- W empik go
Lichwiarze: szkice warszawskie - ebook
Lichwiarze: szkice warszawskie - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 266 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PRZEZ
Wacława Szymanowskiego.
WARSZAWA.
Nakładem BERNSTKINA Księgarza przy ulicy Miodowej N.483
1855.
Wolno drukować, z warunkiem złożenia w Komitecie Cenzury po wydrukowaniu, prawem przepisanej liczby egzemplarzy.
w Warszawie dnia 30 Lipca (11 Sierpnia) 1855 roku.
Starszy Cenzor,
F. Sobieszczański.
W Drukarni J. Jaworskiego.
TOMKO WO I.
zwykle w niedzielę o dziewiątej z rana, progi mojego domowstwa mają zaszczyt być nawidzanemi, przez Herszka Bajgełe, czternastoletniego wyznawcę wiary starozakonnej, handlarza zapałek z profesyi, a bogacza in spe.
Ów Herszek Bajgełe jest to żydek mały, czarny, brzydki, brudny, w podartym łapserdaku, łatanych butach i czapce po Mordce nieboszczyku dziadku, które wraz z niebieskim tekturowem pudełkiem mieszczącym w sobie kilkanaście tysięcy sztuk zapałek,
Lichwiarze.
stanowią wszystkie jego ruchomości. Nieruchomości jak sam mi przyznał nie maża-
Pewnego razu, a było to rano Siedziałem sobie z miną zadumaną
Wtem drzwi się otwierają i wchodzi młody Bajgełe z niskim ukłonem i zwykłem zapytaniem:
– Czy pan nie potrzebuje zapałek?
– Wybacz mi mój Herszku, odrzekłem, ale mam jeszcze pół pudełka z przeszłego tygodnia, więc rzeczywiście niepotrzebuję ich, na drugi raz.
– Nu na co to na drugi raz, po co to odkładać? niech pan kupi na zapas.
– Kiedy ja niechcę zapasów, a powtóre wiesz jak teraz trudno o drobne, ja mam sa me ruble, a reszty mi pewno nie zdasz.
– No to ja panu zakredytuję, rzekł żydek stawiając paczkę na stole, a w procencie pan mi odda stare pudełko z przykrywką, ja panu bardzo wierzę, za kilka dni przyjdę się upomnić.
– No to musisz mieć wiele pieniędzy,– kiedy chcesz kredytować?
– A skąd taki biedny żydek jak ja może mićć pieniądzów, to wszystkich moich pieniądzów, rzekł wyciągając z kieszeni łapserdaka starą zabrudzoną portmonetkę, i wysypał z niej na stół kilka trzygroszniaków i dziesiątek.
– Wieleż tu jest?
– Pół rybelka i kilka kopiejków, to cały majątek biednego żydka.
– Az czegóż żyjesz?
– Czy to ja jaki wielki pan czy co? ja tak wiele nie potrzebuję, byle nie święto to za pięć kopiejek na dzień jest i chleb i cebula to dla mnie dosyć, – w szabas to co innego, wyda się nieraz piętnaście albo dwadzieścia kopiejków, to też kiedy nadchodzi szabas strasznie jest ciężko na mnie.
– Więc ty tak przez całe życie myślisz sprzedawać zapałki i po dziesięć groszy na dzień wydawać?
Bajgełe się uśmiechnął.
– Czy to ja z przeproszeniem wielmożnego pana Iaki głupi jak goim. Jak sobie zbio-mrę zapasu ze trzy rybelków, to sobie kupię szafkę z towarem i będę sprzedawał szczotki, mydełka, perfumy i różnych pięknych rzeczów. A potem, nu potem, rzekł skrobiąc się po głowie, będę pożyczał pienią-dzów na procent wielkim panom, i zrobię duży majątek, i będę wielkim bankierem, jak nieprzymierzając inni co także kiedyś z zapałkami chodzili. I kupię sobie koczów i karetów, i obżenię się i będę jadał codzień łokszyny, a w szabas rybe nadziewane. Aj waj co to będzie za wielkie szczęście i zdziwienie da wszystkich.
– i tak pewnym jesteś że zrobisz majątek?
41.
– Za co nie mam być pewnym, czy to jednemu się tak udało czy co? Zobaczy pan jaki za lat dziesięć Herszek Bajgełe będzie wielki Purec.
– I myślicie że to wszystko próżne tylko rojenie; co do mnie ani na chwilę nie powątpiewam o sprawdzeniu się słów Herszka Bajgełe.
Nie ma oszczędniejszej klassy ludności jak żydzi. Rzadko pomiędzy nimi pijaka, hulaki-Robotnikowi katolickiemu bardzo trudno dorobić się chociaż najdrobniejszej kwoty zapasu pieniężnego, bo każdodniowy zarobek pójdzie na jedzenie, na wódkę, lub na sprawunek jeżeli robotnik porządniejszy trochę. Biedny żyd nieraz zarabiając stosunkowo mniej daleko i kontentując się jak najlichszym zarobkiem, potrafi jeszcze oszczędzić sobie pewną kwotę pieniędzy Jktórą obrotnym przemysłem powiększa. Obywa on się Bóg wie czem, sypia na barłogu, jada suchy kawałek chleba i parę cebul dziennie, chodzi przez całe lato bez względu na porę roku w jednym łapserdaku i jednej czapce aż dopóki mu ów mizerny ubiór z ciała nieopadnie. Dopiero gdy żyd zarobi już sobie z jakie tysiąc, to jak sam twierdzi, pieniądze odzywają się do niego. – „Ty siądź a my będziemy robiły za ciebie.” I w istocie, pożycza zaraz na lichwę, z początku ryzykuje nawet, byie jak najwię-
1*
kszy procent uzyskać, zgarnia grosz do grosza nic prawie nie wydając, tak, że w krótkim czasie widzi się na czele wcale niezłego 'kapitaliku, który za kilka lat tym samym sposobem w jaki nabyty został, do olbrzymich wzrasta rozmiarów.
Lichwa jest jednym z tych wrzodów trapiących społeczeństwo, które tak się wpoiły w jego życie, iż stały się niepodobnemi prawie do wykorzenienia. – Wszelkie usiłowania dążące ku wyplenieniu tego złego, okazały się tylokrotnie bezużytecznemi, że powątpiewać należy czy kiedykolwiek będą one mogły pomyślny skutek otrzymać.
Lichwa dotyka mnićj więcej wszystkie klasy społeczeństwa, wszędzie ona wybiera swój haracz, wszędzie znajduje swoje ofiary. W regestrach lichwiarzów warszawskich tak jak na liście kochanek Don Juana, wszystko się znajdzie, i najzamożniejsi na pozór ludzie, i tacy którzy zajmują pierwsze w świecie stanowiska, i obywatele 4 urzędnicy i kupcy i artyści i literaci i ludzie najbiedniejszej klassy. Żeby dać wyobrażenie o pro cencie pobieranym przez lichwiarzy naszych i zdzierstwachjakich się dopuszczają, dość będzie nadmienić, iż skutkiem śledztwa sądowego przed niedawnym czasem przeciwko nim wyprowadzonego, okazało się, iż z siedmdziesięciu pięciu tysięcy rubli wierzytelności na różnych dłużnikach prawnie przez nich umocowanych, zaledwie sześć tysięcy słusznie wymagalnych okazało się;reszta były to tylko procenta od procentów i summy wydarte wszelkiego rodzaju szachraj-. skiemi wybiegami.
Trudnoby oznaczyć granicę poza którą słusznie należny procent przechodzi już w lichwę i staje się nadużyciem. W każdym kraju stosownie do ilości kapitału i stopy na której przemysł i handel stoi, procent inaczćj się liczy. – I tak, podczas kiedy w Anglji lub we Francji trzy lub najwyżej cztery procentu od kapitału wydaje się dostatecznem, u nas procent prawny na pięć od sta, a kupiecki na sześć od sta jest oznaczonym. Ale to wszystko zależy jeszcze od ilości kapitału pożyczonego, od tego czćm jest ten który daje pieniądze lub też który je bierze i jaki respecłi-ve ich sposób zarobkowania. Znam naprzykład w Warszawie przemysłowców, którzy posiadając kapitału obrotowego najwyżej 500 lub 600 rubli, umieją w przeciągu roku zarobić niemi procent trzy lub nawet cztery razy większy od kapitału. – A dzieje się to najprostszym w świecie sposobem. Pożyczają oni na fanty po dziewięćdziesiąt kopiejek tygodniowo przekupkom, straganiarkom, babom z obwarzankami albo z ciastkami, lub innym tegoż samego zakresu handlarzom lub handlarkom. Zwykle dniem likwidacji jest niedziela. Przekupka wziąwszy w niedzielę dziewięćdziesiąt kopiejek, na przyszły tydzień powinna już oddać rubla, to jest dziesięć kopiejek od stu tygodniowo, czyli pięćset dwadzieścia od stu rocznie. Biorąc te… dziewięćdziesiąt kopiejek jako kapitał obrotowy, przekupka zarobi na nich dziennie dwadzieścia łub trzydzieści kopiejek; ma tyle żeby wyżyć i z łatwością zapłacić procent, ale nigdy prawie nie zarobi tyle żeby jćj wystarczyło przy końcu tygodnia na zwrócenie pożyczki i zachowanie sobie na przyszły tydzień potrzebnego na swój handelek kapitału. W niedzielę tedy zwraca owego rubla, i znów nowe dziewięćdziesiąt kopiejek na tenże sam fant, na przyszły tydzień pożycza. –Przypuściwszy więc że przemysłowiec ów ma takich kilkanaście albo nawet kilkadziesiąt przekupek którym pieniądze na zastaw pożycza, możemy łatwo zrachować jak ogromne z nich ciągnie zyski, bez żadnego prawie ze swej strony rezyka i z użyciem nader małego kapitału. A tymczasem procent który się nam wydaje tak ogromnym, dla przekupek nie jest wcale uciążliwym, owszem stosunkowo małym się okaże.
Widzimy tedy jak stopa procentu względną jest do ilości pożyczonego kapitału i osób które pożyczają. Trudno wymagać żeby ten który pożycza kilkanaście rubli na krótki termin, brał taki mały procent, jak ten który kilkadziesiąt tysięcy na długie termina wypożycza. Handlujący z kapitału swojego mają dziesięć, dwanaście, a czasem trzydzieści procent, stosownie więc do tego i od gotówki większe powinni brać lub opłacać zyski. Ależ we wszystkiem miara być powinna.
Z pomiędzy zamożnych nawet łudzi, mniejsza jest liczba tych którzy posiadają leżące kapitały, to jest gotówkę w ręku. Tacy więc stają się po największej części panami ruchu pieniężnego. W każdym prawie stanie począwszy od najwyższych aż do najniższych sfer towarzystwa, u takich którzy posiadają dochody oznaczone w pewnych terminach, może się okazać z różnych powodów brak pieniędzy. Udają się oni wówczas do mniej zamożnych nieraz, ale posiadających gotówkę, pożyczają na krótkie termina to jest aż do chwili nadejścia spodziewanej kwoty i stąd powstaje lichwa. Kapitalista posiadający zaledwie kilka tysięcy rubli całego majątku, pożycza nieraz temu, który ma więcej dochodu niżeli on kapitału, żyje z niego i wzbogaca się z niego.
U nas prawie cały ruch pieniężny jest po większej części w rękach starozakonnych. Zaczynają oni jak już to powiedziałem, z bardzo małemi kapitałami, ale wzbogacają się do nieuwierzenia szybko, aż w końcu olbrzymie summy mogą wypuszczać w obrót. Trzeba jeszcze dodać, że pomiędzy lichwiarzami starozakonnymi a nawet niestarozakonnymi, istnieje pewien rodzaj współbrater-stwa, solidarności, wspierają się wzajemnie w interesach, nastręczają jedni drugim, podszywają się pod nazwiska jedni drugich, i umieją tak uwikłać swojego dłużnika, iż ten nieraz nawet nie wie z kim ma do czynienia, komu rzeczywiście winien pieniądze.
Pragnąc zapoznać czytelników ze wszystkiemi rodzajami lichwiarzy warszawskich, będę przechodził po kolei różne ich rozga-tunkowania, począwszy od tych pijawek, które wysysają cały dochód czeladzi, służących, wyrobników i najniższej klassy, aż do tych szeine moreine, do tych pureców, co to chodzą w drogich futrach i kapią od złota. Życzę wam przytem z serca kochani czytelnicy żebyście nie potrzebowali ich poznawać w praktyce tak jak w teorji poznacie.
Najpierwszy zatem szczebel od dołu w tem ogromnem lichwiarskiem społeczeństwie zajmują pożyczający na fanty, na termin kilku lub kilkunastu dni najwyżej.
Żaden z pożyczających na fanty nie trudni się otwarcie swoim handlem. Są to powiększej części różnego rodzaju drobni przemysłowcy, którzy jakiemkolwiek bądź innem handlowem zajęciem maskują ową najważniejszą podstawę swoich operacji. Są pomiędzy nimi i chrześcianie, najwięcej jednak starozakonnych. Posiadają oni zwykle handle starzyzny, czasem sklepiki towarów bławatnych, szynki, albo też różne handelki z wiktuałami. Każdy prawie cyrkuł miasta naszego posiada swoich osobnych bankierów tego rodzaju, którzy wyrobiwszy sobie pewną praktykę mogą być przekonanymi, że im nigdy nie zbraknie na źródle dochodów.
Lichwiarz na fanty nigdy wyraźnie nie pożycza, wie bowiem dobrze iż dowód tego rodzaju bardzo łatwo mógłby uledz zakwestjo-nowaniu. Przychodzący pożyczać od niego, sprzedaje mu taki a taki przedmiot z prawem odkupu w pewnym terminie za tęż summę. Jeżeli sprzedający w oznaczonym terminie się nie zgłosi co się nader często zdarza, przedmiot sprzedany zwykle za piątą albo szóstą część wartości staje się własnością lichwiarza. Trzeba do tego jeszcze dodać, że procent bardzo gruby to jest dziesięć a nawet dwadzieścia od stana miesiąc odtrącił się z góry od summy pożyczonej.
Często także pożyczający daje przedmiot i odbiera nań pewną kwotę bez żadnej wymowy ani dowodu, jedynie co do prawa odkupu na wspaniałomyślność lichwiarza się spuszczając.
Onego czasu kiedym jeszcze do szóstej chodził klassy, miałem zwyczaj pomimo małego wzrostu siadywać w ostatnich ławkach, a to dla swobodniejszego czytania pod stołem podczas lekcji książek niekoniecznie moralnych, mianowicie romansów Paul de Kocka, które podówczas nader przeważnie działały na młodzieńczą moją imaginację.
Trzeba wam wiedzieć kochani czytelnicy, że za moich czasów w ostatnich ławkach nie bardzo celujący uczniowie siedzieli. Postęp w naukach nie zawsze był zastosowa-
Lichwiarze. 2
ny do wzrostu, a ponieważ w ostatnich ławkach siadywali zwykle drągale, trutynujący przez dwa albo trzy lata nauki w każdej prawie klassie, (wyjaśniłem już wyżej powód dla jakiego zająłem pomiędzy nimi miejsce, nie pragnę bowiem żadną miarą przyznawać się do nygusowskiej ich cfwały) professorowie z góry już zwykle przekonani o ich staranności w nienauczeniu się lekcji, rzadko kiedy z nich którego wyrywali i najczęściej pozostawiali im święty pokój, chociaż do przesiadywania w kozie i innych kar szkolnych najwięcej ofiar z pomiędzy nich właśnie było wybieranych. Zajmował przy mnie wówczas miejsce niejaki Jacenty *** chłop jak Marjacka wieża, cieszący się już trzecioletnim w szóstej klassie pobytem, chociaż podług zdania professorów w porównaniu do innych klas które sam nie mógł pojąć jak przeszedł, wyjątkowo dobrze się uczył. Pomiędzy szanownym moim kolegą Jacentym a mną, stanął był pewien rodzaj przyjaznej umowy, mocą której on jako najsilniejszy w klassie, bronił mnie jako jedne go z najmłodszych, od wszelkich pokrzywdzeń cielesnych, kuksów, klapsów, serów wyprawianych w ławkach i plag tygodniowych którym kolejno każden z najmłodszych powinien się był poddawać, ja zaś w nagrodę przyjąłem na siebie obowiązek' podpowiadania przyjacielowi mojemu Jacentemu lekcji których on nigdy nie umiał, pożyczania mu francuzkich na polski język tłumaczonych romansów, wypukiwania go z klassy w chwili kiedy ważniejsze obowiązki wa-gusostwa wzywały go na zewnątrz budynków szkolnych i otwierania mu w każdą niedzielę i w każde święto uroczyste po kościele, u żony stróża trudniącej się sprzedażą rozmaitych wiktuałów, kredytu aż do wysokości piętnastu kopiejek.
Rzetelność w wywiązywaniu się z dobrowolnie przyjętej na siebie umowy, wzbudziia pomiędzy nami wzajemny szacunek oparty na należytem ocenieniu uczciwości charakterów, a skutkiem tego i ściślejszą zażyłość. Mój przyjaciel Jacenty dla umocnienia tćj zażyłości, wprowadzał mnie często gęsto do kawiarni gdzie zwykł był bywać, uczył mnie grać w bilard, przypuszczał do różnych partyjek urządzonych między panami starszemi z ostatnich ławek uczniami, do których moie (tak nazywano zbyt pilnych studentów) nie byli przypuszczani, robił mi różne zwierzenia… i niejako raczy) mnie uważać za xjt młodszego brata co przynosiło mi wiele bardzo zaszczytu, a więcej jeszcze korzyści, uwalniając mnie od wszelkich nagabań i pogróżek mocniejszych odemnie kolegów.
Pewnego czasu, a było to w zimie, w kar nawał, zauważyłem, że przyjaciel mój Jacenty smutniejszym jest niż zwykle. Musiałem go wypukiwać częściej niźli dotąd bywało, i to nawet nie w wagusowskich godzinach, podczas francuzkiego i rysunków, które były najwłaściwszą epoką wypukiwania, co było dowodem, że musiał miec jakieś ważne interesa powołujące go na miasto: widziałem go wzdychającego przy czytaniu pana Dupont Paul de Kocka i nawet pomimo najpilniejszego mojego podpowiadania dostał mały stopień z gospodarstwa wiejskiego, utrzymując, że koźle i baranie mleko jest najpożyteczniejszem dla zdrowia ludzkiego, za co nawet najniewinniej odebrałem od niego w bok szturchańca.
Długo mój przyjaciel Jacenty wypytywany przezemnie nie chciał mi powiedzieć co go tak dalece trapiło; nareszcie przywiedziony do ostateczności, przyznał mi iż nia umówioną schadzkę na przyszłą niedzielę z jakąś bardzo piękną damą, że potrzeba mu będzie przebrać się za krakowiaka dla uniknienia poznania w razie niebezpiecznego spotkania z jakim panem profesorem, a tu jak na raz nie ma ani grosza pieniędzy, bo pensję swoją miesięczną wydał, nie wie skąd ich dostać, a niedziela zapasem.
– Mam ja wprawdzie, mówił mi dalej pan Jacenty pewne źródło skąd dostać pieniędzy, ale widzę że to będzie bardzo trudno. Kacper kucharz mojego ojca, który chociaż pijak wielki (nie ojciec ale Kacper), ma różne bardzo dobre stosunki, nastręczył mi jednego żydka, który obowiązuje się wynaleźć miejsce, gdzie mi pożyczą pewną kwotkę
2*
pieniędzy, ale chce koniecznie zastawu, a wszystko co mu dawałem, wydaje się jakoś niedostatecznem.
– A wiele potrzebujesz pieniędzy? zapytałem.
, – Chciałem pożyczyć około dziesięciu rrubli, co na wynajęcie domina i kolację na maskaradzie starczy. Trzebaby wprawdzie zostawić jaki zastaw na domino, ale mam znajomość z jedną panną w tym magazynie, gdzie kostiumy wynajmują, i ona mi obiecała wydostać domino na wiarę, bylebym tylko za najem zapłacił.
– I cóżeś dawał na zastaw temu żydkowi?
– Dawałem mu dykcjonarz łacińsko-pol-ski Bobrowskiego, który jak wiesz prawie nowy, bo go nigdy nie używam, a kosztował dwa dukaty, atlas starożytny i nowożytny i mój płaszcz nowy watowany z szopowym kołnierzem, bez którego w najgorszym razie mógłbym się obejść bo mam drugi z flanelową podszewką; ale powiada że to wszystko graty i że tamtemu kupcowi potrzeba jakich złotych albo srebrnych sprzętów.
– A nie masz nic takiego?
– Miałem wprawdzie złoty zegarek z łańcuszkiem, alem go sprzedał przeszłego roku powiedziawszy ojcu żem go zgubił, jednak ojciec musi się dorozumiewać czegoś, bo mi dotąd nowego nie dał.
– A to bieda dopiero, no i cóż zrobisz?
– Dalibóg że niewiem, właśnie się chciałem ciebie poradzić, czy nie miałbyś na to jakiego sposobu?
– A cóż ty chcesz żebym ci na to poradził? ja nigdy podobnych interesów nie miałem.
– Słuchaj, rzekł obejmując mię po przyjacielsku ręką, wszakże ty masz tę szpilkę złotą z ametystem coś ją dostał od ciotki na imieniny dwa lata temu?
– No prawda, mam, i cóż z tego?
– Oto to z tego, że mógłbyś mi dać tę szpilkę, ja bym ją zaniósł do żyda, dodawszy do niej te trzy fanty o których ci mówiłem, i on by mi wówczas pożyczył może te dziesięć rubli.
– Ależ mój kochany, rzekłem, nie bardzo ucieszony tą propozycją, jak mi szpilka zginie, to ja nie będę się śmiał w domu pokazać.
– Ale cóż znowu gadasz, chociażby już tak było nawet, to w najgorszym razie mógł-*yś powiedzićć że ją zgubiłeś. A zresztą czy ty mnie nie znasz czy co? Ja za kilka tygodni pieniądze oddam z pewnością, wszakże niedługo nadchodzą moje urodziny, to się spodziewam pieniędzy. Mówię ci kochany Wacku zrób tak jak ci powiedziałem, a będę ci nieskończenie wdzięcznym; ty jesteś dobry chłopak, wiem, że mi tego nie odmówisz.
I jak zaczął mnie ściskać, całować i przymilać się, nie miałem serca wymawiać się mu dłużćj. Uradziliśmy więc, że w niedzielę z rana po kościele przyjdę wraz ze szpilką do Jacentego i razem pójdziemy do żyda, którego mieszkanie miał nam wskazać Mordko ów faktor z którym zapoznał Jacentego kucharz jego ojca.
Tak się też stało. Pana *** nie było w domu, Jacenty wziął na siebie dwa płaszcze, bo w jednym z nich miał wrócić, a drugi zostawić w zastawie, dykcjonarz Bobrowskiego zabrał pod pachę, ja zaś niosłem dwa atlasy i wraz z Mordką który na nas na rogu ulicy czekał, udaliśmy się na piae Krasiński, gdzie było mieszkanie owego żyda, który miał Jacentemu pożyczyć pieniędzy. Srul Agatstein mieszkał na drugiem piętrze na facjatce, do której prowadziły zbutwiałe i połamane schody zewnątrz domu, wraz z rodzajem jakiegoś zakrytego ganeczku urządzone. Mieszkanie jego było tak ciemne, że na pierwszy rzut oka, trudno się było w niem rozpatrzyć. Przy samem zaraz wejściu uderzał dziwny jakiś zaduch, zmieszana woń łokszyn, cebuli i tów, co wszystko nie nader przyjemne, a zwłaszcza na wchodzących ze świeżego powietrza sprawiało wrażenie. Mieszkanie to składało się z dwóch małych stancyjek. W pierwszej był pokój sypialny całej rodziny Agatstejnó w, którego umeblowanie składały trzy łóżka aż pod sufit prawie napięłrzone biało przykrytemi betami, jakaś drewniana kolebka gdzie spał niewinny Mojszełe przykryty brudną w czerwone paski pierzynką, kilka stołków kapiących od brudu, szafka gdzie za potłuczonemi szybami widać było kilka sprzętów fajansowych, lichtarze cynowe i grube jakieś książki, a wokoło porozwieszane różne suknie, spódnice, chałaty, czapki żydowskie i t… d… i z tych niektóre opuściwszy zwykłe swoje domiciljum, tarzały się na ziemi i na łóżkach, bez względu na kurz wszystko w około na cal niemal przykrywający. W otwartym piecu skwirczał ogień ze starych zgniłych obręczy dymiąc nieznośnie przez popękane i zaczernione kafle, a przy owym ogniu w dwóch poszczerbionych garnuszkach gotowała się strawa dzienna pełnoletnich i nie pełnoletnich Agat-stejnów. Oprócz tego stancyjka owa była ozdobiona obecnością samej że paniAgatstejno-wej, przybranej w stary merynosowy tęgo wywatowany szlafrok i podejrzanej białości czepiec, z pod którego wychodziła mordero wa materja mająca przy pójściu za mąż ucięte włosy naśladować. – W kącie siedziała mrucząc stara babka, w starożytnej bindzie z merynosowym rożkiem zwieszającym się na czoło i kolczykami u bindy zawieszonemi, i w żółtej sukni z jakiemiś dziwnemi czerwonemi gzygzakami podobnej do stroju w jakim na maskaradzie czarnoksiężnicy występują, a po stancyjce uwijało się kilku zabrudzonych bachurów obojej płci, z których najstarsza Ryfka pilnowała garnków żeby nie wykipiały, młodszy Lewek, przyszła ozdoba rodziny, siedząc u stołu i podparłszy się łokciami z wielkim hałasem uczył się czegoś na talmudzie przy ciągłćm kiwaniu się w takt całem ciałem, to wtył i naprzód, to na prawo i na lewo zależnie od uczucia jakie to kiwanie się miało wyrażać, a najmłodszy Boruch dawał z wielkiem powodzeniem koncert, posuwając palcem wskazującym po stłuczonym talerzu.
Sam pan Agatstein był to izraelita słusznego wzrostu, średniego wieku, z czarną brodą takiemiż wąsami i całym przyborem starozakonnego stroju, który jeszcze wówczas był dozwolonym, troche przygarbiony, mówiący niezbyt czysto po polsku, a nigdy nie patrzący w oczy temu do którego mówił. Siedział on także nad księgą z drugiej strony stohj, przy którym wrzeszczał Lewek, lecz za przybyciem naszym wstał i zaprosił nas do drugiego pokoju, który widocznie byi właściwą jego kancelarją.
[ rzeczywiście ten drugi pokój mniejszy od pierwszego, wydawał się jak gdyby magazynem najróżnorodniejszych towarów, gdzie wszystko, od starych butów, aż do harfy i gitary znalazło swoje pomieszczenie. Na półkach aż do sufitu dochodzących, leżały jak najporządniej poukładane i opatrzone kartkami zapisanemi pismem żydowskiem różnego i'odzaju ubrania, futra, suknie, surduty, kapoty, kapelusze nięzkie i damskie, bielizna, bóty, trzewiki i wszystko co tylko można pomyślić. Oprócz tego w kątach walały się różne paczki rzeczy związanych razem i także opatrzonych karteczkami. Dwie ogromne szafy stojące przy ścianie przeciwległej wejściu, zawierały widać w sobie kosztowniejsze rzeczy, łatwiej mogące podledz uszkodzeniu. Na szafach stały figurki bronzowe, zegary, kandelabry, z boku zaś szaf oparte były obrazy i lustra w złoconych ramach. Oprócz tego duża skrzynia także jak widać napełniona rzeczami, a na stole pod stołem i na trzech czy czterech krzesłach stojących w pokoju takoż różne rzeczy widać pomniejszej wartości. Pan Agatstejn zdjął z jednego krzesła maszynkę grającą i figurkę gipsową z wyobrażeniem Napoleona, z drugiego stos książek i nut także widać przez kogoś u niego zastawionych i poprosił nas siedzić mnie i Jacentego, a sam z Mordką został stojący.
– Nu z jakim panowie polrzebem, zapytał po chwili.
– Widzisz panie Agatstein, rzekł Mordko który już po drodze umówił się z nami, że za Jacentego cały interes wyłoży, tutaj jest rżec takie. Ten oto jegiemość, rzekł pokazując na Jacentego, potrzebuje pieniądzów
Lichwiarze.
3
i ja mu powiedział, że u pana Agatstein będzie mógł ich dostać.
I tu w dodatku zaczął coś ogromnie prędko szwargotać po żydowsku z czego ani słowa nie mogliśmy zrozumieć.
– Nu pieniądzów jeszczeby się znaleźć mogli, rzekł pan Agatstein wysłuchawszy wszystkiego uważnie, choć ja nie swoim kapitałem robię, ja biedny żydek tyle tylko co zarobię przy interesie. Ale jaką panowie macie pewnoszcz?
– Pewność mamy… rzekł nieśmiało Jacenty.
– Mają pewnoszcz, przerwał z szybkością Mordka i wielką pewnoszcz. Najprzód że obaj ci panowie są bardzo poćciwe osobę któreby pewno nikogo oszukać nie chcieli, a powtóre że psinieśli panu Agatstein różnych bardzo pięknych rżeczów na fanty.
– Co to jest tych pięknych rżeczów? zapytał pan Agatstein wstrząsając głową, proszę mi tych pięknych rżeczów pokazać.
Jacenty podał mu w milczeniu słownik Bobrowskiego.
– Słownik Bobros-kie-gie, rzekł pan. Agatstein syllabizując powoli tytuł, bardzo piękne rżec, ale co mi potem ja nie nauczny człowiek, mnie się to na nic nie zda. A co więcej?
Podałem dwa atlasy przyniesione przezemnie.
– Aj waj, ja widzę same książki, to niebędzie żadnego interes, co ja na to moge dać? to wszistko i złotówki nie warte.