- promocja
- W empik go
Lichotki uwięzione na wyspie piratów. Tom 9 - ebook
Lichotki uwięzione na wyspie piratów. Tom 9 - ebook
Lichotki nie chcą dłużej być atrakcją turystyczną Szmelca! Żeby uciec od tłumów szturmujących wysypisko, Lichotki wyruszają w rejs ufundowany przez burmistrza. Jednak zamiast na statek wycieczkowy, zielona rodzinka trafia na statek pełen piratów pod wodzą kapitana Żelaznej Ręki. Ostatecznie kończą jako zakładnicy piratów na Smoczej Wyspie!
Czy Lichotkom uda się wrócić do domu? Muszą wykorzystać cały swój spryt, żeby ta misja się powiodła!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8952-0 |
Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przyjechało tu tak wielu turystów, że burmistrz kazał postawić kiosk z pamiątkami, w którym można było kupić śmieszne lichotkowe rzeczy. Wszędzie w Szmelcu znajdowały się drogowskazy do wysypiska śmieci, a w dole miasteczka, nad jeziorem, powstała nawet ścieżka dydaktyczna poświęcona Lichotkom. Podczas spaceru przechodnie mogli dowiedzieć się wszystkiego o życiu małych zielonków.
Na kolorowych tablicach informacyjnych można było wyczytać, że Lichotki są długowieczne. Dziadek-Lichotek miał już podobno dziewięćset osiemdziesiąt pięć lat, Lichociątka po czterdzieści pięć, a najmłodsze Lichociątko – dwanaście.
Wiadomo, że Lichotki bardzo chętnie bekały i puszczały bąki. Że lubiły wszelkiego rodzaju stęchliznę i smród, nigdy się nie myły i nie szczotkowały zębów.
Na zdjęciach można było zobaczyć, jak Lichotki pałaszowały puszki, butelki i podeszwy butów. Szalenie lubiły wszystko, co spleśniałe, zgniłe i zatęchłe. Swoimi mocnymi zębami przeżuwały najtwardsze śmieci i nigdy nie dostawały po tych posiłkach bólu brzucha.
Musiały tylko uważać na świeże rzeczy, w tym owoce i warzywa, bo zawsze wyskakiwały im po nich swędzące kolorowe plamy.
Na jednej z tablic widać było Babcię-Lichotkę unoszącą w górę lodówkę. Wszystkie Lichotki były silne jak niedźwiedzie, a Lichociątka potrafiły nawet podrzucać bardzo ciężkie opony samochodowe wysoko ponad wysypisko.
Ich lichocie włosy były twarde jak drut, a skóra przypominała w dotyku ośmiornicę. Dzięki swoim trzem czułym uchorogom mogły usłyszeć kaszel mrówek, a środkowy uchoróg pozwalał im zrozumieć wszystkie języki świata.
Fakt, że Lichotki były tak znane i lubiane, bardzo cieszył burmistrza, bo dzięki temu jego małe miasteczko także zyskiwało na popularności. Nawet przyznał Lichotkom honorowe obywatelstwo miasta. Tego lata burmistrz był szczególnie zadowolony, bo do Szmelca przyjechało więcej turystów niż kiedykolwiek wcześniej.TATUAŻYSTA
Chudy mężczyzna z rudymi zmierzwionymi włosami wszedł skoro świt do piekarni w Szmelcu. Miał ręce wytatuowane od góry do dołu, a z jego lewego ucha zwisało złote kółko.
Wymamrotał krótkie „Dobry”, co zapewne miało znaczyć „Dzień dobry”.
Ekspedientka poruszyła się, gdy rozpoznała mężczyznę. Był to Janek Złotodziurny, który prowadził studio tatuażu kilka ulic dalej. Wyglądał raczej podejrzanie i nie bardzo mu ufała.
– To co zawsze, panie Złotodziurny? – zapytała grzecznie.
Włożyła do torebki bułkę z kiełbasą i podała mu ją przez ladę wraz z kubkiem czarnej kawy. Milczący mężczyzna wygrzebał z portfela parę monet, skinął sprzedawczyni i wyszedł ze sklepu.
Dzięki Bogu o tej porze na ulicy było prawie pusto. Denerwował się, kiedy koło południa pojawiali się pierwsi turyści.
Ostatnimi czasy tłumnie szturmowali Szmelc, bo niestety burmistrz zrobił strasznie dużo szumu wokół ich miasteczka. Kiedy była ładna pogoda, ludzie przyjeżdżali z daleka i zapychali wąskie uliczki swoimi samochodami i autobusami. Każdy chciał odwiedzić Lichotki na ich wysypisku śmieci.
Aby chronić rodzinę Lichotków przed ciekawskimi, burmistrz musiał nawet postawić barierki wokół śmietniska. Płot miał uniemożliwić małym dzieciom skakanie po wysypisku i wybryki w lichociej jaskini.
Nie mam pojęcia, jak Lichotki znoszą ten zgiełk – pomyślał ponuro Janek Złotodziurny. Nie wytrzymałbym, gdyby dzień w dzień tłum gapiów nie dawał mi spokoju.
Zakasłał i splunął na krawężnik.
Za nim przez wąską uliczkę przeciskał się długi autokar.
– Czyżby już jechali? – mruknął Janek i przykleił się do ściany domu, gdy autokar brał ciasny zakręt.
Tutaj, w zaułku, miał swoje studio. Janek był najlepszym i jedynym tatuażystą w mieście. Nawet w Rupieciu nie znalazłby się lepszy, był tego pewien.
Najchętniej tatuował ludziom motywy marynarskie na ich brzuchach, ramionach i barkach.
Specjalizował się w ślicznych syrenkach, które przypominały małe boginie. Jego koniki morskie wyglądały jak żywe, a cudowne kotwice i żaglowce mieniły się wszystkimi kolorami tęczy.
Niestety nie miał zbyt wielu klientów. W Szmelcu tatuaże nie cieszyły się szczególnym zainteresowaniem. A poza tym ludzie nie przepadali za Jankiem.
Nawet zagonieni turyści rzadko chcieli się tatuować. A jak już przychodzili, to zwykle prosili o coś lichociego. Dlatego Janek niedawno rozszerzył ofertę o takie motywy. Tatuował podobizny Lichotków, rybie ości, puszki, kości, małe muchy, chmury smrodu, ropuchy, szczury, a nawet lichociego smoka Ogniopierda.
Miał tak mało klientów, że musiał dorabiać jako taksówkarz. To był istny krzyż pański.
Z tęsknotą pomyślał o starych, dobrych czasach, kiedy jako młody chłopak wyruszył na morze ze swoim bratem. Niestety w pewnym momencie życie na statku okazało się dla niego zbyt ciężkie. Miał poważne problemy z kręgosłupem, przez co często musiał chodzić do lekarza.
Otworzył drzwi swojego sklepu, wziął łyk gorącej kawy i poparzył sobie język.
Przeklinając cicho, przetoczył do drzwi stojak z lichocimi pamiątkami. Były tam pocztówki i długopisy z Lichotkami, zielone breloczki, czapki z daszkiem, parasolki z uchorogami i inne śmieszne rzeczy. Janek uważał to wszystko za straszną tandetę, ale potrzebował pieniędzy.
Przeszedł na tyły, do małego pomieszczenia, gdzie znajdował się jego stół roboczy, i rzucił okiem na akcesoria do tatuowania. Wszystko leżało starannie przygotowane na swoim miejscu. To dobrze, bo na dzisiejszy poranek zapowiedziała się wyjątkowa klientka – żona burmistrza Szmelca. Chciała zrobić sobie pierwszy, mały tatuaż.
Złotodziurny zerknął na zegar ścienny w kształcie trupiej czaszki. Zostało jeszcze trochę czasu, bo jego elegancka klientka miała się zjawić dopiero za pół godziny. Już teraz był bardzo ciekawy, na jaki motyw się zdecyduje.ZSZARGANE NERWY
Jak wiadomo, wysypisko Lichotków było otoczone płotem. Wcześniej turyści codziennie z niecierpliwością czekali, aż uda im się zobaczyć jedno z Lichotków i zrobić mu zdjęcie.
Mimo że ranek dopiero nastał, garstka ludzi już się tłoczyła przy płocie. Ktoś miał lunetę skierowaną wprost na lichocią jaskinię, a ktoś inny wołał:
– Hej, Lichotki! Chodźcie no tu! Dajcie mi swój autograf!
Ale Lichotkom ani się śniło.
Z natury były prawdziwymi artystami relaksu. Były przyjazne i cierpliwe i prawie nic nie było w stanie wyprowadzić ich z równowagi. Ale ci wszyscy goście powoli zaczynali działać im na nerwy. Mama-Lichotka i Tata-Lichotek wycofali się dziś do jaskini, ponieważ tutaj panował względny spokój. Najmłodsze Lichociątko leżało w swojej skrzynce na owoce i spało, a Mama-Lichotka wychrypiała mu do uchoróżka:
– Kupa muchy, bąk Lichotka, życie pędzi jak wywrotka.
Mieszała w zardzewiałym kołpaku, w którym znowu gotowała na obiad swoją słynną zupę sznurówkową z pomyjami i kluskami z błota. Na przystawkę szykowała sałatkę z kabli. Tata-Lichotek trochę pomagał i siekał kable elektryczne.
– Po kolacji chcę wybrudzić naszego smoka – stwierdził. – Znowu wygląda okropnie czysto. Nie wiem, dlaczego brud tak szybko z niego schodzi. Pewnie przez jego gładką skórę.
Ogniopierd chrapał w garażu obok. Nie był już najmłodszy i potrzebował dwudziestu czterech godzin snu każdego dnia.
Na zewnątrz słychać było śmiech Lichociątek. Wyglądało na to, że świetnie się bawiły. Stały po kostki w kałuży, rzucały w stronę płotu tłuste kulki błotne i czekały, aż goście zaczną krzyczeć i odwracać głowy z przerażenia.
Za jaskinią Lichotków Dziadek-Lichotek przycupnął na swoim zardzewiałym piecu opalanym drewnem i warknął ponuro:
– Oślizgłe skarpecisko z błocka! Czy nie możesz wystrzelić tych wścibskich ludzi na księżyc?
– Masz rację – westchnęła Babcia-Lichotka. – Na cuchnące wszy pierdzące, można się poczuć jak małpa w zoo!
– Kto by o tym pomyślał jeszcze parę lat temu? – odrzekł Dziadek-Lichotek. – Wtedy nikt w Szmelcu nas nie chciał. Nie polubili nas tylko dlatego, że jesteśmy od nich trochę inni.
– W dzisiejszych czasach trudno to sobie nawet wyobrazić – odparła Babcia-Lichotka, potrząsając głową tak, że jej długie druciane włosy zagrzechotały.
– Tak czy inaczej, tak dalej być nie może – burknął Dziadek-Lichotek. – Nie mam już do tego nerwów! – W okamgnieniu zaczął sprawiać wrażenie bardzo zdeterminowanego. – Pójdę teraz do burmistrza i postawię mu ultimatum!
– Jakie ultimatum, mój drogi śmierdzielu? – Babcia-Lichotka spojrzała na niego wyczekującym wzrokiem.
– Na wszy pierdzące! – krzyknął Dziadek-Lichotek. – Powiem mu, że zostaniemy tu tylko wtedy, gdy zostawią nas w spokoju. Jeśli ten cały raban się nie skończy, to po prostu zostawimy to wysypisko.
– Co? Chcesz opuścić naszą piękną kupę śmieci? – Babcia-Lichotka nie wierzyła własnym uchorogom.
– Do ościstej kurzej łapy! – ryknął gniewnie Dziadek-Lichotek. – Burmistrz musi zadecydować. Albo ci turyści znikną, albo my odejdziemy! A wtedy może sobie szukać nowych Lichotków!
– Chcesz, żebyśmy wyjechali? Ale dokąd? – zapytała Babcia-Lichotka z przerażeniem.
– Gdzie indziej też są śmieci – mruknął Dziadek-Lichotek. – Do serowej giry, przecież znajdziemy ładne miejsce. Zawsze znajduję to, czego szukam. Wczoraj nawet znalazłem butelkę wypełnioną do połowy olejem rowerowym, pamiętasz?
– Pamiętam – odrzekła Babcia-Lichotka.
Sądziła jednak, że śmietnisko w Szmelcu to prawdziwy raj. Tak idealnego wysypiska nie znaleźliby szybko gdzie indziej.
Ale Dziadek-Lichotek już zeskoczył ze swojego pieca. Pobiegł do garażu i obudził smoka Ogniopierda.
Zanim Babcia-Lichotka zdążyła powiedzieć „zatęchłe wietrzysko!”, Dziadek-Lichotek już siedział na smoku i krzyczał:
– Chark! Smark!
Ogniopierd chrząknął niechętnie, ale po chwili puścił potężną chmurę smrodu i zagrzechotał. Poleciał nad głowami zdumionych turystów w kierunku Szmelca.
SPIS TREŚCI
Tatuażysta
Zszargane nerwy