pomogą uniknąć rys na parkiecie – pomyślał Jakub.
Pokręcił głową, wyraźnie zatroskany. Jego zdaniem hrabina wydawało dużo za dużo pieniędzy na takie różności. A przecież wiekowy zamek był w dość złym stanie. Ściany już dawno należało odmalować, a stare okna były nieszczelne.
Powinna wydawać pieniądze raczej na remont zamku – pomyślał Jakub.
Ale oczywiście nic nie powiedział. Niezależnie od sytuacji kamerdyner powinien być uprzejmy, dyskretny i milczący.
Jakub wyruszył w drogę z kolejnym zamówieniem, a hrabina wzięła ze stołu niewielką torebkę i wyszła do ogrodu, żeby poszukać psów.
Miała trzy przepiękne pudle: białego, którego nazwała Amor, czarnego o imieniu Polluks i jasnorudą Afrodytę.
– Tu jesteście, moje słodkie! – zawołała hrabina.
Pudle powitały ją tak radośnie, jakby nie widziały swojej pani od wieków.
– Muszę was wystroić, spodziewamy się dziś gości – powiedziała i wyciągnęła z torebki trzy czerwone wstążeczki.
Pierwszą zawiązała na głowie Amora.
– Stój grzecznie – nakazała. – Dziś przyjeżdża nasza mała Wiktoria. Spędzi u nas wakacje. Musicie być dla niej miłe.
Pudle merdały krótkimi ogonkami, jakby zrozumiały każde słowo.
– Aha, zobaczymy – ciągnęła hrabina. – Postaramy się, żeby Wiki się tu spodobało. Będzie mogła bawić się w ogrodzie i organizować sobie czas. Wiki jest już całkiem duża.
Hrabina uwielbiała psy, może nawet wolała je niż ludzi. Ostatnimi czasy rzadko widywano ją w mieście. Tu na zamku miała wszystko, czego potrzebowała. Kamerdyner Jakub dbał o mieszkanie, kucharka Berta umiała przyrządzić wszystkie ulubione potrawy hrabiny, a pan Chlebek, radosny ogrodnik, opiekował się otaczającym zamek parkiem.
Oczywiście od czasu do czasu ktoś ją odwiedzał. Dwa razy w miesiącu grywała też w karty z przyjaciółkami z dawnych czasów, jeszcze ze szkoły. Ale teraz czekała ją zupełnie inna wizyta.
Hrabina cieszyła się na przyjazd swojej małej siostrzenicy, ale miała też pewne obawy, bo akurat na dzieciach nie znała się w ogóle.
Wróciła z psami do mieszkania i zmarszczyła swój długi nos. W powietrzu znowu unosił się ten paskudny smród!
Wysypisko śmieci w Szmelcu leżało bowiem w odległości spaceru od zamku. Gdy wiatr wiał ze wschodu, zapach krzaków lawendy i róży mieszał się z dochodzącymi stamtąd nieświeżymi oparami.
– Ale cuchnie! Nigdy się do tego nie przyzwyczaję! – powiedziała wściekła hrabina. Szybko zamknęła za sobą drzwi do ogrodu. – Chodźcie, moje słodkie! – zawołała, a pudle poszły za nią do psiego pokoju.
Każdy z jej pupili miał tam własne psie łóżko. Leżały na nich miękkie narzuty ozdobione błyszczącymi cyrkoniami, a tapety pokryte były cudownym wzorem w kości. Nad legowiskami wisiały małe baldachimy, a miski na karmę stały na złoconych nóżkach. Hrabina znalazła je niedawno w katalogu dla właścicieli zwierząt domowych. Wyglądały tak szykownie, że od razu je zamówiła.
Stary zegar stojący w korytarzu wybił piątą. Dla pudli była to pora kolacji, a hrabina ceniła sobie punktualność.
Podała im lekką przekąskę z ekologicznych psich ciastek.
SPIS TREŚCI
Kim właściwie są Lichotki?
Hrabina