- promocja
- W empik go
Lichotki i rekin w kratkę. Tom 3 - ebook
Lichotki i rekin w kratkę. Tom 3 - ebook
Rekiny i harpuny! Nie ma nic lepszego dla Lichotka – szlam, błoto i smród brudnych skarpet – to jest przygoda! Wraz z badaczem Gustawem Dzięciołem Lichotki udają się na Półwysep Arabski, aby złowić ostatni na świecie okaz rekina tygrysiego w kratkę. W pałacu sułtana spotykają się z entuzjastycznym przyjęciem, a sułtan jest pod takim wrażeniem Mamy-Lichotki, że chciałby ją u siebie zatrzymać. Ale Mama-Lichotka nie zostawi swojej rodziny! Wkrótce okazuje się, że nie tylko Lichotki ścigają rekina – szykuje się wyprawa pełna przygód!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8951-3 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W Szmelcu padało już od trzech tygodni. Wiosna kazała w tym roku czekać na siebie wyjątkowo długo, panował okropny ziąb. Wszyscy chodzili w gumiakach, okutani w grube płaszcze przeciwdeszczowe, a niebo było ponure jak miny mieszkańców Szmelca. Co sprytniejsi zostawali w domu, gotowali sobie garnek rosołu z makaronem i popijali ciepłą herbatę. Parszywa pogoda coraz bardziej działała na nerwy zwłaszcza dzieciom, które zwykle przecież uwielbiały bawić się na dworze. Tylko zamieszkujące wysypisko śmieci w Szmelcu Lichotki były zachwycone. Kochały kałuże i błoto na drodze, więc dla nich te deszczowe tygodnie były w sam raz.
Dziadek-Lichotek siedział na starej skrzynce przed wejściem do lichociej jaskini i nucił wesoło. Przed nim rozciągał się widok na wysypisko pełne wszelkich gratów, których mieszkańcy Szmelca już nie potrzebowali. Niektóre rzeczy były rozmiękłe, a wszystkie porządnie przemoczone: stare kartony, porwane skrawki materiałów, zepsute telewizory, zardzewiałe piece, oślizgłe materace, dziurawe buty, potłuczone butelki, podarte reklamówki, pogniecione gazety – wysypisko było prawdziwym lichocim rajem.
Dziadek-Lichotek zdjął buty i zanurzył stopy w kałuży lepkiego szlamu. Przebierał palcami, a między nimi przelewało się cudownie gładkie i śliskie błotko.
– Mysie bąki, lep na muchy, życie piękne jak ropuchy – nucił zadowolony pod nosem.
Obok małe Lichociątka bawiły się w błocie. Bliźnięta zbudowały właśnie naturalnej wielkości pomnik Lichotka z wilgotnej ziemi.
– Patrz, dziadku, wygląda zupełnie jak ty! – zawołało jedno Lichociątko, a drugie włożyło wgnieciony kapelusz na głowę błotnego Lichotka. Rzeczywiście wyglądał teraz trochę jak skrzyżowanie Dziadka-Lichotka i grubego, brązowego bałwana.
– Nawet całkiem podobny – uśmiechnął się Dziadek-Lichotek.
Mama-Lichotka siedziała w wejściu do jaskini z najmłodszym Lichociątkiem na kolanach. Głaskała je po malutkich zielonych uchorogach, a niemowlę ssało zadowolone kościany smoczek, całkiem wytarty od lizania i ciamkania.
Obok Tata-Lichotek stał przy rozchwianym stole. Zabierał się właśnie do pieczenia ciasta i ucierał lichocie składniki w plastikowej misce: wodę z błotnistej kałuży, trociny, pastę do zębów, posiekane podeszwy i sporo mączki kostnej.
– Nie zapomnij o skorupkach ślimaków! – upomniała go Mama-Lichotka.
– Nigdy o niczym nie zapominam! – odburknął Tata-Lichotek i wrzucił garść drobno zmielonych skorupek do ciasta.
Mama-Lichotka się ucieszyła. Tata-Lichotek nie każdego dnia z własnej woli piekł ciasto. To samo w sobie było wyjątkowe. W dodatku tego dnia Mama-Lichotka obchodziła upierdziny i Tata-Lichotek postanowił, że przez cały dzień będzie ją rozpieszczał. Chciał ugotować obiad, dobrudzić mieszkanie, upiec ciasto, przygotować miłą kąpiel w śmieciach, wyszorować Mamie-Lichotce plecy, a potem może nawet zaskoczyć ją masażem stóp. Mama-Lichotka nie mogła się doczekać, co jeszcze przyjdzie mu do głowy.
– Jak skończysz ciasto, możesz mi zapalić kilka świec odorowych. Usiądziemy sobie razem w jaskini i pośmierdolimy – zaproponowała.
Mama-Lichotka uwielbiała świece odorowe. Wystarczyło wrzucić kilka zgniłych jajek do blaszanej puszki i rozpalić pod spodem ogień, a powietrze wypełniał cudowny lichoci zapach.
Tata-Lichotek westchnął. Mama-Lichotka ostatnio bardzo często obchodziła upierdziny, w tym tygodniu już po raz trzeci. Wprawdzie Lichotki obchodzą upierdziny, kiedy chcą, i tak często, jak chcą, ale tę częstotliwość uznał za lekką przesadę.
Nagle zza rogu wyszła Babcia-Lichotka w gumiakach.
– Patrzcie, kogo wam przyprowadziłam! – zawołała.
Lichotki otworzyły szeroko oczy ze zdumienia. Obok Babci-Lichotki szedł pies. Jego ciało było podłużne jak kiełbaska, do której doczepiono nieco za krótkie nóżki. Grzbiet miał czarny, nogi były jasnobrązowe, a na piersi widniał duży biały placek. Wyglądał jak skrzyżowanie owczarka niemieckiego z jamnikiem.
Owczarkojamnik merdał ufnie ogonem i Lichociątka od razu do niego podbiegły. Głaskały go i zostawiały plamy z błota na jego futrze. Lichociątka lubiły zwierzęta, najbardziej muchy, nietoperze, szczury i oślizgłe węże.
– Sam do mnie przybiegł – wyjaśniła Babcia-Lichotka. – Wydaje mi się, że jest głodny.
– Niech to błocko, śluz i szlam! To dajcie mu coś do jedzenia – powiedział Tata-Lichotek. Od razu poczuł współczucie dla psa, który wydawał mu się dziwnie znajomy. Tata-Lichotek nie mógł sobie tylko przypomnieć, gdzie go wcześniej widział. Odstawił na bok miskę z ciastem i posunął psu pod nos zardzewiałą puszkę po konserwach. Ale zwierzak nie zwrócił na nią uwagi, widocznie nie miał ochoty na blachę.
Teraz do rozmowy włączył się Dziadek-Lichotek.
– Nie wiecie, co robicie! – zawołał i wyciągnął stopy z kałuży. – Taki zwierzak potrzebuje psiego jedzenia! Mięsa, kości i takich rzeczy. Wiem to dobrze, bo czterysta lat temu byłem przecież znanym treserem psów, opowiadałem wam już tę historię?
– Może moglibyśmy dać mu kościany smoczek najmłodszego Lichociątka? A nuż mu zasmakuje – zaproponowało jedno z Lichociątek.
– A niech mnie cuchnące serzysko! To nie wchodzi w grę! – krzyknęła oburzona Mama-Lichotka.
– Mamy przecież jeszcze trochę resztek ze śniadania – przypomniało drugie Lichociątko.
Pobiegło szybko do jaskini i wróciło stamtąd z garścią starych kości. Pies je obwąchał, ale nie uznał ich za apetyczne.
– Wygląda, jakby był smutny – stwierdziło jedno z Lichociątek. – Na pewno się zgubił i teraz tęskni za domem.
Na te słowa Tata-Lichotek uderzył się dłonią w czoło.
– Teraz mi się przypomniało, skąd znam tego psa. Należy do pewnego mieszkańca Szmelca. Wiele razy widziałem ich spacerujących razem. Mieszkają w domu z niebieskimi okiennicami.
– Jak ty wszystko wiesz! – zdziwiła się Mama-Lichotka. – Skoro tak, musimy jak najszybciej odprowadzić psa. Jego biedny pan na pewno już go szuka.
– Przyniosę smycz – powiedział Tata-Lichotek i poszedł do garażu.
Tutaj trzymał wszystkie rzeczy, które mogły mu się przydać do majsterkowania. Znalazł stary kabel elektryczny z dyndającą na jednym końcu zepsutą wtyczką. Drugi koniec kabla przywiązał psu do obroży.
– No to idziemy do twojego pana – oznajmił. – Które z was chciałoby iść ze mną, myszki-śmierdziuszki? – zapytał.
– Ja! – odpowiedziały chórem Lichociątka.
W czasie drogi do Szmelca Lichociątka prowadziły na przemian psa na smyczy. Szli bardzo wolno, bo zwierzę musiało obwąchiwać wszystko uważnie i co chwila chciało się zatrzymywać, żeby podlać jakieś drzewo, latarnię albo róg budynku.
Z powodu złej pogody na ulicach prawie nie było ludzi. Kilka samochodów przemknęło obok Lichotków, a jedna furgonetka z impetem wjechała w kałużę tuż obok nich. Ochlapała je przy tym strumieniami brudnej wody. Pies się otrząsnął, ale Lichotki były szczęśliwe. W takie dni jak ten spacery to prawdziwa przyjemność!
Gdy w końcu dotarli do Szmelca, Tata-Lichotek wskazał stary dom na obrzeżach miasta. Był otoczony zdziczałym ogrodem, na dachu wznosiły się dwie niewielkie wieżyczki, a okiennice pomalowano na jasny, błękitny kolor. Jak tylko podeszli bliżej, pies zaczął merdać ogonem i ciągnąć za smycz.
– Widzicie, dobrze trafiliśmy – stwierdził Tata-Lichotek. – Pies poznaje swój dom.
Na tabliczce obok furtki widniał napis: „Dzięcioł”, ale to nie miało znaczenia dla Lichotków, bo i tak nie potrafiły czytać.
Otworzyły skrzypiącą furtkę i ruszyły wąską ścieżką, prowadzącą do drzwi. W ogrodzie między krzakami stały kamienny delfin i flaming z brązu. Nad drzwiami wisiało ogromne poroże jelenia.
Pies zaskomlał niecierpliwie i Lichociątka nacisnęły guzik dzwonka do drzwi.
Nie miały pojęcia, że to początek przygody pełnej niebezpieczeństw.FAJNE ZWIERZAKI, OSTRE ZĄBKI
Gdy drzwi się otworzyły, stanął w nich wysoki, kościsty mężczyzna. Miał na sobie brązową marynarkę w kratkę, a ostry podbródek wieńczyła śmieszna kozia bródka. Pies od razu radośnie do niego podbiegł.
– Nareszcie cię odzyskałem, Lolcio! – zwołał mężczyzna. – Gdzie się podziewałeś, stary włóczęgo?
Przyklęknął, żeby pogłaskać psa. Znad okularów przyglądał się z niedowierzaniem Lichotkom, które stały przed nim przemoczone do suchej nitki. Wiedział oczywiście, kim są Lichotki, bo każdy w Szmelcu je znał. Ale z tak bliska nie widział ich jeszcze nigdy. Z lichocich paszcz wystawały ostre ząbki, a wokół roznosił się ostry, przenikliwy zapaszek, coś jak mieszanka mokrego psa, proszku do prania i nadgniłej zawartości kosza na śmieci.
– Nazywam się Gustaw Dzięcioł – powiedział i wyciągnął rękę do Lichotków.
– Znaleźliśmy twojego psa. Był u nas na wysypisku śmieci – odparł Tata-Lichotek i podał rękę panu Dzięciołowi.
Tata-Lichotek miał bardzo mocny uścisk dłoni.
Pan Dzięcioł się wzdrygnął, ale dzielnie próbował nadal się uśmiechać. Zauważył, że skóra Taty-Lichotka w dotyku przypomina ośmiornicę. Uznał to za bardzo interesujące.
– Wejdźcie do środka – powiedział pan Dzięcioł. – Pogoda jest dziś znowu paskudna!
Przytrzymał drzwi, a Lichotki weszły do przedpokoju. W domu wszystko wyglądało trochę ponuro. W korytarzu na ścianach wisiały wypchane ptaki i kuny, a nad drzwiami prowadzącymi do pokoi przybito mnóstwo niewielkich poroży. Jednak największe wrażenie zrobił na nich wielki brązowy niedźwiedź, który stał w kącie z rozdziawioną paszczą.
– Mój pies niestety uciekał już parę razy – wyjaśnił pan Dzięcioł. – Taki z niego włóczęga! Bardzo dziękuję, że go przyprowadziliście z powrotem do mnie. Mogę was czymś poczęstować? Może filiżanką herbaty? Akurat zaparzyłem sobie dzbanek zielonej herbaty.
– Zzieleniała herbata? – zapytał ucieszony Tata-Lichotek, który inaczej wyobrażał sobie ten napój. – O w ropuchę, wypijemy z przyjemnością!
Pan Dzięcioł uśmiechnął się i zaprowadził Lichotki do swojego gabinetu.
Panował tam wspaniale lichoci bałagan. Cały pokój był zawalony książkami i papierami. Na wysokich regałach stały rzędy słoików, w których unosiły się dziwaczne zwierzęta zanurzone w żółtawej cieczy. Pływały w niej podobne do ropuch płazy, zwierzęta morskie wyglądające jak węże, oślizgłe i przezroczyste stwory, jakich Lichotki jeszcze nigdy nie widziały na oczy.
– Niech to błocko, śluz i szlam! – wykrzyknął z wrażenia Tata-Lichotek.
Na komodzie leżały wysuszone rozgwiazdy, koniki morskie i jeżowce, a przy oknie stało ogromne akwarium, w którym pływały kolorowe, świecące ryby. Wysoko pod sufitem wisiały ususzone rozdymki, a nawet długi, poszczerbiony szkielet miecznika.
– Do ościotrupa! – westchnęło jedno z Lichociątek.
Drugie Lichociątko obwąchiwało z zainteresowaniem wysuszonego jeżowca, ale na szczęście odłożyło go z powrotem na komodę.
Lolcio zwinął się w kłębek pod zawalonym różnymi rzeczami biurkiem.
Pan Dzięcioł postawił kilka filiżanek na stole i znów się uśmiechnął.
– Jestem badaczem zwierząt – wyjaśnił. – Moja specjalność to rzadkie ryby głębinowe.
– My też lubimy ryby! A najbardziej ości – powiedział Tata-Lichotek. Uznał, że pan Dzięcioł jest naprawdę sympatyczny.
– Co to są ryby głębinowe? – dociekało jedno z Lichociątek.
– Tutaj w Szmelcu nie ma przecież żadnych głębin – dodało drugie. – Jezioro w naszym kamieniołomie nie jest zbyt głębokie.
Pan Dzięcioł się roześmiał.
– Oczywiście nie prowadzę badań tu na miejscu. W tym gabinecie tylko opisuję swoje znaleziska, pracuję nad teorią, rozumiecie?
– Aha, aha – odpowiedział Tata-Lichotek, który niestety nic nie zrozumiał.
– Żeby robić badania, latam czasem na drugi koniec świata. Atlantyk, Pacyfik, byłem nawet kiedyś na Antarktydzie.
Lichotki były coraz bardziej zdumione. Ten mężczyzna opowiadał o rzeczach, o których nigdy wcześniej nie słyszały.
Tata-Lichotek przyglądał się z zainteresowaniem fotografii wiszącej obok drzwi. Zdjęcie przedstawiało kobietę, obok której stało dziwaczne zwierzę o niesłychanie długiej szyi.
– To jest Gerda – wyjaśnił pan Dzięcioł. – Moja żona też jest zoologiem. Tylko że jej specjalnością są żyrafy, więc teraz jest w podróży po Afryce. Ma tam ważne zlecenie. – Pan Dzięcioł westchnął. – Od tygodni się nie widzieliśmy. Szkoda, ale tak to już jest. Oboje jesteśmy naukowcami, więc często musimy wyjeżdżać na przeciwne krańce świata. Na szczęście są telefony.
– Tele… co? – zapytał Tata-Lichotek.
– No, telefony. Dzięki nim możemy przynajmniej do siebie zadzwonić. Tylko niestety sygnał jest często beznadziejny – odparł pan Dzięcioł.
Nalał herbaty do filiżanek i podał je Lichotkom. Tata-Lichotek powąchał napój i beknął.
– Też jestem badaczem – powiedział. – Prowadzę badania w moim garażu. Buduję wyrzutnie szlamu, łapacze much, rozprowadzacze do kurzu i tym podobne rzeczy.
– Fascynujące! – odrzekł pan Dzięcioł. – W takim razie jesteśmy jakby kolegami po fachu!
Gdy Tata-Lichotek beknął po raz drugi, pan Dzięcioł uniósł brwi i wstrzymał na chwilę oddech.
– A co teraz badasz? – zapytał Tata-Lichotek.
Pan Dzięcioł odchrząknął i powiedział:
– Mam zlecenie od sułtana Abu Zabi.
– Co to jest Abu Zabi? – Chciało wiedzieć jedno z Lichociątek.
– Takie arabskie miasto – wyjaśnił pan Dzięcioł. – Jeśli chcecie, mogę wam pokazać, gdzie leży. Moment, przyniosę tylko atlas świata.
Wybiegł z pokoju, nagle pełen wigoru. Bardzo go ucieszyło, że Lichotki tak się zainteresowały jego pracą.
Tata-Lichotek skosztował ostrożnie swojej herbaty.
– Jak można pić coś takiego? – mruknął. – Na czerstwy łuskiewnik, przecież od tego wyskakują kolorowe plamy.
Podlał swoją herbatą drzewo kauczukowe, które stało w dużej donicy pod oknem, a Lichociątka wlały zawartość swoich filiżanek do akwarium.
Pan Dzięcioł wszedł z powrotem do gabinetu.
– Widzicie, tutaj leży Abu Zabi. Na Półwyspie Arabskim, dokładnie nad Zatoką Perską.
Lichociątka z zainteresowaniem patrzyły na mapę.
– Aha, a co będziesz tam robił? – zapytało jedno z nich.
Pan Dzięcioł upił łyk herbaty, chwilę rozkoszował się smakiem, a potem przybrał poważny wyraz twarzy i zaczął opowiadać:
– Sułtan Mohalla poszukuje pewnej wyjątkowo rzadkiej ryby, a ja mam mu pomóc ją złapać. Musicie wiedzieć, że sułtan Mohalla jest jednym z najbogatszych ludzi na świecie.
– Jak to najbogatszych? Jak to jest być bogatym? Czy to coś dobrego? – pytały Lichociątka, które jeszcze nigdy się nie zastanawiały nad takimi sprawami.
Pan Dzięcioł patrzył na nie zdumiony.
– Jak by wam to wyjaśnić… więc tak, jak ktoś jest bogaty, to znaczy, że ma dużo wszystkiego… na przykład dużo…
– Dużo złomu! – przerwał mu Tata-Lichotek. – Jak ktoś ma dużo złomu, to jest bogaty w żelazo. A jak mu ten złom zapleśnieje, to będzie obrzydliwie bogaty. To całkiem proste.
– I sułtan ma okropnie dużo złomu? – zapytało jedno z Lichociątek.
Pan Dzięcioł się zaśmiał.
– Na pewno ma wszystko, co można kupić za pieniądze.
– A jakiej wyjątkowej ryby będzie teraz szukał? – zapytało drugie Lichociątko.
– Sułtan chciałby mieć w swojej kolekcji rekina tygrysiego w kratkę – odpowiedział pan Dzięcioł. – Na całym świecie został już tylko jeden jedyny taki rekin. I podobno widziano go w pobliżu wybrzeży Abu Zabi. Pojutrze muszę tam lecieć i go złapać.
– Chętnie wybierzemy się z tobą i ci pomożemy – zaproponowało jedno Lichociątko. – Znaleźliśmy twojego psa, to znajdziemy też rekina.
– Hau! – dobiegło spod stołu, gdzie leżał Lolcio.
– Pies się zgadza, żebyśmy pojechali – powiedziało drugie Lichociątko.
Pan Dzięcioł śmiał się i gładził po koziej bródce.
– Zabawni jesteście! A dlaczego miałbym was zabrać?
– Bo możesz nas potrzebować w Abuczymśtam – stwierdził Tata-Lichotek. – Możemy ci pomóc przy badaniach i przy polowaniu na rekina. Umiemy wiele rzeczy! Na przykład wstrzymywać oddech pod wodą przez długi czas. Patrz, udowodnię ci!
Tata-Lichotek podbiegł do akwarium.
– Tak, pokaż mu, tato! – cieszyły się Lichociątka. – Trzymaj głowę pod wodą!
– Nie, proszę, niech pan tego nie robi! Wierzę panu! – krzyknął przerażony pan Dzięcioł. – Te ryby są bardzo wrażliwe. Mógłby pan zanieczyścić wodę.
– Co to znaczy „zanieczyścić”? – zapytał Tata-Lichotek, bo pan Dzięcioł używał naprawdę dziwnych słów. Ale odszedł od akwarium i wrócił do pozostałych.
– A co jeszcze potraficie? – zainteresował się pan Dzięcioł.
– Dobrze słyszymy! – powiedziało jedno z Lichociątek. – Za pomocą naszych uchorogów słyszymy, jak dżdżownice czkają, mrówki kaszlą, a ryby prukają!
– To ryby prukają? – zdumiał się pan Dzięcioł. – Nigdy o tym nie słyszałem.
– No pewnie – odparło Lichociątko. – Bekają i prukają bardzo cichutko. Ale my to słyszymy.
– To naprawdę niebywałe! – zachwycał się pan Dzięcioł. – Tylko nie myślcie, że będzie łatwo. Takie polowanie na rekina jest bardzo niebezpieczne. Rekiny tygrysie są nawet groźniejsze od żarłaczy ludojadów, jeśli rozumiecie, co mam na myśli.
– Nie ma problemu! – zawołało Lichociątko. – My się rekinów nie boimy! Nasze szczęki są silniejsze niż szczęki żarłacza!
– Nie no, teraz to przesadzacie – powiedział pan Dzięcioł.
Wtedy jedno z Lichociątek chwyciło atlas świata w obie dłonie, wbiło w niego swoje spiczaste ząbki i odgryzło spory kawałek. I zrobiło to bez trudu, jakby gruba książka była mięciutkim pulpetem.
Panu Dzięciołowi ze zdziwienia opadła szczęka.
– Jesteśmy też bardzo silne! – dodało drugie Lichociątko i złapało pana Dzięcioła za kieszenie z tyłu spodni. W mgnieniu oka poderwało go do góry i na wyprostowanych rękach przytrzymało poziomo nad głową.
– Ratunku! Odstaw mnie na ziemię! – krzyczał przerażony pan Dzięcioł, wierzgając długimi nogami jak bobas. Wyglądało to bardzo zabawnie.
Spod stołu rozległo się szczekanie zdenerwowanego psa, więc Lichociątko postawiło biednego pana Dzięcioła z powrotem na podłodze.
– Coś takiego! – Pan Dzięcioł oddychał ciężko i poprawiał przekrzywioną marynarkę. – To jest naprawdę niesamowite.
– Możemy ci też pokazać, jak się przegryzamy przez ścianę – zaproponował Tata-Lichotek. – Chcesz zobaczyć?
– Matko kochana, nie! – krzyknął pan Dzięcioł. – Wydaje mi się, że musimy się już pożegnać. Mam jeszcze dużo pracy. – Powoli zaczynał się bać i chciał się pozbyć Lichotków jak najszybciej. – Było mi bardzo miło was poznać…
– Nam też. I jesteśmy do usług! – powiedział Tata-Lichotek i na pożegnanie uścisnął mocno dłoń panu Dzięciołowi.
– Auć! – wrzasnął pan Dzięcioł.
Cofnął rękę, żeby sprawdzić, czy nadal może poruszać palcami. Na szczęście mógł.
Lichociątka podeszły do biurka, żeby jeszcze raz podrapać Lolcia za uszami.
– Chodźcie, dzieciaki, idziemy! – zawołał je Tata-Lichotek.
– W porządku, to do zobaczenia – wymamrotał pan Dzięcioł. – Jeszcze raz dziękuję za odprowadzenie psa!
– Nie ma za co! – odkrzyknęły Lichotki i wyruszyły w drogę do domu.
Nareszcie! – pomyślał pan Dzięcioł i z jękiem osunął się na fotel.
Potem nalał sobie resztę herbaty do filiżanki i wypił ją duszkiem.