Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Lichotki i rekin w kratkę. Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
25 czerwca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lichotki i rekin w kratkę. Tom 3 - ebook

Rekiny i harpuny! Nie ma nic lepszego dla Lichotka – szlam, błoto i smród brudnych skarpet – to jest przygoda! Wraz z badaczem Gustawem Dzięciołem Lichotki udają się na Półwysep Arabski, aby złowić ostatni na świecie okaz rekina tygrysiego w kratkę. W pałacu sułtana spotykają się z entuzjastycznym przyjęciem, a sułtan jest pod takim wrażeniem Mamy-Lichotki, że chciałby ją u siebie zatrzymać. Ale Mama-Lichotka nie zostawi swojej rodziny! Wkrótce okazuje się, że nie tylko Lichotki ścigają rekina – szykuje się wyprawa pełna przygód!

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-8951-3
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PODŁUŻNY PIES

W Szmelcu pa­dało już od trzech ty­go­dni. Wio­sna ka­zała w tym roku cze­kać na sie­bie wy­jąt­kowo długo, pa­no­wał okropny ziąb. Wszy­scy cho­dzili w gu­mia­kach, oku­tani w grube płasz­cze prze­ciw­desz­czowe, a niebo było po­nure jak miny miesz­kań­ców Szmelca. Co spryt­niejsi zo­sta­wali w domu, go­to­wali so­bie gar­nek ro­sołu z ma­ka­ro­nem i po­pi­jali cie­płą her­batę. Par­szywa po­goda co­raz bar­dziej dzia­łała na nerwy zwłasz­cza dzie­ciom, które zwy­kle prze­cież uwiel­biały ba­wić się na dwo­rze. Tylko za­miesz­ku­jące wy­sy­pi­sko śmieci w Szmelcu Li­chotki były za­chwy­cone. Ko­chały ka­łuże i błoto na dro­dze, więc dla nich te desz­czowe ty­go­dnie były w sam raz.

Dzia­dek-Li­cho­tek sie­dział na sta­rej skrzynce przed wej­ściem do li­cho­ciej ja­skini i nu­cił we­soło. Przed nim roz­cią­gał się wi­dok na wy­sy­pi­sko pełne wszel­kich gra­tów, któ­rych miesz­kańcy Szmelca już nie po­trze­bo­wali. Nie­które rze­czy były roz­mię­kłe, a wszyst­kie po­rząd­nie prze­mo­czone: stare kar­tony, po­rwane skrawki ma­te­ria­łów, ze­psute te­le­wi­zory, za­rdze­wiałe piece, ośli­zgłe ma­te­race, dziu­rawe buty, po­tłu­czone bu­telki, po­darte re­kla­mówki, po­gnie­cione ga­zety – wy­sy­pi­sko było praw­dzi­wym li­cho­cim ra­jem.

Dzia­dek-Li­cho­tek zdjął buty i za­nu­rzył stopy w ka­łuży lep­kiego szlamu. Prze­bie­rał pal­cami, a mię­dzy nimi prze­le­wało się cu­dow­nie gład­kie i śli­skie błotko.

– My­sie bąki, lep na mu­chy, ży­cie piękne jak ro­pu­chy – nu­cił za­do­wo­lony pod no­sem.

Obok małe Li­cho­ciątka ba­wiły się w bło­cie. Bliź­nięta zbu­do­wały wła­śnie na­tu­ral­nej wiel­ko­ści po­mnik Li­chotka z wil­got­nej ziemi.

– Patrz, dziadku, wy­gląda zu­peł­nie jak ty! – za­wo­łało jedno Li­cho­ciątko, a dru­gie wło­żyło wgnie­ciony ka­pe­lusz na głowę błot­nego Li­chotka. Rze­czy­wi­ście wy­glą­dał te­raz tro­chę jak skrzy­żo­wa­nie Dziadka-Li­chotka i gru­bego, brą­zo­wego bał­wana.

– Na­wet cał­kiem po­dobny – uśmiech­nął się Dzia­dek-Li­cho­tek.

Mama-Li­chotka sie­działa w wej­ściu do ja­skini z naj­młod­szym Li­cho­ciąt­kiem na ko­la­nach. Gła­skała je po ma­lut­kich zie­lo­nych ucho­ro­gach, a nie­mowlę ssało za­do­wo­lone ko­ściany smo­czek, cał­kiem wy­tarty od li­za­nia i ciam­ka­nia.

Obok Tata-Li­cho­tek stał przy roz­chwia­nym stole. Za­bie­rał się wła­śnie do pie­cze­nia cia­sta i ucie­rał li­cho­cie skład­niki w pla­sti­ko­wej mi­sce: wodę z błot­ni­stej ka­łuży, tro­ciny, pa­stę do zę­bów, po­sie­kane po­de­szwy i sporo mączki kost­nej.

– Nie za­po­mnij o sko­rup­kach śli­ma­ków! – upo­mniała go Mama-Li­chotka.

– Ni­gdy o ni­czym nie za­po­mi­nam! – od­burk­nął Tata-Li­cho­tek i wrzu­cił garść drobno zmie­lo­nych sko­ru­pek do cia­sta.

Mama-Li­chotka się ucie­szyła. Tata-Li­cho­tek nie każ­dego dnia z wła­snej woli piekł cia­sto. To samo w so­bie było wy­jąt­kowe. W do­datku tego dnia Mama-Li­chotka ob­cho­dziła upier­dziny i Tata-Li­cho­tek po­sta­no­wił, że przez cały dzień bę­dzie ją roz­piesz­czał. Chciał ugo­to­wać obiad, do­bru­dzić miesz­ka­nie, upiec cia­sto, przy­go­to­wać miłą ką­piel w śmie­ciach, wy­szo­ro­wać Ma­mie-Li­chotce plecy, a po­tem może na­wet za­sko­czyć ją ma­sa­żem stóp. Mama-Li­chotka nie mo­gła się do­cze­kać, co jesz­cze przyj­dzie mu do głowy.

– Jak skoń­czysz cia­sto, mo­żesz mi za­pa­lić kilka świec odo­ro­wych. Usią­dziemy so­bie ra­zem w ja­skini i po­śmier­do­limy – za­pro­po­no­wała.

Mama-Li­chotka uwiel­biała świece odo­rowe. Wy­star­czyło wrzu­cić kilka zgni­łych ja­jek do bla­sza­nej puszki i roz­pa­lić pod spodem ogień, a po­wie­trze wy­peł­niał cu­downy li­choci za­pach.

Tata-Li­cho­tek wes­tchnął. Mama-Li­chotka ostat­nio bar­dzo czę­sto ob­cho­dziła upier­dziny, w tym ty­go­dniu już po raz trzeci. Wpraw­dzie Li­chotki ob­cho­dzą upier­dziny, kiedy chcą, i tak czę­sto, jak chcą, ale tę czę­sto­tli­wość uznał za lekką prze­sadę.

Na­gle zza rogu wy­szła Bab­cia-Li­chotka w gu­mia­kach.

– Pa­trz­cie, kogo wam przy­pro­wa­dzi­łam! – za­wo­łała.

Li­chotki otwo­rzyły sze­roko oczy ze zdu­mie­nia. Obok Babci-Li­chotki szedł pies. Jego ciało było po­dłużne jak kieł­ba­ska, do któ­rej do­cze­piono nieco za krót­kie nóżki. Grzbiet miał czarny, nogi były ja­sno­brą­zowe, a na piersi wid­niał duży biały pla­cek. Wy­glą­dał jak skrzy­żo­wa­nie owczarka nie­miec­kiego z jam­ni­kiem.

Owczar­ko­jam­nik mer­dał uf­nie ogo­nem i Li­cho­ciątka od razu do niego pod­bie­gły. Gła­skały go i zo­sta­wiały plamy z błota na jego fu­trze. Li­cho­ciątka lu­biły zwie­rzęta, naj­bar­dziej mu­chy, nie­to­pe­rze, szczury i ośli­zgłe węże.

– Sam do mnie przy­biegł – wy­ja­śniła Bab­cia-Li­chotka. – Wy­daje mi się, że jest głodny.

– Niech to błocko, śluz i szlam! To daj­cie mu coś do je­dze­nia – po­wie­dział Tata-Li­cho­tek. Od razu po­czuł współ­czu­cie dla psa, który wy­da­wał mu się dziw­nie zna­jomy. Tata-Li­cho­tek nie mógł so­bie tylko przy­po­mnieć, gdzie go wcze­śniej wi­dział. Od­sta­wił na bok mi­skę z cia­stem i po­su­nął psu pod nos za­rdze­wiałą puszkę po kon­ser­wach. Ale zwie­rzak nie zwró­cił na nią uwagi, wi­docz­nie nie miał ochoty na bla­chę.

Te­raz do roz­mowy włą­czył się Dzia­dek-Li­cho­tek.

– Nie wie­cie, co ro­bi­cie! – za­wo­łał i wy­cią­gnął stopy z ka­łuży. – Taki zwie­rzak po­trze­buje psiego je­dze­nia! Mięsa, ko­ści i ta­kich rze­czy. Wiem to do­brze, bo czte­ry­sta lat temu by­łem prze­cież zna­nym tre­se­rem psów, opo­wia­da­łem wam już tę hi­sto­rię?

– Może mo­gli­by­śmy dać mu ko­ściany smo­czek naj­młod­szego Li­cho­ciątka? A nuż mu za­sma­kuje – za­pro­po­no­wało jedno z Li­cho­cią­tek.

– A niech mnie cuch­nące se­rzy­sko! To nie wcho­dzi w grę! – krzyk­nęła obu­rzona Mama-Li­chotka.

– Mamy prze­cież jesz­cze tro­chę resz­tek ze śnia­da­nia – przy­po­mniało dru­gie Li­cho­ciątko.

Po­bie­gło szybko do ja­skini i wró­ciło stam­tąd z gar­ścią sta­rych ko­ści. Pies je ob­wą­chał, ale nie uznał ich za ape­tyczne.

– Wy­gląda, jakby był smutny – stwier­dziło jedno z Li­cho­cią­tek. – Na pewno się zgu­bił i te­raz tę­skni za do­mem.

Na te słowa Tata-Li­cho­tek ude­rzył się dło­nią w czoło.

– Te­raz mi się przy­po­mniało, skąd znam tego psa. Na­leży do pew­nego miesz­kańca Szmelca. Wiele razy wi­dzia­łem ich spa­ce­ru­ją­cych ra­zem. Miesz­kają w domu z nie­bie­skimi okien­ni­cami.

– Jak ty wszystko wiesz! – zdzi­wiła się Mama-Li­chotka. – Skoro tak, mu­simy jak naj­szyb­ciej od­pro­wa­dzić psa. Jego biedny pan na pewno już go szuka.

– Przy­niosę smycz – po­wie­dział Tata-Li­cho­tek i po­szedł do ga­rażu.

Tu­taj trzy­mał wszyst­kie rze­czy, które mo­gły mu się przy­dać do maj­ster­ko­wa­nia. Zna­lazł stary ka­bel elek­tryczny z dyn­da­jącą na jed­nym końcu ze­psutą wtyczką. Drugi ko­niec ka­bla przy­wią­zał psu do ob­roży.

– No to idziemy do two­jego pana – oznaj­mił. – Które z was chcia­łoby iść ze mną, myszki-śmier­dziuszki? – za­py­tał.

– Ja! – od­po­wie­działy chó­rem Li­cho­ciątka.

W cza­sie drogi do Szmelca Li­cho­ciątka pro­wa­dziły na prze­mian psa na smy­czy. Szli bar­dzo wolno, bo zwie­rzę mu­siało ob­wą­chi­wać wszystko uważ­nie i co chwila chciało się za­trzy­my­wać, żeby pod­lać ja­kieś drzewo, la­tar­nię albo róg bu­dynku.

Z po­wodu złej po­gody na uli­cach pra­wie nie było lu­dzi. Kilka sa­mo­cho­dów prze­mknęło obok Li­chot­ków, a jedna fur­go­netka z im­pe­tem wje­chała w ka­łużę tuż obok nich. Ochla­pała je przy tym stru­mie­niami brud­nej wody. Pies się otrzą­snął, ale Li­chotki były szczę­śliwe. W ta­kie dni jak ten spa­cery to praw­dziwa przy­jem­ność!

Gdy w końcu do­tarli do Szmelca, Tata-Li­cho­tek wska­zał stary dom na obrze­żach mia­sta. Był oto­czony zdzi­cza­łym ogro­dem, na da­chu wzno­siły się dwie nie­wiel­kie wie­życzki, a okien­nice po­ma­lo­wano na ja­sny, błę­kitny ko­lor. Jak tylko po­de­szli bli­żej, pies za­czął mer­dać ogo­nem i cią­gnąć za smycz.

– Wi­dzi­cie, do­brze tra­fi­li­śmy – stwier­dził Tata-Li­cho­tek. – Pies po­znaje swój dom.

Na ta­bliczce obok furtki wid­niał na­pis: „Dzię­cioł”, ale to nie miało zna­cze­nia dla Li­chot­ków, bo i tak nie po­tra­fiły czy­tać.

Otwo­rzyły skrzy­piącą furtkę i ru­szyły wą­ską ścieżką, pro­wa­dzącą do drzwi. W ogro­dzie mię­dzy krza­kami stały ka­mienny del­fin i fla­ming z brązu. Nad drzwiami wi­siało ogromne po­roże je­le­nia.

Pies za­skom­lał nie­cier­pli­wie i Li­cho­ciątka na­ci­snęły gu­zik dzwonka do drzwi.

Nie miały po­ję­cia, że to po­czą­tek przy­gody peł­nej nie­bez­pie­czeństw.FAJNE ZWIERZAKI, OSTRE ZĄBKI

Gdy drzwi się otwo­rzyły, sta­nął w nich wy­soki, ko­ści­sty męż­czy­zna. Miał na so­bie brą­zową ma­ry­narkę w kratkę, a ostry pod­bró­dek wień­czyła śmieszna ko­zia bródka. Pies od razu ra­do­śnie do niego pod­biegł.

– Na­resz­cie cię od­zy­ska­łem, Lol­cio! – zwo­łał męż­czy­zna. – Gdzie się po­dzie­wa­łeś, stary włó­częgo?

Przy­klęk­nął, żeby po­gła­skać psa. Znad oku­la­rów przy­glą­dał się z nie­do­wie­rza­niem Li­chot­kom, które stały przed nim prze­mo­czone do su­chej nitki. Wie­dział oczy­wi­ście, kim są Li­chotki, bo każdy w Szmelcu je znał. Ale z tak bli­ska nie wi­dział ich jesz­cze ni­gdy. Z li­cho­cich paszcz wy­sta­wały ostre ząbki, a wo­kół roz­no­sił się ostry, prze­ni­kliwy za­pa­szek, coś jak mie­szanka mo­krego psa, proszku do pra­nia i nad­gni­łej za­war­to­ści ko­sza na śmieci.

– Na­zy­wam się Gu­staw Dzię­cioł – po­wie­dział i wy­cią­gnął rękę do Li­chot­ków.

– Zna­leź­li­śmy two­jego psa. Był u nas na wy­sy­pi­sku śmieci – od­parł Tata-Li­cho­tek i po­dał rękę panu Dzię­cio­łowi.

Tata-Li­cho­tek miał bar­dzo mocny uścisk dłoni.

Pan Dzię­cioł się wzdry­gnął, ale dziel­nie pró­bo­wał na­dal się uśmie­chać. Za­uwa­żył, że skóra Taty-Li­chotka w do­tyku przy­po­mina ośmior­nicę. Uznał to za bar­dzo in­te­re­su­jące.

– Wejdź­cie do środka – po­wie­dział pan Dzię­cioł. – Po­goda jest dziś znowu pa­skudna!

Przy­trzy­mał drzwi, a Li­chotki we­szły do przed­po­koju. W domu wszystko wy­glą­dało tro­chę po­nuro. W ko­ry­ta­rzu na ścia­nach wi­siały wy­pchane ptaki i kuny, a nad drzwiami pro­wa­dzą­cymi do po­koi przy­bito mnó­stwo nie­wiel­kich po­roży. Jed­nak naj­więk­sze wra­że­nie zro­bił na nich wielki brą­zowy niedź­wiedź, który stał w ką­cie z roz­dzia­wioną pasz­czą.

– Mój pies nie­stety ucie­kał już parę razy – wy­ja­śnił pan Dzię­cioł. – Taki z niego włó­częga! Bar­dzo dzię­kuję, że go przy­pro­wa­dzi­li­ście z po­wro­tem do mnie. Mogę was czymś po­czę­sto­wać? Może fi­li­żanką her­baty? Aku­rat za­pa­rzy­łem so­bie dzba­nek zie­lo­nej her­baty.

– Zzie­le­niała her­bata? – za­py­tał ucie­szony Tata-Li­cho­tek, który ina­czej wy­obra­żał so­bie ten na­pój. – O w ro­pu­chę, wy­pi­jemy z przy­jem­no­ścią!

Pan Dzię­cioł uśmiech­nął się i za­pro­wa­dził Li­chotki do swo­jego ga­bi­netu.

Pa­no­wał tam wspa­niale li­choci ba­ła­gan. Cały po­kój był za­wa­lony książ­kami i pa­pie­rami. Na wy­so­kich re­ga­łach stały rzędy sło­ików, w któ­rych uno­siły się dzi­waczne zwie­rzęta za­nu­rzone w żół­ta­wej cie­czy. Pły­wały w niej po­dobne do ro­puch płazy, zwie­rzęta mor­skie wy­glą­da­jące jak węże, ośli­zgłe i prze­zro­czy­ste stwory, ja­kich Li­chotki jesz­cze ni­gdy nie wi­działy na oczy.

– Niech to błocko, śluz i szlam! – wy­krzyk­nął z wra­że­nia Tata-Li­cho­tek.

Na ko­mo­dzie le­żały wy­su­szone roz­gwiazdy, ko­niki mor­skie i je­żowce, a przy oknie stało ogromne akwa­rium, w któ­rym pły­wały ko­lo­rowe, świe­cące ryby. Wy­soko pod su­fi­tem wi­siały usu­szone roz­dymki, a na­wet długi, po­szczer­biony szkie­let miecz­nika.

– Do ościo­trupa! – wes­tchnęło jedno z Li­cho­cią­tek.

Dru­gie Li­cho­ciątko ob­wą­chi­wało z za­in­te­re­so­wa­niem wy­su­szo­nego je­żowca, ale na szczę­ście odło­żyło go z po­wro­tem na ko­modę.

Lol­cio zwi­nął się w kłę­bek pod za­wa­lo­nym róż­nymi rze­czami biur­kiem.

Pan Dzię­cioł po­sta­wił kilka fi­li­ża­nek na stole i znów się uśmiech­nął.

– Je­stem ba­da­czem zwie­rząt – wy­ja­śnił. – Moja spe­cjal­ność to rzad­kie ryby głę­bi­nowe.

– My też lu­bimy ryby! A naj­bar­dziej ości – po­wie­dział Tata-Li­cho­tek. Uznał, że pan Dzię­cioł jest na­prawdę sym­pa­tyczny.

– Co to są ryby głę­bi­nowe? – do­cie­kało jedno z Li­cho­cią­tek.

– Tu­taj w Szmelcu nie ma prze­cież żad­nych głę­bin – do­dało dru­gie. – Je­zioro w na­szym ka­mie­nio­ło­mie nie jest zbyt głę­bo­kie.

Pan Dzię­cioł się ro­ze­śmiał.

– Oczy­wi­ście nie pro­wa­dzę ba­dań tu na miej­scu. W tym ga­bi­ne­cie tylko opi­suję swoje zna­le­zi­ska, pra­cuję nad teo­rią, ro­zu­mie­cie?

– Aha, aha – od­po­wie­dział Tata-Li­cho­tek, który nie­stety nic nie zro­zu­miał.

– Żeby ro­bić ba­da­nia, la­tam cza­sem na drugi ko­niec świata. Atlan­tyk, Pa­cy­fik, by­łem na­wet kie­dyś na An­tark­ty­dzie.

Li­chotki były co­raz bar­dziej zdu­mione. Ten męż­czy­zna opo­wia­dał o rze­czach, o któ­rych ni­gdy wcze­śniej nie sły­szały.

Tata-Li­cho­tek przy­glą­dał się z za­in­te­re­so­wa­niem fo­to­gra­fii wi­szą­cej obok drzwi. Zdję­cie przed­sta­wiało ko­bietę, obok któ­rej stało dzi­waczne zwie­rzę o nie­sły­cha­nie dłu­giej szyi.

– To jest Gerda – wy­ja­śnił pan Dzię­cioł. – Moja żona też jest zoo­lo­giem. Tylko że jej spe­cjal­no­ścią są ży­rafy, więc te­raz jest w po­dróży po Afryce. Ma tam ważne zle­ce­nie. – Pan Dzię­cioł wes­tchnął. – Od ty­go­dni się nie wi­dzie­li­śmy. Szkoda, ale tak to już jest. Oboje je­ste­śmy na­ukow­cami, więc czę­sto mu­simy wy­jeż­dżać na prze­ciwne krańce świata. Na szczę­ście są te­le­fony.

– Tele… co? – za­py­tał Tata-Li­cho­tek.

– No, te­le­fony. Dzięki nim mo­żemy przy­naj­mniej do sie­bie za­dzwo­nić. Tylko nie­stety sy­gnał jest czę­sto bez­na­dziejny – od­parł pan Dzię­cioł.

Na­lał her­baty do fi­li­ża­nek i po­dał je Li­chot­kom. Tata-Li­cho­tek po­wą­chał na­pój i bek­nął.

– Też je­stem ba­da­czem – po­wie­dział. – Pro­wa­dzę ba­da­nia w moim ga­rażu. Bu­duję wy­rzut­nie szlamu, ła­pa­cze much, roz­pro­wa­dza­cze do ku­rzu i tym po­dobne rze­czy.

– Fa­scy­nu­jące! – od­rzekł pan Dzię­cioł. – W ta­kim ra­zie je­ste­śmy jakby ko­le­gami po fa­chu!

Gdy Tata-Li­cho­tek bek­nął po raz drugi, pan Dzię­cioł uniósł brwi i wstrzy­mał na chwilę od­dech.

– A co te­raz ba­dasz? – za­py­tał Tata-Li­cho­tek.

Pan Dzię­cioł od­chrząk­nął i po­wie­dział:

– Mam zle­ce­nie od suł­tana Abu Zabi.

– Co to jest Abu Zabi? – Chciało wie­dzieć jedno z Li­cho­cią­tek.

– Ta­kie arab­skie mia­sto – wy­ja­śnił pan Dzię­cioł. – Je­śli chce­cie, mogę wam po­ka­zać, gdzie leży. Mo­ment, przy­niosę tylko atlas świata.

Wy­biegł z po­koju, na­gle pe­łen wi­goru. Bar­dzo go ucie­szyło, że Li­chotki tak się za­in­te­re­so­wały jego pracą.

Tata-Li­cho­tek skosz­to­wał ostroż­nie swo­jej her­baty.

– Jak można pić coś ta­kiego? – mruk­nął. – Na czer­stwy łu­skiew­nik, prze­cież od tego wy­ska­kują ko­lo­rowe plamy.

Pod­lał swoją her­batą drzewo kau­czu­kowe, które stało w du­żej do­nicy pod oknem, a Li­cho­ciątka wlały za­war­tość swo­ich fi­li­ża­nek do akwa­rium.

Pan Dzię­cioł wszedł z po­wro­tem do ga­bi­netu.

– Wi­dzi­cie, tu­taj leży Abu Zabi. Na Pół­wy­spie Arab­skim, do­kład­nie nad Za­toką Per­ską.

Li­cho­ciątka z za­in­te­re­so­wa­niem pa­trzyły na mapę.

– Aha, a co bę­dziesz tam ro­bił? – za­py­tało jedno z nich.

Pan Dzię­cioł upił łyk her­baty, chwilę roz­ko­szo­wał się sma­kiem, a po­tem przy­brał po­ważny wy­raz twa­rzy i za­czął opo­wia­dać:

– Suł­tan Mo­halla po­szu­kuje pew­nej wy­jąt­kowo rzad­kiej ryby, a ja mam mu po­móc ją zła­pać. Mu­si­cie wie­dzieć, że suł­tan Mo­halla jest jed­nym z naj­bo­gat­szych lu­dzi na świe­cie.

– Jak to naj­bo­gat­szych? Jak to jest być bo­ga­tym? Czy to coś do­brego? – py­tały Li­cho­ciątka, które jesz­cze ni­gdy się nie za­sta­na­wiały nad ta­kimi spra­wami.

Pan Dzię­cioł pa­trzył na nie zdu­miony.

– Jak by wam to wy­ja­śnić… więc tak, jak ktoś jest bo­gaty, to zna­czy, że ma dużo wszyst­kiego… na przy­kład dużo…

– Dużo złomu! – prze­rwał mu Tata-Li­cho­tek. – Jak ktoś ma dużo złomu, to jest bo­gaty w że­lazo. A jak mu ten złom za­ple­śnieje, to bę­dzie obrzy­dli­wie bo­gaty. To cał­kiem pro­ste.

– I suł­tan ma okrop­nie dużo złomu? – za­py­tało jedno z Li­cho­cią­tek.

Pan Dzię­cioł się za­śmiał.

– Na pewno ma wszystko, co można ku­pić za pie­nią­dze.

– A ja­kiej wy­jąt­ko­wej ryby bę­dzie te­raz szu­kał? – za­py­tało dru­gie Li­cho­ciątko.

– Suł­tan chciałby mieć w swo­jej ko­lek­cji re­kina ty­gry­siego w kratkę – od­po­wie­dział pan Dzię­cioł. – Na ca­łym świe­cie zo­stał już tylko je­den je­dyny taki re­kin. I po­dobno wi­dziano go w po­bliżu wy­brzeży Abu Zabi. Po­ju­trze mu­szę tam le­cieć i go zła­pać.

– Chęt­nie wy­bie­rzemy się z tobą i ci po­mo­żemy – za­pro­po­no­wało jedno Li­cho­ciątko. – Zna­leź­li­śmy two­jego psa, to znaj­dziemy też re­kina.

– Hau! – do­bie­gło spod stołu, gdzie le­żał Lol­cio.

– Pies się zga­dza, że­by­śmy po­je­chali – po­wie­działo dru­gie Li­cho­ciątko.

Pan Dzię­cioł śmiał się i gła­dził po ko­ziej bródce.

– Za­bawni je­ste­ście! A dla­czego miał­bym was za­brać?

– Bo mo­żesz nas po­trze­bo­wać w Abu­czymś­tam – stwier­dził Tata-Li­cho­tek. – Mo­żemy ci po­móc przy ba­da­niach i przy po­lo­wa­niu na re­kina. Umiemy wiele rze­czy! Na przy­kład wstrzy­my­wać od­dech pod wodą przez długi czas. Patrz, udo­wod­nię ci!

Tata-Li­cho­tek pod­biegł do akwa­rium.

– Tak, po­każ mu, tato! – cie­szyły się Li­cho­ciątka. – Trzy­maj głowę pod wodą!

– Nie, pro­szę, niech pan tego nie robi! Wie­rzę panu! – krzyk­nął prze­ra­żony pan Dzię­cioł. – Te ryby są bar­dzo wraż­liwe. Mógłby pan za­nie­czy­ścić wodę.

– Co to zna­czy „za­nie­czy­ścić”? – za­py­tał Tata-Li­cho­tek, bo pan Dzię­cioł uży­wał na­prawdę dziw­nych słów. Ale od­szedł od akwa­rium i wró­cił do po­zo­sta­łych.

– A co jesz­cze po­tra­fi­cie? – za­in­te­re­so­wał się pan Dzię­cioł.

– Do­brze sły­szymy! – po­wie­działo jedno z Li­cho­cią­tek. – Za po­mocą na­szych ucho­ro­gów sły­szymy, jak dżdżow­nice czkają, mrówki kaszlą, a ryby pru­kają!

– To ryby pru­kają? – zdu­miał się pan Dzię­cioł. – Ni­gdy o tym nie sły­sza­łem.

– No pew­nie – od­parło Li­cho­ciątko. – Be­kają i pru­kają bar­dzo ci­chutko. Ale my to sły­szymy.

– To na­prawdę nie­by­wałe! – za­chwy­cał się pan Dzię­cioł. – Tylko nie my­śl­cie, że bę­dzie ła­two. Ta­kie po­lo­wa­nie na re­kina jest bar­dzo nie­bez­pieczne. Re­kiny ty­gry­sie są na­wet groź­niej­sze od żar­ła­czy lu­do­ja­dów, je­śli ro­zu­mie­cie, co mam na my­śli.

– Nie ma pro­blemu! – za­wo­łało Li­cho­ciątko. – My się re­ki­nów nie bo­imy! Na­sze szczęki są sil­niej­sze niż szczęki żar­ła­cza!

– Nie no, te­raz to prze­sa­dza­cie – po­wie­dział pan Dzię­cioł.

Wtedy jedno z Li­cho­cią­tek chwy­ciło atlas świata w obie dło­nie, wbiło w niego swoje spi­cza­ste ząbki i od­gry­zło spory ka­wa­łek. I zro­biło to bez trudu, jakby gruba książka była mię­ciut­kim pul­pe­tem.

Panu Dzię­cio­łowi ze zdzi­wie­nia opa­dła szczęka.

– Je­ste­śmy też bar­dzo silne! – do­dało dru­gie Li­cho­ciątko i zła­pało pana Dzię­cioła za kie­sze­nie z tyłu spodni. W mgnie­niu oka po­de­rwało go do góry i na wy­pro­sto­wa­nych rę­kach przy­trzy­mało po­ziomo nad głową.

– Ra­tunku! Od­staw mnie na zie­mię! – krzy­czał prze­ra­żony pan Dzię­cioł, wierz­ga­jąc dłu­gimi no­gami jak bo­bas. Wy­glą­dało to bar­dzo za­baw­nie.

Spod stołu roz­le­gło się szcze­ka­nie zde­ner­wo­wa­nego psa, więc Li­cho­ciątko po­sta­wiło bied­nego pana Dzię­cioła z po­wro­tem na pod­ło­dze.

– Coś ta­kiego! – Pan Dzię­cioł od­dy­chał ciężko i po­pra­wiał prze­krzy­wioną ma­ry­narkę. – To jest na­prawdę nie­sa­mo­wite.

– Mo­żemy ci też po­ka­zać, jak się prze­gry­zamy przez ścianę – za­pro­po­no­wał Tata-Li­cho­tek. – Chcesz zo­ba­czyć?

– Matko ko­chana, nie! – krzyk­nął pan Dzię­cioł. – Wy­daje mi się, że mu­simy się już po­że­gnać. Mam jesz­cze dużo pracy. – Po­woli za­czy­nał się bać i chciał się po­zbyć Li­chot­ków jak naj­szyb­ciej. – Było mi bar­dzo miło was po­znać…

– Nam też. I je­ste­śmy do usług! – po­wie­dział Tata-Li­cho­tek i na po­że­gna­nie uści­snął mocno dłoń panu Dzię­cio­łowi.

– Auć! – wrza­snął pan Dzię­cioł.

Cof­nął rękę, żeby spraw­dzić, czy na­dal może po­ru­szać pal­cami. Na szczę­ście mógł.

Li­cho­ciątka po­de­szły do biurka, żeby jesz­cze raz po­dra­pać Lol­cia za uszami.

– Chodź­cie, dzie­ciaki, idziemy! – za­wo­łał je Tata-Li­cho­tek.

– W po­rządku, to do zo­ba­cze­nia – wy­mam­ro­tał pan Dzię­cioł. – Jesz­cze raz dzię­kuję za od­pro­wa­dze­nie psa!

– Nie ma za co! – od­krzyk­nęły Li­chotki i wy­ru­szyły w drogę do domu.

Na­resz­cie! – po­my­ślał pan Dzię­cioł i z ję­kiem osu­nął się na fo­tel.

Po­tem na­lał so­bie resztę her­baty do fi­li­żanki i wy­pił ją dusz­kiem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: