Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Lichwiarze: szkice warszawskie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Lichwiarze: szkice warszawskie - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 266 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SZKI­CE WAR­SZAW­SKIE. LI­CHWIA­RZE

PRZEZ

Wa­cła­wa Szy­ma­now­skie­go.

WAR­SZA­WA.

Na­kła­dem BERNST­KI­NA Księ­ga­rza przy uli­cy Mio­do­wej N.483

1855.

Wol­no dru­ko­wać, z wa­run­kiem zło­że­nia w Ko­mi­te­cie Cen­zu­ry po wy­dru­ko­wa­niu, pra­wem prze­pi­sa­nej licz­by eg­zem­pla­rzy.

w War­sza­wie dnia 30 Lip­ca (11 Sierp­nia) 1855 roku.

Star­szy Cen­zor,

F. So­biesz­czań­ski.

W Dru­kar­ni J. Ja­wor­skie­go.

TOM­KO WO I.

zwy­kle w nie­dzie­lę o dzie­wią­tej z rana, pro­gi mo­je­go do­mow­stwa mają za­szczyt być na­wi­dza­ne­mi, przez Hersz­ka Baj­ge­łe, czter­na­sto­let­nie­go wy­znaw­cę wia­ry sta­ro­za­kon­nej, han­dla­rza za­pa­łek z pro­fe­syi, a bo­ga­cza in spe.

Ów Her­szek Baj­ge­łe jest to ży­dek mały, czar­ny, brzyd­ki, brud­ny, w po­dar­tym łap­ser­da­ku, ła­ta­nych bu­tach i czap­ce po Mord­ce nie­bosz­czy­ku dziad­ku, któ­re wraz z nie­bie­skim tek­tu­ro­wem pu­deł­kiem miesz­czą­cym w so­bie kil­ka­na­ście ty­się­cy sztuk za­pa­łek,

Li­chwia­rze.

sta­no­wią wszyst­kie jego ru­cho­mo­ści. Nie­ru­cho­mo­ści jak sam mi przy­znał nie maża-

Pew­ne­go razu, a było to rano Sie­dzia­łem so­bie z miną za­du­ma­ną

Wtem drzwi się otwie­ra­ją i wcho­dzi mło­dy Baj­ge­łe z ni­skim ukło­nem i zwy­kłem za­py­ta­niem:

– Czy pan nie po­trze­bu­je za­pa­łek?

– Wy­bacz mi mój Hersz­ku, od­rze­kłem, ale mam jesz­cze pół pu­deł­ka z prze­szłe­go ty­go­dnia, więc rze­czy­wi­ście nie­po­trze­bu­ję ich, na dru­gi raz.

– Nu na co to na dru­gi raz, po co to od­kła­dać? niech pan kupi na za­pas.

– Kie­dy ja nie­chcę za­pa­sów, a po­wtó­re wiesz jak te­raz trud­no o drob­ne, ja mam sa me ru­ble, a resz­ty mi pew­no nie zdasz.

– No to ja panu za­kre­dy­tu­ję, rzekł ży­dek sta­wia­jąc pacz­kę na sto­le, a w pro­cen­cie pan mi odda sta­re pu­deł­ko z przy­kryw­ką, ja panu bar­dzo wie­rzę, za kil­ka dni przyj­dę się upo­mnić.

– No to mu­sisz mieć wie­le pie­nię­dzy,– kie­dy chcesz kre­dy­to­wać?

– A skąd taki bied­ny ży­dek jak ja może mićć pie­nią­dzów, to wszyst­kich mo­ich pie­nią­dzów, rzekł wy­cią­ga­jąc z kie­sze­ni łap­ser­da­ka sta­rą za­bru­dzo­ną port­mo­net­kę, i wy­sy­pał z niej na stół kil­ka trzy­grosz­nia­ków i dzie­sią­tek.

– Wie­leż tu jest?

– Pół ry­bel­ka i kil­ka ko­piej­ków, to cały ma­ją­tek bied­ne­go żyd­ka.

– Az cze­góż ży­jesz?

– Czy to ja jaki wiel­ki pan czy co? ja tak wie­le nie po­trze­bu­ję, byle nie świę­to to za pięć ko­pie­jek na dzień jest i chleb i ce­bu­la to dla mnie do­syć, – w sza­bas to co in­ne­go, wyda się nie­raz pięt­na­ście albo dwa­dzie­ścia ko­piej­ków, to też kie­dy nad­cho­dzi sza­bas strasz­nie jest cięż­ko na mnie.

– Więc ty tak przez całe ży­cie my­ślisz sprze­da­wać za­pał­ki i po dzie­sięć gro­szy na dzień wy­da­wać?

Baj­ge­łe się uśmiech­nął.

– Czy to ja z prze­pro­sze­niem wiel­moż­ne­go pana Iaki głu­pi jak goim. Jak so­bie zbio-mrę za­pa­su ze trzy ry­bel­ków, to so­bie ku­pię szaf­kę z to­wa­rem i będę sprze­da­wał szczot­ki, my­deł­ka, per­fu­my i róż­nych pięk­nych rze­czów. A po­tem, nu po­tem, rzekł skro­biąc się po gło­wie, będę po­ży­czał pie­nią-dzów na pro­cent wiel­kim pa­nom, i zro­bię duży ma­ją­tek, i będę wiel­kim ban­kie­rem, jak nie­przy­mie­rza­jąc inni co tak­że kie­dyś z za­pał­ka­mi cho­dzi­li. I ku­pię so­bie ko­czów i ka­re­tów, i ob­że­nię się i będę ja­dał co­dzień łok­szy­ny, a w sza­bas rybe na­dzie­wa­ne. Aj waj co to bę­dzie za wiel­kie szczę­ście i zdzi­wie­nie da wszyst­kich.

– i tak pew­nym je­steś że zro­bisz ma­ją­tek?

41.

– Za co nie mam być pew­nym, czy to jed­ne­mu się tak uda­ło czy co? Zo­ba­czy pan jaki za lat dzie­sięć Her­szek Baj­ge­łe bę­dzie wiel­ki Pu­rec.

– I my­śli­cie że to wszyst­ko próż­ne tyl­ko ro­je­nie; co do mnie ani na chwi­lę nie po­wąt­pie­wam o spraw­dze­niu się słów Hersz­ka Baj­ge­łe.

Nie ma oszczęd­niej­szej klas­sy lud­no­ści jak ży­dzi. Rzad­ko po­mię­dzy nimi pi­ja­ka, hu­la­ki-Ro­bot­ni­ko­wi ka­to­lic­kie­mu bar­dzo trud­no do­ro­bić się cho­ciaż naj­drob­niej­szej kwo­ty za­pa­su pie­nięż­ne­go, bo każ­do­dnio­wy za­ro­bek pój­dzie na je­dze­nie, na wód­kę, lub na spra­wu­nek je­że­li ro­bot­nik po­rząd­niej­szy tro­chę. Bied­ny żyd nie­raz za­ra­bia­jąc sto­sun­ko­wo mniej da­le­ko i kon­ten­tu­jąc się jak naj­lich­szym za­rob­kiem, po­tra­fi jesz­cze oszczę­dzić so­bie pew­ną kwo­tę pie­nię­dzy Jktó­rą ob­rot­nym prze­my­słem po­więk­sza. Oby­wa on się Bóg wie czem, sy­pia na bar­ło­gu, jada su­chy ka­wa­łek chle­ba i parę ce­bul dzien­nie, cho­dzi przez całe lato bez wzglę­du na porę roku w jed­nym łap­ser­da­ku i jed­nej czap­ce aż do­pó­ki mu ów mi­zer­ny ubiór z cia­ła nie­opad­nie. Do­pie­ro gdy żyd za­ro­bi już so­bie z ja­kie ty­siąc, to jak sam twier­dzi, pie­nią­dze od­zy­wa­ją się do nie­go. – „Ty siądź a my bę­dzie­my ro­bi­ły za cie­bie.” I w isto­cie, po­ży­cza za­raz na li­chwę, z po­cząt­ku ry­zy­ku­je na­wet, byie jak naj­wię-

1*

kszy pro­cent uzy­skać, zgar­nia grosz do gro­sza nic pra­wie nie wy­da­jąc, tak, że w krót­kim cza­sie wi­dzi się na cze­le wca­le nie­złe­go 'ka­pi­ta­li­ku, któ­ry za kil­ka lat tym sa­mym spo­so­bem w jaki na­by­ty zo­stał, do ol­brzy­mich wzra­sta roz­mia­rów.

Li­chwa jest jed­nym z tych wrzo­dów tra­pią­cych spo­łe­czeń­stwo, któ­re tak się wpo­iły w jego ży­cie, iż sta­ły się nie­po­dob­ne­mi pra­wie do wy­ko­rze­nie­nia. – Wszel­kie usi­ło­wa­nia dą­żą­ce ku wy­ple­nie­niu tego złe­go, oka­za­ły się ty­lo­krot­nie bez­u­ży­tecz­ne­mi, że po­wąt­pie­wać na­le­ży czy kie­dy­kol­wiek będą one mo­gły po­myśl­ny sku­tek otrzy­mać.

Li­chwa do­ty­ka mnićj wię­cej wszyst­kie kla­sy spo­łe­czeń­stwa, wszę­dzie ona wy­bie­ra swój ha­racz, wszę­dzie znaj­du­je swo­je ofia­ry. W re­ge­strach li­chwia­rzów war­szaw­skich tak jak na li­ście ko­cha­nek Don Ju­ana, wszyst­ko się znaj­dzie, i naj­za­moż­niej­si na po­zór lu­dzie, i tacy któ­rzy zaj­mu­ją pierw­sze w świe­cie sta­no­wi­ska, i oby­wa­te­le 4 urzęd­ni­cy i kup­cy i ar­ty­ści i li­te­ra­ci i lu­dzie naj­bied­niej­szej klas­sy. Żeby dać wy­obra­że­nie o pro cen­cie po­bie­ra­nym przez li­chwia­rzy na­szych i zdzier­stwa­chja­kich się do­pusz­cza­ją, dość bę­dzie nad­mie­nić, iż skut­kiem śledz­twa są­do­we­go przed nie­daw­nym cza­sem prze­ciw­ko nim wy­pro­wa­dzo­ne­go, oka­za­ło się, iż z siedm­dzie­się­ciu pię­ciu ty­się­cy ru­bli wie­rzy­tel­no­ści na róż­nych dłuż­ni­kach praw­nie przez nich umo­co­wa­nych, za­le­d­wie sześć ty­się­cy słusz­nie wy­ma­gal­nych oka­za­ło się;resz­ta były to tyl­ko pro­cen­ta od pro­cen­tów i sum­my wy­dar­te wszel­kie­go ro­dza­ju sza­chraj-. skie­mi wy­bie­ga­mi.

Trud­no­by ozna­czyć gra­ni­cę poza któ­rą słusz­nie na­leż­ny pro­cent prze­cho­dzi już w li­chwę i sta­je się nad­uży­ciem. W każ­dym kra­ju sto­sow­nie do ilo­ści ka­pi­ta­łu i sto­py na któ­rej prze­mysł i han­del stoi, pro­cent in­aczćj się li­czy. – I tak, pod­czas kie­dy w An­gl­ji lub we Fran­cji trzy lub naj­wy­żej czte­ry pro­cen­tu od ka­pi­ta­łu wy­da­je się do­sta­tecz­nem, u nas pro­cent praw­ny na pięć od sta, a ku­piec­ki na sześć od sta jest ozna­czo­nym. Ale to wszyst­ko za­le­ży jesz­cze od ilo­ści ka­pi­ta­łu po­ży­czo­ne­go, od tego czćm jest ten któ­ry daje pie­nią­dze lub też któ­ry je bie­rze i jaki re­spe­cłi-ve ich spo­sób za­rob­ko­wa­nia. Znam na­przy­kład w War­sza­wie prze­my­słow­ców, któ­rzy po­sia­da­jąc ka­pi­ta­łu ob­ro­to­we­go naj­wy­żej 500 lub 600 ru­bli, umie­ją w prze­cią­gu roku za­ro­bić nie­mi pro­cent trzy lub na­wet czte­ry razy więk­szy od ka­pi­ta­łu. – A dzie­je się to naj­prost­szym w świe­cie spo­so­bem. Po­ży­cza­ją oni na fan­ty po dzie­więć­dzie­siąt ko­pie­jek ty­go­dnio­wo prze­kup­kom, stra­ga­niar­kom, ba­bom z ob­wa­rzan­ka­mi albo z ciast­ka­mi, lub in­nym te­goż sa­me­go za­kre­su han­dla­rzom lub han­dlar­kom. Zwy­kle dniem li­kwi­da­cji jest nie­dzie­la. Prze­kup­ka wziąw­szy w nie­dzie­lę dzie­więć­dzie­siąt ko­pie­jek, na przy­szły ty­dzień po­win­na już od­dać ru­bla, to jest dzie­sięć ko­pie­jek od stu ty­go­dnio­wo, czy­li pięć­set dwa­dzie­ścia od stu rocz­nie. Bio­rąc te… dzie­więć­dzie­siąt ko­pie­jek jako ka­pi­tał ob­ro­to­wy, prze­kup­ka za­ro­bi na nich dzien­nie dwa­dzie­ścia łub trzy­dzie­ści ko­pie­jek; ma tyle żeby wy­żyć i z ła­two­ścią za­pła­cić pro­cent, ale nig­dy pra­wie nie za­ro­bi tyle żeby jćj wy­star­czy­ło przy koń­cu ty­go­dnia na zwró­ce­nie po­życz­ki i za­cho­wa­nie so­bie na przy­szły ty­dzień po­trzeb­ne­go na swój han­de­lek ka­pi­ta­łu. W nie­dzie­lę tedy zwra­ca owe­go ru­bla, i znów nowe dzie­więć­dzie­siąt ko­pie­jek na ten­że sam fant, na przy­szły ty­dzień po­ży­cza. –Przy­pu­ściw­szy więc że prze­my­sło­wiec ów ma ta­kich kil­ka­na­ście albo na­wet kil­ka­dzie­siąt prze­ku­pek któ­rym pie­nią­dze na za­staw po­ży­cza, mo­że­my ła­two zra­cho­wać jak ogrom­ne z nich cią­gnie zy­ski, bez żad­ne­go pra­wie ze swej stro­ny re­zy­ka i z uży­ciem na­der ma­łe­go ka­pi­ta­łu. A tym­cza­sem pro­cent któ­ry się nam wy­da­je tak ogrom­nym, dla prze­ku­pek nie jest wca­le uciąż­li­wym, owszem sto­sun­ko­wo ma­łym się oka­że.

Wi­dzi­my tedy jak sto­pa pro­cen­tu względ­ną jest do ilo­ści po­ży­czo­ne­go ka­pi­ta­łu i osób któ­re po­ży­cza­ją. Trud­no wy­ma­gać żeby ten któ­ry po­ży­cza kil­ka­na­ście ru­bli na krót­ki ter­min, brał taki mały pro­cent, jak ten któ­ry kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy na dłu­gie ter­mi­na wy­po­ży­cza. Han­dlu­ją­cy z ka­pi­ta­łu swo­je­go mają dzie­sięć, dwa­na­ście, a cza­sem trzy­dzie­ści pro­cent, sto­sow­nie więc do tego i od go­tów­ki więk­sze po­win­ni brać lub opła­cać zy­ski. Ależ we wszyst­kiem mia­ra być po­win­na.

Z po­mię­dzy za­moż­nych na­wet łu­dzi, mniej­sza jest licz­ba tych któ­rzy po­sia­da­ją le­żą­ce ka­pi­ta­ły, to jest go­tów­kę w ręku. Tacy więc sta­ją się po naj­więk­szej czę­ści pa­na­mi ru­chu pie­nięż­ne­go. W każ­dym pra­wie sta­nie po­cząw­szy od naj­wyż­szych aż do naj­niż­szych sfer to­wa­rzy­stwa, u ta­kich któ­rzy po­sia­da­ją do­cho­dy ozna­czo­ne w pew­nych ter­mi­nach, może się oka­zać z róż­nych po­wo­dów brak pie­nię­dzy. Uda­ją się oni wów­czas do mniej za­moż­nych nie­raz, ale po­sia­da­ją­cych go­tów­kę, po­ży­cza­ją na krót­kie ter­mi­na to jest aż do chwi­li na­dej­ścia spo­dzie­wa­nej kwo­ty i stąd po­wsta­je li­chwa. Ka­pi­ta­li­sta po­sia­da­ją­cy za­le­d­wie kil­ka ty­się­cy ru­bli ca­łe­go ma­jąt­ku, po­ży­cza nie­raz temu, któ­ry ma wię­cej do­cho­du ni­że­li on ka­pi­ta­łu, żyje z nie­go i wzbo­ga­ca się z nie­go.

U nas pra­wie cały ruch pie­nięż­ny jest po więk­szej czę­ści w rę­kach sta­ro­za­kon­nych. Za­czy­na­ją oni jak już to po­wie­dzia­łem, z bar­dzo ma­łe­mi ka­pi­ta­ła­mi, ale wzbo­ga­ca­ją się do nie­uwie­rze­nia szyb­ko, aż w koń­cu ol­brzy­mie sum­my mogą wy­pusz­czać w ob­rót. Trze­ba jesz­cze do­dać, że po­mię­dzy li­chwia­rza­mi sta­ro­za­kon­ny­mi a na­wet nie­sta­ro­za­kon­ny­mi, ist­nie­je pe­wien ro­dzaj współ­bra­ter-stwa, so­li­dar­no­ści, wspie­ra­ją się wza­jem­nie w in­te­re­sach, na­strę­cza­ją jed­ni dru­gim, pod­szy­wa­ją się pod na­zwi­ska jed­ni dru­gich, i umie­ją tak uwi­kłać swo­je­go dłuż­ni­ka, iż ten nie­raz na­wet nie wie z kim ma do czy­nie­nia, komu rze­czy­wi­ście wi­nien pie­nią­dze.

Pra­gnąc za­po­znać czy­tel­ni­ków ze wszyst­kie­mi ro­dza­ja­mi li­chwia­rzy war­szaw­skich, będę prze­cho­dził po ko­lei róż­ne ich roz­ga-tun­ko­wa­nia, po­cząw­szy od tych pi­ja­wek, któ­re wy­sy­sa­ją cały do­chód cze­la­dzi, słu­żą­cych, wy­rob­ni­ków i naj­niż­szej klas­sy, aż do tych sze­ine mo­re­ine, do tych pu­re­ców, co to cho­dzą w dro­gich fu­trach i ka­pią od zło­ta. Ży­czę wam przy­tem z ser­ca ko­cha­ni czy­tel­ni­cy że­by­ście nie po­trze­bo­wa­li ich po­zna­wać w prak­ty­ce tak jak w teo­r­ji po­zna­cie.

Naj­pierw­szy za­tem szcze­bel od dołu w tem ogrom­nem li­chwiar­skiem spo­łe­czeń­stwie zaj­mu­ją po­ży­cza­ją­cy na fan­ty, na ter­min kil­ku lub kil­ku­na­stu dni naj­wy­żej.

Ża­den z po­ży­cza­ją­cych na fan­ty nie trud­ni się otwar­cie swo­im han­dlem. Są to po­więk­szej czę­ści róż­ne­go ro­dza­ju drob­ni prze­my­słow­cy, któ­rzy ja­kiem­kol­wiek bądź in­nem han­dlo­wem za­ję­ciem ma­sku­ją ową naj­waż­niej­szą pod­sta­wę swo­ich ope­ra­cji. Są po­mię­dzy nimi i chrze­ścia­nie, naj­wię­cej jed­nak sta­ro­za­kon­nych. Po­sia­da­ją oni zwy­kle han­dle sta­rzy­zny, cza­sem skle­pi­ki to­wa­rów bła­wat­nych, szyn­ki, albo też róż­ne han­del­ki z wik­tu­ała­mi. Każ­dy pra­wie cyr­kuł mia­sta na­sze­go po­sia­da swo­ich osob­nych ban­kie­rów tego ro­dza­ju, któ­rzy wy­ro­biw­szy so­bie pew­ną prak­ty­kę mogą być prze­ko­na­ny­mi, że im nig­dy nie zbrak­nie na źró­dle do­cho­dów.

Li­chwiarz na fan­ty nig­dy wy­raź­nie nie po­ży­cza, wie bo­wiem do­brze iż do­wód tego ro­dza­ju bar­dzo ła­two mógł­by uledz za­kwe­stjo-no­wa­niu. Przy­cho­dzą­cy po­ży­czać od nie­go, sprze­da­je mu taki a taki przed­miot z pra­wem od­ku­pu w pew­nym ter­mi­nie za tęż sum­mę. Je­że­li sprze­da­ją­cy w ozna­czo­nym ter­mi­nie się nie zgło­si co się na­der czę­sto zda­rza, przed­miot sprze­da­ny zwy­kle za pią­tą albo szó­stą część war­to­ści sta­je się wła­sno­ścią li­chwia­rza. Trze­ba do tego jesz­cze do­dać, że pro­cent bar­dzo gru­by to jest dzie­sięć a na­wet dwa­dzie­ścia od sta­na mie­siąc od­trą­cił się z góry od sum­my po­ży­czo­nej.

Czę­sto tak­że po­ży­cza­ją­cy daje przed­miot i od­bie­ra nań pew­ną kwo­tę bez żad­nej wy­mo­wy ani do­wo­du, je­dy­nie co do pra­wa od­ku­pu na wspa­nia­ło­myśl­ność li­chwia­rza się spusz­cza­jąc.

One­go cza­su kie­dym jesz­cze do szó­stej cho­dził klas­sy, mia­łem zwy­czaj po­mi­mo ma­łe­go wzro­stu sia­dy­wać w ostat­nich ław­kach, a to dla swo­bod­niej­sze­go czy­ta­nia pod sto­łem pod­czas lek­cji ksią­żek nie­ko­niecz­nie mo­ral­nych, mia­no­wi­cie ro­man­sów Paul de Koc­ka, któ­re pod­ów­czas na­der prze­waż­nie dzia­ła­ły na mło­dzień­czą moją ima­gi­na­cję.

Trze­ba wam wie­dzieć ko­cha­ni czy­tel­ni­cy, że za mo­ich cza­sów w ostat­nich ław­kach nie bar­dzo ce­lu­ją­cy ucznio­wie sie­dzie­li. Po­stęp w na­ukach nie za­wsze był za­sto­so­wa-

Li­chwia­rze. 2

ny do wzro­stu, a po­nie­waż w ostat­nich ław­kach sia­dy­wa­li zwy­kle drą­ga­le, tru­ty­nu­ją­cy przez dwa albo trzy lata na­uki w każ­dej pra­wie klas­sie, (wy­ja­śni­łem już wy­żej po­wód dla ja­kie­go za­ją­łem po­mię­dzy nimi miej­sce, nie pra­gnę bo­wiem żad­ną mia­rą przy­zna­wać się do ny­gu­sow­skiej ich cfwa­ły) pro­fes­so­ro­wie z góry już zwy­kle prze­ko­na­ni o ich sta­ran­no­ści w nie­nau­cze­niu się lek­cji, rzad­ko kie­dy z nich któ­re­go wy­ry­wa­li i naj­czę­ściej po­zo­sta­wia­li im świę­ty po­kój, cho­ciaż do prze­sia­dy­wa­nia w ko­zie i in­nych kar szkol­nych naj­wię­cej ofiar z po­mię­dzy nich wła­śnie było wy­bie­ra­nych. Zaj­mo­wał przy mnie wów­czas miej­sce nie­ja­ki Ja­cen­ty *** chłop jak Mar­jac­ka wie­ża, cie­szą­cy się już trze­cio­let­nim w szó­stej klas­sie po­by­tem, cho­ciaż po­dług zda­nia pro­fes­so­rów w po­rów­na­niu do in­nych klas któ­re sam nie mógł po­jąć jak prze­szedł, wy­jąt­ko­wo do­brze się uczył. Po­mię­dzy sza­now­nym moim ko­le­gą Ja­cen­tym a mną, sta­nął był pe­wien ro­dzaj przy­ja­znej umo­wy, mocą któ­rej on jako naj­sil­niej­szy w klas­sie, bro­nił mnie jako jed­ne go z naj­młod­szych, od wszel­kich po­krzyw­dzeń cie­le­snych, kuk­sów, klap­sów, se­rów wy­pra­wia­nych w ław­kach i plag ty­go­dnio­wych któ­rym ko­lej­no każ­den z naj­młod­szych po­wi­nien się był pod­da­wać, ja zaś w na­gro­dę przy­ją­łem na sie­bie obo­wią­zek' pod­po­wia­da­nia przy­ja­cie­lo­wi mo­je­mu Ja­cen­te­mu lek­cji któ­rych on nig­dy nie umiał, po­ży­cza­nia mu fran­cuz­kich na pol­ski ję­zyk tłu­ma­czo­nych ro­man­sów, wy­pu­ki­wa­nia go z klas­sy w chwi­li kie­dy waż­niej­sze obo­wiąz­ki wa-gu­so­stwa wzy­wa­ły go na ze­wnątrz bu­dyn­ków szkol­nych i otwie­ra­nia mu w każ­dą nie­dzie­lę i w każ­de świę­to uro­czy­ste po ko­ście­le, u żony stró­ża trud­nią­cej się sprze­da­żą roz­ma­itych wik­tu­ałów, kre­dy­tu aż do wy­so­ko­ści pięt­na­stu ko­pie­jek.

Rze­tel­ność w wy­wią­zy­wa­niu się z do­bro­wol­nie przy­ję­tej na sie­bie umo­wy, wzbu­dziia po­mię­dzy nami wza­jem­ny sza­cu­nek opar­ty na na­le­ży­tem oce­nie­niu uczci­wo­ści cha­rak­te­rów, a skut­kiem tego i ści­ślej­szą za­ży­łość. Mój przy­ja­ciel Ja­cen­ty dla umoc­nie­nia tćj za­ży­ło­ści, wpro­wa­dzał mnie czę­sto gę­sto do ka­wiar­ni gdzie zwykł był by­wać, uczył mnie grać w bi­lard, przy­pusz­czał do róż­nych par­ty­jek urzą­dzo­nych mię­dzy pa­na­mi star­sze­mi z ostat­nich ła­wek ucznia­mi, do któ­rych moie (tak na­zy­wa­no zbyt pil­nych stu­den­tów) nie byli przy­pusz­cza­ni, ro­bił mi róż­ne zwie­rze­nia… i nie­ja­ko ra­czy) mnie uwa­żać za xjt młod­sze­go bra­ta co przy­no­si­ło mi wie­le bar­dzo za­szczy­tu, a wię­cej jesz­cze ko­rzy­ści, uwal­nia­jąc mnie od wszel­kich na­ga­bań i po­gró­żek moc­niej­szych ode­mnie ko­le­gów.

Pew­ne­go cza­su, a było to w zi­mie, w kar na­wał, za­uwa­ży­łem, że przy­ja­ciel mój Ja­cen­ty smut­niej­szym jest niż zwy­kle. Mu­sia­łem go wy­pu­ki­wać czę­ściej niź­li do­tąd by­wa­ło, i to na­wet nie w wa­gu­sow­skich go­dzi­nach, pod­czas fran­cuz­kie­go i ry­sun­ków, któ­re były naj­wła­ściw­szą epo­ką wy­pu­ki­wa­nia, co było do­wo­dem, że mu­siał miec ja­kieś waż­ne in­te­re­sa po­wo­łu­ją­ce go na mia­sto: wi­dzia­łem go wzdy­cha­ją­ce­go przy czy­ta­niu pana Du­pont Paul de Koc­ka i na­wet po­mi­mo naj­pil­niej­sze­go mo­je­go pod­po­wia­da­nia do­stał mały sto­pień z go­spo­dar­stwa wiej­skie­go, utrzy­mu­jąc, że koź­le i ba­ra­nie mle­ko jest naj­po­ży­tecz­niej­szem dla zdro­wia ludz­kie­go, za co na­wet naj­nie­win­niej ode­bra­łem od nie­go w bok sztur­chań­ca.

Dłu­go mój przy­ja­ciel Ja­cen­ty wy­py­ty­wa­ny prze­zem­nie nie chciał mi po­wie­dzieć co go tak da­le­ce tra­pi­ło; na­resz­cie przy­wie­dzio­ny do osta­tecz­no­ści, przy­znał mi iż nia umó­wio­ną schadz­kę na przy­szłą nie­dzie­lę z ja­kąś bar­dzo pięk­ną damą, że po­trze­ba mu bę­dzie prze­brać się za kra­ko­wia­ka dla unik­nie­nia po­zna­nia w ra­zie nie­bez­piecz­ne­go spo­tka­nia z ja­kim pa­nem pro­fe­so­rem, a tu jak na raz nie ma ani gro­sza pie­nię­dzy, bo pen­sję swo­ją mie­sięcz­ną wy­dał, nie wie skąd ich do­stać, a nie­dzie­la za­pa­sem.

– Mam ja wpraw­dzie, mó­wił mi da­lej pan Ja­cen­ty pew­ne źró­dło skąd do­stać pie­nię­dzy, ale wi­dzę że to bę­dzie bar­dzo trud­no. Kac­per ku­charz mo­je­go ojca, któ­ry cho­ciaż pi­jak wiel­ki (nie oj­ciec ale Kac­per), ma róż­ne bar­dzo do­bre sto­sun­ki, na­strę­czył mi jed­ne­go żyd­ka, któ­ry obo­wią­zu­je się wy­na­leźć miej­sce, gdzie mi po­ży­czą pew­ną kwot­kę

2*

pie­nię­dzy, ale chce ko­niecz­nie za­sta­wu, a wszyst­ko co mu da­wa­łem, wy­da­je się ja­koś nie­do­sta­tecz­nem.

– A wie­le po­trze­bu­jesz pie­nię­dzy? za­py­ta­łem.

, – Chcia­łem po­ży­czyć oko­ło dzie­się­ciu rru­bli, co na wy­na­ję­cie do­mi­na i ko­la­cję na ma­ska­ra­dzie star­czy. Trze­ba­by wpraw­dzie zo­sta­wić jaki za­staw na do­mi­no, ale mam zna­jo­mość z jed­ną pan­ną w tym ma­ga­zy­nie, gdzie ko­stiu­my wy­naj­mu­ją, i ona mi obie­ca­ła wy­do­stać do­mi­no na wia­rę, by­le­bym tyl­ko za na­jem za­pła­cił.

– I có­żeś da­wał na za­staw temu żyd­ko­wi?

– Da­wa­łem mu dyk­cjo­narz ła­ciń­sko-pol-ski Bo­brow­skie­go, któ­ry jak wiesz pra­wie nowy, bo go nig­dy nie uży­wam, a kosz­to­wał dwa du­ka­ty, atlas sta­ro­żyt­ny i no­wo­żyt­ny i mój płaszcz nowy wa­to­wa­ny z szo­po­wym koł­nie­rzem, bez któ­re­go w naj­gor­szym ra­zie mógł­bym się obejść bo mam dru­gi z fla­ne­lo­wą pod­szew­ką; ale po­wia­da że to wszyst­ko gra­ty i że tam­te­mu kup­co­wi po­trze­ba ja­kich zło­tych albo srebr­nych sprzę­tów.

– A nie masz nic ta­kie­go?

– Mia­łem wpraw­dzie zło­ty ze­ga­rek z łań­cusz­kiem, alem go sprze­dał prze­szłe­go roku po­wie­dziaw­szy ojcu żem go zgu­bił, jed­nak oj­ciec musi się do­ro­zu­mie­wać cze­goś, bo mi do­tąd no­we­go nie dał.

– A to bie­da do­pie­ro, no i cóż zro­bisz?

– Da­li­bóg że nie­wiem, wła­śnie się chcia­łem cie­bie po­ra­dzić, czy nie miał­byś na to ja­kie­go spo­so­bu?

– A cóż ty chcesz że­bym ci na to po­ra­dził? ja nig­dy po­dob­nych in­te­re­sów nie mia­łem.

– Słu­chaj, rzekł obej­mu­jąc mię po przy­ja­ciel­sku ręką, wszak­że ty masz tę szpil­kę zło­tą z ame­ty­stem coś ją do­stał od ciot­ki na imie­ni­ny dwa lata temu?

– No praw­da, mam, i cóż z tego?

– Oto to z tego, że mógł­byś mi dać tę szpil­kę, ja bym ją za­niósł do żyda, do­daw­szy do niej te trzy fan­ty o któ­rych ci mó­wi­łem, i on by mi wów­czas po­ży­czył może te dzie­sięć ru­bli.

– Ależ mój ko­cha­ny, rze­kłem, nie bar­dzo ucie­szo­ny tą pro­po­zy­cją, jak mi szpil­ka zgi­nie, to ja nie będę się śmiał w domu po­ka­zać.

– Ale cóż zno­wu ga­dasz, cho­ciaż­by już tak było na­wet, to w naj­gor­szym ra­zie mógł-*yś po­wie­dzićć że ją zgu­bi­łeś. A zresz­tą czy ty mnie nie znasz czy co? Ja za kil­ka ty­go­dni pie­nią­dze od­dam z pew­no­ścią, wszak­że nie­dłu­go nad­cho­dzą moje uro­dzi­ny, to się spo­dzie­wam pie­nię­dzy. Mó­wię ci ko­cha­ny Wac­ku zrób tak jak ci po­wie­dzia­łem, a będę ci nie­skoń­cze­nie wdzięcz­nym; ty je­steś do­bry chło­pak, wiem, że mi tego nie od­mó­wisz.

I jak za­czął mnie ści­skać, ca­ło­wać i przy­mi­lać się, nie mia­łem ser­ca wy­ma­wiać się mu dłużćj. Ura­dzi­li­śmy więc, że w nie­dzie­lę z rana po ko­ście­le przyj­dę wraz ze szpil­ką do Ja­cen­te­go i ra­zem pój­dzie­my do żyda, któ­re­go miesz­ka­nie miał nam wska­zać Mord­ko ów fak­tor z któ­rym za­po­znał Ja­cen­te­go ku­charz jego ojca.

Tak się też sta­ło. Pana *** nie było w domu, Ja­cen­ty wziął na sie­bie dwa płasz­cze, bo w jed­nym z nich miał wró­cić, a dru­gi zo­sta­wić w za­sta­wie, dyk­cjo­narz Bo­brow­skie­go za­brał pod pa­chę, ja zaś nio­słem dwa atla­sy i wraz z Mord­ką któ­ry na nas na rogu uli­cy cze­kał, uda­li­śmy się na piae Kra­siń­ski, gdzie było miesz­ka­nie owe­go żyda, któ­ry miał Ja­cen­te­mu po­ży­czyć pie­nię­dzy. Srul Agat­ste­in miesz­kał na dru­giem pię­trze na fa­cjat­ce, do któ­rej pro­wa­dzi­ły zbu­twia­łe i po­ła­ma­ne scho­dy ze­wnątrz domu, wraz z ro­dza­jem ja­kie­goś za­kry­te­go ga­necz­ku urzą­dzo­ne. Miesz­ka­nie jego było tak ciem­ne, że na pierw­szy rzut oka, trud­no się było w niem roz­pa­trzyć. Przy sa­mem za­raz wej­ściu ude­rzał dziw­ny ja­kiś za­duch, zmie­sza­na woń łok­szyn, ce­bu­li i tów, co wszyst­ko nie na­der przy­jem­ne, a zwłasz­cza na wcho­dzą­cych ze świe­że­go po­wie­trza spra­wia­ło wra­że­nie. Miesz­ka­nie to skła­da­ło się z dwóch ma­łych stan­cy­jek. W pierw­szej był po­kój sy­pial­ny ca­łej ro­dzi­ny Agat­stej­nó w, któ­re­go ume­blo­wa­nie skła­da­ły trzy łóż­ka aż pod su­fit pra­wie na­pięł­rzo­ne bia­ło przy­kry­te­mi be­ta­mi, ja­kaś drew­nia­na ko­leb­ka gdzie spał nie­win­ny Moj­sze­łe przy­kry­ty brud­ną w czer­wo­ne pa­ski pie­rzyn­ką, kil­ka stoł­ków ka­pią­cych od bru­du, szaf­ka gdzie za po­tłu­czo­ne­mi szy­ba­mi wi­dać było kil­ka sprzę­tów fa­jan­so­wych, lich­ta­rze cy­no­we i gru­be ja­kieś książ­ki, a wo­ko­ło po­roz­wie­sza­ne róż­ne suk­nie, spód­ni­ce, cha­ła­ty, czap­ki ży­dow­skie i t… d… i z tych nie­któ­re opu­ściw­szy zwy­kłe swo­je do­mi­cil­jum, ta­rza­ły się na zie­mi i na łóż­kach, bez wzglę­du na kurz wszyst­ko w oko­ło na cal nie­mal przy­kry­wa­ją­cy. W otwar­tym pie­cu skwir­czał ogień ze sta­rych zgni­łych ob­rę­czy dy­miąc nie­zno­śnie przez po­pę­ka­ne i za­czer­nio­ne ka­fle, a przy owym ogniu w dwóch po­szczer­bio­nych gar­nusz­kach go­to­wa­ła się stra­wa dzien­na peł­no­let­nich i nie peł­no­let­nich Agat-stej­nów. Oprócz tego stan­cyj­ka owa była ozdo­bio­na obec­no­ścią sa­mej że pa­niA­gat­stej­no-wej, przy­bra­nej w sta­ry me­ry­no­so­wy tęgo wy­wa­to­wa­ny szla­frok i po­dej­rza­nej bia­ło­ści cze­piec, z pod któ­re­go wy­cho­dzi­ła mor­de­ro wa ma­ter­ja ma­ją­ca przy pój­ściu za mąż ucię­te wło­sy na­śla­do­wać. – W ką­cie sie­dzia­ła mru­cząc sta­ra bab­ka, w sta­ro­żyt­nej bin­dzie z me­ry­no­so­wym roż­kiem zwie­sza­ją­cym się na czo­ło i kol­czy­ka­mi u bin­dy za­wie­szo­ne­mi, i w żół­tej suk­ni z ja­kie­miś dziw­ne­mi czer­wo­ne­mi gzyg­za­ka­mi po­dob­nej do stro­ju w ja­kim na ma­ska­ra­dzie czar­no­księż­ni­cy wy­stę­pu­ją, a po stan­cyj­ce uwi­ja­ło się kil­ku za­bru­dzo­nych ba­chu­rów obo­jej płci, z któ­rych naj­star­sza Ryf­ka pil­no­wa­ła garn­ków żeby nie wy­ki­pia­ły, młod­szy Le­wek, przy­szła ozdo­ba ro­dzi­ny, sie­dząc u sto­łu i pod­parł­szy się łok­cia­mi z wiel­kim ha­ła­sem uczył się cze­goś na tal­mu­dzie przy cią­głćm ki­wa­niu się w takt ca­łem cia­łem, to wtył i na­przód, to na pra­wo i na lewo za­leż­nie od uczu­cia ja­kie to ki­wa­nie się mia­ło wy­ra­żać, a naj­młod­szy Bo­ruch da­wał z wiel­kiem po­wo­dze­niem kon­cert, po­su­wa­jąc pal­cem wska­zu­ją­cym po stłu­czo­nym ta­le­rzu.

Sam pan Agat­ste­in był to izra­eli­ta słusz­ne­go wzro­stu, śred­nie­go wie­ku, z czar­ną bro­dą ta­kie­miż wą­sa­mi i ca­łym przy­bo­rem sta­ro­za­kon­ne­go stro­ju, któ­ry jesz­cze wów­czas był do­zwo­lo­nym, tro­che przy­gar­bio­ny, mó­wią­cy nie­zbyt czy­sto po pol­sku, a nig­dy nie pa­trzą­cy w oczy temu do któ­re­go mó­wił. Sie­dział on tak­że nad księ­gą z dru­giej stro­ny stohj, przy któ­rym wrzesz­czał Le­wek, lecz za przy­by­ciem na­szym wstał i za­pro­sił nas do dru­gie­go po­ko­ju, któ­ry wi­docz­nie byi wła­ści­wą jego kan­ce­lar­ją.

[ rze­czy­wi­ście ten dru­gi po­kój mniej­szy od pierw­sze­go, wy­da­wał się jak gdy­by ma­ga­zy­nem naj­róż­no­rod­niej­szych to­wa­rów, gdzie wszyst­ko, od sta­rych bu­tów, aż do har­fy i gi­ta­ry zna­la­zło swo­je po­miesz­cze­nie. Na pół­kach aż do su­fi­tu do­cho­dzą­cych, le­ża­ły jak naj­po­rząd­niej po­ukła­da­ne i opa­trzo­ne kart­ka­mi za­pi­sa­ne­mi pi­smem ży­dow­skiem róż­ne­go i'od­za­ju ubra­nia, fu­tra, suk­nie, sur­du­ty, ka­po­ty, ka­pe­lu­sze nięz­kie i dam­skie, bie­li­zna, bóty, trze­wi­ki i wszyst­ko co tyl­ko moż­na po­my­ślić. Oprócz tego w ką­tach wa­la­ły się róż­ne pacz­ki rze­czy zwią­za­nych ra­zem i tak­że opa­trzo­nych kar­tecz­ka­mi. Dwie ogrom­ne sza­fy sto­ją­ce przy ścia­nie prze­ciw­le­głej wej­ściu, za­wie­ra­ły wi­dać w so­bie kosz­tow­niej­sze rze­czy, ła­twiej mo­gą­ce pod­ledz uszko­dze­niu. Na sza­fach sta­ły fi­gur­ki bron­zo­we, ze­ga­ry, kan­de­la­bry, z boku zaś szaf opar­te były ob­ra­zy i lu­stra w zło­co­nych ra­mach. Oprócz tego duża skrzy­nia tak­że jak wi­dać na­peł­nio­na rze­cza­mi, a na sto­le pod sto­łem i na trzech czy czte­rech krze­słach sto­ją­cych w po­ko­ju ta­koż róż­ne rze­czy wi­dać po­mniej­szej war­to­ści. Pan Agat­stejn zdjął z jed­ne­go krze­sła ma­szyn­kę gra­ją­cą i fi­gur­kę gip­so­wą z wy­obra­że­niem Na­po­le­ona, z dru­gie­go stos ksią­żek i nut tak­że wi­dać przez ko­goś u nie­go za­sta­wio­nych i po­pro­sił nas sie­dzić mnie i Ja­cen­te­go, a sam z Mord­ką zo­stał sto­ją­cy.

– Nu z ja­kim pa­no­wie po­lrze­bem, za­py­tał po chwi­li.

– Wi­dzisz pa­nie Agat­ste­in, rzekł Mord­ko któ­ry już po dro­dze umó­wił się z nami, że za Ja­cen­te­go cały in­te­res wy­ło­ży, tu­taj jest rżec ta­kie. Ten oto je­gie­mość, rzekł po­ka­zu­jąc na Ja­cen­te­go, po­trze­bu­je pie­nią­dzów

Li­chwia­rze.

3

i ja mu po­wie­dział, że u pana Agat­ste­in bę­dzie mógł ich do­stać.

I tu w do­dat­ku za­czął coś ogrom­nie pręd­ko szwar­go­tać po ży­dow­sku z cze­go ani sło­wa nie mo­gli­śmy zro­zu­mieć.

– Nu pie­nią­dzów jesz­cze­by się zna­leźć mo­gli, rzekł pan Agat­ste­in wy­słu­chaw­szy wszyst­kie­go uważ­nie, choć ja nie swo­im ka­pi­ta­łem ro­bię, ja bied­ny ży­dek tyle tyl­ko co za­ro­bię przy in­te­re­sie. Ale jaką pa­no­wie ma­cie pew­noszcz?

– Pew­ność mamy… rzekł nie­śmia­ło Ja­cen­ty.

– Mają pew­noszcz, prze­rwał z szyb­ko­ścią Mord­ka i wiel­ką pew­noszcz. Naj­przód że obaj ci pa­no­wie są bar­dzo po­ćci­we oso­bę któ­re­by pew­no ni­ko­go oszu­kać nie chcie­li, a po­wtó­re że psi­nie­śli panu Agat­ste­in róż­nych bar­dzo pięk­nych rże­czów na fan­ty.

– Co to jest tych pięk­nych rże­czów? za­py­tał pan Agat­ste­in wstrzą­sa­jąc gło­wą, pro­szę mi tych pięk­nych rże­czów po­ka­zać.

Ja­cen­ty po­dał mu w mil­cze­niu słow­nik Bo­brow­skie­go.

– Słow­nik Bo­bros-kie-gie, rzekł pan. Agat­ste­in syl­la­bi­zu­jąc po­wo­li ty­tuł, bar­dzo pięk­ne rżec, ale co mi po­tem ja nie na­ucz­ny czło­wiek, mnie się to na nic nie zda. A co wię­cej?

Po­da­łem dwa atla­sy przy­nie­sio­ne prze­zem­nie.

– Aj waj, ja wi­dzę same książ­ki, to nie­bę­dzie żad­ne­go in­te­res, co ja na to moge dać? to wszist­ko i zło­tów­ki nie war­te.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: