- promocja
- W empik go
Lichotki w sidłach magika. Tom 6 - ebook
Lichotki w sidłach magika. Tom 6 - ebook
Magia Mombelli! Lichotkowe wieści wyczarowane prosto z kapelusza.
Do Szmelca przyjeżdża cyrk Mombelli, ale będzie zabawa! Jednak straszny magik hipnotyzuje Babcię-Lichotkę i czyni ją swoją asystentką. I to w koronkowej sukience! Chce się również upewnić, że wysypisko śmieci zostanie uprzątnięte. Oczywiście Lichotki robią wszystko, by ocalić swój dom i babcię. Z pomocą pomysłowego profesora Winiaka Lichotki odkrywają, że magik jest zamieszany w niewyjaśnioną kradzież dzieł sztuki, a łup może być zakopany gdzieś w Szmelcu.
Lichotkowy alert! Kolejna ekscytująca, zabawna, pełna akcji przygoda przed Wami!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8872-1 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W maleńkim miasteczku o nazwie Szmelc można spędzić wspaniały urlop. Można wybrać się na wędrówkę po niebieskich górach albo zwiedzić zamek hrabiny Kreszendy herbu Robal i Bakszysz. Jest tam jaskinia pełna stalaktytów, ozdobiona prehistorycznymi malowidłami naskalnymi. Są też boisko do piłki nożnej oraz zoo. A jeśli ktoś woli poleniuchować, może usiąść na rynku i wypić filiżankę gorącej czekolady.
Oczywiście największa atrakcja Szmelca to lichocie wysypisko śmieci. Jest ono zupełnie wyjątkowe, bo przed kilkoma laty urządziła tam sobie swoją śmierdziuchową jaskinię rodzina Lichotków: Mama-Lichotka, Tata-Lichotek, Dziadek-Lichotek, Babcia-Lichotka, dwójka młodszych Lichociątek i malutkie najmłodsze Lichociątko.
Wraz z Lichotkami mieszkają tam ich zwierzątka: tłuste ropuchy, ślimaki, szczury, myszy i pluskwy oraz ich ulubiony smok Ogniopierd. Na nim Lichotki mogą latać po okolicy, gdy tylko mają ochotę. Smok zwykle śpi całymi dniami, ale gdy trzeba unieść się w powietrze, startuje z takim impetem, że można na chwilę stracić wzrok i słuch.
Tak jak auta pozostałych mieszkańców Szmelca, Ogniopierd ma swój garaż, który własnoręcznie zbudował Tata-Lichotek.
Lichotki wiodą wspaniale beztroskie życie na swoim wysypisku. Całe dnie spędzają jak śmierdzące lenie, leżą wygodnie i puszczają bąki. Są przy tym silne jak niedźwiedzie, potrafią podnieść lodówkę jedną ręką. Wyszukują na wysypisku najbardziej ropuszańskie przysmaki i w ogóle robią użytek ze wszystkiego, co wyrzucają na śmietnik mieszkańcy Szmelca. Z wielkim smakiem zajadają najdziwniejsze rzeczy: podeszwy od butów, opony samochodowe, puszki, butelki, ości i licho wie co jeszcze. Mimo to nigdy nie bolą ich brzuchy, nie doskwierają im też nudności.
Tylko przy świeżych rzeczach robi się niebezpiecznie. Gdy Lichotki przez pomyłkę zjedzą coś świeżego, chorują, a na całym ciele wyskakują im kolorowe plamy.
Lichotki najbardziej lubią, gdy pada deszcz. Skaczą wtedy przez kałuże szlamu i urządzają bitwy na kulki błotne, celując w pękate nosy.
W Szmelcu już dawno przyzwyczajono się do obecności rodziny Lichotków, większość mieszkańców bardzo ich lubi. Ale nie zawsze tak było. Były takie czasy, gdy ludzie marszczyli nosy na widok Lichotków. Te małe śmierdziuszki zalatują zresztą dość okropnie. Nigdy się nie myją, a ich chuch powala nawet muchy, które padają bez życia na ziemię. Nie każdy dobrze to znosi. Można zrozumieć, że niektórzy ludzie wolą trzymać się od nich z daleka i obserwować Lichotki z pewnego oddalenia.
W Szmelcu szybko się zorientowano, że Lichotki są bardzo użyteczne. Pożerają ogromne ilości śmieci, a w dodatku są świetną reklamą dla miasta. Wieści o lichocim wysypisku szybko się rozniosły, a w ostatnim czasie przyciągały coraz więcej ciekawskich turystów. Przybywali z daleka, żeby sfotografować Lichotki. Nocowali w pensjonatach i hotelach, kupowali pamiątki, jedli lody i pili piwo. Mieszkańcom to odpowiadało, bo zarabiali na tym dużo pieniędzy.EWALD I ELŻBIETA
Burmistrz Szmelca też bardzo sobie cenił Lichotki. Akurat tego ranka pracował nad folderem reklamowym. Folder miał prezentować przyjezdnym atrakcje turystyczne miasta. A zwłaszcza lichocie wysypisko śmieci.
Burmistrz wrócił do domu, powiesił kurtkę w szafie i zaczął się rozglądać za swoją żoną.
– Elżbieto! Gdzie jesteś?! – zawołał.
Elżbieta siedziała na zewnątrz, na tarasie, i rozmawiała przez telefon.
Na pewno znowu gada z panem Szramskim – pomyślał burmistrz.
Pan Szramski był przewodniczącym Towarzystwa Kultury w Szmelcu, w którego działania Elżbieta bardzo się angażowała. Chętnie otaczała się kulturalnymi ludźmi. A jeśli ci ludzie mieli w dodatku szlacheckie korzenie, imponowali jej tym więcej.
Ewald westchnął. Jego żona miała prawdziwego bzika na punkcie elegancji. Im bardziej wykwintnie i wyszukanie, tym lepiej.
On sam pochodził z prostej rodziny i był szczęśliwy, gdy wybrano go na burmistrza Szmelca. Elżbieta wolałaby naturalnie Rupieć, gdzie działo się znacznie więcej niż w ich miasteczku.
– Człowiek gnuśnieje w tym Szmelcu – skarżyła się często Elżbieta.
Tymczasem skończyła rozmawiać przez telefon.
– Cześć, Ewald! – zawołała. – Rozmawiałam właśnie z panem Szramskim. Wybitnie mu się spodobał pomysł budowy sali koncertowej.
– Jakiej sali koncertowej? – Burmistrz musiał się przez chwilę zastanowić, o co może jej chodzić.
– Pan Szramski także uważa, że byłoby dobrze, gdyby tu w Szmelcu powstała sala koncertowa. Na Szmelcański Festiwal Wagnerowski. Chciałabym, żeby w naszym mieście wystawiano najpiękniejsze opery. Opowiadałam ci już o tym przecież.
– Ach tak, rzeczywiście – przypomniał sobie burmistrz. Jego żona dołączyła niedawno do Towarzystwa Wagnerowskiego. Ewald osobiście nie przepadał za operami, a muzyki Wagnera nie znosił.
– I teraz chodzi o miejsce – ciągnęła Elżbieta. – Zastanawiamy się, gdzie moglibyśmy zbudować salę koncertową. Wiesz, myśleliśmy o tym placu, gdzie jest obecnie wysypisko śmieci…
– Zły pomysł – powiedział szybko burmistrz.
Elżbieta przewróciła oczami.
– Ależ panowie Szramski i Kamieński uważają, że to idealne miejsce. Jest stamtąd przepiękny widok na miasto. Pan Kamieński zlecił już przygotowanie wstępnych planów budynku.
– No patrzcie państwo – burknął burmistrz. – W gorącej wodzie kąpany ten Kamieński.
– Dlaczego? W Rupieciu jest filharmonia i organizują tam Dni Mozarta. A u nas? Nic nie ma! Jesteśmy kulturalną pustynią!
– Ale mamy… eee… mamy na przykład nasze Lichotki… – odparł burmistrz. – Spójrz proszę na to. – Podał Elżbiecie kartkę. – Zrobiłem dziś projekt folderu reklamowego. Podoba ci się?
Elżbieta chwyciła kartkę koniuszkami palców.
– Ciągle te Lichotki – mruknęła. – Nie mogę już tego słuchać. To jest naprawdę poniżej naszego poziomu.
Rzuciła okiem na folder i – obrażona – przeczytała:
Witamy w pięknym Szmelcu! Zajrzyj na nasze wspaniałe wysypisko!Zafunduj sobie i swoim dzieciom coś wyjątkowego!Zrób sobie zdjęcie! Zobacz słynną rodzinę Lichotków!Włosy twarde jak druty! Mięśnie silne jak ze stali!Zęby, które zgryzą wszystko!Niech to błocko, śluz i szlam, Lichotki to rozkoszny klan!Bilety na lichocie safari fotograficzne do kupienia w ratuszu…
Elżbieta nie chciała już czytać ani słowa więcej.
– Ach, Ewaldzie! – westchnęła. – Sądzisz, że to naprawdę taki dobry pomysł?
– No jasne! Mam nawet kolejny dobry pomysł. Pójdziemy jutro do cyrku! Dzisiaj do miasta przyjechał cyrk Mombelli, a ja mam oczywiście całe mnóstwo darmowych biletów.
– Do cyrku? Musimy? – Elżbieta znów przewróciła oczami. – Takie rzeczy mogę sobie przecież obejrzeć w telewizji. Puszczają tam występy różnych cyrków, i to lepszych niż ten mizerny Mopsbello.
– Cyrk nazywa się Mombelli.
– Wszystko jedno, jak się nazywa.
– A ja myślałem, że się ucieszysz. – Burmistrz zrobił bardzo zawiedzioną minę.
– No już, nie patrz tak na mnie. – Elżbieta się w końcu poddała. – Oczywiście że się cieszę, jeśli koniecznie tego chcesz.
Poszła na górę, do sypialni, żeby się przebrać i trochę wyszykować. W Rupieciu odbywała się tego dnia impreza organizowana przez Związek na Rzecz Kultywowania Tradycji Muzycznych. W żadnym razie nie mogła jej przegapić, bo na takich wydarzeniach zawsze można było spotkać ważnych ludzi.DARMOWE BILETY!
Następnego dnia burmistrz Szmelca jechał szosą, kierując swoim ciemnoniebieskim mercedesem.
– „Od Rupiecia jechał wóz, malowane panny wiózł…” – podśpiewywał zadowolony. Wrzucił czwarty bieg.
– Czy zawsze musisz tak gnać, Ewaldzie? – zapytała Elżbieta. Nie była w tak dobrym nastroju jak jej mąż. Poprzedniego dnia na imprezie Związku na Rzecz Kultywowania Tradycji Muzycznych wypiła o jeden kieliszek szampana za dużo. I teraz bolała ją głowa.
– Czy zawsze musisz narzekać? – zapytał Ewald, ale trochę zwolnił.
– Dlaczego mówisz „zawsze”?! – wykrzyknęła jego żona. – Dlaczego zawsze mówisz „zawsze”?
– Wcale nie zawsze mówię „zawsze” – odparł oburzony Ewald.
– A właśnie, że tak! Zawsze mówisz to głupie „zawsze”! Powinieneś się odzwyczaić. Zawsze tak mówisz tylko po to, żeby mnie zdenerwować.
Burmistrz wziął wolne popołudnie. Cieszył się na wizytę w cyrku Mombelli.
Cyrkowcy zaparkowali swoje wozy i rozstawili namiot na obrzeżach miasta. Osobiście udzielił im na to zezwolenia.
Teren cyrku leżał niedaleko wysypiska śmieci. Burmistrz wobec tego zaproponował:
– Chciałbym podjechać jeszcze do Lichotków.
– Musimy? – Elżbieta zmarszczyła nos. – Naprawdę nie mam na to najmniejszej ochoty.
– Tylko na chwilkę – powiedział burmistrz. – Chcę im dać kilka darmowych biletów do cyrku. Wiesz przecież, że od niedawna Lichotki są na liście honorowych obywateli miasta.
– Ty i te twoje Lichotki! – burknęła zniesmaczona Elżbieta. – Nie uważasz, że to lekka przesada dawać im jeszcze honorowe obywatelstwo?
Ewald skręcił w wyboistą polną drogę prowadzącą na wysypisko.
– Są najważniejszą reklamą naszego miasta – wyjaśnił. – Dlaczego ciągle o tym zapominasz?
Elżbieta wiedziała, że miał rację. Lichotki i ich wysypisko stały się prawdziwą atrakcją turystyczną Szmelca. W końcu takie małe zielone zjadacze śmieci to coś wyjątkowego.
Produkowano termosy, plecaki i piórniki ze zdjęciami Lichotków, sprzedawano lichocie gry, maskotki, ołówki, breloczki do kluczy, a nawet pierdzące poduszki i mieszankę lichociego błocka i szlamu w puszce. A to wszystko przynosiło miastu dość dużo pieniędzy.
Mimo tego Elżbieta nie cierpiała Lichotków. Czy na świecie istnieje coś mniej szykownego niż te śmierdziele? Nie umiała sobie tego wyobrazić.
Dotarli na lichocie wysypisko śmieci.
– Jaki okropny smród! – zrzędziła pani burmistrzowa. – Pospiesz się, proszę, Ewaldzie. Ja zostanę oczywiście w samochodzie.
– Dobrze – powiedział burmistrz.
On też wolał nie wysiadać. Opuścił tylko nieco szybę w oknie i zawołał do Lichotków:
– Cześć! Podejdziecie tutaj? Mam coś dla was!
Na szczęście jak okiem sięgnąć nie widać było smoka Ogniopierda. Pewnie jak zwykle spał spokojnie w swoim garażu.
Burmistrz wolałby nie natknąć się na ziejącą ogniem bestię, bo bardzo jej się bał.
Ale pozostałe Lichotki były w komplecie.
Tata-Lichotek stał obok lichociej jaskini i majsterkował przy cudacznej konstrukcji, wyglądającej jak głowa smoka zrobiona z odpadków. Za pomocą młotka wbijał właśnie długie gwoździe w deskę.
Lichociątka wspinały się na wieżę zbudowaną ze złomu.
Wyglądają, jakby bawiły się w alpinistów – pomyślał rozbawiony burmistrz.
Mama-Lichotka kąpała najmłodsze Lichociątko w zardzewiałej wannie. Nacierała je brązową mazią z błota, a najmłodsze Lichociątko wydawało z siebie radosne piski.
Dziadek-Lichotek umościł się wygodnie na starym piecu węglowym. Trzymał na rękach tłuściutką ropuchę o brodawkowatej skórze i głaskał ją po głowie.
A Babcia-Lichotka leżała w wannie i smacznie spała. Chrapała tak głośno, że słychać ją było na całym wysypisku.
– Hej, Lichotki! – zawołał znów burmistrz.
Nareszcie Tata-Lichotek odłożył swój młotek na bok. Podszedł do nich, przestępując góry śmieci.
– Do diaska smrodliwego! – krzyknął. – Toż to pan burmistrz! Błotna gratka! I droga pani burmistrzowa też przyjechała!
Tata-Lichotek wetknął przez okno długi, pękaty nos. Burmistrz się wzdrygnął.
– Mam kilka darmowych biletów do cyrku – powiedział i sięgnął do kieszeni kurtki. Instynktownie starał się oddychać jak najmniej. Nos Taty-Lichotka rozsiewał naprawdę śmieciowy odór.
Przybiegły też Lichociątka. Przyciskały pękate noski do szyb i macały auto lichocimi rączkami.
Pani burmistrzowa przytknęła do nosa perfumowaną chusteczkę i patrzyła ze zgrozą na Lichociątka.
– Porysują nam lakier! – syknęła do Ewalda.
Burmistrz odchrząknął.
– Zaraz zaczyna się pierwsze przedstawienie – zwrócił się do Lichotków. – Macie ochotę na cyrk?
– Jaki ryk? – zapytały Lichociątka.
– Niestety nie mam czasu – powiedział Tata-Lichotek. – Muszę skończyć prezent dla naszego smoka Ogniopierda. Jutro obchodzi trzytysięczne upierdziny. Okrągłe upierdziny, rozumiesz?
– Och, tak, oczywiście rozumiem. – Burmistrz skinął głową.
– Czy teraz możemy już jechać? – odezwała się zza swojej chusteczki Elżbieta.
– Ale my chcemy iść do cyr-ryku! – zawołały Lichociątka. – Nigdy nie byłyśmy w cyrze ani nie widziałyśmy ryku!
– Niech to błocko, śluz i szlam! Babcia mogłaby pójść z wami do cyrku – zaproponował Tata-Lichotek. – Akurat nie ma nic innego do roboty.
Lichociątka natychmiast zaczęły głośno wołać swoją babcię. Ta wystawiła głowę z wanny i potrząsnęła uchorogami.
– Czemu tak krzyczycie? Nie można mieć chwili spokoju, żeby sobie uciąć drzemkę?
– Pan burmistrz chce nas zawieźć do ryku! – odpowiedziało jedno z Lichociątek. Od razu otworzyło też drzwi do samochodu i wdrapało się na tylne siedzenie.
– Chodź szybko, babciu! – dodało drugie i też wskoczyło do auta.
– Nie! Nie!!! Możecie przecież iść piechotą! – wrzasnęła przerażona Elżbieta.
– Już dobrze, przecież nie chcemy być nieuprzejmi – powiedział burmistrz. – Możemy je podwieźć ten kawałek.
Zaspana Babcia-Lichotka też wgramoliła się do samochodu i wszystkie trzy Lichotki były gotowe, żeby je zabrać do cyrku.
Burmistrz otworzył wszystkie okna i szyberdach. Zmartwiony spojrzał do tyłu na niechlujne śmierdziuszki. Długa sukienka Babci-Lichotki nie wyglądała na przesadnie godną zaufania. Czy kiedykolwiek była w praniu?
Burmistrz pomyślał o nowiutkich skórzanych siedzeniach. Miał nadzieję, że będzie łatwo je wyczyścić. Pani burmistrzowa przez całą drogę patrzyła przed siebie, milczała i mocno przyciskała do nosa swoją chusteczkę.
SPIS TREŚCI
Witamy w Szmelcu!
Ewald i Elżbieta
Darmowe bilety!