- promocja
- W empik go
Lichotki lecą na Księżyc. Tom 2 - ebook
Lichotki lecą na Księżyc. Tom 2 - ebook
Czy na Księżycu mieszkają Lichotki?
Lichotki po raz pierwszy są w Nowym Jorku – uważają, że ta wizyta jest naprawdę wspaniała! Przez przypadek Lichociątka dowiadują się o ściśle tajnym projekcie kosmicznym: wszystkie pyszne śmieci z Ziemi mają zostać wystrzelone na Księżyc w rakiecie! A przecież nie ma nic, co Lichotki kochają bardziej niż śmieci. Nic dziwnego, że Lichociątka znajdują się na pokładzie rakiety jako pasażerowie na gapę. I tak zaczyna się wielka przygoda, bo Lichotki nie są same na Księżycu... Lichotkogalaktyczna zabawa gwarantowana!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8950-6 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W Rupieciu niewiele się ostatnio działo. Ani jednego wypadku drogowego, żadnego włamania, żadnej kradzieży torebki ani nawet bójki. Nawet najmniejszego przestępstwa. Same nudy. Klub hodowców gołębi obchodził swój pięćdziesiąty jubileusz, ktoś w domu spokojnej starości skończył sto lat, a burmistrz chciał nazwać nową ścieżkę rowerową imieniem swojego jamnika.
Dla Krzyśka Koguta takie nieciekawe wydarzenia były irytujące. Był reporterem „Dziennika Rupieciańskiego” i utrzymywał się z ekscytujących nowości.
Krzysiek siedział teraz na balkonie swojego małego mieszkania i wsuwał dużą porcję sałatki z szynką. Kiedy skończył, wepchnął do ust jeszcze dwa batoniki czekoladowe, tym razem orzechowo-nugatowe. Dziś po południu musiał odesłać artykuł do gazety i jak zwykle zbyt późno zaczął pracować. Stresowało go to.
Wyjął z paczki trzeci orzechowy batonik nugatowy i otworzył laptopa. Najwyższy czas na jego relację na temat rodziny Lichotków.
Przez kilka ostatnich tygodni wiele o nich słyszał. Profesor Winiak, znany badacz i wynalazca z Rupiecia, opowiadał o nich nawet w telewizji. Po programie Krzysiek od razu pojechał swoim kabrioletem odwiedzić Lichotki na wysypisku w Szmelcu.
Reporter żuł czekoladę i ciężko myślał. Na początek musiał mieć chwytliwy nagłówek do swojego artykułu. Zielonki z wysypiska śmieci – napisał. Ale od razu skasował te słowa, bo nie wydały mu się szczególnie ekscytujące. Rodzina potworków ze Szmelca, to brzmiało lepiej.
Krzysiek pisał dalej:
W jaskini na wysypisku śmieci w Szmelcu koczuje duża rodzina z trójką dzieci. Nazywają się Lichotki, a ich zielona skóra przypomina w dotyku ośmiornicę. Odwiedził ich nasz reporter – Krzysiek Kogut. Czy są to potwory z kosmosu? Czy pochodzą z morskich głębin? Zapewne można by tak pomyśleć.
Na głowie zamiast uszu mają uchorogi, a ich twarde włosy sterczą na boki jak druty. Ale najbardziej niewiarygodne jest to, że te dziwaczne Lichotki żywią się odpadami. Pałaszują rzeczy, które inni wyrzucają, na przykład podeszwy butów, plastikowe butelki, parasole, puszki… Nic się nie uchowa przed ich ostrymi zębami.
Ale jak te stworzenia wytrzymują na śmierdzącym wysypisku śmieci?
Zupełnie normalnie, bo Lichotki uwielbiają smród każdego rodzaju. Przyjemne zapachy to dla nich istny horror, a zapach perfum jest zdecydowanie najgorszy. Pranie, czystość, porządek – te pojęcia są obce tej rodzinie! Zielonki zioną nieświeżym oddechem, który zabija muchy w locie.
Czy te zielone stworki są niebezpieczne dla ludzi?
Nie dotarło jeszcze do nas nic, co mogłoby na to wskazywać. Wręcz przeciwnie, możemy uspokoić naszych czytelników: wszystkie Lichotki są nad wyraz pokojowe nastawione. Sprawiają wrażenie bardzo muzykalnych, śpiewają chętnie i często (nawet jeśli ich śpiew przypomina dźwięk pracującej piły tarczowej).
A najlepsze jest to, że Lichotki są pożyteczne! Stanowią dużą pomoc w utylizacji śmieci, ponieważ pochłaniają je w ogromnych ilościach. Mają cenny wkład w rozwiązanie naszych problemów z odpadami.
No, to by było na tyle – pomyślał zadowolony Krzysiek.
Wysłał mailem swój artykuł do redakcji gazety, w załączniku było kilka zdjęć Lichociątek bawiących się na wysypisku śmieci i Taty-Lichotka w wannie. Ale najlepsze było to ze szczerzącą się Babcią-Lichotką, która trzymała w ustach wielką rybią ość, stojąc obok gigantycznej kupy złomu.
Teraz Krzysiek mógł rozpocząć tę przyjemniejszą część dnia. Wyjął trzy paczki chipsów, poszedł do salonu i położył się na kanapie przed telewizorem.
Następnego ranka Pati Mamrotka jak zwykle jadła śniadanie i piła zieloną herbatę. Czuła się rześka i wypoczęta, ponieważ była już po długim spacerze z psem. Adrian, mały terier, siedział na krześle obok niej i dotrzymywał jej towarzystwa przy posiłku. Wczoraj Adrian był w psim salonie na cotygodniowej pielęgnacji sierści i teraz przyjemnie pachniał bzem.
Pati Mamrotka była światowej sławy handlarką dziełami sztuki. Miała krótkie jaskrawoczerwone włosy i cechowało ją ciągłe poszukiwanie czegoś nowego i niezwykłego.
Wsunęła na nos swoje czarne okulary do czytania i otworzyła „Dziennik Rupieciański”.
– Czy ty to czytałeś? – zapytała Adriana, a pies nadstawił uszu.
Sekundę później sięgnęła po telefon i wstukała numer swojego starego przyjaciela, Krzyśka.
– Powiedz mi, Krzysiek, skarbeńku – zaszczebiotała do aparatu. – To, co napisałeś o tych zielonych stworkach, brzmi strasznie ekscytująco! Czy możesz mnie zawieźć na tę górę złomu?
– Od kiedy interesują cię stare graty? – zapytał Krzysiek zaskoczony.
– Mam pomysł. Zrobimy sztukę z tych lichocich rupieci! Sztuka z odpadów może się okazać niezłym hitem! – objaśniła podekscytowana Pati.
– Rozumiem – odrzekł Krzysiek. – Czujesz kolejny dobry interes, mam rację?
– Zobaczymy – odpowiedziała Pati.SPOTKANIE PATI Z LICHOTKAMI
W okamgnieniu Pati i Krzysiek dotarli na wysypisko w Szmelcu. Zaparkowali kabrioletem Krzyśka na poboczu i zaczęli ostrożnie wspinać się na górę śmieci.
– O rany! – dziwiła się Pati Mamrotka. – Co za ogromna kupa śmieci! Jesteś pewien, skarbie, że musimy tam iść oboje?
Jej liliowa sukienka od projektanta zaplątała się w drucianą pętlę i Pati bezskutecznie próbowała się uwolnić.
– Zamknij oczy i do przodu! – powiedział Krzysiek z uśmiechem, kiedy już wyswobodził ją z pętli.
Pati trzymała Adriana mocno na rękach, bo to naprawdę nie była trasa dla małego psa. Wszędzie walały się zardzewiałe gwoździe i potłuczone szkło.
– Nie zniszcz sobie butów – rzucił Krzysiek.
Pati westchnęła.
Drogę blokowały zatęchłe materace, opony samochodowe i łóżka. Musieli balansować na drzwiach szafy ubraniowej i wspinać się po starych telewizorach i częściach komputerowych.
– Jak tu śmierdzi – mruknęła Pati i przyłożyła chusteczkę do nosa. Adrian próbował wcisnąć swój pyszczek w jej pachę.
– To jeszcze nic. Poczekaj, aż dotrzemy do Lichotków – powiedział Krzysiek, szczerząc się od ucha do ucha.
Przedzierali się dalej.
W końcu doszli do wielkiej sterty pralek i lodówek. Adrian zaczął skomleć. Pati zatrzymała się i zerknęła ostrożnie za róg. Stali tuż przed jaskinią Lichotków.
Krzysiek znów się szczerzył.
– Hm, czyżbym obiecał zbyt wiele?
– O mój Boże, to jest niesamowite! – mruknęła Pati.
Dwoje Lichociątek kucało w kałuży błota i obrzucało się po głowach błotnistymi kulkami. Dziadek-Lichotek leżał w dużej szufladzie komody i głośno chrapał. Tata-Lichotek karmił wielkiego zielonego smoka, który wydmuchiwał w powietrze siarczyste obłoki pary. Z jaskini wydobywał się zaś gęsty dym. Przyczłapała Babcia-Lichotka. W ręku trzymała czerwoną blachę, która pierwotnie była błotnikiem samochodowym. Rzuciła ją na kupę złomu, piętrzącą się obok wejścia do jaskini.
– Cudownie – wyszeptała Pati.
– Co w tym takiego cudownego? – Krzysiek spojrzał na nią z osłupieniem.
– Ta pierwotność! Ta świeżość! Ta dzikość! Widzisz, skarbie, właśnie tego wszyscy szukaliśmy. To jest prawdziwa sztuka!
– No, no – mruknął Krzysiek i wpakował sobie miętówkę do ust.
– Niech to błocko, śluz i szlam! – krzyknęła do nich Babcia-Lichotka. – Czego tu szukacie?
Jedno z Lichociątek cisnęło błotną kulką w stronę Krzyśka, ale na szczęście zdążył zrobić unik.
– Pozwólcie państwo, że się przedstawię! – powiedziała Pati i pokuśtykała chwiejnym krokiem w stronę Babci-Lichotki. – Nazywam się Pati Mamrotka. Handluję dziełami sztuki w Rupieciu. Bardzo mi się podoba wasz dom. Jest naprawdę niesamowity!
– Ropuszańsko! – powiedziała Babcia-Lichotka i puściła bąka. Zawijała właśnie gruby sznur wokół wysokiej wieży śmieci. Chciała w ten sposób jakoś uporządkować ten kram. Bo kiedy się o tym zapomniało, to stos odpadków robił się za wysoki i złom zaczynał lecieć na głowę.
Nagle ktoś odsłonił brudną niebieską zasłonę i z jaskini wyszła Mama-Lichotka.
– Ale ościursko! Uwielbiamy gości! – zawołała. Jej głos brzmiał tak skrzecząco, jak zardzewiała konewka, która umie mówić. – Do diaska smrodliwego, czego się napijecie?
– Bardzo miło z pani strony – broniła się Pati. – Ja dziękuję.
– A co jest? – zapytał Krzysiek zaciekawiony.
Mama-Lichotka uśmiechnęła się do niego.
– Zaflegmiona woda smardzowa. Dzisiaj jest wyjątkowo kwaśna, a wrzuciłam tam jeszcze sporo wysuszonego włosia ze szczotki.
– Nie, dziękuję – powiedział szybko Krzysiek. – Dla mnie jednak też nic. Niedawno piłem świeżą wodę mineralną u Pati.
– Świeżą wodę?! – zawołały z przerażeniem Lichociątka. Wyszły ze swojego bagniska i podeszły zaciekawione. – Świeża woda jest wyjątkowo niebezpieczna. Można po niej dostać kolorowych plam na całym ciele.
Jedno z Lichociątek zaczęło obwąchiwać Pati swoim pękatym nosem i powiedziało:
– Ale śmierdzisz perfumami!
Drugie Lichociątko obwąchało Adriana i stwierdziło:
– Ten też zajeżdża!
Oboje zatykały nos i wykręcały buzie, jakby ugryzły coś słodkiego.
– Jeśli ktoś tu śmierdzi, to na pewno nie ja! – mruknęła urażona Pati. Rano spryskała się swoimi nowiutkimi perfumami. Drogi zapach, trzysta euro za butelkę. – Państwa dzieci są naprawdę urocze – powiedziała do Mamy-Lichotki i próbowała się uśmiechnąć. – Są takie bezpośrednie!
Pati widziała, że Krzysiek znów się szczerzy. Ale kiedy jedno z Lichociątek głośno puściło bąka, od razu zrzedła mu mina.
Adrian skomlał. On też nie był przyzwyczajony do lichocich zapaszków.
Pati podrapała go za uchem i przemówiła do Lichotków słodkim głosem:
– Chyba muszę się lepiej wyrazić. Mogę usiąść? – Nie czekała na odpowiedź, tylko rozsiadła się na starej skrzynce po piwie. – Czy wiecie, czym jest sztuka?
Lichotki spojrzały zamyślone na Pati.
Wtedy pojawił się Tata-Lichotek. Kończył karmić smoka i cały czas podsłuchiwał. Krzyknął głośno:
– Sztuka jest wtedy, jak splunę gwoździem do garnka z odległości trzydziestu metrów!
Teraz włączył się też Dziadek-Lichotek. Nadal leżał w szufladzie, ale już dawno się obudził.
– Moje wiersze to sztuka! – przekrzykiwał pozostałych. – Jestem najlichotszym poetą w całym Szmelcu!
Lśni śluz i szlam zielony,tam w śniegu leży nieco zamglony.Serowa stopa też jest błyszcząca,A sadza nie świeci i dyszy z gorąca!
– Ale teraz nie ma śniegu, dziadku! – zauważyły Lichociątka.
– Macie rację – odparł Dziadek-Lichotek. – W takim razie coś innego:
Kiedy gwiazdeczka nad śmieciami mruga,a księżyc na niebie śmierdziela struga…
Babcia-Lichotka mu przerwała.
– Ja wiem, czym jest sztuka. Dla mnie sztuka to naprawdę dobrze przypalony sernik smrodzony. Artystycznie udekorowany pinezkami i kruszonką z muszli ślimaków.
– Patrzcie! – wykrzyknęła Pati z entuzjazmem. – Każdy ma swoją własną definicję sztuki! A ja za sztukę uważam wasz stos śmieci. Chcę, żebyście zyskali sławę.
– No, no! – powiedziała Mama-Lichotka.
Pati złapała wiatr w żagle i wydawała się bardzo przekonująca.
– Lichocia sztuka! – wykrzykiwała oczarowana. – To jest przyszłość! Wystawię waszą złomową twórczość i osiągniemy olbrzymi sukces!
Lichotki nadstawiały uchorogów i na zmianę rozdziawiały i zamykały usta ze zdziwienia.
– Sprzedam waszą sztukę złomu w dobrej cenie. Możecie stworzyć na zamówienie kilka stosów starych gratów? – zapytała Pati. – Od razu zamówię transport i zawiozą je do muzeum!
Lichotki na początku nic nie odpowiadały. Nieszczególnie podobał im się pomysł odbierania i wywożenia śmieci.
– I tak nie mam czasu na cały ten artystyczny kram – mruknął w końcu Tata-Lichotek i poszedł do garażu. Chciał tam trochę popracować nad swoim nowym wynalazkiem. Majsterkował przy podręcznej wirówce na kurz do mieszkania.
Mamrocząc, Dziadek-Lichotek przekręcił się w szufladzie na drugą stronę i zamknął oczy. Pragnął teraz tylko lichociego spokoju.
Mama-Lichotka wzięła Lichociątka za rękę i wróciła z nimi do jaskini. Najmłodsze Lichociątko zaczęło właśnie płakać. Było głodne i chciało dostać swoją butelkę z rosołkiem na śmieciach.
Pati nie mogła w to uwierzyć. Czy to znaczyło, że jej genialny pomysł wziął w łeb?
– Będziecie sławni! – powtórzyła. – W czym problem?
Ale Lichotki już jej nawet nie słuchały. Tylko Babcia-Lichotka stała jeszcze z Pati i Krzyśkiem. Spojrzała zamyślona na rozczarowaną kobietę. W końcu potarła swój pękaty nos i powiedziała:
– W porządku, do oślizgłej ściery, jeśli tak ci zależy, to zrobię to dla ciebie. Ułożę ci trochę śmieci, zwiążę je sznurkiem, a potem będziesz mogła je odebrać. To wszystko jest bardzo proste, do diaska smrodliwego, przecież nie brak ci u nas rupieci.
I na tym stanęło. Pati i Krzysiek pożegnali się z Babcią-Lichotką i pojechali zadowoleni z powrotem do Rupiecia. Pati chciała wkrótce wpaść ponownie, żeby odebrać dzieła sztuki.
Gdyby Babcia-Lichotka wiedziała, co ją czeka, to z pewnością nic by Pati nie obiecała. To był pierwszy krok w stronę niebezpiecznej przygody.